ZYGZAK wyd. 139
Transkrypt
ZYGZAK wyd. 139
Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Branicach – Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny w Opolu Wyd. 09(139) Rok XII WRZESIEŃ 2010 CHORZY I CZŁONKOWIE STOWARZYSZENIA „WSPARCIE I TROSKA” po uroczystościach w opolskim szpitalu. Obchody IX Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie w Opolu i Branicach Umacnianie i zdrowienie Biesiada Rodzinna str. 3 Razem bawić się i tworzyć str. 6 Ogrody szczęśliwe str. 10 Choroba i rodzina str. 14 Szczęścia czas str. 19 Choroba, moja rodzina i ja str. 23 WYDARZENIA O Dniu Solidarności W 10 tez o schizofrenii Schizofrenia jest chorobą. Schizofrenia jest chorobą o wielu wymiarach. Schizofrenia jest nie tylko chorobą. Schizofrenia nie jest choroba dziedziczną. Schizofrenia nie jest choroba nieuleczalną. Są osoby chorujące na schizofrenię – nie ma „schizofreników”. Chorujący na schizofrenię nie przestaje być człowiekiem, osobą, obywatelem – jak każdy z nas. Chorujący na schizofrenię nie zagrażają innym bardziej niż osoby zdrowe. Chorujący na schizofrenię oczekują szacunku, zrozumienia i pomocy. Schizofrenia rzuca na światło pytania egzystencjalne wspólne chorym i zdrowym. 2 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 roku 1996 roku, w sprzeciwie wobec licznych uprzedzeń, dyskryminacji i wykluczania z życia społecznego osób chorych psychicznie, psychiatrzy na Światowym Zjeździe Psychiatrycznym w Madrycie rozpoczęli realizacje programu SCHZOFRENIA – OTWÓRZCIE DRZWI. Jego głównym zadaniem jest łamanie stereotypów o chorych i chorobie, udzielanie rzetelnej wiedzy na jej temat, poprawę odbioru schizofrenii i pogłębienie tolerancji dla osób chorych psychicznie. W każdym kraju program jest koordynowany przez komitet, w skład którego wchodzą psychiatrzy, pacjenci, członkowie rodzin chorych, dziennikarze, politycy, nauczyciele i działacze społeczni. W Polsce kampania jest realizowana od 2000 roku. W jej ramach prowadzi się badania i organizuje sympozja na temat schizofrenii. Program ten ma na celu integrację różnych środowisk stworzenie szeroko powiązanego środowiska opiniotwórczego, tak by wspólne przesłanie programu miało mocny rezonans w opinii publicznej i doprowadziło do przełomu w postawach i uprzedzeniach wobec chorych. Bezpośrednim celem akcji jest przeciwstawienie się stygmatyzacji i dyskryminacji osób chorujących na schizofrenie poprzez edukację wielu grup społecznych – uczniów, kleryków, pacjentów, rodzin, lekarzy rodzinnych oraz bliską współprace z mediami nad nowym, bliższym prawdzie obrazem osoby psychicznie chorej w społeczeństwie. Ogólnopolski program Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego „Schizofrenia – otwórzcie drzwi” realizuje te zadania poprzez dostarczanie wiedzy o chorobie, usuwanie społecznego lęku przed tym, co niezrozumiałe w psychozie, włączanie pacjentów i ich krewnych jako równouprawnionych partnerów w ten proces szeroko rozumianej popularyzacji idei, a także na wpływanie na system leczenia: podnoszenie standardów opieki nad chorymi i rozwój środowiskowej zorientowanej opieki psychiatrycznej. Działania praktyczne polegają na współpracy z mediami, realizacji programów edukacyjnych oraz badaniu postaw społecznych. Przedstawiciele Stowarzyszeń Pacjentów i rodzin biorą udział w sympozjach i konferencjach również jako wykładowcy oraz zaczęli wydawać swoje czasopismo „Dla nas”. W drugą niedzielę września w ramach tej akcji corocznie uroczyście w całej Polsce obchodzony jest Dzień Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie. Na podstawie:B. de Barbaro, K. OstojaZawadzka, A. Cechnicki, „Możesz pomóc” Opracowała Iwona Kapral Opole – Branice – Wspólne obchody IX Dnia Solidarności z Chorymi Psychicznie Biesiada Rodzinna BIESIADA RODZINNA, to spotkanie z bliskimi, dobra zabawa i sporo atrakcji T DOBREJ ZABAWY chorym i ich bliskim życzyli dyrektor Krzysztof Nazimek egoroczna Biesiada Rodzinna zorganizowana w branickim szpitalu z okazji IX Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie była ważnym wydarzeniem dla szpitala i chorych. Przede wszystkim została zmieniona jej reguła – przez uprzednie 2 lata była ona organizowana tylko dla pensjonariuszy Zakładu OpiekuńczoLeczniczego i ich rodzin, w tym roku uczestniczyli w niej pacjenci z wszystkich oddziałów szpitala i ZOL-u, a także grupa pacjentów i instruktorów z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego im. Św. Jadwigi Śl. W Opolu. To była impreza bogata w różne atrakcje, w której każdy uczestnik – jeśli tylko miał ochotę – mógł znaleźć coś interesującego dla siebie. Oprócz fantastycznej atmosfery, niezłej pogody, świetnej muzyki i dobrego towarzystwa, były też konie na których można było sobie pojeździć, świetna kuchnia, gry i zabawy z nagrodami, solowe popisy wokalne i taneczne, była możliwość uczestniczenia we wspólnym malowaniu obrazu na tkaninie, zorganizowano również wystawę prac wykonanych podczas III Międzynarodowych Warsztatów Arteterapii, które odbyły się w Branicach w maju br. i prac pacjentów szpitala. Jednym zdanie trzeba przyznać, że organizatorzy zadbali, by działo się wiele i by nikt się nie nudził. Witając przybyłych gości i wszystkich zgromadzonych dyrektor Krzysztof Nazimek przypomniał ideę jaka przyświeca Dniu Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie i życzył wszystkim dobrej zabawy. Tego samego życzył zgromadzonym Józef Małek wójt gm. Branice i Czesława Gałka naczelna pielęgniarka szpitala. W spotkaniu udział wzięli również: Władysław Lenartowicz przewodniczący Rady Gminy, Krystyna Dołęga gł. księgowa, ks. Alojzy Nowak, Krystyna Sobota gł. księgowa, Jarosław Gospodarczyk kierownik Działu Techniczno-Administracyjnego, przedstawiciele Stowarzyszenia Rodzin „Wsparcie i Troska” z Opola. W biesiadzie uczestniczyło blisko 150 chorych, którymi opiekował się personel oddziałów i instruktorzy z Pracowni Terapii Zajęciowej. Zabawa na świeżym powietrzu zaostrza apetyt, więc zadbano również by chorzy i ich bliscy mieli co jeść i pić: była wspaniałą grochówka, kaszanka z surówką, były ciasta, kawa i owoce. W trakcie całej bieZYGZAK WRZESIEŃ 2010 3 WYDARZENIA siady panowała wspaniała atmosfera, o co dbał opiekujący się chorymi personel. Pacjenci opolskiego i branickiego szpitala wspólnie przeżywali to popołudnie i wspólnie też bawili się. Anna Dudziak kierownik Pracowni T.Z. pod koniec imprezy zaprosiła chętnych do wspólnego namalowania obrazu wyrażającego wrażenia wyniesione z biesiady. Sądząc po treściach, jakie dominowały w tej kompozycji były to wrażenia pozytywne. Za naszym pośrednictwem organizatorzy biesiady dziękują wszystkim osobom, które przyczyniły się do zorganizowania Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie w branickim szpitalu: Krzysztofowi Nazimkowi dyrektorowi szpitala, Józefowi Małkowi wójtowi gm. Branice, ks. proboszczowi Alojzemu Nowakowi, Barbarze Łysko i Sylwii Jania z Firmy SABAT, SM Joachimie, Marii Wyszyńskiej, Jadwidze Garguli oddziałowej, Władysławowi Lenartowiczowi przewodniczącemu Rady Gminy, Waldemarowi Nowakowi (za hipoterapię), Annie Dudziak kierownikowi Pracowni Terapii Zajęciowej oraz wszystkim instruktorom terapii zajęciowej i personelowi medycznemu, który tak znakomicie opiekował się chorymi i zachęcał do wspólnej zabawy, dziękujemy również pacjentom z oddziału B-4 za pomoc techniczną. H. Śliwiński 4 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 To była impreza bogata w różne atrakcje, w której każdy uczestnik – jeśli tylko miał ochotę – mógł znaleźć coś interesującego dla siebie. Oprócz fantastycznej atmosfery, niezłej pogody, świetnej muzyki i dobrego towarzystwa, były też konie na których można było sobie pojeździć, świetna kuchnia, gry i zabawy z nagrodami, solowe popisy wokalne i taneczne... ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 5 WYDARZENIA Opole – Wrażenia z Biesiady Rodzinnej w Branicach Aż żal było wyjeżdżać W rzesień to szczególny czas dla osób chorujących na schizofrenię i inne choroby psychiczne. Już od 9 lat w naszym kraju organizowane są, w ramach programu „Schizofrenia – Otwórzcie Drzwi”, liczne akcje informacyjne kulturalne oraz naukowe, mające na celu przełamanie wciąż jeszcze istniejących stereotypów i barier społecznych dotyczących osób chorych psychicznie. W tym roku po raz pierwszy w imprezy organizowane przez Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny im. św. Jadwigi w Opolu włączył się także Samodzielny Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych im. bp. J. Nathana w Branicach. Owocem tej współpracy obok wystawy prac pacjentów był także zorganizowany 10 września piknik na terenie branickiego szpitala, na który zaproszono zarówno pacjentów jak i ich rodziny z obu szpitali. Pacjenci z Opola wraz z terapeutami i pielęgniarkami po dotarciu na miejsce zostali jeszcze przed rozpoczęciem uczty oprowadzeni po nie małych włościach szpitala w Branicach. Nie mogło sie także obejść bez odwiedzin Kościoła św. Rodziny oraz przyszpitalnej kaplicy, które po remoncie są chlubą księdza proboszcza – Alojzego Nowaka. Po zwiedzaniu przyszedł czas na dobrą zabawę. Po przywitaniu przez Dyrekcję znamienitych gości, pacjenci posileni pysznym ciastem i innymi słodyczami porwani przez terapeutów i pielęgniarki ruszyli w tany. Dodatkową atrakcją pośród pląsów były konkursy czy to taneczne czy wokalne. Miłośnicy zwierząt mogli spróbować jazdy konnej, ponieważ do Branic zawitały konie uczestniczące w hipoterapii prowadzonej w opolskim szpitalu. Jedni przełamali swój lęk do koni, inni odkryli nową pasję, ale bez wątpienia wszyscy podziwiali urok i wdzięk wierzchowców. Obok biesiadnych stołów ustawiono także mini wernisaż prac pacjentów z wszystkich działających w Branickim szpitalu pracowni. Niektóre prace – czy to użytkowe takie jak torby, poduszki, papierowe koszyczki, czy też artystyczne takie PIKNIK W BRANICACH rozpoczęliśmy od krótkiej wycieczki po szpitalu 6 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 jak obrazy czy filcowa biżuteria, można było zakupić, co też niektórzy uczynili. Kontynuacją tego artystycznego akcentu było wspólne dzieło wszystkich uczestników pikniku. Powstało ono na rozłożonym na stołach płótnie. Każdy, kto chciał mógł za pomocą farb oddać w dowolnej formie swój obecny nastrój i stan ducha. W kilka chwil płótno zapełniło się kolorami i kształtami. Na pewno warto je będzie przy następnej okazji zobaczyć w całej okazałości. Zabawa ucichła na czas obiadu – aromatycznej grochówki, by potem rozpocząć się na nowo. O tym jak dobrze pacjenci i terapeuci się bawili może świadczyć fakt, że nie łatwo było ich skłonić do powrotu do Opola, kiedy w końcu się udało wszyscy w szampańskich nastrojach oczekiwali... na więcej. Ze śpiewem na ustach ruszyli autobusem do domu wyczekując kolejnego pikniku, który 19 września zorganizowany został na terenie opolskiego szpitala. Marysia O tym jak dobrze pacjenci i terapeuci się bawili może świadczyć fakt, że nie łatwo było ich skłonić do powrotu do Opola, kiedy w końcu się udało wszyscy w szampańskich nastrojach oczekiwali... na więcej. ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 7 Opole – Branice – Wspólny piknik w opolskim szpitalu Bawić się i tworzyć Czasem trzeba tak niewiele, by zobaczyc uśmiech na twarzach, które choroba porysowała przedwczesnymi zmarszczkami i nacechowała smutkiem – wystarczy dać odrobinę siebie, stworzyć coś... wystaczy być razem P odobnie jak i w Branicach, także w Opolu odbył się piknik dla pacjentów, ich rodzin i przyjaciół. Na tę okazję przyjechali także pacjenci szpitala z Branic ze swoimi opiekunami. Pogoda była słoneczna, zachęcała wszystkich do wspólnych rozmów, tańców, śpiewów, jedzenia, tworzenia – po prostu cieszenia się z bycia w dużej i różnorodnej grupie. Niewątpliwą atrakcją były jazdy konne i muzyka na żywo zespołu Pana Waldka. Dzięki ciepłej pogodzie i nastrojowi radości impreza mogła trwać aż do późnych godzin popołudniowych. Iwona Kapral W tym roku hasłem przewodnim obchodów święta solidarności z osobami chorymi jest temat „Ogrody szczęśliwe”. Jako wspólną pracę jednoczącą wszyst- kich chętnych we wspólnym działaniu pacjentów, terapeutów i pozostałych zainteresowanych postanowiłam realizować DRZEWO, jako formę przestrzenną będącą symbolem życia, natury, rozwoju, piękna, otwartości, nadziei... itp. Lekka konstrukcja drzewa, którą przygotowałam wcześniej była podstawą do wspólnego działania, które dawało możliwość uczestnictwa wielu chętnych osób. Jestem bardzo zadowolona z zaangażowania uczestników – efekt pracy po ostatecznym dopracowaniu będzie możliwy do obejrzenia. Taka wspólna realizacja niesie z sobą wiele pozytywnych cech. Daje poczucie wspólnoty, odpowiedzialności a w efekcie finalnym samozadowolenie i poczucie własnej wartości. Bożena Uryga-Mączyńska BRANICE przyjechały z uśmiechem To była niezwykła wyprawa. W dniu 19 września br. grupa chorych i opiekunów z branickiego szpitala udała się z rewizytą do Opola na rodzinny piknik. Zostaliśmy serdecznie powitani przez chorych i personel z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego. Zapewniono nam dużo atrakcji dla „ciała i dla duszy”. Nasi pacjenci bardzo chętnie uczestniczyli w atrakcyjnych konkursach za co zostali obdarowani wspaniałymi nagrodami. Jednak największym wzięciem cieszyła się przejażdżka na koniach, z której skorzystała skwapliwie większość naszych podopiecznych. Pogoda dopisała, tak jak i humory wszystkich uczestników pikniku. Dziękujemy naszym przyjaciołom z Opola za zaproszenie i wspaniałą zabawę. Mamy nadzieję, że będziemy nadal tak wspaniale współpracować, a nasze wzajemne kontakty będą coraz lepiej służyć chorym naszych szpitali. Barbara Wojtuś 8 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 TO BYŁ NIEZAPOMNIANY PIKNIK –gospodarze zadbali, by nikt się nie nudził, nie chodził głodny i by każdy czuł, że jest ważny i zauważony, że jest pośród przyjaciół. WSPÓLNEJ BUDOWIE DRZEWA przygląda się dyrektor Krzysztof Nazimek ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 9 Wystawa prac plastycznych pacjentów Nasze ogrody szczęśliwe T egoroczne obchody Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi na Schizofrenię przebiegają pod hasłem „Umacnianie i zdrowienie”. Hasło to można odczytywać jako szukanie zdrowienia w umacnianiu tego, czego choroba nie zniszczyła. Bazowaniu na umiejętnościach i talentach odkrytych w procesie leczenia. Nasze szpitale w Opolu i Branicach specjalnie na to święto wspólnie przygotowały następujące imprezy: Wystawa prac plastycznych pacjentów „Ogrody szczęśliwe” w dniach 1-30 września 2010. Tradycyjnie we wrześniu Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny im. Św. Jadwigi prezentuje prace pacjentów powstałe w ramach zajęć z arteterapii. Tegoroczna wystawa prezentowana była w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu na ulicy Piastowskiej. Generalnie to dla nas była już 31 wystawa organizowana na terenie miasta Opola (m.in. Muzeum Śląska Opolskiego, Muzeum Diecezjalne, 10 ZYGZAK kino Kraków, Hotel Mercure, Filharmonia Opolska) i poza jego granicami (Klinika Partnerska w Hemer, Moszna). W poprzednim roku pojawił się pomysł wspólnej wystawy prac pacjentów szpitali w Opolu i Branicach. Nasze placówki współpracują i chętnie włączamy się do wspólnych przedsięwzięć. W salach wystawowych biblioteki pokazane były prace powstałe w pracowniach terapii zajęciowych i arteterapii z zastosowaniem różnorodnych technik. Temat wystawy Ogrody szczęśliwe można odnaleźć w prezentowanych pracach i tekstach napisanych specjalnie na tę okazję przez naszych pacjentów. Na uroczystym wernisażu, pomimo bardzo deszczowej pogody, było wielu gości z Opola i Branic. Przy dźwiękach muzyki i tak ekspresyjnego tematu goście mogli czuć się jak w prawdziwym ogrodzie o każdej porze roku i porze dnia. Wystawa była chętnie oglądana, bo też prezentowała się bardzo urokliwie. Pięknie wyeksponowane prace WRZESIEŃ 2010 stwarzały niezwykły klimat, który pozytywnie wpływał na każdego, kto chociaż przez chwilę tam zagościł. Specjalnie z myślą o wystawie plastycznej został ogłoszony wśród chorych konkurs literacki na taki sam temat „Ogrody szczęśliwe”. Na ten apel odpowiedziało sporo osób. Teksty przyniesione do redakcji gazetki w Opolu zostały przepisane do komputera i znajdują się w aktualnym numerze poświęcony obchodom Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie. Skserowane i oprawione teksty zostały wkomponowane pomiędzy prace plastyczne i można je było czytać do końca września w Opolskiej Bibliotece Publicznej. Iwona Kapral – instruktor Dnia 1 września br. w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyło się uroczyste otwarcie 31 wystawy prac chorych pt. „Ogrody Szczęśliwe”. Po raz pierwszy do udziału w wystawie zostały zaproszone Pracownie Terapii Zajęciowej w Branicach. Pacjenci oraz pracownicy Pracowni Terapii Zajęciowej serdecznie dziękują dyrektorowi Krzysztofowi Nazimkowi oraz terapeutom z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego im. Św. Jadwigi Śl. w Opolu za możliwość wystawienia prac i pokazania ich szerokiemu gronu osób odwiedzających wystawę. Jest to dla naszych pracowni nowe, cenne doświadczenie. Barbara Wojtuś – instruktor ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 11 Opole – Poruszający spektakl Teatru „W drodze” Spektakl „Dlaczego Ja” W „Aby zrozumieć ludzi, którzy cierpią na schizofrenię, musimy najpierw otworzyć drzwi do swoich serc. To jest test na człowieczeństwo...” Prof. Norman Sartorius Genewa (Szwajcaria) były przewodniczący Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego Szpitalu Neuropsychiatrycznym 19 września 2010 roku miałam okazję zobaczyć niezwykłe przedstawienie pt. „Dlaczego Ja”. Pacjenci chorzy psychicznie pod opieką Sławomira Kuligowskiego znakomicie bawią się w teatr. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę to twarze aktorów. Twarze, które nie grają w sensie pozytywnym, surowe twarze, ale jakże wymowne. Oszczędność słów to kolejna rzecz zwracająca uwagę. Proste środki wyrazu, oszczędność ruchowa nadawała ogromne znaczenie przekazu artystycznego. Pacjenci nie grający, nic nie udający, oddawali siebie i to co czują. Ogromnie zdyscyplinowani i wiedzący po co są na scenie, i jakie jest ich zadanie. Autentyczni. W kontekście solidarności osobami dotkniętymi chorobą psychiczną dawało to efekt szczerości i prawdziwości. Wzruszenie wywoływała prostota. Spektakl dokładnie przemyślany, logicznie poprowadzony i czysty w środkach wyrazu. Przekaz treści w tym spektaklu jest oczywisty i poruszający. Chorzy mówią o samotności w chorobie, o samotności każdego człowieka, a podwójny wymiar uzyskał reżyser pracując właśnie z osobami dotkniętymi chorobą. Nie bał się pokazać wszystkich aspektów niedoskonałości człowieka, czym tylko zyskał na wartości artystycznej. Proste znaki teatralne były czytelne, jak zasłonięcie twarzy, czy serca czerwone wręczane przez parę aktorów, a na koniec wręczone widzom. Polecam ten spektakl każdemu. Nie będę opisywać treści, ponieważ trzeba to zobaczyć i przeżyć. Tak, to przedstawienie przeżywa się wraz z aktorami. Graniczna Ż ycie tak ciężko doświadczonych chorobą osób nie jest wcale łatwe. Jednym z objawów tej choroby jest właśnie wycofanie się z życia społecznego. Z perspektywy człowieka zdrowego, jeżeli na co dzień nie ma on kontaktu z osobą chorującą psychicznie, rodzi się przekonanie, że problem wcale nie istnieje. Tymczasem jak się okazuje osoby chorujące psychicznie żyją wśród nas i jest ich coraz więcej. Przez tego typu akcje chcemy pokazać, że pamiętamy o istnieniu osób chorujących i jesteśmy gotowi nieść im pomoc. Działania podejmowane w ramach Programu „Schizofrenia – Otwórzcie Drzwi” realizowane w całej Polsce i mają na celu otwieranie kolejnych drzwi przed chorymi na schizofrenię, tak aby umożliwić im ponowną integrację ze społeczeństwem, a tym samym powrót do normalnego życia. Program zachęca więc, aby przed chorymi na schizofrenię „otwierać drzwi” szkół, uniwersytetów, urzędów, zakładów pracy, świątyń, wreszcie i przede wszystkim domów rodzinnych. Nie czekajmy by ktoś inny pomógł choremu, zróbmy to sami najlepiej jak potrafimy i nie musimy być do tego profesjonalistami. Wystarczy być człowiekiem. W ten sposób otwieramy drzwi naszych serc. Do tej idei nawiązywał w swoim przedstawieniu Dlaczego ja nasz teatr „W drodze”. Iwona Kapral - instruktor 12 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 TEATR „W DRODZE” po owacyjnie przyjętym przedstawieniu – (pierwszy od lewej) opiekun zespołu Sławomir Kuligowski Opole – Wrażenia z Biesiady Rodzinnej w Branicach Niezwykła wycieczka C odziennie wstaję punkt szósta. Co za nieszczęście. Czyż nie mogłabym pospać do siódmej? A tu masz, szósta. Dzisiaj również wstałam jak zwykle. Wypiłam kawę i spaliłam dwa papierosy. Potem szybko pobiegłam do sklepu po następne. Wyprowadziłam psa, naszykowałam śniadanie synowi do szkoły, obudziłam go i wyprawiłam na zajęcia. Pomyślałam, że dobrze byłoby pójść po resztkę pieniędzy do bankomatu. Ta „ściana płaczu” wzbudza we mnie czasami odrazę tylko dlatego, że pieniędzy w niej brakuje. Szybko, niemalże biegiem poszłam do teatru, sprawdziłam czy wszystko jest gotowe do nagrania piosenek i biegiem do domu. Nie dopiłam następnej kawy, jak wsiadłam do samochodu i pojechałam po książeczkę recept dla wnuczki. A w drodze powrotnej myślę sobie, że odwiedzę Panią Alę z dziennego. I tak zrobiłam. –Dzień Dobry. –Dzień Dobry Pani Elu. Jedzie Pani z nami na piknik do Branic? –Nie wiem. A jest miejsce dla mnie? –Ciągle ktoś dzwoni, że nie pojedzie. Miejsce jest. A jak nie to odpalę swój samochód i wezmę ze cztery osoby. – Mam dzisiaj wolne. Kolega zwolnił się z próby i nie możemy nic bez niego zrobić. Zadzwonię do córki czy da sobie radę beze mnie. –Niech Pani dzwoni – odrzekła Pani Ala. I zadzwoniłam. Córka jest samodzielna więc powiedziała mi, żebym jechała. Wypaliłam papierosa, porozmawiałam z pielęgniarką z dziennego i już trzeba było jechać. Wsiadłam do autobusu i czułam jeszcze kołatanie serca, spowodowane stresem ostatnich dni. Poczułam się bardzo zmęczona, ale to bardzo. W autobusie chciałam się przespać, lecz nie potrafiłam. Emocje i myśli kołatały się we mnie. Autobus swoim rytmem jechał dość wolno, a mi szumiało. Czułam jak unoszę się w sobie i zapadam. Obraz za oknem przesuwał się rytmie jazdy autobusu. Dłużyło mi się. Zauważyłam, że jedziemy krętymi drogami. Daleko, daleko te Branice. Sama nie wiedziałam czy chcę, aby podróż się skończyła, czy chciałam nadal jechać. Pytałam Panią Alę czy jeszcze daleko. –Około trzydziestu kilometrów – odpowiedziała. Pomyślałam: „Trzydzieści kilometrów to strasznie daleko. Nie wytrzymam.” Ale potem jakoś szybko zleciało. I te kręte, wąskie drogi. I pod górkę, i w dół. Ta droga do Branic kojarzyła mi się z drogą do rodzinnej wsi. I już Branice. Wysiadłam z autobusu przed szpitalem. Przeszliśmy przez drzwi, nad którymi widniał napis: „Izba Przyjęć”, ale czy to faktycznie izba przyjęć, to nie wiem. Chyba nie, bo żadnej pielęgniarki, żadnego pomieszczenia, gdzie pacjentów można by przyjmować. Długi korytarz. Przez otwarte drzwi zobaczyłam kolorowy klomb. Pełno kwiatów. Pomyślałam, że to pewnie ogród. Zaproszono nas na kawę, chyba do jadalni, lecz to pomieszczenie wyglądało raczej na kawiarnię pacjentów. Przechodząc długim korytarzem zauważyłam otwarte drzwi do pomieszczeń terapeutycznych. Kolorowe te pomieszczenia, i jaki porządek. Prace pacjentów kusiły, by przyjrzeć im się z bliska, lecz ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 13 zabrakło mi odwagi, by wedrzeć się tam i przyjrzeć im się. Może jeszcze będę w Branicach, to nadrobię brak odwagi. Biblioteka. Szereg książek na półkach w idealnym porządku. Pochłonęły mnie te spostrzeżenia, że zapomniałam o swoich troskach. Zmęczenie gdzieś odeszło, ale poczułam ogromny głód. Wyszłam na podwórko na papierosa, z kawą i terapeutką z Branic. Boże, gdybym jeszcze miała pamięć do imion, to byłoby dobrze. Rozmawiałyśmy o mojej wnuczce i córce. A potem kościół szpitalny. Ogromny. Chłodny. Czysty. Jasny. I witraże w ścianie po obu stronach. Kolorowe szkiełka. I Chrystus na krzyżu po prawej stronie ołtarza. I proboszcz. I ludzie słuchający opowieści. A potem pusta kaplica sióstr zakonnych. Ławki, ustawione nienagannie. To dawało jakieś poczucie tęsknoty i skupienia. I ten pogłos. Ach, poznałam Pana Hieronima. Podszedł do mnie z aparatem. –To Pani Graniczna, jeśli się nie mylę. –Tak. Krótka rozmowa. Starszy Pan, wyciszony i skupiony w sobie. Rozmowny, lecz bez przesady. I tak właśnie jest dobrze. Siwiuteńki i szczupły. Miły Pan. Potem ogród. Ławki i stoły. Mnóstwo pacjentów i ich rodziny. Starszych ludzi i cierpiących. Widać