Ad Veritas - Knight Rider Polska
Transkrypt
Ad Veritas - Knight Rider Polska
X „w Kościele swą duszę uciszę w Kościele swe serce ukoję wrzeszczy mrok już się nie boję” Ad Veritas TOMASZ SKUPIEŃ PRZEDSTAWIA: JORDANÓW- KRAKÓW 2011 NASZ RIDER W POPRZEDNIM ODCINKU: …czujniki w prawym boku rwały niemiłosiernie… …potężne, męskie ręce wciągały do środka czarnego opla ową rudą dziewczynę… …westchnął Robert, przeżegnał się i zakrył twarz dłońmi… …licznik audi wskazywał już ponad 250 km/h… …opel zaczął gwałtownie hamować. Stanął metr przed audi… …spod audi poleciała kanonada kul, które przestrzeliły przednie opony opla… …Grzesiek nawrócił na środki drogi. Opel był czarnym punktem na horyzoncie… …chce się spotkać w tym domku, gdzie była siedziba doktora… …sylwetka Siłacza pojawiła się na tle domu… …pani Mechler wzywa pomocy… …Mike… zaczęło się… boli… nie dam rady… …była przynętą na Siłacz… jest bomba… detonacja nastąpi za 20 sekund… …NIE! – zawył Mike – MUSZĘ… DOPAŚĆ… SIŁACZA!… …w lusterku dopatrzyłem, jak KITT nawraca i nas dogania. Zrównaliśmy się pod domkiem… …natarłem na ścianę domku i przebiłem ją, wpadając do kuchni… …nierówna praca serca, przedwczesna akcja porodowa. Wezwałem już pogotowie… …bomba odpaliła, wysadzając pozostałości domku w powietrze… …KITT, zablokuj łączność pomiędzy ich bazą i pozostałymi dwoma samochodami… …zawył Mike i walnął mnie w szczękę… …dostałem kopniaka w brzuch… …jakby to rzekł premier, kibol spokojny, to kibol zmoknięty… …ona mogła… zginąć przeze mnie!!!… …Z naszych odczytów wynika, że pięć minut temu Mike wyłączył KITTa… ODCINEK 10 KITTNAP Tłumaczenie KOMa: KITT się zgubił, i pierdoła też… 3 NASZ RIDER Za pomysł na pierwszą scenę dziękuję Magdzie KRAKÓW, 15 CZERWCA, 17:03 Słońce powoli chowało się za masywnym budynkiem szkoły zlokalizowanej gdzieś w sypialnianej części Krakowa. Promienie rozpoczynały swój ostatni koncert na płaskim, z lekka peerelowskim dachu. Na schodkach prowadzących do środka budynku siedziały dwie młode dziewczyny, na oko po 17 lat. Szczebiotały o czymś w najlepsze. Przy tym wyglądały tak, jakby na kogoś czekały. - Jeszcze dwie minuty i idziemy same. – powiedziała jedna, brunetka, spoglądając na zegarek. - Spoko. – druga, blondynka, uśmiechnęła się – To powiedz, jak było na tym ostatnim kon… Jej wypowiedź przerwało narastające dudnienie. Obie dziewczyny spojrzały w stronę asfaltowej drogi, biegnącej tuż za wysokim murem, oddzielającym szkołę od reszty świata. Otwarta brama główna była swego rodzaju oknem w tej litej ścianie. Dudnienie było coraz bliżej. W końcu w bramie mignęły sylwetka samotnego mężczyzny, biegnącego z naprawdę dużą szybkością. I to właśnie jego kroki – szybkie i mocne – tak dudniły na drodze. Ale po chwili nie było ich słychać. Dziewczyny przeszły nad tym do porządku dziennego i wróciły do rozmowy. Jednak nie minęła minuta, gdy potężniejsze dudnienie ponownie wyrwało je z zamyślenia. - Co to… - mruknęła blondynka. Brunetka wyciągnęła szyję, by widzieć więcej. Huk narastał. Swoje apogeum osiągnął, kiedy za bramą, wyjąc i krzycząc, przetoczyła się wataha łysych panów w bliżej nieokreślonych dresach, wyposażonych w takie przyjemne rzeczy jak pałki, kastety i łomy. Tłum nawet nie zauważył szkoły, jak szybko się pojawił, tak szybko znikł, pędząc najprawdopodobniej za uciekającym typem… Dziewczyny zrobiły wielkie oczy… 11 MINUT WCZEŚNIEJ Anna coś wpisała na klawiaturze… i zamarła. Szybko powtórzyła operację. Jej twarz była przerażona. - Co się stało? – zapytałem. Odpowiedział mi Knight: - Z naszych odczytów wynika, że pięć minut temu Mike wyłączył KITTa. - Jest pan pewien? – zapytałem, prostując się w fotelu. - Nie mam wątpliwości. – w końcu odezwała się Anna. - Możesz jakoś go namierzyć? – zapytał Knight. - Mogę poszukać sygnaturę cieplną nanopowłoki KITTa, ale trochę to zejdzie, skoro będę musiała całe miasto przeskanować… Wpadłem na pomysł. - KOM, wyznacz wszystkie możliwe trasy, którymi mógł odjechać Mike spod domku i wyślij je Annie. – wydałem polecenie. KOM burknął coś niezrozumiale, ale zaczął wykonać zadanie. - Dobry pomysł. – ocenił Knight. Po chwili odpowiednie dane były w już w komputerze w bazie. 4 NASZ RIDER - - - Mam! – praktycznie zaraz krzyknęła Anna – KITT stoi na jakimś parkingu… Wysyłam panu współrzędne. – wpisała polecenie na klawiaturze. Zaraz KOM znaczył odpowiedni punkt na mapie, a do tego swoją pozycję. Byliśmy niedaleko. Jadę tam. – oznajmiłem, przyśpieszając. Dojedziemy do pana wkrótce. – powiedział Knight i na tym nasza rozmowa się skończyła. Hm, czyli pan czarny został wyłączony… Pan czarny, doskonały pan czarny, został wyłączony jak toster… Jak żelazko i jak… A ty jak się nie zamkniesz, podzielisz jego los. – ostrzegłem komputer. No Adaś, nie rzucaj się, ja mówię, co mi tam program kalkuluje, a kalkuluje dużo… Ale wiesz… - tu KOM zrobił nie wróżącą niczego dobrego pauzę - …ten parking to jest tam, gdzie siostra doktora mieszka… Tak? – to mnie zaskoczyło – No to spoko, znana okolica… Ale wiesz, że tam mamy już takich jednych kolegów, którzy coś tam może do nas mają… KOM, powiadam ci zaprawdę, dresiarze nie rozmnażają się w postępie geometrycznym, więc nie ma się czego obawiać… *** - Dobra, to kto mówił że oni się nie rozmnażają w postępie geometrycznym?! – z wyrzutem odezwał się KOM. Sytuacja nie wyglądała za ciekawie: 30 chłopa, wyposażonego w różnego rodzaju sprzęt, typu bejsbol czy kastet, pomału zacieśniało krąg wokół mnie, KOMa i KITTa (dosłownie trzy minuty temu zajechaliśmy na ten parking, zauważyliśmy mustanga stojącego gdzieś koło trzepaka. Wysiadłem, podszedłem go obejrzeć, stwierdziłem, że faktycznie wyłączony, kiedy właśnie pojawili się oni. Na ich czele kroczyli panowie, których pamiętałem spod sklepu. Ich miny nie wróżyły nic dobrego…). - Ty, ku…, Wielki Pasek, wpier… będzie. – zaczął jeden z tych dwóch. - I kapłan wpier… ku… też. – dodał drugi – Nikt ku… nas na dzielni ku… poniżać… ku… nie będzie. - Odejdźcie bo sprawię, że znikną wam paski! – zahuczał posępnie KOM. Dresiarze ponuro zaśmiali się. - Są przyszyte, ku…, nie da się, ku…, ich usunąć. – mało inteligentnie zauważył ktoś z tłumu. - KOM, coś ty im naopowiadał?! – warknąłem do komputera. - A zadowolony jesteś, że przeżyłeś? – odciął się pojazd. - Ale teraz nie wiem, czy przeżyję… Panowie, dogadajmy się! – krzyknąłem. Dresiarze okropnie się zaśmiali. Ciarki przeszły mi po plecach. - To se inaczej pogadamy… - syknął KOM. Jego silnik zawarczał, koła zapiszczały, auto szarpnęło się do przodu… ale nie ruszyło – Oż wy dziady… - jęknął. - KOM, co się stało? – stęknąłem, prawie przytulając się do karoserii KITTa. - Nie wiem kiedy moją tylnią oś łańcuchem do słupka przywiązali i nie mam się jak ruszyć. – wyjaśnił, paląc gumę, by się móc ruszyć. - Miło. – oceniłem sytuację, jednocześnie unikając pierwszej pałki nadlatującej na moją głowę. Walnęła w KITTa, wyginając poważną dziurę w jego karoserii. Przeturlikałem się po ziemi, wyskoczyłem na mały murek, przeskoczyłem go i wymijając dwóch dresiarzy rzuciłem się pędem do ucieczki. Kątem oka dostrzegłem jeszcze, jak kilku okłada KOMa łomami (ale ten na szczęście włączył tarczę). Więcej nie widziałem – widok zasłonił mi blok, za który wbiegłem… 5 NASZ RIDER Cholera, nie wiedziałem, że tak potrafię uciekać… Rzut oka do tyłu… Cholera, są tam… Dając z siebie naprawdę wszystko, popędziłem pomiędzy ławkami, za kolejny blok. Nie no, uwidziało mi się świat ratować, do Krakowa jechać, do teatru iść… Yyyy!!!