8/2005 (30) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Transkrypt
8/2005 (30) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Numer 8/2005 (30), Październik 2005 Wstępniak Witam No i „stuknęła” redakcji 30-stka. Jak jest każdy odiwedzający widzi. Najważniejsze, że AV istnieje i działa (raz lepiej, raz gorzej). Nie wdając się w szczegóły zapraszam do lektury kolejnego numeru redaktor koordynujący Grzegorz 'El-Skwarka' Skwarliński Relacje „Przestrzeń Wolności” Jean Michel Jarre, Gdańsk 26.08.2005r. Na to wydarzenie czekałem od 1997 roku - od koncertu Jean Michel Jarre w Katowicach. Fanów muzyki Francuza obiegła informacja, że być może Jean zagra ku pamięci stoczniowców i XXV-lecia Solidarności i wydarzeń w 1980 roku. Pertraktacje trwały długo, decyzję podjęto - jest koncert, Jarre jednak zagra! Pozostało oczekiwać do 26.08.2005, gdyż tego dnia miał się odbyć ten koncert, widowisko na terenie Stoczni Gdańskiej rozpocząć się miało około 21. Szczęśliwy posiadacz biletu odliczał dni, godziny, sekundy... Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 1 26.08.2005 16:28 Po dotarciu na miejsce przy bramie leżał stos parasoli, inni byli proszeni o pozostawienie aparatów fotograficznych, przy kilku bramkach bezpieczeństwa pilnowały służby, jako, że przemytnik ze mnie żaden, bez żadnych kłopotów dostałem się do wyznaczonego sektora. Ludzi powoli przybywało (koncert był przewidziany na około 100.000 osób, obszar był podzielony na kilka sektorów). Dobrze, że tak wcześnie dotarliśmy. Po zajęciu miejsc „siedzących” wciąż czekaliśmy... Na miejscu można było zakupić okolicznościowe koszulki upamiętniające koncert, smycze. Nie wyglądały na oryginalne, ale zawsze to pamiątka. Inne drobiazgi z logo TVP rozdawały hostessy. Co bardziej zestresowanych koniecznością pozostawienia parasola uszczęśliwiali handlarze foliowymi płaszczami przeciwdeszczowymi. 26.08.2005 19:00 Czas wstać rozprostować nogi do zdjęcia pamiątkowego tłum trzymający się za ręce, Jarre także pozował Wałęsa i około 100.000 innych osób. No dobrze - pomyślałem wysoko wyciągając ręce (do tej pory się nie odnalazłem w tym tłumie). 26.08.2005 około 20.00 Na scenie oprócz standardowych „zapowiadaczy” pojawił się na rozgrzewkę Stanisław Soyka. Grał około pół godziny - występ mógł się podobać, sądzę, że komuś się podobało. Ja ze swojej strony przemilczę „tę część”. Pan Stanisław Soyka zszedł ze sceny bez ukłonów, podziękowań, raczej niezbyt miłe zejście. W międzyczasie okazało się, że jakimś sposobem zaczynało brakować miejsca dla nowo przybywających do sektora A1. Ścisk był spory, no i nie każdy chciał stać nieopodal toalet... 26.08.2005 20:31 Powoli zmierzch zapada, w powietrzu czuć atmosferę oczekiwania, napięcia. Z głośników słychać leniwie sączące się Waiting for Cousteau, otoczyły mnie znajome dźwięki... 2 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 26.08.2005 20:55 - rozpoczęcie koncertu Na scenie pojawił się, a raczej „wjechał” na platformie Jean Michel Jarre ubrany w białą skromną koszulę. Towarzyszyli mu robotnicy Stoczni Gdańskiej... i zaczęło się. Transmisja na żywo rozpoczęta w TVP 1, III Pr. Polskiego Radia i po raz pierwszy „na żywo” w internecie. Jarre rozpoczął, a jakże, od Overture z płyty Revolutions wymachujący pałeczkami wyglądał z daleka jak dyrygent dźwiękowego spektaklu. Kolejny utwór przy wtórze fajerwerków i rac świetlnych, snopów świateł tańczących nad głowami i wspaniałych animacji to Oxygene II lecz już wersja bardziej współczesna z płyty Aero. Dwa „ekrany” - animacje były wyświetlane na ścianach pobliskich hal, dodatkowo dźwig oświetlony światłami wynurzający się zza „ścian” podsycał wyobraźnię. Blacha okrętowa, którą właśnie ów dźwig dowiózł na swoje miejsce, stanowiła trzeci ekran. Souvenir of China z polskimi akcentami wywołał euforię wśród