często tam przebywają. Smutne twarze i szczęśliwe, czasami bez wyrazu. Oczy błędne, czasami przestraszone, jak spłoszone konie. Jakaś niemoc mnie ogarnęła, gdy patrzyłam na niektórych. Przypominali mi o moim pobycie w szpitalu. I czułam, że bardzo dużo się dzieje w moim życiu. Chyba za dużo. Czy nadążę za tym wszystkim? Czy nie lepiej uciec w chorobę? Ale to byłoby tchórzostwo. Trudy dnia codziennego ciężkie do przeskoczenia, lecz znakomicie sobie z nimi radzę. Muzyk grał swoje utwory. Niektórzy tańczyli, bawili się, szczególnie terapeuci z Branic i Opola, aż miło było popatrzeć. Radość z nich tryskała i swoboda. Uśmiechnięci i szczęśliwi. Co takiego nas różni? Myślę, że chorzy są przytłoczeni swoimi problemami i zmaganiem się z chorobą, dlatego tak trudno jest im wyzwolić Ducha Swobody. Bawili się uczestnicy, a ja stałam i patrzyłam, obserwowałam, nie zazdrościłam swobody ponieważ jestem jakaś zmęczona. To ogromne wydarzenie taki piknik dla chorych, ogromna radość. Podeszłam do stołu gdzie można było namalować co się czuje. Nic mi nie przychodziło do głowy. Narysowałam dwa połączone kółka, potem dołączyłam następne, i następne, a później wypełniłam je inną farbą i dorysowałam uśmiechnięte usta. Inni malowali słońca, kwiaty i tym wyrażali swoją radość. Ach, kupiłam poduszkę robioną przez pacjentów w Branicach. Oglądałam ich prace plastyczne. Bardzo podobały mi się ła- będzie z papieru. Znakomite prace. Jak można tak kunsztownie połączyć kartki papieru, żeby tak wspaniałe stworzyć arcydzieła. Koszyczki z papieru. Jeden koszyczek wyglądał jak torebka, byłam gotowa ją sobie kupić. Przyglądałam się pracom malarskim. Jedna z nich przykuła moją uwagę: oczy świdrujące. Nie potrafiłam oderwać od nich swoich oczu. Rozmawiałam z różnymi ludźmi. Podeszłam do jednej dziewczyny. Strach miała w oczach. Wypaliłyśmy po papierosie. Powiedziała mi, że jest zmęczona swoją chorobą. Bierze leki, a mimo to choroba wraca. Zwierzyła mi się, że żyć jej się już nie chce. Zaprowadziłam ją do toalety, ponieważ sama się bała. Zrobiłam to bez zastanowienia, gdyż wiem jak się czuje w chorobie. Pomyślałam, że dobrze się ze mną dzieje, bo ja nie mam lęków i żyję normalnie, że teraz mogę pomóc innym. Gdy siedzieliśmy już w autobusie, gotowi do drogi powrotnej, muzyka wciąż grała. Gdy odjeżdżaliśmy, wciąż grała. Usiadłam na swoim miejscu i czułam się lekko. Zapomniałam o swoich problemach w tym dniu, zapomniałam o troskach i o to chodziło wszystkim. Nabrałam sił i na drugi dzień czułam się wypoczęta. Tak więc mój spontaniczny wyjazd do Branic był ze wszech miar udany. Tak to było – jak mówi mój Tato. Graniczna Przy chorym trzeba być J Opole – Wykład prof. Jacka Wciórka 14 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 ednym z punktów obchodów Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie była konferencja szkoleniowa skierowana do personelu medycznego, pacjentów, ich rodzin i przyjaciół. Z wykładem pod tytułem „Osoba, cierpienie, nadzieja – miedzy chorowaniem i zdrowieniem” wystąpił prof. Jacek Wciórka z Instytutu Neurologii i Psychiatrii z Warszawy. W swym niezwykle ciekawym wystąpieniu mówił o różnych aspektach choroby, zdrowienia i związkach pomiędzy tymi stanami. Jednak najważniejsza konkluzja tego wystąpienia, to by przy pacjencie bardziej być, a mniej się krzątać. Skłonienie, wsłuchanie się w chorego, bycie przy nim kiedy tego właśnie potrzebuje – często jest bardziej mu potrzebne niż medykamenty i procedury medyczne. Warto pamiętać o tej prawdzie w swojej pracy codziennej przy chorych. Iwona Kapral Granica szczęścia Każdy był kiedyś smutny, płakał i narzekał, Miał zły humor, złościł się, przeklinał, Jednak zawsze istnieje nadzieja, Ponieważ ta umiera ostatnia, Daje nam promyk słońca Na zachmurzonym niebie. Ktokolwiek widział ogrody szczęśliwe, Zachwycał się ich pięknem, czarem, zapachem, Ten wie jak miłe jest szczęście, uśmiech, Nawet wtedy, gdy nie ma czasu na miłość, Ogród szczęścia ofiaruje nadzieję na radość. Uśmiech – tak, jakże śmiejmy się z umiarem, Tak, by ogrody, w których będziemy, Nie przyzwyczaiły się do naszego dobrego humoru, Bo rutyna niszczy szczęście i oczekujemy więcej, Tak dużo, że znikamy i toniemy. Ogrody szczęśliwe Pośród drogi – człowiek drogi Droga zaczyna wywijać harce – coraz dalej nasze palce. Zaraz go dotknę, a ten samotnie idzie, nie patrzy, jest coraz dalszy. Zamknęłam oczy, by sercem koczyć i oto jestem tym jednym gestem. Witam Osobę, gadamy sobie. Nagle olśnienie – to nie zwidzenie! W życia korowodzie jesteś mi ogrodem! Jak Ty mi, tak ja Tobie chcę być Szczęścia Ogrodem. Baśka Historia o ogrodach Niosą ukojenie: ogrody szczęśliwe, Będąc zarazem natchnieniem, „Dzisiaj jestem w łonie” – któż dzisiaj nam to powie. Są nat chnieniem poetów, Narracją dziennikarzy, Wielkim westchnieniem Boga, W ogrodzie nikt nie karze. Szczęściem zwą stan woli, Był od zawsze tak widziany, W ogrodzie szczęściem kąpanym, Jesteśmy tutaj – czekamy. Ogrody szczęśliwe Byłam tu parę razy, „ogrody szczęśliwe” to krajobrazy, Widać z daleka – to oczywiste, Są nasze Polskie, bo ojczyste. Jestem w szczęśliwym ogrodzie, Czuję się rześki w swobodzie, Brakuje mi tu tylko Ciebie, Pomyślę, może o... niebie? Szczęście bywa ulotne, Widzę spojrzenia zalotne: Twoje i koleżanki Zosi – znów będę o nie prosił. Ogród miejsce spełnienia, Idę goniąc marzenia. Ty jak zwykle radosna – poczekam aż będzie wiosna! Wiosna ogrodów szczęśliwych, Tak jak lato dni dociekliwych, Pomyślę jesienią o cudach świata, A zimą tylko herbata, herbata, herbata. ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 15 Możemy tworzyć swoje ogrody szczęśliwe J ak spojrzeć na ludzi to każdy z nas jest przecież osobnym istnieniem. Dorosły, dziecko, małe czy duże, starzy ludzie, starsi, kobieta czy mężczyzna. Jesteśmy osobnymi istnieniami. Każdy z nas to taka działka uprawna czy ogród. Bywają takie ogrody, które bardzo trudno uprawiać. Dla mnie najtrudniejszym ogrodem uprawnym jest wiek dojrzewania. Oj, ten ogród jest ciężko pielęgnować. Posiadam dzieci właśnie w tym wieku i ile to kosztuje cierpliwości, to wie każdy rodzic. Bywają też takie już dojrzałe ogrody, w których trudno o rododendrony czy bazylię. Można tak sadzić sobie drzewa w takim ogrodzie, kwiaty, ale dobra gleba to podstawa. Każdy z nas ma jednakową szansę na piękne owoce. Każdy z nas rodzi się bezbronny i zdany na Bożą łaskę. Gdy gleba nie dopisze to wszystko usycha lub owoce są niezdrowe. Usycha miłość, usycha uczciwość i dobroć. Dobra gleba to podstawa. Nie muszę szukać daleko Szczęśliwego Ogrodu. Mój ojciec, moja mama. Mam rodziców, a teraz tylko ojca, ponieważ mama zmarła wiosną. Trzeba powiedzieć, że z podziwem patrzę na ojca. Jest dla mnie przykładem dobroci, uczciwości i lojalności. Przez kilka lat opiekował się mamą, chorą, na wózku ELŻBIETA ŻŁOBICKA 16 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 i stale powtarzał i powtarza: „Ona była najlepsza. Ja mógł ją wozić i dźwigać, bo tak trzeba, to moja żona i ja jej przysięgał na dobre i na złe.” Mówię tacie, że takich ludzi na świecie nie ma, że tacy ludzie to rzadkość. Ja mam swój ogród – praca. Zostałam wychowana w etosie pracy. Praca to rzecz święta i bardzo ważna. Pracowitość w moim domu jest wykładnikiem wartości. Tak jest w moim domu i czy chcę czy nie, to ja dzisiaj też tak uważam. Dzisiaj są czasy, że o pracę trudno, ale to nie w tym sensie wartościuję otoczenie. Można nie mieć stałej pracy, lecz można być przedsiębiorczym i jak to się mówi: „praca w rękach się pali”. Ja mam zawód artystyczny i wiele moich prac dla przyjemności również ma wymiar artystyczny. Tak więc tkam dla przyjemności, wykonuję W każdym wieku, w każdym momencie życia, można znaleźć swoje szczęście, i nie muszą to być namiastki, ale pełne ogrody szczęścia. kolaże czy robię serwety. Piszę też teksty i wiersze. Dużo jak na jedną osobę. Praca artystyczna, to taki mój ogród szczęśliwy. Znajomi mi mówią, że to Bóg obdarował mnie tak hojnie. Zgadzam się, że Bóg, bo jak wytłumaczyć, że pewne dary przychodzą same od siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że co zacznę robić to wszystko pięknie mi wychodzi. Jak to inaczej nazwać, jak nie Darem Bożym. I tak, mimo wielu przeciwności, jestem w pewien sposób szczęśliwa. Przeszłam wiele burz w swoim życiu, ale teraz okazało się, że posiadam siłę Tytana. Obronną ręką wychodzę z impasów życiowych i mogę powiedzieć, że znalazłam wreszcie swój Ogród Szczęśliwy – spokój. Wrócę jeszcze na chwilę do darów bożych. Nie można się sprzeniewierzać woli Boga. Jeśli Bóg daruje mam coś, to powinniśmy iść tą drogą, bo to da nam szczęście. Jeśli Bóg daje nam zdolności matematyczne, a ktoś ambicjonalnie każe nam iść w innym kierunku, to nie sprzeciwiajmy się naszym zdolnościom i temu, czym obdarował nas Bóg. Szukajmy sobie własnych dróg do własnego ogrodu szczęścia. Nie tak dawno temu poznałam jedną panią, po sześćdziesiątce i proszę sobie wyobrazić, że ta pani nigdy nie rysowała. I właśnie gdy znalazła się w szpitalu, zetknęła się z plastyką. I proszę, pięknie rysuje i maluje. Czyż po sześćdziesiątce nie można znaleźć swojego ogrodu? W każdym wieku można znaleźć swoje szczęście, i nie są to namiastki, ale pełne ogrody szczęścia. Tak więc proponuję nie szukać, ale żyć, a życie samo nam da, co wartościowe. Nigdy nie zaznaliśmy miłości? Przyjdzie czas na wszystko. Każdy ma swój czas i wykorzystajmy go jak najlepiej. Tam na górze Bóg pamięta o każdym z nas i daje nam to, co najlepsze jest Graniczna Mój ogród szczęścia Ogrody szczęśliwości Miejsce nad miejscami nie do pojęcia. Mój tajemniczy ogród szczęścia. Ażeby dla ludzi ujmował w jednaniu się Pokonaniu boleści, niech im pobyt w nim Wszystkich pieści. Niebiańska muzyka od archaniołów, kuszące owoce, Rajskie ptaki, kwiaty wiecznie pachnące, miętowe Krzaki. Gdzie jak na bezludnej wyspie jednak Na której każdy mógł być. Żeby wiecznie móc Być. Przecież do życia niczego nam nie potrzeba Oprócz wolności. Być sobą – po prostu takim. Można coś sobie wyobrazić i uwierzyć Gdzie we śnie odnajdziecie. Dzikie konie – Pegazy poganiają chmury. Słonie szczęśliwie Grają na trąbie w kierunku tęczowej nuty Z gejzerów wydobywają się soczyste wody Moje ogrody szczęśliwości, przyjemności, Błogości bez nieskończoności pełne Niewyczerpywanej radości, tam gdzie czas Nie ucieka i nic się nie zwleka. Chwile ujmy, zbawienia, wśród wspaniałych Sadów gdzie można dojrzeć olśnienia. Soczyste i złote owoce ogrodu szczęśliwości I kropla nadziei poznając nektar Długowieczności i sok długiej młodości. W tym ogrodzie niczym w raju, W szczęściu gdzie wszyscy polegają W beztrosce, młodzi, wiecznie uśmiechnięci. Gdy jest źle warto oderwać się, Szybować jak Piotruś Pan prosto Do Nibylandii – takiego ogrodu, Gdzie każdy w nim dzieckiem jest Ażeby w takim śnie zapomniało się O chorobie poniekim było przyjemnie Po prostu jak w innym wymiarze Nic nie robić, leniuchować i wypoczywać W chłodnym cieniu gdzie przewiewa Rześki zefirek wśród drzew pomników pamięci Gdzie każdy dzień się świeci. Na równiku malują chmury baranki. Kwiaty każdego dnia zakwitają. Pachną też owoce, gdzie pszczółki je odwiedzają. W tym ogrodzie wszystkie drzewa świata. Można zapomnieć o pragnieniach i żyć Beztrosko leżeć na hamaku. Zbierać maliny Można, pić wodę z źródlanego potoku I patrzeć na bijący z owego mglistą tęczę. Ze szczęścia pochodzimy – jako dzieci to czujemy Lecz płaczem witamy I z płaczem odejdziemy Czy w życiu do szczęścia dojdziemy? Miłość, bogactwo, władza – tego chcemy? Z tym wszystkim na ustach pychą się zachłystujemy W rzeczywistości – to nic nie wiemy Nawet tego, czy po śmierci gdzieś dopłyniemy Ale kto wie – może dotyk Boga poznamy Gdzieś w raju – przy boku aniołów – świadomość osiągniemy I nie płacząc i nie śmiejąc – z własnego Ograniczenia zrezygnujemy – z pochylonym czołem W Bogu się rozpłyniemy Ponieważ ogrody szczęśliwości to my – bo piękne są tylko nasze piękne sny Tam wszystko – bo lustro marzeń mamy tam się nie przepychamy tam nie sprzedajemy i kupujemy tam się nie pouczamy tam się nie żądamy tam się nie oszukujemy i doradzamy Czy takie Bóg otworzy nam bramy? – gdzie już więcej nie cierpimy gdzie ogród szczęścia i my kochamy... Damian Jakub Koczur Dopóki Dopóki się złoszczę – ciesz się, bo zależy mi na Tobie. Dopóki się wściekam – walcz, bo to znaczy, że jeszcze kocham. Dopóki płaczę – przytul