No_wiesz_co_Lipian_Martyna
Transkrypt
No_wiesz_co_Lipian_Martyna
„No wiesz co!” – praca na powiatowy konkurs literacki Nieśmiałe promyki wschodzącego słońca wpadały przez nieszczelnie zasunięte brązowe zasłony do spowitego w ciemności pomieszczenia, delikatnie oświetlając porozrzucane po podłodze przedmioty. Pokój był niewielki, pomalowany na kolor „łanów zbóż” (jak głosiła nalepka na wiadrze farby), czyli ciepły żółty, podchodzący lekko pod złoto. Urządzony według gustu właścicielki, piętnastoletniej już Eli, prezentowałby się naprawdę dobrze, gdyby nie… bałagan! Dywan, zielonkawy w beżowe paski, można było zobaczyć tylko w soboty, dni porządków, kiedy to znikały przykrywające go całkowicie ubrania, książki i gazety. Biurko, stojące tuż pod oknem, było w podobnym stanie, jednak ze względu na konieczność codziennego odrabiania lekcji Ela częściej je sprzątała. Stojące naprzeciwko tapczanu szafki nigdy się nie domykały, bo nie pozwały im na to upchane w środku ubrania. Obok nich znajdował się maluteńki regalik na książki, które, układane od pewnego czasu piętrowo, bez ładu i składu, zaczęły się już nie mieścić. Była ciepła, październikowa sobota, wolna od nauki i większości obowiązków (oprócz konieczności gruntownego sprzątania), więc Elka smacznie spała, niebudzona głośnym alarmem budzika ani pokrzykiwaniami rodziców. Przykryta kołdrą w kwiecisty wzór, z głową pod poduszką i czytaną w nocy „Wnuczką do orzechów” Musierowicz w ręku, cicho pochrapywała, co chwila nieświadomie zdmuchując z twarzy drobny kosmyk ciemnobrązowych włosów. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju wpadła czterdziestoletnia kobieta w szlafroku i klapkach na nogach. – Wstawaj już, niedługo przyjeżdża po nas Basia z Marzenką, więc się obudź i przygotuj do wyjazdu – powiedziała głośno, budząc przy tym córkę z miłego 1 snu o łące i jedzonych prosto z drzewa dorodnych czereśniach. Wyszła równie szybko, co weszła, pogwizdując pod nosem melodię „Szklanej pogody”. Jakiego wyjazdu? Dziewczyna siedziała na łóżku w szarej pidżamie z Kubusiem Puchatkiem, przecierając zaspane oczy. Przez chwilę intensywnie myślała, po czym natychmiast odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka, jednocześnie nadeptując na bluzę i przykryty nią szkolny plecak. No tak! Góry! Otworzyła szafę i ściągnęła z wieszaków dwa T-shirty i sweter, pakując je do czarnej, sportowej torby przerzucanej na ramię. Włożyła do niej jeszcze bieliznę, spodnie dresowe i cienką koszulkę. Jak mogła zapomnieć o dzisiejszej wycieczce, pytała ciągle siebie. Przecież z niecierpliwością czekała na nią, od kiedy tylko pojawiły się plany wyjazdu do Wetliny! Samo zdobywanie bieszczadzkich szczytów (przy jej kondycji uznawane za wspinaczkę na Mount Everest), nie bardzo ją interesowało, jednak towarzystwo zapowiadało się świetnie: lubiana pani Basia (kazała nazywać się ciocią, jednak Ela nie mogła się przestawić) i jej córka Marzena, pseudonim Mara, z którą dziewczyna uwielbiała rozmawiać (chociaż poprawniejszym byłoby użycie słowa „słuchać”, bo niesamowicie ciekawie opowiadała, często gestykulując i zmieniając głos przy przytaczaniu czyichś słów, więc Elka po prostu zatapiała się w jej monologach). Dodatkowo dzieliła się chętnie swoimi przygodami miłosnymi, a że była dosyć ładniutką, średnio wysoką brunetką o posturze, jakby to stwierdziła babcia Stasia: „Ani za dużo, ani za mało”, miała co streszczać! Ela przebiegła przez korytarz i weszła do łazienki, aby zgarnąć do torby kosmetyczkę. – Brat, co ty tu robisz?