tekst

Transkrypt

tekst
WYRÓŻNIENIE W KATEGORII GIMNAZJA
AGATA KOZYRO
kl. 3 a – Gimnazjum Katolickie w Tczewie
"Tak ładuję swoje baterie, czyli jak energetyczna jest natura"
Tik tak, tik tak, tik tak. Klasowy zegar powoli odliczał kolejne sekundy. Był piątek, 21 maja.
Lekcja biologii właśnie dobiegała końca. Jeszcze tylko parę minut i rozpocznie się upragniony weekend.
Dla Diany Leszczyńskiej ta chwila była męką. Co ją obchodziło zapylanie roślin? Na dodatek
monotonny głos nauczycielki niemal kołysał ją do snu. Od 40 minut potwornie się nudziła. Biologia
kompletnie jej nie interesowała. Muzyka, filmy, moda – owszem, ale rośliny?! Ta wiedza nie była jej do
niczego potrzebna. Bo na co może się ona przydać młodej, szesnastoletniej dziewczynie, która ma przed
sobą całe życie? – Drrrrrrrrr! – wykład nauczycielki przerwał natarczywy dźwięk dzwonka. – Nareszcie
– pomyślała Diana, odetchnęła z ulgą i wyszła z klasy. Nie miała jeszcze pojęcia, jaką niespodziankę
zgotuje jej los.
Dziewczyna szła powoli korytarzem. Nie zwracała uwagi na pełne zachwytu spojrzenia
mijających ją chłopaków. Doskonale zdawała sobie sprawę, jaki ogromne robi na nich wrażenie. Jasna
cera, rude, lekko kręcone włosy, duże, zielone oczy i różane, pełne wargi sprawiały, że wyglądała
zjawiskowo. Przywodziła na myśl piękną, leśną boginkę, jakby żywcem wyjętą wprost z mitologii
greckiej. Oprócz urody miała niemal wszystko, co do szczęścia potrzebne: inteligencję, popularność,
bogatych i kochających rodziców. Mimo tego, brakowało jej czegoś. Czasami czuła ogromną pustkę.
Była nieszczęśliwa.
Dziewczyna wreszcie wyszła ze szkoły. Świeże, wiosenne powietrze trochę ją orzeźwiło. Zamyślona
wsiadła do samochodu czekającego na nią ojca. Nie zwróciła uwagi na to, że tata po nią przyjechał,
chociaż o tej porze powinien jeszcze być w pracy.
Gdy tylko weszła do domu uderzył ją zapach lasagne, jej ulubionej potrawy. Niemal natychmiast
poczuła również ciasto czekoladowe. Doskonale wiedziała, co to oznacza. "Przeprosinowy zestaw"
pojawiał się zawsze, gdy rodzice chcieli, żeby na coś się zgodziła.
–
O co chodzi? – spytała niepewnie. – Czy coś się stało?
–
Nic takiego. – odpowiedziała jej mama nerwowo się uśmiechając. – Może najpierw zjesz?
–
Nie, dziękuję. – odmówiła Diana patrząc wyczekująco w stronę rodziców.
–
No cóż... – rzekł niepewnie ojciec. – Chodzi o ten weekend...
–
Niech zgadnę – powiedziała cichutko dziewczyna. – Wyjeżdżamy gdzieś? - spytała.
–
Di, kochanie, babcia zaprosiła nas do siebie, na Mazury. A wiesz przecież, jak rzadko ją
odwiedzamy...
–
Hmm, ciekawe dlaczego?! – powiedziała z wyrzutem Diana. – Może dlatego, że tam nigdy nie
ma nic do roboty?
–
Nie mów tak, Słońce, babcia się zawsze bardzo stara, żebyś miło spędziła czas...
–
Tylko że włóczenie się po lesie jakoś mnie zbytnio nie ekscytuje, mamo. Poza tym tam nie ma
nawet internetu! – stwierdziła rozgoryczona dziewczyna.
–
Córeczko, proszę cię... – powiedziała błagalnym głosem mama. Wiemy, że miałaś plany, ale są
ważniejsze rzeczy niż wyjście z przyjaciółmi do miasta.
–
Ale przecież obiecaliście! Wiecie, jak długo czekałam na ten weekend?!
–
Koniec dyskusji, Diana! Postanowione. Jedziemy do babci – niemal krzyknął ojciec, któremu
widocznie puszczały nerwy.
