Ad Veritas - Knight Rider Polska

Transkrypt

Ad Veritas - Knight Rider Polska
X
„w Kościele
swą duszę uciszę
w Kościele
swe serce ukoję
wrzeszczy mrok
już się nie boję”
Ad Veritas
TOMASZ SKUPIEŃ
PRZEDSTAWIA:
JORDANÓW- KRAKÓW 2011
NASZ RIDER
W POPRZEDNIM ODCINKU:
…czujniki w prawym boku rwały niemiłosiernie…
…potężne, męskie ręce wciągały do środka czarnego opla ową rudą dziewczynę…
…westchnął Robert, przeżegnał się i zakrył twarz dłońmi…
…licznik audi wskazywał już ponad 250 km/h…
…opel zaczął gwałtownie hamować. Stanął metr przed audi…
…spod audi poleciała kanonada kul, które przestrzeliły przednie opony opla…
…Grzesiek nawrócił na środki drogi. Opel był czarnym punktem na horyzoncie…
…chce się spotkać w tym domku, gdzie była siedziba doktora…
…sylwetka Siłacza pojawiła się na tle domu…
…pani Mechler wzywa pomocy…
…Mike… zaczęło się… boli… nie dam rady…
…była przynętą na Siłacz… jest bomba… detonacja nastąpi za 20 sekund…
…NIE! – zawył Mike – MUSZĘ… DOPAŚĆ… SIŁACZA!…
…w lusterku dopatrzyłem, jak KITT nawraca i nas dogania. Zrównaliśmy się pod domkiem…
…natarłem na ścianę domku i przebiłem ją, wpadając do kuchni…
…nierówna praca serca, przedwczesna akcja porodowa. Wezwałem już pogotowie…
…bomba odpaliła, wysadzając pozostałości domku w powietrze…
…KITT, zablokuj łączność pomiędzy ich bazą i pozostałymi dwoma samochodami…
…zawył Mike i walnął mnie w szczękę…
…dostałem kopniaka w brzuch…
…jakby to rzekł premier, kibol spokojny, to kibol zmoknięty…
…ona mogła… zginąć przeze mnie!!!…
…Z naszych odczytów wynika, że pięć minut temu Mike wyłączył KITTa…
ODCINEK 10
KITTNAP
Tłumaczenie KOMa: KITT się zgubił, i pierdoła też…
3
NASZ RIDER
Za pomysł na pierwszą scenę dziękuję Magdzie
KRAKÓW, 15 CZERWCA, 17:03
Słońce powoli chowało się za masywnym budynkiem szkoły zlokalizowanej gdzieś
w sypialnianej części Krakowa. Promienie rozpoczynały swój ostatni koncert na płaskim,
z lekka peerelowskim dachu.
Na schodkach prowadzących do środka budynku siedziały dwie młode dziewczyny, na
oko po 17 lat. Szczebiotały o czymś w najlepsze. Przy tym wyglądały tak, jakby na kogoś
czekały.
- Jeszcze dwie minuty i idziemy same. – powiedziała jedna, brunetka, spoglądając na
zegarek.
- Spoko. – druga, blondynka, uśmiechnęła się – To powiedz, jak było na tym ostatnim
kon…
Jej wypowiedź przerwało narastające dudnienie. Obie dziewczyny spojrzały w stronę
asfaltowej drogi, biegnącej tuż za wysokim murem, oddzielającym szkołę od reszty świata.
Otwarta brama główna była swego rodzaju oknem w tej litej ścianie.
Dudnienie było coraz bliżej. W końcu w bramie mignęły sylwetka samotnego mężczyzny,
biegnącego z naprawdę dużą szybkością. I to właśnie jego kroki – szybkie i mocne – tak
dudniły na drodze.
Ale po chwili nie było ich słychać.
Dziewczyny przeszły nad tym do porządku dziennego i wróciły do rozmowy.
Jednak nie minęła minuta, gdy potężniejsze dudnienie ponownie wyrwało je z zamyślenia.
- Co to… - mruknęła blondynka. Brunetka wyciągnęła szyję, by widzieć więcej.
Huk narastał. Swoje apogeum osiągnął, kiedy za bramą, wyjąc i krzycząc, przetoczyła się
wataha łysych panów w bliżej nieokreślonych dresach, wyposażonych w takie przyjemne
rzeczy jak pałki, kastety i łomy. Tłum nawet nie zauważył szkoły, jak szybko się pojawił, tak
szybko znikł, pędząc najprawdopodobniej za uciekającym typem…
Dziewczyny zrobiły wielkie oczy…
11 MINUT WCZEŚNIEJ
Anna coś wpisała na klawiaturze… i zamarła. Szybko powtórzyła operację. Jej twarz była
przerażona.
- Co się stało? – zapytałem.
Odpowiedział mi Knight:
- Z naszych odczytów wynika, że pięć minut temu Mike wyłączył KITTa.
- Jest pan pewien? – zapytałem, prostując się w fotelu.
- Nie mam wątpliwości. – w końcu odezwała się Anna.
- Możesz jakoś go namierzyć? – zapytał Knight.
- Mogę poszukać sygnaturę cieplną nanopowłoki KITTa, ale trochę to zejdzie, skoro
będę musiała całe miasto przeskanować…
Wpadłem na pomysł.
- KOM, wyznacz wszystkie możliwe trasy, którymi mógł odjechać Mike spod domku
i wyślij je Annie. – wydałem polecenie. KOM burknął coś niezrozumiale, ale zaczął
wykonać zadanie.
- Dobry pomysł. – ocenił Knight.
Po chwili odpowiednie dane były w już w komputerze w bazie.
4
NASZ RIDER
-
-
-
Mam! – praktycznie zaraz krzyknęła Anna – KITT stoi na jakimś parkingu…
Wysyłam panu współrzędne. – wpisała polecenie na klawiaturze. Zaraz KOM znaczył
odpowiedni punkt na mapie, a do tego swoją pozycję. Byliśmy niedaleko.
Jadę tam. – oznajmiłem, przyśpieszając.
Dojedziemy do pana wkrótce. – powiedział Knight i na tym nasza rozmowa się
skończyła.
Hm, czyli pan czarny został wyłączony… Pan czarny, doskonały pan czarny, został
wyłączony jak toster… Jak żelazko i jak…
A ty jak się nie zamkniesz, podzielisz jego los. – ostrzegłem komputer.
No Adaś, nie rzucaj się, ja mówię, co mi tam program kalkuluje, a kalkuluje dużo…
Ale wiesz… - tu KOM zrobił nie wróżącą niczego dobrego pauzę - …ten parking to
jest tam, gdzie siostra doktora mieszka…
Tak? – to mnie zaskoczyło – No to spoko, znana okolica…
Ale wiesz, że tam mamy już takich jednych kolegów, którzy coś tam może do nas
mają…
KOM, powiadam ci zaprawdę, dresiarze nie rozmnażają się w postępie
geometrycznym, więc nie ma się czego obawiać…
***
-
Dobra, to kto mówił że oni się nie rozmnażają w postępie geometrycznym?! –
z wyrzutem odezwał się KOM.
Sytuacja nie wyglądała za ciekawie: 30 chłopa, wyposażonego w różnego rodzaju sprzęt,
typu bejsbol czy kastet, pomału zacieśniało krąg wokół mnie, KOMa i KITTa (dosłownie trzy
minuty temu zajechaliśmy na ten parking, zauważyliśmy mustanga stojącego gdzieś koło
trzepaka. Wysiadłem, podszedłem go obejrzeć, stwierdziłem, że faktycznie wyłączony, kiedy
właśnie pojawili się oni. Na ich czele kroczyli panowie, których pamiętałem spod sklepu. Ich
miny nie wróżyły nic dobrego…).
- Ty, ku…, Wielki Pasek, wpier… będzie. – zaczął jeden z tych dwóch.
- I kapłan wpier… ku… też. – dodał drugi – Nikt ku… nas na dzielni ku… poniżać…
ku… nie będzie.
- Odejdźcie bo sprawię, że znikną wam paski! – zahuczał posępnie KOM.
Dresiarze ponuro zaśmiali się.
- Są przyszyte, ku…, nie da się, ku…, ich usunąć. – mało inteligentnie zauważył ktoś
z tłumu.
- KOM, coś ty im naopowiadał?! – warknąłem do komputera.
- A zadowolony jesteś, że przeżyłeś? – odciął się pojazd.
- Ale teraz nie wiem, czy przeżyję… Panowie, dogadajmy się! – krzyknąłem.
Dresiarze okropnie się zaśmiali. Ciarki przeszły mi po plecach.
- To se inaczej pogadamy… - syknął KOM. Jego silnik zawarczał, koła zapiszczały,
auto szarpnęło się do przodu… ale nie ruszyło – Oż wy dziady… - jęknął.
- KOM, co się stało? – stęknąłem, prawie przytulając się do karoserii KITTa.
- Nie wiem kiedy moją tylnią oś łańcuchem do słupka przywiązali i nie mam się jak
ruszyć. – wyjaśnił, paląc gumę, by się móc ruszyć.
- Miło. – oceniłem sytuację, jednocześnie unikając pierwszej pałki nadlatującej na moją
głowę. Walnęła w KITTa, wyginając poważną dziurę w jego karoserii.