widzów. Jean Michel Jarre, przedstawił również z płyty Aero (bardziej hmm... nowoczesne wersje utworów) Equinoxe 4, Aero, Aerology, Oxygene 8, Chronologie 6 i kilka innych. Niebo nad widzami rozświetlały „pióropusze” ogni sztucznych, które były synchronizowane z muzyką. Hołd dla miłości Geometry of Love brzmiał naprawdę dobrze, swoje 5 minut miał też instrument zbudowany przez Leona Teremina w 1929 roku. Publiczność została porwana fontanną dźwięków, animacji, dawało się odczuć jedność z publicznością, która reagowała bardzo spontanicznie. Na scenie pojawił się Lech Wałęsa w swym przemówieniu - użył wielu historycznych sformułowań, czytał z kartki lecz widać, że był bardzo poruszony. Wiele słów padło tego wieczoru, wiele przesłań historyczno-politycznych. Po owacjach, po przemowie nadszedł czas na to, aby ku pamięci stoczniowców rozbrzmiała kompozycja do słów Jacka Kaczmarskiego przygotowana specjalnie na koncert: Mury - jakże odmienione. Publiczność śpiewała razem z Chórem Uniwersytetu Gdańskiego i przy akompaniamencie orkiestry Filharmonii Bałtyckiej (występowali w tym dniu kilkukrotnie), pojawiły się tysiące zapalniczek nad głowami naprawdę wspaniały widok ludzi poruszonych muzyką. Pojawił się też utwór poświęcony papieżowi ś.p. Janowi Pawłowi II, gdzie przy muzyce na „ścianach hal” były wyświetlane obrazy z pielgrzymek Ojca Świętego. Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 3 Wielki, wspaniały człowiek i taki był też utwór pełen patosu, wzniosłości chwili... wspaniały. Muzyczne widowisko trwało, a dla ludzi zgromadzonych czas stanął w miejscu. Słynna harfa laserowa zwiastowała Randez-Vous II i rzeczywiście na „ekranach” pojawił się animator przy wtórze muzyki, pirotechnicznych tańców na nieboskłonie, świetlnych strunach laserowej harfy i śpiewie chóru - nie dał czasu na wytchnienie. Koncert został ożywiony bardziej dynamicznymi utworami, miały miejsce popisy solówek gitarzysty (Patrick Rondat) w utworze skomponowanym przez Vivaldiego Summer-Presto. Gitarzysta próbę przetrwał, struny także, widownia w większości. Także La'Emigrant poruszył publiczność. Finał był godny całego koncertu. Kompozycja Randez-Vous IV dynamiczny w swoim wyrazie (mało kto nie słyszał tej kompozycji), przez kilka minut zrobiło się jasno jak w dzień, złote fajerwerki, uczta wizualna, rozświetlona stocznia niesamowite. Ostatni utwór na bis to Oxygene 13 wzruszający, bardzo wzruszający. Około 22:30 Koncert skończył się przy wtórze oklasków. Publiczność udała się w spokoju do domów, inni do pubów, jeszcze inni na spacer wspominać wspaniałe widowisko. Na ustach wszystkich były wrażenia z koncertu, jednym się podobało, innym mniej. Lecz ja jestem pewien koncertu nigdy nie zapomnę. Czas na przemyślenia. Koncert mimo, że twórczość Jeana Michela Jarre uległa pewnym przemianom dynamicznym (ale to chyba jedyny minus) podobał mi się, będzie co wspominać. Nagłośnienie po raz pierwszy użyte w Polsce zestawy V-Dosc firmy L'Acoustic, 15 ton materiałów pirotechnicznych, kilometry okablowania, własne agregaty to tylko część znamionująca ogrom koncertu. Koncert miejscami, zaskakiwał, miejscami zbytnia dynamika kompozycji przeszkadzała, ale wart był wyczekiwań i to jak był wart! Ten ogrom (wg prasy na terenie Stoczni Gdańskiej i „okolicach” koncert obejrzało 170.000 ludzi). Euforia, płacz, spontaniczność falującego tłumu, radość, „czuć” było muzykę Jarre wszędzie. Wydźwięk całego spektaklu, doniosłość, tańce świateł, wspaniały, urzekający - to tylko słowa, odczuć nikt mi nie odbierze. Na osłodę tym co nie dostali się na koncert i oglądali transmisję w TVP 1: 4 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) Żałujcie, bo pomimo, narzekań, muzyki unowocześnionej, realizatorzy niestety nie wyszli z tej próby zwycięsko - moim zdaniem nie oddali atmosfery koncertu nawet w 