2/2005 (24)
Transkrypt
2/2005 (24)
Numer 2/2005 (24), Luty 2005 Wywiad RON BOOTS - 1996 (KLEM 80, grudzień 1996) Wywiad przeprowadził Bert Strolenberg. BS: Większości muzykom elektronicznym na początku najczęściej zadaje się takie pytania : Dlaczego tworzysz właśnie taką muzykę? Jak dochodzi do jej powstania? Jakie są typowe cechy twego stylu muzycznego? Ron: Trudno na to odpowiedzieć. Właściwie to mym jedynym celem jest to by swą muzyką w ciągu 70 minut wykreować pewien wymarzony świat, w którym słuchacz mógłby się zanurzyć zapominając o wszystkich napięciach i troskach tego świata. Moja muzyka nie ma żadnego głębszego przesłania. Czystym przypadkiem jest to co ona we mnie wzbudza kiedy ją tworzę, a potem słucham. Inną sprawą jest to jak ona jest odbierana. Moja muzyka nie posiada konkretnego wzorca. To nie jest tak, że gdy naciskam przycisk „a” i otrzymuję utwór utwór „a”, naciskam przycisk „b” i otrzymuję utwór „b”. W tym nie ma żadnej reguły, a w każdym razie ja nie posługuję się żadną regułą. Muzyka jest tworzona przeze mnie w procesie czysto kreatywnym. Przy czym raz zaczyna się ona jakimś dźwiękiem, raz sekwencją, a innym razem zaczyna się wyciszeniem. Typową, jak sądzę, cechą mej muzyki jest występowanie dosadnych obrazów dźwiękowych, ostrej dawki niskich tonów i stosowanej po nich często warstwy sekwencerowej. Pomimo to chętnie stosuję szybkie tempo. To całe tło ma za zadanie uspokojenie słuchacza. Ostatnio coraz częściej na pierwszym planie stosuję perkusję. Zapewne już to zauważyłeś. BS: Czy są jeszcze przed tobą jakieś muzyczne wyzwania, które chciałbyś zrealizować w swej muzyce i czy występując na scenie lub nagrywając Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 1 płyty będziesz korzystał z pomocy innych muzyków? Ron: Obie te rzeczy i to bardzo często. Ciągle są jakieś muzyczne wyzwania. Z chęcią zakończyłbym swą muzyczną bajkę i wydał w tym roku płytę z muzyką dance. Muzyką, która by była zbliżona do tego, co robią tacy wykonawcy jak Orbital, Leftfield, Underworld czy Biosphere. Myślę o tym już od ponad 2 lat i teraz, jeżeli chodzi o sprzęt, to jestem w stanie to zrobić. Chętnie też nagrałbym muzykę jazz-dance wspólnie z Toni i Haroldem van der Heijdenem. Toni to fantastyczny trębacz grający w stylu Milesa Davis'a, a Harolda znam najlepiej ze wszystkich już odkąd zaczął grać jako perkusista w mej grupie M.O.R.E. W każdym razie to co chciałbym w najbliższym czasie zrobić, to dać w styczniu koncert wspólnie z Ian'em Boddy. Będzie to 12 stycznia (1997) i tym koncertem rozpocznę rok. Naturalnie jest wielu muzyków z którymi chciałbym się spotkać w studio. Wielu muzyków ma podobne pragnienia. Jednym z mych największych marzeń jest to, by wspólnie z Eddie Vedder'em piosenkarzem z grupy Pearl Jam nagrać płytę w stylu Jon i Vangelis, czy nawet w stylu PHD. BS: Czy w twej muzyce więcej miejsca zajmują analogowe instrumenty klawiszowe, czy instrumenty cyfrowe? Czy starasz się pogodzić obie te techniki, czy też skłaniasz się bardziej ku jednej z nich? Ron: Tak, jest to pewien mój czuły punkt. Uważam że obie te techniki powinny istnieć. Z pewnością instrumenty analogowe brzmią cieplej, pełniej i lepiej niż cyfrowe, jednak wszystko ma kiedyś swój koniec. Ci którzy krzyczeli, że Monomoog jest najlepszym instrumentem wszech czasów prawdopodobnie zapominają o tym, że jest on wrażliwy na uderzenie, że nie jest polifoniczny i przede wszystkim że nie jest pewnym