8/2005 (30) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER

Transkrypt

8/2005 (30) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Numer 8/2005 (30), Październik 2005
Wstępniak
Witam
No i „stuknęła” redakcji 30-stka. Jak jest każdy odiwedzający widzi.
Najważniejsze, że AV istnieje i działa (raz lepiej, raz gorzej). Nie wdając się
w szczegóły zapraszam do lektury kolejnego numeru
redaktor koordynujący
Grzegorz 'El-Skwarka' Skwarliński
Relacje
„Przestrzeń Wolności”
Jean Michel Jarre, Gdańsk 26.08.2005r.
Na to wydarzenie czekałem od 1997 roku - od koncertu Jean Michel Jarre
w Katowicach. Fanów muzyki Francuza obiegła informacja, że być może
Jean zagra ku pamięci stoczniowców i XXV-lecia Solidarności i wydarzeń w
1980 roku. Pertraktacje trwały długo, decyzję podjęto - jest koncert, Jarre
jednak zagra! Pozostało oczekiwać do 26.08.2005, gdyż tego dnia miał się
odbyć ten koncert, widowisko na terenie Stoczni Gdańskiej rozpocząć się
miało około 21. Szczęśliwy posiadacz biletu odliczał dni, godziny,
sekundy...
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
1
26.08.2005 16:28
Po dotarciu na miejsce przy bramie leżał stos parasoli, inni byli proszeni o
pozostawienie aparatów fotograficznych, przy kilku bramkach
bezpieczeństwa pilnowały służby, jako, że przemytnik ze mnie żaden, bez
żadnych kłopotów dostałem się do wyznaczonego sektora. Ludzi powoli
przybywało (koncert był przewidziany na około 100.000 osób, obszar był
podzielony na kilka sektorów). Dobrze, że tak wcześnie dotarliśmy. Po
zajęciu miejsc „siedzących” wciąż czekaliśmy... Na miejscu można było
zakupić okolicznościowe koszulki upamiętniające koncert, smycze. Nie
wyglądały na oryginalne, ale zawsze to pamiątka. Inne drobiazgi z logo
TVP rozdawały hostessy. Co bardziej zestresowanych koniecznością
pozostawienia parasola uszczęśliwiali handlarze foliowymi płaszczami
przeciwdeszczowymi.
26.08.2005 19:00
Czas wstać rozprostować nogi do zdjęcia pamiątkowego tłum trzymający
się za ręce, Jarre także pozował Wałęsa i około 100.000 innych osób. No
dobrze - pomyślałem wysoko wyciągając ręce (do tej pory się nie
odnalazłem w tym tłumie).
26.08.2005 około 20.00
Na scenie oprócz standardowych „zapowiadaczy” pojawił się na
rozgrzewkę Stanisław Soyka. Grał około pół godziny - występ mógł się
podobać, sądzę, że komuś się podobało. Ja ze swojej strony przemilczę „tę
część”. Pan Stanisław Soyka zszedł ze sceny bez ukłonów, podziękowań,
raczej niezbyt miłe zejście. W międzyczasie okazało się, że jakimś
sposobem zaczynało brakować miejsca dla nowo przybywających do
sektora A1. Ścisk był spory, no i nie każdy chciał stać nieopodal toalet...
26.08.2005 20:31
Powoli zmierzch zapada, w powietrzu czuć atmosferę oczekiwania,
napięcia. Z głośników słychać leniwie sączące się Waiting for Cousteau,
otoczyły mnie znajome dźwięki...
2
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
26.08.2005 20:55 - rozpoczęcie koncertu
Na scenie pojawił się, a raczej „wjechał” na platformie Jean Michel Jarre
ubrany w białą skromną koszulę. Towarzyszyli mu robotnicy Stoczni
Gdańskiej... i zaczęło się. Transmisja na żywo rozpoczęta w TVP 1, III Pr.