- spytała zdziwiona na widok postaci klęcząco-kucającej przy muszli sedesowej, ze słuchawkami w uszach. – A co? Nie widzisz? Tak trudno się domyślić, co robię w kiblu z gąbką i domestosem w ręku? Mózg ci w nocy ufo ukradło czy co? A nie, sory, zapomniałem, że takiego sprzętu w czaszce nie posiadasz… – Porządnie 2 wkurzony chłopak zaczął trzeć spienioną gąbką, trzymaną w prawej ręce opancerzonej w gumową rękawiczkę. – Ooo, widzę, że humor nie dopisuje. Niech zgadnę: rodzice nie pozwolili ci na kompa, dopóki nie posprzątasz? – Lepiej. Mama wyciągnęła mi wtyczkę z kontaktu w samym środku turniejówki i dostałem bana na 10 dni. Jakby tego było mało, to jeszcze wydarła się na mnie za tę pałę z polaka. To tak z grubsza oprócz sprzątania tej syfiarni… – gniazdo na głowie telepało się gniewnie z każdym jego ruchem. – Lufa z polaka, co? I kto tu zgubił mózg? A nie, przepraszam, nie miałeś czego gubić! – Dziewczyna zaśmiała się triumfalnie, po czym złapała wiszący na kaloryferze ręcznik i leżącą na półce nad zlewem szczoteczkę i wybiegła z pomieszczenia , zostawiając wpienioną „sprzątaczkę” samą. Upchała wszystkie niezbędne i zbędne klamoty do torby, której objętość rosła w zastraszającym tempie, a zamek wydawał się krzyczeć żałośnie: ”Nic więcej, bo pęknę!”. Elka, nadal w długiej pidżamie, zaczęła pakować do plecaka, wcześniej opróżnionego ze szkolnych książek (teraz stały się częścią pokojowego wysypiska śmieci), słodycze, chowane przed jej bratem Arturem, uwielbiającym czekoladę tak samo mocno jak ona, który obecnie czyścił dziwnie brudne płytki wokół sedesu. A niech sprząta! To w końcu faceci w tym domu przyczyniają się do powstawania podejrzanych kałuży naokoło muszli! Z kuchni usłyszała wołanie mamy na śniadanie, więc szybko nałożyła czarne leginsy, koszulkę i dłuższą bluzę, po czym, nałożywszy na talerz jajecznicę, zasiadła do stołu, naprzeciwko ubranej na sportowo rodzicielki. Przez okno zobaczyła tatę w czerwonej bluzie i dresie, polewającego maskę samochodu wodą ze szlaucha, podłączonego do podwórkowej studni. – I widzisz? Dobrze, że urządzamy sobie babski wyjazd – ja sobie porozmawiam na spokojnie z Basią, ty z Marzenką, w końcu będziecie razem w pokoju, a nasi chłopcy się tu pobawią… No, Artur niekoniecznie, ale kogoś trzeba poświęcić, żeby mieszkanie nie zaszło pleśnią – czterdziestolatka 3 zaśmiała się łobuzersko, wskazując kciukiem drzwi w korytarzu, z których dochodził szum wody lejącej się z prysznica. Jej syn chyba właśnie walczył z kamieniem na parawanie, ciekawe, czy odkrył, że płyn do mycia szyb nie funkcjonuje z taką samą skutecznością jak specjalny środek spieniający, przeznaczony do czyszczenia kamienia… Jednak żadnej nie chciało się iść go poinformować o tym szczególe, niech chłopak sam do tego dojdzie. – A właśnie – mama podeszła do blatu i wzięła z niego kopertę- listonosz przyniósł to dzisiaj z samego rana, to chyba „Victor”, twoja prenumerata – w chwili, gdy wręczała córce magazyn, na podwórko powoli wjechało granatowe audi. Widząc to, mama zerwała się z krzesła i pobiegła do drzwi. Wyszła na dwór, nie ubrawszy się wcześniej. Ela szybko dokończyła jedzenie kromki chleba i biegiem skierowała się do swojego pokoju, żeby wziąć torbę i plecak. Jeszcze tylko telefon, zeszyt do języka polskiego z niedokończoną pracą domową, kilka książek i najnowszy „Victor” do plecaka. Nic nie zapomniałam, no nie? W holu ubrała szare trampki, wzięła reklamówkę z wysokimi butami przeznaczonymi do górskich wędrówek i, obładowana bagażami, wyszła z domu. Przy samochodzie czekała już mama ze swoją torbą, a tata Eli prowadził żywą konwersację z panią Basią przez otwarte okno od strony kierowcy. – No, już, dawaj plecak do bagażnika i szybko jedziemy, bo chcemy dojechać do Wetliny jeszcze za dnia – Anna, jak nazywała się mama Elki, zarządziła szybki odjazd z podwórka, więc dziewczyna wsiadła na tylne siedzenia