76 WITTCHEN „Bohema”

Transkrypt

76 WITTCHEN „Bohema”
„Bohema”
76 WITTCHEN
sztuka
„CHCIAŁBYM, ABY TO, CO MALUJĘ, NIE BYŁO ZBYT DOSŁOWNE.
Z JEDNEJ STRONY UTRWALAM NA SWOICH OBRAZACH
KONKRETNY, REALNY ŚWIAT, A Z DRUGIEJ STARAM SIĘ,
ABY BYŁ ON NIE DO KOŃCA DOPOWIEDZIANY. I DLATEGO
NAJCZĘŚCIEJ POSŁUGUJĘ SIĘ PLAMĄ, WRAŻENIEM,
ILUZJĄ, IMPRESJĄ” – POWIEDZIAŁ RAJMUND GIERSZ.
Malarstwo
jest ciągłym
Fot. Archiwum Rajmunda Giersza
poszukiwaniem
Kiedy zrozumiał Pan, że nie może żyć bez sztuki?
Zawsze w głębi serca czułem, że chcę malować. I to przede wszystkim dziewczyny,
bo czy jest w życiu coś piękniejszego od nich?
W Pana rodzinie były tradycje malarskie?
Nie, choć mój starszy o dziesięć lat brat również malował. Robił to jednak dla zabicia
czasu, nigdy nie fascynowało go to tak mocno jak mnie.
Jak powstaje obraz?
To są męki twórcze (śmiech). Staram się malować to, co mnie otacza, na co patrzę,
z kim się spotykam. Zawsze jednak poszukuję we wszystkim tej piękniejszej strony
życia, bo uważam, że świat jest piękny. I tak naprawdę wiele rzeczy może mnie zainspirować, nawet jakaś kolorowa plama dostrzeżona w tumanie kurzu czy koronach drzew.
Kiedyś podczas spaceru z psem minęliśmy wychodzące ze szkoły dziewczyny
– śmiały się, szczebiotały, zachowywały się, jak to młodzież, bardzo hałaśliwie – i jak
tylko wróciłem do pracowni, to już miałem pomysł na kolejny obraz. Kiedy indziej
wystarczy, że zobaczę jakieś ciekawe zestawienie strojów, na przykład czerwoną kurtkę
z żółtym szalem, i już zaczyna się rodzić wizja twórcza. Zdarza mi się również zrobić
kilka kolorowych plam na płótnie, a potem zastanawiać się, co mógłbym z nich wyczarować? Jak je scalić? Jaką snuć dalej malarską opowieść? W takich chwilach odkrywam, że nic nie jest jednorodne w kolorze. I jeśli jedną barwę stawia się obok drugiej,
to obie diametralnie się zmieniają. Niekiedy bywa tak, że nie jestem w stanie ukończyć
obrazu. Stawiam go wtedy przodem do ściany i nie zaglądam do niego przez jakiś czas.
Autoportret artysty
w czapce od Malczewskiego
WITTCHEN 77
sztuka
„Plaża w Antibes”
„Marsylianka”
JESZCZE ŻADEN ARTYSTA NIE PRZYZNAŁ, ŻE NAMALOWAŁ DZIEŁO ŻYCIA. CIĄGLE WIĘC MAM NADZIEJĘ,
ŻE NAJWAŻNIEJSZY OBRAZ WCIĄŻ JEST PRZEDE
MNĄ. MALARSTWO JEST CIĄGŁYM POSZUKIWANIEM.
„Niech się sam maluje”! – tak mawiał Monet. Co ciekawe, gdy odwracam obraz do frontu, stwierdzam, że nic
tu nie trzeba dodawać. Obraz jest skończony! Coś w tym jest. Nad trafnością wyboru tematu czy kolorystyki
dyskutuję m.in. z profesorem Zygmuntem Magnerem z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, którego mam
honor być przyjacielem, i bywa, że pięknie się nie zgadzamy.