30% - kompletna klapa. I Ci najwięcej narzekają na muzykę Jarre - oglądający ten koncert w TV, a nie Ci co byli prawdziwymi uczestnikami koncertu. Jak widać malkontentów nie brakuje. Teraz pozostaje czekać na edycję DVD. Dla tej edycji koncert był realizowany przez inną ekipę, która przyjechała specjalnie na to widowisko. I znów czekać... Piszę te słowa już po opadnięciu emocji, lecz wciąż w pamięci mam ten koncert i będę miał go w pamięci długo, oj długo. Pozdrowienia dla sympatyków twórczości elektronicznej. Yaroo, relację uzyskano z serwisu MOOZA za zgodą autora Recenzje lil Epiphenomenon rok wydania: 2005 Podobno muzyk, który nie poszukuje, nie rozwija się. Muzykiem nie jestem. Czasami próbuję nieudolnie opisać słowami to co zapadło mi w duszy poprzez słuchanie różnego rodzaju płyt. Zauważyłem, że wciąż poszukuję (mniej lub bardziej intensywnie) nowych brzmień, barw i innych doznań słuchowych. Czy w związku z tym jako recenzent także się rozwijam? Sądzę, że w pewnym sensie tak. Po tym (nietypowym i troszkę Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 5 osobistym) wstępie spróbuję przybliżyć płytę wymienioną w tytule. Płytę dość niecodzienną. O krążku (a dokładnie projekcie zwanym 'lil') dowiedziałem się z e-maila. Zaintrygowany odwiedziłem odpowiednią stronę internetową i po lekturze moja ciekawość jeszcze się wzmogła. Dzięki uprzejmości wydawcy (gb-productions) stałem się posiadaczem płyty tego zespołu-projektu. Wynik pierwszego spotkania z dźwiękami był lekko rozczarowujący. Jednakże po zmianie techniki (nie głośniki tylko słuchawki) i okoliczności (ciemny pokój) ukazała się przede mną cała mroczna głębia Epiphenomenon. Na krążku znajdziemy sześć kompozycji (niektóre z nich o dość dziwnych tytułach). Już otwierający Kaboth wskazuje czego mniej więcej możemy się spodziewać po płytce. Następne kompozycje to nic innego jak swoiste wchodzenie wgłąb obszarów dźwiękowych z pozoru znanych, już gdzieś słyszanych a jednak jakiś innych, „obcych”, niepokojących, czasami chłodnych od swojej „techniczności”, czasami niemal klasycznie ambientowych (np. Sonopanic), zaskakujących zestawieniem barw (np. smyczkopodobne jęki w Asinus ad lyram). Niezwykły wpływ na psychikę może mieć ta muzyka (oczywiście przy odpowiednim nastawieniu). Obawiam się nawet, że niektórych słuchaczy może odrzucać. Nie nazwałbym tego „muzyką z piekła” (z jakiegoś nieistniejącego horroru na pewno), ale przy niektórych utworach skojarzenia takie mogą wystąpić. Mnie osobiście nawiedziła myśl, że Epiphenomenon to swoista podróż w niezbadane, mroczne obszary umysłu ludzkiego. Co tam odkryjemy? Każdy co innego. Głęboki dark-ambient z industrialnymi elementami. Nie każdemu może się to podobać. No i wymaga choćby minimalnego zaangażowania słuchacza. Warto jednak włożyć odrobinę wysiłku. Dla fanów gustujących w klimatach „ambientowo-oniryczno-horrorystyczno-psychodelicznych” pozycja wręcz obowiązkowa. El-Skwarka 6 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) Der Laborant Kontakt rok wydania: 1998 Kiedy sięgnąłem po płytkę wymienioną w tytule z głośników popłynęły bardzo znajome mi dźwięki. Od razu wiedziałem, że to kolejna (udana zresztą) pozycja z kręgu „neu berliner schule”. Nie mogłem jednak skojarzyć artysty. Czyżby ktoś nowy ? Kompozycje zgromadzone na krążku głęboko osadzone w berlińsko-transowych klimatach nie pozostawiały zbyt wielkiego pola manewru. Oscylowanie między stylem schulzopodobnym a nowymi pomysłami brzmiało bardzo znajomo. Zaintrygowany poszperałem w sieci i okazało się, że Der Laborant to ... jedna z „połówek” Rainbow Serpent - Gerd Wienekamp. Można rzec, że: „no to jestem w domu”. Na płytce znajduje się sześć kompozycji. Otwierający Exelsis Dei od razu przywołuje klimaty znane co bardziej zagorzałym fanom z płyt K. Schulze. Obecność jednak w utworze