–
Wspaniale! – stwierdziła dziewczyna podniesionym głosem. – Dziękuję za zrujnowanie dwóch
wolnych dni! – i wyszła z kuchni mocno trzaskając drzwiami.
Diana z gniewem rzuciła się na łóżko w swoim pokoju. Nie mogła zrozumieć decyzji
rodziców. Jak oni mogli jej to zrobić?! – Niewiarygodne. – Puściła muzykę na cały regulator. Tylko tak
mogła odreagować. Powoli zaczęła się uspokajać. Kochała babcię, ale ten jej mały domek w środku
jakiejś mazurskiej głuszy... Dwa dni z dala od cywilizacji, to zdecydowanie za długo. No cóż, musi się z
tym pogodzić. Usiadła na łóżku. Poczuła, jak bardzo jest zmęczona minionym tygodniem. Nie miała już
1
na nic siły. Energia uleciała z niej jak powietrze z przebitego balona. Jej wzrok padł na przeciwległą
ścianę. Wiszące na niej zdjęcia chronologicznie odtwarzały życie dziewczyny. Na każdym z nich była
Diana, samotnie lub z rodzicami. Często robione były w lesie – na tych miała naburmuszoną minę. Już
od dziecka nie lubiła przebywać na łonie natury, chociaż jej rodzice to uwielbiali. Nawet jej imię –
Diana – nosiła rzymska bogini przyrody, lasów i łowów. Ale dziewczyna nie czuła magii natury.
Dziewczyna z goryczą pomyślała o jutrze. Wymarzony weekend zmienił się w koszmar. Powoli głowa
zaczynała jej ciążyć. Powieki opadły, a ręce bezwiednie zsunęły się z kolan. Niedługo potem odpłynęła
w krainę snu.
Następnego dnia obudziła się rześka i wypoczęta. Jeszcze nigdy przedtem nie spała tak dobrze. Jej
dobre samopoczucie było zasługą niesamowitego snu. Tak bardzo starała się sobie przypomnieć, o czym
on był. Jak przez mgłę widziała strzępy obrazów. Piękna, szafirowa woda, oślepiające słońce i jeszcze
coś... Tak, ktoś tam był z nią... Nie mogła w myślach przywołać twarzy tej osoby. Zapamiętała tylko
magnetyczne spojrzenie jej niezwykłych, stalowoszarych oczu. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie
o tym. Poczuła takie dziwne ciepło w sercu. Po porannej toalecie zeszła na śniadanie powłóczystym
krokiem. Dobry humor prysł jak bańka mydlana, kiedy przypomniała sobie o dzisiejszym wyjeździe na
Mazury. Bez entuzjazmu zabrała się do jedzenia. Po skończonym posiłku spakowała się i wsiadła z
rodzicami do samochodu. Nagle poczuła się strasznie zmęczona, kompletnie pozbawiona energii.
Zapowiadała się trzygodzinna, nudna podróż.
Jazda strasznie się jej dłużyła. Monotonne krajobrazy przewijały jej się przed oczami jak nieciekawy
film. Zniecierpliwiona zamknęła oczy. W myślach przywołała niewyraźne urywki swojego snu. Ogarnął
ją nagle dziwny spokój, jakaś niesamowita błogość. Nie miała pojęcia, co było jej źródłem, ale chciała,
aby trwało to jak najdłużej. Jeden z obrazów stale się powtarzał. Te oczy... W wyobraźni dziewczyny
pojawiła się niewyraźna, zamglona sylwetka jakiegoś chłopaka. Chociaż bardzo się starała, nie zdołała
dostrzec niczego poza jego oczami. Były takie magiczne i niesamowite..., jak magnes, przyciągały...
Nawet nie zauważyła, gdy dojechali na miejsce. Na werandzie swojego domku czekała już na nich
uśmiechnięta babcia. Po pełnym serdecznych uścisków powitaniu, rodzina poszła się rozpakować.
Diana miała ten sam co zawsze, własny pokój. Zmęczona podróżą usiadła niepewnie na łóżku. Tak
długo tu nie była. Nie przepadała za tym miejscem. Pomieszczenie było ciasne i ciemne, pachniało
stęchłym drewnem. Z zadumy wyrwał ją głos babci wołającej na obiad. Poszła niechętnie, nie była
głodna. Po skończonym posiłku rodzice poszli na spacer do lasu. Diana kompletnie nie rozumiała, co
oni w tym widzą. – Brudne, spocone ubrania, obolałe nogi, skóra pokąsana przez komary i twarz
poprzecinana przez leśne chaszcze – to zdecydowanie nie było dla niej. Położyła się na leżaku i założyła
słuchawki. Muzyka była jej oazą; dzięki niej mogła oderwać się od rzeczywistości, poczuć wolna,
niezależna, beztroska. Napięcie powoli mijało, złość uchodziła. Delikatne dźwięki działały na nią
kojąco. Powoli popadała w półsen. W swojej wyobraźni zobaczyła piękne, stalowoszare oczy...