Współpracuje Pan z wieloma galeriami, ale ma też swoją ulubioną, niemal autorską...
Może zacznę od tych za granicą. Kilka lat współpracowałem z galerią Allana Berlioza w Antibes na Lazurowym
Wybrzeżu. Marszand ów wyszukiwał w galeriach w Polsce malarzy, których twórczość byłaby bliska francuskiemu odbiorcy ukształtowanemu na impresjonistach z przełomu XIX i XX wieku. Wśród innych wybrał także
i moje malarstwo, bliskie jego oczekiwaniom. Miałem tam indywidualną wystawę i kilka zbiorowych z kolegami
z Polski, m.in. z Tomkiem Bachankiem, Anią i Januszem Olszewskimi, z nieżyjącymi już malarzami z Kazimierza
– Jasiem Łazorkiem i Kossowskim zwanym Lufką. Wystawiałem też swoje obrazy w Ameryce, w Chicago, i nie
mam najlepszych wspomnień, chociaż Amerykanie mają bardzo dużo moich obrazów w swoich domach.
Dostaję od nich listy z podziękowaniami i wyrazami uznania. Miałem też parę wystaw w Niemczech – z jednej
kilka obrazów do mnie nie wróciło… Ciekawym przedsięwzięciem wystawienniczym było zaproszenie mnie
przez holenderski dom aukcyjny, który organizował pod nazwą World Reasons światową ekspozycję pokazywaną w kilku największych miastach świata dla uświetnienia obchodów roku 2000. Mój obraz znalazł się
w katalogu tej wystawy. W Lund w Szwecji sugerowano, że moje malarstwo przypomina dzieła ich impresjonisty Zorna, którego rzeczywiście bardzo cenię. A w kraju moje obrazy można zobaczyć w wielu galeriach
w Warszawie, Gdańsku, Olsztynie, Lublinie, Kazimierzu. Miałem też przez siedem lat własną galerię
w hotelu Europejskim, którą prowadziła moja żona. Obecnie moją ulubioną galerią jest Monogram [od red.
– Mokotowska 43]. W niej odkrył mnie pan Jędrzej Wittchen. Właściciel, pan Andrzej, bardzo lubi i rozumie moje malarstwo. Sprzedaje mnóstwo moich obrazów, bo potrafi o nich opowiedzieć i przekonać do nich każdego,
78 WITTCHEN
„Jesienne kwiaty”
sztuka
Fot. Archiwum Rajmunda Giersza
„Impromtu”
nawet mniej zainteresowanego nabywcę. Myślę, że jak
galernik jest zafascynowany artystą, to efekty takiej
współpracy są bardzo obiecujące.
Zna Pan osoby, które kolekcjonują Pana obrazy?
Z okazji 100-lecia Bazaru Różyckiego Związek
Polskich Artystów Malarzy i Grafików zorganizował
wystawę. Tam zainteresował się moim obrazem pan
Jan Wieteska, były burmistrz jednej z dzielnic
Warszawy i polityk. Była to scena rodzajowa z żydowskimi przekupniami. Potem kilkakrotnie przyjeżdżał
do mojej pracowni i kupował kolejne obrazy. Wyznał
mi nawet: „Dotąd myślałem, że jak obraz na ścianie,
to musi być brzózka nad wodą, a najlepiej tylko pejzaż.
Dzięki pana sztuce wiem, że może być inaczej”.
Miałem też przygodę z aktorem Andrzejem Grabowskim, który kupił obraz i chciał się dowiedzieć czegoś
więcej o mnie. Galeria jednak nie chciała przekazać
mu mojego adresu, ponieważ mieli nadzieję, że
aktor wróci do nich po kolejny obraz. Kiedyś przez
przy pa dek zdo by łem numer telefonu do pana
Grabowskiego i pomyślałem, że się odezwę. Bardzo
się ucieszył, że zadzwoniłem. Powiedziałem, że
cenię i szanuję jego aktorstwo, i powołałem się na
serial o Kiepskich... Aktor zamilkł i chłodno się pożegnał. Owszem, obiecał, że się odezwie, jak wróci ze
Stanów Zjednoczonych, ale było to trzy lata temu.