… A miał być spokojny weekend… Cudem uniknąłem dostania w tył głowy kamieniem… Niczym parkourowiec przeskoczyłem jakąś barierkę. Wataha nadal gnała za mną… - KOM, co z tobą?! – krzyknąłem do zegarka. - Ano nadal jestem pieskiem łańcuchowym… Ej, a ty gdzie z tym palnikiem acetylenowym… Wyjazd od moich… - nagle KOM umilkł. - KOM! – krzyknąłem – KOM!!! Zegarek milczał… Super… Wpadłem na jakąś prostą drogę. Rozpędziłem się tam co niemiara, moje kroki huczały na asfalcie… Kątem oka dopatrzyłem, że mam już znaczną przewagę nad nimi… Dobrze… Niespodziewanie skręciłem w lewo, w jakąś boczną drogę. Na jej końcu był drewniany płot. Za nim wznosiła się budowa w stanie surowym. Siłą rozpędu dostałem się na płot, zaskakująco dla mnie przeskoczyłem go i już byłem na placu budowy. Przypominał on raczej wielki poligon wojskowy, pełen głębokich wykopów i wysokich ścian… Tylko ten wielki, żółty dźwig tak nie pasuje do metafory, ale mniejsza z tym. Grunt, że jest mnóstwo kryjówek… I o to chodziło. Ruszyłem w głąb budowy. Niespodziewanie coś za mną huknęło. Spojrzałem. To drżał płot, ewidentnie napierany z drugiej strony. Szanse na jego przetrwanie oceniłem na jakieś najbliższe 12 sekund. Rzuciłem się przed siebie, do głębokiej dziury. Zatrzymałem się dopiero na jej dnie. Głośny trzask poinformował mnie, że dresiarze wleźli na teren budowy. - Ku…, szukać go! – ktoś wydał polecenie. Tupot ciężkich buciorów zinterpretowałem jako rozbieganie się wszystkich na różne strony. Skuliłem się w wykopie, jednocześnie starając się powstrzymywać głośny oddech. Było ciężko… - Ty…! – niespodziewanie usłyszałem nad sobą tępy okrzyk. Miło… Jakiś łysy typ, w czarnym dresie i z kijem w ręku natarł na mnie. Poderwałem się na równe nogi, sypnąłem mu piaskiem po oczach. Zawył i dzięki temu nie trafił we mnie pałką. Wykorzystałem to, że jeszcze żyję i po prostu uciekłem. Niestety, reszta dopatrzyła gdzie jestem i podążyła… a raczej rzuciła się na mnie… Pędziłem w stronę budowy, by tam się schować, gdy drogę odciął mi cały oddział kiboli. Musiałem zdecydowanie zmienić kierunek ucieczki, tam gdzie były wykopy. Ledwo minąłem nadlatującą siekierę, klucz samochodowy i butelkę, poczym wpadłem do wielkiej dziury. Straciłem równowagę i koziołkując poleciałem na dno wykopu… Chciałby się ktoś ze mną zamienić na życia? Przyjmę nawet tresera lwów, bo to chyba bardziej spokojne, niż moje własne… Łupnęło mną solidnie o ziemię, na tym dnie… Aż mi się w głowie zakręciło… Ale nie do tego stopnia, by nie dostrzec, że kibole zsuwają się do mnie… Miło, miło, jeszcze raz koniec… - Adaś, w górę! – nieoczekiwanie KOM krzyknął z zegarka. - KOM… - zacząłem, ale nie skończyłem, gdyż właśnie w tym momencie z góry prawie że mnie przygniótł hak owego żółtego dźwigu. Niewiele myśląc chwyciłem go. Wyciąg natychmiast porwał mnie w górę, tuż przed pierwszymi butami kiboli. 6 NASZ RIDER Niesłychanie szybko wyjechałem kilka metrów nad ziemię. Dźwig jednocześnie przesunął swoje ramię w lewo, tak że teraz dyndałem sobie nad środkiem placu… Nie będę ukrywał, trochę wiało na tej wysokości, jednak jak spojrzałem w dół, nie żałowałem, że tu jestem: kibole coś krzyczeli, ogólnie biegali bez ładu, kilku próbowało dostać się na dźwig. Podniosłem głowę, w stronę miejsca, gdzie powinien siedzieć operator dźwigu. Nikogo tam nie było… - KOM, czasem potrafisz zaskoczyć! – krzyknąłem do zegarka, jednocześnie podciągając się i wygodnie stając nogą na haku wyciągu. Dzięki temu mogłem uwolnić jedną rękę i mniej obciążać drugą. - Mówisz… - odpowiedział komputer – To patrz teraz. Spojrzałem w dół, na plac. Drogą, którą przybiegłem, jechał KOM. Staranował resztki ogrodzenia i odtwarzając odgłos trąbki dmącej przed atakiem szarży, wparował pomiędzy kiboli. Zaczął ich gonić po placu… Wiecie, jak to on… Czasem kogoś bokiem ubódł, komuś drzwiami przywali, nad większą grupą skoczkiem przeskoczył… Ujadanie psa z syntezatora odpalił… Ogólnie całkiem nieźle mu szło. W pewnym momencie znudziło mi się to, co było na dole i zacząłem podziwiać widoki… Gdzieś w oddali majaczyły wieże kościoła Mariackiego i dachy budynków na Rynku… Wzgórze Wawelskie dobrze było widać… Daleko, daleko kopiec Kościuszki… Bliżej antenę na Krzemionkach… Z drugiej strony blisko rysował się Szkieletor… No ładnie… Spojrzałem na dół. Ostatni atakujący uciekali z placu. - I od dziś to jest moja dzielnia!!! – krzyczał za nimi KOM. - Dobra, dobra, uciekli. Teraz weź, spuść mnie. – powiedziałem do zegarka. Polonez, wyglądający z tej wysokości jak zabawka, podjechał pod dźwig. Maszyna ruszyła. Pomału zjechałem na dół. - Pierwszorzędna akcja, KOM. – pochwaliłem go, schodząc z haka – Jak się uwolniłeś? – zapytałem, rozcierając obolałe ręce. - No w końcu znalazłem najsłabsze ogniwo, uświadomiłem mu, że jest naprawdę słabe, w depresję go wprowadziłem, pogłębiłem ją… I ciach, samo się załamało… - KOM wyjaśnił po swojemu. - A to nagłe przerwanie rozmowy? – obszedłem samochód i wsiadłem na miejsce kierowcy. - No wiesz, nie wszystko na raz, ja tu się uwolnić muszę, ktoś mi palnikiem chce po kołach grzać, a ty tylko mówiłeś, jak tam na spacerku, więc musiałem zrezygnować z mniej przyjemnych rzeczy. - Ładny mi spacerek… - mruknąłem, zamykając drzwi – Dobra, trza będzie dać znać Grześkowi, żeby jakoś załatwił z tą budową, by się nikt nie czepiał, a teraz jedźmy po KITTa, bo jeszcze coś mu mogą zrobić. - Tia, skrzywdzą biedne i bezbronne Kiciątko, lakier mu podrapią, radio ukradną… - Nie powiem, lubisz go jak diabli. – mruknąłem, odpalając silnik. - Aż tak bardzo widać? – zasmucił się. Tylko pokręciłem głową. *** - Jak to: zabieracie go?! No bo stoi na zakazie. To wezmę i go przestawię. Tu wszędzie jest zakaz. A poza tym to auto nie stąd, nie ma też żadnej karty parkowania… Wciągaj, Wiesiu… 7 NASZ RIDER Wiesiu wcisnął odpowiedni przycisk i mustang pomału był wciągany na żółtą lawetę. Szef Wiesia dopalał leniwie papierosa. A ja stałem obok tego wszystkiego. - Ale to jest samochód mojego znajomego… Zgubił go! - To niech znajomy się po niego zgłosi. – szef pstryknął niedopałek gdzieś na trawę. - No nie da rady teraz… Ale za chwilę będą osoby z rodziny, wezmą samochód… - Auto będzie do odbioru na Gronostajowej… - szef wcisnął mi jakąś wizytówkę i wskoczył do szoferki lawety. Wiesio zrobił to samo. Po chwili ich wóz opuszczał plac. Z KITTem na pace. - Że tak powiem: trochę kicha wyszła. – cierpko zauważył z tyłu KOM. - Żebyś wiedział. – mruknąłem, wsiadając do niego – Dobra, śledź ich z satelity. Musimy pilnować KITTa, bo tych dwóch jakoś mi się nie podoba. – zapuściłem silnik. - Zanim pojedziesz ratować zniewalająco