ZYGZAK wyd. 139

Transkrypt

ZYGZAK wyd. 139
Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Branicach – Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny w Opolu
Wyd. 09(139)
Rok XII
WRZESIEŃ 2010
CHORZY I CZŁONKOWIE
STOWARZYSZENIA
„WSPARCIE I TROSKA”
po uroczystościach
w opolskim szpitalu.
Obchody IX Dnia Solidarności z Osobami
Chorującymi Psychicznie w Opolu i Branicach
Umacnianie i zdrowienie
Biesiada Rodzinna str. 3
Razem bawić się i tworzyć str. 6
Ogrody szczęśliwe str. 10
Choroba i rodzina str. 14 Szczęścia czas str. 19 Choroba, moja rodzina i ja str. 23
WYDARZENIA
O Dniu Solidarności
W
10 tez o schizofrenii
Schizofrenia jest chorobą.
Schizofrenia jest chorobą
o wielu wymiarach.
Schizofrenia jest nie tylko
chorobą.
Schizofrenia nie jest
choroba dziedziczną.
Schizofrenia nie jest
choroba nieuleczalną.
Są osoby chorujące na
schizofrenię – nie ma
„schizofreników”.
Chorujący na schizofrenię
nie przestaje być
człowiekiem, osobą,
obywatelem – jak każdy
z nas.
Chorujący na schizofrenię
nie zagrażają innym
bardziej niż osoby zdrowe.
Chorujący na schizofrenię
oczekują szacunku,
zrozumienia i pomocy.
Schizofrenia rzuca
na światło pytania
egzystencjalne wspólne
chorym i zdrowym.
2
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
roku 1996 roku, w sprzeciwie
wobec licznych uprzedzeń, dyskryminacji i wykluczania z życia społecznego osób chorych psychicznie, psychiatrzy na Światowym Zjeździe
Psychiatrycznym w Madrycie rozpoczęli realizacje programu SCHZOFRENIA
– OTWÓRZCIE DRZWI. Jego głównym zadaniem jest łamanie stereotypów
o chorych i chorobie, udzielanie rzetelnej wiedzy na jej temat, poprawę odbioru schizofrenii i pogłębienie tolerancji
dla osób chorych psychicznie. W każdym kraju program jest koordynowany
przez komitet, w skład którego wchodzą
psychiatrzy, pacjenci, członkowie rodzin
chorych, dziennikarze, politycy, nauczyciele i działacze społeczni.
W Polsce kampania jest realizowana
od 2000 roku. W jej ramach prowadzi się
badania i organizuje sympozja na temat
schizofrenii. Program ten ma na celu integrację różnych środowisk stworzenie
szeroko powiązanego środowiska opiniotwórczego, tak by wspólne przesłanie
programu miało mocny rezonans w opinii publicznej i doprowadziło do przełomu w postawach i uprzedzeniach wobec chorych. Bezpośrednim celem akcji
jest przeciwstawienie się stygmatyzacji
i dyskryminacji osób chorujących na
schizofrenie poprzez edukację wielu
grup społecznych – uczniów, kleryków,
pacjentów, rodzin, lekarzy rodzinnych
oraz bliską współprace z mediami nad
nowym, bliższym prawdzie obrazem
osoby psychicznie chorej w społeczeństwie. Ogólnopolski program Zarządu
Głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego „Schizofrenia – otwórzcie
drzwi” realizuje te zadania poprzez dostarczanie wiedzy o chorobie, usuwanie
społecznego lęku przed tym, co niezrozumiałe w psychozie, włączanie pacjentów i ich krewnych jako równouprawnionych partnerów w ten proces szeroko
rozumianej popularyzacji idei, a także
na wpływanie na system leczenia: podnoszenie standardów opieki nad chorymi
i rozwój środowiskowej zorientowanej
opieki psychiatrycznej. Działania praktyczne polegają na współpracy z mediami, realizacji programów edukacyjnych oraz badaniu postaw społecznych.
Przedstawiciele Stowarzyszeń Pacjentów i rodzin biorą udział w sympozjach
i konferencjach również jako wykładowcy oraz zaczęli wydawać swoje czasopismo „Dla nas”. W drugą niedzielę września w ramach tej akcji corocznie uroczyście w całej Polsce obchodzony jest
Dzień Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie.
Na podstawie:B. de Barbaro, K. OstojaZawadzka, A. Cechnicki, „Możesz pomóc”
Opracowała Iwona Kapral
Opole – Branice – Wspólne obchody IX Dnia Solidarności z Chorymi Psychicznie
Biesiada Rodzinna
BIESIADA RODZINNA, to spotkanie z bliskimi, dobra zabawa i sporo atrakcji
T
DOBREJ ZABAWY chorym i ich bliskim
życzyli dyrektor Krzysztof Nazimek
egoroczna Biesiada Rodzinna zorganizowana w branickim szpitalu
z okazji IX Dnia Solidarności
z Osobami Chorującymi Psychicznie
była ważnym wydarzeniem dla szpitala i chorych. Przede wszystkim została
zmieniona jej reguła – przez uprzednie
2 lata była ona organizowana tylko dla
pensjonariuszy Zakładu OpiekuńczoLeczniczego i ich rodzin, w tym roku
uczestniczyli w niej pacjenci z wszystkich oddziałów szpitala i ZOL-u, a także grupa pacjentów i instruktorów z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu
Neuropsychiatrycznego im. Św. Jadwigi Śl. W Opolu. To była impreza bogata
w różne atrakcje, w której każdy uczestnik – jeśli tylko miał ochotę – mógł znaleźć coś interesującego dla siebie. Oprócz
fantastycznej atmosfery, niezłej pogody,
świetnej muzyki i dobrego towarzystwa,
były też konie na których można było
sobie pojeździć, świetna kuchnia, gry
i zabawy z nagrodami, solowe popisy wokalne i taneczne, była możliwość
uczestniczenia we wspólnym malowaniu
obrazu na tkaninie, zorganizowano również wystawę prac wykonanych podczas
III Międzynarodowych Warsztatów Arteterapii, które odbyły się w Branicach
w maju br. i prac pacjentów szpitala.
Jednym zdanie trzeba przyznać, że organizatorzy zadbali, by działo się wiele
i by nikt się nie nudził.
Witając przybyłych gości i wszystkich zgromadzonych dyrektor Krzysztof Nazimek przypomniał ideę jaka
przyświeca Dniu Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie i życzył
wszystkim dobrej zabawy. Tego samego
życzył zgromadzonym Józef Małek wójt
gm. Branice i Czesława Gałka naczelna
pielęgniarka szpitala. W spotkaniu udział
wzięli również: Władysław Lenartowicz
przewodniczący Rady Gminy, Krystyna
Dołęga gł. księgowa, ks. Alojzy Nowak,
Krystyna Sobota gł. księgowa, Jarosław
Gospodarczyk kierownik Działu Techniczno-Administracyjnego, przedstawiciele Stowarzyszenia Rodzin „Wsparcie
i Troska” z Opola.
W biesiadzie uczestniczyło blisko
150 chorych, którymi opiekował się personel oddziałów i instruktorzy z Pracowni Terapii Zajęciowej. Zabawa na świeżym powietrzu zaostrza apetyt, więc
zadbano również by chorzy i ich bliscy
mieli co jeść i pić: była wspaniałą grochówka, kaszanka z surówką, były ciasta, kawa i owoce. W trakcie całej bieZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
3
WYDARZENIA
siady panowała wspaniała atmosfera,
o co dbał opiekujący się chorymi personel. Pacjenci opolskiego i branickiego
szpitala wspólnie przeżywali to popołudnie i wspólnie też bawili się.
Anna Dudziak kierownik Pracowni
T.Z. pod koniec imprezy zaprosiła chętnych do wspólnego namalowania obrazu wyrażającego wrażenia wyniesione
z biesiady. Sądząc po treściach, jakie dominowały w tej kompozycji były to wrażenia pozytywne.
Za naszym pośrednictwem organizatorzy biesiady dziękują wszystkim osobom, które przyczyniły się do zorganizowania Dnia Solidarności z Osobami
Chorującymi Psychicznie w branickim
szpitalu: Krzysztofowi Nazimkowi dyrektorowi szpitala, Józefowi Małkowi
wójtowi gm. Branice, ks. proboszczowi
Alojzemu Nowakowi, Barbarze Łysko
i Sylwii Jania z Firmy SABAT, SM Joachimie, Marii Wyszyńskiej, Jadwidze
Garguli oddziałowej, Władysławowi Lenartowiczowi przewodniczącemu Rady
Gminy, Waldemarowi Nowakowi (za
hipoterapię), Annie Dudziak kierownikowi Pracowni Terapii Zajęciowej oraz
wszystkim instruktorom terapii zajęciowej i personelowi medycznemu, który
tak znakomicie opiekował się chorymi
i zachęcał do wspólnej zabawy, dziękujemy również pacjentom z oddziału B-4
za pomoc techniczną.
H. Śliwiński
4
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
To była impreza bogata
w różne atrakcje, w której
każdy uczestnik – jeśli tylko
miał ochotę – mógł znaleźć
coś interesującego dla
siebie. Oprócz fantastycznej
atmosfery, niezłej pogody,
świetnej muzyki i dobrego
towarzystwa, były też konie
na których można było
sobie pojeździć, świetna
kuchnia, gry i zabawy
z nagrodami, solowe popisy
wokalne i taneczne...
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
5
WYDARZENIA
Opole – Wrażenia z Biesiady Rodzinnej w Branicach
Aż żal było wyjeżdżać
W
rzesień to szczególny czas dla
osób chorujących na schizofrenię i inne choroby psychiczne.
Już od 9 lat w naszym kraju organizowane są, w ramach programu „Schizofrenia – Otwórzcie Drzwi”, liczne akcje
informacyjne kulturalne oraz naukowe,
mające na celu przełamanie wciąż jeszcze istniejących stereotypów i barier
społecznych dotyczących osób chorych
psychicznie.
W tym roku po raz pierwszy w imprezy organizowane przez Wojewódzki
Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny im. św. Jadwigi w Opolu włączył się także Samodzielny Wojewódzki
Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych im. bp. J. Nathana w Branicach.
Owocem tej współpracy obok wystawy
prac pacjentów był także zorganizowany 10 września piknik na terenie branickiego szpitala, na który zaproszono zarówno pacjentów jak i ich rodziny z obu
szpitali.
Pacjenci z Opola wraz z terapeutami i pielęgniarkami po dotarciu na miejsce zostali jeszcze przed rozpoczęciem
uczty oprowadzeni po nie małych włościach szpitala w Branicach. Nie mogło
sie także obejść bez odwiedzin Kościoła
św. Rodziny oraz przyszpitalnej kaplicy,
które po remoncie są chlubą księdza proboszcza – Alojzego Nowaka.
Po zwiedzaniu przyszedł czas na
dobrą zabawę. Po przywitaniu przez
Dyrekcję znamienitych gości, pacjenci posileni pysznym ciastem i innymi
słodyczami porwani przez terapeutów
i pielęgniarki ruszyli w tany. Dodatkową
atrakcją pośród pląsów były konkursy
czy to taneczne czy wokalne. Miłośnicy zwierząt mogli spróbować jazdy konnej, ponieważ do Branic zawitały konie
uczestniczące w hipoterapii prowadzonej
w opolskim szpitalu. Jedni przełamali
swój lęk do koni, inni odkryli nową pasję, ale bez wątpienia wszyscy podziwiali urok i wdzięk wierzchowców. Obok
biesiadnych stołów ustawiono także
mini wernisaż prac pacjentów z wszystkich działających w Branickim szpitalu
pracowni. Niektóre prace – czy to użytkowe takie jak torby, poduszki, papierowe koszyczki, czy też artystyczne takie
PIKNIK W BRANICACH rozpoczęliśmy od krótkiej wycieczki po szpitalu
6
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
jak obrazy czy filcowa biżuteria, można
było zakupić, co też niektórzy uczynili.
Kontynuacją tego artystycznego akcentu było wspólne dzieło wszystkich
uczestników pikniku. Powstało ono na
rozłożonym na stołach płótnie. Każdy,
kto chciał mógł za pomocą farb oddać
w dowolnej formie swój obecny nastrój
i stan ducha. W kilka chwil płótno zapełniło się kolorami i kształtami. Na pewno
warto je będzie przy następnej okazji zobaczyć w całej okazałości.