mnie, choćby tylko życzliwym wzrokiem. Nie uciekaj, błagam, nie uciekaj! Boję się, że kiedyś dokonam, takiego odkrycia, że wszystko mi jedno. Baśka Żaba ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 17 REFLEKSJE Choroba i Rodzina P odczas niedzielnego święta 19 września br. obchodzona była dziesiąta rocznica powstania Stowarzyszenia Rodzin „Wsparcie i troska”. Prężnie w stowarzyszeniu działają panie Michalina Bierówka i Longina Kucharczyk. Przypominamy, że spotkania rodzin pacjentów chorujących na schizofrenię odbywają się cyklicznie w Oddziale Dziennym WSZN w Opolu w trzecią środę miesiąca w godzinach 16.00- 19.00. W spotkaniach uczestniczą także lekarz psychiatra, psycholog i pielęgniarka środowiskowa. Osoby należące do stowarzyszenia podzieliły się z publicznością swoimi doświadczeniami z chorobą osoby bliskiej. Były kwiaty i podziękowania dla nich. Poniżej publikujemy jedno z tych doświadczeń. Iwona Kapral nagle pojawiła się choroba i tak straszna i w takich okolicznościach. Pojawiła się jak grom z jasnego nieba i trwa nadal już dwadzieścia lat. Nic o niej nie wiedziałam, myślałam że to jakiś incydent, który minie jak grypa czy angina. Przez dłuższy czas nie potrafiłam tej choroby nazywać; unikałam słowa „schizofrenia”. Przeszłam, a właściwie przeszliśmy cała rodziną wszystkie etapy, które towarzyszą poznaniu tej choroby. Szukałam przyczyn genetycznych, analizowałam swoje zachowanie i szukałam winy w sobie. Był żal do Boga i pytanie; dlaczego nas to spotkało? Był całodobowy lęk o syna, wstyd przed rodziną i sąsiadami, nadzieja że niedługo się to skończy. Te wszystkie etapy zmieniały się wraz z samopoczuciem syna. Na te wszystkie pytania nie można oczeki- Łatwiej mówić o sukcesach, pochwalić się rodziną, dziećmi. Tak było również w naszej rodzinie. Mamy dwóch synów, zdolni dobrze uczący się, nie sprawiających żadnych kłopotów w nauce i w zachowaniu, po prostu ideały. Aż tu Każda choroba, a szczególnie schizofrenia, wymaga cierpliwości, zwłaszcza od najbliższych, rodziny. PANI MICHALINA i Członkowie Stowarzyszenia Rodzin WSPARCIE I TROSKA 18 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 Modlitwa Jezu prosimy Cię za tych wszystkich, dla których krzyż stał się zbyt ciężki. Dla twojej świętej Krwi pomóż im powstać i iść dalej. Daj nam wszystkim zrozumieć, że miłość na tym świecie polega na tym, że pomimo słabości nie ustajemy, ale zawsze od nowa zaczynamy. wać gotowej, uzdrawiającej odpowiedzi. Należy szukać pomocy u specjalistów, którzy od strony medycznej mogą nam pomóc. W tym wszystkim miałam szczęście, wspierał mnie mąż, problemami syna żyjemy razem. Prócz tego spotkałam wspaniałych ludzi: lekarzy, terapeutów, czy to w klinice we Wrocławiu, czy w szpitalach w Branicach i Opolu. Czułam z jakim zaangażowaniem chcieli nam pomóc. Współpraca rodziny z lekarzem jest bardzo ważna. W 2003 roku Pani dr Butmankiewicz zaproponowała nam udział w konferencji grup samopomocowych w Jedliczach k/Łodzi. Podczas tej konferencji poznałam mój problem, chorobę w rodzinie i jak ją zaakceptować. Przekonałam się, że jest to taka sama choroba jak inne. Dla każdego człowieka jego choroba jest najważniejsza i najtrudniejsza; „Jeżeli czegoś nie można zmienić trzeba to zaakceptować”. Gdy przestałam bać się słowa „schizofrenia” i nazywać tę chorobę po imieniu, syn zaczął zdrowieć, tzn. ja zaczęłam inaczej go postrzegać. Każda choroba, a szczególnie schizofrenia, wymaga cierpliwości, zwłaszcza od najbliższych, rodziny. Będąc w Jedliczach dowiedziałam się o stowarzyszeniach rodzin, które wzajemnie się wspierają. W tutejszym szpitalu istnieje Stowarzyszenie Rodzin „Wsparcie i Troska”. Spotkania odbywają się już od 10 lat, w każdą trzecią środę miesiąca . W sądzie zostało zarejestrowane 5 lat temu 15.09.2005 r. Na tych spotkaniach można swobodnie opowiedzieć o swoich problemach, gdyż obowiązuje nas dyskrecja. Często mamy problemy nie tylko z chorym w rodzinie ale i z samym sobą. Ta choroba dotyka w jakiś sposób także i nas. Nie wiemy jak postępować, z kim rozmawiać. Nie zawsze można to zrobić w rodzinie, z sąsiadami czy nawet z lekarzem rodzinnym. Na spotkaniach w stowarzyszeniu mamy fachową pomoc lekarską, jest psychiatra, psycholog, terapeuta a nawet ksiądz kapelan który, jak zajdzie potrzeba, wspiera duchowo. Ja jestem zadowolona z tych spotkań. Obecnie bardzo chętnie dzielę się swoimi doświadczeniami, chcę wlać w innych nadzieję. Skoro nam się udało oswoić tą chorobę, to może i innym się uda. Syn będąc chory zdał maturę, ukończył studnia i to fizykę na Uniwersytecie we Wrocławiu, rzucił palenie papierosów, umie gospodarzyć swoimi pieniędzmi. Bierze czynny udział w różnych spotkaniach, gdzie gra na gitarze, śpiewa, gra w teatrze przyszpitalnym, prowadzi samochód. Zdaje sobie sprawę, że nie wolno mu pić alkoholu i sam się kontroluje. Nie wszystko jest jeszcze dobrze, nie pracuje i ma lęki przed podjęciem pracy. Ma jeszcze tyle obaw, ale radzi sobie coraz lepiej. Najważniejszą rzeczą jest to, oczywiście, aby mieć nadzieję. Jeżeli człowiek ją czasem traci to musi jej poszukać. Wtedy ważni są inni ludzie, bo to oni mogą natchnąć jakąś dobrą radą, myślą, nadzieją. Ważne jest aby nie zamykać się w czterech ścianach z własnym nieszczęściem lecz wyjść z domu do innych ludzi. Głęboko wierzę, że pomogła nam i nadal pomaga w najtrudniejszych momentach modlitwa. Łączy nas, uspokaja i mobilizuje. Dodaje mi siły, aby poradzić sobie z trudnościami w zaakceptowaniu choroby syna. Wielki psychiatra krakowski, profesor Antoni Kępiński, przyjaciel papieża Jana Pawła II, pisał o ważnym elemencie stosunku do chorego na schizofrenię jakim jest szacunek, a nawet podziw. Według niego; „Chorzy mają w sobie coś wielkiego. Jest w nich zmaganie się człowieka z samym sobą i z otoczeniem, szukanie własnej drogi. Jest to świat, w którym przejawia się to co najbardziej w człowieku ludzkie. Chorzy stają się nam coraz bliżsi, gdy pomagają nam poznać lepiej samych siebie”. Michalina RADOŚĆ PO WYSTĘPIE Elżbieta Żłobicka w towarzystwie doktor Marii Waloszek-Brzozoń Jak dotknięcie duszy P ani Elżbieta Żłobicka vel Graniczna pojawiła się na scenie prezentując swoje wiersze i prozę. Sama przygotowała scenografię i teksty na tę specjalną także i dla niej okazję. Jeszcze parę minut przed wejściem na scenę była spięta i widać było po niej tremę. Jednak już od od momentu wejścia na jej twarzy widać było skupienie i podążanie za prezentowanymi tekstami. Z lekko- ścią przechodziła od jednego utworu do drugiego, dodając od siebie często informacje na temat okoliczności powstania tego utworu. Teksty były bardzo osobiste i refleksyjne. Nie jednej osobie podczas tego spektaklu łzy potoczyły się z oczu, bo trudno było oprzeć się autentycznośc przedstawianych przeżyć, to było jak... dotknięcie duszy. Iwona Kapral Szpital pełen kwiatów O d dłuższego czasu daje się zauważyć, że park Szpitala w Branicach wypiękniał. Wokół pawilonów, na klombach i rabatach zakwitły kwiaty. W zasadzie można by powiedzieć – Szpital zakwitł. Pani Teresa Kramarczyk jest niezmordowana, sama hoduje rozsady w niewielkiej szklarni. Dba o każdy klomb; pieli, sadzi kwiaty, podlewa. Efekty są widoczne, park pełen jest jesiennych kwiatów. ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 19 REFLEKSJE Branice – Powitanie „Złotej Jesieni” Grill i słońce D źwiękami muzyki akordeonowej, śpiewem oraz zapachem pieczonych kiełbasek Oddział C powitał pierwszy dzień jesieni. Co prawda piękna pogoda jesienna trwała tylko 3 dni, ale mamy nadzieję, że deszczowe, chłodne dni wkrótce miną i znowu będziemy się cieszyć jesiennym słońcem. Pomysł na zorganizowanie grill przyszedł z dnia na dzień. Błyskawicznie z pomocą chorych instruktorki zorganizowały wszystko co potrzebne, by grillowanie przebiegło sprawnie i w miłej atmosferze. W oczekiwaniu na pyszne kiełbaski wszyscy śpiewali przeróżne piosenki; ludowe, biesiadne przy akompaniamencie akordeonu, na którym przygrywał Stanisław G. Atmosfera była wspaniała, wszyscy się świetnie bawili, humory wszystkim dopisywały. To było najprawdopodobniej ostatnie spotkanie przy grillu w tym roku, no chyba że pogoda zrobi nam miła niespodziankę i spotkamy się w ogrodzie, przy grillu i muzyce jeszcze raz, by cieszyć się jesiennym słońcem i barwami. Instruktorki Oddziału C Opole – Terapia „Na zdrowie” W intencji chorych Kotki i pieski W C hodząc na zajęcia terapii pracą zobaczyłyśmy czarnego kotka zrobionego na szydełku. Bardzo się nam on spodobał i dlatego postanowiłyśmy zrobić takie kotki same. Silną motywacją Ewy była jej mała chrześnica i chęć zrobienia jej niespodzianki, natomiast moją – chęć zajęcia się jakąś pracą w ogóle. Nie sądziłyśmy, że nas to tak bardzo wciągnie, a jednocześnie wyciszy i uspokoi. Ewa w efekcie sprawiła sobie wielką radość, a także chrześnicy, która dostała kotka w prezencie od cioci. Radość jej była ogromna, z dumą pokazywała go całej rodzi- 20 ZYGZAK nie, podkreślając, że ciocia zrobiła go sama i to dla niej specjalnie. Natomiast Viola po zrobieniu kotka, postanowiła później zrobić jeszcze białego pieska – teriera Westa, takiego jakiego sama posiada w domu. Dla Ewy była to pierwsza praca na szydełku i dlatego po jej ukończeniu dziękowała za pomoc w pracy pani Teresce i Violi. Okazuje się, że każda motywacja jest dobra do tego, by zrobić coś fajnego i bliżej poznać się z ludźmi. Ewa i Viola WRZESIEŃ 2010 dniu 8 września br. w Bazylice Św. Rodziny w Branicach odprawiona została Msza Święta w intencji wszystkich chorych z okazji IX Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie. W nabożeństwie uczestniczyła liczna grupa chorych z Branickiego Szpitala, Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego i Domu Pomocy Społecznej w Branicach, którzy do bazyliki przybyli pod opieką personelu. Odprawiający nabożeństwo ks. kapelan Alojzy Nowak mówił w homilii jak ważne dla każdego chorego psychicznie jest, by obok siebie miał zawsze drugiego człowieka, który pośpieszy mu z pomocą; rodzinę, lekarzy, terapeutów, pielęgniarki. Jak potrzebna mu jest solidarność innych ludzi, akceptacja i zrozumienie, jak wreszcie ważnym jest sam proces leczenia i świadomość, jak wiel- ką moc ma wiara. Jest to tym ważniejsze, że trudne i stresogenne warunki życia sprawiają, że wzrasta ilość zachorowań na choroby psychiczne i nerwowe – to synonim naszych czasów. Ksiądz Kapelan wspomniał również przy tej okazji o twórcy Branickiego Miasteczka Miłosierdzia – Biskupie Józefie Nathanie, który całe swoje życie poświęcił opiece nad chorymi psychicznie. Mówił również o dniu dzisiejszym szpitala, o zabiegach dyrekcji szpitala, by poprawić warunki leczenia chorych, o prowadzonych pracach remontowych i modernizacyjnych, o coraz lepszej opiece nad chorymi. Na zakończenie podziękował całemu personelowi szpitala za tę opiekę, za okazywaną serdeczność i zrozumienie, za poświęcenie w służbie drugiemu człowiekowi. Celina Zacharska - instruktor Czułość na oddziale Nagrobek Jestem na oddziale Nie chcę być tu wcale Ale być tu muszę W mózgu są katusze Pozwól mi odejść daleko w dal Chcę iść do owiec, gór no i hal Chcę być wolny jak żebraczek Chce byś milczała tak jak maczek Myślę o Monice O naszej panice O naszej przyszłości O słodkiej czułości. Alina idź już spać już jest czas Alina odejdź. Już nie ma nas Alina śpij słodko na rok dwa Alina nie na rok na sto dwa Bałwan Będzie dobrze tak musi już być Czas się rozstać nie czas tak w tym tkwić Alina umieraj proszę już Alina odejdź tu mam ten nóż Już zima nadchodzi Bałwan w śniegu brodzi. Bałwanem ja jestem Spotykam się z męstwem. A nóż jest dla mnie czy dla ciebie? Od noża będzie ci jak w niebie Nóż i nagrobek dla nas będzie A potem to już wolność wszędzie Zastrzyki i leki Z magicznej apteki, By bałwan długo żył, By cały rok tu był. Moja Moni Wiosną się rozpuści? Leki są a nóż ci Przeżyje cały rok Za nim leki krok w krok. Moja droga Moni Kto cię dzisiaj goni? Gonię ciebie dziś ja Kochanek twój ha, ha. Strzykawka Złotoryja tuż tuż Wciskam gaz, jadę już Kwiaty i wino mam Tobie Moni to dam. Znów dziś zastrzyk wziąłem Szałem ochłonąłem Psychotrop bogaty Wilgotny gazik z waty Kwitniesz w mych ramionach Miłość radość w domach Szczęście spokój błogi Ty i ja, twe nogi. Jutro znowu wezmę I zaliczę klęskę Zastrzyk nie zadziała Dwa zastrzyki. Ała Czułość na oddziale Odwieczne problemy Chorzy – szaleć chcemy Lekarz nie pozwala Pielęgniarka