biberskiego czarnego, spójrz w lewo. – modulator zapulsował. - KOM, o co… - odwróciłem głowę… Ahaaa… Stało tam kilka łysych panów. Łypali groźnie na KOMa… ale nie podejmowali żadnych działań. Pomachałem im wesoło i opuściłem plac, mam nadzieje, ostatecznie. *** Kończyłem właśnie rozmowę konferencyjną z Grześkiem oraz samochodem Knighta. - …czyli spotykamy się na rondzie Grunwaldzkim i tam odbieramy KITTa. – Grzesiek jeszcze raz powtórzył plan. - Mam taka nadzieję. – mruknąłem, podjeżdżając dwa metry. Droga na most Grunwaldzki przez Dietla była zakorkowana. Tył mustanga, znajdujący się zdecydowanie wyżej, stał cztery samochody przed nami. - Na pewno. Komputer Anny wyliczał, że wszyscy dojedziemy tam w tym samym czasie. – odezwał się Knight-senior. - Oby. – skwitowałem. Na tym rozmowa skończyła się. Znudzony zacząłem bębnić palcami po kierownicy KOMa. - Ale żebyś jakiś rytm trzymał… - zaczął KOM. - Stary, to jest piosenka mojego wnętrza, ona opisuje mnie, nie możesz mieć nic do niej. – odciąłem się. - Ocho, widzę że zaczynasz przypominać mnie. To kiedy sobie koła doprawiasz? Bo ja już nogi miałem… - Ale niczego cię to nie nauczyło. – sznur aut posunął się trochę do przodu – Co to tak zakorkowane… - warknąłem, podnosząc głowę, by móc spojrzeć na rondo. - Powiedzmy, że taka jedna ciężarówka, nie tam żeby wielka, opancerzona, śmiercionośna i jeszcze z zoombie w środku, przejechała sobie tam, trochę demolując rondo. I teraz mamy taki mały paraliż komunikacyjny, ale w sumie to nic, przecież wcale nie ma 29 stopni na zewnątrz i wcale słońce na nas nie przypieka. - Nie narzekaj, nie jest tak źle. - Znalazł się pan optymista. - Na pewno większy niż ty. – znów trochę do przodu. Wjechaliśmy w końcu na sam most – Sprawdziłeś tę lawetę? – zmieniłem temat. - Z danych uzyskanych od policji, ABW, CBA, agenta Tomka, koła gospodyń wiejskich i duszpasterstw akademickich wynika, że nikt się nimi nie interesuje, że raczej są uczciwi i zaginięcie samochodu z ich parkingu miało miejsce tylko raz. – KOM. - Ale ich pośpiech i tak mi się nie podoba. – mruknąłem, patrząc się na lawetę… W tym momencie poczułem nagły odpływ sił. Szalony dzień dawał o sobie znać… tylko cholera, końca jego widać nie było. 8 NASZ RIDER - KOM, Golców. – mruknąłem, puszczając kierownicę. Bez zbędnych komentarzy – tu go nauczyłem, że tego u mnie nie wolno komentować negatywnie, bo jak nie… – odpalił losowy wybrany kawałek braci z Milówki. Akurat były to „Słodycze”. Przymknąłem oczy… Słuchałem… Odprężałem się… „Gdy widzę słodycze to kwiczę, a oczy mi świecą jak znicze Lecz dobrze o tym wiesz, że połknąłby jak zwierz, co tylko, co tylko, tylko chcesz Gdy widzę Siłacza to krzyczę…” Oho, twórcza inwencja KOMa… „A skaner mi świeci jak na dziewice I dobrze o tym wiesz, że rozwaliłby on jak zwierz Co tylko, co tylko, tylko chce…” - KOM, to… nie… było… śmieszne. – warknąłem, nie otwierając oczu – Zapuszczaj wersję normalną. - Ale co ci się nie podoba, rym był, aktualność tematu była, linia melodyczna nawet zachowana, a że nie mam głosu do śpiewania… No to wybacz, ale to ty mnie projektowałeś, więc możesz mieć pretensje tylko do siebie. - KOM, jak cię projektowałem, miałeś być miłym i grzecznym pojazdem, zawsze usłużnym, zawsze… - mówiłem nadal z zamkniętymi oczami. - Adaś… - Nie przerywaj mi… Miałeś pomagać swojemu kierowcy, wspierać radą… - Adam! - KOM, bo cię trzepnę, ja teraz mówię… Tak więc miałeś… Aaaaaaa…!!!!! Potężny, nieznośny pisk wypełnił kabinę. Chwyciłem się za głowę, starając się, by nie wyleciała mi w powietrze… Pisk momentalnie ustał. - KOM, co ci… - zacząłem wrzeszczeć, otwierając jednocześnie oczy… Oż ty w mordę kopany! Powód takiego mojego wyrażenia: my staliśmy na końcu mostu, laweta pośrodku, a Siłacz właśnie pakował się na jej tył, koło KITTa… - KOM, czemu nic nie mówisz! – ryknąłem, wyciągając pistolet spod siedzenia i wyskakując z poloneza. - A żeby ktoś mnie jeszcze posłuchał… - zgryźliwie warknął komputer. Reszty już nie słyszałem. Pędziłem w stronę lawety. Siłacz stanął przy boku KITTa… i z całej siły wbił rękę w jego maskę. Przeszła jak przez masło. Wyciągnął ją, chwycił za sterczącą blachę i zaczął odginać w tył. - STÓJ! – huknąłem, zatrzymując się i celując w niego z pistoletu. Siłacz podniósł głowę, spojrzał na mnie… i z kpiącym uśmiechem zaczął wkładać rękę do wnętrzności KITTa. Trzy razy pociągnąłem za spust i trzy kule trafiły w jego bark. Siłaczem zachwiało… ale tylko tyle. Już wkładał głębiej rękę, gdy… 9 NASZ RIDER Gdy z tyłu ktoś huknął go czymś ciężkim. Oczywiście, nie wyrządziło mu to szkody, ale odwróciło jego uwagę: robot pomału okręcił głowę za siebie. Stał tam Wiesiek, z łomem w ręku. I wyglądał na zaskoczonego takim rozwojem sytuacji. Wykorzystałem tę chwilę. Pobiegłem, jednym susem znalazłem się na lawecie, a drugim na plecach Siłacza. Zaczęliśmy szamotać się… Znaczy Siłacz kręcił się, ja starłem go nie puścić… Dało to taki efekt, że cyborg zeskoczył na biegnący obok chodnik, tuż przy barierce mostu i tam zaczął mną tak wywijać, że szkoda gadać. Niestety, coś chyba sobie źle obliczył, gdyż w pewnym momencie zrobił tak obrót, że nas przechyliło na barierkę, potem przez nią, prosto w toń Wisły płynącej pod mostem… Czas fajnie zwolnił, my z Siłaczem pomału wypadliśmy ze swoich objęć i tak pomału lecąc mogliśmy pomału obserwować, jak to pomału most od nas się oddala, jak to pomału głos KOMa krzyczy: „Adaś, ty latasz…” i jak to ogólnie super tak pomału spadać… Spadnięcie na coś miękkiego i elastycznego wróciło czas do normy. Poczułem tylko jak rzeczywistości wygina się w sposób stricte matriksowy, potem jakby podnoszę się do góry… skądś dobiegł huk rozwalanych desek… znów lecę i zaraz spadam na coś twardego… Aż mnie zatkało, powietrza przez chwile nie mogłem złapać. Podniosłem się na czworaka… Już lepiej… Kątem oka oceniłem, gdzie się znalazłem… Burta… Jakieś połamane deski… Ustępujący cień… Jak nic spadłem na statek płynący akurat pod mostem… Super. Spojrzałem w drugą stronę. Obok ziała wielka dziura w pokładzie, tak na niższe poziomy… Oho, już wiem, kto tam łupnął. Spojrzałem przed siebie. Chyba musieliśmy spaść na dziób statku, bo przed sobą widzę dość spory kawałek pokładu, z dachem z białej płachty (zapewne owo wygięcie rzeczywistości), pod nią sporo ludu, widać turyści, tak dziwnie się na mnie patrzący… A, plus jeszcze załoga statku, jacyś przewodnicy pewnie, do tego ubrani tak cudacznie, w stroje szlacheckie, nawet z szabelkami przy boku… - Spokojnie… - zacząłem, z trudem się podnosząc – Policja, działania oper… Nie skończyłem, gdyż ktoś z tyłu walnął mnie w plecy, tak że zaraz ległem na pokładzie. Z tej perspektywy dostrzegłem Siłacza, który na pewno wyłonił się z dziury i tak mnie gracko powalił… Noż cholera… Android doskoczył do jednego z przewodników i oderwał mu od pasa szabelkę, którą natychmiast natarł na mnie. W ostatniej chwili, tuż przed ostrzem (co prawda tępym, ale w rękach tego typa…), odturlałem się w bok, tam jednym ruchem ręki wyrwałem innemu przewodnikowi jego szabelkę