Polskiego Radia i po raz pierwszy „na żywo” w internecie. Jarre rozpoczął,
a jakże, od Overture z płyty Revolutions wymachujący pałeczkami
wyglądał z daleka jak dyrygent dźwiękowego spektaklu. Kolejny utwór
przy wtórze fajerwerków i rac świetlnych, snopów świateł tańczących nad
głowami i wspaniałych animacji to Oxygene II lecz już wersja bardziej
współczesna z płyty Aero. Dwa „ekrany” - animacje były wyświetlane na
ścianach pobliskich hal, dodatkowo dźwig oświetlony światłami
wynurzający się zza „ścian” podsycał wyobraźnię. Blacha okrętowa, którą
właśnie ów dźwig dowiózł na swoje miejsce, stanowiła trzeci ekran.
Souvenir of China z polskimi akcentami wywołał euforię wśród widzów.
Jean Michel Jarre, przedstawił również z płyty Aero (bardziej hmm...
nowoczesne wersje utworów) Equinoxe 4, Aero, Aerology, Oxygene 8,
Chronologie 6 i kilka innych. Niebo nad widzami rozświetlały „pióropusze”
ogni sztucznych, które były synchronizowane z muzyką. Hołd dla miłości
Geometry of Love brzmiał naprawdę dobrze, swoje 5 minut miał też
instrument zbudowany przez Leona Teremina w 1929 roku. Publiczność
została porwana fontanną dźwięków, animacji, dawało się odczuć jedność
z publicznością, która reagowała bardzo spontanicznie. Na scenie pojawił
się Lech Wałęsa w swym przemówieniu - użył wielu historycznych
sformułowań, czytał z kartki lecz widać, że był bardzo poruszony. Wiele
słów padło tego wieczoru, wiele przesłań historyczno-politycznych. Po
owacjach, po przemowie nadszedł czas na to, aby ku pamięci
stoczniowców rozbrzmiała kompozycja do słów Jacka Kaczmarskiego
przygotowana specjalnie na koncert: Mury - jakże odmienione.
Publiczność śpiewała razem z Chórem Uniwersytetu Gdańskiego i przy
akompaniamencie orkiestry Filharmonii Bałtyckiej (występowali w tym
dniu kilkukrotnie), pojawiły się tysiące zapalniczek nad głowami naprawdę
wspaniały widok ludzi poruszonych muzyką. Pojawił się też utwór
poświęcony papieżowi ś.p. Janowi Pawłowi II, gdzie przy muzyce na
„ścianach hal” były wyświetlane obrazy z pielgrzymek Ojca Świętego.
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
3
Wielki, wspaniały człowiek i taki był też utwór pełen patosu, wzniosłości
chwili... wspaniały. Muzyczne widowisko trwało, a dla ludzi
zgromadzonych czas stanął w miejscu. Słynna harfa laserowa zwiastowała
Randez-Vous II i rzeczywiście na „ekranach” pojawił się animator przy
wtórze muzyki, pirotechnicznych tańców na nieboskłonie, świetlnych
strunach laserowej harfy i śpiewie chóru - nie dał czasu na wytchnienie.
Koncert został ożywiony bardziej dynamicznymi utworami, miały miejsce
popisy solówek gitarzysty (Patrick Rondat) w utworze skomponowanym
przez Vivaldiego Summer-Presto. Gitarzysta próbę przetrwał, struny także,
widownia w większości. Także La'Emigrant poruszył publiczność. Finał był
godny całego koncertu. Kompozycja Randez-Vous IV dynamiczny w swoim
wyrazie (mało kto nie słyszał tej kompozycji), przez kilka minut zrobiło się
jasno jak w dzień, złote fajerwerki, uczta wizualna, rozświetlona stocznia niesamowite. Ostatni utwór na bis to Oxygene 13 wzruszający, bardzo
wzruszający.