Przeturlikałem się po ziemi, wyskoczyłem na mały murek, przeskoczyłem go i wymijając
dwóch dresiarzy rzuciłem się pędem do ucieczki. Kątem oka dostrzegłem jeszcze, jak kilku
okłada KOMa łomami (ale ten na szczęście włączył tarczę).
Więcej nie widziałem – widok zasłonił mi blok, za który wbiegłem…
5
NASZ RIDER
Cholera, nie wiedziałem, że tak potrafię uciekać…
Rzut oka do tyłu… Cholera, są tam…
Dając z siebie naprawdę wszystko, popędziłem pomiędzy ławkami, za kolejny blok.
Nie no, uwidziało mi się świat ratować, do Krakowa jechać, do teatru iść… Yyyy!!!…
A miał być spokojny weekend…
Cudem uniknąłem dostania w tył głowy kamieniem… Niczym parkourowiec
przeskoczyłem jakąś barierkę. Wataha nadal gnała za mną…
- KOM, co z tobą?! – krzyknąłem do zegarka.
- Ano nadal jestem pieskiem łańcuchowym… Ej, a ty gdzie z tym palnikiem
acetylenowym… Wyjazd od moich… - nagle KOM umilkł.
- KOM! – krzyknąłem – KOM!!!
Zegarek milczał…
Super…
Wpadłem na jakąś prostą drogę. Rozpędziłem się tam co niemiara, moje kroki huczały na
asfalcie… Kątem oka dopatrzyłem, że mam już znaczną przewagę nad nimi… Dobrze…
Niespodziewanie skręciłem w lewo, w jakąś boczną drogę. Na jej końcu był drewniany
płot. Za nim wznosiła się budowa w stanie surowym.
Siłą rozpędu dostałem się na płot, zaskakująco dla mnie przeskoczyłem go i już byłem na
placu budowy. Przypominał on raczej wielki poligon wojskowy, pełen głębokich wykopów
i wysokich ścian… Tylko ten wielki, żółty dźwig tak nie pasuje do metafory, ale mniejsza
z tym. Grunt, że jest mnóstwo kryjówek…
I o to chodziło.
Ruszyłem w głąb budowy. Niespodziewanie coś za mną huknęło. Spojrzałem. To drżał
płot, ewidentnie napierany z drugiej strony. Szanse na jego przetrwanie oceniłem na jakieś
najbliższe 12 sekund. Rzuciłem się przed siebie, do głębokiej dziury. Zatrzymałem się
dopiero na jej dnie.
Głośny trzask poinformował mnie, że dresiarze wleźli na teren budowy.
- Ku…, szukać go! – ktoś wydał polecenie. Tupot ciężkich buciorów zinterpretowałem
jako rozbieganie się wszystkich na różne strony. Skuliłem się w wykopie,
jednocześnie starając się powstrzymywać głośny oddech. Było ciężko…
- Ty…! – niespodziewanie usłyszałem nad sobą tępy okrzyk.
Miło…
Jakiś łysy typ, w czarnym dresie i z kijem w ręku natarł na mnie. Poderwałem się na
równe nogi, sypnąłem mu piaskiem po oczach. Zawył i dzięki temu nie trafił we mnie pałką.
Wykorzystałem to, że jeszcze żyję i po prostu uciekłem.
Niestety, reszta dopatrzyła gdzie jestem i podążyła… a raczej rzuciła się na mnie…
Pędziłem w stronę budowy, by tam się schować, gdy drogę odciął mi cały oddział kiboli.
Musiałem zdecydowanie zmienić kierunek ucieczki, tam gdzie były wykopy. Ledwo minąłem
nadlatującą siekierę, klucz samochodowy i butelkę, poczym wpadłem do wielkiej dziury.
Straciłem równowagę i koziołkując poleciałem na dno wykopu…
Chciałby się ktoś ze mną zamienić na życia? Przyjmę nawet tresera lwów, bo to chyba
bardziej spokojne, niż moje własne…
Łupnęło mną solidnie o ziemię, na tym dnie… Aż mi się w głowie zakręciło… Ale nie do
tego stopnia, by nie dostrzec, że kibole zsuwają się do mnie…
Miło, miło, jeszcze raz koniec…
- Adaś, w górę! – nieoczekiwanie KOM krzyknął z zegarka.
- KOM… - zacząłem, ale nie skończyłem, gdyż właśnie w tym momencie z góry prawie
że mnie przygniótł hak owego żółtego dźwigu. Niewiele myśląc chwyciłem go.
Wyciąg natychmiast porwał mnie w górę, tuż przed pierwszymi butami kiboli.
6
NASZ RIDER
Niesłychanie szybko wyjechałem kilka metrów nad ziemię. Dźwig jednocześnie przesunął
swoje ramię w lewo, tak że teraz dyndałem sobie nad środkiem placu…
Nie będę ukrywał, trochę wiało na tej wysokości, jednak jak spojrzałem w dół, nie
żałowałem, że tu jestem: kibole coś krzyczeli, ogólnie biegali bez ładu, kilku próbowało
dostać się na dźwig.
Podniosłem głowę, w stronę miejsca, gdzie powinien siedzieć operator dźwigu. Nikogo
tam nie było…
- KOM, czasem potrafisz zaskoczyć! – krzyknąłem do zegarka, jednocześnie
podciągając się i wygodnie stając nogą na haku wyciągu. Dzięki temu mogłem
uwolnić jedną rękę i mniej obciążać drugą.
- Mówisz… - odpowiedział komputer – To patrz teraz.
Spojrzałem w dół, na plac. Drogą, którą przybiegłem, jechał KOM. Staranował resztki
ogrodzenia i odtwarzając odgłos trąbki dmącej przed atakiem szarży, wparował pomiędzy
kiboli. Zaczął ich gonić po placu… Wiecie, jak to on… Czasem kogoś bokiem ubódł, komuś
drzwiami przywali, nad większą grupą skoczkiem przeskoczył… Ujadanie psa z syntezatora
odpalił… Ogólnie całkiem nieźle mu szło.
W pewnym momencie znudziło mi się to, co było na dole i zacząłem podziwiać widoki…
Gdzieś w oddali majaczyły wieże kościoła Mariackiego i dachy budynków na Rynku…
Wzgórze Wawelskie dobrze było widać… Daleko, daleko kopiec Kościuszki… Bliżej antenę
na Krzemionkach… Z drugiej strony blisko rysował się Szkieletor… No ładnie…
Spojrzałem na dół. Ostatni atakujący uciekali z placu.
- I od dziś to jest moja dzielnia!!! – krzyczał za nimi KOM.
- Dobra, dobra, uciekli. Teraz weź, spuść mnie. – powiedziałem do zegarka.
Polonez, wyglądający z tej wysokości jak zabawka, podjechał pod dźwig. Maszyna
ruszyła. Pomału zjechałem na dół.
- Pierwszorzędna akcja, KOM. – pochwaliłem go, schodząc z haka – Jak się uwolniłeś?
– zapytałem, rozcierając obolałe ręce.
- No w końcu znalazłem najsłabsze ogniwo, uświadomiłem mu, że jest naprawdę słabe,
w depresję go wprowadziłem, pogłębiłem ją… I ciach, samo się załamało… - KOM
wyjaśnił po swojemu.
- A to nagłe przerwanie rozmowy? – obszedłem samochód i wsiadłem na miejsce
kierowcy.
- No wiesz, nie wszystko na raz, ja tu się uwolnić muszę, ktoś mi palnikiem chce po
kołach grzać, a ty tylko mówiłeś, jak tam na spacerku, więc musiałem zrezygnować
z mniej przyjemnych rzeczy.
- Ładny mi spacerek… - mruknąłem, zamykając drzwi – Dobra, trza będzie dać znać
Grześkowi, żeby jakoś załatwił z tą budową, by się nikt nie czepiał, a teraz jedźmy po
KITTa, bo jeszcze coś mu mogą zrobić.
- Tia, skrzywdzą biedne i bezbronne Kiciątko, lakier mu podrapią, radio ukradną…
- Nie powiem, lubisz go jak diabli. – mruknąłem, odpalając silnik.
- Aż tak bardzo widać? – zasmucił się. Tylko pokręciłem głową.
***
-
Jak to: zabieracie go?!
No bo stoi na zakazie.
To wezmę i go przestawię.
Tu wszędzie jest zakaz. A poza tym to auto nie stąd, nie ma też żadnej karty
parkowania… Wciągaj, Wiesiu…
7
NASZ RIDER
Wiesiu wcisnął odpowiedni przycisk i mustang pomału był wciągany na żółtą lawetę. Szef
Wiesia dopalał leniwie papierosa. A ja stałem obok tego wszystkiego.
- Ale to jest samochód mojego znajomego… Zgubił go!
- To niech znajomy się po niego zgłosi. – szef pstryknął niedopałek gdzieś na trawę.
- No nie da rady teraz… Ale za chwilę będą osoby z rodziny, wezmą samochód…
- Auto będzie do odbioru na Gronostajowej… - szef wcisnął mi jakąś wizytówkę
i wskoczył do szoferki lawety. Wiesio zrobił to samo. Po chwili ich wóz opuszczał
plac. Z KITTem na pace.
- Że tak powiem: trochę kicha wyszła. – cierpko zauważył z tyłu KOM.
- Żebyś wiedział. – mruknąłem, wsiadając do niego – Dobra, śledź ich z satelity.