Zabawa ucichła na czas obiadu – aromatycznej grochówki, by potem rozpocząć się na nowo. O tym jak dobrze pacjenci i terapeuci się bawili może świadczyć fakt, że nie łatwo było ich skłonić
do powrotu do Opola, kiedy w końcu się
udało wszyscy w szampańskich nastrojach oczekiwali... na więcej. Ze śpiewem
na ustach ruszyli autobusem do domu
wyczekując kolejnego pikniku, który
19 września zorganizowany został na terenie opolskiego szpitala.
Marysia
O tym jak dobrze pacjenci i terapeuci
się bawili może świadczyć fakt, że nie
łatwo było ich skłonić do powrotu
do Opola, kiedy w końcu się udało
wszyscy w szampańskich nastrojach
oczekiwali... na więcej.
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
7
Opole – Branice – Wspólny piknik w opolskim szpitalu
Bawić się i tworzyć
Czasem trzeba tak niewiele, by zobaczyc uśmiech na twarzach, które choroba porysowała
przedwczesnymi zmarszczkami i nacechowała smutkiem – wystarczy dać odrobinę siebie,
stworzyć coś... wystaczy być razem
P
odobnie jak i w Branicach, także
w Opolu odbył się piknik dla pacjentów, ich rodzin i przyjaciół. Na tę
okazję przyjechali także pacjenci szpitala
z Branic ze swoimi opiekunami. Pogoda
była słoneczna, zachęcała wszystkich do
wspólnych rozmów, tańców, śpiewów,
jedzenia, tworzenia – po prostu cieszenia
się z bycia w dużej i różnorodnej grupie.
Niewątpliwą atrakcją były jazdy konne
i muzyka na żywo zespołu Pana Waldka. Dzięki ciepłej pogodzie i nastrojowi
radości impreza mogła trwać aż do późnych godzin popołudniowych.
Iwona Kapral
W tym roku hasłem przewodnim obchodów święta solidarności z osobami chorymi jest temat „Ogrody szczęśliwe”.
Jako wspólną pracę jednoczącą wszyst-
kich chętnych we wspólnym działaniu
pacjentów, terapeutów i pozostałych zainteresowanych postanowiłam realizować DRZEWO, jako formę przestrzenną
będącą symbolem życia, natury, rozwoju, piękna, otwartości, nadziei... itp.
Lekka konstrukcja drzewa, którą
przygotowałam wcześniej była podstawą do wspólnego działania, które dawało możliwość uczestnictwa wielu chętnych osób. Jestem bardzo zadowolona
z zaangażowania uczestników – efekt
pracy po ostatecznym dopracowaniu
będzie możliwy do obejrzenia. Taka
wspólna realizacja niesie z sobą wiele pozytywnych cech. Daje poczucie
wspólnoty, odpowiedzialności a w efekcie finalnym samozadowolenie i poczucie własnej wartości.
Bożena Uryga-Mączyńska
BRANICE przyjechały z uśmiechem
To była niezwykła wyprawa. W dniu
19 września br. grupa chorych i opiekunów z branickiego szpitala udała się
z rewizytą do Opola na rodzinny piknik. Zostaliśmy serdecznie powitani
przez chorych i personel z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego.
Zapewniono nam dużo atrakcji dla
„ciała i dla duszy”. Nasi pacjenci bardzo chętnie uczestniczyli w atrakcyjnych konkursach za co zostali obdarowani wspaniałymi nagrodami. Jednak największym wzięciem cieszyła
się przejażdżka na koniach, z której
skorzystała skwapliwie większość naszych podopiecznych. Pogoda dopisała, tak jak i humory wszystkich uczestników pikniku.
Dziękujemy naszym przyjaciołom
z Opola za zaproszenie i wspaniałą zabawę. Mamy nadzieję, że będziemy
nadal tak wspaniale współpracować,
a nasze wzajemne kontakty będą coraz
lepiej służyć chorym naszych szpitali. Barbara Wojtuś
8
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
TO BYŁ NIEZAPOMNIANY PIKNIK –gospodarze zadbali, by nikt się nie nudził, nie chodził
głodny i by każdy czuł, że jest ważny i zauważony, że jest pośród przyjaciół.
WSPÓLNEJ BUDOWIE DRZEWA przygląda się dyrektor Krzysztof Nazimek
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
9
Wystawa prac plastycznych pacjentów
Nasze ogrody szczęśliwe
T
egoroczne obchody Dnia
Solidarności z Osobami
Chorującymi na Schizofrenię przebiegają pod hasłem
„Umacnianie i zdrowienie”.
Hasło to można odczytywać
jako szukanie zdrowienia
w umacnianiu tego, czego
choroba nie zniszczyła. Bazowaniu na umiejętnościach
i talentach odkrytych w procesie leczenia. Nasze szpitale w Opolu i Branicach specjalnie na to święto wspólnie
przygotowały
następujące
imprezy: Wystawa prac plastycznych pacjentów „Ogrody szczęśliwe” w dniach 1-30
września 2010. Tradycyjnie
we wrześniu Wojewódzki
Specjalistyczny Zespół Neuropsychiatryczny im. Św. Jadwigi prezentuje prace pacjentów powstałe w ramach
zajęć z arteterapii. Tegoroczna wystawa prezentowana
była w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu
na ulicy Piastowskiej.
Generalnie to dla nas była
już 31 wystawa organizowana na terenie miasta Opola
(m.in. Muzeum Śląska Opolskiego, Muzeum Diecezjalne,
10
ZYGZAK
kino Kraków, Hotel Mercure,
Filharmonia Opolska) i poza
jego granicami (Klinika Partnerska w Hemer, Moszna).
W poprzednim roku pojawił
się pomysł wspólnej wystawy prac pacjentów szpitali
w Opolu i Branicach. Nasze
placówki współpracują i chętnie włączamy się do wspólnych przedsięwzięć. W salach wystawowych biblioteki
pokazane były prace powstałe
w pracowniach terapii zajęciowych i arteterapii z zastosowaniem różnorodnych
technik. Temat wystawy
Ogrody szczęśliwe można
odnaleźć w prezentowanych
pracach i tekstach napisanych specjalnie na tę okazję
przez naszych pacjentów. Na
uroczystym wernisażu, pomimo bardzo deszczowej pogody, było wielu gości z Opola
i Branic. Przy dźwiękach muzyki i tak ekspresyjnego tematu goście mogli czuć się
jak w prawdziwym ogrodzie
o każdej porze roku i porze
dnia. Wystawa była chętnie
oglądana, bo też prezentowała się bardzo urokliwie. Pięknie wyeksponowane prace
WRZESIEŃ 2010
stwarzały niezwykły klimat,
który pozytywnie wpływał na
każdego, kto chociaż przez
chwilę tam zagościł.
Specjalnie z myślą o wystawie plastycznej został
ogłoszony wśród chorych
konkurs literacki na taki sam
temat „Ogrody szczęśliwe”.
Na ten apel odpowiedziało sporo osób. Teksty przyniesione do redakcji gazetki
w Opolu zostały przepisane
do komputera i znajdują się
w aktualnym numerze poświęcony obchodom Dnia
Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie. Skserowane i oprawione teksty
zostały wkomponowane pomiędzy prace plastyczne
i można je było czytać do
końca września w Opolskiej
Bibliotece Publicznej.
Iwona Kapral
– instruktor
Dnia 1 września br. w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyło się uroczyste otwarcie 31 wystawy prac
chorych pt. „Ogrody Szczęśliwe”. Po raz pierwszy do udziału
w wystawie zostały zaproszone Pracownie Terapii Zajęciowej w Branicach. Pacjenci oraz pracownicy Pracowni Terapii Zajęciowej serdecznie dziękują dyrektorowi Krzysztofowi Nazimkowi oraz terapeutom z Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego im. Św. Jadwigi
Śl. w Opolu za możliwość wystawienia prac i pokazania ich
szerokiemu gronu osób odwiedzających wystawę. Jest to dla
naszych pracowni nowe, cenne doświadczenie.
Barbara Wojtuś – instruktor
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
11
Opole – Poruszający spektakl Teatru „W drodze”
Spektakl „Dlaczego Ja”
W
„Aby zrozumieć ludzi, którzy cierpią na
schizofrenię, musimy najpierw otworzyć
drzwi do swoich serc. To jest test na
człowieczeństwo...” Prof. Norman Sartorius
Genewa (Szwajcaria) były przewodniczący Światowego
Towarzystwa Psychiatrycznego
Szpitalu
Neuropsychiatrycznym 19 września 2010 roku miałam
okazję zobaczyć niezwykłe
przedstawienie pt. „Dlaczego
Ja”. Pacjenci chorzy psychicznie pod opieką Sławomira Kuligowskiego znakomicie bawią
się w teatr. Pierwszą rzeczą,
na którą zwróciłam uwagę to
twarze aktorów. Twarze, które nie grają w sensie pozytywnym, surowe twarze, ale jakże
wymowne. Oszczędność słów
to kolejna rzecz zwracająca
uwagę. Proste środki wyrazu,
oszczędność ruchowa nadawała ogromne znaczenie przekazu artystycznego.
Pacjenci nie grający, nic
nie udający, oddawali siebie
i to co czują. Ogromnie zdyscyplinowani i wiedzący po co
są na scenie, i jakie jest ich zadanie. Autentyczni. W kontekście solidarności osobami dotkniętymi chorobą psychiczną dawało to efekt szczerości
i prawdziwości. Wzruszenie
wywoływała prostota.
Spektakl dokładnie przemyślany, logicznie poprowadzony i czysty w środkach wyrazu. Przekaz treści
w tym spektaklu jest oczywisty
i poruszający. Chorzy mówią
o samotności w chorobie,
o samotności każdego człowieka, a podwójny wymiar uzyskał reżyser pracując właśnie
z osobami dotkniętymi chorobą. Nie bał się pokazać wszystkich aspektów niedoskonałości człowieka, czym tylko zyskał na wartości artystycznej.
Proste znaki teatralne były
czytelne, jak zasłonięcie twarzy, czy serca czerwone wręczane przez parę aktorów, a na
koniec wręczone widzom.
Polecam ten spektakl każdemu. Nie będę opisywać treści, ponieważ trzeba to zobaczyć i przeżyć. Tak, to przedstawienie przeżywa się wraz
z aktorami.
Graniczna
Ż
ycie tak ciężko doświadczonych chorobą osób nie jest
wcale łatwe. Jednym z objawów tej choroby jest właśnie wycofanie się z życia społecznego. Z perspektywy
człowieka zdrowego, jeżeli na co dzień nie ma on kontaktu z
osobą chorującą psychicznie, rodzi się przekonanie, że problem wcale nie istnieje. Tymczasem jak się okazuje osoby
chorujące psychicznie żyją wśród nas i jest ich coraz więcej. Przez tego typu akcje chcemy pokazać, że pamiętamy o
istnieniu osób chorujących i jesteśmy gotowi nieść im pomoc. Działania podejmowane w ramach Programu „Schizofrenia – Otwórzcie Drzwi” realizowane w całej Polsce
i mają na celu otwieranie kolejnych drzwi przed chorymi
na schizofrenię, tak aby umożliwić im ponowną integrację
ze społeczeństwem, a tym samym powrót do normalnego
życia. Program zachęca więc, aby przed chorymi na schizofrenię „otwierać drzwi” szkół, uniwersytetów, urzędów,
zakładów pracy, świątyń, wreszcie i przede wszystkim domów rodzinnych. Nie czekajmy by ktoś inny pomógł choremu, zróbmy to sami najlepiej jak potrafimy i nie musimy
być do tego profesjonalistami. Wystarczy być człowiekiem.
W ten sposób otwieramy drzwi naszych serc. Do tej idei nawiązywał w swoim przedstawieniu Dlaczego ja nasz teatr
„W drodze”.
Iwona Kapral - instruktor
12
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
TEATR „W DRODZE” po owacyjnie przyjętym przedstawieniu
– (pierwszy od lewej) opiekun zespołu Sławomir Kuligowski
Opole – Wrażenia z Biesiady Rodzinnej w Branicach
Niezwykła wycieczka
C
odziennie wstaję punkt szósta. Co
za nieszczęście. Czyż nie mogłabym pospać do siódmej? A tu masz,
szósta. Dzisiaj również wstałam jak
zwykle. Wypiłam kawę i spaliłam dwa
papierosy. Potem szybko pobiegłam do
sklepu po następne. Wyprowadziłam
psa, naszykowałam śniadanie synowi do
szkoły, obudziłam go i wyprawiłam na
zajęcia. Pomyślałam, że dobrze byłoby
pójść po resztkę pieniędzy do bankomatu. Ta „ściana płaczu” wzbudza we mnie
czasami odrazę tylko dlatego, że pieniędzy w niej brakuje. Szybko, niemalże
biegiem poszłam do teatru, sprawdziłam czy wszystko jest gotowe do nagrania piosenek i biegiem do domu. Nie dopiłam następnej kawy, jak wsiadłam do
samochodu i pojechałam po książeczkę
recept dla wnuczki. A w drodze powrotnej myślę sobie, że odwiedzę Panią Alę
z dziennego. I tak zrobiłam.