i niesłychanie szybko podrywając się do góry stanąłem naprzeciw Siłacza, z bronią w ręku. - Adaś, ty na szabelki bić się umiesz? – z zegarka odezwał się KOM. - Coś tam kiedyś się chlipnęło… - warknąłem, jednocześnie dodając w myślach, że z doktorem, podstawy i dawno. Na więcej nie miałem czasu, gdyż Siłacz, z dziwnym wyrazem satysfakcji, ruszył na mnie. Pierwsze dwa ciosy sparowałem. Bronie, przy każdym zderzeniu, wydawały tępy metaliczny odgłos. Za trzecim natarciem Siłacza źle oceniłem sytuację, moja szabla poszła za nisko, jego za wysoko i dlatego ostrze robota dosłownie o milimetr przeszło koło mojego ucha. Padłem na ziemie, znów się przeturlikałem, w stronę dziobu… Jak najdalej od cywilów… Siłacz zaatakował wściekle. Ledwo zdołałem nadążać z parowaniem ciosów, nie mówiąc już o ataku… Cholera, dawniej tak doktor walczył… No ale w końcu Siłacz to jego dzieło… 10 NASZ RIDER I chyba niepotrzebnie się zamyśliłem, gdyż Siłacz to wykorzystał i kolejny cios miał na tyle silny, że aż mnie posłało na deski pokładu. Z trudem utrzymałem broń w ręku. - Bardzo podstawowe miałeś te podstawy. – odezwał się KOM – Pozwól, że ci trochę pomogę. - Jak?! – krzyknąłem, w ostatniej chwili odskakując przed ostrzem. - Ano tak. – mruknął KOM. Zaraz z zegarka poleciała muzyka z „Piratów z Karaibów”, zaś moja prawą rękę przeszył impuls z zegarka. I to tak, że poleciała mi ona w dół, akurat w takim momencie, by szablę Siłacza zablokować – Prawa, lewa, lewa… komendował KOM, co raz wysyłając impulsy – Po prostu nie daj sobie odciąć żadnej części ciała, piracie Adamie! Wiedziałem już, co KOM wymyślił. Z całym impetem natarłem na Siłacza, bronie znów szczęknęły, muzyka grała. Impulsy KOMa w decydujących momentach powodowały odpowiednie drgnięcia ręki, by skutecznie dawać radę robotowi. Walka stała się trochę bardziej wyrównana. Nagle zauważyłem, że niebezpiecznie zbliżamy się do tłumu gapiów. Odruchowo padłem na ziemię i przeturlikałem się po pokładzie, tak w przód. Niestety, trochę sobie źle to wszystko wyliczyłem i zamiast na dziobie, znalazłem się w dziurze wywalonej przez Siłacza. I tym razem świadomość wyłączyła mi się na dobre… Miło, naprawdę miłjcasdkjfskaljfkalsdjzzzzzzzzz……….……… *** - - - - - - Pierdoła jest zarezerwowane dla Mike`a, bez dwóch zdań. Dlatego od teraz będę mówił ci popierdółka… KOM, proszę… Adaś-popierdółka, jak to ładnie brzmi. KOM… - warknąłem, rozcierając ciągle bolącą prawą dłoń. Co prawda była w opasce usztywniającej, a doktorka powiedziała, że to zwykłe zwichnięcie, ale i tak bolało. Ale Adaś, popatrz na to: chcesz zrobić akcje jak Chuck Norris, rzucasz się na pokład, obrót i kilkaset stopni wykonujesz, by ten heroiczny czyn zakończyć gdzieś na dnie statku, kompletnie nieprzytomny, jakbyś rumu ze Sparrowem się opił. No to jak cię popierdółką nie nazywać? KOM, to był wypadek. – warknąłem, spoglądając jak niedaleko, na parkingu obok dużego hotelu w pobliżu ronda Grunwaldzkiego, Anna wsiada do KITTa i próbuje go aktywować. Obok wozu stoi Knight-senior, Michał i Grzesiek, o czymś rozmawiają… A ja czekam w KOMie, aż kolejna tabletka przeciwbólowa zacznie działać… Faktycznie, ale gdybyś nie był popierdółką, a super bohaterem, nic takiego by się nie stało. Raz-dwa posłałbyś Siłacza do chipowego piekła, a nie pozwoliłbyś mu uciec w toń Wisły… Akurat to, że skoczył do rzeki, jak nadpłynęła motorówka policji, to chyba dobrze. Przynajmniej nikogo nie zranił lub zabił. – powiedziałem cicho, starając się jakoś nie unosić. Moja głowa by tego po prostu nie wytrzymała. Ale ta demolka tego statku wycieczkowego… Dzielny nie będzie szczęśliwy, oj nie. – stwierdził KOM. Ta, jakby to była moja wina, że Siłaczowi zachciało się latać. – upiłem trochę wody z butelki trzymanej w dłoni – A powiedz, mi skąd wiedziałeś, jak trzeba walczyć? Przecież ci żadnych takich danych nie wprowadzałem… Ale ja sobie z youtuba zapuściłem, jak Sparrow z Czarnobrodym się w pierwszej części na mieczyki naparzali i tak niektóre ruchy przenosiłem do rzeczywistości… 11 NASZ RIDER - Twórczo. – oceniłem, odkładając wodę i otwierając drzwi – Idę zobaczyć, co z KITTem. – mruknąłem, z trudem wychodząc. - Aha, opuszczasz mnie, zostawiasz, nie chcesz być już ze mną, to koniec… - Tak, bo głowa mnie boli. – warknąłem. - Stary, tobie się chyba role w związku i wymówki pomyliły. – skwitował KOM. Ze złością kopnąłem go w prawe, przednie koło… Nie dość, że zabolała noga, to jeszcze i głowa… Yyyyy, jak go teraz nienawidzę! W takt łupiącej głowy i szyderczego śmiechu KOMa, powłóczyłem nogami w stronę mustanga. W tym samym momencie jego skaner błysnął na czerwono, a dziura w masce wywalona przez Siłacza sama się załatała. - System aktywny. Trwa ładowanie aplikacji. – KITT oznajmił mechanicznie. - Znaczy będzie działać? – zapytałem, opierając się o maskę. - Za chwile zobaczymy. – odpowiedziała Anna, jednocześnie patrząc się jakby na mnie, ale dobrze wiedziałem, że spogląda na wyświetlacz na przedniej szybie mustanga, z zewnątrz niewidoczny. - Wszystko dobrze? – Grzesiek zwrócił się do mnie. Ja tylko machnąłem ręką i pokręciłem głową. Zabolała… Skrzywiłem się, jednocześnie dotykając skroni. Grzesiek to zauważył. - Powinieneś jechać do szpitala na prześwietlenie głowy, tak jak ta lekarka mówiła. – powiedział twardo. - Oj tam oj tam. – machnąłem ręką – Po sprawie. – znów się skrzywiłem. - Systemy w pełni aktywne. – znów odezwał się KITT, tak mechanicznie – Witajcie. – przemówił już po swojemu. - KITT, stan systemów… – Anna wydała polecenie. - Sprawnie w 100%. – spokojnie odpowiedział pojazd. - KITT, gdzie jest Mike? – to odezwał się Knight-senior. Był bardzo blady; oddychał z trudem. - Niestety, nie wiem panie Knight. Mike kazał mi się dezaktywować na parkingu. Co się z nim stało później, nie wiem. - A jego nasłuch? - Zostawił go we mnie. - Cholera. – zaklął Knight – Masz jakiś inny sposób na jego znalezienie? - Jedynie poprzez namierzenie jego tatuażu. Chip naprowadzający wszczepiony przez armię nadal powinien działać, tylko muszę być stosunkowo blisko Mike`a. – spokojnie wyjaśnił KITT. - Ale to znaczy, że całe miasto trzeba przeszukać. – zauważył Grzesiek. - Niekoniecznie. Dokonałem pewnej analizy sytuacji, zakładając przede wszystkim stan Mike`a, w jakim się znalazł, wyłączając mnie. Był on niepokojąco podobny do tego, kiedy Mike dowiedział się o śmierci Sary. - Pewnie znów poszedł się upić. – Knight, o ile to możliwe, zbladł jeszcze bardziej – Po śmierci Sary pił przez cztery dni na umór. Był tak pijany, że nawet nie mógł być na jej pogrzebie… – wyjaśnił nam – KITT, jaka jest twoja analiza? - Wyznaczyłem kilka miejsc w okolicy, gdzie zostałem wyłączony, w których Mike mógł dokonać zakupu alkoholu. Proponuję je sprawdzić i wypytać o Mike`a. – zasugerował komputer. Moja głowa przeciągłym bólem dała znać, że nie chce znów znaleźć się w okolicy panów w dresach… - Zgadzam się. – Knight pokiwał głową, spoglądając na mnie i na Grześka – Ja będę kierował KITTa. Któryś z panów mi pomoże? - Tato, to niebezpieczne. – odezwała się Anna. 12 NASZ RIDER - W nim nic mi się nie stanie. – Knight poklepał maskę mustanga. Anna ma rację. To nie jest okolica dla pana. Ja sam mam tam problemy, by przeżyć… - mruknąłem – I tak, zgłaszam się na ochotnika. – Adaś, kiedyś ten altruizm cię zgubi – KITT może jechać za mną i KOMem, z przyciemnionymi szybami. – zaproponowałem. Knight senior nerwowo stukał palcami po masce KITTa. - Ale postara się go pan odnaleźć? – zapytał cicho. - Chyba po to tam jadę. – odpowiedziałem. - Dobrze. Jeżeli tak pan uważa… - Knight ogarnął wszystkich wzrokiem – Anno, KITT będzie w stanie sam jechać? - Jak najbardziej, panie Knight. – KITT odpowiedział zamiast swojej „techniczki”. - Potwierdzam. – Anna słabo uśmiechnęła się, wysiadając z mustanga – I ja też pana proszę o przywiezienia Mike`a w całości. – zwróciła się do mnie. - Zrobię co w mojej mocy. – zapewniłem. - Dobra, to my wracamy do bazy w takim układzie. – odezwał się Michał, zezując na Annę. Knight przytaknął. Rozeszliśmy się do swoich wozów, zostawiając KITTa samego, już z przyciemnionymi szybami. - Adam, dasz radę? – cicho zagadnął mnie Grzesiek. Zdołałem tylko unieść kciuk. Grzesiek kiwnął głową i odszedł do audi. Chyba nie uwierzył w to moje zapewnienie. Wgramoliłem się do KOMa, akurat w trakcie jego popisów wokalnych: - Majla hi, majla hu, majla ha, majla ha ha… - wył za zespołem „O-Zone”. - Jestem na nie, nie przechodzisz do finału. – warknąłem, odpalając silnik. Nie będę ukrywał, muzyka ruszała każdym zwojem mojego mózgu… I nie było to nic miłego. - Stary, ja to śpiewam dla przyjemności, ciesząc się, że wakacje tak blisko… numa numa numa dej! – ciągnął KOM. - Śpiewaj sobie dalej… tylko przycisz, jak cię proszę. – syknąłem. KOM, o dziwo, od razu wykonał moje polecenie. - Połącz mnie z KITTem. – wydałem polecenie. - Halo… Salut… - KOM, nie przerywając śpiewania, nawiązał połączenie. Na najbliższym mnie ekranie pojawił się modulator głosu KITTa. - W języku rumuńskim w słowie „salut” gdzie indziej pada akcent. – mustang zauważył na dzień dobry. KOM jakby tego nie słyszał, tylko cicho wył o dragosteidintej. - KITT, nie zwracaj na niego uwagi. – powiedziałem cicho – Ogólnie jaki pierwszy punkt masz na liście? - Ten. – spokojnie odpowiedziała amerykańska sztuczna inteligencja, wskazując odpowiedni punkt na mapie… Super, sklep, przed którym mnie napadło tamtych dwóch… - Służba, nie drużba. – westchnąłem – KITT, trzymaj się za nami. – ruszyłem. - Przyjąłem, panie Skupień. Wyjechałem z parkingu. W tylnim lusterku mignął mi przód mustanga. KOM wył „wlejstaplesz” czy coś w tym stylu… *** Albo pech mi się skończył, albo czekał, żeby mnie znów dopaść. W sklepie co prawda niczego się nie dowiedziałem, jednak nie zanotowałem też bliższego spotkania z bandą, która uważa mnie za jakiegoś kapłana. I to chyba jest pozytywne… 13 NASZ RIDER Mniej pozytywnie było już w momencie, kiedy w trzecim monopolowym nie widzieli Mike`a. - Ile masz jeszcze tych miejsc? – zwróciłem się do KITTa, wsiadając do KOMa, który teraz, dla odmiany, cytował ustawę o rachunkowości (a to wszystko z powodu naszej krótkiej scysji na temat akcyzy i podatków, do której nawet KITT się włączył). - Siedem sklepów monopolowych i kilka spożywczych. Jednak zakładając, że jest już po siódmej, może być coraz większy problem z możliwością dostania się do tych obiektów. - Takiej definicji zamknięcia jeszcze nie słyszałem. – oceniłem – Dobra, dawaj kolejną lokalizację… KITT wskazał nowe miejsce. KOM właśnie rozprawiał o kosztach odroczonych w czasie. *** Nieduży kościół pod wezwaniem świętego Judy Tadeusza był w połowie wypełnionymi wiernymi. W większości były to starsze osoby z pobliskiego domu spokojnej starości, kilka dziewczyn z oazy oraz jacyś zabłąkani młodzieńcy. Wszyscy oni uczestniczyli w niedzielnej już (ale odprawianej w sobotę) mszy świętej. W ostatniej ławce, cały czas klęcząc, modliła się Anna. Kościół znajdował się niedaleko od bazy i dlatego dziewczyna, zaraz po przyjeździe, postanowiła na chwilę tu przyjść i spróbować się wyciszyć… A może nawet pomodlić… Po prostu złapać oddech w tym szalonym dniu… Trwało właśnie pierwsze czytanie. Niestety, Anna nie rozumiała słowa po polsku, a gdyby nawet, to i tak by nie słuchała… Jej myśli krążyły gdzieś daleko, wokół mamy, Mike`a, ojca, Siłacza, mamy, mamy, mamy… Łza potoczyła się po jej policzku, potem druga. W bocznych drzwiach kościoła, przez które wpadało zachodzące słońce, pojawił się niewyraźny cień. Anna nie zwróciła na niego uwagi. Cień pomału podszedł w jej stronę i uklęknął obok. To był Michał. Przez chwilę wpatrywał się w płaczącą w dziewczynę (która nadal nie zauważyła jego przybycia), potem zwrócił wzrok w stronę ołtarza. Właśnie śpiewano jakiś psalm. Znów spojrzał na Annę… i pomału, jakby się obawiając, położył swoją dłoń na jej złożonych. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego. - Coś się stało? – zapytała cicho – Czy tata mnie potrzebuje? – poderwała się nerwowo. - Nie. – Michał ją uspokoił – Wszystko jest dobrze. - Nie jest dobrze. – chlipnęła – Od początku nic nie jest dobrze… A teraz Mike`a nie ma… - Adam go znajdzie. – pocieszył ją Michał. - Tak myślisz? – spytała. - Ja to wiem. – Michał pokiwał głową. Właśnie zaczynało się drugie czytanie. *** Tulipan, wykonany z butelki po piwie, śmignął mi koło ucha. Mocnym kopem w krocze powaliłem pijaczka próbującego mnie najpierw skroić, a kiedy się nie dałem, to ubić w ciemnej bramie. Typ zwijał się z bólu na ziemi. Popatrzyłem na niego z politowaniem, machnąłem ręką i odszedłem w stronę parkingu. KITT i KOM stali obok siebie. 14 NASZ RIDER - Zero. – stanąłem przed samochodami – Nikt Mike`a nie widział. To był mój ostatni punkt. – stwierdził KITT. To źle… - podrapałem się po brodzie – KOM, może ty masz jakiś pomysł? – zwróciłem się do poloneza. - Zaprosić komisję gier i zakładów, zwolnić blokadę kasety losującej i wylosować szczęśliwy numerek, pod którym znajdziemy Mike`a. – KOM popisał się elokwencją. - KOM, pytałem na serio… - pokręciłem głową. - Oj tankowało się… - nieoczekiwanie za mną rozległ się przeciągły, bełkotliwy głos. Spojrzałem przez ramię. Jakiś fest pijany typ, inny niż powalony przez zemnie, wytoczył się bramy – I teraz z autami się gada… - chwiejnie podszedł do mnie – Ale tak szczerze… - chuchnął mi w twarz straszliwym odorem przetrawionego alkoholu …to rowery są bardziej rozmowne. – stwierdził i odszedł, odbijając się od jednej krawędzi rzeczywistości do drugiej. - Panie Adamie, mogę mieć pytanie? – odezwał się KITT. - Śmiało. - Czego tak naprawdę ludzie szukają w alkoholu? - Toś trafił z osobą na pytanie. Adaś to abstynent, on nawet nie wie… - KOM, milcz. – warknąłem – Niektórzy pewnie zapomnienia, KITT. Inni pocieszenia… - Zwykle to siła wyższa, jakiś bóg, może dawać pocieszenie. – zauważył mustang. - Jakie czasy, taki bóg i takie pocieszenie. – westchnąłem, rozglądając się po okolicy. W oddali majaczyły budynki szpitala w Prokocimiu – Dobra, zbierajmy się. Pojeździmy w kółko, może na coś wpadniemy. Wsiadłem do KOMa. - Ale tak na serio, to naprawdę