Ala Po dwóch będzie lepiej Struzik błędu nie miej Jakoś pójdę dalej Strzykawką coś nalej Artur Adamowicz ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 21 TWÓRCZOŚĆ Baśń Owszem część XXV (...)Czytać mi się chce. O przygodach, o morale. Książki wesołe, jasne, optymistyczne, a takie ciężkie, dla wybrańców. Wiersze, mówię wam, są inne w samym sobie. Masz mój wgląd. Pisanie, jego urok, pożyteczna praca. O tóż dalej ścieżką, takt nakazuje mi podziękowanie temu, który tutaj przybył. Wstrętny wstęp, zawsze tak jest. A potem chwalić. I jaka to wdzięczność i jakie (podziękowanie) powołanie. Lubię wieczorynkę, dobranockę inaczej cóż za miłe miejsca. Zajście miękkiego punktu dnia. Matki sadzają dzieci przed telewizorem. Disneyland. Kultura współczesna jest kanciasta, suchotyczna i bardzo przebojowa. Zobaczyłam nowość jako odkrycie. Chcę rozczulać tym co serdeczne. Dzieci to ja ci mówię, tak powiem, ich upór. Są bardzo lekkie i słodkie. Boskie dziecko. Jestem skupiona myśl ślamazarna. Tak lubię. Odpoczynku pora, słonko słoneczne. Uroda dnia powszechnego. Od czego jest niedziela. Przebój miesiąca. Rewelacja na kocu i laba. 22 ZYGZAK Cóż bardzo leniwe. To przecież wakacje. Czymże sztuka? Czy jej pilnujesz? Czy mam patrona? Znakomita romantyka. Powikłanie ale to czyż nie skromne. Czy walc jest tańcem? Artystycznie wykonywać. Czekanie o ten aplauz. Skandować o proszę, proszę. Zaliczać się do głosu gremium. Nie buntuj się, tak dawno nie miałam w rękach pismodzieja. Ciężar życiowy i ta rodzina, ta jak ta skrytka. Zabawa jest ryzykiem dzieci – o tym nie wiedzą. Pyszczki kwiatowe i korony biologiczne, kolce obronne. Oj roślino! Takie piękne, bo nierzeczywiste. Królowa zapachu, są dwie; fiołkowe i pąsowe – roślinne. Ich biusty to powab. W każdym bądź razie to jest dramatem, burleską. Wielkie pienie. I tak dawno jak opera. Gesty i śpiew i wystrój tego obiektu. Byłam w Toruniu. Bardzo piękna perspektywa. Wystrojowa kawiarnia obok akademików. Wspominam bonanzę w kawiarence. Studenci pilnie się kształcą. Żaki, takie zaszczyty na wyrost. Wdrażanie wiedzy, to przywilej i smutne kochanie w deszczu i książka nobliwa i atmosfera wolności. Miłowanie młodociane. Już mogą się żenić. Mają radiowęzeł szumi aparat akademika. Afera komizm młodość. Aniołowie krystaliczne ożenki. Miłość na stancji. Poszanowanie mądrości. Arcydzieła głodnych młodych ludzi. Prywatne pracy. Debiuty, Juwenalia. Czytelna okupacja dążąca do świa- WRZESIEŃ 2010 tła. Lampki u stolika. Kwitną soczyście owoce tego ogrodu. Jest on z papieru. Ogrody otóż to są na łodydze główki kolorowe. Śmiejące się oczy. Zaangażowanie w przekazie. Ich posmak. Gdy wspominam naukę czuję wielki sentyment. Fajne były studia. Usta okrążone gusta. Wielkie mocne i niedozwolone bytowanie w klitkach z pustaków. Jakiej sejsmicznie ogromnej rysy. Cecha doktora. To szacunek oczywisty jak powołanie. Lubię się uczyć do dziś i nadal. To jest książka. Nieczytelna pusta i paraliż, i dreszcz, i ogrom. I to że mnie nie chcą i nie tylko wszędzie. I dowód na wytrwanie. I sypkie wzruszenie. Czytać mi się chce. O przygodach, o morale. Książki wesołe, jasne, optymistyczne, a takie skomplikowane, ciężkie, dla wybrańców. W czytelni wymienianie książki. To nasz świat. Czy- telniczki. Kochać książki nie każdy umie. Formy przekazu. Nakazywać, to rzecz szlachetnej umiejętności. Pisać, to uwaga osobowości przekazać treść, zatwierdzić nowy pomysł. Wiersze, mówię wam, są inne w samym sobie. Masz mój wgląd. Pisanie, jego urok, pożyteczna praca. Moja profesja wielce wartościowa. Nauczać. Mieć ochotę na wczesne śniadanie zanim pójdę do szkoły. Oczy są trzeźwe, wybudzone. Ich rola niezbędna, ich błogosławione światło, ich pożytek. Pasja czytać też. Wygięte fotelowe poręcze. A co potem wynajdywać, błędy czyli korekta. Wtedy to wesoło poprawne. Ile słów topi się w atramencie. Lśnić, czekać na komunię Fotografia dostatecznie, na trzy. Ręce splecione, różaniec i miłość, która płacze. Proces twórczy – sejsmiczny ogrom. Tekst i grafika EWA Szczęścia czas J uż teraz we mnie kwitną Twe ogrody, już teraz we mnie Twe królestwo jest... Tak śpiewając, jeszcze kilka lat temu, podczas Mszy Św. doświadczałam jakiegoś przepełnienia pokojem i radością. Wpadł mi w serce temat „Ogrody Szczęśliwe” i zaczął się popłoch myśli, ale gdzie one są. Gdzie są moje Ogrody Szczęśliwe? Z jakiejś pustki, jak odległe echo, zaczęły sie powiększać obrazy pamięci, bo bywałam w życiu szczęśliwa. I obraz – Mam 7 lat. Jestem wesołą dziewczynką, ale często skuwa mnie paraliżujący strach. Przeprowadziłam się z rodziną do miasta na osiedle z blokami. Nie mam koleżanek i nie umiem się zakoleżankować z żadną z dziewczynek, choć wiele ich na podwórku. Poszukuję więc skarbów i zwykle coś mi się przywidzi. Na przykład wśród kamyków coś błyszczy, aż mi serce zaczyna mocniej bić, a to kamyk ładny, albo nawet taki sobie, ale błyszczał, to już skarb. Kieszenie ciągle poobrywane, mama się denerwuje, a ja szukam, bo ciągle mi mało. Obok kotłowni osiedlowej w hałdzie węgla znajduję jeden taki węgielek, który ma wtopione kilka kryształków złota. Zostałam bohaterką podwórka, bo znalazłam ZŁOTO. Do dziś mam ten skarb i pamiętam to poczucie szczęścia. Potem się okazało, że to taki minerał zwany złoto głupców. Zauważyłam u siebie takie myśli, że szczęście w połączeniu ze mną okazuje się niepowodzeniem. II obraz – Mam 17 lat. Siedzę na koncercie filharmonii. Orkiestra wykonuje utwór romantyczny, bardzo ekspresyjny, a ja przeżywam ogromne ZYGZAK emocje. Właściwie, to jakbym znikła i znalazła się bez ciała w innej przestrzeni. Ogromne szczęście. III obraz – Mam 22 lata i teraz, to ja siedzę w orkiestrze. Gramy „Toscę” Pucciniego. Nie widzę sceny i śpiewaków, ale brzmienie opery bezkreśnie wypełnia każdą komórkę mojego istnienia. Ile razy graliśmy Toscę? nie wiem, sporo. Za każdym razem wstrząsał mną niewyobrażalny dreszcz, a raczej deszcz dreszczy. IV obraz – Mam 25 lat i właśnie położono mi na piersi Jasia, którego przed chwilą wydałam na świat. Malec natychmiast uspokaja się i mruży oczka próbując dostrzec moją twarz. Mówię do niego gładząc delikatnie aksamitne ciałko. Jestem tak szczęśliwa, że wstrząsa mną płacz. Każdy następny poród, a było ich jeszcze cztery, ma dla mnie ten sam błysk cudu. V obraz – Jestem od roku na terapii. Słucham godzinami poezji śpiewanej, jeszcze nie odkryłam, że to poezja Stachury. Odkrywam na nowo siebie, już nie myślę tylko o tym, żeby umrzeć. Zaczynam widzieć w sobie wiele dobrych stron i jestem tym faktem zaskoczona. Poznaję coraz więcej osób, właściwie powinnam powiedzieć, że poznaję coraz więcej dobroci ludzkiej. Choć mam 40 lat, to czuję, że patrzę na świat po raz pierwszy. Wychodzę spod mrocznego klosza. Te obrazy i kilka jeszcze innych przedstawiających różne moje pasje, przypominają mi, że bywam szczęśliwa. Furtki do Ogrodów Szczęśliwych są we mnie, ale same Ogrody, to są inni ludzie, moi bliźni, dzięki którym mogę doświadczać stanu szczęścia. Baśka WRZESIEŃ 2010 23 TWÓRCZOŚĆ Recenzja filmu „Powrót idioty” Kto kocha idiotę? Polecam kolejny film, który na pewno warto zobaczyć. Pozdrawiam Piotr Radz K olejnym moim zdaniem doskonałym czeskim filmem jest film „Powrót idioty” (Návrat idiota) z roku1999, którego reżyserem jest Saša Gedeon. Inspirowany on jest doskonałą powieścią Fiodora Dostojewskiego pt. „Idiota”. Rolę tytułowego Idioty Františka doskonale zagrał Pavel Liška. Była to jego pierwsza rola filmowa, która stała się zapowiedzią tego, że ten aktor nadaje się do grania trudnych, ale i wybitnych jednostek. František nigdy niczego nie poznał ani nie doświadczył, ponieważ całe dorosłe życie spędził w szpitalu psychiatrycznym. Jest jak małe dziecko – czyste i niewinne. Nie umie kłamać, udawać, zakładać różnych masek w zależności od okazji. Opuszcza szpital i jedzie do rodziny, która nawet nie wie o jego istnieniu. Wszystkie wrażenia, jakich doznaje są tymi pierwszymi. Stosunki między członkami rodziny, do której trafia, są tak pogmatwane, że František szybko się w nich gubi. Daje się wciągnąć w rozgrywki pomiędzy kochankami, rodzeństwem i ich rodzicami, a to sprawia, że pakuje się w sytuacje niezręczne, czasem zabawne. Jest świadkiem zmian partnerów, wszelakich wyznań i awantur pomiędzy nimi. Wszystko go smuci, wszystkim współczuje. Tylko ta osoba, która go zrozumie może pomóc mu wrócić. Olga kocha Emila. Emil kocha Annę. Anna kocha Roberta. Idiota kocha wszystkich. I w tym tkwi problem. Wszystkich kocha po równo. Wszystko i wszystkich umie zrozumieć, a to z kolei czyni go bezsilnym. No, bo jak po24 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 Prawda jest taka, że kto idiotę kocha ten sam idiotą jest. A każdy, kto ma w sobie trochę z idioty, potrafi kochać przynajmniej trochę. móc jednej osobie na przekór drugiej, gdy obie kocha tak samo? Idiota jest pozbawiony własnego ego, a inni nie. Podstawą tej opowieści jest właśnie ta fundamentalna różnica. A kto kocha Idiotę? Na to pytanie odpowiedzi szukają wszyscy ? Nie tylko postacie, które spotyka Idiota? Również ci, którzy mogą idiotę spotkać. Prawda jest taka, że kto idiotę kocha ten sam idiotą jest. A każdy, kto ma w sobie trochę z idioty, potrafi kochać przynajmniej trochę. Film ten został entuzjastycznie przyjęty przez czeską krytykę. A z takich kilku ciekawostek związanych z tym filmem to matka reżysera Milica Gedeonova jest scenarzystką. W filmie tym gra również moją ulubioną czeska aktorkamoja rówieśnica Anna Geislerova. Jeszcze taka ciekawostka muzyczna związana z tym filmem. Otóż grający w tym filmie aktor Jiři Machaček jest liderem rockowej kapeli MIG 21. No i jeszcze jedna ciekawostka. Grająca w tym filmie Tatiana Vilhelmová ma 161 cm wzrostu. Branice – Koncert zespołu „Muzyka Vena” Uczta dla melomanów Wspaniałą rzeczą było patrzeć na grających, widać było, że gra sprawia im autentyczną przyjemność. Nie tylko grali dla słuchaczy, ale również świetnie się bawili. N iedziela 5 września na pewno zapisze się w pamięci branickich melomanów. Tego dnia o godzinie 14.00 w bazylice Św. Rodziny odbył się koncert Zespołu kameralnego „Muzyka Vena” złożonego z muzyków, którzy na co dzień grają w Filharmonii Opolskiej im. Józefa Elsnera: Joanny Widawskiej-Landwójtowicz – skrzypce, Małgorzaty Rędzińskiej – altówka, Dariusza Kownackiego – akordeon i Ewalda Wawrzyniuka – wiolonczela. Tego dnia w bazylice zgromadziło kilkuset słuchaczy, którzy przybyli z nadzieją na niecodzienne przeżycie i nie zawiedli się. Koncert pierwotnie miał odbyć się w krużgankach branickiego szpitala, ale wskutek chłodu, jaki tego dnia panował ostatecznie odbył się w bazylice. Na pewno było to z korzyścią dla jakości odbioru muzyki, gdyż bazylika ma świetną akustykę. Doktor Antoni Junosza-Szaniawski, który był inicjatorem koncertu przypomniał, że niegdyś w krużgankach regularnie odbywały się występy i po ich odnowieniu dobrze byłoby do tej tradycji powrócić. Sponsorami koncertu byli przedstawiciele dwóch firm farmaceutycznych, którzy również byli obecni w bazylice. Koncert był dla większości obecnych w bazylice prawdziwym objawieniem. Nie ma w Branicach, a nawet w najbliższej okolicy, okazji do słuchania muzyki poważnej na żywo. To ogromna różnica pomiędzy słuchaniem muzyki z nagrań, nawet tych najlepszych, a słuchaniem jej na żywo. Odbiór na żywo wzbogacony jest jeszcze o kilka elementów, które wzmacniają doznania estetyczne; kontakt z muzykami, widok grających i to, że obok są inni słuchacze, którzy przeżywając muzykę stwarzają również wokół specyficzną aurę skupienia i prawdziwie duchowego przeżycia. Zespół zagrał wiązankę utworów z różnych gatunków muzyki; od klasycznej (Moniuszko, Czajkowski), poprzez muzykę z popularnych oper, operetek, baletów (Jezioro Łabędzie), walce Straussa, muzyka Lehara, czardasze, popularne tanga, muzyka z kręgu kultury śródziemnomorskiej w nowoczesnej aranżacji. W proponowanym repertuarze każdy ze słuchaczy mógł znaleźć coś dla siebie. Wspaniałą rzeczą było patrzeć na grających, widać było, że gra sprawia im autentyczną przyjemność. Nie tylko grali dla słuchaczy, ale również świetnie się bawili. To było bardzo autentyczne, a w każdym razie sprawiało takie wrażenie. O tym jak muzyka trafiła do serc słuchaczy niech świadczy fakt, że przez cały czas trwania koncertu w bazylice panowało niezwykłe, uroczyste skupienie. Na zakończenie koncertu ks. Alojzy Nowak