–Dzień Dobry.
–Dzień Dobry Pani Elu. Jedzie Pani
z nami na piknik do Branic?
–Nie wiem. A jest miejsce dla mnie?
–Ciągle ktoś dzwoni, że nie pojedzie.
Miejsce jest. A jak nie to odpalę swój samochód i wezmę ze cztery osoby.
– Mam dzisiaj wolne. Kolega zwolnił
się z próby i nie możemy nic bez niego
zrobić. Zadzwonię do córki czy da sobie
radę beze mnie.
–Niech Pani dzwoni – odrzekła Pani
Ala. I zadzwoniłam. Córka jest samodzielna więc powiedziała mi, żebym jechała. Wypaliłam papierosa, porozmawiałam z pielęgniarką z dziennego i już
trzeba było jechać. Wsiadłam do autobusu i czułam jeszcze kołatanie serca, spowodowane stresem ostatnich dni. Poczułam się bardzo zmęczona, ale to bardzo.
W autobusie chciałam się przespać, lecz
nie potrafiłam. Emocje i myśli kołatały
się we mnie. Autobus swoim rytmem jechał dość wolno, a mi szumiało. Czułam
jak unoszę się w sobie i zapadam. Obraz za oknem przesuwał się rytmie jazdy
autobusu. Dłużyło mi się. Zauważyłam,
że jedziemy krętymi drogami. Daleko,
daleko te Branice. Sama nie wiedziałam
czy chcę, aby podróż się skończyła, czy
chciałam nadal jechać. Pytałam Panią
Alę czy jeszcze daleko.
–Około trzydziestu kilometrów – odpowiedziała. Pomyślałam: „Trzydzieści
kilometrów to strasznie daleko. Nie wytrzymam.” Ale potem jakoś szybko zleciało. I te kręte, wąskie drogi. I pod górkę, i w dół. Ta droga do Branic kojarzyła mi się z drogą do rodzinnej wsi. I już
Branice. Wysiadłam z autobusu przed
szpitalem. Przeszliśmy przez drzwi, nad
którymi widniał napis: „Izba Przyjęć”,
ale czy to faktycznie izba przyjęć, to nie
wiem. Chyba nie, bo żadnej pielęgniarki,
żadnego pomieszczenia, gdzie pacjentów można by przyjmować. Długi korytarz. Przez otwarte drzwi zobaczyłam
kolorowy klomb. Pełno kwiatów. Pomyślałam, że to pewnie ogród. Zaproszono
nas na kawę, chyba do jadalni, lecz to
pomieszczenie wyglądało raczej na kawiarnię pacjentów.
Przechodząc długim korytarzem zauważyłam otwarte drzwi do pomieszczeń
terapeutycznych. Kolorowe te pomieszczenia, i jaki porządek. Prace pacjentów
kusiły, by przyjrzeć im się z bliska, lecz
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
13
zabrakło mi odwagi, by wedrzeć się tam
i przyjrzeć im się. Może jeszcze będę
w Branicach, to nadrobię brak odwagi.
Biblioteka. Szereg książek na półkach
w idealnym porządku. Pochłonęły mnie
te spostrzeżenia, że zapomniałam o swoich troskach. Zmęczenie gdzieś odeszło,
ale poczułam ogromny głód. Wyszłam
na podwórko na papierosa, z kawą i terapeutką z Branic. Boże, gdybym jeszcze
miała pamięć do imion, to byłoby dobrze.
Rozmawiałyśmy o mojej wnuczce i córce. A potem kościół szpitalny. Ogromny.
Chłodny. Czysty. Jasny. I witraże w ścianie po obu stronach. Kolorowe szkiełka.
I Chrystus na krzyżu po prawej stronie
ołtarza. I proboszcz. I ludzie słuchający
opowieści. A potem pusta kaplica sióstr
zakonnych. Ławki, ustawione nienagannie. To dawało jakieś poczucie tęsknoty
i skupienia. I ten pogłos.
Ach, poznałam Pana Hieronima.
Podszedł do mnie z aparatem.
–To Pani Graniczna, jeśli się nie mylę.
–Tak. Krótka rozmowa. Starszy Pan,
wyciszony i skupiony w sobie. Rozmowny, lecz bez przesady. I tak właśnie jest dobrze. Siwiuteńki i szczupły.
Miły Pan. Potem ogród. Ławki i stoły.
Mnóstwo pacjentów i ich rodziny. Starszych ludzi i cierpiących. Widać często
tam przebywają. Smutne twarze i szczęśliwe, czasami bez wyrazu. Oczy błędne, czasami przestraszone, jak spłoszone
konie. Jakaś niemoc mnie ogarnęła, gdy
patrzyłam na niektórych. Przypominali
mi o moim pobycie w szpitalu. I czułam,
że bardzo dużo się dzieje w moim życiu. Chyba za dużo. Czy nadążę za tym
wszystkim? Czy nie lepiej uciec w chorobę? Ale to byłoby tchórzostwo. Trudy
dnia codziennego ciężkie do przeskoczenia, lecz znakomicie sobie z nimi radzę.
Muzyk grał swoje utwory. Niektórzy
tańczyli, bawili się, szczególnie terapeuci z Branic i Opola, aż miło było popatrzeć. Radość z nich tryskała i swoboda.
Uśmiechnięci i szczęśliwi. Co takiego
nas różni? Myślę, że chorzy są przytłoczeni swoimi problemami i zmaganiem
się z chorobą, dlatego tak trudno jest
im wyzwolić Ducha Swobody. Bawili
się uczestnicy, a ja stałam i patrzyłam,
obserwowałam, nie zazdrościłam swobody ponieważ jestem jakaś zmęczona.
To ogromne wydarzenie taki piknik dla
chorych, ogromna radość.
Podeszłam do stołu gdzie można
było namalować co się czuje. Nic mi
nie przychodziło do głowy. Narysowałam dwa połączone kółka, potem dołączyłam następne, i następne, a później
wypełniłam je inną farbą i dorysowałam
uśmiechnięte usta. Inni malowali słońca,
kwiaty i tym wyrażali swoją radość. Ach,
kupiłam poduszkę robioną przez pacjentów w Branicach. Oglądałam ich prace
plastyczne. Bardzo podobały mi się ła-
będzie z papieru. Znakomite prace. Jak
można tak kunsztownie połączyć kartki papieru, żeby tak wspaniałe stworzyć
arcydzieła. Koszyczki z papieru. Jeden
koszyczek wyglądał jak torebka, byłam
gotowa ją sobie kupić. Przyglądałam się
pracom malarskim. Jedna z nich przykuła moją uwagę: oczy świdrujące. Nie potrafiłam oderwać od nich swoich oczu.
Rozmawiałam z różnymi ludźmi.
Podeszłam do jednej dziewczyny. Strach
miała w oczach. Wypaliłyśmy po papierosie. Powiedziała mi, że jest zmęczona
swoją chorobą. Bierze leki, a mimo to
choroba wraca. Zwierzyła mi się, że żyć
jej się już nie chce. Zaprowadziłam ją do
toalety, ponieważ sama się bała. Zrobiłam to bez zastanowienia, gdyż wiem
jak się czuje w chorobie. Pomyślałam, że
dobrze się ze mną dzieje, bo ja nie mam
lęków i żyję normalnie, że teraz mogę
pomóc innym.
Gdy siedzieliśmy już w autobusie,
gotowi do drogi powrotnej, muzyka
wciąż grała. Gdy odjeżdżaliśmy, wciąż
grała. Usiadłam na swoim miejscu i czułam się lekko. Zapomniałam o swoich
problemach w tym dniu, zapomniałam o
troskach i o to chodziło wszystkim. Nabrałam sił i na drugi dzień czułam się
wypoczęta. Tak więc mój spontaniczny
wyjazd do Branic był ze wszech miar
udany. Tak to było – jak mówi mój Tato.
Graniczna
Przy chorym trzeba być J
Opole – Wykład prof. Jacka Wciórka
14
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
ednym z punktów obchodów Dnia
Solidarności z Osobami Chorującymi Psychicznie była konferencja
szkoleniowa skierowana do personelu medycznego, pacjentów, ich rodzin
i przyjaciół.
Z wykładem pod tytułem „Osoba,
cierpienie, nadzieja – miedzy chorowaniem i zdrowieniem” wystąpił prof.
Jacek Wciórka z Instytutu Neurologii
i Psychiatrii z Warszawy. W swym niezwykle ciekawym wystąpieniu mówił
o różnych aspektach choroby, zdrowienia i związkach pomiędzy tymi stanami. Jednak najważniejsza konkluzja
tego wystąpienia, to by przy pacjencie
bardziej być, a mniej się krzątać. Skłonienie, wsłuchanie się w chorego, bycie przy nim kiedy tego właśnie potrzebuje – często jest bardziej mu potrzebne niż medykamenty i procedury
medyczne. Warto pamiętać o tej prawdzie
w swojej pracy codziennej przy chorych.
Iwona Kapral
Granica szczęścia
Każdy był kiedyś smutny, płakał i narzekał,
Miał zły humor, złościł się, przeklinał,
Jednak zawsze istnieje nadzieja,
Ponieważ ta umiera ostatnia,
Daje nam promyk słońca
Na zachmurzonym niebie.
Ktokolwiek widział ogrody szczęśliwe,
Zachwycał się ich pięknem, czarem, zapachem,
Ten wie jak miłe jest szczęście, uśmiech,
Nawet wtedy, gdy nie ma czasu na miłość,
Ogród szczęścia ofiaruje nadzieję na radość.
Uśmiech – tak, jakże śmiejmy się z umiarem,
Tak, by ogrody, w których będziemy,
Nie przyzwyczaiły się do naszego dobrego humoru,
Bo rutyna niszczy szczęście i oczekujemy więcej,
Tak dużo, że znikamy i toniemy.
Ogrody szczęśliwe
Pośród drogi – człowiek drogi
Droga zaczyna wywijać harce
– coraz dalej nasze palce.
Zaraz go dotknę, a ten samotnie
idzie, nie patrzy, jest coraz dalszy.
Zamknęłam oczy, by sercem
koczyć i oto jestem tym jednym gestem.
Witam Osobę, gadamy sobie.
Nagle olśnienie – to nie zwidzenie!
W życia korowodzie jesteś mi
ogrodem!
Jak Ty mi, tak ja Tobie
chcę być Szczęścia Ogrodem.
Baśka
Historia
o ogrodach
Niosą ukojenie: ogrody szczęśliwe,
Będąc zarazem natchnieniem,
„Dzisiaj jestem w łonie”
– któż dzisiaj nam to powie.
Są nat chnieniem poetów,
Narracją dziennikarzy,
Wielkim westchnieniem Boga,
W ogrodzie nikt nie karze.
Szczęściem zwą stan woli,
Był od zawsze tak widziany,
W ogrodzie szczęściem kąpanym,
Jesteśmy tutaj – czekamy.
Ogrody szczęśliwe
Byłam tu parę razy,
„ogrody szczęśliwe” to krajobrazy,
Widać z daleka – to oczywiste,
Są nasze Polskie, bo ojczyste.
Jestem w szczęśliwym ogrodzie,
Czuję się rześki w swobodzie,
Brakuje mi tu tylko Ciebie,
Pomyślę, może o... niebie?
Szczęście bywa ulotne,
Widzę spojrzenia zalotne:
Twoje i koleżanki Zosi
– znów będę o nie prosił.
Ogród miejsce spełnienia,
Idę goniąc marzenia.
Ty jak zwykle radosna
– poczekam aż będzie wiosna!
Wiosna ogrodów szczęśliwych,
Tak jak lato dni dociekliwych,
Pomyślę jesienią o cudach świata,
A zimą tylko herbata, herbata, herbata.