Około 22:30
Koncert skończył się przy wtórze oklasków. Publiczność udała się w
spokoju do domów, inni do pubów, jeszcze inni na spacer wspominać
wspaniałe widowisko. Na ustach wszystkich były wrażenia z koncertu,
jednym się podobało, innym mniej. Lecz ja jestem pewien koncertu nigdy
nie zapomnę. Czas na przemyślenia. Koncert mimo, że twórczość Jeana
Michela Jarre uległa pewnym przemianom dynamicznym (ale to chyba
jedyny minus) podobał mi się, będzie co wspominać. Nagłośnienie po raz
pierwszy użyte w Polsce zestawy V-Dosc firmy L'Acoustic, 15 ton
materiałów pirotechnicznych, kilometry okablowania, własne agregaty to
tylko część znamionująca ogrom koncertu. Koncert miejscami, zaskakiwał,
miejscami zbytnia dynamika kompozycji przeszkadzała, ale wart był
wyczekiwań i to jak był wart! Ten ogrom (wg prasy na terenie Stoczni
Gdańskiej i „okolicach” koncert obejrzało 170.000 ludzi). Euforia, płacz,
spontaniczność falującego tłumu, radość, „czuć” było muzykę Jarre
wszędzie. Wydźwięk całego spektaklu, doniosłość, tańce świateł,
wspaniały, urzekający - to tylko słowa, odczuć nikt mi nie odbierze. Na
osłodę tym co nie dostali się na koncert i oglądali transmisję w TVP 1:
4
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
Żałujcie, bo pomimo, narzekań, muzyki unowocześnionej, realizatorzy
niestety nie wyszli z tej próby zwycięsko - moim zdaniem nie oddali
atmosfery koncertu nawet w 30% - kompletna klapa. I Ci najwięcej
narzekają na muzykę Jarre - oglądający ten koncert w TV, a nie Ci co byli
prawdziwymi uczestnikami koncertu. Jak widać malkontentów nie
brakuje. Teraz pozostaje czekać na edycję DVD. Dla tej edycji koncert był
realizowany przez inną ekipę, która przyjechała specjalnie na to
widowisko. I znów czekać... Piszę te słowa już po opadnięciu emocji, lecz
wciąż w pamięci mam ten koncert i będę miał go w pamięci długo, oj
długo. Pozdrowienia dla sympatyków twórczości elektronicznej.
Yaroo,
relację uzyskano z serwisu MOOZA za zgodą autora
Recenzje
lil
Epiphenomenon
rok wydania: 2005
Podobno muzyk, który nie poszukuje, nie rozwija się. Muzykiem nie
jestem. Czasami próbuję nieudolnie opisać słowami to co zapadło mi w
duszy poprzez słuchanie różnego rodzaju płyt. Zauważyłem, że wciąż
poszukuję (mniej lub bardziej intensywnie) nowych brzmień, barw i innych
doznań słuchowych. Czy w związku z tym jako recenzent także się
rozwijam? Sądzę, że w pewnym sensie tak. Po tym (nietypowym i troszkę
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
5
osobistym) wstępie spróbuję przybliżyć płytę wymienioną w tytule. Płytę
dość niecodzienną.
O krążku (a dokładnie projekcie zwanym 'lil') dowiedziałem się z e-maila.
Zaintrygowany odwiedziłem odpowiednią stronę internetową i po
lekturze moja ciekawość jeszcze się wzmogła. Dzięki uprzejmości wydawcy
(gb-productions) stałem się posiadaczem płyty tego zespołu-projektu.
Wynik pierwszego spotkania z dźwiękami był lekko rozczarowujący.
Jednakże po zmianie techniki (nie głośniki tylko słuchawki) i okoliczności
(ciemny pokój) ukazała się przede mną cała mroczna głębia
Epiphenomenon. Na krążku znajdziemy sześć kompozycji (niektóre z nich
o dość dziwnych tytułach). Już otwierający Kaboth wskazuje czego mniej
więcej możemy się spodziewać po płytce. Następne kompozycje to nic
innego jak swoiste wchodzenie wgłąb obszarów dźwiękowych z pozoru
znanych, już gdzieś słyszanych a jednak jakiś innych, „obcych”,
niepokojących, czasami chłodnych od swojej „techniczności”, czasami
niemal klasycznie ambientowych (np. Sonopanic), zaskakujących
zestawieniem barw (np. smyczkopodobne jęki w Asinus ad lyram).