przedsięwzięciem. Nie można więc porównywać Minimoog'a z na przykład Wavestation. To tak jakby porównywać brzoskwinie z melonami. I jedno i drugie to owoce, lecz o zupełnie różnej barwie i smaku. Niedawno czytałem wypowiedź pewnego muzyka, który wreszcie kupił sobie dobry syntezator (Prophet 5). Odkąd go ma to wie co to znaczy mieć dobry syntezator. Zapomniał on jednak powiedzieć jakie miał syntezatory do tej pory i ile go one kosztowały. Najtańsze syntezatory pochodzą z seryjnej 2 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) produkcji fabrycznej. Gdyby na przykład miał D 50, Wavestation, SY 99 lub podobne w swym instrumentarium, to różnica pomiędzy nimi a wyżej wymienionym Prophet 5 byłaby nihil. Nie chodzi tu o grzeczność, lecz o różnicę w bogactwie dźwięków. To co robi wielu muzyków (ja także) jest możliwe do zrobienia na tanich syntezatorach. Otrzymuje się wtedy jedynie brzmienie o dostatecznej jakości. Nie da się wtedy na nich zrobić dobrej, porządnej muzyki. Jakby dać Vangelisowi klawiaturę za 300 guldenów, to z pewnością będzie on w stanie zrobić na niej fantastyczną muzykę. Pewnie tylko nie będzie ona brzmiała zbyt imponująco. Pamiętam że, często dyskutowałem na ten temat z Basem (Broekhuis). Zawsze uważałem że tanie syntezatory nie tyle są lepsze co trwalsze. W końcu sam zacząłem pracować na tych trwalszych i lepszych. Tak samo było i u Basa. Jednak powracając do dyskusji na temat syntezatory analogowe kontra cyfrowe powiem, że nie należy porównywać jabbłek (brzoskwiń) z gruszkami (melonami). Oba są potrzebne. BS: Jednym z twych ostatnich projektów było wydanie w marcu 1996 roku płyty Out there Lies The Truth, inspirowanej popularnym serialem TV Z Archiwum X. Jak doszło do powstania tej płyty? Ron: Do powstania tej płyty doszło właściwie dość prosto. Dzwoni się do paru muzyków i pyta się ich czy znają ten serial i czy mieliby ochotę skomponować jakiś utwór. Żaden z nich go nie znał więc ich z nim zapoznałem i zrobił na nich duże wrażenie. Każdy, kto obejrzał ten serial wie, że dotyczy on zjawisk nadprzyrodzonych i pozaziemskich, więc i muzyka musiała mieć nierozpoznawalne brzmienie, co jak sądzę w większości utworów się to udało uzyskać. Dotarły już do nas opinie o niej od wielu ludzi, dla których była sporym zaskoczeniem. Ta płyta to nasz duży sukces, więc właśnie zaczęliśmy nagrywać jej drugą część (jest już gotowa - przyp. red. KLEM). BS: Co się dzieje z zespołem M.O.R.E. (Music of Ron and Eric) i czy już zdecydowałeś zamknąć się w studio z John'em Kerr'em by nagrać Offshore Island II? Czy też morze jest to planowane w późniejszym terminie? Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 3 Ron: Co do zespołu M.O.R.E. to nie ma żadnych planów. Damy jeszcze koncert w Versmold wspólnie z Berndem Kistenmacherem, ale na razie to będzie wszystko. Eric (van der Heijden) pracuje nad swą CD Da Capo. Potem pewnie będzie chciał ją zaprezentować „na żywo”. Ja, co się tyczy koncertów, mam zamiar w przyszłym roku zajmować się mniej ich organizacją, oraz rzadziej sam występować. To co najchętniej chciałbym zrobić, to dać koncert z Haroldem w stylu Klausa Schulze i Haralda Groskopfa, i nie tyle w stylu Klausa co bardziej w stylu Steve Roach'a. Tak więc zwracam się do każdego organizatora koncertów który to czyta : „musisz uzgodnić to z Haraldem i mymi obiema stronami czyli Berliner Schule i Ambient Atmosphere. Co się tyczy Johna Kerr'a i mnie to są plany byśmy