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
15
Możemy tworzyć swoje
ogrody szczęśliwe
J
ak spojrzeć na ludzi to
każdy z nas jest przecież
osobnym istnieniem. Dorosły, dziecko, małe czy duże,
starzy ludzie, starsi, kobieta czy mężczyzna. Jesteśmy
osobnymi istnieniami. Każdy
z nas to taka działka uprawna czy ogród. Bywają takie
ogrody, które bardzo trudno
uprawiać. Dla mnie najtrudniejszym ogrodem uprawnym
jest wiek dojrzewania. Oj, ten
ogród jest ciężko pielęgnować. Posiadam dzieci właśnie
w tym wieku i ile to kosztuje
cierpliwości,
to wie każdy rodzic. Bywają
też takie już dojrzałe ogrody, w których trudno o rododendrony czy bazylię. Można
tak sadzić sobie drzewa w takim ogrodzie, kwiaty, ale dobra gleba to podstawa. Każdy
z nas ma jednakową szansę na piękne owoce. Każdy
z nas rodzi się bezbronny
i zdany na Bożą łaskę. Gdy
gleba nie dopisze to wszystko
usycha lub owoce są niezdrowe. Usycha miłość, usycha
uczciwość i dobroć. Dobra
gleba to podstawa.
Nie muszę szukać daleko
Szczęśliwego Ogrodu. Mój
ojciec, moja mama. Mam rodziców, a teraz tylko ojca,
ponieważ mama zmarła wiosną. Trzeba powiedzieć, że
z podziwem patrzę na ojca. Jest
dla mnie przykładem dobroci, uczciwości i lojalności. Przez
kilka lat
opiekował
się mamą,
chorą, na
wózku
ELŻBIETA ŻŁOBICKA
16
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
i stale powtarzał i powtarza:
„Ona była najlepsza. Ja mógł
ją wozić i dźwigać, bo tak
trzeba, to moja żona i ja jej
przysięgał na dobre i na złe.”
Mówię tacie, że takich ludzi
na świecie nie ma, że tacy ludzie to rzadkość.
Ja mam swój ogród – praca. Zostałam wychowana
w etosie pracy. Praca to rzecz
święta i bardzo ważna. Pracowitość w moim domu jest
wykładnikiem wartości. Tak
jest w moim domu i czy chcę
czy nie, to ja dzisiaj też tak
uważam. Dzisiaj są czasy,
że o pracę trudno, ale to nie
w tym sensie wartościuję otoczenie. Można nie mieć stałej
pracy, lecz można być przedsiębiorczym i jak to się mówi:
„praca w rękach się pali”.
Ja mam zawód artystyczny
i wiele moich prac dla przyjemności również ma wymiar
artystyczny. Tak więc tkam
dla przyjemności, wykonuję
W każdym wieku,
w każdym momencie
życia, można znaleźć
swoje szczęście,
i nie muszą to być
namiastki, ale pełne
ogrody szczęścia.
kolaże czy robię serwety. Piszę też teksty i wiersze. Dużo
jak na jedną osobę. Praca artystyczna, to taki mój ogród
szczęśliwy.
Znajomi mi mówią, że to
Bóg obdarował mnie tak hojnie. Zgadzam się, że Bóg, bo
jak wytłumaczyć, że pewne dary przychodzą same od
siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że co zacznę robić to wszystko pięknie mi
wychodzi. Jak to inaczej nazwać, jak nie Darem Bożym.
I tak, mimo wielu przeciwności, jestem w pewien sposób
szczęśliwa. Przeszłam wiele
burz w swoim życiu, ale teraz
okazało się, że posiadam siłę
Tytana. Obronną ręką wychodzę z impasów życiowych
i mogę powiedzieć, że znalazłam wreszcie swój Ogród
Szczęśliwy – spokój.
Wrócę jeszcze na chwilę
do darów bożych. Nie można się sprzeniewierzać woli
Boga. Jeśli Bóg daruje mam
coś, to powinniśmy iść tą
drogą, bo to da nam szczęście. Jeśli Bóg daje nam zdolności matematyczne, a ktoś
ambicjonalnie każe nam iść
w innym kierunku, to nie
sprzeciwiajmy się naszym
zdolnościom i temu, czym
obdarował nas Bóg. Szukajmy sobie własnych dróg do
własnego ogrodu szczęścia.
Nie tak dawno temu poznałam jedną panią, po sześćdziesiątce i proszę sobie wyobrazić, że ta pani nigdy nie
rysowała. I właśnie gdy znalazła się w szpitalu, zetknęła się z plastyką. I proszę,
pięknie rysuje i maluje. Czyż
po sześćdziesiątce nie można znaleźć swojego ogrodu?
W każdym wieku można znaleźć swoje szczęście, i nie są
to namiastki, ale pełne ogrody szczęścia.
Tak więc proponuję nie
szukać, ale żyć, a życie samo
nam da, co wartościowe. Nigdy nie zaznaliśmy miłości?
Przyjdzie czas na wszystko.
Każdy ma swój czas i wykorzystajmy go jak najlepiej.
Tam na górze Bóg pamięta
o każdym z nas i daje nam to,
co najlepsze jest
Graniczna
Mój ogród szczęścia
Ogrody szczęśliwości
Miejsce nad miejscami nie do pojęcia.
Mój tajemniczy ogród szczęścia.
Ażeby dla ludzi ujmował w jednaniu się
Pokonaniu boleści, niech im pobyt w nim
Wszystkich pieści.
Niebiańska muzyka od archaniołów, kuszące owoce,
Rajskie ptaki, kwiaty wiecznie pachnące, miętowe
Krzaki. Gdzie jak na bezludnej wyspie jednak
Na której każdy mógł być. Żeby wiecznie móc
Być. Przecież do życia niczego nam nie potrzeba
Oprócz wolności. Być sobą – po prostu takim.
Można coś sobie wyobrazić i uwierzyć
Gdzie we śnie odnajdziecie. Dzikie konie
– Pegazy poganiają chmury. Słonie szczęśliwie
Grają na trąbie w kierunku tęczowej nuty
Z gejzerów wydobywają się soczyste wody
Moje ogrody szczęśliwości, przyjemności,
Błogości bez nieskończoności pełne
Niewyczerpywanej radości, tam gdzie czas
Nie ucieka i nic się nie zwleka.
Chwile ujmy, zbawienia, wśród wspaniałych
Sadów gdzie można dojrzeć olśnienia.
Soczyste i złote owoce ogrodu szczęśliwości
I kropla nadziei poznając nektar
Długowieczności i sok długiej młodości.
W tym ogrodzie niczym w raju,
W szczęściu gdzie wszyscy polegają
W beztrosce, młodzi, wiecznie uśmiechnięci.
Gdy jest źle warto oderwać się,
Szybować jak Piotruś Pan prosto
Do Nibylandii – takiego ogrodu,
Gdzie każdy w nim dzieckiem jest
Ażeby w takim śnie zapomniało się
O chorobie poniekim było przyjemnie
Po prostu jak w innym wymiarze
Nic nie robić, leniuchować i wypoczywać
W chłodnym cieniu gdzie przewiewa
Rześki zefirek wśród drzew pomników pamięci
Gdzie każdy dzień się świeci.
Na równiku malują chmury baranki.
Kwiaty każdego dnia zakwitają.
Pachną też owoce, gdzie pszczółki je odwiedzają.
W tym ogrodzie wszystkie drzewa świata.
Można zapomnieć o pragnieniach i żyć
Beztrosko leżeć na hamaku. Zbierać maliny
Można, pić wodę z źródlanego potoku
I patrzeć na bijący z owego mglistą tęczę.
Ze szczęścia pochodzimy
– jako dzieci to czujemy
Lecz płaczem witamy
I z płaczem odejdziemy
Czy w życiu do szczęścia dojdziemy?
Miłość, bogactwo, władza
– tego chcemy?
Z tym wszystkim na ustach
pychą się zachłystujemy
W rzeczywistości – to nic nie wiemy
Nawet tego, czy po śmierci gdzieś dopłyniemy
Ale kto wie – może dotyk Boga poznamy
Gdzieś w raju – przy boku aniołów
– świadomość osiągniemy
I nie płacząc i nie śmiejąc – z własnego
Ograniczenia zrezygnujemy
– z pochylonym czołem
W Bogu się rozpłyniemy
Ponieważ ogrody szczęśliwości to my
– bo piękne są tylko nasze piękne sny
Tam wszystko – bo lustro marzeń mamy
tam się nie przepychamy
tam nie sprzedajemy i kupujemy
tam się nie pouczamy
tam się nie żądamy
tam się nie oszukujemy i doradzamy
Czy takie Bóg otworzy nam bramy?
– gdzie już więcej nie cierpimy
gdzie ogród szczęścia i my kochamy...
Damian
Jakub Koczur
Dopóki
Dopóki się złoszczę – ciesz się,
bo zależy mi na Tobie.
Dopóki się wściekam – walcz,
bo to znaczy, że jeszcze kocham.
Dopóki płaczę – przytul mnie,
choćby tylko życzliwym wzrokiem.
Nie uciekaj, błagam,
nie uciekaj!
Boję się,
że kiedyś dokonam,
takiego odkrycia,
że wszystko mi jedno.
Baśka Żaba
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
17
REFLEKSJE
Choroba i Rodzina
P
odczas niedzielnego święta
19 września br. obchodzona była
dziesiąta rocznica powstania Stowarzyszenia Rodzin „Wsparcie i troska”. Prężnie w stowarzyszeniu działają panie Michalina Bierówka i Longina
Kucharczyk. Przypominamy, że spotkania rodzin pacjentów chorujących na
schizofrenię odbywają się cyklicznie
w Oddziale Dziennym WSZN w Opolu
w trzecią środę miesiąca w godzinach
16.00- 19.00. W spotkaniach uczestniczą także lekarz psychiatra, psycholog
i pielęgniarka środowiskowa. Osoby należące do stowarzyszenia podzieliły się
z publicznością swoimi doświadczeniami
z chorobą osoby bliskiej. Były kwiaty
i podziękowania dla nich. Poniżej publikujemy jedno z tych doświadczeń.
Iwona Kapral
nagle pojawiła się choroba i tak straszna
i w takich okolicznościach. Pojawiła się
jak grom z jasnego nieba i trwa nadal już
dwadzieścia lat. Nic o niej nie wiedziałam, myślałam że to jakiś incydent, który
minie jak grypa czy angina. Przez dłuższy czas nie potrafiłam tej choroby nazywać; unikałam słowa „schizofrenia”.
Przeszłam, a właściwie przeszliśmy
cała rodziną wszystkie etapy, które towarzyszą poznaniu tej choroby. Szukałam przyczyn genetycznych, analizowałam swoje zachowanie i szukałam
winy w sobie. Był żal do Boga i pytanie; dlaczego nas to spotkało? Był całodobowy lęk o syna, wstyd przed rodziną
i sąsiadami, nadzieja że niedługo się to
skończy. Te wszystkie etapy zmieniały się wraz z samopoczuciem syna. Na
te wszystkie pytania nie można oczeki-
Łatwiej mówić o sukcesach, pochwalić się rodziną, dziećmi. Tak było również w naszej rodzinie. Mamy dwóch synów, zdolni dobrze uczący się, nie sprawiających żadnych kłopotów w nauce i
w zachowaniu, po prostu ideały. Aż tu
Każda choroba, a szczególnie
schizofrenia, wymaga
cierpliwości, zwłaszcza od
najbliższych, rodziny.
PANI MICHALINA i Członkowie Stowarzyszenia Rodzin WSPARCIE I TROSKA
18
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
Modlitwa
Jezu prosimy Cię za tych
wszystkich, dla których krzyż stał
się zbyt ciężki.
Dla twojej świętej Krwi pomóż im
powstać i iść dalej.
Daj nam wszystkim zrozumieć,
że miłość na tym świecie polega
na tym, że pomimo słabości nie
ustajemy, ale zawsze od nowa
zaczynamy.
wać gotowej, uzdrawiającej odpowiedzi. Należy szukać pomocy u specjalistów, którzy od strony medycznej mogą
nam pomóc. W tym wszystkim miałam
szczęście, wspierał mnie mąż, problemami syna żyjemy razem. Prócz tego spotkałam wspaniałych ludzi: lekarzy, terapeutów, czy to w klinice we Wrocławiu,
czy w szpitalach w Branicach i Opolu.
Czułam z jakim zaangażowaniem chcieli
nam pomóc.
