wersja w formacie pdf - Stowarzyszenie Sathya Sai
Transkrypt
wersja w formacie pdf - Stowarzyszenie Sathya Sai
Szanuj swoją matkę – ponad wszystko Dyskurs Bhagawana Śri Sathya Sai Baby wygłoszony 27 września 2009 r. w Prasanthi Nilajam. podczas świąt Dasary Eony minęły od czasu, gdy wszędzie była ciemnośd. Nie było wtedy ludzi ani żadnych innych stworzeo. Głęboka ciemnośd przenikała wszystko. Potem przez całe lata utrzymywały się gwałtowne ulewy, a wskutek tego potopu powstawały oceany i góry. Stopniowo pojawiły się na niebie gwiazdy. Ziemię ogarnęły promienie słooca. Oceany i niebo stały się niebieskie. Niebieski kolor oznacza bezmiar oceanów i nieba. Bóg jest również bez miary, więc jest przedstawiany w kolorze niebieskim. Lasy i góry, owady i zwierzęta, ptaki i ssaki - stopniowo rozwijały się na ziemi. Miliony stworzeo różnych gatunków, również i ludzie, zasiedlały ziemię. Pewnego razu, przed laty, odwiedziłem Anantapur. Byłem wtedy bardzo młody. Zatrzymałem się w domku zarządcy okręgu, który podszedł do mnie i powiedział: „Swami, jest u nas wiele jeleni. Weź, proszę, dwa z nich z sobą, do swojego aszramu”. Wtedy w Prasanthi Nilajam nie było jeszcze budynków. Zabrałem dwa jelenie i pozostawiłem je w Bangalore. Stopniowo rozmnożyły się i były ich setki. Miały za mało miejsca. Zostały więc przewiezione do Prasanthi Nilajam, gdzie utworzono dla nich park jeleni. Tak oto nieustannie mnożą się boskie stworzenia. Na zewnątrz pada. Widzę kobiety, które mokną na deszczu. Pozwólcie tym paniom wejśd do środka. Panom również. Jest mi przykro, że tak wielu wielbicieli, pao i panów, stoi na deszczu, aby uzyskad darszan Swamiego i usłyszed jego dyskurs. Nikt nie może zgłębid tajemnicy boskich czynów. Gdy uczyłem się w szkole w Kamalapuram, miasteczku niedaleko Kadapy, w centralnym okręgu obecnego stanu Andhra Pradesz, byłem bardzo młody i niski. Każdego roku w wiosce Puszpagiri, położonej między Kamalapuram i Kadapą, odbywał się wiejski targ. Pewnego dnia nauczyciel wychowania fizycznego w naszej szkole powiedział nam: „W przyszłym tygodniu w Puszpagiri będzie wielki targ bydła. Przybędzie dużo ludzi z całego okręgu i sąsiednich wsi. Musimy wysład tam wolontariuszy z naszej szkoły, aby kierowali tłumem i służyli ludziom”. Nauczyciel ten był również naszym drużynowym skautów. Zależało mu na tym, żeby chłopcy z naszej szkoły brali udział w obozie dla skautów i pomagali ludziom odwiedzającym 1 targ. Zwrócił się do mnie: „Radżu, musisz zostad liderem obozu”. Protestowałem: „Proszę pana, oni są starsi ode mnie. Jak miałbym kontrolowad tych chłopców? Nie mogę”. Ale wszyscy chłopcy i nauczyciele jednomyślnie wsparli pomysł, żebym został liderem. Następnego dnia nasz wychowawca zawołał wszystkich chłopców i poinformował, że każdy z nas musi włożyd mundurek w kolorze khaki: koszulę i krótkie spodnie wraz ze skórzanym paskiem oraz gwizdkiem. Nakazał też, aby każdy miał odpowiednie buty, laskę i latarkę. Jak miałbym zdobyd te wszystkie rzeczy? Nie miałem w kieszeni ani paisa. Dwóch uczniów z mojej klasy, Ramesz i Suresz, siedziało wraz ze mną w jednej ławce, po obu moich stronach. Ramesz był synem bogatego sirasthadara (urzędnika skarbowego) i był tego samego wzrostu co ja. Zapytał swojego ojca: „Ojcze! Bardzo lubię ubranie khaki. Proszę, spraw mi dwie takie koszule i dwie pary krótkich spodni”. Nie wyjawił jednak ojcu, ze chce drugie ubranie dad komuś innemu. Następnego dnia Ramesz włożył jedno z tych ubrao do torby i położył pod moją ławką wraz z karteczką, na której napisał: „Jesteś moim bratem, Radżu!. Weź to ubranie, jeśli możesz. Jeśli mi je zwrócisz, będę czuł się bardzo źle i popełnię samobójstwo”. Mam taki zwyczaj, że nie przyjmuję nic od nikogo. Czułem, że przyjaźo między dwoma ludźmi nie przetrwa, jeśli opiera się na relacjach dawania i brania. Oddałem więc ubranie z adnotacją: „Jeśli mamy nadal byd dobrymi przyjaciółmi, zabierz to ubranie”. Ramesz był cały we łzach z powodu mojej odmowy. Bardzo niechętnie zabrał ubranie. Wszyscy chłopcy zaangażowani w służbę skautów mieli udad się następnego dnia do Puszpagiri. Autobus wtedy nie jeździł, więc było 11 mil do przejścia. Chłopcy zbierali po pięd rupii na wydatki podczas obozu, lecz ja nie miałem pieniędzy - ani paisa. Dlatego powziąłem pewien plan. Moje podręczniki szkolne zawsze były schludne i czyste. Wówczas niewielu chłopców mogło sobie pozwolid przechodząc do wyższej klasy na kupno nowych książek. Nabywali więc używane po niższej cenie. Pewien ubogi chłopiec namawiał mnie, bym sprzedał mu swoje książki. Program szkolny był wtedy bardzo trudny, zwłaszcza w takich przedmiotach jak historia, geografia czy wychowanie obywatelskie - nawet w niższych klasach. Moje książki kosztowały 18 rupii i wyglądały jak nowe. Chłopiec nie był w stanie tyle zapłacid. Powiedziałem mu: „Nie martw się. Zapład 5 rupii i weź książki. Chłopiec był uszczęśliwiony i natychmiast zapłacił tę sumę. W tamtych czasach banknoty były rzadkością, więc chłopiec zapłacił całą sumę w drobnych monetach zawiniętych w kawałek tkaniny. Tkanina była stara i nie wytrzymała ciężaru tych monet, które rozsypały się po całym pokoju, czyniąc wielki hałas. Przybiegła gospodyni domu i zapytała: „Skąd masz te pieniądze? Ukradłeś je z mojej szkatułki?” Zaczęła mnie strofowad. Wyjaśniłem jej: „Nie, matko, sprzedałem moje książki temu chłopcu. On dał mi te monety”. Chłopiec widział to zdarzenie i powiedział: „Matko, dałem Radżu te monety jako zapłatę za książki, które od niego kupiłem”. Ale kobieta nie uwierzyła jego słowom i jego też ukarała. Zabrała wszystkie monety, a ja znów zostałem bez jednego paisa. 2 Chłopcy udający się na obóz skautowski byli bogaci i dobrze ubrani. Przyszli pod mój dom prosząc, abym poszedł z nimi. Nie mogłem jednak tego zrobid - z powodu ostatnich wydarzeo. Gdybym powiedział im, że mam gorączkę, przynieśliby termometr i zmierzyliby mi temperaturę. Gdybym powiedział o innych dolegliwościach, zabraliby mnie do lekarza, by mnie zbadał. Odpowiedziałem więc: „Boli mnie brzuch i nie mogę pójśd z wami”. Chłopcy zmartwili się i niechętnie udali się w drogę beze mnie. Ale tej samej nocy, o północy, ruszyłem sam. Szedłem i szedłem, aż o świcie dotarłem do Puszpagiri. Byłem bardzo zmęczony po przejściu 11 mil – bez przerwy. Byłem głodny i spragniony. Chciałem umyd ręce i twarz i rozglądałem się za wodą. Nie było jej w pobliżu. Znalazłem kamienny zbiornik z wodą do mycia bydła, która była bardzo brudna. Czułem się bezsilny, umyłem twarz w brudnej wodzie oraz wypiłem jej trochę, by zaspokoid pragnienie. Wtem zauważyłem, że ktoś zostawił przy zbiorniku paczkę beedies (papierosów) i monetę – 1 annę (1/16 rupii). Papierosy, oczywiście, nie były mi przydatne, wziąłem jednak annę i wymieniłem ją na mniejsze monety (bottu). Zobaczyłem człowieka siedzącego przy drodze, trzymającego karty na rozpostartej tkaninie i wciągającego do gry przechodniów. Krzyczał: ”kiery, trefle, piki”, itd. Zaprosił mnie, mówiąc: „Radżu, jesteś