Niezwykły wpływ na psychikę może mieć ta muzyka (oczywiście przy
odpowiednim nastawieniu). Obawiam się nawet, że niektórych słuchaczy
może odrzucać. Nie nazwałbym tego „muzyką z piekła” (z jakiegoś
nieistniejącego horroru na pewno), ale przy niektórych utworach
skojarzenia takie mogą wystąpić. Mnie osobiście nawiedziła myśl, że
Epiphenomenon to swoista podróż w niezbadane, mroczne obszary
umysłu ludzkiego. Co tam odkryjemy? Każdy co innego.
Głęboki dark-ambient z industrialnymi elementami. Nie każdemu może się
to podobać. No i wymaga choćby minimalnego zaangażowania słuchacza.
Warto jednak włożyć odrobinę wysiłku. Dla fanów gustujących w
klimatach
„ambientowo-oniryczno-horrorystyczno-psychodelicznych”
pozycja wręcz obowiązkowa.
El-Skwarka
6
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
Der Laborant
Kontakt
rok wydania: 1998
Kiedy sięgnąłem po płytkę wymienioną w tytule z głośników popłynęły
bardzo znajome mi dźwięki. Od razu wiedziałem, że to kolejna (udana
zresztą) pozycja z kręgu „neu berliner schule”. Nie mogłem jednak
skojarzyć artysty. Czyżby ktoś nowy ? Kompozycje zgromadzone na krążku
głęboko osadzone w berlińsko-transowych klimatach nie pozostawiały
zbyt wielkiego pola manewru. Oscylowanie między stylem
schulzopodobnym a nowymi pomysłami brzmiało bardzo znajomo.
Zaintrygowany poszperałem w sieci i okazało się, że Der Laborant to ...
jedna z „połówek” Rainbow Serpent - Gerd Wienekamp. Można rzec, że:
„no to jestem w domu”.
Na płytce znajduje się sześć kompozycji. Otwierający Exelsis Dei od razu
przywołuje klimaty znane co bardziej zagorzałym fanom z płyt K. Schulze.
Obecność jednak w utworze nieco innych barw i zestawień dźwięków
(głosy) oraz bardziej „beatowego” rytmu trochę tę początkowy klimat
tonizuje i tym samym otrzymujemy coś odmiennego (szkoda tylko, że
utwór kończy się dość nagle). Gefallener Engel to uspokojenie dynamiki
bez zbytniego odbiegania od nastrojów przyjętych na początku. Duch
twórczości Schulza nadal delikatnie unosi się gdzieś w przestrzeni. Trzeci z
kolei Die Machine to mała „solówka” z ciekawą sekwencją w tle. Tytułowy
Kontakt chcąc nie chcąc kojarzy się z Kosmosem. Spokojny nieco
ambientowy początek rozwija się charakterystycznie (dynamicznie) dla
twórczości Rainbow Serpent (przychodzi na myśl płyta Voyager). Kolejny Lazarus to ponowne uspokojenie, tym razem w tonacjach ambientowych
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
7
wzbogacony interesującą „schulzopodobną” sekwencją rozwijającą się w
miarę upływu czasu utworu. Finałowy Verwandlungen to coś zbliżonego
do czegoś, co kiedyś zostało nieoficjalnie nazwane „schulzowe groove”.
Dynamicznie i z werwą, ale trochę za krótko (przynajmniej dla mnie) a
końcówka kompozycji może nieco razić brakiem pomysłu.
Słuchaczom, których uwiodła muzyka zespołu Rainbow Serpent opisywana
płytka z pewnością przypadnie do gustu. Nie ma tu specjalnych „fontann”
realizacyjnych, zdarzają się „potknięcia” (niektóre kompozycje nieco za
krótkie, ale to moje subiektywne odczucie), ale muzyka jest miła dla ucha i
nie sprawia wrażenia monotonności (co niektórzy często zarzucają
twórczości z kręgu „berliner schule”). Konkluzja? Warte częstego
słuchania.