nieco innych barw i zestawień dźwięków (głosy) oraz bardziej „beatowego” rytmu trochę tę początkowy klimat tonizuje i tym samym otrzymujemy coś odmiennego (szkoda tylko, że utwór kończy się dość nagle). Gefallener Engel to uspokojenie dynamiki bez zbytniego odbiegania od nastrojów przyjętych na początku. Duch twórczości Schulza nadal delikatnie unosi się gdzieś w przestrzeni. Trzeci z kolei Die Machine to mała „solówka” z ciekawą sekwencją w tle. Tytułowy Kontakt chcąc nie chcąc kojarzy się z Kosmosem. Spokojny nieco ambientowy początek rozwija się charakterystycznie (dynamicznie) dla twórczości Rainbow Serpent (przychodzi na myśl płyta Voyager). Kolejny Lazarus to ponowne uspokojenie, tym razem w tonacjach ambientowych Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 7 wzbogacony interesującą „schulzopodobną” sekwencją rozwijającą się w miarę upływu czasu utworu. Finałowy Verwandlungen to coś zbliżonego do czegoś, co kiedyś zostało nieoficjalnie nazwane „schulzowe groove”. Dynamicznie i z werwą, ale trochę za krótko (przynajmniej dla mnie) a końcówka kompozycji może nieco razić brakiem pomysłu. Słuchaczom, których uwiodła muzyka zespołu Rainbow Serpent opisywana płytka z pewnością przypadnie do gustu. Nie ma tu specjalnych „fontann” realizacyjnych, zdarzają się „potknięcia” (niektóre kompozycje nieco za krótkie, ale to moje subiektywne odczucie), ale muzyka jest miła dla ucha i nie sprawia wrażenia monotonności (co niektórzy często zarzucają twórczości z kręgu „berliner schule”). Konkluzja? Warte częstego słuchania. El-Skwarka Clara Mondshine MEMORY METROPOLIS rok wydania: 1982 Jeżeli szukacie w El-muzyce nieposkromionej energii, brzmień udziwnionych i spontanicznych, skrajnych emocji - to ta płytka jest właśnie dla Was. Nagrany dla Innovative Communications w 1982 roku analog pani ukrywającej się pod pseudo Clara Mondshine Memory Metropolis jest dobrym odzwierciedleniem sposobu komponowania z tamtych czasów. Muzyka zdaje się być nagrana przy pomocy jakichś zabawek z marketu, w pośpiechu i chaotycznie. Jednocześnie rozbraja świeżością i szczerością przekazu. Już w pierwszym nagraniu Cesar in Camerun instrumenty toczą totalną wojnę o prymat w uszach słuchacza. Prosta sekwencja: zwrotka refren - zwrotka przeistacza się w orientalną, pełną zagadek opowieść, która porywa swą wartką akcją niczym podróż łodzią przez rwące potoki i wodospady. Można tylko trzymać się mocno i otwierać buzię z podziwu. High Moon enters Heaven to z kolei bardzo nostalgiczny fragment, gdzie znaczący udział głosów przetworzonych bodaj przez vocoder 8 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) bezproblemowo podsuwa wyobraźni nocne dziwadeł kumkanie. Nieokreślone te stworzenia bardzo narzekają na swój los. Czy aby nie jest to księżyc nad inną niż Ziemia planetą? Po dwóch niesamowicie cudacznych nagraniach słyszymy bardziej klasyczną Metasambę. Ta muzyczna ballada jest zabarwiona zdecydowanie optymistycznej i mocno kojarzy się z dokonaniami zespołu Kraftwerk. Podobnie Chipmania jest dialogiem instrumentów dla samej radości grania, bez specjalnie wyrafinowanej treści, lekka w klimacie melodyjka, deko manierycznie zniekształcona. Po tej lżejszej części doznań słuchacz zostaje nagrodzony najlepszym kawałkiem deseru: psychodeliczną perełką O Queen of Saba. Wszystko, co najlepsze i pociągające w dokonaniach tej pani zostało tu zawarte: niezwykły klimat, szokujące efekty dźwiękowe, totalnie chore zaśpiewy autorki rodem z poradni dla widzących inaczej. Egzotyka, groza, i dynamika różnorodnych syntezatorów mieląca się w kotle wyobraźni Clary Mondshine. Huśtawka zawartych tam doznań powoduje chwilowe skręty kiszek, stawanie włosów na głowie i wędrówkę batalionu mrówek po plecach. Tego trzeba posłuchać, tego nie da się dobrze opowiedzieć. Podobne efekty osiągał Edgar