znowu spotkali się w studio. To jedynie kwestia czasu który musimy mieć obaj. Wygląda jednak na to, że pod koniec 1997 roku ukaże się dalszy ciąg Offshore...” BS: Obok tworzenia muzyki zajmujesz się też od wielu lat odciskaniem swej niderlandzkiej stopy w założonej w Niemczech firmie Cue Records. Dlaczego zajmujesz się tym do dzisiaj i czy daje ci jeszcze zadowolenie tworzenie muzyki i występowanie na koncertach? Ron: Od stycznia pewnie dalej będę się tym zajmował. Ostatnio zajmowało mi to coraz więcej czasu. Jestem w tej firmie nie tylko księgowym, sekretarzem i menadżerem ale i człowiekiem do wszystkiego. Dochodzi do tego, że ostatnio coraz częściej brakuje mi czasu. Życie rządzi się przypadkami. Czasami dochodzi do spotkań o dużym znaczeniu. Jednym z takich spotkań było spotkanie z Kees Aerts, który odkąd we wrześniu 1995 roku pojechał do Anglii, to stał się ważną podporą dla firmy. Od stycznia 1996 roku jest on właścicielem Cue Records NL. Dzięki jego wkładowi między innymi, w zakresie Internetu, odpadła mi część prac związanych z administracją i planowaniem koncertów. Mogę teraz dwa razy więcej czasu poświęcić samej muzyce, zarówno jeżeli chodzi o jej produkcję jak i proctioneel. Poza tym, to wspaniale że znalazł się nareszcie ktoś taki, kto robi to co zapowiada i działa faktycznie według swego uznania. To rzadkość w świecie muzyki. 4 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) BS: Póki co, to wydaje się że firma Cue trzyma się mocno i oferuje obszerny katalog płyt z muzyką elektroniczną zawierający wiele z trudem wyszperanych muzyków / płyt CD / firm płytowych. Jakie kryteria doboru obowiązują w wydawnictwie Cue jeżeli chodzi o muzykę, i w jaki sposób decydujesz co wydać? Skąd wiesz co pasuje a co nie wydawnictwu Cue? Ron: Właściwie to każda płyta może znaleźć się w naszym katalogu, pod warunkiem że znajdą się klienci, którzy ją kupią. Co się tyczy naszych własnych wydawnictw (w sumie 1100 pozycji) to jednak przede wszystkim staramy się promować tę prawdziwą muzykę elektroniczną. Spójrz tylko na takich wykonawców jak Hemisphere, Syndrome, The Blue Team i innych, a zobaczysz, że my naprawdę nie idziemy na łatwiznę, lecz że ta muzyka posiada dużo treści. To nie tylko tak znani wykonawcy jak Jarre, Schulze i TD. Próbujemy kreować własne brzmienie. Importowana przez nas muzyka musi odpowiadać tym założeniom. Alpha Wave Movement i Meg Bowles są tego dobrym przykładem. Dla nas jako firmy problemem jest tylko to, jak tę muzykę zaprezentować ludziom. Dlatego począwszy od 1996 roku zaczęliśmy wydawać też kasety. Każda kaseta zawiera od 15 do 20 utworów, które zamawiają sobie sami słuchacze płacąc po 5 florenów za sztukę (łącznie z opłatą pocztową). Dla wielu słuchaczy jest to dobry sposób na poznanie nowych wykonawców. Po upadku Schwingungen jest to dla nas dobry sposób na zaprezentowanie nowych wykonawców. BS: Jak, patrząc wstecz aż do dnia dzisiejszego, widzisz swą karierę jako muzyka? Karierę, którą kiedyś zacząłeś od wydania kilku kaset (których kompilacja pojawiła się na twej płycie Backgrounds). Ron: Dobrze jeszcze pamiętam, że w 1986 roku wysłałem swą pierwszą taśmę do audycji Manewry w ciemności nadawanej wtedy przez radio BRT. Gdy po raz pierwszy puszczono tę muzykę, to jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy od słuchaczy z Belgii opinie o niej. Słuchacze wtedy dopytywali się czy jest kaseta z tą muzyką. Tak było na początku. Potem zaczęliśmy