El-Skwarka
Clara Mondshine
MEMORY METROPOLIS
rok wydania: 1982
Jeżeli szukacie w El-muzyce nieposkromionej energii, brzmień
udziwnionych i spontanicznych, skrajnych emocji - to ta płytka jest właśnie
dla Was. Nagrany dla Innovative Communications w 1982 roku analog pani
ukrywającej się pod pseudo Clara Mondshine Memory Metropolis jest
dobrym odzwierciedleniem sposobu komponowania z tamtych czasów.
Muzyka zdaje się być nagrana przy pomocy jakichś zabawek z marketu, w
pośpiechu i chaotycznie. Jednocześnie rozbraja świeżością i szczerością
przekazu. Już w pierwszym nagraniu Cesar in Camerun instrumenty toczą
totalną wojnę o prymat w uszach słuchacza. Prosta sekwencja: zwrotka refren - zwrotka przeistacza się w orientalną, pełną zagadek opowieść,
która porywa swą wartką akcją niczym podróż łodzią przez rwące potoki i
wodospady. Można tylko trzymać się mocno i otwierać buzię z podziwu.
High Moon enters Heaven to z kolei bardzo nostalgiczny fragment, gdzie
znaczący udział głosów przetworzonych bodaj przez vocoder
8
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
bezproblemowo podsuwa wyobraźni nocne dziwadeł kumkanie.
Nieokreślone te stworzenia bardzo narzekają na swój los. Czy aby nie jest
to księżyc nad inną niż Ziemia planetą? Po dwóch niesamowicie
cudacznych nagraniach słyszymy bardziej klasyczną Metasambę. Ta
muzyczna ballada jest zabarwiona zdecydowanie optymistycznej i mocno
kojarzy się z dokonaniami zespołu Kraftwerk. Podobnie Chipmania jest
dialogiem instrumentów dla samej radości grania, bez specjalnie
wyrafinowanej treści, lekka w klimacie melodyjka, deko manierycznie
zniekształcona. Po tej lżejszej części doznań słuchacz zostaje nagrodzony
najlepszym kawałkiem deseru: psychodeliczną perełką O Queen of Saba.
Wszystko, co najlepsze i pociągające w dokonaniach tej pani zostało tu
zawarte: niezwykły klimat, szokujące efekty dźwiękowe, totalnie chore
zaśpiewy autorki rodem z poradni dla widzących inaczej. Egzotyka, groza, i
dynamika różnorodnych syntezatorów mieląca się w kotle wyobraźni Clary
Mondshine. Huśtawka zawartych tam doznań powoduje chwilowe skręty
kiszek, stawanie włosów na głowie i wędrówkę batalionu mrówek po
plecach. Tego trzeba posłuchać, tego nie da się dobrze opowiedzieć.
Podobne efekty osiągał Edgar Froese na swojej Macula Transfer. Płytkę
dla równowagi kończy optymistycznie brzmiący Memory Metropolis utwór, który zaczynając właściwie się już kończy będąc w sumie jednym
zapętlonym motywem, melodią nagraną trochę w stylu Roberta
Schroedera. Nagrania Clary (współprojektantki płyt Tri Atma i Jakino 7
Worlds) po wielu latach nieobecności znów stały się moją własnością.
Często zastanawiałem się czy ta muzyka nie straciła przez te lata swej
autentyczności i byłem ciekaw jak wypadnie konfrontacja. Oczywiście jest
tak dobrze jak pamiętałem. Doskonała muzyka nie ma ostemplowanej
daty ważności.
Damian 'DiKey' Koczkodon
Wszystkie prawa zastrzeżone, publiczne rozpowszechnianie bez zezwolenia
autora zabronione
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
9
Z archiwum
Software
Space Design
Kiedyś w przeszłości przeczytałem recenzję tej płyty w fanzinie „Generator
News” no.11. Już wtedy zwróciłem uwagę na ten krążek. Dopiero jednak
całkiem niedawno udało mi się wysłuchać zawartości tej płytki. Wrażenia
odrobinę inne niż opisane w 'GN'.