Froese na swojej Macula Transfer. Płytkę dla równowagi kończy optymistycznie brzmiący Memory Metropolis utwór, który zaczynając właściwie się już kończy będąc w sumie jednym zapętlonym motywem, melodią nagraną trochę w stylu Roberta Schroedera. Nagrania Clary (współprojektantki płyt Tri Atma i Jakino 7 Worlds) po wielu latach nieobecności znów stały się moją własnością. Często zastanawiałem się czy ta muzyka nie straciła przez te lata swej autentyczności i byłem ciekaw jak wypadnie konfrontacja. Oczywiście jest tak dobrze jak pamiętałem. Doskonała muzyka nie ma ostemplowanej daty ważności. Damian 'DiKey' Koczkodon Wszystkie prawa zastrzeżone, publiczne rozpowszechnianie bez zezwolenia autora zabronione Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 9 Z archiwum Software Space Design Kiedyś w przeszłości przeczytałem recenzję tej płyty w fanzinie „Generator News” no.11. Już wtedy zwróciłem uwagę na ten krążek. Dopiero jednak całkiem niedawno udało mi się wysłuchać zawartości tej płytki. Wrażenia odrobinę inne niż opisane w 'GN'. Zawsze uważałem, że towarzysząca dowolnemu krążkowi oprawa (m.in. okładka), powinna mieć związek z zawartością muzyczną wydawnictwa. Nie musi to być odwołanie bezpośrednie, ale na pewno w jakiś sposób współgrające z prezentowanymi kompozycjami. W przypadku Space Design zamieszczone na wkładce grafiki komputerowe zdają się sugerować, że tytuł płyty należy sobie troszkę inaczej tłumaczyć niż narzucające się pierwsze skojarzenia z kosmosem. Jest to raczej swoisty muzyczny „wzór przestrzeni”. Utwory umieszczone na krążku umocniły mnie w tym przekonaniu, a ich niecodzienne tytuły dopełniają całości. Jest oczywiste, że niektóre sugerują także przestrzeń kosmiczną, choćby tytułowy Space Design z towarzyszącymi głosami astronautów. Muzycznie płyta nie odbiega zbytnio od stylu, do jakiego przyzwyczaił słuchaczy duet Software. Kompozycje wypełnione ogromną gamą brzmień (proste, ale ciekawe sample) umiejętnie odmalowują dźwiękowym sposobem tytułową przestrzeń (szczególnie sugestywny obraz niesie Rainbow, który jest dla mnie esencją tęczy zaklętą w elektronicznych głosach). Nawet przy niewielkiej wyobraźni słuchającego, mają dużą moc oddziaływania. Mimo jawnych odwołań do kosmosu, płyta pozostanie dla mnie czymś więcej (tak jak pisałem wyżej). Nie jest to oczywiście muzyka najwyższych lotów, 10 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) raczej coś w rodzaju elektronicznego. Jednak na najwyższym poziomie. Stworzyć płytę, która nie będzie banalna a zarazem nie przesadzi z ambicją (czyli da się słuchać bez większego zaangażowania) też nie jest łatwo. Czy przypadek Space Design"jest udany? Wydaje mi się, że tak. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) Peter Mergener Noises in the Sky Duet Software zawsze przyciągał mnie (mniej lub bardziej) swoją twórczością. Dobrze się stało, że po rozpadzie zespołu, muzycy nie zaprzestali działalności kompozytorskiej. Bardziej aktywną połową wspomnianej grupy wydaje się Peter Mergener, a jego ostatnie produkcje są niemniej interesujące niż te, które tworzył do spółki z Michaelem Waisserem. Pierwsze spotkanie z płytką wymienioną w tytule przyniosło mi niejaką obojętność, ot taki „ulepszony” Software w wydaniu solowym. Przyjemny do słuchania, ale czy ambitny? Jednak po bliższym zapoznaniu się z kompozycjami umieszczonymi na krążku (i „załapaniu” intencji artysty) mój pogląd zmienił się. Noises In The Sky to swoisty film bez obrazu, historia napisana dźwiękami. Otwierający Skylistening, kojarzy się z programem SETI (nasłuchiwanie sygnałów z kosmosu). Dalej spotykamy Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 11 m.in. dynamiczny Into the Great Wide Open, gitarowy Noises In The Sky, liryczny Celebration, a na końcu Home Planet. Kompozytor wydaje się opowiadać o