Musimy pilnować KITTa, bo tych dwóch jakoś mi się nie podoba. – zapuściłem silnik.
- Zanim pojedziesz ratować zniewalająco biberskiego czarnego, spójrz w lewo. –
modulator zapulsował.
- KOM, o co… - odwróciłem głowę… Ahaaa…
Stało tam kilka łysych panów. Łypali groźnie na KOMa… ale nie podejmowali żadnych
działań. Pomachałem im wesoło i opuściłem plac, mam nadzieje, ostatecznie.
***
Kończyłem właśnie rozmowę konferencyjną z Grześkiem oraz samochodem Knighta.
- …czyli spotykamy się na rondzie Grunwaldzkim i tam odbieramy KITTa. – Grzesiek
jeszcze raz powtórzył plan.
- Mam taka nadzieję. – mruknąłem, podjeżdżając dwa metry. Droga na most
Grunwaldzki przez Dietla była zakorkowana. Tył mustanga, znajdujący się
zdecydowanie wyżej, stał cztery samochody przed nami.
- Na pewno. Komputer Anny wyliczał, że wszyscy dojedziemy tam w tym samym
czasie. – odezwał się Knight-senior.
- Oby. – skwitowałem. Na tym rozmowa skończyła się.
Znudzony zacząłem bębnić palcami po kierownicy KOMa.
- Ale żebyś jakiś rytm trzymał… - zaczął KOM.
- Stary, to jest piosenka mojego wnętrza, ona opisuje mnie, nie możesz mieć nic do niej.
– odciąłem się.
- Ocho, widzę że zaczynasz przypominać mnie. To kiedy sobie koła doprawiasz? Bo ja
już nogi miałem…
- Ale niczego cię to nie nauczyło. – sznur aut posunął się trochę do przodu – Co to tak
zakorkowane… - warknąłem, podnosząc głowę, by móc spojrzeć na rondo.
- Powiedzmy, że taka jedna ciężarówka, nie tam żeby wielka, opancerzona,
śmiercionośna i jeszcze z zoombie w środku, przejechała sobie tam, trochę demolując
rondo. I teraz mamy taki mały paraliż komunikacyjny, ale w sumie to nic, przecież
wcale nie ma 29 stopni na zewnątrz i wcale słońce na nas nie przypieka.
- Nie narzekaj, nie jest tak źle.
- Znalazł się pan optymista.
- Na pewno większy niż ty. – znów trochę do przodu. Wjechaliśmy w końcu na sam
most – Sprawdziłeś tę lawetę? – zmieniłem temat.
- Z danych uzyskanych od policji, ABW, CBA, agenta Tomka, koła gospodyń wiejskich
i duszpasterstw akademickich wynika, że nikt się nimi nie interesuje, że raczej są
uczciwi i zaginięcie samochodu z ich parkingu miało miejsce tylko raz. – KOM.
- Ale ich pośpiech i tak mi się nie podoba. – mruknąłem, patrząc się na lawetę…
W tym momencie poczułem nagły odpływ sił. Szalony dzień dawał o sobie znać… tylko
cholera, końca jego widać nie było.
8
NASZ RIDER
- KOM, Golców. – mruknąłem, puszczając kierownicę.
Bez zbędnych komentarzy – tu go nauczyłem, że tego u mnie nie wolno komentować
negatywnie, bo jak nie… – odpalił losowy wybrany kawałek braci z Milówki. Akurat były to
„Słodycze”.
Przymknąłem oczy… Słuchałem… Odprężałem się…
„Gdy widzę słodycze to kwiczę,
a oczy mi świecą jak znicze
Lecz dobrze o tym wiesz, że połknąłby jak zwierz,
co tylko, co tylko, tylko chcesz
Gdy widzę Siłacza to krzyczę…”
Oho, twórcza inwencja KOMa…
„A skaner mi świeci jak na dziewice
I dobrze o tym wiesz, że rozwaliłby on jak zwierz
Co tylko, co tylko, tylko chce…”
-
KOM, to… nie… było… śmieszne. – warknąłem, nie otwierając oczu – Zapuszczaj
wersję normalną.
- Ale co ci się nie podoba, rym był, aktualność tematu była, linia melodyczna nawet
zachowana, a że nie mam głosu do śpiewania… No to wybacz, ale to ty mnie
projektowałeś, więc możesz mieć pretensje tylko do siebie.
- KOM, jak cię projektowałem, miałeś być miłym i grzecznym pojazdem, zawsze
usłużnym, zawsze… - mówiłem nadal z zamkniętymi oczami.
- Adaś…
- Nie przerywaj mi… Miałeś pomagać swojemu kierowcy, wspierać radą…
- Adam!
- KOM, bo cię trzepnę, ja teraz mówię… Tak więc miałeś…
Aaaaaaa…!!!!!
Potężny, nieznośny pisk wypełnił kabinę. Chwyciłem się za głowę, starając się, by nie
wyleciała mi w powietrze…
Pisk momentalnie ustał.
- KOM, co ci… - zacząłem wrzeszczeć, otwierając jednocześnie oczy…
Oż ty w mordę kopany!
Powód takiego mojego wyrażenia: my staliśmy na końcu mostu, laweta pośrodku, a Siłacz
właśnie pakował się na jej tył, koło KITTa…
- KOM, czemu nic nie mówisz! – ryknąłem, wyciągając pistolet spod siedzenia
i wyskakując z poloneza.
- A żeby ktoś mnie jeszcze posłuchał… - zgryźliwie warknął komputer.
Reszty już nie słyszałem. Pędziłem w stronę lawety.
Siłacz stanął przy boku KITTa… i z całej siły wbił rękę w jego maskę. Przeszła jak przez
masło. Wyciągnął ją, chwycił za sterczącą blachę i zaczął odginać w tył.
- STÓJ! – huknąłem, zatrzymując się i celując w niego z pistoletu.
Siłacz podniósł głowę, spojrzał na mnie… i z kpiącym uśmiechem zaczął wkładać rękę do
wnętrzności KITTa.
Trzy razy pociągnąłem za spust i trzy kule trafiły w jego bark. Siłaczem zachwiało… ale
tylko tyle. Już wkładał głębiej rękę, gdy…
9
NASZ RIDER
Gdy z tyłu ktoś huknął go czymś ciężkim. Oczywiście, nie wyrządziło mu to szkody, ale
odwróciło jego uwagę: robot pomału okręcił głowę za siebie. Stał tam Wiesiek, z łomem
w ręku. I wyglądał na zaskoczonego takim rozwojem sytuacji.
Wykorzystałem tę chwilę. Pobiegłem, jednym susem znalazłem się na lawecie, a drugim
na plecach Siłacza. Zaczęliśmy szamotać się… Znaczy Siłacz kręcił się, ja starłem go nie
puścić…
Dało to taki efekt, że cyborg zeskoczył na biegnący obok chodnik, tuż przy barierce mostu
i tam zaczął mną tak wywijać, że szkoda gadać. Niestety, coś chyba sobie źle obliczył, gdyż
w pewnym momencie zrobił tak obrót, że nas przechyliło na barierkę, potem przez nią, prosto
w toń Wisły płynącej pod mostem…
Czas fajnie zwolnił, my z Siłaczem pomału wypadliśmy ze swoich objęć i tak pomału
lecąc mogliśmy pomału obserwować, jak to pomału most od nas się oddala, jak to pomału
głos KOMa krzyczy: „Adaś, ty latasz…” i jak to ogólnie super tak pomału spadać…
Spadnięcie na coś miękkiego i elastycznego wróciło czas do normy. Poczułem tylko jak
rzeczywistości wygina się w sposób stricte matriksowy, potem jakby podnoszę się do góry…
skądś dobiegł huk rozwalanych desek… znów lecę i zaraz spadam na coś twardego…
Aż mnie zatkało, powietrza przez chwile nie mogłem złapać. Podniosłem się na
czworaka… Już lepiej…
Kątem oka oceniłem, gdzie się znalazłem… Burta… Jakieś połamane deski… Ustępujący
cień…
Jak nic spadłem na statek płynący akurat pod mostem… Super.
Spojrzałem w drugą stronę. Obok ziała wielka dziura w pokładzie, tak na niższe
poziomy… Oho, już wiem, kto tam łupnął.
Spojrzałem przed siebie. Chyba musieliśmy spaść na dziób statku, bo przed sobą widzę
dość spory kawałek pokładu, z dachem z białej płachty (zapewne owo wygięcie
rzeczywistości), pod nią sporo ludu, widać turyści, tak dziwnie się na mnie patrzący… A, plus
jeszcze załoga statku, jacyś przewodnicy pewnie, do tego ubrani tak cudacznie, w stroje
szlacheckie, nawet z szabelkami przy boku…
- Spokojnie… - zacząłem, z trudem się podnosząc – Policja, działania oper…
Nie skończyłem, gdyż ktoś z tyłu walnął mnie w plecy, tak że zaraz ległem na pokładzie.
Z tej perspektywy dostrzegłem Siłacza, który na pewno wyłonił się z dziury i tak mnie gracko
powalił… Noż cholera…
Android doskoczył do jednego z przewodników i oderwał mu od pasa szabelkę, którą
natychmiast natarł na mnie. W ostatniej chwili, tuż przed ostrzem (co prawda tępym, ale
w rękach tego typa…), odturlałem się w bok, tam jednym ruchem ręki wyrwałem innemu
przewodnikowi jego szabelkę i niesłychanie szybko podrywając się do góry stanąłem
naprzeciw Siłacza, z bronią w ręku.