nieźle to powiedziałeś o tym pocieszeniu. – zauważył KOM – Nawet się wzruszyłem. - Ty? – zdziwiłem się sarkastycznie – Czyli chyba się starzejesz… - No bez takich mi tu. – siąpił się KOM. Wyjechaliśmy z parkingu, na drogę prowadzącą do skrzyżowania z ulicą Wielicką. Dojechaliśmy do świateł, zatrzymaliśmy się na czerw… - Panie Adamie, namierzyłem Mike`a. – nieoczekiwanie odezwał się KITT. - Gdzie? - Ponad szpitalem, w jakiś podziemiach. No jasne! - Stare bunkry austriackie. Ulubiona menelarnia w okolicy. – stwierdziłem – Jedziemy tam! Jak tylko zapaliło się zielone, wystrzeliliśmy prosto przed siebie, w drogę koło szpitala. Nie minęła chwila, a już wtaczaliśmy się na plac przed zniszczonymi bunkrami. Wielkie, czarne dziury ziały w nasypach, graffiti na ceglanych murach oraz duża ilość śmieci dodatkowo potęgowały odrażające wrażenie. - KITT, gdzie jest Mike? – zapytałem. - Trzecia dziura po lewej, w środku. – mustang odpowiedział. - Dobra, wchodzę. – spod fotela wyciągnąłem pistolet i włożyłem za pasek. - Adamie, przemyślałeś to? A może to jest pułapka, tam w środku cię napadną, zwiążą, a potem, słuchaj, każą ci się napić! Słyszysz to, każą ci się napić i to nie będzie herbata! – szybko wyrzucił KOM. - Jakoś to przeżyję. – otworzyłem drzwi i wysiadłem. Stanąłem przed pojazdami – Pilnujcie okolicy, jakby co, to KOM dawaj znać… I proszę, nie pokłóćcie się. - Ale Adaś, czy mi się kiedykolwiek kłócili, no powiedz, czy mi się kiedyś o coś kiedyś sprzeczali, co KITT, czy mi się kłócili… 15 NASZ RIDER - Przyjmując pewne obiektywne przesłanki, można by było wykazać pewne sytuacje, w których zachodziła pomiędzy nami reakcja u ludzi zwana kłótnią. – rzekł mustang. - I ty, ty przeciw mnie, ty mój autorytet podważasz, tu przed tym Adamem… - KOM wpadł w swoją tyradę. Pokręciłem głową, okręciłem się na pięcie i żegnany upierdliwym głosem KOMa, wbiłem się do ruin. Było ciemno, można by rzec bardzo ciemno, jednak w końcu dopatrzyłem to, co chciałem: trzech mężczyzn pijących pod ścianą. Dwóch z nich, wyglądających na stałych bywalców, raczyło się jakimś napojem. Trzeci, w którym rozpoznałem Mike`a, siedział oparty o mur, tępo wpatrując się gdzieś przed siebie. Na wpół opróżniona butelka smętnie sterczała z jego dłoni. Podszedłem bliżej. Dwóch bywalców natychmiast mnie zauważyło. Niepewnie podnieśli się na chwiejnych nogach i wpatrywali się tak groźnie w moją stronę, jeden nawet zaopatrzył w standardowego tulipana. Mike nie zareagował. - Czego…? – warknął ten uzbrojony. - Po znajomego przyjechałem. – wskazałem na Mikea. - Jues to nasz kumpel. – stwierdził niewyraźnie drugi. - I sponsor. – pierwszy pomachał tulipanem. - Ma także pracę, którą musi wykonać. – spróbowałem się zbliżyć. Postrzępiony kant butelki niebezpiecznie błysnął. To chyba nie będzie takie łatwe, jak myślałem… *** Ksiądz celebrujący mszę właśnie zaczął wygłaszać kazanie. Michał i Anna siedzieli koło siebie, jednak żadne z nich jakoś nie było skupione na tym, co się działo w kościele – ona myślami była gdzieś zdecydowanie indziej, a on zdecydowanie… przy niej. Kapłan zrobił wyraźną pauzę w swojej mowie. Michał przez to na chwile wyrwał się z zamyślenia i spojrzał w stronę ołtarza. - Czy diabeł i dziś nas kusi? – kontynuował ksiądz – To jest raczej stwierdzenie niż pytanie… Michałowi zaraz skojarzyło się słyszane kiedyś w internecie kazanie… zaraz, jak to szło… „Kiedy coś tam… wiedz, że coś jest nie tak”… Nie, nie mógł sobie przypomnieć… Mniejsza z tym, internauci potem to przerabiali, różnie, włącznie z tym, że było zdjęcie owego księdza, który wygłosił tamto kazanie i podpis: „Jeśli widzisz go w swoim kościele, to wiedz, że coś jest nie tak…” Michał uśmiechnął się do swoich myśli. Jednocześnie coś z tyłu huknęło. Mechanik, nadal uśmiechnięty, spojrzał za siebie. „Jeśli widzisz go w swoim kościele, to wiedz, że coś jest nie tak…” – znów przebiegło przez jego myśl. Tym razem jednak uśmiech znikł z jego twarzy… *** - 20 win. - Mało. - 25 i liter czystej. Rechot pijaczków… I nerwowe sapnięcia Adama… - Nie mogę zrozumieć, dlaczego twój kierowca nadal nie zagroził im bronią. – oho, czarny zaczyna mieć problemy egzystencjalne. 16 NASZ RIDER - Bo Adaś to czasem dziwny jest, taka lekka popierdółka nawet. I czasem jak się uprze na nieinwazyjne metody zdobywania tego, co chce, to kończy się jak w tym przypadku, na licytowaniu win. Znaczy się napojów. - A czy nie uważasz, że jakaś pomoc z twojej strony byłaby wskazana? Nie no, bo zaraz zacznie mnie moralności uczyć… - Adaś wszedł i kazał czekać, więc pewnie wie, chociaż w to wątpię, co robi. A tak po prawdzie, to o twojego Mike`a chodzi, więc ty też możesz się ruszyć i mu pomóc. - Adam wydał jasne polecenie. - To po cholerę się pytasz głupio. - Nie pytam się głupio. Próbuję tylko logicznie ułożyć pewne fakty. - Słuchaj KITT, tu jest Polska i tu nie ma logiki. Tu się, proszę ja ciebie, wszystko dzieje samo z siebie, bez większej logiki. - Jednakowoż potrafię usystematyzować pewne aspekty życia w waszym kraju, jak na przykład wasz system polityczny. - A widziałeś, proszę ja ciebie, jaki to bajzel w rzeczywistości? – nie no, jego naiwność mnie powala. - KOM, nie ma rzeczy doskonałych. – noś to tera banałem pojechał. Aż mi się nie chce ripostować. Adasia podsłuchajmy… - No panowie, proszę, kiedyś Juesowi kasa na koncie się skończy… Ech, z kim mi przyszło pracować. Ale ten Jues też nic wielkiego, uchlał się w trupa, a Adaś, on nigdy, on zawsze na posterunku, no, może czasem oferma, ale jak się wkurzy… No Adaś wkurz się, pokaż że potrafisz, dasz radę, odbijesz pierdołę… - Proszę, panowie… Adaś, proszę, nie rozbrajaj mnie… - Ja oceniam postępowanie pana Adama bardzo dobrze. Zachowuje się wyjątkowo rozsądnie, nie szuka zaczepki, dzięki temu istnieje duże prawdopodobieństwo, że cała akcja skończy się sukcesem. - KITT? - Tak KOM? - Zamknij się. - Nie rozumiem twojego tonu. Tym bardziej pretensji, które sobie rościsz do mnie. Nie no, zaraz zejdę na zawał rozrządu! - Słuchaj, jeszcze chwila, a się tu na bezpieczniki popstrykamy. - Tak, jeżeli nadal będziesz tak atakował mnie. - Ja cię nie atakuję! - Niestety, ja to obieram inaczej. - Nie, nie, nie… Zaraz mnie tu trafi. Patrzcie się, pomaga się temu, świat pokazuje, a jak się odwdzięcza?! Pretensjami! - KOM, bez przyjemności, jednak z przyczyny stricte merytorycznych kiedyś tę rozmowę dokończymy, ale teraz wywołaj Adama. Otrzymałem pilny komunikat od pana Knighta. - Co się stało? - Wywołaj Adama, to bardzo ważne. - Dobra, dobra, już, jak się tak obraziłeś, że mi nic nie powiesz… Adaś… Adaś, ty mój negocjatorze od siedmiu boleści. - KOM, bo jak cię trzepnę… - Słuchaj, to może później i nie przy ludziach. KITT ma jakąś ważną wiadomość dla ciebie, mówi że od Knighta, ale że uważa mnie za postać, która tylko atakuje, to mi nie powie, więc musisz się tu pofatygować… - Już idę… I w tym, że atakujesz, ma racje. 