podróży, wynikłej z powodu odebrania z przestrzeni kosmicznej jakichś (nieokreślonych) sygnałów i możliwym kontakcie z obcą cywilizacją, podróży którą sami możemy odbyć, jeśli tylko odpowiednio uruchomimy swoją wyobraźnię (przynajmniej na tyle, na ile sugeruje PM). Wrażenia będą zaskakujące i z pewnością niezapomniane. Muzycznie utwory odbiegają trochę od poprzednich dokonań artysty. Znajdziemy oczywiście dużo „śladów” z przeszłości (charakterystyczne brzmienia syntezatorów i gitary), ale też spotkamy nagrania odbiegające znacznie od dawnej stylistyki. Niektórych słuchaczy może zaskoczyć rozbudowana sekcja rytmiczna, ale wychodzi to krążkowi tylko na dobre. Dodając do tego bardzo trafną okładkę (cyferblaty telefonów na tle nieznanych galaktyk), otrzymujemy wizerunek płyty udanej, trochę komercyjnej, ale z pewnością nie robionej „pod publiczkę”. Taki twórczy zabieg, jak opisany powyżej, nie jest wielką nowością, ale prezentowany temat i jego ujęcie powoduje, że płyta staje się na swój sposób oryginalna i intrygująca (a tego m.in. szukam w el-muzyce). Na pewno zbyt szybko mi się nie znudzi. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) 12 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) Peter Mergener Instinctive Traveller Wielu twórców el-muzyki, po owocnym okresie działania w jakimś zespole, podejmuje karierę solową (np. Chris Franke z Tangerine Dream). Decyzje takie mają różny wpływ na twórczość. Dość rzadko zdarza się, aby artysta nie powielał nagminnie swych starych pomysłów i zarazem rozwijał się w interesującym kierunku. Czy Peter Mergener po rozstaniu się z Software, stał się takim artystą? Ocen będzie tak wiele, jak wielu słuchaczy sięgnie po solowe produkcje tego kompozytora. Moim zdaniem nie jest źle. Rzekłbym nawet, że muzyka w wykonaniu PM dostarcza wielu niebanalnych wrażeń, a z płyty na płytę jest coraz lepiej. Przykładem pewnego rozwoju jest wymieniony w tytule krążek. Choć nie jest tak gruntownie przemyślany jak późniejsze Noises In The Sky z 1999 (recenzja wyżej), ale może także stać się przyczyną miłych doznań. Płyta początkowo sprawia wrażenie niejakiego bałaganu, tak jakby artysta poszukiwał swojej „nowej drogi”. Po wysłuchaniu całości trudno powiedzieć, czy taką drogę udało mu się znaleźć. Jednak zamieszczone kompozycje, takie jak: gitarowy Touch the guitar, nostalgiczny Rain in Australia (z umiejętnie wyeksponowaną barwą smyczków) czy też Voices of Africa pozwalają sądzić, że kolejne dokonania Petera Mergenera będą godne zainteresowania. Wśród płynących z głośników nowych, jeszcze trochę software'owych brzmień, mile może zaskoczyć obecność „bębnowego” Two hands two sticks. Wszystkie zgromadzone kompozycje dość łatwo „wpadają w ucho”. Powstaje swego rodzaju elektroniczny pop w dobrym niebanalnym wykonaniu. Niestety słyszalne po niektórych utworach brawa „psują” odrobinę końcowy efekt. Jeśli artysta chciał Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30) 13 wywołać odczucie, że materiał nagrywano na koncercie, to trochę ten element zaniedbał lub nie dopracował. Oklaski publiczności w większości przypadków wydają się sztucznie dograne (szczególnie po ostatnim utworze jest to zauważalne). Nie wiem czy przed tą płytą twórca stworzył coś indywidualnie. Jednak krążek ten, powstały 1997 można uznać za „pierwszy krok” w tworzeniu własnego, nie obciążonego zbytnio przeszłością, stylu. Wspomniana wcześniej płyta Noises in the Sky wydaje się potwierdzać moją „tezę”. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1999, przeredagowane w 2005) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” Redaktor – Grzegorz Cezary Skwarliński Kontakt: [email protected] FB:http://www.facebook.com/pages/Magazyn-Muzyki-Elektronicznej-AstralVoyager/315548031957 14 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 8/2005(30)