- Adaś, ty na szabelki bić się umiesz? – z zegarka odezwał się KOM.
- Coś tam kiedyś się chlipnęło… - warknąłem, jednocześnie dodając w myślach, że
z doktorem, podstawy i dawno. Na więcej nie miałem czasu, gdyż Siłacz, z dziwnym
wyrazem satysfakcji, ruszył na mnie.
Pierwsze dwa ciosy sparowałem. Bronie, przy każdym zderzeniu, wydawały tępy
metaliczny odgłos. Za trzecim natarciem Siłacza źle oceniłem sytuację, moja szabla poszła za
nisko, jego za wysoko i dlatego ostrze robota dosłownie o milimetr przeszło koło mojego
ucha. Padłem na ziemie, znów się przeturlikałem, w stronę dziobu… Jak najdalej od
cywilów…
Siłacz zaatakował wściekle. Ledwo zdołałem nadążać z parowaniem ciosów, nie mówiąc
już o ataku… Cholera, dawniej tak doktor walczył…
No ale w końcu Siłacz to jego dzieło…
10
NASZ RIDER
I chyba niepotrzebnie się zamyśliłem, gdyż Siłacz to wykorzystał i kolejny cios miał na
tyle silny, że aż mnie posłało na deski pokładu. Z trudem utrzymałem broń w ręku.
- Bardzo podstawowe miałeś te podstawy. – odezwał się KOM – Pozwól, że ci trochę
pomogę.
- Jak?! – krzyknąłem, w ostatniej chwili odskakując przed ostrzem.
- Ano tak. – mruknął KOM. Zaraz z zegarka poleciała muzyka z „Piratów z Karaibów”,
zaś moja prawą rękę przeszył impuls z zegarka. I to tak, że poleciała mi ona w dół,
akurat w takim momencie, by szablę Siłacza zablokować – Prawa, lewa, lewa… komendował KOM, co raz wysyłając impulsy – Po prostu nie daj sobie odciąć żadnej
części ciała, piracie Adamie!
Wiedziałem już, co KOM wymyślił. Z całym impetem natarłem na Siłacza, bronie znów
szczęknęły, muzyka grała. Impulsy KOMa w decydujących momentach powodowały
odpowiednie drgnięcia ręki, by skutecznie dawać radę robotowi. Walka stała się trochę
bardziej wyrównana.
Nagle zauważyłem, że niebezpiecznie zbliżamy się do tłumu gapiów. Odruchowo padłem
na ziemię i przeturlikałem się po pokładzie, tak w przód. Niestety, trochę sobie źle to
wszystko wyliczyłem i zamiast na dziobie, znalazłem się w dziurze wywalonej przez Siłacza.
I tym razem świadomość wyłączyła mi się na dobre…
Miło, naprawdę miłjcasdkjfskaljfkalsdjzzzzzzzzz……….………
***
-
-
-
-
-
-
Pierdoła jest zarezerwowane dla Mike`a, bez dwóch zdań. Dlatego od teraz będę
mówił ci popierdółka…
KOM, proszę…
Adaś-popierdółka, jak to ładnie brzmi.
KOM… - warknąłem, rozcierając ciągle bolącą prawą dłoń. Co prawda była w opasce
usztywniającej, a doktorka powiedziała, że to zwykłe zwichnięcie, ale i tak bolało.
Ale Adaś, popatrz na to: chcesz zrobić akcje jak Chuck Norris, rzucasz się na pokład,
obrót i kilkaset stopni wykonujesz, by ten heroiczny czyn zakończyć gdzieś na dnie
statku, kompletnie nieprzytomny, jakbyś rumu ze Sparrowem się opił. No to jak cię
popierdółką nie nazywać?
KOM, to był wypadek. – warknąłem, spoglądając jak niedaleko, na parkingu obok
dużego hotelu w pobliżu ronda Grunwaldzkiego, Anna wsiada do KITTa i próbuje go
aktywować. Obok wozu stoi Knight-senior, Michał i Grzesiek, o czymś rozmawiają…
A ja czekam w KOMie, aż kolejna tabletka przeciwbólowa zacznie działać…
Faktycznie, ale gdybyś nie był popierdółką, a super bohaterem, nic takiego by się nie
stało. Raz-dwa posłałbyś Siłacza do chipowego piekła, a nie pozwoliłbyś mu uciec
w toń Wisły…
Akurat to, że skoczył do rzeki, jak nadpłynęła motorówka policji, to chyba dobrze.
Przynajmniej nikogo nie zranił lub zabił. – powiedziałem cicho, starając się jakoś nie
unosić. Moja głowa by tego po prostu nie wytrzymała.
Ale ta demolka tego statku wycieczkowego… Dzielny nie będzie szczęśliwy, oj nie. –
stwierdził KOM.
Ta, jakby to była moja wina, że Siłaczowi zachciało się latać. – upiłem trochę wody
z butelki trzymanej w dłoni – A powiedz, mi skąd wiedziałeś, jak trzeba walczyć?
Przecież ci żadnych takich danych nie wprowadzałem…
Ale ja sobie z youtuba zapuściłem, jak Sparrow z Czarnobrodym się w pierwszej
części na mieczyki naparzali i tak niektóre ruchy przenosiłem do rzeczywistości…
11
NASZ RIDER
-
Twórczo. – oceniłem, odkładając wodę i otwierając drzwi – Idę zobaczyć, co
z KITTem. – mruknąłem, z trudem wychodząc.
- Aha, opuszczasz mnie, zostawiasz, nie chcesz być już ze mną, to koniec…
- Tak, bo głowa mnie boli. – warknąłem.
- Stary, tobie się chyba role w związku i wymówki pomyliły. – skwitował KOM. Ze
złością kopnąłem go w prawe, przednie koło… Nie dość, że zabolała noga, to jeszcze
i głowa… Yyyyy, jak go teraz nienawidzę!
W takt łupiącej głowy i szyderczego śmiechu KOMa, powłóczyłem nogami w stronę
mustanga. W tym samym momencie jego skaner błysnął na czerwono, a dziura w masce
wywalona przez Siłacza sama się załatała.
- System aktywny. Trwa ładowanie aplikacji. – KITT oznajmił mechanicznie.
- Znaczy będzie działać? – zapytałem, opierając się o maskę.
- Za chwile zobaczymy. – odpowiedziała Anna, jednocześnie patrząc się jakby na mnie,
ale dobrze wiedziałem, że spogląda na wyświetlacz na przedniej szybie mustanga,
z zewnątrz niewidoczny.
- Wszystko dobrze? – Grzesiek zwrócił się do mnie. Ja tylko machnąłem ręką
i pokręciłem głową. Zabolała… Skrzywiłem się, jednocześnie dotykając skroni.
Grzesiek to zauważył.
- Powinieneś jechać do szpitala na prześwietlenie głowy, tak jak ta lekarka mówiła. –
powiedział twardo.
- Oj tam oj tam. – machnąłem ręką – Po sprawie. – znów się skrzywiłem.
- Systemy w pełni aktywne. – znów odezwał się KITT, tak mechanicznie – Witajcie. –
przemówił już po swojemu.
- KITT, stan systemów… – Anna wydała polecenie.
- Sprawnie w 100%. – spokojnie odpowiedział pojazd.
- KITT, gdzie jest Mike? – to odezwał się Knight-senior. Był bardzo blady; oddychał
z trudem.
- Niestety, nie wiem panie Knight. Mike kazał mi się dezaktywować na parkingu. Co
się z nim stało później, nie wiem.
- A jego nasłuch?
- Zostawił go we mnie.
- Cholera. – zaklął Knight – Masz jakiś inny sposób na jego znalezienie?
- Jedynie poprzez namierzenie jego tatuażu. Chip naprowadzający wszczepiony przez
armię nadal powinien działać, tylko muszę być stosunkowo blisko Mike`a. – spokojnie
wyjaśnił KITT.
- Ale to znaczy, że całe miasto trzeba przeszukać. – zauważył Grzesiek.
- Niekoniecznie. Dokonałem pewnej analizy sytuacji, zakładając przede wszystkim stan
Mike`a, w jakim się znalazł, wyłączając mnie. Był on niepokojąco podobny do tego,
kiedy Mike dowiedział się o śmierci Sary.
- Pewnie znów poszedł się upić. – Knight, o ile to możliwe, zbladł jeszcze bardziej – Po
śmierci Sary pił przez cztery dni na umór. Był tak pijany, że nawet nie mógł być na jej
pogrzebie… – wyjaśnił nam – KITT, jaka jest twoja analiza?
- Wyznaczyłem kilka miejsc w okolicy, gdzie zostałem wyłączony, w których Mike
mógł dokonać zakupu alkoholu. Proponuję je sprawdzić i wypytać o Mike`a. –
zasugerował komputer.
Moja głowa przeciągłym bólem dała znać, że nie chce znów znaleźć się w okolicy panów
w dresach…
- Zgadzam się. – Knight pokiwał głową, spoglądając na mnie i na Grześka – Ja będę
kierował KITTa. Któryś z panów mi pomoże?
- Tato, to niebezpieczne. – odezwała się Anna.