organizować w Eindhoven pierwszy KLEMdag (1988) i na sześć tygodni przed nim okazało się, że odpadła grupa GAIA, która miała otworzyć tę imprezę. Wówczas to pozostali dobrowolnie wybrali mnie na tego kto rozpocznie tę imprezę. Dalej poszło już bardzo szybko. W 1990 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 5 pierwsze płyty CD (Dreamscape i Offshore Islands). Rok 1991 to uzyskanie przeze mnie tytułu najlepszego nowicjusza w audycji radiowej Schwingungen, potem coraz więcej koncertów itd.. Oczywiście było w tym okresie kilka naprawdę ważnych momentów. Było to : pierwszy utwór wydany na CD (na KLEMdag CD), spotkanie z Johnem Kerr'em, zostanie najlepszym nowicjuszem, spotkanie z Jorgiem (Strawe), wygranie wspólnie z Different Stories Schwingungen Wahl, współpraca z Erickiem, z Klausem Hofmannem oraz spotkanie z Kees Aerts. Także to trwające od 5 lat uznanie wśród słuchaczy działa na mnie stymulująco do dalszej pracy. Właściwie to ta pozytywna reakcja słuchaczy zarówno podczas jak i pomiędzy koncertami daje mi dużo siły. Muzyka nie może egzystować bez słuchaczy. BS: Na zakończenie powiedz jakie są twe plany muzyczne na najbliższą przyszłość? Czy chciałbyś jeszcze coś powiedzieć naszym czytelnikom, a twoim słuchaczom, coś o czym nie powiedziałeś? Ron: Właśnie ukazała się moja nowa płyta zatytułowana Screaming Whispers. Jest to mój szósty solowy album nad którym pracowałem od 1995. Myślę, że przez większość słuchaczy będzie on rozpoznany jako typowy Boots. Dużo w nim sekwencerów, napuszonych brzmień i dużo rytmu. Jest to muzyka, którą słucham najchętniej. Począwszy od października zacznę pracować nad wymienioną już płytą z muzyką ambient - dance i poczynię pierwsze przygotowania do koncertu z Haroldem. Naturalnie ważnym też punktem mej pracy będzie wydawanie muzyki nagranej przez innych. Wiele rzeczy sam wyprodukuję i zrobię ich mastering. Na szczęście okładkami zajmuje się obecnie Robert Marseije, a codzienną rutynową robotę w Cue odwala Kees. Roniemu zostaje więcej czasu na muzykę. Mógłbym jeszcze wiele godzin mówić o wersjach analogowych lub cyfrowych, powielać czy nie powielać. O mej córce, o muzyce ogólnie, lecz nie mamy na to tyle papierowego czasu. Jest jeszcze pytanie zadawane przez wielu słuchaczy, na które chciałbym teraz odpowiedzieć. Oto ono : Kto jest mym muzycznym wzorem i jakiej sam słucham muzyki ? Najchętniej słucham dobrego rocka - Pearl Jam, Saga, Marillion, Pink Floyd, Cranberries, Allenis Morisette, oraz dobrej elektroniki - Schulze, Boddy, Serrie, Rich, a przede wszystkim Roach, 6 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) Stearns i Vangelis. Także ambient dance - Orbital, Lieffield, Biosphere, a szczególnie Underworld, wykonawcy ci naturalnie mają też wpływ na mą muzykę. Chciałbym też podziękować tym wszystkim, którzy w ciągu tych 9 lat wspomagali mnie i wspierali w realizacji mych własnych marzeń, w tworzeniu muzyki dla każdego kto na 70 minut chciałby się oderwać od codziennych kłopotów. Z moich płyt CD przebija przesłanie : „Let the dream continue”. BS: Ron, bardzo dziękuję za ten wywiad. Tłumaczył : Mirek wiosna 1997 Recenzje płyt Bas Broekhuis The Esher Drawings rok wydania: 1991 Muzyczne wyobrażenia przybierają czasami różne formy i kształty, płytka Basa B. Broekhuisa The Esher Drawings, jest wspaniałą podróżą po nieznanych odległych wspomnieniach, pejzażach, obawach i nadziejach... Nieprzypadkowo wstęp ma taką właśnie