Właśnie skończyłem rozbierać Irmę, naszą lekarkę pokładową, gdy

Transkrypt

Właśnie skończyłem rozbierać Irmę, naszą lekarkę pokładową, gdy
Właśnie skończyłem rozbierać Irmę, naszą lekarkę pokładową, gdy tak
wspaniale zapowiadający się sen zaczął się powoli rozwiewać. Jak przez grubą
warstwę waty docierały do mnie pojedyncze słowa i frazy wypowiadane
monotonnie i bez wyrazu przez naszego czcigodnego Profesora (a Ŝeby mu
mowę odjęło): "...inwersja... iloczyn odległości... wnętrze zamienia się na
zewnętrze... potocznie mówiąc wywraca się na lewą stronę... " Z trudem
otworzyłem oczy. No tak, widać, Ŝe dzisiejsza pogadanka zmierza do
szczęśliwego finału: tablica upstrzona w całości, Profesor, ubielony od stóp do
głów, z wypiekami na twarzy wgapia się nieprzytomnie w jeden punkt...
Ciekawe tylko, w jaki?
No tak, oczywiście, to nasza Irma znów załoŜyła nogę na nogę. Nawigator
i Mechanik nie spuszczają z niej poŜądliwych spojrzeń, a właściwie to jakby
jednego spojrzenia, tyle Ŝe o dwukrotnie większej intensywności (o ile jest to
w ogóle moŜliwe). Tylko Irma siedzi spokojnie i niczego nie zauwaŜa, chłodna
i obojętna jak zwykle, w samym centrum gotującego się kotła namiętności.
Jęknąłem w duchu wracając ostatecznie w objęcia znanej, a tak okrutnej
rzeczywistości. Cholera! Piąty rok na pokładzie statku kosmicznego,
w towarzystwie jedynej kobiety, w dodatku tak zimnej i nieprzystępnej! Nawet
święty by zwariował. A ona nic. śeby chociaŜ wybrała jednego z nas - pal sześć.
Tymczasem ona bawi się naszym kosztem, niby niczego nie dostrzega, a my jak
jeden mąŜ niemal wyskakujemy ze spodni na jej widok. Nawet Profesor, stary
pryk, wybałusza gały i czerwieni się jak smarkacz. O, właśnie ostatecznie stracił
wątek. Irma wstaje, obciąga sukienkę, dziękuje Profesorowi i nawet cmoka go
w policzek! I z godnym podziwu wyczuciem wychodzi tuŜ przed mającą za
chwilę nastąpić eksplozją.
Spoglądamy po sobie z lekka zawstydzeni. Na mocy niepisanej umowy
staramy się utrzymywać chwiejną równowagę naszej beczki prochu, lecz tak
naprawdę kaŜdy z nas jest gotów na wszystko, Ŝeby zdobyć Irmę. Zdobyć tylko
dla siebie. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdybyśmy pozwolili pofolgować
sobie. MoŜe to i lepiej, Ŝe jest tak, jak jest, chociaŜ, dalibóg, nie widzę powodu
do radości. Napięcie osiągnęło juŜ takie rozmiary, Ŝe Wszechświat gotów się
wywrócić na lewą stronę, jak w tym wykładzie Profesora.
*
W środku nocy zbudziło mnie światło padające przez iluminator. LeŜałem
chwilę bez ruchu, przytomniejąc z wolna, a potem zerwałem się na równe nogi.
Na zewnątrz jasnym blaskiem świeciła nieznana planeta. Planeta, tutaj, z dala od
jakiegokolwiek systemu gwiezdnego?! ZbliŜyłem się do okna. Gwiazdy
błyszczały jak morze klejnotów, ogromne i bliskie, a za nimi - tak, za nimi! widniał dziwaczny, podejrzany glob. Na jego powierzchni coś się poruszyło, jak
gdyby sylwetka człowieka. Przyjrzałem się dokładniej i oczy omal nie wyszły
mi z orbit. Rozpoznałem zgarbiony profil Profesora.
Minęła dłuŜsza chwila, zanim wziąłem się w garść na tyle, Ŝeby zobaczyć
to, co naprawdę widziałem. I zrobiło mi się słabo. Planeta nie była planetą, lecz
iluminatorem kajuty Profesora, leŜącej jak by nie było po przeciwnej stronie
statku. A między mną a tą kajutą leŜał Wszechświat.
*
Kiedy z grubsza rzecz biorąc odzyskałem władzę w nogach, wyskoczyłem
z kabiny na jakoś dziwnie wykręcony korytarz i wpadłem jak burza do pokoju
Profesora. Ten podniósł na mnie zdziwione, bladobłękitne oczęta i wstał powoli
zza biurka, jakby zobaczył ducha. Musiałem przedstawiać interesujący widok,
gdy tak stałem przed nim na dygocących nogach, rozchełstany i z obłędem
w oczach, niezdolny wykrztusić niczego rozsądnego, wskazując wyciągniętym
palcem na iluminator. "Tam, tam ..." - wybełkotałem nareszcie. Profesor wyjrzał
z zaciekawieniem na zewnątrz, po czym chwycił się kurczowo framugi.
ZbliŜyłem się do niego, obalając po drodze krzesło. Blask padający z pokoju
oświetlał zamkniętą, wyłoŜoną tytanowymi płytami przestrzeń z uwięzionym
pośrodku Wszechświatem. W sumie nic szczególnego - stwierdziłem z jakimś
dziwnym spokojem - po prostu wszystko wywróciło się na lewą stronę. My
jesteśmy na zewnątrz, a Kosmos jest w środku. Wszystko zgodnie z regułami
inwersji.