12
NASZ RIDER
-
W nim nic mi się nie stanie. – Knight poklepał maskę mustanga.
Anna ma rację. To nie jest okolica dla pana. Ja sam mam tam problemy, by przeżyć…
- mruknąłem – I tak, zgłaszam się na ochotnika. – Adaś, kiedyś ten altruizm cię zgubi
– KITT może jechać za mną i KOMem, z przyciemnionymi szybami. –
zaproponowałem.
Knight senior nerwowo stukał palcami po masce KITTa.
- Ale postara się go pan odnaleźć? – zapytał cicho.
- Chyba po to tam jadę. – odpowiedziałem.
- Dobrze. Jeżeli tak pan uważa… - Knight ogarnął wszystkich wzrokiem – Anno, KITT
będzie w stanie sam jechać?
- Jak najbardziej, panie Knight. – KITT odpowiedział zamiast swojej „techniczki”.
- Potwierdzam. – Anna słabo uśmiechnęła się, wysiadając z mustanga – I ja też pana
proszę o przywiezienia Mike`a w całości. – zwróciła się do mnie.
- Zrobię co w mojej mocy. – zapewniłem.
- Dobra, to my wracamy do bazy w takim układzie. – odezwał się Michał, zezując na
Annę.
Knight przytaknął. Rozeszliśmy się do swoich wozów, zostawiając KITTa samego, już
z przyciemnionymi szybami.
- Adam, dasz radę? – cicho zagadnął mnie Grzesiek.
Zdołałem tylko unieść kciuk. Grzesiek kiwnął głową i odszedł do audi.
Chyba nie uwierzył w to moje zapewnienie.
Wgramoliłem się do KOMa, akurat w trakcie jego popisów wokalnych:
- Majla hi, majla hu, majla ha, majla ha ha… - wył za zespołem „O-Zone”.
- Jestem na nie, nie przechodzisz do finału. – warknąłem, odpalając silnik. Nie będę
ukrywał, muzyka ruszała każdym zwojem mojego mózgu… I nie było to nic miłego.
- Stary, ja to śpiewam dla przyjemności, ciesząc się, że wakacje tak blisko… numa
numa numa dej! – ciągnął KOM.
- Śpiewaj sobie dalej… tylko przycisz, jak cię proszę. – syknąłem.
KOM, o dziwo, od razu wykonał moje polecenie.
- Połącz mnie z KITTem. – wydałem polecenie.
- Halo… Salut… - KOM, nie przerywając śpiewania, nawiązał połączenie. Na
najbliższym mnie ekranie pojawił się modulator głosu KITTa.
- W języku rumuńskim w słowie „salut” gdzie indziej pada akcent. – mustang zauważył
na dzień dobry. KOM jakby tego nie słyszał, tylko cicho wył o dragosteidintej.
- KITT, nie zwracaj na niego uwagi. – powiedziałem cicho – Ogólnie jaki pierwszy
punkt masz na liście?
- Ten. – spokojnie odpowiedziała amerykańska sztuczna inteligencja, wskazując
odpowiedni punkt na mapie… Super, sklep, przed którym mnie napadło tamtych
dwóch…
- Służba, nie drużba. – westchnąłem – KITT, trzymaj się za nami. – ruszyłem.
- Przyjąłem, panie Skupień.
Wyjechałem z parkingu. W tylnim lusterku mignął mi przód mustanga. KOM wył
„wlejstaplesz” czy coś w tym stylu…
***
Albo pech mi się skończył, albo czekał, żeby mnie znów dopaść. W sklepie co prawda
niczego się nie dowiedziałem, jednak nie zanotowałem też bliższego spotkania z bandą, która
uważa mnie za jakiegoś kapłana. I to chyba jest pozytywne…
13
NASZ RIDER
Mniej pozytywnie było już w momencie, kiedy w trzecim monopolowym nie widzieli
Mike`a.
- Ile masz jeszcze tych miejsc? – zwróciłem się do KITTa, wsiadając do KOMa, który
teraz, dla odmiany, cytował ustawę o rachunkowości (a to wszystko z powodu naszej
krótkiej scysji na temat akcyzy i podatków, do której nawet KITT się włączył).
- Siedem sklepów monopolowych i kilka spożywczych. Jednak zakładając, że jest już
po siódmej, może być coraz większy problem z możliwością dostania się do tych
obiektów.
- Takiej definicji zamknięcia jeszcze nie słyszałem. – oceniłem – Dobra, dawaj kolejną
lokalizację…
KITT wskazał nowe miejsce. KOM właśnie rozprawiał o kosztach odroczonych w czasie.
***
Nieduży kościół pod wezwaniem świętego Judy Tadeusza był w połowie wypełnionymi
wiernymi. W większości były to starsze osoby z pobliskiego domu spokojnej starości, kilka
dziewczyn z oazy oraz jacyś zabłąkani młodzieńcy. Wszyscy oni uczestniczyli w niedzielnej
już (ale odprawianej w sobotę) mszy świętej.
W ostatniej ławce, cały czas klęcząc, modliła się Anna. Kościół znajdował się niedaleko
od bazy i dlatego dziewczyna, zaraz po przyjeździe, postanowiła na chwilę tu przyjść
i spróbować się wyciszyć… A może nawet pomodlić… Po prostu złapać oddech w tym
szalonym dniu…
Trwało właśnie pierwsze czytanie. Niestety, Anna nie rozumiała słowa po polsku, a gdyby
nawet, to i tak by nie słuchała… Jej myśli krążyły gdzieś daleko, wokół mamy, Mike`a, ojca,
Siłacza, mamy, mamy, mamy…
Łza potoczyła się po jej policzku, potem druga.
W bocznych drzwiach kościoła, przez które wpadało zachodzące słońce, pojawił się
niewyraźny cień. Anna nie zwróciła na niego uwagi.
Cień pomału podszedł w jej stronę i uklęknął obok. To był Michał.
Przez chwilę wpatrywał się w płaczącą w dziewczynę (która nadal nie zauważyła jego
przybycia), potem zwrócił wzrok w stronę ołtarza. Właśnie śpiewano jakiś psalm.
Znów spojrzał na Annę… i pomału, jakby się obawiając, położył swoją dłoń na jej
złożonych.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego.
- Coś się stało? – zapytała cicho – Czy tata mnie potrzebuje? – poderwała się nerwowo.
- Nie. – Michał ją uspokoił – Wszystko jest dobrze.
- Nie jest dobrze. – chlipnęła – Od początku nic nie jest dobrze… A teraz Mike`a nie
ma…
- Adam go znajdzie. – pocieszył ją Michał.
- Tak myślisz? – spytała.
- Ja to wiem. – Michał pokiwał głową.
Właśnie zaczynało się drugie czytanie.
***
Tulipan, wykonany z butelki po piwie, śmignął mi koło ucha. Mocnym kopem w krocze
powaliłem pijaczka próbującego mnie najpierw skroić, a kiedy się nie dałem, to ubić
w ciemnej bramie.
Typ zwijał się z bólu na ziemi. Popatrzyłem na niego z politowaniem, machnąłem ręką
i odszedłem w stronę parkingu. KITT i KOM stali obok siebie.
14
NASZ RIDER
-
Zero. – stanąłem przed samochodami – Nikt Mike`a nie widział.
To był mój ostatni punkt. – stwierdził KITT.
To źle… - podrapałem się po brodzie – KOM, może ty masz jakiś pomysł? –
zwróciłem się do poloneza.
- Zaprosić komisję gier i zakładów, zwolnić blokadę kasety losującej i wylosować
szczęśliwy numerek, pod którym znajdziemy Mike`a. – KOM popisał się elokwencją.
- KOM, pytałem na serio… - pokręciłem głową.
- Oj tankowało się… - nieoczekiwanie za mną rozległ się przeciągły, bełkotliwy głos.
Spojrzałem przez ramię. Jakiś fest pijany typ, inny niż powalony przez zemnie,
wytoczył się bramy – I teraz z autami się gada… - chwiejnie podszedł do mnie – Ale
tak szczerze… - chuchnął mi w twarz straszliwym odorem przetrawionego alkoholu …to rowery są bardziej rozmowne. – stwierdził i odszedł, odbijając się od jednej
krawędzi rzeczywistości do drugiej.
- Panie Adamie, mogę mieć pytanie? – odezwał się KITT.
- Śmiało.
- Czego tak naprawdę ludzie szukają w alkoholu?
- Toś trafił z osobą na pytanie. Adaś to abstynent, on nawet nie wie…
- KOM, milcz. – warknąłem – Niektórzy pewnie zapomnienia, KITT. Inni
pocieszenia…
- Zwykle to siła wyższa, jakiś bóg, może dawać pocieszenie. – zauważył mustang.
- Jakie czasy, taki bóg i takie pocieszenie. – westchnąłem, rozglądając się po okolicy.
W oddali majaczyły budynki szpitala w Prokocimiu – Dobra, zbierajmy się.
Pojeździmy w kółko, może na coś wpadniemy.
Wsiadłem do KOMa.
- Ale tak na serio, to naprawdę nieźle to powiedziałeś o tym pocieszeniu. – zauważył
KOM – Nawet się wzruszyłem.
- Ty? – zdziwiłem się sarkastycznie – Czyli chyba się starzejesz…
- No bez takich mi tu. – siąpił się KOM.