Myślę, że bardzo mu się naraziłem.
Zdarzyło się Panu malować na konkretne zamówienie?
Tak i wcale się tego nie wstydzę. Jest to jednak obarczone pewnym ryzykiem, bo trzeba się liczyć z tym,
że komuś nie spodoba się obraz, ponieważ inaczej
go sobie wyobrażał. Raz zdarzyło się, że urząd miejski
pewnego miasta zamówił dwanaście obrazów i mimo
że podobały się wszystkie, wziął dwa, ponieważ na
tyle starczyło mu pieniędzy. Jest to przejaw braku szacunku dla artysty. Myślę, że gdyby zamówienie zostało
złożone na przykład u stolarza, to nie obyłoby się bez
„Tango”
„Prezentacja”
awantury. Więcej jednak było miłych spotkań – kiedyś pewien admirator mojego malarstwa przyniósł
cztery zdjęcia całej swojej rodziny i poprosił, abym ich namalował na tarasie przed domem. Panią
domu „posadziłem” w pięknej sukni w fotelu, męża namalowałem tuż za nią, a obok synka i córkę.
W tle była willa w otoczeniu zieleni. Kiedy ów zleceniodawca zobaczył obraz, nie mógł uwierzyć, że
nigdy nie widziałem ani jego rodziny, ani jego domu, bo przecież ma dokładnie taką samą balustradę na tarasie i agawy. Był bardzo zadowolony.
WITTCHEN 79
„Poranne wieści przy kawie”
sztuka
Nie przyjął Pan kiedyś zamówienia?
Owszem, od pewnej Amerykanki. Chciała, abym
namalował latarnię morską. Kiedy dowiedziałem
się, że ona później będzie ten obraz kopiować
i przenosić na jedwab, odmówiłem.
Jaki jest Pana ideał kobiety?
Trudne pytanie... Mógłbym powiedzieć za Kiepurą,
że brunetki, blondynki, ja wszystkie was, dziewczynki... A tak serio, to urzekają mnie wysokie
blondynki, takie trochę „blade Józie”, melancholijne
i bardzo słabe. Może dlatego blondynki, iż właśnie
moja pierwsza, niespełniona miłość miała kruczoczarne włosy. A więc z zemsty...
Czuje się Pan artystą spełnionym?
Jeszcze żaden artysta nie przyznał, że namalował dzieło życia. Ciągle więc mam nadzieję, że
najważniejszy obraz wciąż jest przede mną.
Malarstwo jest ciągłym poszukiwaniem. Za każdym razem, kiedy staję przed sztalugami, nie
wiem, z czym będę się właśnie zmagać. W tym momencie jest to dla mnie tajemnicą. I dopiero, kiedy
przeszyje mnie prąd od płótna, przez farbę i pędzel, aż do samego wnętrza i wszystko zjednoczy się
ze sobą i zaiskrzy, to wtedy – trawiony gorączką twórczą i w niezwykłym transie – zaczynam przenosić
wizje na płótno. Z jednej strony to wielka udręka, z drugiej ogromna przyjemność.
Obok malarstwa, o czym muszę wspomnieć, oddaję się innej twórczej dziedzinie – piszę. Stale
współpracuję z jednym z tygodników lokalnych, gdzie drukuję felietony, a także wydałem dwa tomy
opowiadań, trzeci jest w przygotowaniu. Na zlecenie Agencji Scenariuszowej napisałem scenariusz
oparty na motywach zaczerpniętych ze zbioru moich opowiadań. Niestety, filmu jak dotąd nie
zrealizowano, a ja zacząłem pisać powieść.
Rozmawiała Katarzyna Wierzba
„Antibes po południu”
„Afront”
Fot. Archiwum Rajmunda Giersza
„Radość i melancholia”
WITTCHEN 81