Zawsze uważałem, że towarzysząca dowolnemu krążkowi oprawa (m.in.
okładka), powinna mieć związek z zawartością muzyczną wydawnictwa.
Nie musi to być odwołanie bezpośrednie, ale na pewno w jakiś sposób
współgrające z prezentowanymi kompozycjami. W przypadku Space
Design zamieszczone na wkładce grafiki komputerowe zdają się
sugerować, że tytuł płyty należy sobie troszkę inaczej tłumaczyć niż
narzucające się pierwsze skojarzenia z kosmosem. Jest to raczej swoisty
muzyczny „wzór przestrzeni”.
Utwory umieszczone na krążku umocniły mnie w tym przekonaniu, a ich
niecodzienne tytuły dopełniają całości. Jest oczywiste, że niektóre
sugerują także przestrzeń kosmiczną, choćby tytułowy Space Design z
towarzyszącymi głosami astronautów. Muzycznie płyta nie odbiega
zbytnio od stylu, do jakiego przyzwyczaił słuchaczy duet Software.
Kompozycje wypełnione ogromną gamą brzmień (proste, ale ciekawe
sample) umiejętnie odmalowują dźwiękowym sposobem tytułową
przestrzeń (szczególnie sugestywny obraz niesie Rainbow, który jest dla
mnie esencją tęczy zaklętą w elektronicznych głosach). Nawet przy
niewielkiej wyobraźni słuchającego, mają dużą moc oddziaływania. Mimo
jawnych odwołań do kosmosu, płyta pozostanie dla mnie czymś więcej
(tak jak pisałem wyżej). Nie jest to oczywiście muzyka najwyższych lotów,
10
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
raczej coś w rodzaju elektronicznego. Jednak na najwyższym poziomie.
Stworzyć płytę, która nie będzie banalna a zarazem nie przesadzi z
ambicją (czyli da się słuchać bez większego zaangażowania) też nie jest
łatwo. Czy przypadek Space Design"jest udany? Wydaje mi się, że tak.
El-Skwarka
(wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005)
Peter Mergener
Noises in the Sky
Duet Software zawsze przyciągał mnie (mniej lub bardziej) swoją
twórczością. Dobrze się stało, że po rozpadzie zespołu, muzycy nie
zaprzestali działalności kompozytorskiej. Bardziej aktywną połową
wspomnianej grupy wydaje się Peter Mergener, a jego ostatnie produkcje
są niemniej interesujące niż te, które tworzył do spółki z Michaelem
Waisserem.
Pierwsze spotkanie z płytką wymienioną w tytule przyniosło mi niejaką
obojętność, ot taki „ulepszony” Software w wydaniu solowym. Przyjemny
do słuchania, ale czy ambitny? Jednak po bliższym zapoznaniu się z
kompozycjami umieszczonymi na krążku (i „załapaniu” intencji artysty)
mój pogląd zmienił się. Noises In The Sky to swoisty film bez obrazu,
historia napisana dźwiękami. Otwierający Skylistening, kojarzy się z
programem SETI (nasłuchiwanie sygnałów z kosmosu). Dalej spotykamy
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
11
m.in. dynamiczny Into the Great Wide Open, gitarowy Noises In The Sky,
liryczny Celebration, a na końcu Home Planet. Kompozytor wydaje się
opowiadać o podróży, wynikłej z powodu odebrania z przestrzeni
kosmicznej jakichś (nieokreślonych) sygnałów i możliwym kontakcie z
obcą cywilizacją, podróży którą sami możemy odbyć, jeśli tylko
odpowiednio uruchomimy swoją wyobraźnię (przynajmniej na tyle, na ile
sugeruje PM). Wrażenia będą zaskakujące i z pewnością niezapomniane.