17 NASZ RIDER - No patrzcie się, jaka solidarność, postulaty jedne! Jeszcze chwila, a pewnie mi powiesz, że od teraz z nim jeździć będziesz, a mi pierdołę wciśniesz… - o, już nie muszę przez zegarek, bo wylazł, zdrajca jeden, niewdzięcznik… - KITT, co się stało? - Sytuacja bardzo się skomplikowała… Ta, pewnie ci się Windows zawiesił i teraz nie wiesz, jak usunąć niebieski ekran… - CO?! Oż w mordę, ctrl+alt+del chyba na to nie wystarczy… *** W kościele panował półmrok. Wielki żyrandol, dający najwięcej światła, wisiał ciemny, w połowie rozwalony. Reszta oświetlenia była wyłączona. Jedyne światło wpadało do środka z zewnątrz, z zachodzącego słońca, lamp zapalonych wokół świątyni oraz reflektorów policyjnych rozłożonych przed wejściem. Wszystkie drzwi kościoła zostały zatrzaśnięte. Wierni siedzieli w ławkach, ręce mieli wyłożone na podpórki. Ksiądz leżał za stołem liturgicznym, na posadce. Ministranci stali przy ścianie, z rękami do góry. Pierwszy rząd ludzi wstał i poganiany znalazł się na środku kościoła. Tam na komendę wszyscy położyli się na podłodze. Po nich drugi, trzeci… Michał nerwowo patrzył się to w lewo, to w prawo. Szukał sposobności, jak można byłoby czmychnąć stąd. Obok Anna drżała z przerażenia. Wstawały właśnie środkowe rzędy, kiedy jakiś młody chłopak niespodziewanie zerwał się i popędził w stronę głównych drzwi. Karabin maszynowy wydał krótką salwę. Chłopak natychmiast padł na wielką paczkę, stojącą przy ostatnich ławkach. Osunął się po niej, zostawiając czerwony ślad na jej ścianach. Jego krew pomału zabarwiała posadzkę. Ludzie wydali dziwny odgłos, ni to jęk, no to szloch. Anna i Michał widzieli wszystko dobrze. Dziewczyna zaczęła głośno łkać. Michał nerwowo przełknął ślinę, patrząc na drżące w agonii ciało chłopaka. Kolejne rzędy wstawały i kładły się na podłodze, zostawiając pewien odstęp od ciała chłopaka. W końcu przyszła pora na ławkę Anny i Michała. - Wy idziecie tam. Michał ze wściekłością spojrzał w stronę ołtarza, Anna trzęsła się jak w febrze. Tylko Siłacz, z uniesionym do góry kałasznikowem, zachowywał stoicki spokój… *** - KITT, czy Grzesiek jest na miejscu? - Tego mi pan Knight nie przekazał. Roztrzęsiony odwróciłem się w stronę poloneza. - KOM, łącz z audi. KOM bez zgryźliwości wykonał polecenie. - Właśnie dojeżdżam. – pierwszy zaczął Grzesiek. Miał niespokojny głos – Nasi już otoczyli teren. - Wiadomo ile jest osób w środku? - Kościelny, który zdołał uciec, powiedział, że jakieś sześćdziesiąt. Ale nie był pewny. - Widział, czy Siłacz był sam, czy ktoś mu pomaga? - Widział tylko wielkiego faceta z karabinem. – po pisku z drugiej strony wywnioskowałem, że audi musiało zahamować – Adam, my już jesteśmy. 18 NASZ RIDER - Za chwilę też tam będę. – powiedziałem. Grzesiek skończył rozmowę – Cholera, cholera, cholera… - zakląłem, kopiąc jakiś kamień. Wystrzelił gdzieś do środka bunkrów – Dobra, KOM dostajesz tu i pilnujesz Mike`a. – wskazałem na poloneza. - A ty co łaskawie będziesz wtedy robił? - KITT, zawieziesz mnie pod ten kościół? – zwróciłem się do mustanga. - Oczywiście panie Skupień. – KITT sam otworzył swoje drzwi. - Co… Że… Jak… Ty…! – wysyczał KOM. - KOM, nie mamy czasu na kłótnie. Ty sobie tu lepiej dasz radę. – pobiegłem do mustanga. - Adaś, to jest zdrada!!! – zawył polonez. - KOM, proszę… Zrób to dla Michała! – krzyknąłem. Polonez milczał. Tylko skaner szybciej pracował. - Dobrze. – burknął w końcu – Tylko jeszcze sobie o tym pogadamy… - Dzięki. – zwróciłem się do swojego wozu i wsiadłem do KITTa. Ekran na przedniej szybie, z perspektywy fotela kierowcy, robił wrażenie. - System bezpieczeństwa pasażerów aktywny. – oznajmił KITT. Kulka na desce zaświeciła na czerwono. Mustang ruszył do tyłu. Pomiędzy animacją prędkościomierza, a mapy okolicy dopatrzyłem, jak KOM, z trudem, wjeżdża do środka bunkrów. KITT wypadł na główną drogę. Z piskiem opon ruszył przed siebie. - Sugeruję przejście w tryb bojowy. Dzięki niemu szybciej będziemy na miejscu. – oznajmił, kiedy dojeżdżaliśmy do skrzyżowania obok szpitala. - Ty wiesz, co będzie najlepsze. – mruknąłem, nerwowo stukając palcami po kierownicy. - Inicjuję transformację. – powiedział komputer. Pierwsze elementy zaczęły się przesuwać, a mi niezmiennie szczęka opadła z wrażenia… *** Nie no… No nie… Nie no… No jakże on mógł… Tak mnie, bezpretensjonalnie, z czarnym… Nie, nie, NIE!!!… I co się tak gapicie wy spożywacze jedni alkoholu, załamanego poloneza żeście nie widzieli??!! - To miał być Samuraj… - ale się tępo jeden wpatruje raz w butelkę, a raz we mnie. - Wyłaź! – wyje drugi, niemalże jak mój kod główny w rozpaczy za Adamem, psia mać, zdrajcą… O, a teraz jakaś butelka się na mnie rozwala… A co, jak uderzać, to uderzać, niech wszystko będzie przeciw mnie, a co, już i tak nie ma sensu w życiu… - Gdybym dał radę, to bym się z wami napił. Niestety, mój zakichany twórca… zdrajca!… mnie tego pozbawił. – a Mike leży i ma wszystko ewidentnie gdzieś. No jaki typ, eh… Niemalże jak Adam, zdrajca podły, niewierny, yyyyyy!!!… Heh, ale gęby rozdziawili… - Co żeś kupił!!! – zawył jeden na drugiego… I heja, naparzać się poczęli… No miło… Mogli by tak jeszcze Adasiowi mordę obić, nie wiem, alkoholika z niego zrobić, podłego niewdzięcznika… Dobra, oddalili się, pora pierdołę stąd ewakuować… - Mike! – głośno, a on i tak nie reaguje – Mike!!! – no co za człowiek!… Ale pijaczki nieźle dają, lepsze to niż walki Pudziana – PIERDOŁA!!! – to jest już personalizacja pojęcia dezyderatu mojej wewnętrznej koncepcji żalu demoludycznego… No, podnosi głowę, ale wygląda tak, jakby miał wronę czy pawia puścić co najmniej – Pierdoła wstawaj i wsiadaj! – no co się tak tępo patrzysz, nie kręć tak głową, tylko ruszaj jankeski zad i do środka – Mike, cholera, tu o twoją siostrę chodzi! Siłacz ją ma!… Słyszysz, SIŁAAAAACZ!!! – co się patrzysz, jakbyś nie wiedział – Taka wielka kupa 19 NASZ RIDER złomu, co wybiła ci już pół znajomych! SI… ŁAAAACZ!!! – o… o… chyba coś zajarzyło… coś jakby bardziej… wstaje… wstaje… dajesz, run Forest, dasz radę… no i znów glebnął… nie no, co on chlał… a, rodzime winska… no to nie powinny tak załatwić, to takie mocne nie jest… ale z drugiej strony jankeski brzuch to delikatny, pański, kittowa jego mać… no, wstaje, wstaje, nawet nie chwieje się tak… i teraz jeden kroczek… drugi… nie tak szybko!… auuu, żeś się na mojej masce rozwalił, ble, ślina ci leci, ble… - Nie, tylko nie paw, tylko nie paw! – na szczęście poszło obok, na klepisko… coś mi się wydaje, że bitwa się kończy – Mike, szybciej! – no dowleka się, pada do środka, na dawny fotel tego zdrajcy, pfu, pfu, pfu!… - No pięknie. – jak dziecko trza chwalić – Dobra, tylko teraz nie zwracaj, dopóki nie wysiądziesz… Jasne?… JASNE?! – pierdoła tak głową kiwie, że chyba tak, ale kto tam… ej, butelki precz od mojej… ej, LUDZIE!!!… kurde, że się musieli teraz skończyć bić i o swojego juesa się dopominają… jak tak chcecie i jak mnie tak traktujecie, to nara… wsteczny i już nas nie ma… no tak, tak… i już na zewnątrz… popisowo nawrócić… pierdołą rzuca po wnętrzu, ale trudno, nie wymiotuje, to może… albo nie, może lepiej, niech się zapnie – Pierdoła, pasy. – no nie zrozumiał – Ej, Mike, zapnij się! – no dalej nic – Mam ci instrukcję z Ikeii wydrukować?! – to już mnie wkurza totalnie – Bierzesz to czarne przy drzwiach i przepasujesz… No, no, tak… to… no… Ale nie tak!