Z letargu wyrwało ją delikatne szturchnięcie w ramię. Babcia budziła ją na podwieczorek. Ospała
podeszła do stołu. Siedziały przy nim dwie, nieznajome osoby. Starsza kobieta, mniej więcej w wieku
babci, i młody, może siedemnastoletni chłopak. Babcia przestawiła Dianie swoją sąsiadkę i jej wnuczka,
Mikołaja. Dziewczyna usiadła niepewnie przy stole. O tej porze zaczynały już latać komary, co
niezmiernie ją irytowało. Zły humor powrócił momentalnie. Kątem oka zauważyła, że chłopak uważnie
się jej przypatruje. Nie wiedzieć czemu spotęgowało to jej irytacje. Na dworze powoli robiło się zimno,
więc po chwili babcia z sąsiadką przeniosły się do domu. Diana również wstała od stołu, chcąc wrócić
na swój leżak, gdy nagle nieznajomy chłopak się odezwał.
–
Skąd jesteś? – spytał z ciekawością.
–
Z Warszawy. – odburknęła dziewczyna. Zdawała sobie sprawę, ze Mikołaj nie zasłużył sobie na
ten pogardliwy ton, ale w tamtej chwili miała wszystko powyżej uszu.
–
To fajnie. – skwitował. – Pewnie lubisz tu przyjeżdżać, wiesz odpocząć od miasta...
–
W ogóle. – warknęła. – nie cierpię lasu.
–
Żartujesz? – spytał z niedowierzaniem. – To jedyne miejsce, gdzie czuję się naprawdę
fantastycznie, mogę odpocząć od wszystkich problemów.
–
No to świetnie – stwierdziła. – A teraz wybacz, ale idę się położyć. Jestem zmęczona.
–
Eeee tam, przesadzasz. Jeden spacerek po lesie i byłabyś jak nowo narodzona. Właśnie tak ładuje
swoje baterie. Wędruję, biegam. Nawet nie masz pojęcia, jak energetyczna jest natura.
2
–
Tak..., to mi na pewno pomoże. Nie ma nic przyjemniejszego niż randka z komarami i
kleszczami połączona z podziwianiem piękna przyrody... – skwitowała sarkastycznie.
–
Diano, powiem ci tyle, głuptasek z ciebie... – stwierdził chłopak z szerokim uśmiechem.
–
Prostak! – odburknęła pod nosem dziewczyna.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i zdecydowanym, krokiem poszła do domu. Nie wiedziała, czy
Mikołaj słyszał jej słowa, ale miała nadzieję, że tak. – Co on sobie w ogóle myśli! Że jest nie wiadomo
kim?! – syknęła gniewnie. – On sobie stanowczo na za dużo pozwala! – Z tą myślą weszła do pokoju
mocno trzaskając drzwiami. Z rozpędu rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszce. – Głuptasek?! –
myślała wściekła. – Co to w ogóle miało znaczyć?! Zamknęła oczy. Usiłowała przypomnieć sobie
sylwetkę chłopaka. Okazało się to trudniejsze niż myślała. Prawdę mówiąc nie przyglądała mu się
uważnie podczas rozmowy. Tak ją irytował, że starała się patrzeć na boki, co nawiasem mówiąc nie było
zbytnio grzeczne. Ale w Mikołaju było też coś takiego... intrygującego. Ciekawił ją, chociaż próbowała
to zatuszować ostrymi, złośliwymi odpowiedziami. Mimo tego, nie zniechęcił się. Szczerze mówiąc,
Diana była dla niego pełna podziwu. Doskonale widziała, że niełatwo z nią wytrzymać. Była zmienna
jak morze, raz łagodna, raz wzburzona, a niekiedy przechodził przez nią huragan. Temperament miała
równie ognisty jak jej włosy, jak to zwykł mawiać ojciec. Rozmyślając o nowo poznanym chłopaku,
dziewczyna pogrążyła się w głębokim śnie.
Obudziła się następnego dnia wcześnie rano. Za oknem powoli świtało. Była obolała i zmęczona.