formę, istnieją płyty różnorodne, wizje kształtowane poprzez dobór barw, których granica to nasza wyobraźnia. CD The Esher Drawings została wydana w 1991 roku, rok 2004 przyniósł wznowienie tego albumu i bardzo dobrze gdyż płyta warta jest częstego słuchania. Kompozycje tworzą wspólna opowieść, jest to opowieść pełna poszukiwań i marzeń, tytuły utworów mają wspólną nazwę. Części 1-8 pobudzają wyobraźnię. Na płycie odnajdziemy krótkie kompozycje tworzące spójną Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 7 całość. Utwory z odrobiną dynamiki przeplatają się z kompozycjami, spokojnymi, relaksującymi, pełnymi różnych skojarzeń. Dawno nie było albumu tak sugestywnego w muzyce elektronicznej. Płyta The Esher Drawings to płyta pełna poszukiwań, jest to także hołd dla genialnego malarza, grafika Mauritsa Cornelisa Eschera, który ilustrował matematyczne teorie, poszukiwał w swojej twórczości czwartego wymiaru. Na krążku The Escher Drawings Bas.B Broekhuis również poszukuje czwartego wymiaru ale używa do tego innych środków, malując na syntezatorach. Czy się to autorowi kompozycji udało? Po wysłuchaniu albumu będziecie znali odpowiedź. Yaroo recenzja uzyskana z serwisu MOOZA za zgodą autora Z archiwum G.E.N.E. Canadian Lakes Istnieją artyści, za którymi specjalnie nie przepadam. Awersja bierze się często po wysłuchaniu kilku zapisów twórczości (bywają przypadki, że już po pierwszym razie ma się dość). Jednak kiedy nadarza się okazja aby poznać kolejną produkcję spod obojętnego mi znaku, sięgam po nią. Dlaczego tak się dzieje? Tego nie wiem. Być może z powodu obecności nikłej nadziei na coś bardziej interesującego, niż to z czym miało się styczność wcześniej. Takie „postępowanie” prowadzi niestety do wielu rozczarowań. Mimo wszystko wyjątki (choć rzadkie) zdarzają się. Do nich zaliczam płytkę wymienioną w tytule. Miłośnicy eksperymentu twórczego jakim jest G.E.N.E. wiedzą, czego należy się spodziewać po włożeniu krążka do odtwarzacza. Mimo to, może być on pewnym zaskoczeniem. Nadal są to dźwięki natury (tym razem 8 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) zebrane w przepastnej Kanadzie) odpowiednio współgrające z muzyką generowaną elektronicznie. Niby stary, sprawdzony przepis grupy na sukces, jednak nie do końca. W większości utworów słychać, że niebagatelną rolę w powstaniu tej produkcji odegrał Peter Mergener. Kompozycje takie jak Good morning vibration, Blooming kiss bardziej przypominają dorobek zespołu Software niż G.E.N.E. Dominująca, elektroniczna barwa fletu powoduje, że różnice w stosunku do innych płyt grupy, są jeszcze bardziej zauważalne. Dobrze się stało, że grupa trochę nabrała dystansu do swoich standardowych, „słodkich” wspomnień muzycznych z podróży po świecie. I chociaż jest to kolejny swoisty zapis pewnej wizyty, nie sprawia wrażenia powtórki motywów z innych (starszych) produkcji G.E.N.E. Spokój jaki emanuje ze zgromadzonych na płytce utworów, może przyczyniać się do wyciszania emocji potencjalnego słuchacza. Pozostaje jednak pewien niedosyt. Złapano się pewnego pomysłu, myśli przewodniej, która jest eksploatowana aż do granic możliwości. Powoduje to, że „flet”, tak ciekawy na początku, pod koniec staje się zbyt monotonny, wręcz nużący. Może takie „rozciągnięcie” w czasie miało na celu wprowadzenie słuchacza w odpowiedni stan relaksacji? W moim przypadku to się nie udało. Gdyby krążek był krótszy (zawierał mniej kompozycji), efekt byłby o wiele bardziej interesujący. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 9 G.E.N.E. Magic Island Biorąc pod uwagę moje opisy innych płyt tej grupy, wydawać by się mogło, że taka twórczość zupełnie mi nie odpowiada. W pewnym sensie jest tak w istocie. Jednak kiedy pojawia się okazja wysłuchania kolejnych (innych) dokonań G.E.N.E., ciekawość zwycięża. Może tym razem natrafię na coś interesującego? W ramach wymiany trafiła w moje ręce płytka o wymienionym wyżej tytule. Jednak tym razem był to jeden wielki kiks. Dlaczego? Dawno nie miałem „przyjemności” słuchania tak okropnie nudnego krążka. Ponad 70 min. muzyki „relaksacyjnej” zamiast mnie (według założenia) odprężyć, zmęczyło, mimo intrygującego tematu przewodniego. Inspiracją do powstania kompozytorskiego materiału była wizyta na Wyspie Wielkanocnej - w języku miejscowym Rapa Nui (po polsku Pępek Świata). Wyspa tajemnicza, ciekawa, mistyczna wręcz magiczna. Prawdopodobnie zamierzeniem twórców było muzyczne przekazanie klimatu tego jedynego w swoim rodzaju miejsca na świecie. Zadanie z pewnością trudne do realizacji. Według mnie zakończone całkowitą porażką (mimo obiecującego początku). Zaprezentowane kompozycje, utrzymane w tej samej tonacji, są zbyt monotonne. Odnosi się niemiłe wrażenie, że następujące po sobie utwory są kolejnymi odmianami nagrań poprzedzających (takie „w kółko Macieju”). Można oczywiście napotkać interesujące fragmenty, ale jest ich na tyle niewiele, że dodatkowo pogłębiają rozczarowanie. Gdyby z nich sklecić zupełnie nową płytkę (tylko 35 min. muzyki), dźwiękowy obraz Wyspy Wielkanocnej byłby o wiele bardziej przekonujący. Może wszechobecna na krążku nuda komuś się spodoba. Ja jednak uważam, że „pępek świata” zasługuje na barwniejszą ilustrację, tworzoną przez ulotne dźwięki. Na zakończenie mała dygresja. Swego czasu na 10 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) ekranach kin (później w TV) można było obejrzeć film Rapa Nui. Ścieżka dźwiękowa tego obrazu bardziej przyciągała ucho, niż to co próbuje „wmusić” słuchaczom G.E.N.E. Niech to wystarczy za komentarz. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) Klaus Schulze Dig It Ta płyta była pierwszą z muzyką elektroniczną jaką wysłuchałem w całości (jeśli się nie mylę był to 1984 rok). Były to czasy, kiedy każdy słuchacz był skazany tylko na to, co pojawiało się w eterze (w tym konkretnym przypadku w programie II Polskiego Radia w sobotniej audycji prowadzonej przez... słuchaczy), rynek fonograficzny był wtedy w Polsce bardzo ubogi, więc „polowało się” na ulubioną muzykę gdzie się tylko dało. Prawdopodobnie właśnie w tamtym czasie w podświadomości zakodowało mi się, że ten krążek warto posiadać i dlatego dążyłem do osiągnięcia celu (jednak nie za wszelką cenę). Nie obyło się oczywiście bez pewnych niepowodzeń. Dopiero zamówienie złożone w pewnym holenderskim sklepie internetowym przyniosło oczekiwany skutek. Czy po latach żałuję zakupu? Z pewnością nie. Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 11 Jak wszyscy miłośnicy el-muzyki wiedzą „śmierć” analogów nie nastąpiła, a za sprawą KS i jego ostatnich deklaracji (unowocześnia podobno swoje moogi), wynika że ich przyszłość wcale nie jest taka czarna, jakby mogło wydawać się wcześniej. Jednak w 1980 roku (wtedy powstała płyta) fascynacja komputerami, a co za tym idzie tworzeniem muzyki przy pomocy technik cyfrowych, była na tyle duża, że liczący się twórcy EL przepowiadali rychły pogrzeb metod analogowych. Dig it jest tego jawnym przykładem. Całkowicie zrealizowana cyfrowo, otworzyła nowy rozdział w twórczości Klausa Schulze. Na krążku znajdziemy tylko 4 utwory. Otwierająca kompozycja Death of an analogue jest swego rodzaju autorską „przepowiednią”, która na szczęście się nie spełniła. Muzycznie płyta zdecydowanie odbiega od wcześniejszych dokonań artysty. Widać (o przepraszam, słychać) wyraźnie „cyfrową” pasję jaka opanowała kompozytora. Mimo niezmiernie interesującego brzmienia nagrań nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że twórcy trochę brak niektórych, wcześniej stosowanych, środków wyrazu. Pierwsze kroki w „nieznane” zawsze były trudne. Wydaje mi się, że kompozytor z przecierania nowych muzycznych szlaków wyszedł obronną ręką. Miłośnicy twórczości KS nie powinni stronić od tej płyty. Inni słuchacze niech podchodzą do tego krążka z pewną ostrożnością (najlepiej po wysłuchaniu innych dokonań artysty). El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) 12 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) Klaus Schulze DUNE Tytuł wymienionej płytki kojarzy mi się wyłącznie z sześcio-ksiągiem Franka Herberta Diuna (w oryginale Dune) i filmem Davida Lynch'a powstałym na kanwie tej właśnie powieści (jest także miniserial pod tym tytułem). Nasuwa się pytanie. Czy w związku z tym dzieło Klausa Schulze'a jest ścieżką dźwiękową z wymienionego obrazu? Z pewnością nie. Film powstał na początku lat 80-tych (muzykę do filmu pisał m.in. Brian Eno), płyta w 1979 roku. Jednak skojarzenie i sugestia pozostają, a lektura wszystkich tomów dodatkowo je wzmaga. Na krążku znajdziemy tylko dwa, prawie 30-sto minutowe, utwory co jest dość charakterystyczne dla KS. Kompozycje jednak różnią się znacznie. Pierwszy utwór - Dune przypomina psychodeliczne klimaty z wcześniejszych dokonań artysty (może nie jest to taka awangarda jak z Cyborga, ale stylistyka jest wyrazista) i staje się zarazem niezwykłą dźwiękową ilustracją wspomnianej wyżej powieści (jeśli ewentualny słuchacz ją czytał). Drugi utwór jest bardziej rytmiczny, zbliżony raczej do stylistyki prezentowanej przez Richarda Wanhfrieda (grupa założona przez KS), ale nie aż tak dynamiczny. Wrażenie potęguje dodatkowo fakt, że muzyce towarzyszy recytowany tekst (pisany notabene przez samego Klausa Schulze'a), tak jak ma to miejsce w przypadku produkcji RW. Taki zabieg powoduje, że płyta staje się wprawdzie ciekawa, ale też wprowadza pewien dysonans brzmieniowy (nagła zmiana emocji). Kto czytał Diunę w całości, doceni ten prosty (skuteczny) środek kształtowania nastrojów. Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24) 13 Tak jak na początku wspomniałem, skojarzenia mam jednoznaczne. Jeśli takie były intencje artysty, to opisywanym krążkiem udaje mu się uchwycić i dodatkowo wzbogacić świat wykreowany przez nieżyjącego już Franka Herberta. Na zakończenie mała dygresja. Film Dune (ten Lynch'a) okazał się finansową klapą. Jednak jako niecodzienne przedsięwzięcie artystyczne może zachwycić niejednego widza do dziś. Trzeba przyznać, że jest obrazem dla koneserów (a czyż muzyka KS taka nie jest?). El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” Redaktor – Grzegorz Cezary Skwarliński Kontakt: [email protected] FB:http://www.facebook.com/pages/Magazyn-Muzyki-Elektronicznej-AstralVoyager/315548031957 14 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 2/2005(24)