Wyjechaliśmy z parkingu, na drogę prowadzącą do skrzyżowania z ulicą Wielicką.
Dojechaliśmy do świateł, zatrzymaliśmy się na czerw…
- Panie Adamie, namierzyłem Mike`a. – nieoczekiwanie odezwał się KITT.
- Gdzie?
- Ponad szpitalem, w jakiś podziemiach.
No jasne!
- Stare bunkry austriackie. Ulubiona menelarnia w okolicy. – stwierdziłem – Jedziemy
tam!
Jak tylko zapaliło się zielone, wystrzeliliśmy prosto przed siebie, w drogę koło szpitala.
Nie minęła chwila, a już wtaczaliśmy się na plac przed zniszczonymi bunkrami. Wielkie,
czarne dziury ziały w nasypach, graffiti na ceglanych murach oraz duża ilość śmieci
dodatkowo potęgowały odrażające wrażenie.
- KITT, gdzie jest Mike? – zapytałem.
- Trzecia dziura po lewej, w środku. – mustang odpowiedział.
- Dobra, wchodzę. – spod fotela wyciągnąłem pistolet i włożyłem za pasek.
- Adamie, przemyślałeś to? A może to jest pułapka, tam w środku cię napadną, zwiążą,
a potem, słuchaj, każą ci się napić! Słyszysz to, każą ci się napić i to nie będzie
herbata! – szybko wyrzucił KOM.
- Jakoś to przeżyję. – otworzyłem drzwi i wysiadłem. Stanąłem przed pojazdami –
Pilnujcie okolicy, jakby co, to KOM dawaj znać… I proszę, nie pokłóćcie się.
- Ale Adaś, czy mi się kiedykolwiek kłócili, no powiedz, czy mi się kiedyś o coś kiedyś
sprzeczali, co KITT, czy mi się kłócili…
15
NASZ RIDER
-
Przyjmując pewne obiektywne przesłanki, można by było wykazać pewne sytuacje,
w których zachodziła pomiędzy nami reakcja u ludzi zwana kłótnią. – rzekł mustang.
- I ty, ty przeciw mnie, ty mój autorytet podważasz, tu przed tym Adamem… - KOM
wpadł w swoją tyradę.
Pokręciłem głową, okręciłem się na pięcie i żegnany upierdliwym głosem KOMa, wbiłem
się do ruin. Było ciemno, można by rzec bardzo ciemno, jednak w końcu dopatrzyłem to, co
chciałem: trzech mężczyzn pijących pod ścianą. Dwóch z nich, wyglądających na stałych
bywalców, raczyło się jakimś napojem. Trzeci, w którym rozpoznałem Mike`a, siedział
oparty o mur, tępo wpatrując się gdzieś przed siebie. Na wpół opróżniona butelka smętnie
sterczała z jego dłoni.
Podszedłem bliżej. Dwóch bywalców natychmiast mnie zauważyło. Niepewnie podnieśli
się na chwiejnych nogach i wpatrywali się tak groźnie w moją stronę, jeden nawet zaopatrzył
w standardowego tulipana. Mike nie zareagował.
- Czego…? – warknął ten uzbrojony.
- Po znajomego przyjechałem. – wskazałem na Mikea.
- Jues to nasz kumpel. – stwierdził niewyraźnie drugi.
- I sponsor. – pierwszy pomachał tulipanem.
- Ma także pracę, którą musi wykonać. – spróbowałem się zbliżyć. Postrzępiony kant
butelki niebezpiecznie błysnął.
To chyba nie będzie takie łatwe, jak myślałem…
***
Ksiądz celebrujący mszę właśnie zaczął wygłaszać kazanie. Michał i Anna siedzieli koło
siebie, jednak żadne z nich jakoś nie było skupione na tym, co się działo w kościele – ona
myślami była gdzieś zdecydowanie indziej, a on zdecydowanie… przy niej.
Kapłan zrobił wyraźną pauzę w swojej mowie. Michał przez to na chwile wyrwał się
z zamyślenia i spojrzał w stronę ołtarza.
- Czy diabeł i dziś nas kusi? – kontynuował ksiądz – To jest raczej stwierdzenie niż
pytanie…
Michałowi zaraz skojarzyło się słyszane kiedyś w internecie kazanie… zaraz, jak to
szło… „Kiedy coś tam… wiedz, że coś jest nie tak”… Nie, nie mógł sobie przypomnieć…
Mniejsza z tym, internauci potem to przerabiali, różnie, włącznie z tym, że było zdjęcie
owego księdza, który wygłosił tamto kazanie i podpis: „Jeśli widzisz go w swoim kościele, to
wiedz, że coś jest nie tak…”
Michał uśmiechnął się do swoich myśli. Jednocześnie coś z tyłu huknęło.
Mechanik, nadal uśmiechnięty, spojrzał za siebie.
„Jeśli widzisz go w swoim kościele, to wiedz, że coś jest nie tak…” – znów przebiegło
przez jego myśl. Tym razem jednak uśmiech znikł z jego twarzy…
***
- 20 win.
- Mało.
- 25 i liter czystej.
Rechot pijaczków… I nerwowe sapnięcia Adama…
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego twój kierowca nadal nie zagroził im bronią. – oho,
czarny zaczyna mieć problemy egzystencjalne.
16
NASZ RIDER
-
Bo Adaś to czasem dziwny jest, taka lekka popierdółka nawet. I czasem jak się uprze
na nieinwazyjne metody zdobywania tego, co chce, to kończy się jak w tym
przypadku, na licytowaniu win. Znaczy się napojów.
- A czy nie uważasz, że jakaś pomoc z twojej strony byłaby wskazana?
Nie no, bo zaraz zacznie mnie moralności uczyć…
- Adaś wszedł i kazał czekać, więc pewnie wie, chociaż w to wątpię, co robi. A tak po
prawdzie, to o twojego Mike`a chodzi, więc ty też możesz się ruszyć i mu pomóc.
- Adam wydał jasne polecenie.
- To po cholerę się pytasz głupio.
- Nie pytam się głupio. Próbuję tylko logicznie ułożyć pewne fakty.
- Słuchaj KITT, tu jest Polska i tu nie ma logiki. Tu się, proszę ja ciebie, wszystko
dzieje samo z siebie, bez większej logiki.
- Jednakowoż potrafię usystematyzować pewne aspekty życia w waszym kraju, jak na
przykład wasz system polityczny.
- A widziałeś, proszę ja ciebie, jaki to bajzel w rzeczywistości? – nie no, jego naiwność
mnie powala.
- KOM, nie ma rzeczy doskonałych. – noś to tera banałem pojechał. Aż mi się nie chce
ripostować. Adasia podsłuchajmy…
- No panowie, proszę, kiedyś Juesowi kasa na koncie się skończy…
Ech, z kim mi przyszło pracować. Ale ten Jues też nic wielkiego, uchlał się w trupa,
a Adaś, on nigdy, on zawsze na posterunku, no, może czasem oferma, ale jak się wkurzy… No
Adaś wkurz się, pokaż że potrafisz, dasz radę, odbijesz pierdołę…
- Proszę, panowie…
Adaś, proszę, nie rozbrajaj mnie…
- Ja oceniam postępowanie pana Adama bardzo dobrze. Zachowuje się wyjątkowo
rozsądnie, nie szuka zaczepki, dzięki temu istnieje duże prawdopodobieństwo, że cała
akcja skończy się sukcesem.
- KITT?
- Tak KOM?
- Zamknij się.
- Nie rozumiem twojego tonu. Tym bardziej pretensji, które sobie rościsz do mnie.
Nie no, zaraz zejdę na zawał rozrządu!
- Słuchaj, jeszcze chwila, a się tu na bezpieczniki popstrykamy.
- Tak, jeżeli nadal będziesz tak atakował mnie.
- Ja cię nie atakuję!
- Niestety, ja to obieram inaczej.
- Nie, nie, nie… Zaraz mnie tu trafi. Patrzcie się, pomaga się temu, świat pokazuje,
a jak się odwdzięcza?! Pretensjami!
- KOM, bez przyjemności, jednak z przyczyny stricte merytorycznych kiedyś tę
rozmowę dokończymy, ale teraz wywołaj Adama. Otrzymałem pilny komunikat od
pana Knighta.
- Co się stało?
- Wywołaj Adama, to bardzo ważne.
- Dobra, dobra, już, jak się tak obraziłeś, że mi nic nie powiesz… Adaś… Adaś, ty mój
negocjatorze od siedmiu boleści.
- KOM, bo jak cię trzepnę…
- Słuchaj, to może później i nie przy ludziach. KITT ma jakąś ważną wiadomość dla
ciebie, mówi że od Knighta, ale że uważa mnie za postać, która tylko atakuje, to mi
nie powie, więc musisz się tu pofatygować…
- Już idę… I w tym, że atakujesz, ma racje.
17
NASZ RIDER
-
No patrzcie się, jaka solidarność, postulaty jedne! Jeszcze chwila, a pewnie mi
powiesz, że od teraz z nim jeździć będziesz, a mi pierdołę wciśniesz… - o, już nie
muszę przez zegarek, bo wylazł, zdrajca jeden, niewdzięcznik…
- KITT, co się stało?
- Sytuacja bardzo się skomplikowała…
Ta, pewnie ci się Windows zawiesił i teraz nie wiesz, jak usunąć niebieski ekran…
- CO?!