samochodu, witając się z Marą i jej mamą. – Hejka, Marzena, coś ty taka ledwo żywa, jedziemy się bawić! W nocy pogaduchy, w dzień pogaduchy, nie rób z siebie umarlaka, bo ci na to nie zezwalam! – szturchnęła przyjaciółkę w bok. – Wczoraj wieczorem zaczęłam oglądać Sherlocka Holmesa, wiesz ten serial z BBC, i tak się wciągnęłam, że do białego rana siedziałam przy kompie, kończąc wszystkie sezony… Czuję się, jakby ze mnie życie uchodziło, padam, 4 zaraz zasnę oparta o szybę i tyle z naszej rozmo… – tutaj przeciągle ziewnęła – ..wy… – Jak powiedziała, tak też zrobiła i już po chwili spała w najlepsze. Elę nie bardzo interesowały zagwozdki emerytalne omawiane obecnie z przodu, więc poszła w ślady towarzyszki i położyła głowę na ramieniu. Na noc zapowiada się dłuuuuga rozmowa, więc muszę być w dobrym stanie. Nastolatki przespały kilkugodzinną drogę do Wetliny i obudzone zostały dopiero na miejscu, przy wjeździe do ośrodka „Hnatowe Berdo”. Nazwa, umieszczona na drewnianym płocie i jednej ze ścian budynku, brzmiała obco i nie mogły zrozumieć jej znaczenia. Wyciągnęły z bagażnika torby i skierowały się do wejścia, przechodząc obok stołów z zadaszeniem, trampoliny i zjeżdżalni. Wygląd wnętrza zaskoczył wszystkich. Recepcja znajdowała się na parterze, i pełniła również funkcję baru. Drewniane stoły i ławy zostały ręcznie pomalowanie w piękne, polne kwiaty, każdy niepowtarzalny. Na obitych deskami ścianach wisiały skóry zwierząt i obrazy stworzone przez tę samą kobietę, która ozdabiała drewniane blaty pociągnięciami swojego pędzla. W oddali włączony był telewizor z powtórką któregoś odcinka „Jaka to melodia?”, śpiewała akurat Maryla Rodowicz i Vitas utwór zatytułowany „Krzyk żurawi”. Pani Basia podeszła do młodej dziewczyny (na oko dwudziestokilkuletniej), siedzącej za ladą i poprosiła o klucze do pokojów, które zarezerwowała. Ela zauważyła tablicę z jadłospisem, na której były wypisane najszybciej dostępne dania w przystępnych cenach: pierogi ruskie lub z jagodami, barszcz, karkówka z ziemniakami i naleśniki. Marzena wzięła od swojej mamy kluczyk z numerem 6 i pociągnęła za sobą koleżankę. Weszły po schodach na pierwsze piętro i otworzyły pokój. Niewielki, z jedną szafą przy wejściu, dwoma łóżkami pod ścianami i stolikiem z jednym krzesłem, umieszczonym między nimi, pod oknem. Na prawo od wejścia znajdowała się nieduża łazienka z prysznicem. 5 – I właśnie na to czekałam! – Mara rzuciła torby na podłogę, zagradzając przejście i wskoczyła do łazienki – całą drogę spałam, więc nie skorzystałam z ani jednego postoju na stacji, a to dobre dla pęcherza nie jest- dało się słyszeć zza zamkniętych drzwi. – Wychodźże szybko i zaczynamy konwersację, przecież byłaś na kolonii, więc jestem pewna, że masz co opowiadać! – krzyknęła do niej zniecierpliwiona Elka, która zmuszona była do czekania na tę opowieść przez prawie miesiąc, bo Marzena nie chciała opisywać jej wakacyjnych wydarzeń na fejsbukowym czacie – „Nie ma takich wrażeń jak na żywo” – stwierdziła wtedy i zmusiła przyjaciółkę do trwania w stanie niepewności. Już za chwilę tajemnica miała ujrzeć światło dzienne. W końcu nadszedł TEN moment i Elka zaczęła słuchać słów obozowiczki. I nie myliła się – było warto. Jak wynikało ze sprawozdania, na kolonii pojawił się chłopak, którego dziewczyna wcześniej znała z jakiegoś wypadu do kina ze znajomymi znajomych. Od razu ją rozpoznał, bo od czasu do czasu pisali ze sobą, według Mary nie były to jakieś znaczące rozmowy, ot wymiana zdań na temat przedmiotów szkolnych, góry prac domowych czy też obejrzanego filmu. No ale na obozie zagadał do niej jako pierwszy i jakoś tak zaczęli, jak to określiła, „prowadzić dialogi” coraz częściej. – No i słuchaj, gdzieś tak na dwa dni przed końcem poprosił, żebym wyszła z pokoju na dwór. No to ja okej, czemu nie, pewnie chce coś przedyskutować, sobie myślałam. No to idę, pełny luz, podchodzę do niego normalnie i już widzę, że coś jest nie halo z nim, bo z zapałem studiuje podłogę, na dodatek się lekko zaczerwienił na mój widok. I wtedy już domyśliłam się dalszej części tej sytuacji. Jak mi serce zaczęło bić, puls trzysta sześćdziesiąt, nogi jak z waty, a on jeszcze nic nie powiedział! No i w końcu poszło!