Znowu śniła o tym samym. Wstała i poszła do łazienki się odświeżyć. Fizycznie była wypoczęta, ale
psychicznie – wykończona. Kiedy wyszła z łazienki nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Nagle poczuła
coś, czego nigdy wcześniej by się nie spodziewała. Coś, o czym nawet by nie pomyślała. Miała
przemożną ochotę... przejść się i wyciszyć. Wyszła po cichutku, żeby nikogo nie budzić. Skradając się
przez podwórko ruszyła powolutku w stronę lasu. Nie przeszła dwudziestu metrów, gdy usłyszała za
sobą trzask łamiącej się gałązki. Serce podskoczyło jej do gardła. Stanęła jak wryta, nie mogąc się
odwrócić. W końcu zmusiła swoje sparaliżowane mięśnie do posłuszeństwa. Powolutku obróciła się i
stanęła oko w oko z... Mikołajem. Mimowolnie odetchnęła z ulgą. Jednocześnie poczuła nagłą irytację..
–
Chciałeś, żebym dostała zawału?! – syknęła ze złością. – Co tu robisz?!
–
Generalnie, to mógłbym cię spytać o to samo...
–
Nie muszę ci się tłumaczyć!
–
Spokojnie... Miło widzieć, że przechadzasz się po lesie. Jednak przejawiasz jakieś oznaki
zdrowego rozsądku... – stwierdził z szelmowskim uśmiechem.
–
Jeśli chcesz mnie zdenerwować... To nie ręczę za siebie! Idź stąd!
–
Dobra, dobra. Już idę... Hej, ty nie powinnaś sama chodzić po lesie! Zgubisz się.
–
Mam doskonałą orientację w terenie. Nie jesteś mi do niczego potrzebny!
–
Nie byłbym tego taki pewien, ale ok., poddaję się. Tylko nie odchodź za daleko, dobrze?
–
Już ty się o mnie nie martw. Poradzę sobie bez ciebie...
Diana odwróciła się gwałtownie i energicznie ruszyła w głąb lasu. Wściekła przedzierała się przez
chaszcze. Skupiając się na kłębowisku myśli w swojej głowie, nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie.
Nawet nie zauważyła jak brudną i podarta jest już jej sukienka. Szła kierowana ślepym gniewem. Nie
wiedziała nawet, co ją tak zdenerwowało. Mikołaj, czy to, że mimo wszystko wydawał się jej taki
interesujący? Jakby skądś go znała... – Głupoty. – pomyślała i poszła dalej. Po około godzinie
postanowiła wrócić do domu. Rodzice pewnie się już obudzili i martwią się o nią... Rozejrzała się
bezradnie wokół. Nie miała pojęcia gdzie jest Wszystkie drzewa wyglądały identycznie... – Jak mogłam
być taka lekkomyślna i zgubić się w lesie? – pytała sama siebie z niedowierzaniem. Nie miała pojęcia,
co zrobić. Nagle dostrzegła za drzewami jakąś polanę. Poszła w jej kierunku i usiadła na trawie.
Położyła się, jednocześnie rozmyślając, co zrobić. Była tak zmęczona, że nawet nie zauważyła, kiedy
przysnęła.
Obudziło ją szturchnięcie w ramię. Otworzyła oczy i niemal natychmiast je zamknęła. Słońce było już
wysoko w górze, musiała dochodzić dwunasta godzina. Spróbowała znowu otworzyć oczy i bezradnie
rozejrzała się wokół. Kiedy przypomniała sobie, że zgubiła się w lesie, miała ochotę się rozpłakać.
Wtem usłyszała stanowcze chrząknięcie za plecami. Odwróciła się przestraszona i zobaczyła Mikołaja.
Ujrzała w nim coś niesamowicie znajomego, magnetycznego, ale nie wiedziała, co to. Widząc jednak
wyraz jego twarzy, szybko spuściła głowę.
3
–
CZY TY ZWARIOWAŁAŚ?! – krzyknął. – Jak mogłaś odejść tak daleko?! Wszyscy cię szukają.
Nieźle mi się dostało, że cię puściłem samą na ten spacerek... – dodał spokojniej.
–
Ja... przepraszam. Nie patrzyłam, gdzie idę... – powiedziała zawstydzona Diana.
–
Już dobrze, głuptasku. Ważne, że się odnalazłaś. Chodź, odprowadzę cię do domu....