szczęściarzem. Chodź, chodź! Połóż jakąś sumę na wybranej karcie, a dam ci dwa razy tyle, jeśli wygrasz. Był to, bez wątpienia, hazard, lecz ja byłem w rozpaczliwej sytuacji. Kładłem monetę na różne karty i za każdym razem wygrywałem podwajając sumę. Grałem, aż uzbierałem 16 ann. Wtedy zdecydowałem, że to wystarczy, przerwałem grę i odszedłem z wygranymi monetami. Byłem głodny, kupiłem więc trzy dosy za jednego bottu. Wówczas dosy kosztowały tylko jedną dammidi (1/3 bottu). Tak mogłem żyd jedząc dosy i wydając tylko dwa bottu dziennie. Chod dzięki temu mogłem uczestniczyd w działaniach służebnych, jak inni chłopcy, w głębi serca wiedziałem, że hazard jest czymś złym i nie powinienem mied z nim nic wspólnego. Znałem historię Dharmaradży z Mahabharaty, który przez hazard stracił wszystko, nawet żonę, braci i królestwo. Na koniec obozu zostałem z jednym bottu. Nabyłem trochę cukierków, owoców, kwiatów, kumkum i kilka bransolet dla bratowej. Gdy wszedłem do domu, Seszama Radżu, starszy brat tego ciała, właśnie wrócił z kursu dla nauczycieli i rysował w notatniku linie za pomocą drewnianej linijki. Był bardzo zły, gdyż jego żona musiała nosid wodę podczas mojej 3-dniowej nieobecności i była bardzo zmęczona. Gdy ofiarowałem jej cukierki i owoce, które przyniosłem z Puszpagiri, wyrzuciła je na podłogę. Odmówiła nawet przyjęcia kumkum, które jest znakiem pomyślności. Po tym zdarzeniu Seszama Radżu wpadł w złośd. Chwycił linijkę i uderzył mnie nią w przedramię, aż rozpadła się na trzy części. Ręka spuchła. Nikomu dotąd nie wyjawiłem tego zdarzenia. Opatrzyłem rękę wilgotnym bandażem. Następnego dnia zmarł syn Seszamy Radżu. Wysłał telegram do ojca, aby natychmiast przybył. Nie było wówczas w Puttaparthi poczty ani telegrafu. Telegramy wysyłano do Bukkapatnam, a stamtąd posłaniec zanosił je do Puttaparthi. Pedda Wenkama Radżu, ojciec tego ciała, regularnie bywał w Bukkapatnam, nabywając niezbędne rzeczy na wiejskim targu. Przeczytał telegram i natychmiast ruszył do 3 Kamalapuram. Najpierw rozmawiał z członkami rodziny, a następnie zapytał, dlaczego mam spuchniętą i zabandażowaną rękę. Próbowałem przedstawid ten incydent jako bez znaczenia. Powiedziałem, że przypadkowo uderzyłem się o drzwi i nic poważnego się nie stało. Ale wtedy wtrąciła się sąsiadka i powiedziała do Peddy Wenkamy Radżu: „Proszę pana, to nie był przypadek. Twój starszy syn bije chłopca codziennie. Bardzo przeżywamy jego cierpienie”. Żona Seszamy Radżu codziennie skarżyła się na mnie, mówiąc, że nie chcę wykonywad tej czy tamtej pracy i dlatego Seszama Radżu wciąż gniewał się na mnie. Moje codzienne obowiązki w ich domu obejmowały przygotowanie gorącej wody do kąpieli, wczesnym rankiem - kawy dla Seszamy Radżu i jego żony, wykonywanie różnych prac w domu i najważniejsze - przynoszenie rano i wieczorem wody z kanału, który był w pewnej odległości od domu. Aby wykonad te wszystkie prace i zdążyd do szkoły musiałem wstawad bardzo wcześnie, o 3. rano. Mimo tego szaleoczego rozkładu zajęd byłem bardzo szczęśliwy, że ludzie w tej wiosce są dobrzy z natury i bardzo mnie kochają. Codziennie z miłością dopytywali się o moje samopoczucie. Bardzo lubili słuchad, jak śpiewam. Gdy wziąłem udział w obozie w Puszpagiri, cały ten napięty harmonogram prac się załamał. Sąsiedzi byli dla mnie bardzo życzliwi, ze względu na moją ciężką pracę i dobry charakter, ale członkowie rodziny Seszamy Radżu nie mogli pogodzid się z moją nieobecnością i zakłóceniem codziennego