-Mara przybrała zakłopotaną pozę i nienaturalnie drżącym głosem próbowała Elce przybliżyć scenę wyznania miłosnego – ”Zakochałem się w tobie, Marzena. Chciałbym, aby to przerodziło się w coś większego. Zostaniesz moją dziewczyną?” – no właśnie tak powiedział, a ja mało tam nie padłam na miejscu! Wiesz, jaki to 6 stres wymyślić jakąś konstruktywną wypowiedź na poczekaniu?! No i właśnie w tym momencie mi się przypomniał tekst z jakiejś powieści i mu na to cytatem: ”Cieszą mnie twoje uczucia, jednak obawiam się, że nie żywię do ciebie tego samego”. No i dostał tak zwanego „kosza”. Przez cały dzień po tym się uspokoić nie mogłam, a on mnie unikał, nie mógł w oczy spojrzeć i mu się nie dziwię! No i na wzajemnym schodzeniu sobie z drogi upłynęły ostatnie dni. Kolonia dobiegła końca, a on, uważaj, teraz najciekawsze, podszedł do mnie i na pożegnanie przytulił, co mnie tak zdziwiło, że szczęka mi o mały włos o podłogę nie grzmotnęła, no ale pozbierałam się z szoku i kulturalnie się z nim pożegnałam, a on spytał, czy może do mnie pisać, ja mu na to, że jak najbardziej i teraz tak sobie myślę, że to mógł być błąd, bo powinnam się postarać, żeby o mnie zapomniał, a nie dawać nadzieję… Ale wyszło, jak wyszło. A mówiłam ci, że ma siedemnaście lat? Nie? No to już wiesz, ale to…… Większość nocy minęła im na roztrząsaniu, omawianiu i rozkładaniu na czynniki pierwsze tego epizodu, w przerwie pomiędzy jednym opowiadaniem a drugim podjadały kanapki przygotowane w domu przez Marę, zapijając sokami. Anna i Barbara, które przyszły do ich pokoju z samego rana, aby zbudzić je na śniadanie, po którym miały wyruszyć na górski szlak, nie były bardzo zdziwione, kiedy zastały swoje córki śpiące w ubraniach, z rozłożonym na podłodze „Victorem”, otwartym na artykule pt. „Młodzieńcza miłość-i co dalej?”. Obudzone z króciutkiego snu Mara i Elka, mimo dołów pod oczami, szybko wzięły prysznic i ubrały się na sportowo, zarzucając na ramię plecaki. Na dole we czwórkę zjadły zamówione wcześniej śniadanie, a z tego, co zostało, zrobiły kanapki na drogę, a później wyszły na dwór, aby tam poczekać na busa, który miał zabrać je i kilka innych osób do punktu startu. Po dziesięciu minutach przyjechał stary pojazd z równie starym kierowcą w kapeluszu. Wszystkie osoby wsiadły do busa, zatrzaskując za sobą drzwi. 7 Po wysiadce na parkingu obstawionym samochodami i kupnie biletów upoważniających do wkroczenia do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, zaczęła się górska wędrówka. Mama Eli razem z panią Basią od razu wyprzedziły młodsze dziewczyny i żwawo ruszyły do przodu, krzycząc przez ramię, że spotkają się na szczycie. Nie bardzo było się gdzie zgubić, bo ścieżka była tylko jedna, bez rozgałęzień, a poza tym turyści podziwiających widoki wyznaczali drogę. Elka szła po piaszczystym szlaku, obok rosły polne kwiaty i krzewy, a za nimi sosny, jodły i buki. Będąc na ścieżce, wystarczyło lekko unieść głowę, aby dostrzec porozrzucane po niebie chmurki. Obłoczki, zależnie od wiatru, kształtem przypominały albo puszyste owieczki, albo łączyły się w jedną ogromną, białą masę, lekko postrzępioną na końcach. Gałęzie drzew uginały się pod wpływem silnych podmuchów powietrza, skrzypiąc