wyraził nadzieję, że to nie będzie tylko jednorazowy happening, ale tak jak mówił doktor A. Szaniawski, będzie odrodzeniem się tradycji organizowania cyklicznych imprez kulturalnych w krużgankach. Hieronim Śliwiński ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 25 TWÓRCZOŚĆ Gobeliny Mariana Henela w Katowicach Wystawa „Eros a’la Naif” W dniu 15 września br. w Muzeum Śląskie w Katowicach została otwarta wystawa czasowa „Eros a’ la Naif”, która potrwa do 21 października 2010 r. Na wystawie prezentowana była twórczość osób niepełnosprawnych intelektualnie. Wystawa miała na celu zwrócenie uwagi nie tyle na seksualność człowieka, co na bogaty obszar przeżyć intymnych, i że o erotyce można mówić w różnorodny sposób. Artyści, których prace zostały zaprezentowane na wystawie niezależnie od nurtów artystycznych, mód preferencji panujących w sztuce profesjonalnej tworzą prace oryginalnie fascynując siłą ekspresji, szczerością wypowiedzi. Wernisaż, na który zostaliśmy zaproszeni miał na celu podniesienie rangi oraz nadanie rozgłosu wystawie i artystom, w tym przypadku naszego słynnego prymitywisty Mariana Henela i jednocześnie Naszemu Szpitalowi. Warsztat artystyczny, który przez wiele lat wypracowywał Marian Henel wzbudza niesamowite wrażenie na osobach zwiedzających i zawsze jest rozpoznawalny. Anna Dudziak Ktoś błazenadę nie potrafił skończyć – skończę ją ja. Pamięć jak klisza, obrazy, zdjęcia wywołuję sama. Jak w jadącym pociągu Patrzę się w okno, Coraz to nowe krajobrazy. Rok za rokiem, rok za rokiem. Pamięcią sięgam, widzę. Morze, wyspę i gitarzystę. Nie chcę już pamięcią sięgać w tył, A zapomnieć nie mogę. Och gdyby tak wymazać się dało! 26 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 Tekst i grafika Bogusia Choroba, moja rodzina i ja M oje życie przebiegało różnie, mogę powiedzieć dwuetapowo. Po pierwsze 20 lat życia w frustracji, lecz to się skończyło. Teraz, od kilku lat w życiu spokojnym i zrównoważonym. Nie zabrakło mi obecnie zawirowań, jako pozostałość poprzedniego życia, lecz to się też skończyło. Mogę powiedzieć śmiało, że zostało mi podarowane drugie życie. Lecz lata frustracji przypłaciłam chorobą psychiczną, zaburzeniami osobowości. Biorę leki, więc żyję normalnie. Właśnie, gdy pierwszy raz trafiłam do szpitala, nikt mi nie robił żadnych aluzji, że jestem wariatka. Nikt z otoczenia ani z rodziny. Spotkałam się jednak z głosami, że jestem nienormalna, lecz niebezpośrednio. Nikt w mojej pracy nie robił mi nigdy żadnych aluzji, co do mojej choroby. Nikt nie chciał mnie urażać ani pognębiać. Mało z tego, w pracy cieszę się powodzeniem i opinią, że jestem dobra w tym co robię. Szczęście? Czy nieszczęście? Ja jednak żyłam w cieniu choroby. Żyłam lękiem, że choroba może wrócić bez względu czy biorę leki czy nie. Mam jednak szczęście, bo gdy leki biorę to choroba nie wraca. Żyję normalnie, pracuję, nie mam tak zwanych górek ani dołów, jak to się mawia. Potrafię też spojrzeć na siebie i własną To nieprawda, że inni patrzą na nas chorych psychicznie jak na potencjalnych zabójców, czy na kogoś kto zagraża innym. A może to ja mam takie szczęście. chorobę z dystansu, żartobliwie. Kiedyś w pracy ktoś opowiadał, że duchy istnieją i jakaś dyskusja się na ten temat rozwinęła. Zażartowałam sobie: „Ja w duchy wierzę tylko jak mam jazdę”. Koledzy się uśmiali, lecz widziałam, że jest to śmiech szczery, nie pozbawiony nuty powagi. Żartuję sobie czasami ze swoich postępowań i wizji, gdy choroba wraca. A wróciła, gdy odstawiłam leki, nie z powodu lekkomyślności, bo lekkomyślna nie jestem, lecz z powodu ważnych uwarunkowań zdrowotnych. Rispolept, który brałam przez jedenaście lat wywołał ogromne skutki uboczne i to była konieczność. No i chęć życia bez leków. Myślałam, że 11 lat leczenia i brania systematycznego leków spowodowało, że wyzdrowiałam. Jakże się myliłam. Poinformowałam kolegów z pracy, że leki odstawiłam i jakby zauważyli, że coś ze mną się dzieje, to żeby mnie odstawili do szpitala, albo żeby przynajmniej mi po- wiedzieli. Wszyscy wiedzą o mojej chorobie, nie kryję się z tym. Nawet nowo poznane osoby, na których mi zależy informuję o tym i nigdy nie spotkałam się z jakąś aluzją czy niezrozumieniem. To nieprawda, że inni patrzą na nas chorych psychicznie jak na potencjalnych zabójców, czy na kogoś kto zagraża innym. A może to ja mam takie szczęście. Przy drugim epizodzie już nie było tak łatwo, zwłaszcza z rodziną. Nie powiem, że z wszystkimi z rodziny, ale niektórzy uważali, że jestem już stracona i z choroby już nie wyjdę. Siostra jedna tak orzekła i położyła na mnie kreskę, jak to się mówi. Powiedziała, że zabiorą mi dzieci i nic ze mnie już nie będzie. Tylko, że moja siostra mnie nie zna. Ja jestem uparta, potrafię zadbać o swoje sprawy, potrafię walczyć i jestem nieustępliwa w dążeniu do celu. Wyszłam z choroby, dzieci mi nie zabrali, a ja żyję dalej aktywnie. Pracuję, dbam o siebie, dzieci, finanse i nie narzekam. Można żyć normalnie z chorobą? Oczywiście. Jestem świadoma tego, jaka jestem w chorobie i jestem świadoma, jaka jestem gdy biorę leki. Niczego mi nie brakuje, a siostra do dzisiaj się do mnie nie odzywa. Nie wiem dlaczego, bo jej o to nie pytam. Mój tato jest cudowny. On nigdy mnie nie odtrącił, a moją chorobę traktuje jak każdą inną. Powiada: – Jeździsz samochodem to jesteś zdrowa. Uśmiałam się z niego. Nie jest wykształcony, ale posiada prostotę i mądrość starego człowieka. Ja mam szczęście, bo poza sporadycznymi przypadkami, nikt nigdy nie traktował mnie jak chorą psychicznie. W pracy nie pozwalają mi mówić o chorobie, rozrzewniać się na ten temat i oczekują ode mnie dyskusji, lecz nie o chorobie. Mam szczęście. Praca to mój drugi dom, a nawet wydaje mi się, że bez wyjątku wszyscy mnie akceptują. Nie muszę się niczego ze strony kolegów z pracy obawiać. A rodzina jest tam, gdzie nasze serce. Rodziny się nie wybiera, najważniejsze jednak jest akceptacja mojego taty, reszta się nie liczy, to mi wystarczy. Tak więc choroba w niczym mi nie przeszkadza i wierzę, że jeszcze niejedno dobre mnie spotka. Ela Żłobicka v. Graniczna ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 27 LEKTURY Książki piękne i wartościowe Jak zawsze serdecznie pozdrawiam i życzę miłej lektury – Grażyna Marciniak Książka to przyjaciel, który nigdy nie zdradzi, nie zawiedzie, nie porzuci, niczego nie rząda, a tak wiele daje. Eric-Emmanuel Schmitt – pisarz francuski z wykształcenia filozof urodzony w roku1960. 28 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 (...)Sama staruszka zdecydowała się wyjawić bohaterowi swoją tajemnicę i opowiedzieć pewne ważne wydarzenia z życia, o których nikt w rodzinie nie wiedział. Ale czy była to historia jej życia? C zas urlopowo-wakacyjny za nami. Gdzieś głęboko mamy jeszcze w sobie obrazy zapamiętane z letnich wojażami, a tu za oknem liście żółkną i w powietrzu czuć jesień. Na dłuższe jesienne wieczory, jako alternatywę dla telewizji, chcę polecić dwie książki Erica-Emmanuela Schmitta. Pisałam już kiedyś o innych jego książkach – Oskar i pani Róża oraz Moje życie z Mozartem, a teraz też proponuję dwie, bo jego książki naprawdę warto czytać. Pierwsza to zbiór pięciu opowiadań – Marzycielka z Ostendy. Utwór tytułowy to piękna, poetyczna opowieść o pobycie pewnego pisarza (być może samego autora) w nadmorskiej miejscowości Ostenda w Belgii, dokąd od dawna chciał pojechać, ponieważ podobała mu się ta dźwięczna i tajemnicza nazwa. Wielką tajemnicę odnalazł w domu, w którym się zatrzymał. Wynajął pokój w domu starszej, schorowanej kobiety. Opiekowała się nią krewna, która twier- dziła, że ciotka miała smutne i niespełnione życie, właściwie nic ciekawego jej nigdy nie spotkało, a jedynie zaczytywała się w książkach zgromadzonych przez ojca w ogromnej bibliotece. Sama staruszka zdecydowała się wyjawić bohaterowi swoją tajemnicę i opowiedzieć pewne ważne wydarzenia z życia, o których nikt w rodzinie nie wiedział. Ale czy była to historia jej życia? Zachęcam do przeczytania tej opowieści i czterech pozostałych. Drugą, którą też polecam, jest Ulisses z Bagdadu. To historia młodego Irakijczyka o imieniu Saad Saad, co w ojczystym języku oznacza nadzieję, a po angielsku smutek. Młodzieniec musiał opuścić Irak i udać się do Europy, by tam jakoś na spokojnie ułożyć sobie życie. A ukazała się też niedawno nowa książka E.E. Schmitta Zapasy z życiem. Jeszcze nie czytałam, ale myślę, że też warto po nią sięgnąć. Polecam. Dzisiaj, gdy w niebo spoglądam Jesień Coś zawiało zaszumiało Deszcz tęczowy zleciał z nieba I bajecznym wprost kolorem Park okryły dzisiaj drzewa Kasztan rudy spadł na ziemię Żołądź czapkę swoją zgubił I już nie będzie przed kasztanem Kapeluszem swoim chlubił W sadzie pilnie ktoś pracuje Pędzel lata jak szalony Wczoraj zieleń tam widziałem Dzisiaj żółto jest czerwony Gruszka żółcią się uśmiecha Jabłka iskrzą się czerwienią Jak pokusa na gałęziach Wabią, lśnią się i rumienią Drzewa szumią sobie dumnie Złotą maja dziś koronę Gałązkami się trącają Swym wyglądem zachwycone Jak klejnoty lecą liście Tkając w sadzie dywan złoty Choć odchodzą trochę smutne Lecz zwiastują nam powroty W pierwszą rocznicę Tak chciałbym Odeszły dni młodzieńcze I tylko grusza stara Tęsknotę za minionym Wciąż w duszy mej wyzwala Mija dzień za dniem Godzina za godziną Wspomnienia czas zaciera Z łzami szczerymi płyną Gdy stary pień przytulę Słyszę jak opowiada Ptakom co witają gniazda O chłopcu co tu siadał Rany się goją powoli Na ustach uśmiech zakwita Serce wypełnia pokora A w duszy nadzieja świta Jak z szablą w małej dłoni Z osami wojnę toczył Zjadał złote gruszki I z ran ich sokiem broczył Budzi się zaufanie U dzieci żony brata Lecz wciąż jeszcze nieśmiałe Wciąż jeszcze nie ta data Na drzewa szczycie stawał Tam gniazdo miał bocianie Piratów wypatrywał By sprawić ciężkie lanie Wolniutko krok po kroku Do świata żywych wracamy Błysk szczęścia w oku zakwita Lecz ciągle długi spłacamy Jak czasem zamyślony Wpatrywał się w obłoki Żeglował razem z nimi I zwiedzał świat szeroki Choć jeszcze lękliwi niepewni W trzeźwości swojej nieśmiali Ślemy modlitwy do boga Za bliskich co nas wspierali Przecierał gwiezdne szlaki Rady nowe odkrywał Wrogów zmieniał w przyjaciół Miłość szacunek zdobywał Czasami gdzieś w samotności Smutne łzy ocieramy Bo ciągle jeszcze cierpimy Ciągle pewności nie mamy Pierwsze serce na korze Dłonią chłopięcą wyryte To pierwsza jego miłość Pierwsze serce zdobyte Dzisiaj gdy w niebo spoglądam I myśli ślę do Boga Wiem że trzeźwości i miłości To jest właściwa droga Potem było ich wiele I każda piękna była Lecz tylko ta dziecięca Dziś w sercu mym ożyła Tę drogę ukochałem I chociaż czasem boli To warto dla niej cierpieć Niż dalej żyć w niewoli Wspomnienia popłynęły Oko łezkę puściło Tak chciałbym by na chwilę Dzieciństwo me wróciło Andrzej Iwanowicz ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 29 RECENZJE Żyć – w cieniu tajemnicy czy otwarcie Warto pomyśleć o sobie C o jest tajemnicą, a co otwartością? Gdzie jest granica tajemnicy, a gdzie otwartości? Mogę mówić jedynie na własnym przykładzie, bo pierwsze przeżywałam 20 lat( wystarczy?), a drugie przeżywam obecnie. Życie w tajemnicy jest niebezpieczne dla naszej psychiki. Przez wiele lat skrywałam głęboko swe tajemnice. Nie mogę powiedzieć jakie, ponieważ nie chcę się narażać. Wiele osób mnie zna i obecnie żyję czysto, więc już niech tak pozostanie. Mniej więcej o swoich tajemnicach napisałam w opowiadaniu „Moc Przyśpieszania”, może kiedyś to ujrzy światło dzienne, lecz teraz jeszcze nie dojrzałam do tego by w pełni, wszem i wobec to rozgłaszać. Ku przestrodze jednak muszę powiedzieć, że skrywanie w sobie tajemnic rodzi same nieporozumienia, frustracje i niepowodzenia. Życie wówczas jest pasmem nieszczęść i przyciąga się same nieszczęścia. Wówczas moja psychika bardzo ucierpiała. Gubiłam się w emocjach, gubiłam się w tym co mówię, gubiłam się w życiu. Głęboki stres związany z moim niezdrowym życiem powodował wiele chorób i tych fizycznych i psychicznych. Często chorowałam na zapalenie oskrzeli, nerwobóle i inne. Doprowadziła mnie tajemnica do zaburzeń osobowości, głębokiej depresji aż w rezultacie wylądowałam, jak to się potocznie mówi, w „psychiatryku”. Ale to nie tylko tajemnica, bo samą tajemnicę można przeżyć. Przecież nie wszystko można mówić i nie wszystko można każdemu powie30 ZYGZAK dzieć. Niestety z tą