Oż w mordę, ctrl+alt+del chyba na to nie wystarczy…
***
W kościele panował półmrok. Wielki żyrandol, dający najwięcej światła, wisiał ciemny,
w połowie rozwalony. Reszta oświetlenia była wyłączona. Jedyne światło wpadało do środka
z zewnątrz, z zachodzącego słońca, lamp zapalonych wokół świątyni oraz reflektorów
policyjnych rozłożonych przed wejściem.
Wszystkie drzwi kościoła zostały zatrzaśnięte. Wierni siedzieli w ławkach, ręce mieli
wyłożone na podpórki. Ksiądz leżał za stołem liturgicznym, na posadce. Ministranci stali przy
ścianie, z rękami do góry.
Pierwszy rząd ludzi wstał i poganiany znalazł się na środku kościoła. Tam na komendę
wszyscy położyli się na podłodze.
Po nich drugi, trzeci…
Michał nerwowo patrzył się to w lewo, to w prawo. Szukał sposobności, jak można
byłoby czmychnąć stąd. Obok Anna drżała z przerażenia.
Wstawały właśnie środkowe rzędy, kiedy jakiś młody chłopak niespodziewanie zerwał się
i popędził w stronę głównych drzwi.
Karabin maszynowy wydał krótką salwę. Chłopak natychmiast padł na wielką paczkę,
stojącą przy ostatnich ławkach. Osunął się po niej, zostawiając czerwony ślad na jej ścianach.
Jego krew pomału zabarwiała posadzkę. Ludzie wydali dziwny odgłos, ni to jęk, no to szloch.
Anna i Michał widzieli wszystko dobrze. Dziewczyna zaczęła głośno łkać. Michał
nerwowo przełknął ślinę, patrząc na drżące w agonii ciało chłopaka.
Kolejne rzędy wstawały i kładły się na podłodze, zostawiając pewien odstęp od ciała
chłopaka. W końcu przyszła pora na ławkę Anny i Michała.
- Wy idziecie tam.
Michał ze wściekłością spojrzał w stronę ołtarza, Anna trzęsła się jak w febrze. Tylko
Siłacz, z uniesionym do góry kałasznikowem, zachowywał stoicki spokój…
***
- KITT, czy Grzesiek jest na miejscu?
- Tego mi pan Knight nie przekazał.
Roztrzęsiony odwróciłem się w stronę poloneza.
- KOM, łącz z audi.
KOM bez zgryźliwości wykonał polecenie.
- Właśnie dojeżdżam. – pierwszy zaczął Grzesiek. Miał niespokojny głos – Nasi już
otoczyli teren.
- Wiadomo ile jest osób w środku?
- Kościelny, który zdołał uciec, powiedział, że jakieś sześćdziesiąt. Ale nie był pewny.
- Widział, czy Siłacz był sam, czy ktoś mu pomaga?
- Widział tylko wielkiego faceta z karabinem. – po pisku z drugiej strony
wywnioskowałem, że audi musiało zahamować – Adam, my już jesteśmy.
18
NASZ RIDER
-
Za chwilę też tam będę. – powiedziałem. Grzesiek skończył rozmowę – Cholera,
cholera, cholera… - zakląłem, kopiąc jakiś kamień. Wystrzelił gdzieś do środka
bunkrów – Dobra, KOM dostajesz tu i pilnujesz Mike`a. – wskazałem na poloneza.
- A ty co łaskawie będziesz wtedy robił?
- KITT, zawieziesz mnie pod ten kościół? – zwróciłem się do mustanga.
- Oczywiście panie Skupień. – KITT sam otworzył swoje drzwi.
- Co… Że… Jak… Ty…! – wysyczał KOM.
- KOM, nie mamy czasu na kłótnie. Ty sobie tu lepiej dasz radę. – pobiegłem do
mustanga.
- Adaś, to jest zdrada!!! – zawył polonez.
- KOM, proszę… Zrób to dla Michała! – krzyknąłem.
Polonez milczał. Tylko skaner szybciej pracował.
- Dobrze. – burknął w końcu – Tylko jeszcze sobie o tym pogadamy…
- Dzięki. – zwróciłem się do swojego wozu i wsiadłem do KITTa. Ekran na przedniej
szybie, z perspektywy fotela kierowcy, robił wrażenie.
- System bezpieczeństwa pasażerów aktywny. – oznajmił KITT. Kulka na desce
zaświeciła na czerwono.
Mustang ruszył do tyłu. Pomiędzy animacją prędkościomierza, a mapy okolicy
dopatrzyłem, jak KOM, z trudem, wjeżdża do środka bunkrów.
KITT wypadł na główną drogę. Z piskiem opon ruszył przed siebie.
- Sugeruję przejście w tryb bojowy. Dzięki niemu szybciej będziemy na miejscu. –
oznajmił, kiedy dojeżdżaliśmy do skrzyżowania obok szpitala.
- Ty wiesz, co będzie najlepsze. – mruknąłem, nerwowo stukając palcami po
kierownicy.
- Inicjuję transformację. – powiedział komputer. Pierwsze elementy zaczęły się
przesuwać, a mi niezmiennie szczęka opadła z wrażenia…
***
Nie no… No nie… Nie no… No jakże on mógł… Tak mnie, bezpretensjonalnie,
z czarnym… Nie, nie, NIE!!!… I co się tak gapicie wy spożywacze jedni alkoholu, załamanego
poloneza żeście nie widzieli??!!
- To miał być Samuraj… - ale się tępo jeden wpatruje raz w butelkę, a raz we mnie.
- Wyłaź! – wyje drugi, niemalże jak mój kod główny w rozpaczy za Adamem, psia mać,
zdrajcą… O, a teraz jakaś butelka się na mnie rozwala… A co, jak uderzać, to
uderzać, niech wszystko będzie przeciw mnie, a co, już i tak nie ma sensu w życiu…
- Gdybym dał radę, to bym się z wami napił. Niestety, mój zakichany twórca…
zdrajca!… mnie tego pozbawił. – a Mike leży i ma wszystko ewidentnie gdzieś. No jaki
typ, eh… Niemalże jak Adam, zdrajca podły, niewierny, yyyyyy!!!… Heh, ale gęby
rozdziawili…
- Co żeś kupił!!! – zawył jeden na drugiego… I heja, naparzać się poczęli… No miło…
Mogli by tak jeszcze Adasiowi mordę obić, nie wiem, alkoholika z niego zrobić,
podłego niewdzięcznika… Dobra, oddalili się, pora pierdołę stąd ewakuować…
- Mike! – głośno, a on i tak nie reaguje – Mike!!! – no co za człowiek!… Ale pijaczki
nieźle dają, lepsze to niż walki Pudziana – PIERDOŁA!!! – to jest już personalizacja
pojęcia dezyderatu mojej wewnętrznej koncepcji żalu demoludycznego… No, podnosi
głowę, ale wygląda tak, jakby miał wronę czy pawia puścić co najmniej – Pierdoła
wstawaj i wsiadaj! – no co się tak tępo patrzysz, nie kręć tak głową, tylko ruszaj
jankeski zad i do środka – Mike, cholera, tu o twoją siostrę chodzi! Siłacz ją ma!…
Słyszysz, SIŁAAAAACZ!!! – co się patrzysz, jakbyś nie wiedział – Taka wielka kupa
19
NASZ RIDER
złomu, co wybiła ci już pół znajomych! SI… ŁAAAACZ!!! – o… o… chyba coś
zajarzyło… coś jakby bardziej… wstaje… wstaje… dajesz, run Forest, dasz radę… no
i znów glebnął… nie no, co on chlał… a, rodzime winska… no to nie powinny tak
załatwić, to takie mocne nie jest… ale z drugiej strony jankeski brzuch to delikatny,
pański, kittowa jego mać… no, wstaje, wstaje, nawet nie chwieje się tak… i teraz jeden
kroczek… drugi… nie tak szybko!… auuu, żeś się na mojej masce rozwalił, ble, ślina
ci leci, ble… - Nie, tylko nie paw, tylko nie paw! – na szczęście poszło obok, na
klepisko… coś mi się wydaje, że bitwa się kończy – Mike, szybciej! – no dowleka się,
pada do środka, na dawny fotel tego zdrajcy, pfu, pfu, pfu!… - No pięknie. – jak
dziecko trza chwalić – Dobra, tylko teraz nie zwracaj, dopóki nie wysiądziesz…
Jasne?… JASNE?! – pierdoła tak głową kiwie, że chyba tak, ale kto tam… ej, butelki
precz od mojej… ej, LUDZIE!!!… kurde, że się musieli teraz skończyć bić i o swojego
juesa się dopominają… jak tak chcecie i jak mnie tak traktujecie, to nara… wsteczny
i już nas nie ma… no tak, tak… i już na zewnątrz… popisowo nawrócić… pierdołą
rzuca po wnętrzu, ale trudno, nie wymiotuje, to może… albo nie, może lepiej, niech się
zapnie – Pierdoła, pasy. – no nie zrozumiał – Ej, Mike, zapnij się! – no dalej nic –
Mam ci instrukcję z Ikeii wydrukować?! – to już mnie wkurza totalnie – Bierzesz to
czarne przy drzwiach i przepasujesz… No, no, tak… to… no… Ale nie tak!… W dół,
w dół! No tak… I teraz do dziurki… No trafiasz… No traf!… Nie no, człowieku, mam
dokładne współrzędne podać, marinsie jeden… No… no… W końcu dziecko
klockiem do buzi trafiło… To jedziemy, trzymaj się… - zachrapał – Albo i nie, tak ci
pewnie wszystko jedno… - no to ruszamy, trójeczka i pełna moc po garach… Ale tak
swoją drogą, to z Adasia, pomimo że zdrajca, to jeszcze imbecyl jest, bo zamiast mnie
tam wpuścić, to sam pertraktował, a nie umiał… No co za człowiek, co za człowiek…
***
KITT, już w trybie normalnym, zatrzymał się pod kościołem, na równi z samochodami
policyjnymi otaczającymi świątynię.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytałem. KITT zaraz wyświetlił schemat kościoła, na
którym było zaznaczone kilkanaście czerwonych kropek. Głównie były skupione na
środku kościoła, kilka koło ołtarza – Wykrywam 52 osoby. I jedno ciało.