przy tym. Im bliżej było do szczytu, tym zimniej się robiło, więc spocone dziewczyny założyły jesienne czapki, chroniąc się tym samym przed chorobą. Po drodze co chwila robiły sobie postoje, ponieważ ze względu na słabą kondycję wydawały z siebie dźwięki niczym lokomotywa z wiersza Tuwima. Oczywiście nie mogło zabraknąć podjadania czekoladowych batoników! Jednak starały się nie pić za dużo, bo żadna nie miała ochoty na wypróbowanie tutejszej naturalnej ubikacjikrzaków. Mara była w górach po raz pierwszy (jak dowiedziała się Ela podczas nocnych pogaduch), więc rozglądała się ciekawie we wszystkich kierunkach, robiąc zdjęcia aparatem, który na początku wędrówki wyciągnęła z plecaka. Prawdziwie zachwycona widokami była na samym szczycie, kiedy oprócz ciągnących się kilometrami lasów (niektórych spowitych mgłą), mogła zobaczyć dodatkowo okoliczne górskie miasteczka i wsie. Elka, jako że nie było to jej pierwsze zdobyte wzniesienie, skupiała wzrok raczej na odpoczywających ludziach, niektórych leżących na miękkiej trawie. Zwłaszcza na pewną grupkę śmiejących się chłopaków, siedzących nieopodal. 8 – A ty co tak na nich zezujesz? – Marzena dała lekko zaróżowionej koleżance kuksańca w bok. – No nie wstydź się, rozumiem cię w pełni – zachichotała i zwróciła obiektyw aparatu w stronę nastolatków, „przypadkiem” robiąc im zdjęcie. – Będziemy miały co oglądać w nocy… A tak sobie teraz myślę – może wysłać kilka fotek do Marcina, tego z kolonii? Po kilku rozmowach stwierdziłam, że ciekawie mi się z nim pisze, więc może…. – I to jest bardzo dobry pomysł! To może się przerodzić, jak to określił twój amant, w „coś większego” – Elka poszturchiwała Marę – Tylko nie napisz tak, jak wszystkie fejsbukowe pustaki: „Takie tam na Małej Rawce”, bo zmieni o tobie zdanie i nici z twoich planów – zgięła się wpół, nie mogąc złapać tchu ze śmiechu. – Oj, cicho tam. Bierz aparat i cykaj foto, uchwyć mnie jak najkorzystniej, bo będę zła – odeszła kawałek i stanęła na tle zielonych lasów, rozkładając ręce na boki. Elka wypełniła polecenie, a potem dziewczyny zaczęły szukać swoich mam wśród zebranych ludzi. Kiedy tydzień później Elka odwiedziła Marzenę, zobaczyła właśnie to zdjęcie stojące na biurku w skromnej, drewnianej oprawie, idealnie harmonizującej z zielenią uwiecznionej na nim roślinności. Stała na szczycie, rozpościerając ręce na boki i wychylając głowę do tyłu, spoglądając na błękitne niebo z chaotycznie porozrzucanymi chmurkami. Wiatr trzepotał połami jej rozpiętej kurtki, włosy miała w nieładzie, z luźnego kucyka wyślizgnęły się drobne kosmyki brązowych włosów, które pod wpływem ciepłych promieni słonecznych wydawały się rudawe. Przymknęła delikatnie powieki, chroniąc oczy przed zbyt intensywnym światłem. Elka oderwała wzrok od stojącej wśród książek i papierów ramki i zwróciła się do Mary, czekającej w drzwiach z kubkami gorącego, pysznie pachnącego kakao. – Chyba spodobała ci się fotka mojego autorstwa, co? – wskazała ją kciukiem. – A jakie wrażenie wywarła na twoim Marcinie? 9 – A zaraz o tym ci opowiem, bo trochę się wydarzyło! – upiła łyk słodkiego płynu. – Muszę ci powiedzieć, że góry to całkiem fajna sprawa, a rozmowy w nocy dopełniają całości, więc może kolejnym razem wybierzmy się w Tatry, co? – Jasne, z tobą wszędzie – kiwnęła głową na znak zgody. A później siedziały i rozmawiały do wieczora, popijając kakao. W następnym roku rzeczywiście udało im się wyruszyć do najwyższych polskich gór, a Mara robiła jeszcze więcej zdjęć, które przesyłała do Marcina. W końcu zyskał status jej chłopaka. Kiedy Marzena poinformowała o tym Elkę, ta krzyknęła tylko „No wiesz co!” i zaczęła trajkotać piąte przez dziesiąte, wypytując o wszystko. Tynamar 10