Muzycznie utwory odbiegają trochę od poprzednich dokonań artysty.
Znajdziemy oczywiście dużo „śladów” z przeszłości (charakterystyczne
brzmienia syntezatorów i gitary), ale też spotkamy nagrania odbiegające
znacznie od dawnej stylistyki. Niektórych słuchaczy może zaskoczyć
rozbudowana sekcja rytmiczna, ale wychodzi to krążkowi tylko na dobre.
Dodając do tego bardzo trafną okładkę (cyferblaty telefonów na tle
nieznanych galaktyk), otrzymujemy wizerunek płyty udanej, trochę
komercyjnej, ale z pewnością nie robionej „pod publiczkę”. Taki twórczy
zabieg, jak opisany powyżej, nie jest wielką nowością, ale prezentowany
temat i jego ujęcie powoduje, że płyta staje się na swój sposób oryginalna
i intrygująca (a tego m.in. szukam w el-muzyce). Na pewno zbyt szybko mi
się nie znudzi.
El-Skwarka
(wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005)
12
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
Peter Mergener
Instinctive Traveller
Wielu twórców el-muzyki, po owocnym okresie działania w jakimś
zespole, podejmuje karierę solową (np. Chris Franke z Tangerine Dream).
Decyzje takie mają różny wpływ na twórczość. Dość rzadko zdarza się, aby
artysta nie powielał nagminnie swych starych pomysłów i zarazem
rozwijał się w interesującym kierunku. Czy Peter Mergener po rozstaniu
się z Software, stał się takim artystą? Ocen będzie tak wiele, jak wielu
słuchaczy sięgnie po solowe produkcje tego kompozytora. Moim zdaniem
nie jest źle. Rzekłbym nawet, że muzyka w wykonaniu PM dostarcza wielu
niebanalnych wrażeń, a z płyty na płytę jest coraz lepiej.
Przykładem pewnego rozwoju jest wymieniony w tytule krążek. Choć nie
jest tak gruntownie przemyślany jak późniejsze Noises In The Sky z 1999
(recenzja wyżej), ale może także stać się przyczyną miłych doznań. Płyta
początkowo sprawia wrażenie niejakiego bałaganu, tak jakby artysta
poszukiwał swojej „nowej drogi”. Po wysłuchaniu całości trudno
powiedzieć, czy taką drogę udało mu się znaleźć. Jednak zamieszczone
kompozycje, takie jak: gitarowy Touch the guitar, nostalgiczny Rain in
Australia (z umiejętnie wyeksponowaną barwą smyczków) czy też Voices
of Africa pozwalają sądzić, że kolejne dokonania Petera Mergenera będą
godne zainteresowania. Wśród płynących z głośników nowych, jeszcze
trochę software'owych brzmień, mile może zaskoczyć obecność
„bębnowego” Two hands two sticks. Wszystkie zgromadzone kompozycje
dość łatwo „wpadają w ucho”. Powstaje swego rodzaju elektroniczny pop
w dobrym niebanalnym wykonaniu. Niestety słyszalne po niektórych
utworach brawa „psują” odrobinę końcowy efekt. Jeśli artysta chciał
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)
13
wywołać odczucie, że materiał nagrywano na koncercie, to trochę ten
element zaniedbał lub nie dopracował. Oklaski publiczności w większości
przypadków wydają się sztucznie dograne (szczególnie po ostatnim
utworze jest to zauważalne). Nie wiem czy przed tą płytą twórca stworzył
coś indywidualnie. Jednak krążek ten, powstały 1997 można uznać za
„pierwszy krok” w tworzeniu własnego, nie obciążonego zbytnio
przeszłością, stylu. Wspomniana wcześniej płyta Noises in the Sky wydaje
się potwierdzać moją „tezę”.
El-Skwarka
(wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005)
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager”
Redaktor – Grzegorz Cezary Skwarliński
Kontakt: [email protected]
FB:http://www.facebook.com/pages/Magazyn-Muzyki-Elektronicznej-AstralVoyager/315548031957
14
Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)