Współpraca rodziny z lekarzem jest
bardzo ważna. W 2003 roku Pani dr Butmankiewicz zaproponowała nam udział
w konferencji grup samopomocowych
w Jedliczach k/Łodzi. Podczas tej konferencji poznałam mój problem, chorobę
w rodzinie i jak ją zaakceptować. Przekonałam się, że jest to taka sama choroba jak inne. Dla każdego człowieka jego
choroba jest najważniejsza i najtrudniejsza; „Jeżeli czegoś nie można zmienić
trzeba to zaakceptować”. Gdy przestałam bać się słowa „schizofrenia” i nazywać tę chorobę po imieniu, syn zaczął
zdrowieć, tzn. ja zaczęłam inaczej go postrzegać.
Każda choroba, a szczególnie schizofrenia, wymaga cierpliwości, zwłaszcza od najbliższych, rodziny. Będąc
w Jedliczach dowiedziałam się o stowarzyszeniach rodzin, które wzajemnie
się wspierają. W tutejszym szpitalu istnieje Stowarzyszenie Rodzin „Wsparcie
i Troska”. Spotkania odbywają się już
od 10 lat, w każdą trzecią środę miesiąca
. W sądzie zostało zarejestrowane 5 lat
temu 15.09.2005 r. Na tych spotkaniach
można swobodnie opowiedzieć o swoich
problemach, gdyż obowiązuje nas dyskrecja. Często mamy problemy nie tylko z chorym w rodzinie ale i z samym
sobą. Ta choroba dotyka w jakiś sposób
także i nas. Nie wiemy jak postępować,
z kim rozmawiać. Nie zawsze można to
zrobić w rodzinie, z sąsiadami czy nawet z lekarzem rodzinnym. Na spotkaniach w stowarzyszeniu mamy fachową
pomoc lekarską, jest psychiatra, psycholog, terapeuta a nawet ksiądz kapelan który, jak zajdzie potrzeba, wspiera
duchowo. Ja jestem zadowolona z tych
spotkań. Obecnie bardzo chętnie dzielę
się swoimi doświadczeniami, chcę wlać
w innych nadzieję. Skoro nam się udało oswoić tą chorobę, to może i innym
się uda.
Syn będąc chory zdał maturę, ukończył studnia i to fizykę na Uniwersytecie we Wrocławiu, rzucił palenie papierosów, umie gospodarzyć swoimi
pieniędzmi. Bierze czynny udział w różnych spotkaniach, gdzie gra na gitarze,
śpiewa, gra w teatrze przyszpitalnym,
prowadzi samochód. Zdaje sobie sprawę, że nie wolno mu pić alkoholu i sam
się kontroluje. Nie wszystko jest jeszcze
dobrze, nie pracuje i ma lęki przed podjęciem pracy. Ma jeszcze tyle obaw, ale
radzi sobie coraz lepiej.
Najważniejszą rzeczą jest to, oczywiście, aby mieć nadzieję. Jeżeli człowiek ją czasem traci to musi jej poszukać. Wtedy ważni są inni ludzie, bo to
oni mogą natchnąć jakąś dobrą radą, myślą, nadzieją. Ważne jest aby nie zamykać się w czterech ścianach z własnym
nieszczęściem lecz wyjść z domu do innych ludzi.
Głęboko wierzę, że pomogła nam
i nadal pomaga w najtrudniejszych momentach modlitwa. Łączy nas, uspokaja
i mobilizuje. Dodaje mi siły, aby poradzić sobie z trudnościami w zaakceptowaniu choroby syna.
Wielki psychiatra krakowski, profesor Antoni Kępiński, przyjaciel papieża
Jana Pawła II, pisał o ważnym elemencie stosunku do chorego na schizofrenię jakim jest szacunek, a nawet podziw.
Według niego; „Chorzy mają w sobie
coś wielkiego. Jest w nich zmaganie się
człowieka z samym sobą i z otoczeniem,
szukanie własnej drogi. Jest to świat,
w którym przejawia się to co najbardziej
w człowieku ludzkie. Chorzy stają się
nam coraz bliżsi, gdy pomagają nam poznać lepiej samych siebie”.
Michalina
RADOŚĆ PO WYSTĘPIE Elżbieta Żłobicka w towarzystwie doktor Marii Waloszek-Brzozoń
Jak dotknięcie duszy
P
ani Elżbieta Żłobicka vel Graniczna pojawiła się na scenie prezentując swoje wiersze i prozę. Sama
przygotowała scenografię i teksty na tę
specjalną także i dla niej okazję. Jeszcze
parę minut przed wejściem na scenę była
spięta i widać było po niej tremę. Jednak już od od momentu wejścia na jej
twarzy widać było skupienie i podążanie
za prezentowanymi tekstami. Z lekko-
ścią przechodziła od jednego utworu do
drugiego, dodając od siebie często informacje na temat okoliczności powstania
tego utworu. Teksty były bardzo osobiste
i refleksyjne. Nie jednej osobie podczas
tego spektaklu łzy potoczyły się z oczu,
bo trudno było oprzeć się autentycznośc
przedstawianych przeżyć, to było jak...
dotknięcie duszy. Iwona Kapral
Szpital
pełen
kwiatów
O
d dłuższego czasu daje się zauważyć, że park Szpitala w Branicach
wypiękniał. Wokół pawilonów, na
klombach i rabatach zakwitły kwiaty.
W zasadzie można by powiedzieć –
Szpital zakwitł. Pani Teresa Kramarczyk jest niezmordowana, sama hoduje rozsady w niewielkiej szklarni. Dba
o każdy klomb; pieli, sadzi kwiaty, podlewa. Efekty są widoczne, park pełen
jest jesiennych kwiatów.
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
19
REFLEKSJE
Branice – Powitanie „Złotej Jesieni”
Grill i słońce
D
źwiękami muzyki akordeonowej,
śpiewem
oraz zapachem pieczonych kiełbasek Oddział C powitał pierwszy dzień jesieni.
Co prawda piękna pogoda jesienna trwała tylko 3 dni, ale
mamy nadzieję, że deszczowe, chłodne dni wkrótce miną
i znowu będziemy się cieszyć
jesiennym słońcem.
Pomysł na zorganizowanie grill przyszedł z dnia na
dzień. Błyskawicznie z pomocą chorych instruktorki zorganizowały wszystko
co potrzebne, by grillowanie
przebiegło sprawnie i w miłej
atmosferze.
W oczekiwaniu na pyszne
kiełbaski wszyscy śpiewali
przeróżne piosenki; ludowe,
biesiadne przy akompaniamencie akordeonu, na którym
przygrywał Stanisław G.
Atmosfera była wspaniała, wszyscy się świetnie bawili, humory wszystkim dopisywały. To było najprawdopodobniej ostatnie spotkanie
przy grillu w tym roku, no
chyba że pogoda zrobi nam
miła niespodziankę i spotkamy się w ogrodzie, przy grillu
i muzyce jeszcze raz, by cieszyć się jesiennym słońcem
i barwami.
Instruktorki Oddziału C
Opole – Terapia „Na zdrowie”
W intencji chorych
Kotki i pieski W
C
hodząc na zajęcia terapii pracą zobaczyłyśmy
czarnego kotka zrobionego na szydełku. Bardzo się
nam on spodobał i dlatego
postanowiłyśmy zrobić takie
kotki same. Silną motywacją Ewy była jej mała chrześnica i chęć zrobienia jej niespodzianki, natomiast moją
– chęć zajęcia się jakąś pracą w ogóle. Nie sądziłyśmy,
że nas to tak bardzo wciągnie,
a jednocześnie wyciszy
i uspokoi. Ewa w efekcie
sprawiła sobie wielką radość,
a także chrześnicy, która
dostała kotka w prezencie
od cioci. Radość jej była
ogromna, z dumą pokazywała go całej rodzi-
20
ZYGZAK
nie, podkreślając, że ciocia
zrobiła go sama i to dla niej
specjalnie. Natomiast Viola
po zrobieniu kotka, postanowiła później zrobić jeszcze
białego pieska – teriera Westa, takiego jakiego sama posiada w domu. Dla Ewy była
to pierwsza praca na szydełku i dlatego po jej ukończeniu
dziękowała za pomoc w pracy pani Teresce i Violi. Okazuje się, że każda motywacja
jest dobra do tego, by zrobić
coś fajnego i bliżej poznać się
z ludźmi.
Ewa i Viola
WRZESIEŃ 2010
dniu 8 września br.
w Bazylice Św. Rodziny w Branicach odprawiona została Msza Święta
w intencji wszystkich chorych
z okazji IX Dnia Solidarności z Osobami Chorującymi
Psychicznie. W nabożeństwie
uczestniczyła liczna grupa
chorych z Branickiego Szpitala, Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego i Domu Pomocy Społecznej w Branicach, którzy
do bazyliki przybyli pod opieką personelu.
Odprawiający nabożeństwo ks. kapelan Alojzy Nowak mówił w homilii jak ważne dla każdego chorego psychicznie jest, by obok siebie
miał zawsze drugiego człowieka, który pośpieszy mu
z pomocą; rodzinę, lekarzy,
terapeutów, pielęgniarki. Jak
potrzebna mu jest solidarność
innych ludzi, akceptacja i zrozumienie, jak wreszcie ważnym jest sam proces leczenia i świadomość, jak wiel-
ką moc ma wiara. Jest to tym
ważniejsze, że trudne i stresogenne warunki życia sprawiają, że wzrasta ilość zachorowań na choroby psychiczne
i nerwowe – to synonim naszych czasów. Ksiądz Kapelan wspomniał również przy
tej okazji o twórcy Branickiego Miasteczka Miłosierdzia
– Biskupie Józefie Nathanie,
który całe swoje życie poświęcił opiece nad chorymi
psychicznie. Mówił również
o dniu dzisiejszym szpitala,
o zabiegach dyrekcji szpitala,
by poprawić warunki leczenia
chorych, o prowadzonych pracach remontowych i modernizacyjnych, o coraz lepszej
opiece nad chorymi.
Na zakończenie podziękował całemu personelowi szpitala za tę opiekę, za okazywaną serdeczność i zrozumienie,
za poświęcenie w służbie drugiemu człowiekowi.
Celina Zacharska
- instruktor
Czułość na oddziale
Nagrobek
Jestem na oddziale
Nie chcę być tu wcale
Ale być tu muszę
W mózgu są katusze
Pozwól mi odejść daleko w dal
Chcę iść do owiec, gór no i hal
Chcę być wolny jak żebraczek
Chce byś milczała tak jak maczek
Myślę o Monice
O naszej panice
O naszej przyszłości
O słodkiej czułości.
Alina idź już spać już jest czas
Alina odejdź. Już nie ma nas
Alina śpij słodko na rok dwa
Alina nie na rok na sto dwa
Bałwan
Będzie dobrze tak musi już być
Czas się rozstać nie czas tak w tym tkwić
Alina umieraj proszę już
Alina odejdź tu mam ten nóż
Już zima nadchodzi
Bałwan w śniegu brodzi.
Bałwanem ja jestem
Spotykam się z męstwem.
A nóż jest dla mnie czy dla ciebie?
Od noża będzie ci jak w niebie
Nóż i nagrobek dla nas będzie
A potem to już wolność wszędzie
Zastrzyki i leki
Z magicznej apteki,
By bałwan długo żył,
By cały rok tu był.
Moja Moni
Wiosną się rozpuści?
Leki są a nóż ci
Przeżyje cały rok
Za nim leki krok w krok.
Moja droga Moni
Kto cię dzisiaj goni?
Gonię ciebie dziś ja
Kochanek twój ha, ha.
Strzykawka
Złotoryja tuż tuż
Wciskam gaz, jadę już
Kwiaty i wino mam
Tobie Moni to dam.
Znów dziś zastrzyk wziąłem
Szałem ochłonąłem
Psychotrop bogaty
Wilgotny gazik z waty
Kwitniesz w mych ramionach
Miłość radość w domach
Szczęście spokój błogi
Ty i ja, twe nogi.
Jutro znowu wezmę
I zaliczę klęskę
Zastrzyk nie zadziała
Dwa zastrzyki. Ała
Czułość na oddziale
Odwieczne problemy
Chorzy – szaleć chcemy
Lekarz nie pozwala
Pielęgniarka Ala
Po dwóch będzie lepiej
Struzik błędu nie miej
Jakoś pójdę dalej
Strzykawką coś nalej
Artur Adamowicz
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
21
TWÓRCZOŚĆ
Baśń
Owszem
część XXV
(...)Czytać mi się
chce. O przygodach,
o morale. Książki
wesołe, jasne,
optymistyczne,
a takie ciężkie, dla
wybrańców. Wiersze,
mówię wam, są inne
w samym sobie.
Masz mój wgląd.
Pisanie, jego urok,
pożyteczna praca.