Nie oponowała. Była mu strasznie wdzięczna, że ją znalazł. Kto wie, co by się stało, gdyby mu się nie
udało... Szła w milczeniu. Była zbyt zawstydzona z powodu własnej głupoty i bezmyślności, żeby się
odezwać. Jaką poczuła ulgę, kiedy wreszcie dotarli na miejsce... Rodzice od razu porwali ją w ramiona.
Babcia dziękowała Mikołajowi. Gdy tylko Diana wyswobodziła się z objęć rodziców, poszła się umyć i
przebrać. Kiedy wróciła do ogrodu, wszyscy czekali już na nią z obiadem Po posiłku dorośli poszli na
werandę, odpocząć po całym poranku szukania nastolatki. Dziewczyna popatrzyła nieśmiało na
Mikołaja.
–
Dziękuję. – powiedziała z delikatnym uśmiechem.
–
Nie ma sprawy. – Chłopak również się uśmiechnął.
–
Teraz to już na pewno nie zmusisz mnie, żebym polubiła przyrodę... Mam dosyć na dzisiaj.
–
A założymy się...? – spytał chłopak z błyskiem w oku i wstał od stołu. – Ufasz mi? – spytał.
–
Co?
–
Spytałem cię, czy mi ufasz?
–
Oczywiście, że nie. – odpowiedziała przekornie Diana.
–
W takim razie zamknij oczy i obiecaj, że nie będziesz podglądała...
–
Okej, ale umówmy się, że idę do lasu drugi i ostatni raz. Rewanżuję się za odnalezienie mnie
dzisiaj. – dziewczyna zamknęła wyczekująco oczy.
Mikołaj złapał ja delikatnie za ramię i pociągnął za sobą. Poinformował rodziców Diany, ze zabiera ją
na spacer i skierował się w nieznanym dziewczynie kierunku. Szli przez jakieś pół godziny. Najpierw
drogą, potem leśnymi ścieżkami. Wreszcie dotarli na miejsce. Diana słyszała szum drzew jakby z
odległości, musieli być na jakiejś polanie.
–
Jesteśmy w moim ulubionym miejscu. Miej cały czas zamknięte oczy. Nie myśl o tym, czego nie
widzisz. Pomyśl o tym, co słyszysz i czujesz. – powiedział Mikołaj.
Dziewczyna skupiła się na szumie drzew. Pierwszy raz odniosła wrażenie, że grają one jakąś
niesamowitą, prześliczną melodię. Delikatny, ciepły wietrzyk smagał jej twarz. To było przecież dobrze
jej znane uczucie, ale pierwszy raz... takie miłe. Pod dłonią poczuła jedwabiste płatki jakiegoś kwiatu.
Po omacku, delikatnie go zerwała i powąchała. Miał piękny, oszałamiający zapach. Na łąkę przyleciało
stado ptaków. Przysiadły na okalających ją drzewach i zaczęły śpiewać sobie tylko znaną melodię.
Dianę zachwyciła ta radosna pieśń. Poczuła, że jest gotowa....
Powoli otworzyła oczy. Ujrzała widok zapierający dech w piersiach, jakby żywcem wyjęty z
baśni i legend. Siedzieli nad brzegiem jakiegoś małego, leśnego jeziorka. Jego woda była szafirowa,
krystalicznie czysta. Promienie słońca padające na taflę wody rozszczepiały się na wiele promieni. Na
jeziorze pływały dzikie, białe łabędzie. Nie można było tego nazwać po prostu pływaniem, one sunęły
po tafli wody. Z trzech stron jezioro otaczała łąka. Kwiaty szalały, tworząc z powierzchni łąki paletę
barw jakiegoś malarza. Czwartym brzegiem jezioro graniczyło z lasem. To miejsce wydawało się być
wprost idealne do zamieszkania dla leśnych duszków ze świata baśni. Diana z zachwytem wpatrywała
się w obraz przed sobą. Miała wrażenie, że gdzieś go już widziała... Zaraz, zaraz, przecież to jej sen!
Czuła jak moc natury przepełnia ją od środka, jak nabiera sił, jak powraca jej chęć do życia. Miała
wrażenie że jakieś jej metafizyczne baterie naładowują się, a serce otwiera na magię natury i napełnia jej
energią. Nigdy wcześniej nie czuła się tak szczęśliwa i wyjątkowa. Spojrzała rozradowana w lewo, na
Mikołaja. Pierwszym co ujrzała, było spojrzenie wpatrujących się w nią niezwykłych, stalowoszarych
oczu...
4