… W dół, w dół! No tak… I teraz do dziurki… No trafiasz… No traf!… Nie no, człowieku, mam dokładne współrzędne podać, marinsie jeden… No… no… W końcu dziecko klockiem do buzi trafiło… To jedziemy, trzymaj się… - zachrapał – Albo i nie, tak ci pewnie wszystko jedno… - no to ruszamy, trójeczka i pełna moc po garach… Ale tak swoją drogą, to z Adasia, pomimo że zdrajca, to jeszcze imbecyl jest, bo zamiast mnie tam wpuścić, to sam pertraktował, a nie umiał… No co za człowiek, co za człowiek… *** KITT, już w trybie normalnym, zatrzymał się pod kościołem, na równi z samochodami policyjnymi otaczającymi świątynię. - Jak wygląda sytuacja? – zapytałem. KITT zaraz wyświetlił schemat kościoła, na którym było zaznaczone kilkanaście czerwonych kropek. Głównie były skupione na środku kościoła, kilka koło ołtarza – Wykrywam 52 osoby. I jedno ciało. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Jednocześnie ktoś zastukał w szybę obok. Aż podskoczyłem. Okręciłem głowę. Przy drzwiach stał Grzesiek i Knight senior. KITT automatycznie opuścił szybę. - Adam? – Grzesiek zrobił wielkie oczy, widząc mnie w mustangu. - Dużo by gadać. Ale spokojnie, KOM pilnuje Mike`a. – zwróciłem się do Knighta seniora – KITT wykrywa jedną ofiarę w środku. – oznajmiłem. - Wiemy. Siłacz nam o tym powiedział. – Grzesiek kuknął na mapę KITTa – Ale spokojnie, to nie Michał lub Anna. Odetchnąłem z ulgą. - Postawił jakieś żądania? - Nie, tylko dodał, że ma w środku duży ładunek wybuchowy. – to powiedział Knight – Ale nie jesteśmy tego pewni. - To prawda. Przy ciele zabitego jest paczka z owym ładunkiem. Według moich szacunków jest w stanie zniszczyć cały kościół. – potwierdził KITT. - Ku*wa. – zaklął Grzesiek. Knight senior oddychał ciężko. Wysiadłem z mustanga. Teraz dojrzałem spory oddział antyterrorystów otaczający świątynię. 20 NASZ RIDER - Chcą szturmować? – wskazałem na nich. Na razie będą negocjować. Ale kto wie… - mruknął Grzesiek. W tym momencie już nie rozumiem, co tu się dzieje. O co mu chodzi… i kto za nim stoi. – szurnąłem nogą. - Doktor, a kto inny. – stwierdził Grzesiek. - Tak, ale… Ale coś mi tu dalej nie pasuje. – podrapałem się po głowie – A dlaczego oni w ogóle byli w tym kościele? - Anna chciała mieć chwilę spokoju, więc poszła. A Michał poszedł za nią. – odpowiedział Knight, opierając się o KITTa – Moja córka… - westchnął i nieprzytomny osunął się na ziemię. Jednocześnie z Grześkiem doskoczyliśmy do niego. Razem podnieśliśmy go. - Panie Knight! – krzyknąłem. Grzesiek potrząsnął nim. Mężczyzna pomału otwierał oczy. Usadowiliśmy go w KITTcie. - Spokojnie… zaraz… - mówił słabo. - KITT, jak dasz radę, sprawdź jego stan. – zwróciłem się do wozu. Komputer zaraz wyświetlił odpowiednią grafikę na ekranie. - Pan Knight ma obniżone ciśnienie. – odpowiedział – Jednak nic nie zagraża jego życiu. - Dobrze, dobrze już… - Knight senior mógł normalnie mówić – Po prostu taki dzień… Jeszcze… - wziął kilka głębszych wdechów – Muszę chwilę posiedzieć… Zostawiliśmy go w KITTcie. - Jeszcze brakuje, żeby on nam tu zeszedł. – mruknął Grzesiek. - A dziwisz mu się, po takim dniu… Stary, ja ledwo stoję na nogach, a mam pół mniej lat co on. - Fakt. – Grzesiek pokiwał głową – Masz jakiś plan, co dalej z tym? Rozłożyłem ręce. - Nie wiem, po prostu nie wiem. – odrzekłem. Głośny pisk z tyłu odwrócił naszą uwagę. Spojrzeliśmy za siebie. - No witam pana zdrajcę. – to był KOM, w całej swej zrzędliwości. - Miałeś pilnować Mike`a. – powiedziałem, podchodząc do niego. Grzesiek zrobił to samo. - Zdrajco jeden mój, jak ty się pojechałeś z KITTem zabawiać, ja wpadłem do środka, uczciwie pogadałem z panami, napuściłem ich na siebie, potem Mike`a postawiłem do pionu… - otworzył swoje drzwi. Mike wypadł na chodnik – Może mało widać ten pion teraz… - skomentował komputer – Ale go odbiłem i przywiozłem tutaj. – dało się teraz słyszeć odgłos wymiotowania. To Mike, na czworakach, zwracał zawartość żołądka – Grzeczny chłopiec, że tyle wytrzymał. – pochwalił go KOM. Razem z Grześkiem podnieśliśmy Mike`a. Nie wyglądał za dobrze. - Na wiele nam się nie przyda. – oceniłem – Ale dzięki KOM, jesteś wielki, że go tu przywiozłeś. – pochwaliłem mój samochód. - Naprawdę tak uważasz? - No ba. - Wiesz, wzruszyłem się teraz. Niech cię wyściskam! - Nie przy ludziach KOM… - zarzuciłem bezwładną rękę Mike`a na kark. Drugą Grzesiek wziął na swoje barki i trochę ciągnąc Amerykanina po ziemi, donieśliśmy go do KITTa i usadowiliśmy na fotelu pasażera. Knight senior tylko smutno pokręcił głową na jego widok. - Jest miło. – mruknąłem, spoglądając na kościół – Musimy coś wymyślić. I to szybko. - Jestem za. – Grzesiek wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na jego wyświetlacz – Prawie ósma. 21 NASZ RIDER - Dobra, idziemy do szefa ateków i… - w tym momencie telefon zaczął mi wibrować w kieszeni - …pogadamy co i jak. – nie przerywając wyciągnąłem go – No bracie wiesz kiedy zadzwonić. – westchnąłem, widząc na wyświetlaczu że dzwoni Janusz, mój starszy brat – Odbiorę i pójdziemy. – mruknąłem w stronę Grześka. Odszedłem od KITTa, wcisnąłem zielony i przyłożyłem aparat do ucha – No cześć bra… - Adam, ratuj! – przerwał mi Janusz. Miał przerażony głos. - Janusz, co się stało?! – zapytałem. - Nie wie… - coś huknęło z drugiej strony – Ktoś do nas się… - kolejny huk. Krzyk kobiety… - Janusz… JANUSZ! – huknąłem. - Adam, to on… To doktor… - huknęło po raz ostatni i rozmowa się urwała. Zamarłem z telefonem w ręku. - Adam, co się dzieje? – zapytał Grzesiek. - Wracam do Jordanowa. – drżącymi rękami włożyłem telefon do kieszeni kurtki. - Dlaczego, przecież… - Grzesiek, doktor najprawdopodobniej włamał się do domu Janusza! On ich ma… - Jesteś pewien… - Nie wiem, ale z tego co słyszałem… - urwałem. - Jedź. My się zajmiemy Siłaczem. - Dzięki. - skinąłem głową. Pędem dobiegłem KOMa. Jego silnik już pracował – Słyszałeś? – zapytałem, wskakując na fotel. - Tak. Wytyczyłem najszybszą trasę. Próbuję także połączyć się z telefonami Janusza i Aśki. – KOM powiedział rzeczowo. - Dzięki. – mruknąłem wyjeżdżając na drogę. Wcisnąłem gaz do oporu. Licznik skoczył do 200 km/h. Silnik KOMa dawał z siebie wszystko - Trzymaj się bracie. – powiedziałem cicho… C.D.N.... NASZ RIDER TYLKO W SERWISIE WWW.KNIGHT-RIDER.PL W ROLACH TYTUŁOWYCH Adam Skupień KOM 5000 22 NASZ RIDER Oraz Siłacz Goście specjalni Michael Knight Mike Knight Anna Smith I KI3T SCENARIUSZ I REŻYSERIA Niejaki Skryba GRAFIKI Astrotrain Rider Ruczaj Film & Książka GRAFIKA TYTUŁOWA Dawid Rydzek SPECJALNE PODZIĘKOWANIA Agnieszce i Wojtkowi za cenne uwagi Astrotrain, Dawidowi i Riderowi za rysunki Astro za pomoc z „lokacjami” Ekipie Knight Rider Polska za natchnienie Najlepszemu Przyjacielowi za genialną „oprawę wierszową” Pikowi za udostępnienie miejsca na serwerze i pomoc informatyczną Markowi za korektę Tamersie za możliwość crossu z „Przedsionkiem” WWW.KNIGHT-RIDER.PL 23