O
tóż dalej ścieżką, takt
nakazuje mi podziękowanie temu, który
tutaj przybył. Wstrętny wstęp,
zawsze tak jest. A potem
chwalić. I jaka to wdzięczność i jakie (podziękowanie)
powołanie. Lubię wieczorynkę, dobranockę inaczej cóż za
miłe miejsca. Zajście miękkiego punktu dnia. Matki sadzają dzieci przed telewizorem. Disneyland. Kultura
współczesna jest kanciasta,
suchotyczna i bardzo przebojowa. Zobaczyłam nowość
jako odkrycie.
Chcę rozczulać tym co
serdeczne. Dzieci to ja ci mówię, tak powiem, ich upór. Są
bardzo lekkie i słodkie. Boskie dziecko. Jestem skupiona myśl ślamazarna. Tak lubię. Odpoczynku pora, słonko słoneczne. Uroda dnia
powszechnego. Od czego jest
niedziela. Przebój miesiąca. Rewelacja na kocu i laba.
22
ZYGZAK
Cóż bardzo leniwe. To przecież wakacje. Czymże sztuka? Czy jej pilnujesz? Czy
mam patrona? Znakomita romantyka. Powikłanie ale to
czyż nie skromne. Czy walc
jest tańcem? Artystycznie
wykonywać. Czekanie o ten
aplauz. Skandować o proszę,
proszę. Zaliczać się do głosu
gremium. Nie buntuj się, tak
dawno nie miałam w rękach
pismodzieja. Ciężar życiowy
i ta rodzina, ta jak ta skrytka. Zabawa jest ryzykiem
dzieci – o tym nie wiedzą.
Pyszczki kwiatowe i korony biologiczne, kolce obronne. Oj roślino! Takie piękne,
bo nierzeczywiste. Królowa zapachu, są dwie; fiołkowe i pąsowe – roślinne. Ich
biusty to powab. W każdym
bądź razie to jest dramatem,
burleską. Wielkie pienie.
I tak dawno jak opera. Gesty
i śpiew i wystrój tego obiektu. Byłam w Toruniu. Bardzo
piękna perspektywa. Wystrojowa kawiarnia obok akademików. Wspominam bonanzę
w kawiarence. Studenci pilnie się kształcą. Żaki, takie
zaszczyty na wyrost. Wdrażanie wiedzy, to przywilej
i smutne kochanie w deszczu
i książka nobliwa i atmosfera wolności. Miłowanie młodociane. Już mogą się żenić.
Mają radiowęzeł szumi aparat akademika. Afera komizm
młodość. Aniołowie krystaliczne ożenki. Miłość na stancji. Poszanowanie mądrości.
Arcydzieła głodnych młodych ludzi. Prywatne pracy.
Debiuty, Juwenalia. Czytelna okupacja dążąca do świa-
WRZESIEŃ 2010
tła. Lampki u stolika. Kwitną
soczyście owoce tego ogrodu. Jest on z papieru. Ogrody
otóż to są na łodydze główki
kolorowe. Śmiejące się oczy.
Zaangażowanie w przekazie.
Ich posmak.
Gdy wspominam naukę
czuję wielki sentyment. Fajne były studia. Usta okrążone
gusta. Wielkie mocne i niedozwolone bytowanie w klitkach
z pustaków. Jakiej sejsmicznie ogromnej rysy. Cecha
doktora. To szacunek oczywisty jak powołanie. Lubię się
uczyć do dziś i nadal. To jest
książka. Nieczytelna pusta
i paraliż, i dreszcz, i ogrom.
I to że mnie nie chcą i nie tylko wszędzie. I dowód na wytrwanie. I sypkie wzruszenie.
Czytać mi się chce. O przygodach, o morale. Książki
wesołe, jasne, optymistyczne, a takie skomplikowane, ciężkie, dla wybrańców.
W czytelni wymienianie
książki. To nasz świat. Czy-
telniczki. Kochać książki nie
każdy umie. Formy przekazu. Nakazywać, to rzecz
szlachetnej umiejętności. Pisać, to uwaga osobowości
przekazać treść, zatwierdzić
nowy pomysł. Wiersze, mówię wam, są inne w samym
sobie. Masz mój wgląd. Pisanie, jego urok, pożyteczna
praca. Moja profesja wielce
wartościowa. Nauczać. Mieć
ochotę na wczesne śniadanie
zanim pójdę do szkoły.
Oczy są trzeźwe, wybudzone. Ich rola niezbędna,
ich błogosławione światło,
ich pożytek. Pasja czytać też.
Wygięte fotelowe poręcze.
A co potem wynajdywać, błędy czyli korekta. Wtedy to
wesoło poprawne. Ile słów
topi się w atramencie. Lśnić,
czekać na komunię Fotografia dostatecznie, na trzy. Ręce
splecione, różaniec i miłość,
która płacze. Proces twórczy
– sejsmiczny ogrom.
Tekst i grafika EWA
Szczęścia czas
J
uż teraz we mnie kwitną Twe ogrody, już teraz
we mnie Twe królestwo
jest... Tak śpiewając, jeszcze
kilka lat temu, podczas Mszy
Św. doświadczałam jakiegoś przepełnienia pokojem
i radością. Wpadł mi w serce
temat „Ogrody Szczęśliwe”
i zaczął się popłoch myśli, ale
gdzie one są.
Gdzie są moje Ogrody
Szczęśliwe? Z jakiejś pustki,
jak odległe echo, zaczęły sie
powiększać obrazy pamięci,
bo bywałam w życiu szczęśliwa.
I obraz – Mam 7 lat. Jestem
wesołą dziewczynką, ale często skuwa mnie paraliżujący
strach. Przeprowadziłam się
z rodziną do miasta na osiedle z blokami. Nie mam koleżanek i nie umiem się zakoleżankować z żadną z dziewczynek, choć wiele ich na
podwórku. Poszukuję więc
skarbów i zwykle coś mi się
przywidzi. Na przykład wśród
kamyków coś błyszczy, aż mi
serce zaczyna mocniej bić,
a to kamyk ładny, albo nawet
taki sobie, ale błyszczał, to
już skarb.
Kieszenie ciągle poobrywane, mama się denerwuje,
a ja szukam, bo ciągle mi
mało. Obok kotłowni osiedlowej w hałdzie węgla znajduję
jeden taki węgielek, który ma
wtopione kilka kryształków
złota. Zostałam bohaterką podwórka, bo znalazłam ZŁOTO. Do dziś mam ten skarb
i pamiętam to poczucie szczęścia. Potem się okazało, że
to taki minerał zwany złoto
głupców. Zauważyłam u siebie takie myśli, że szczęście
w połączeniu ze mną okazuje
się niepowodzeniem.
II obraz – Mam 17 lat. Siedzę
na koncercie filharmonii. Orkiestra wykonuje utwór romantyczny, bardzo ekspresyjny, a ja przeżywam ogromne
ZYGZAK
emocje. Właściwie, to jakbym
znikła i znalazła się bez ciała
w innej przestrzeni. Ogromne
szczęście.
III obraz – Mam 22 lata i teraz,
to ja siedzę w orkiestrze. Gramy „Toscę” Pucciniego. Nie
widzę sceny i śpiewaków, ale
brzmienie opery bezkreśnie
wypełnia każdą komórkę mojego istnienia. Ile razy graliśmy Toscę? nie wiem, sporo.
Za każdym razem wstrząsał
mną niewyobrażalny dreszcz,
a raczej deszcz dreszczy.
IV obraz – Mam 25 lat i właśnie położono mi na piersi
Jasia, którego przed chwilą
wydałam na świat. Malec natychmiast uspokaja się i mruży oczka próbując dostrzec
moją twarz. Mówię do niego
gładząc delikatnie aksamitne
ciałko. Jestem tak szczęśliwa,
że wstrząsa mną płacz. Każdy następny poród, a było ich
jeszcze cztery, ma dla mnie
ten sam błysk cudu.
V obraz – Jestem od roku na
terapii. Słucham godzinami
poezji śpiewanej, jeszcze nie
odkryłam, że to poezja Stachury. Odkrywam na nowo
siebie, już nie myślę tylko
o tym, żeby umrzeć. Zaczynam widzieć w sobie wiele
dobrych stron i jestem tym
faktem zaskoczona. Poznaję
coraz więcej osób, właściwie
powinnam powiedzieć, że
poznaję coraz więcej dobroci ludzkiej. Choć mam 40 lat,
to czuję, że patrzę na świat po
raz pierwszy. Wychodzę spod
mrocznego klosza.
Te obrazy i kilka jeszcze
innych
przedstawiających
różne moje pasje, przypominają mi, że bywam szczęśliwa. Furtki do Ogrodów
Szczęśliwych są we mnie, ale
same Ogrody, to są inni ludzie, moi bliźni, dzięki którym mogę doświadczać stanu
szczęścia.
Baśka
WRZESIEŃ 2010
23
TWÓRCZOŚĆ
Recenzja filmu „Powrót idioty”
Kto kocha idiotę?
Polecam kolejny film, który na
pewno warto zobaczyć.
Pozdrawiam Piotr Radz
K
olejnym moim zdaniem doskonałym czeskim filmem jest film
„Powrót idioty” (Návrat idiota)
z roku1999, którego reżyserem jest Saša
Gedeon. Inspirowany on jest doskonałą
powieścią Fiodora Dostojewskiego pt.
„Idiota”. Rolę tytułowego Idioty Františka doskonale zagrał Pavel Liška. Była
to jego pierwsza rola filmowa, która stała się zapowiedzią tego, że ten aktor nadaje się do grania trudnych, ale i wybitnych jednostek. František nigdy niczego
nie poznał ani nie doświadczył, ponieważ całe dorosłe życie spędził w szpitalu psychiatrycznym. Jest jak małe dziecko – czyste i niewinne. Nie umie kłamać, udawać, zakładać różnych masek
w zależności od okazji. Opuszcza szpital
i jedzie do rodziny, która nawet nie wie
o jego istnieniu. Wszystkie wrażenia, jakich doznaje są tymi pierwszymi.
Stosunki między członkami rodziny,
do której trafia, są tak pogmatwane, że
František szybko się w nich gubi. Daje
się wciągnąć w rozgrywki pomiędzy kochankami, rodzeństwem i ich rodzicami,
a to sprawia, że pakuje się w sytuacje
niezręczne, czasem zabawne. Jest świadkiem zmian partnerów, wszelakich wyznań i awantur pomiędzy nimi. Wszystko go smuci, wszystkim współczuje.
Tylko ta osoba, która go zrozumie może
pomóc mu wrócić.
Olga kocha Emila. Emil kocha
Annę. Anna kocha Roberta. Idiota kocha wszystkich. I w tym tkwi problem.
Wszystkich kocha po równo. Wszystko
i wszystkich umie zrozumieć, a to z kolei czyni go bezsilnym. No, bo jak po24
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
Prawda jest taka, że kto
idiotę kocha ten sam idiotą
jest. A każdy, kto ma w sobie
trochę z idioty, potrafi kochać
przynajmniej trochę.
móc jednej osobie na przekór drugiej,
gdy obie kocha tak samo? Idiota jest pozbawiony własnego ego, a inni nie. Podstawą tej opowieści jest właśnie ta fundamentalna różnica. A kto kocha Idiotę?
Na to pytanie odpowiedzi szukają wszyscy ? Nie tylko postacie, które spotyka
Idiota? Również ci, którzy mogą idiotę
spotkać. Prawda jest taka, że kto idiotę
kocha ten sam idiotą jest. A każdy, kto
ma w sobie trochę z idioty, potrafi kochać przynajmniej trochę.
Film ten został entuzjastycznie przyjęty przez czeską krytykę. A z takich kilku ciekawostek związanych z tym filmem to matka reżysera Milica Gedeonova jest scenarzystką. W filmie tym gra
również moją ulubioną czeska aktorkamoja rówieśnica Anna Geislerova.
Jeszcze taka ciekawostka muzyczna związana z tym filmem. Otóż grający
w tym filmie aktor Jiři Machaček jest
liderem rockowej kapeli MIG 21. No
i jeszcze jedna ciekawostka. Grająca
w tym filmie Tatiana Vilhelmová ma 161
cm wzrostu. Branice – Koncert zespołu „Muzyka Vena”
Uczta dla melomanów
Wspaniałą rzeczą było patrzeć na grających, widać było, że gra sprawia im autentyczną
przyjemność. Nie tylko grali dla słuchaczy, ale również świetnie się bawili.