porządku. Zwykle krzyczeli na mnie, jeśli któregoś dnia chod trochę spóźniłem się z przynoszeniem wody z kanału. Oczywiście, ignorowałem te krzyki i cierpliwie kontynuowałem swoją pracę. Griham abbaji (ojciec) powiedział mi wieczorem, że musi wyjśd, odpowiadając na głos natury. Nie było światła. Wokół panowała ciemnośd. Niosąc w jednej ręce małą naftową lampę, a dzbanek z wodą w drugiej, towarzyszyłem mu do ustronnego miejsca. Położyłem te przedmioty na ziemi i chciałem wracad, lecz on chwycił moją dłoo i powiedział z wielkim bólem: „Satja, czy ja uderzyłem cię kiedyś przez te wszystkie lata? Doświadczyłeś tak wiele cierpienia z rąk tych ludzi. Odejdź z ich domu. Chodź! Wyjedźmy do naszej wioski wczesnym rankiem”. Próbowałem go uspokoid, mówiąc: „Opuszczenie przeze mnie tego domu nie będzie teraz właściwe, gdy pogrążeni są w smutku po śmierci syna. Jedź pierwszy. Ja przybędę później”. Po czym griham abbaji bardzo niechętnie wyjechał do Puttaparthi. Przybywszy do domu poinformował griham ammaji (matkę) o mojej sytuacji. Ona nie mogła powstrzymad bólu i wylewała łzy nad moim losem. Powiedziała do griham abbaji: „Satja to bardzo dobry chłopiec. Nigdy go nie uderzyłam. Widzę, że Seszama Radżu bije go regularnie, bo słucha tego, co mówią inni. Nie mogę dłużej tego znieśd. Musimy jakoś sprowadzid tu Satję, nawet podstępem, jeśli będzie trzeba. Jego wychowanie nie musi opierad się na innych. Proszę, sprowadź Satję do naszego domu”. Griham abbaji próbował wyjaśnid jej swoją niemożnośd, lecz ona nalegała. Nadał więc telegram: „Matka w poważnym stanie, wracaj do Puttaparthi. Tak więc, nie miałem wyjścia i wróciłem do Puttaparthi. 4 Mieszkał wtedy w Kamalapuram kupiec Kotte Subbanna, który sprzedawał słynny balsam dla dzieci „Bala bhaskara”. On dał nam pieniądze na podróż do Puttaparthi, gdyż ani ja, ani griham abbaji nie mieliśmy ich. Dotarliśmy z wielkim trudem do Anantapur. Mieszkała tam rodzina prawnika, bardzo dobrzy ludzie. Cała rodzina była oddana Swamiemu i zaprosili nas do swego domu na lunch. Zjedliśmy lunch i w koocu dojechaliśmy do Puttaparthi. Gdy tylko weszliśmy do domu, griham ammaji chwyciła moją dłoo i zapytała: „Ciągle jest spuchnięta?! Czy boli?” Następnie zaaplikowała mi na chore miejsce domowe lekarstwa, takie jak pasta z otrębów ryżowych oraz okład z gorącej wody. Biedna kobieta! Bardzo starała się dad mi radośd. Każdy wokół płakał widząc moją spuchniętą rękę. Powiedziałem im: „Nie martwcie się, wszystko jest już wyleczone”. Właśnie wtedy zdecydowałem się zostad na stałe w Puttaparthi. Seszama Radżu złożył nam wizytę w czasie świąt. Griham abbaji i griham ammaji skarcili go ostro mówiąc: „Wziąłeś tego chłopca do siebie, żeby zapewnid mu edukację, ale ty zapewniłeś mu straszne tortury. Co to jest za edukacja?! Odejdź! Nie podamy ci nawet jedzenia!”. Po pewnym czasie Seszama Radżu przeniósł się do Urawakondy. Przygarnął mnie znów do siebie, bo zostałem przyjęty do szkoły w tym mieście. Uczyli tu dobrzy nauczyciele, a zwłaszcza Śri Tammiradżu oraz H.S. Ramana, który uczył nas języka angielskiego. Był on ze mnie tak zadowolony, że zapraszał mnie do swego domu. Nie tylko ci dwaj, wszyscy nasi nauczyciele bardzo mnie lubili, bo ładnie śpiewałem, melodyjnym głosem. Pewnego dnia podczas uroczystości poproszono mnie, abym zaśpiewał. Zaśpiewałem taką pieśo: Zjedz jakieś warzywo, jakie chcesz, nie więcej niż za jedną annę Zjedz brindżale, są bardzo smaczne Studnia była głęboka i trudno było nabrać wody