Dreszcz przeszedł mi po plecach. Jednocześnie ktoś zastukał w szybę obok. Aż
podskoczyłem.
Okręciłem głowę. Przy drzwiach stał Grzesiek i Knight senior. KITT automatycznie
opuścił szybę.
- Adam? – Grzesiek zrobił wielkie oczy, widząc mnie w mustangu.
- Dużo by gadać. Ale spokojnie, KOM pilnuje Mike`a. – zwróciłem się do Knighta
seniora – KITT wykrywa jedną ofiarę w środku. – oznajmiłem.
- Wiemy. Siłacz nam o tym powiedział. – Grzesiek kuknął na mapę KITTa – Ale
spokojnie, to nie Michał lub Anna.
Odetchnąłem z ulgą.
- Postawił jakieś żądania?
- Nie, tylko dodał, że ma w środku duży ładunek wybuchowy. – to powiedział Knight –
Ale nie jesteśmy tego pewni.
- To prawda. Przy ciele zabitego jest paczka z owym ładunkiem. Według moich
szacunków jest w stanie zniszczyć cały kościół. – potwierdził KITT.
- Ku*wa. – zaklął Grzesiek. Knight senior oddychał ciężko.
Wysiadłem z mustanga. Teraz dojrzałem spory oddział antyterrorystów otaczający
świątynię.
20
NASZ RIDER
-
Chcą szturmować? – wskazałem na nich.
Na razie będą negocjować. Ale kto wie… - mruknął Grzesiek.
W tym momencie już nie rozumiem, co tu się dzieje. O co mu chodzi… i kto za nim
stoi. – szurnąłem nogą.
- Doktor, a kto inny. – stwierdził Grzesiek.
- Tak, ale… Ale coś mi tu dalej nie pasuje. – podrapałem się po głowie – A dlaczego
oni w ogóle byli w tym kościele?
- Anna chciała mieć chwilę spokoju, więc poszła. A Michał poszedł za nią. –
odpowiedział Knight, opierając się o KITTa – Moja córka… - westchnął
i nieprzytomny osunął się na ziemię.
Jednocześnie z Grześkiem doskoczyliśmy do niego. Razem podnieśliśmy go.
- Panie Knight! – krzyknąłem. Grzesiek potrząsnął nim.
Mężczyzna pomału otwierał oczy. Usadowiliśmy go w KITTcie.
- Spokojnie… zaraz… - mówił słabo.
- KITT, jak dasz radę, sprawdź jego stan. – zwróciłem się do wozu. Komputer zaraz
wyświetlił odpowiednią grafikę na ekranie.
- Pan Knight ma obniżone ciśnienie. – odpowiedział – Jednak nic nie zagraża jego
życiu.
- Dobrze, dobrze już… - Knight senior mógł normalnie mówić – Po prostu taki dzień…
Jeszcze… - wziął kilka głębszych wdechów – Muszę chwilę posiedzieć…
Zostawiliśmy go w KITTcie.
- Jeszcze brakuje, żeby on nam tu zeszedł. – mruknął Grzesiek.
- A dziwisz mu się, po takim dniu… Stary, ja ledwo stoję na nogach, a mam pół mniej
lat co on.
- Fakt. – Grzesiek pokiwał głową – Masz jakiś plan, co dalej z tym?
Rozłożyłem ręce.
- Nie wiem, po prostu nie wiem. – odrzekłem.
Głośny pisk z tyłu odwrócił naszą uwagę. Spojrzeliśmy za siebie.
- No witam pana zdrajcę. – to był KOM, w całej swej zrzędliwości.
- Miałeś pilnować Mike`a. – powiedziałem, podchodząc do niego. Grzesiek zrobił to
samo.
- Zdrajco jeden mój, jak ty się pojechałeś z KITTem zabawiać, ja wpadłem do środka,
uczciwie pogadałem z panami, napuściłem ich na siebie, potem Mike`a postawiłem do
pionu… - otworzył swoje drzwi. Mike wypadł na chodnik – Może mało widać ten
pion teraz… - skomentował komputer – Ale go odbiłem i przywiozłem tutaj. – dało się
teraz słyszeć odgłos wymiotowania. To Mike, na czworakach, zwracał zawartość
żołądka – Grzeczny chłopiec, że tyle wytrzymał. – pochwalił go KOM.
Razem z Grześkiem podnieśliśmy Mike`a. Nie wyglądał za dobrze.
- Na wiele nam się nie przyda. – oceniłem – Ale dzięki KOM, jesteś wielki, że go tu
przywiozłeś. – pochwaliłem mój samochód.
- Naprawdę tak uważasz?
- No ba.
- Wiesz, wzruszyłem się teraz. Niech cię wyściskam!
- Nie przy ludziach KOM… - zarzuciłem bezwładną rękę Mike`a na kark. Drugą
Grzesiek wziął na swoje barki i trochę ciągnąc Amerykanina po ziemi, donieśliśmy go
do KITTa i usadowiliśmy na fotelu pasażera. Knight senior tylko smutno pokręcił
głową na jego widok.
- Jest miło. – mruknąłem, spoglądając na kościół – Musimy coś wymyślić. I to szybko.
- Jestem za. – Grzesiek wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na jego wyświetlacz –
Prawie ósma.
21
NASZ RIDER
-
Dobra, idziemy do szefa ateków i… - w tym momencie telefon zaczął mi wibrować
w kieszeni - …pogadamy co i jak. – nie przerywając wyciągnąłem go – No bracie
wiesz kiedy zadzwonić. – westchnąłem, widząc na wyświetlaczu że dzwoni Janusz,
mój starszy brat – Odbiorę i pójdziemy. – mruknąłem w stronę Grześka. Odszedłem
od KITTa, wcisnąłem zielony i przyłożyłem aparat do ucha – No cześć bra…
- Adam, ratuj! – przerwał mi Janusz. Miał przerażony głos.
- Janusz, co się stało?! – zapytałem.
- Nie wie… - coś huknęło z drugiej strony – Ktoś do nas się… - kolejny huk. Krzyk
kobiety…
- Janusz… JANUSZ! – huknąłem.
- Adam, to on… To doktor… - huknęło po raz ostatni i rozmowa się urwała.
Zamarłem z telefonem w ręku.
- Adam, co się dzieje? – zapytał Grzesiek.
- Wracam do Jordanowa. – drżącymi rękami włożyłem telefon do kieszeni kurtki.
- Dlaczego, przecież…
- Grzesiek, doktor najprawdopodobniej włamał się do domu Janusza! On ich ma…
- Jesteś pewien…
- Nie wiem, ale z tego co słyszałem… - urwałem.
- Jedź. My się zajmiemy Siłaczem.
- Dzięki. - skinąłem głową. Pędem dobiegłem KOMa. Jego silnik już pracował –
Słyszałeś? – zapytałem, wskakując na fotel.
- Tak. Wytyczyłem najszybszą trasę. Próbuję także połączyć się z telefonami Janusza
i Aśki. – KOM powiedział rzeczowo.
- Dzięki. – mruknąłem wyjeżdżając na drogę. Wcisnąłem gaz do oporu. Licznik skoczył
do 200 km/h. Silnik KOMa dawał z siebie wszystko - Trzymaj się bracie. –
powiedziałem cicho…
C.D.N....
NASZ RIDER
TYLKO W SERWISIE WWW.KNIGHT-RIDER.PL
W ROLACH TYTUŁOWYCH
Adam Skupień
KOM 5000
22
NASZ RIDER
Oraz
Siłacz
Goście specjalni
Michael Knight
Mike Knight
Anna Smith
I
KI3T
SCENARIUSZ I REŻYSERIA
Niejaki Skryba
GRAFIKI
Astrotrain
Rider
Ruczaj Film & Książka
GRAFIKA TYTUŁOWA
Dawid Rydzek
SPECJALNE PODZIĘKOWANIA
Agnieszce i Wojtkowi za cenne uwagi
Astrotrain, Dawidowi i Riderowi za rysunki
Astro za pomoc z „lokacjami”
Ekipie Knight Rider Polska za natchnienie
Najlepszemu Przyjacielowi za genialną „oprawę wierszową”
Pikowi za udostępnienie miejsca na serwerze i pomoc informatyczną
Markowi za korektę
Tamersie za możliwość crossu z „Przedsionkiem”
WWW.KNIGHT-RIDER.PL
23