N
iedziela 5 września na pewno zapisze się w pamięci branickich
melomanów. Tego dnia o godzinie 14.00 w bazylice Św. Rodziny odbył się koncert Zespołu kameralnego
„Muzyka Vena” złożonego z muzyków,
którzy na co dzień grają w Filharmonii
Opolskiej im. Józefa Elsnera: Joanny
Widawskiej-Landwójtowicz – skrzypce, Małgorzaty Rędzińskiej – altówka, Dariusza Kownackiego – akordeon
i Ewalda Wawrzyniuka – wiolonczela. Tego dnia w bazylice zgromadziło kilkuset słuchaczy, którzy przybyli
z nadzieją na niecodzienne przeżycie
i nie zawiedli się. Koncert pierwotnie
miał odbyć się w krużgankach branickiego szpitala, ale wskutek chłodu, jaki
tego dnia panował ostatecznie odbył się
w bazylice. Na pewno było to z korzyścią dla jakości odbioru muzyki, gdyż
bazylika ma świetną akustykę.
Doktor Antoni Junosza-Szaniawski,
który był inicjatorem koncertu przypomniał, że niegdyś w krużgankach regularnie odbywały się występy i po ich
odnowieniu dobrze byłoby do tej tradycji powrócić. Sponsorami koncertu byli
przedstawiciele dwóch firm farmaceutycznych, którzy również byli obecni
w bazylice. Koncert był dla większości
obecnych w bazylice prawdziwym objawieniem. Nie ma w Branicach, a nawet w najbliższej okolicy, okazji do słuchania muzyki poważnej na żywo. To
ogromna różnica pomiędzy słuchaniem
muzyki z nagrań, nawet tych najlepszych, a słuchaniem jej na żywo. Odbiór
na żywo wzbogacony jest jeszcze o kilka
elementów, które wzmacniają doznania
estetyczne; kontakt z muzykami, widok
grających i to, że obok są inni słuchacze,
którzy przeżywając muzykę stwarzają
również wokół specyficzną aurę skupienia i prawdziwie duchowego przeżycia.
Zespół zagrał wiązankę utworów
z różnych gatunków muzyki; od klasycznej (Moniuszko, Czajkowski), poprzez muzykę z popularnych oper, operetek, baletów (Jezioro Łabędzie), walce Straussa, muzyka Lehara, czardasze,
popularne tanga, muzyka z kręgu kultury śródziemnomorskiej w nowoczesnej
aranżacji. W proponowanym repertuarze
każdy ze słuchaczy mógł znaleźć coś dla
siebie. Wspaniałą rzeczą było patrzeć na
grających, widać było, że gra sprawia im
autentyczną przyjemność. Nie tylko grali dla słuchaczy, ale również świetnie się
bawili. To było bardzo autentyczne, a w
każdym razie sprawiało takie wrażenie.
O tym jak muzyka trafiła do serc słuchaczy niech świadczy fakt, że przez cały
czas trwania koncertu w bazylice panowało niezwykłe, uroczyste skupienie. Na
zakończenie koncertu ks. Alojzy Nowak
wyraził nadzieję, że to nie będzie tylko
jednorazowy happening, ale tak jak mówił doktor A. Szaniawski, będzie odrodzeniem się tradycji organizowania cyklicznych imprez kulturalnych w krużgankach. Hieronim Śliwiński
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
25
TWÓRCZOŚĆ
Gobeliny Mariana Henela w Katowicach
Wystawa „Eros a’la Naif”
W
dniu 15 września br. w Muzeum
Śląskie w Katowicach została
otwarta wystawa czasowa „Eros
a’ la Naif”, która potrwa do 21 października 2010 r. Na wystawie prezentowana
była twórczość osób niepełnosprawnych
intelektualnie. Wystawa miała na celu
zwrócenie uwagi nie tyle na seksualność
człowieka, co na bogaty obszar przeżyć
intymnych, i że o erotyce można mówić w różnorodny sposób. Artyści, których prace zostały zaprezentowane na
wystawie niezależnie od nurtów artystycznych, mód preferencji panujących
w sztuce profesjonalnej tworzą prace
oryginalnie fascynując siłą ekspresji,
szczerością wypowiedzi.
Wernisaż, na który zostaliśmy zaproszeni miał na celu podniesienie rangi oraz
nadanie rozgłosu wystawie i artystom,
w tym przypadku naszego słynnego prymitywisty Mariana Henela i jednocześnie
Naszemu Szpitalowi. Warsztat artystyczny, który przez wiele lat wypracowywał Marian Henel wzbudza niesamowite wrażenie na osobach zwiedzających
i zawsze jest rozpoznawalny.
Anna Dudziak
Ktoś błazenadę nie potrafił skończyć
– skończę ją ja.
Pamięć jak klisza, obrazy,
zdjęcia wywołuję sama.
Jak w jadącym pociągu
Patrzę się w okno,
Coraz to nowe krajobrazy.
Rok za rokiem, rok za rokiem.
Pamięcią sięgam, widzę.
Morze, wyspę i gitarzystę.
Nie chcę już pamięcią sięgać w tył,
A zapomnieć nie mogę.
Och gdyby tak wymazać się dało!
26
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
Tekst i grafika Bogusia
Choroba, moja rodzina i ja
M
oje życie przebiegało różnie,
mogę powiedzieć dwuetapowo. Po pierwsze 20 lat życia
w frustracji, lecz to się skończyło. Teraz,
od kilku lat w życiu spokojnym i zrównoważonym. Nie zabrakło mi obecnie
zawirowań, jako pozostałość poprzedniego życia, lecz to się też skończyło.
Mogę powiedzieć śmiało, że zostało mi
podarowane drugie życie. Lecz lata frustracji przypłaciłam chorobą psychiczną,
zaburzeniami osobowości. Biorę leki,
więc żyję normalnie.
Właśnie, gdy pierwszy raz trafiłam
do szpitala, nikt mi nie robił żadnych
aluzji, że jestem wariatka. Nikt z otoczenia ani z rodziny. Spotkałam się jednak
z głosami, że jestem nienormalna, lecz
niebezpośrednio. Nikt w mojej pracy nie
robił mi nigdy żadnych aluzji, co do mojej choroby. Nikt nie chciał mnie urażać
ani pognębiać. Mało z tego, w pracy cieszę się powodzeniem i opinią, że jestem
dobra w tym co robię. Szczęście? Czy
nieszczęście? Ja jednak żyłam w cieniu choroby. Żyłam lękiem, że choroba
może wrócić bez względu czy biorę leki
czy nie. Mam jednak szczęście, bo gdy
leki biorę to choroba nie wraca. Żyję
normalnie, pracuję, nie mam tak zwanych górek ani dołów, jak to się mawia.
Potrafię też spojrzeć na siebie i własną
To nieprawda, że inni patrzą
na nas chorych psychicznie jak
na potencjalnych zabójców,
czy na kogoś kto zagraża
innym. A może to ja mam takie
szczęście.
chorobę z dystansu, żartobliwie. Kiedyś
w pracy ktoś opowiadał, że duchy istnieją i jakaś dyskusja się na ten temat rozwinęła. Zażartowałam sobie: „Ja w duchy wierzę tylko jak mam jazdę”. Koledzy się uśmiali, lecz widziałam, że jest
to śmiech szczery, nie pozbawiony nuty
powagi. Żartuję sobie czasami ze swoich
postępowań i wizji, gdy choroba wraca. A wróciła, gdy odstawiłam leki, nie
z powodu lekkomyślności, bo lekkomyślna nie jestem, lecz z powodu ważnych
uwarunkowań zdrowotnych. Rispolept,
który brałam przez jedenaście lat wywołał ogromne skutki uboczne i to była konieczność. No i chęć życia bez leków.
Myślałam, że 11 lat leczenia i brania systematycznego leków spowodowało, że
wyzdrowiałam. Jakże się myliłam. Poinformowałam kolegów z pracy, że leki
odstawiłam i jakby zauważyli, że coś ze
mną się dzieje, to żeby mnie odstawili do
szpitala, albo żeby przynajmniej mi po-
wiedzieli. Wszyscy wiedzą o mojej chorobie, nie kryję się z tym. Nawet nowo
poznane osoby, na których mi zależy informuję o tym i nigdy nie spotkałam się
z jakąś aluzją czy niezrozumieniem. To
nieprawda, że inni patrzą na nas chorych
psychicznie jak na potencjalnych zabójców, czy na kogoś kto zagraża innym.
A może to ja mam takie szczęście.
Przy drugim epizodzie już nie było
tak łatwo, zwłaszcza z rodziną. Nie powiem, że z wszystkimi z rodziny, ale niektórzy uważali, że jestem już stracona
i z choroby już nie wyjdę. Siostra jedna tak orzekła i położyła na mnie kreskę,
jak to się mówi. Powiedziała, że zabiorą
mi dzieci i nic ze mnie już nie będzie.
Tylko, że moja siostra mnie nie zna. Ja
jestem uparta, potrafię zadbać o swoje
sprawy, potrafię walczyć i jestem nieustępliwa w dążeniu do celu.
Wyszłam z choroby, dzieci mi nie zabrali, a ja żyję dalej aktywnie. Pracuję,
dbam o siebie, dzieci, finanse i nie narzekam. Można żyć normalnie z chorobą? Oczywiście. Jestem świadoma tego,
jaka jestem w chorobie i jestem świadoma, jaka jestem gdy biorę leki. Niczego
mi nie brakuje, a siostra do dzisiaj się do
mnie nie odzywa. Nie wiem dlaczego,
bo jej o to nie pytam.
Mój tato jest cudowny. On nigdy
mnie nie odtrącił, a moją chorobę traktuje jak każdą inną. Powiada: – Jeździsz
samochodem to jesteś zdrowa. Uśmiałam się z niego. Nie jest wykształcony,
ale posiada prostotę i mądrość starego
człowieka. Ja mam szczęście, bo poza
sporadycznymi przypadkami, nikt nigdy
nie traktował mnie jak chorą psychicznie. W pracy nie pozwalają mi mówić
o chorobie, rozrzewniać się na ten temat i oczekują ode mnie dyskusji, lecz
nie o chorobie. Mam szczęście. Praca to
mój drugi dom, a nawet wydaje mi się,
że bez wyjątku wszyscy mnie akceptują. Nie muszę się niczego ze strony kolegów z pracy obawiać. A rodzina jest tam,
gdzie nasze serce. Rodziny się nie wybiera, najważniejsze jednak jest akceptacja mojego taty, reszta się nie liczy, to mi
wystarczy. Tak więc choroba w niczym
mi nie przeszkadza i wierzę, że jeszcze
niejedno dobre mnie spotka.
Ela Żłobicka v. Graniczna
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
27
LEKTURY
Książki piękne
i wartościowe
Jak zawsze serdecznie pozdrawiam
i życzę miłej lektury – Grażyna
Marciniak
Książka to przyjaciel, który
nigdy nie zdradzi, nie
zawiedzie, nie porzuci, niczego
nie rząda, a tak wiele daje.
Eric-Emmanuel Schmitt – pisarz
francuski z wykształcenia filozof
urodzony w roku1960.
28
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
(...)Sama staruszka zdecydowała się wyjawić bohaterowi swoją
tajemnicę i opowiedzieć pewne ważne wydarzenia z życia,
o których nikt w rodzinie nie wiedział. Ale czy była to historia
jej życia?
C
zas urlopowo-wakacyjny za nami.
Gdzieś głęboko mamy jeszcze
w sobie obrazy zapamiętane z letnich wojażami, a tu za oknem liście żółkną i w powietrzu czuć jesień. Na dłuższe jesienne wieczory, jako alternatywę
dla telewizji, chcę polecić dwie książki
Erica-Emmanuela Schmitta. Pisałam już
kiedyś o innych jego książkach – Oskar
i pani Róża oraz Moje życie z Mozartem, a teraz też proponuję dwie, bo jego
książki naprawdę warto czytać.
Pierwsza to zbiór pięciu opowiadań
– Marzycielka z Ostendy. Utwór tytułowy to piękna, poetyczna opowieść
o pobycie pewnego pisarza (być może
samego autora) w nadmorskiej miejscowości Ostenda w Belgii, dokąd od dawna chciał pojechać, ponieważ podobała
mu się ta dźwięczna i tajemnicza nazwa.
Wielką tajemnicę odnalazł w domu,
w którym się zatrzymał. Wynajął pokój
w domu starszej, schorowanej kobiety.