*
- Trzeba przede wszystkim ustalić - rzucił Profesor w stronę ogłupiałego
Nawigatora i zaspanego Mechanika - względem czego nastąpiła inwersja.
Obserwowana konfiguracja wskazuje jednoznacznie, Ŝe chodzi o obszar
wewnątrz naszego statku. Ale jaki konkretnie obszar? Od tego zaleŜy bardzo
wiele.
Widać było, Ŝe Profesor, wkroczywszy na znajomy grunt, odzyskał juŜ
codzienną pewność siebie, czego o nas nie dało się powiedzieć. Siedzieliśmy jak
na szpilkach, trzymając się kurczowo krzeseł, oczekując, Ŝe lada chwila cały
Wszechświat lub chociaŜby sufit zwali się nam na głowy. Nieprzyjemne uczucie
potęgowały pokrętne deformacje dalszych kątów pokoju, a na samo
wspomnienie korytarza robiło się nam niedobrze. A tymczasem Profesor
perorował jakby nigdy nic:
- Musimy zdać sobie sprawę, panowie, Ŝe obecnie nasz statek rozciąga się
w nieskończoność, co moŜe stwarzać - hm! - pewne trudności eksploracyjne.
JednakŜe stosunkowo niewielkie deformacje - tak, tak, niewielkie! - budzą
pewne nadzieje. Dostępność wszystkich pomieszczeń świadczy wyraźnie o tym,
Ŝe powierzchnia, względem której nastąpiła inwersja, jest teŜ stosunkowo
niewielka i zlokalizowana w którymś z nich. Powinniśmy więc zbadać, które to
pomieszczenie. Ale najpierw, panowie, obudzimy Irmę.
Trzymając się ścian ruszyliśmy gęsiego całą czwórką, starając się nie
rozglądać. Trwało to tak długo, Ŝe w pewnym momencie zwątpiłem, czy
dotrzemy do celu. Wreszcie jednak idący przodem Profesor zatrzymał się
i zastukał trzy razy. Odpowiedziała mu głucha cisza. Profesor zapukał mocniej,
a potem powoli uchylił drzwi kajuty. Stanęliśmy w progu, zaglądając ciekawie
do wnętrza. Było ogromne i przeraźliwie puste, jak Kosmos. Podłoga, ściany
i sufit zaginały się do tyłu, potęgując przemoŜne wraŜenie, Ŝe stoimy na
krawędzi próŜni. Jakimś nie sparaliŜowanym jeszcze fragmentem świadomości
skonstatowałem z niejakim zdziwieniem, Ŝe wcale mnie to nie emocjonuje.
Byłem dziwnie spokojny, jak we śnie, i jak we śnie odbiłem się lekko od progu,
wpływając do pokoju, który nie był pokojem, lecz nowym Kosmosem.
*
- Irma! Irmaaa...! - wołaliśmy jeden przez drugiego, ciągnąc za sobą kable
reflektorów. Irmy nigdzie nie było, a nasze namiętności odŜyły z nową siłą.
Wydawało się nam, Ŝe kto pierwszy ją znajdzie... Trzeba ruszyć głową, muszę
być lepszy od innych! Podpłynąłem do drzwi i namacałem kontakt, a wtedy całe
pomieszczenie rozbłysło nagle światłem ogromnego Ŝyrandola, zawieszonego
gdzieś bardzo, bardzo daleko... Tak, pomieszczenie! MoŜe i miałem nadzieję na
własne oczy zobaczyć Nieskończoność, lecz zamiast niej ujrzałem zamykające
nas w swym wnętrzu granice tego świata, dalekie, bladoróŜowe, pulsujące
Ŝyciem ściany... Rozglądaliśmy się dokoła, aŜ wreszcie Profesor z wyrazem
zaskoczenia na twarzy oznajmił:
- JuŜ wiem, domyślam się, gdzie przebiega powierzchnia inwersji. Stało się
to, o czym wszyscy bez ustanku marzyli. Panowie, jesteśmy w Irmie!
*
- Jedno mnie tylko zastanawia - powiedział powoli Profesor. - Według
wszelkich reguł Irma teŜ powinna była wywrócić się na lewą stronę.
- Co, Irma? - parsknął Nawigator. - Profesorze, czy posądza pan Irmę o to,
Ŝeby z własnej woli zrobiła coś równie nieprzystojnego?
Solidarna salwa śmiechu wróciła nam niejaką równowagę ducha.
Rozejrzeliśmy się dokoła, a potem popatrzeliśmy jeden na drugiego. To fakt,
jesteśmy w Irmie, lecz czy aby na pewno pragnęliśmy tego w ten sposób,
i w dodatku tak demokratycznie? Popłynęliśmy w róŜne strony, obciąŜeni
dojmującym uczuciem niespełnienia. Irma jest nasza, wspólna, jest całym
naszym światem... co brzmi dobrze moŜe w tanich romansach. Naprawdę była
niczyja, jak dawniej, moŜe nawet bardziej odległa i niedostępna - tym razem
takŜe dosłownie... Kiedy więc nagle w pole widzenia wpłynął majestatycznie
ogromny, półprzezroczysty glob, rzuciliśmy się hurmem ku niemu, byle prędzej,
byle bliŜej, byle szybciej od innych...
Pędziliśmy ku planecie, będącej dla nas ucieleśnieniem Irmy, popędzani
atawistyczną Ŝądzą zespolenia. Glob rósł, opalizujący, wspaniały, spadając na
nas w swym ogromniejącym majestacie, a potem poczwórny plusk oznajmił
moment ostatecznego połączenia.
Mam nadzieję, Ŝe czworaczki urodzą się zdrowe i silne...
(1989)