tajemnicą związana była pewna osoba, dużo silniejsza ode mnie emocjonalnie, roszczeniowa i bezwzględna w swoich oczekiwaniach. I to było okropne. Czułam się usidlona, osaczona i bezwzględnie w szponach emocjonalnych. Byłam szantażowana emocjonalnie i psychicznie. Fatalna sprawa, fatalna. Nie potrafiłam się z tego dziwnego związku wydostać o własnych siłach. I gdybym wtedy komukolwiek powiedziała co mnie gnębi, to może by to coś zmieniło. Może ktoś by coś doradził, jak mam sobie poradzić z czymś takim. Nie potrafiłam. Zamknęłam się w sobie, przy okazji tak moje życie się skomplikowało, że w wieku 30 lat uważałam, że nic mnie już w życiu dobrego nie spotka, że jestem stara i brzydka, umrę na raka oskrzeli albo coś w tym rodzaju. Nikt mnie WRZESIEŃ 2010 już nie zechce i nikt mi już nie pomoże. To był czas tajemnic. Potem po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego zamiast wszystko zmieć to dalej brnęłam w złowieszczych przeżyciach, ponieważ osoba tajemnicza zachorowała na raka i ja wspaniałomyślna zaopiekowałam się nią. Jaka ja byłam „cudowna”, tylko dlaczego nie myślałam o sobie? Dlaczego? Myślenie o sobie to nie egoizm. Źle pojmowałam myślenie o sobie. Tak dostałam w kość w życiu, że teraz wszystko odwróciło się o 180 stopni, lecz dopiero jak owa osoba zmarła. Może to nieetyczne, ale dopiero wtedy poczułam ulgę. Straszne, co piszę? Może, lecz dla mnie świat zaczął powoli pięknieć. Wierzcie mi, nie od razu wszystko się zmieniło, nie od razu. Potrzebowałam lat, aby dojść do siebie. Potrze- bowałam lat, żeby zacząć być twórcza. Potrzebowałam lat, aby dojść do równowagi psychicznej. Niedawno, rok temu wyszłam ze szpitala, bo trafiłam tam po raz drugi, lecz nie z powodu tajemniczej osoby, ponieważ ona dawno już nie żyje, lecz odstawiłam leki. I proszę mi wierzyć, dobrze zrobiłam i dobrze się stało, że byłam w tym szpitalu. Odkąd wyszłam moje życie się oczyściło. Przeżyłam swego rodzaju katharsis i teraz jest wszystko dobrze. Dzięki Bogu jednak, że nie straciłam pracy. Jawne życie jest o wiele szczęśliwsze. Przynosi dużo pozytywnych zdarzeń. Często się teraz uśmiecham, tak po prostu. Nawet uważam, że nie jestem brzydka. Poznaję dużo ciekawych ludzi, nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, dbam o siebie i robię wreszcie coś dla siebie. Tajemnice już odeszły z przeszłością i niech tam zostaną, nie ma się już co rozczulać nad tym co było. Trzeba żyć dniem dzisiejszym i tym co może przynieść życie. Pięknie jest zauważać wiosnę, lato, jesień i zimę. Pięknie jest żyć spokojnie. Pięknie jest słuchać śpiewu ptaków i szczekania psów. Pięknie jest pacnąć komara na ręce. I w ogóle jest pięknie, a pięknie dlatego, że spokojnie. Bez zawirowań emocjonalnych, bez frustracji i bez poczucia lęku, że ktoś pozna moją tajemnicę. Tak więc moi drodzy, zawsze warto gdy ma się problemy, zwrócić się do kogoś o pomoc, tę nawet niewielką. Taka chociażby dobra rada może nam dać niespodziewaną siłę. Graniczna Droga do królestwa Ja mu odparłem; – Czym w istocie jest władza, który z nich większy, czy władca narodów, czy też potok rwący, pośród skały swe koryto drążący? Kto zaś szczęśliwszy – liść jesienny unoszony w prądzie cichego wiatru, czy też prokurator, który całe swoje moce pokłada w to, by jego praw słuchano? W czyim dziele większa wolność leży – ptaka niebieskiego potrafiącego zawisnąć pośród obłoków, czy też budowniczego, który z zawrotem głowy spogląda ze szczytu swej kamiennej wieży-samotni? U rodziłem się w małej stajence w pasterskiej dolinie i pierwsze, co ujrzałem, to ową gwiazdę nad sobą. Za jej astrologiczną mocą przybyło do mnie trzech mędrców z trzech stron świata i złożyli u stóp moich swoje dary. Magowie byli to niezwykli: Metalurg – ofiarował złoto, Alchemik – kadzidło, a Uzdrowiciel – mirrę… I ja otrzymałem chrzest z wód rzeki, a on mnie poznał i pokłon złożył do czoła traw nadbrzeżnych. Wtedy los swój wziąłem zamiast plecaka pod skrzydła anioła i wiodłem życie pielgrzyma w pociągach tego szeolu, by zebrać trzodę adeptów poezji. Swoich musiałem szukać pośród zgiełku, gdyż w naturze ludzi już nie było, a ci prawdziwi zostali złamani fałszem Urizenowej nauki. Odwiedzałem miejsca szare i brudne. Wszyscy byli przygnębieni i zalewali swe smutki suto alkoholem. Kiedy odnalazłem wszystkich, postanowiłem wlać w ich serca nowego ducha. Wyjechaliśmy zatem na wieś, w rejony, gdzie bez końca ciągnęły się lasy. Każdego dnia budziłem ich wcześnie, by mogli obserwować wschody słońca i zbierałem ich na niewielkim pagórku wieczorem, gdy czerwona tarcza gwiazdy znikała za widnokrąg. Pokazywałem kopce mrowisk i gniazda ptaków. Razem zbieraliśmy jagody, kąpaliśmy się w stawach i opalaliśmy na łąkach. A ja uczyłem ich, opowiadając przypowieści i mówiąc o królestwie zaklętym w tajemnicy przyrody. Razem układaliśmy modlitewne wiersze i tworzyliśmy cudowne obrazy. Kiedy po- czuli się lepiej i zapomnieli o meandrach swych umęczonych losów, zaczęli żyć innym sensem swych pragnień. Poprowadziłem ich zatem do wsi i miasteczek, gdzie nauczałem wielu zebrało się, by słuchać o miłości mego przyszłego królestwa. I dane było uczynić znaki, by uwierzyli, że przysłał mnie sam Bóg by dać ludzkości nadzieję odkupienia z cierpienia i bólu. I przyszedł dzień kiedy pozostać miałem sam na dni czterdzieści, by uzmysłowić sobie plan mojego Niebieskiego Przeznaczenia. Udałem się w wysokie góry, by medytować na szczytach skał. Nie jadłem i nie piłem, spałem, w ciągu dnia, gdyż to, co w dzień światło jawy zakrywa przed umysłami uczonych, odżywa w śnie nocy, by objawić prawdę o wartości geniuszu sennej mrzonki. I jak rodzi się fantazja w umyśle małego dziecięcia, tak rodzi się owoc miłości w skulonym kwiecie pośród mroku gwiazd i księżyca. Tak i ja wspólnotę posiadłem z ćma- mi i nietoperzami, by poznać istotę światła, które dzień zagłusza swym zgiełkiem. Gdy medytowałem tak na jednym z wierzchołków gór bliskich niebiańskim przestworzom i gdy wziąłem swe oczy w objęcia wiatru, by ujrzeć jak ptak w swym locie wydobywa geniusz wolności szybowania w przestworzach, ukazał mi się Szatan, by omotać mnie prawami fałszywej nauki. Pokazywał mi zatem ciał fizycznych struktury i chemicznych substancji tajemnicze wiązania, rozkładał księgi i przytaczał doktryny oparte na logice twierdząc, iż ofiaruje mi rządy nad ludzkimi ciałami i umysłami, by każdy pod władzą moich rozkazów był na czas życia i śmierci. Ja mu odparłem; – Czym w istocie jest władza, który z nich większy, czy władca narodów, czy też potok rwący, pośród skały swe koryto drążący? Kto zaś szczęśliwszy – liść jesienny unoszony w prądzie delikatnego wiatru, czy też prokurator, który całe swoje moce pokłada w to, by jego praw słuchano? W czyim dziele większa wolność leży – ptaka niebieskiego potrafiącego zawisnąć pośród obłoków, czy też budowniczego, który z zawrotem głowy spogląda ze szczytu swej kamiennej wieży-samotni? Idź zatem i oczyść swe soki z trucizny prawa, która umysł ci zmąciła, bo na opak zamysł mojej miłości chcesz realizować. Ona cię stworzyła, byś realizował piękno wolności, ty zaś pokazałeś istnieniu boleści cierpienia i skalałeś absolutną mądrość prawami nieczystej logiki, by ludzkość składała hołd Urizenowi, jako sprawiedliwemu. Piotr Jan Bedyński ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 31 REFLEKSJE Jak żyć, by nie dokuczać Z decydowaną większość swojego życia byłam uśmiechniętą Basią, która dla wszystkich wyrozumiała, dusiła swoją niepewność, czy jest jakiś powód własnego istnienia. Teraz jestem nerwowa i łatwo się wkurzam, ale nie mam tego poczucia beznadziejności. Kiedy poczuję się dotknięta czyimiś słowami nie popadam w rozpacz, ale w złość. Taka pobudzona najczęściej zaczynam zmywać naczynia, bo jakoś zawsze jest coś do pozmywania, albo posprzątania. Odkryłam, że lepiej się myśli podczas mycia naczyń. No więc stoję przy zlewie ze zranioną ambicją, ręce zajęte pracą, a głowa tysiące mil od reszty ciała. Olśniło mnie nagle, że wiem, jak będzie w piekle. Ja będę małą kuleczką bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, a przede mną na ogromnym ekranie będę musiała oglądać każdą sytuację z mojego życia, kiedy ktoś cierpiał przeze mnie. Ale to nie tylko takie oglądanie, tylko to rodzaj projekcji emocji. Będzie tym razem mnie bolało tak, jak bolało innych. I nie ma znaczenia, czy byłam wte- dy wredna dla kogoś, czy nie potrafiłam inaczej żyć. Ogarnął mnie otrzeźwiający niepokój. Odtąd, kiedy zrani mnie czyjeś zachowanie, zaczynam intensywnie rozmyślać, jak ja mam żyć, żeby w taki sposób nie dokuczyć nikomu. Pomiędzy tymi trudnymi rozmyślaniami przędę wolniutko swoją codzienność i jest dużo dobrych wydarzeń pozwalających cieszyć się i śmiać. Baśka Żaba Mój klosz, to mój dom S zpital, to dla mnie trauma. Ten szalony czas, który chorzy i lekarze zwą „górką”, te zawirowania umysłu, to życie na ekstremum istnienia, gdzie świadomość miesza się z fikcją, gdzie nie wie się co jest prawdą, a co wytworem chorego umysłu, jest nie do zniesienia. To przekonanie, że tylko ja mam rację, a wszyscy inni się mylą, ta podejrzliwość a z drugiej strony nadmierna ufność, jest nie do zniesienia. To życie na wierzchołku nagiej góry, gdzie wiatr zawieje i leci się w dół, jest nie do zniesienia. Nie potrafię tego wspominać spokojnie, bez emocji. Z tym właśnie kojarzy mi się szpital, z ekstremum. Rok temu wyszłam ze szpitala i dalej to wszystko przeżywam. Siedzę w domu, robię na drutach i myśli mi się kłębią, aż szumi mi w głowie. Zastanawiam się kiedy mi to przejdzie? Nie wiem. Zawsze 32 ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 mi towarzyszy lęk, że choroba wróci i znowu będę na najwyższych obrotach. Wolę być na najwyższych obrotach ale świadomie, konstruktywnie, pracując i dbając o dom, dzieci i siebie. Przeszłam kolejną walkę o powrót do normalności. I mam tę normalność, lecz ciągle przeżywam epizod choroby. No nie taki epizod, bo trzy miesiące spędziłam w szpitalu, długie trzy miesiące osamotnienia, walki z sobą samą. Teraz moje życie toczy się normalnym tokiem i mam spokój. Boże, jaki wielki spokój, jaką ciszę mam w sobie, tylko czasami targną mną wspomnienia. Myślę, że mi to przejdzie i nie daj Boże trafić ponownie do szpitala. Z całym szacunkiem dla personelu i lekarzy, ale szpital to nie moje miejsce. Ja kocham wolność i nie lubię być w zamknięciu. Najlepiej jest w domu i tu czuję się dobrze. I gdybym tylko miała bli- skich, którzy zatroszczyliby się o mnie w razie draki, to szpital jest mi niepotrzebny. Tak więc wolę swoje serwetki, swetry czyli robótki ręczne, pracę, dzieci i spokój, niż życie pod kloszem w szpitalu. Mój klosz to mój DOM! Graniczna Zabierz mi prąd, Mój własny ląd Popłynie z rzeką Do domu mi stąd Rozum rozmyśla, Czas nie ucieka Czy z nieba grom A z nieba burza Jeszcze daleka, Zdaje się nieduża Inni nie ufają łzom Na przekór dniom Wszemu cierpieniu Niewinnych tną Nie wierzą dniom I płyną razem z rzeką Tu głów śni tłum Ja grzechom dwóm Lecz świat jest duży Krew się burzy szum U dróg posieką Imię to tej róży Wybiega gum tor Czterech ułudę Daleką z trudem Coś strasznie nuży A psu pod budę A kwiatu imć duch krople łez tchórzy Nie zwiędnie, kpij W nocy jak śpi Tak w dzień mi służy I niech się już śni Koloryt, sen dni Ludzie odpoczną I kwiat sobie zasłuży W nocnej kałuży Dziś czuwanie mi Chciałem słów użyć ci Dziś czuwanie mi… I tak śnię Ja słyszę te nawoływania Dobiegają mnie uporczywie I tak od momentu powstania Bólów, co bolą natarczywie Poruszam się kryształową kulą Powoli niesie kurz nad miastem Sny co i za dnia mnie mulą Przypominają mi, że jestem ciastem I tylko usilnie starając się Zrozumieć co jest poza ta barierą Udaje mi się dojrzeć niebo Co jest tu unikalną zatem sferą Gdy na jawię jeszcze i tak śnię Czuję się jak przezroczyste zero Konie Cichy wieczór Konie, które w biegu ustały Na polu miedzianym, barwnym, Na polu różowym od kwiatów Jabłkowe sad omijały I rowy pełne ludzkich gnatów, bo bitwa była, a konie Zgubiły się na tej wojnie Wtulam się w Twoje ramiona Słucham nocy i Twojego oddechu Jak dobrze, ciepło i serdecznie Spokojny rytm Twojego serca Roztkliwia i wzrusza Jesteś moją ostoją Słucham Ciebie i gwiazd Niczego więcej nie trzeba Ciepło Twojego ciała Powoduje, że gwiazdy pięknieją Ptaki wesoło świergocą Pies szczeka radośnie Świerszcze cykają raźnie A ja siedzę spokojnie Niczego się nie boję I wtulam