Równie trudno było zapomnieć o życiu w Urawakondzie. Wszyscy nauczyciele pochwalili tę pieśo i pogratulowali mi jej wykonania. Później poprosili mnie o zaśpiewanie codziennej pieśni modlitewnej na apelu. Zaśpiewałem tak: Stale rozbrzmiewa Twe nawoływanie słychać Twe wielkoduszne słowa. Hindusi, buddyści, dżiniści, parsowie, muzułmanie, chrześcijanie Przychodzą do Twego tronu ze Wschodu i Zachodu, Tworząc girlandę miłości. Niech żyje Ten, który jednoczy całą ludzkość! Niech żyje Ten, kto dba o los Bharatu! Niech żyje! Niech żyje! 5 To była nasza modlitwa, którą codziennie śpiewałem na szkolnych apelach. Nauczyciele stali zwykle bezpośrednio przy mnie i ronili łzy radości z powodu mojego melodyjnego śpiewu. Miałem wtedy bardzo dobry głos. Któregoś dnia oznajmiłem bliskim mi osobom, że nadszedł czas opuszczenia przeze mnie szkoły oraz domu i rozpoczęcia mojej misji ulżenia cierpieniom ludzkości. Wcześniej objawiłem swoją prawdziwą naturę w ten sposób: Wiedzcie, że naprawdę jestem Sai Odrzućcie swe związki ze światem Porzućcie wysiłki, by mnie powstrzymać Ziemskie przywiązania już mnie nie wiążą Nic, choćby największe, mnie nie powstrzyma. Każdy płakał w głos nie mogąc znieśd rozdzielenia ze mną. Dyrektor naszej szkoły Lakszmipati zarządził dzieo wolny w tym dniu. Każdy, nauczyciele, uczniowie i inni byli zasmuceni moją decyzją opuszczenia ich. Następnego dnia pewien chłopiec, muzułmanin, poprosił, żeby to on mógł zaśpiewad modlitwę. On również był dobrym śpiewakiem i miał melodyjny głos. Ale w chwili, gdy wszedł na scenę, ogarnęły go emocje i nie mógł opanowad płaczu, na samą myśl o rozstaniu ze mną. Usiadł, wyrażając swą niezdolnośd do śpiewania modlitwy. Nie kontynuowano już codziennego śpiewania tej modlitwy. Zamiast tego dyrektor szkoły wygłaszał tylko kilka słów. Porzuciłem wtedy naukę już na zawsze . W tym czasie byłem w ósmej klasie, ale ludzie wokół dziwili się mojej wiedzy myśląc, że powinienem uzyskad stopieo naukowy. Pisałem wiersze i trzymałem się z daleka od ludzi. Utrzymywałem milczenie. Nawet gdy byłem w domu, zachowywałem się w ten sposób. Po posiłku zwykle wychodziłem z domu i siadałem na piaskach nad Ditrawati. Obok rzeki jest wzgórze, na które wchodziłem i przebywałem tam w ciszy. Niektórzy ludzie, np. dzieci z sąsiednich wiosek i z Urawakondy odwiedzali tego „Sai Babę”. Subbamma gotowała jedzenie i częstowała ich. Była bardzo szczęśliwa z powodu tej służby i myślała, że służy kolegom z klasy Swamiego. Liczba osób odwiedzających Swamiego bardzo szybko rosła. Pewnego razu przyjechał maharadża z Mysore, Dżajadamaradża Wodajar. Wyjechał samochodem, ale droga przejezdna była tylko do Penukondy. Z Penukondy do Karnatanagepalli dojechał na wozie ciągniętym przez woły, a stamtąd do Puttaparthi – pieszo. Błagał mnie: „Swami! Dlaczego sprawiasz sobie tyle kłopotów przebywając w Puttaparthi? Proszę, przenieś się do Mysore. Zacznę budowad wielki budynek dla ciebie”. Odpowiedziałem: „Drzewo musi rosnąd w tym samym miejscu, w którym się narodziło. Jeśli je się wyrwie i posadzi gdzie indziej, nie urośnie. To drzewo również musi wzrastad w tym samym miejscu, gdzie się narodziło”. Maharadża był wielkim wielbicielem. Chodził do 6 świątyni Czhamundeswari codziennie rano i wieczorem i śpiewał specjalnie skomponowaną pieśo do bogini Chamundeswari (Durgi). Maharadża Mysore odwiedził ponownie Puttaparthi przy innej okazji. W tym czasie była już szosa z Penukondy do Bukkapatnam. Zadzwonił do gubernatora stanu Andhra