się, wtulam i wtulam Rozpoczęliśmy naszą podróż Do gwiazd I podążamy ufnie przed siebie Tam gdzie bezkres Spokojnej emocji, radości I szczęścia Piękna droga przed nami Kresu nie widać A ja wciąż się wtulam Chcąc zjednać się w całość z Tobą Zasypiam na Twym ramieniu Ogarniasz mój sen I tak trwamy w cieple nocy i ramion Ty i Ja, Ja i Ty Cicho szepczesz; – śpij A ja śnię kolorowo Jeźdźcy pospadali z nich One pobiegły za swawolnie I teraz pasą się na łące Letniej i lekko drżącej Świst kul armatnich im nieobcy lecz zapomniały o wojnie Tam pod lasem dwa konie Pasą się – weźmy je ze sobą Nim zwali wicher je chorobą Nim z sił opadną całkiem Wpuśćmy je nad ranem Bo jeźdźcy poupadali w pył Ginąc w Ojczyzny obronie Za kraj co taki znękany był Wpuśćmy je nad ranem Wyrzućmy noce nieprzespane Do kufra pistoletów Nim zeżre im kopyta erozja Ciągnąca od ziemi z szkieletów Nim straci je jakaś eksplozja Nim ostatni przechyli się z bagnetów Wojsko to nasze je zabierze W niedzieli niebieskie pacierze Dostaną jeść a potem pić Następnie będziemy je myć One są jeszcze chłodem dzikie Stali pobojowiska więzną śmietnikiem Nie pozwólmy by się gdzieś zapodziały Spójrz jakie one wspaniałe Bez siodeł powiedziałbym dzikie Z daleka powiesz tamte małe Jak je złapiemy, imion ich nie znamy Niech pasą się spokojnie, one nasze W kompanii królewskiej służby Poznałem na nich Herbowe welżyny One pod sztandarem naszym służyły, Który się zawsze tak chwali One były chowane przy siłach Naszej rodowej kompanii Tu historia czas nam stworzyła Na jej kłódkach my mali Ojczyzno moja przemiła Niech Bóg nas od śmierci ocali. Adam Międzybrodzki Graniczna Refleksja Byłam sprzątaczką w niebie Sprzątałam po aniołach Żadnych okruchów po chlebie Nie było na ich stołach Chodzili ubrani schludnie Jak na aniołów przystaje Modlili się w południe I odwiedzali kraje Patrząc na takie dziwy Robota nie idzie wcale Porządek tutaj prawdziwy Uzasadnione me żale Ba chciałam pracować szczerze Nic ze mną tutaj nie pocznę W dobrej intencji i wierze Zostałam bezrobotną Teraz wśród nich pospały Zasiadać zawsze mogę Do nakrytego stołu I porozmawiać z Bogiem ZYGZAK Malwina WRZESIEŃ 2010 33 Dziewczyna z wiankiem na głowie Dziewczyna z wiankiem na głowie patrzy w dal odległą smutne oczy zamglone przez białą firankę widać jej postać stoi i patrzy Piękna twarz jakże smutna kwiaty na czoło opadają przechyla głowę w bok opiera o ścianę zamyślona łzy kapią jej do stóp o czym myśli? Sama nie wie zagłębia się w nicość swej wyobraźni pustka pustka wszędzie wokół i w niej pustka za drąży jej duszę gdyby ktoś przytulił wątłą postać gdyby ucałował gdyby ktoś ukołysał myśli Kołysze się dziewczyna z wiankiem na głowie jakby chciała swe sieroctwo uśpić I tylko świat daleki przez ażur firanki oswaja patrzy i patrzy kołysze się i kołysze położyła się dziewczyna na dywanie zwinięta w kłębek i tak zastygła w zamyśleniu 34 ZYGZAK Graniczna WRZESIEŃ 2010 Węzły i guzły Życie jest piękne. Tylko ten ślad we mnie pozostał, rana głęboka, ten guzeł... ta linia... Snują się twarze po korytarzu smutne i otępiałe. Życia brak, optymizmu. Chodzą tak wciąż z jednego krańca na drugi. Do palarni zajrzą, wypalą papierosa. Jedna twarz rozprawia o swojej chorobie, inna w okno zagląda, siedząc na koszu. Smutno wszędzie, tylko pielęgniarki nadają ruch i szybsze tempo. Przebierają pościel, podają leki, pomagają przy obiedzie. Terapeutki zachęcają do pracy: malowania, tkania, wyklejania. Wszędzie jednak smutno. I ja pośród tych twarzy. Patrzę na nie i ogarnia mnie pustka. Przecież i ja byłam wśród tych twarzy, i ja chodziłam od krańca do krańca. Samotność głęboka mnie przygniatała. Tęsknota za życiem i dziećmi mnie przygniatała. Tylko telefon był łącznikiem ze światem zewnętrznym. Tylko dlaczego nikt nie chciał ze mną rozmawiać? Dlaczego byłam taka samotna i bezbronna? Dlaczego tak nie pogodzona z rzeczywistością? Papieros wyżebrany dawał ukojenie. I ja siedziałam na koszu, patrząc w dal przed siebie. Krzyczałam: –Ja nie chcę tu być! Nie chcę! Wypuście mnie stąd! Dlaczego ja tu jestem?! Ja nic nie zrobiłam! Wypuście mnie stąd! Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę!... Nie chcę tu być! Ja się duszę! Ja chcę domu! Do siebie! Chcę wrócić do siebie! Dlaczego mnie wszyscy opuścili?! Dlaczego?... Dlaczego?... Dlaczego?... Nie chcę... Wypuście mnie stąd... – Krzyczałam i tupałam nogami, wiłam się i skręcałam. Krzyczałam... Łzy leciały strugą i tylko kraty w oknie i drzwi zamknięte. I nikogo wokół... pusto... ja sama... zupełnie sama... Wszyscy z oddziału po- chowali się po pokojach. Pielęgniarki nie przyszły do palarni sprawdzić co się dzieje. Byłam sama ze swą rozpaczą... zupełnie sama... Nie wiem jak to się stało, że przestałam wyć, nie pamiętam lecz przestałam. Wróciłam do pokoju i zwinąwszy się kłębek, zasnęłam. Nic nie śniłam tylko pustka okrutna zagościła we mnie, głęboka. Łkanie przez sen się wyrywało... Snułam się po korytarzu z jednego krańca na drugi... Nie mogłam nigdzie wyjść. Zagłębiłam się w sobie i tkałam, tkałam, tkałam... węzły, guzy i linie; grube, cienkie, krótkie i długie... byle zapomnieć... Czy pomogło? W pewnym sensie, bo guzły i węzły wciąż tkwią we mnie i ciągle je noszę w sobie. I dzisiaj, kiedy mam dom, przychodzę tam na ten korytarz i widzę twarze smutne i samotne, przypomina mi się moja samotność i tkam... tkam... tkam... nitki kolorowe, zimne i ciepłe, węzły mniejsze i większe, linie krótkie i długie. I dzisiaj siadam na koszu na śmieci, bo to część mojego bytu... i patrzę w dal tak jak wtedy, dzisiaj z innej perspektywy, perspektywy wolności. Dzisiaj mogę wyjść i wrócić do swojego łóżka, obejrzeć swoją telewizję, zjeść własny posiłek i pójść do pracy. A na ten korytarz wracam, by tkać, by zapomnieć, by zagłębić się w nicość własnych przeżyć i myśli, by trwać tak przez godzinę lub dwie, by spojrzeć na twarze i powiedzieć: – Życie jest piękne. Tylko ten ślad we mnie pozostał, rana głęboka, ten guzeł... ta linia... –Zagoi się... I płakać mi się chce, bo boli stracony czas. I tak niewiele mogłam zrobić. Zrozumiałam, że nie wszystko ode mnie zależy, że nie zawsze ja decyduję i ta niemoc mnie przeraża, i tym bardziej jestem samotna. Pustka... Graniczna PAMIĘTNIKI Z pamiętnika pacjenta Branice, 10 czerwca 2009 r. – środa. Modlitwą i pracą ludzie się bogacą i samowyzwalają z 6 sfer cierpienia. Do 5.25 obudziłem się i wypiłem najpierw zimną a później ciepłą (z termos) herbatę „Indyjską” na przebudzenie i podniesienie ciśnienia krwi. Do 5.44 opłukałem jamę ustną „Solanką” z soli kuchennej (chlorku sody) i wody (wodorotlenku) NACL + H2O = HCL + NA OH (chlorowodoru i wodorotlenku sodowego). Pościel po Nocy złożyłem elegancko. Koc też po Sobie Januszu Cesarzu Całej Planety Ziemi. W kubku z Gliny parzę zioła „Pokrzyw zwyczajnych” (urticae dioicae) – Linneusz oznaczył to ziele. W tym samym kubku parzę liście „Wierzby kruchej” (salix fragilis) L. Zagotowałem wodę Franciszkowi J. Do 6.05 wyszczotkowałem zęby pastą „Blenda-Med” i szczoteczką „Colgate” (zimna bramka). Opłukałem jamę ustną ciepłą wodą. Do 7.24 wykąpałem się pod ciepłym prysznicem mydłem „Bobas” i gąbką do kąpieli. Na koniec wziąłem zimny prysznic z rury +40C. Do 7.30 parzę mocną herbatę „Indyjską” w kubku z gliny i w termosie. Ogoliłem Oblicze Święte i Czcigodne maszynką dwuostrzową „Polsilver” i opłukałem ciepłą wodą i zdezynfekowałem wodą po goleniu i nasmarowałem Oblicze Święte i Czcigodne i dłonie i stopy (pięty stóp) kremem „Nivea”. Grzeję wodę do termosu. Do 7.59 uprałem slipy i skarpety mydłem „Szarym” w ciepłej wodzie w umywalce. Do 8.50 zrobiliśmy gimnastykę Kung-fu (wypełnienie wysiłku). Zmienili pościel wszystkim na Mojej Janusza Cesarza sypialni. Czekam wyroku Niesprawiedliwych Sędziów z Miasteczka Prudnik zakłamanych i bestialskich dla Mnie i Mojej Matuchny Świętej i Czcigodnej. Zaiste Ona Jest Święta i powinna być wyniesiona na Ołtarze wszystkich Kościołów Planety Ziemi. HUM NIECH SĘ SPEŁNI. Pobrałem ostatnie 5 złotych z depozytu. Do 12.42 zjadłem płatki „Róży dzikiej” (rosa canina), czyli naturalną Witaminę C-Forte. Sześć „Orzechów włoskich” roztłukłem kostką granitową o wałek z drzew (pniaczek). Kostka granitowa zwana inaczej krzemieniem. Pisałem na komputerze „Super Nowy Testament” i wypiłem mocnej herbaty „Indyjskiej” 2 kubki. Do 12.53 zrobiłem zakupy. Dałem Beacie B. „Pomarańcza” i główkę „Czosnku” oraz cukierka „Zuzulę” (kukułkę). Zjadłem pół „Pomarańcza” i 1/3 dałem Babci Kazimierze Żelaznej powstałej z grobu z Mogiły w Prudniku. Była Umarła na Osteoporozę (zrzeszotnienie kości) z powodu złamania nogi. Zjadłem 1 cm kiełbasy od samobójcy Kazimierza W. (zabił się skacząc z 3 piętra później gdzieś we wrześniu lub październiku). Na Śmierć się zabił. Przywieźli w workach jutowych warzywa do piwnicy kuchennej. Jestem starym Cyganem dla byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy, a to nieprawda Ja Janusz Jestem Prawym i Prawdomównym Człowiekiem i Prawym Obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej. Przebrany przez transformację w Cygana dźwigał worki jutowe do piwnicy szpitalnej. Worki były pełne ziemniaków, buraków ćwikłowych, cebuli oraz marchwi. Padał deszcz. Pobrałem 3 pampersy Prywatne. Do 20.40 Sen Mój „Z jaj wykluły się Wróble i Jaskółki młode i figurka czarnego Buddy grającego na czarnej Basetli. Koniec dnia. Branice, 18 czerwca 2009 r. – czwartek. Modlitwą i pracą ludzie się bogacą i samowyzwalają. Do 5.50 Obudziłem się. Wykąpałem się mydłem i nową gąbką. Wytarłem ciało Swoje w ręcznik niebieski 100% Bawełny frotte 100%. Włożyłem czyste slipy i skarpetki bawełniane 100% . Do 8.43 opłukałem jadaczkę solanką i wyszczotkowałem zęby Swoje pastą do zębów „Blenda-Med”. Do 18.15 na ból żołądka dostałem zastrzyk zlecony przez doktor Agnieszkę Ganobis-Ścierę, a zastrzyk zrobił Sanitariusz Pan Rafał. Brałem dziś na własną rękę z Apteczki Swojej lek przeciwko bólowi Żołądka „No-spa” i wypiłem 0,4l Uryny Swojej przeciwko bólowi Żołądka też. Do 18.23 zjadłem na Obiad dzisiaj zupę „Szpinakową” z lanymi kluskami „Pszennymi”. Byłem dziś w Redakcji i pisałem na komputerze dużą czcionką. Czcionkę ustawiła Ela Z. z Podsądnego Oddziału, gdzie Mi stary Zbój Andrzej R. złamał nos i zeszła Mi Januszowi krew z nosa, około 0,5 litra krwi. Był to dla Mnie Dewy Kryszny prawdziwy szok. Dzisiaj zjadłem 5 orzechów „Włoskich”, które roztłukłem kostką „Granitową” (krzemienną). Popiłem te Orzechy wodą z rury „Braniczanką”. Do 18.32 zebrałem dzisiaj 2 worki kwiatów „Lipy drobnolistnej” (tilia cordata) L. Rano ogoliłem oblicze kremem „James Bond” i maszynką do golenia dwuostrzową „Polsilver” jednorazówką. Odkaziłem Swoje Oblicze Święte i Czcigodne wodą po goleniu „La River”. Przesypałem kwiaty „Lipy drobnolistnej” do pudła z papieru (tzn. tektury – kartonu). Do 19.39 wyszczotkowałem zęby i dostałem leki „Psychotropowe” rozpuszczone w wodzie od Siostry Danuty. Jest tu Ojciec Hieronima. Ze wsi. Ból Żołądka osłabł u Mnie i już Mnie nie skręca z bólu Żołądka. Do 19.56 ubrałem czyste „Pampersy” (używane parę razy), oraz czyste slipy i skarpety a także czyste prane spodnie „Jedwabne” na gumy i suwaki. Ubrałem czystą koszulę flanelową i czerwoną bluzę od Dakiń. Zmaterializowała się z przestrzeni. Do 20.28 wyszorowałem proszkiem kubki po kefirze, stalowy i z gliny. Pani Doktor Agnieszka Ściera zaleciła bym nie pił mleka z tydzień ino herbatę „Indyjską” i „Lipową” i zabroniła Mi też „Czosnku”. Koniec dnia. Janusz Hoffman ZYGZAK WRZESIEŃ 2010 35 ZAJĘCIA W PRACOWNIACH STOLARSKA, TKACKO-PLASTYCZNA KRAWIECKA, FILCU I ŚWIEC PAPIEROPLASTYKA, KULINARNA ZAJĘCIA DODATKOWE KOMPUTEROWE, MUZYKOTERAPIA PORADNICTWO SOCJALNE, CZYTELNIA POSTĘPOWANIE WSPIERAJĄCE PRÓBY CHÓRU: W ŚRODĘ I PIĄTEK 18.00-20.00 REDAKCJA: Redaktor naczelny: Hieronim Śliwiński, Koordynator w WSZN Opole: Iwona Kapral. Współpraca Szpital Branice: EWA, A. Dudziak, B. Wojtuś, C. Zacharska, J. Hoffman, A. Iwanowicz, A. Międzybrodzki, Malwina, Współpraca WSZN Opole: Marysia, E. Żłobicka zw. Graniczną, G. Marciniak, Michalina, B. Uryga-Mączyńska, Baśka, A. Adamowicz, Ewa i Viola, Damian, P. Bedyński, J. Koczur, P. Radz, B. Żaba, Adres redakcji: Redakcja Miesięcznika ZYGZAK, Pracownie Terapii Zajęciowej, 48-140 BRANICE, ul. Szpitalna 18, e-mail: [email protected], Internet: www.zygzak-branice.pl, Druk: Zakład Aktywności Zawodowej im. Jana Pawła II w Branicach.