Pradesz i powiedział: „Dlaczego nie budujecie dobrej drogi do Puttaparthi? Ile pieniędzy marnuje się na rozmaite projekty! Proszę, zbudujcie natychmiast dobrą drogę do Puttaparthi”. Gubernator wydał polecenie rządowi i po długiej korespondencji naczelny inżynier Tiruwannai Iyengar przystąpił do realizacji projektu. Planowano zbudowad drogę objazdową, prosto do mandiru (świątyni), nie przecinającą Ditrawati. Maharadża Mysore zaoferował, że pokryje cały koszt projektu. Przed rozpoczęciem prac główny inżynier dokonał wizji lokalnej podróżując na wozie ciągniętym przez woły. Odkrył, że rzeka okrąża wioskę z trzech stron i tylko czwarta strona była dostępna dla drogi. Spędził tu trzy do czterech dni i dojechał do mandiru pokonując tę trasę na wozie. Zatwierdził przebieg tej drogi i wydał koocowe polecenia ustalając krytyczny punkt trasy – wywiercenie wielkiego tunelu w górze blokującej drogę. W koocu droga prowadząca do mandiru w Puttaparthi była gotowa i nie przecinała rzeki Ditrawati. Gdy tylko ją otwarto, bardzo dużo ludzi, w tym radżowie (książęta) i maharadżowie ze swymi rodzinami, zaczęło odwiedzad Puttaparthi. Godni uwagi byli radżowie Bobbili i Wenakatagiri. Przywozili ze sobą namioty i mieszkali w nich. Stopniowo liczba odwiedzających Puttaparthi była coraz większa. Mieszkaocy wiosek wokół Puttaparthi spierali się z nimi mówiąc: „Czyż nie powinniśmy mied pierwszeostwa w otrzymaniu darśanu, sparśanu i sambhaśanu Swamiego? Czy on rozmawia tylko z radżami i maharadżami?”. Uspokajałem ich mówiąc, że wszyscy są moimi wielbicielami, a ja nie rozróżniam między bogatymi a biednymi. Później radża Bobbili oraz radża Triwundrum wraz z młodszym bratem, który był reżyserem filmowym, zbudowali wiele udogodnieo, takich jak domy dla przyjezdnych wielbicieli. Były premier stanu Andhra Pradesz, dr Bezwada Gopala Reddy wybudował szpital w Puttaparthi. Mimo wielu obowiązków regularnie odwiedzał Puttaparthi, aż do ostatniego tchnienia. Uczestniczył w każdej uroczystości w Prasanthi Nilajam. Z biegiem czasu zaczęły tu przyjeżdżad miliony wielbicieli ze wszystkich stron Indii i z całego świata. W rzeczywistości, nie zstąpiłem po to, by wygłaszad dyskursy o jakiejś szczególnej formie Boga. Boskośd jest tylko jedna, chod przypisuje się jej wiele imion i form. Cel jest jeden i miłośd jest jedna. Imiona i kształty się różnią. Niektórzy mogą nazywad boskośd atmą, inni – Aum, ale to jest to samo. Imiona Rama, Kriszna, Gowinda, Narajana, itd. są odmienne, ale Bóg jest tylko jeden. Upaniszady głoszą: Matru dewo bhawa, pitru dewo bhawa, aćarja dewo bhawa, atithi dewo bhawa – szanuj swą matkę jak Boga, szanuj swego ojca jak Boga, szanuj nauczyciela jak Boga , szanuj gościa jak Boga. Przede wszystkim szanuj swą matkę. Ona jest bardzo ważna. 7 Wyrozumiałość to prawdziwe piękno tego świętego kraju Bharatu Słodkim uczuciem w tym kraju jest miłość do matki. Nawet jeśli matka i syn idą do sądu, by walczyd ze sobą o prawo własności, matka powinna powiedzied prawnikowi: „On jest moim synem”, a syn: „To jest moja matka”. Związek między człowiekiem, a jego rodzicami jest trwały. Nawet gdy fizyczne ciało przestanie istnied, związek z matką pozostaje. Matka to matka. Nie ma większych, zacniejszych i słodszych uczud niż uczucia matczyne. Wiele osób pisze do mnie nazywając mnie „Matką Sai”. Zwracają się do mnie jak do swej czcigodnej matki. Ja również zwracam sie do was: „dzieci”. tłum. Bogusław Posmyk red. Izabela Szaniawska [źródło: sathyasai.org] 8