Opiekowała się nią krewna, która twier-
dziła, że ciotka miała smutne i niespełnione życie, właściwie nic ciekawego
jej nigdy nie spotkało, a jedynie zaczytywała się w książkach zgromadzonych
przez ojca w ogromnej bibliotece. Sama
staruszka zdecydowała się wyjawić bohaterowi swoją tajemnicę i opowiedzieć
pewne ważne wydarzenia z życia, o których nikt w rodzinie nie wiedział. Ale
czy była to historia jej życia? Zachęcam
do przeczytania tej opowieści i czterech
pozostałych.
Drugą, którą też polecam, jest Ulisses z Bagdadu. To historia młodego Irakijczyka o imieniu Saad Saad, co w ojczystym języku oznacza nadzieję, a po
angielsku smutek. Młodzieniec musiał
opuścić Irak i udać się do Europy, by tam
jakoś na spokojnie ułożyć sobie życie.
A ukazała się też niedawno nowa
książka E.E. Schmitta Zapasy z życiem.
Jeszcze nie czytałam, ale myślę, że też
warto po nią sięgnąć.
Polecam.
Dzisiaj, gdy w niebo spoglądam
Jesień
Coś zawiało zaszumiało
Deszcz tęczowy zleciał z nieba
I bajecznym wprost kolorem
Park okryły dzisiaj drzewa
Kasztan rudy spadł na ziemię
Żołądź czapkę swoją zgubił
I już nie będzie przed kasztanem
Kapeluszem swoim chlubił
W sadzie pilnie ktoś pracuje
Pędzel lata jak szalony
Wczoraj zieleń tam widziałem
Dzisiaj żółto jest czerwony
Gruszka żółcią się uśmiecha
Jabłka iskrzą się czerwienią
Jak pokusa na gałęziach
Wabią, lśnią się i rumienią
Drzewa szumią sobie dumnie
Złotą maja dziś koronę
Gałązkami się trącają
Swym wyglądem zachwycone
Jak klejnoty lecą liście
Tkając w sadzie dywan złoty
Choć odchodzą trochę smutne
Lecz zwiastują nam powroty
W pierwszą
rocznicę
Tak chciałbym
Odeszły dni młodzieńcze
I tylko grusza stara
Tęsknotę za minionym
Wciąż w duszy mej wyzwala
Mija dzień za dniem
Godzina za godziną
Wspomnienia czas zaciera
Z łzami szczerymi płyną
Gdy stary pień przytulę
Słyszę jak opowiada
Ptakom co witają gniazda
O chłopcu co tu siadał
Rany się goją powoli
Na ustach uśmiech zakwita
Serce wypełnia pokora
A w duszy nadzieja świta
Jak z szablą w małej dłoni
Z osami wojnę toczył
Zjadał złote gruszki
I z ran ich sokiem broczył
Budzi się zaufanie
U dzieci żony brata
Lecz wciąż jeszcze nieśmiałe
Wciąż jeszcze nie ta data
Na drzewa szczycie stawał
Tam gniazdo miał bocianie
Piratów wypatrywał
By sprawić ciężkie lanie
Wolniutko krok po kroku
Do świata żywych wracamy
Błysk szczęścia w oku zakwita
Lecz ciągle długi spłacamy
Jak czasem zamyślony
Wpatrywał się w obłoki
Żeglował razem z nimi
I zwiedzał świat szeroki
Choć jeszcze lękliwi niepewni
W trzeźwości swojej nieśmiali
Ślemy modlitwy do boga
Za bliskich co nas wspierali
Przecierał gwiezdne szlaki
Rady nowe odkrywał
Wrogów zmieniał w przyjaciół
Miłość szacunek zdobywał
Czasami gdzieś w samotności
Smutne łzy ocieramy
Bo ciągle jeszcze cierpimy
Ciągle pewności nie mamy
Pierwsze serce na korze
Dłonią chłopięcą wyryte
To pierwsza jego miłość
Pierwsze serce zdobyte
Dzisiaj gdy w niebo spoglądam
I myśli ślę do Boga
Wiem że trzeźwości i miłości
To jest właściwa droga
Potem było ich wiele
I każda piękna była
Lecz tylko ta dziecięca
Dziś w sercu mym ożyła
Tę drogę ukochałem
I chociaż czasem boli
To warto dla niej cierpieć
Niż dalej żyć w niewoli
Wspomnienia popłynęły
Oko łezkę puściło
Tak chciałbym by na chwilę
Dzieciństwo me wróciło
Andrzej Iwanowicz
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
29
RECENZJE
Żyć – w cieniu tajemnicy czy otwarcie
Warto pomyśleć o sobie
C
o jest tajemnicą, a co
otwartością?
Gdzie
jest granica tajemnicy,
a gdzie otwartości? Mogę mówić jedynie na własnym przykładzie, bo pierwsze przeżywałam 20 lat( wystarczy?),
a drugie przeżywam obecnie.
Życie w tajemnicy jest
niebezpieczne dla naszej psychiki. Przez wiele lat skrywałam głęboko swe tajemnice.
Nie mogę powiedzieć jakie,
ponieważ nie chcę się narażać. Wiele osób mnie zna
i obecnie żyję czysto, więc
już niech tak pozostanie.
Mniej więcej o swoich tajemnicach napisałam w opowiadaniu „Moc Przyśpieszania”,
może kiedyś to ujrzy światło
dzienne, lecz teraz jeszcze nie
dojrzałam do tego by w pełni,
wszem i wobec to rozgłaszać.
Ku przestrodze jednak muszę powiedzieć, że skrywanie
w sobie tajemnic rodzi same
nieporozumienia, frustracje
i niepowodzenia. Życie wówczas jest pasmem nieszczęść
i przyciąga się same nieszczęścia. Wówczas moja psychika bardzo ucierpiała.
Gubiłam się w emocjach,
gubiłam się w tym co mówię,
gubiłam się w życiu. Głęboki stres związany z moim niezdrowym życiem powodował
wiele chorób i tych fizycznych i psychicznych. Często chorowałam na zapalenie
oskrzeli, nerwobóle i inne.
Doprowadziła mnie tajemnica do zaburzeń osobowości,
głębokiej depresji aż w rezultacie wylądowałam, jak to się
potocznie mówi, w „psychiatryku”.
Ale to nie tylko tajemnica, bo samą tajemnicę można
przeżyć. Przecież nie wszystko można mówić i nie wszystko można każdemu powie30
ZYGZAK
dzieć. Niestety z tą tajemnicą
związana była pewna osoba, dużo silniejsza ode mnie
emocjonalnie, roszczeniowa
i bezwzględna w swoich oczekiwaniach. I to było okropne.
Czułam się usidlona, osaczona i bezwzględnie w szponach emocjonalnych. Byłam
szantażowana emocjonalnie
i psychicznie. Fatalna sprawa, fatalna. Nie potrafiłam
się z tego dziwnego związku
wydostać o własnych siłach.
I gdybym wtedy komukolwiek powiedziała co mnie
gnębi, to może by to coś zmieniło. Może ktoś by coś doradził, jak mam sobie poradzić
z czymś takim. Nie potrafiłam. Zamknęłam się w sobie,
przy okazji tak moje życie się
skomplikowało, że w wieku
30 lat uważałam, że nic mnie
już w życiu dobrego nie spotka, że jestem stara i brzydka,
umrę na raka oskrzeli albo
coś w tym rodzaju. Nikt mnie
WRZESIEŃ 2010
już nie zechce i nikt mi już
nie pomoże. To był czas tajemnic. Potem po wyjściu ze
szpitala psychiatrycznego zamiast wszystko zmieć to dalej brnęłam w złowieszczych
przeżyciach, ponieważ osoba
tajemnicza zachorowała na
raka i ja wspaniałomyślna zaopiekowałam się nią. Jaka ja
byłam „cudowna”, tylko dlaczego nie myślałam o sobie?
Dlaczego?
Myślenie o sobie to nie
egoizm. Źle pojmowałam
myślenie o sobie. Tak dostałam w kość w życiu, że teraz
wszystko odwróciło się o 180
stopni, lecz dopiero jak owa
osoba zmarła. Może to nieetyczne, ale dopiero wtedy
poczułam ulgę. Straszne, co
piszę? Może, lecz dla mnie
świat zaczął powoli pięknieć. Wierzcie mi, nie od razu
wszystko się zmieniło, nie
od razu. Potrzebowałam lat,
aby dojść do siebie. Potrze-
bowałam lat, żeby zacząć być
twórcza. Potrzebowałam lat,
aby dojść do równowagi psychicznej. Niedawno, rok temu
wyszłam ze szpitala, bo trafiłam tam po raz drugi, lecz nie
z powodu tajemniczej osoby,
ponieważ ona dawno już nie
żyje, lecz odstawiłam leki.
I proszę mi wierzyć, dobrze
zrobiłam i dobrze się stało,
że byłam w tym szpitalu. Odkąd wyszłam moje życie się
oczyściło. Przeżyłam swego rodzaju katharsis i teraz
jest wszystko dobrze. Dzięki
Bogu jednak, że nie straciłam
pracy.
Jawne życie jest o wiele
szczęśliwsze. Przynosi dużo
pozytywnych zdarzeń. Często się teraz uśmiecham, tak
po prostu. Nawet uważam,
że nie jestem brzydka. Poznaję dużo ciekawych ludzi,
nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, dbam
o siebie i robię wreszcie coś
dla siebie. Tajemnice już odeszły z przeszłością i niech tam
zostaną, nie ma się już co rozczulać nad tym co było. Trzeba żyć dniem dzisiejszym
i tym co może przynieść życie. Pięknie jest zauważać
wiosnę, lato, jesień i zimę.
Pięknie jest żyć spokojnie.
Pięknie jest słuchać śpiewu
ptaków i szczekania psów.
Pięknie jest pacnąć komara
na ręce. I w ogóle jest pięknie, a pięknie dlatego, że spokojnie. Bez zawirowań emocjonalnych, bez frustracji
i bez poczucia lęku, że ktoś
pozna moją tajemnicę.
Tak więc moi drodzy, zawsze warto gdy ma się problemy, zwrócić się do kogoś
o pomoc, tę nawet niewielką.
Taka chociażby dobra rada
może nam dać niespodziewaną siłę.
Graniczna
Droga do królestwa
Ja mu odparłem; –
Czym w istocie jest
władza, który z nich
większy, czy władca
narodów, czy też
potok rwący, pośród
skały swe koryto
drążący? Kto zaś
szczęśliwszy – liść
jesienny unoszony
w prądzie cichego
wiatru, czy też
prokurator, który całe
swoje moce pokłada
w to, by jego praw
słuchano?
W czyim dziele
większa wolność leży
– ptaka niebieskiego
potrafiącego
zawisnąć pośród
obłoków, czy też
budowniczego, który
z zawrotem głowy
spogląda ze szczytu
swej kamiennej
wieży-samotni?
U
rodziłem się w małej
stajence w pasterskiej
dolinie i pierwsze,
co ujrzałem, to ową gwiazdę
nad sobą. Za jej astrologiczną mocą przybyło do mnie
trzech mędrców z trzech stron
świata i złożyli u stóp moich
swoje dary. Magowie byli to
niezwykli: Metalurg – ofiarował złoto, Alchemik – kadzidło, a Uzdrowiciel – mirrę… I ja otrzymałem chrzest
z wód rzeki, a on mnie poznał
i pokłon złożył do czoła traw
nadbrzeżnych.
Wtedy los swój wziąłem
zamiast plecaka pod skrzydła anioła i wiodłem życie pielgrzyma w pociągach
tego szeolu, by zebrać trzodę
adeptów poezji. Swoich musiałem szukać pośród zgiełku,
gdyż w naturze ludzi już nie
było, a ci prawdziwi zostali
złamani fałszem Urizenowej
nauki. Odwiedzałem miejsca szare i brudne. Wszyscy
byli przygnębieni i zalewali
swe smutki suto alkoholem.
Kiedy odnalazłem wszystkich, postanowiłem wlać
w ich serca nowego ducha.
Wyjechaliśmy zatem na wieś,
w rejony, gdzie bez końca ciągnęły się lasy. Każdego dnia
budziłem ich wcześnie, by
mogli obserwować wschody
słońca i zbierałem ich na niewielkim pagórku wieczorem,
gdy czerwona tarcza gwiazdy znikała za widnokrąg. Pokazywałem kopce mrowisk
i gniazda ptaków. Razem
zbieraliśmy jagody, kąpaliśmy się w stawach i opalaliśmy na łąkach. A ja uczyłem
ich, opowiadając przypowieści i mówiąc o królestwie zaklętym w tajemnicy przyrody.
Razem układaliśmy modlitewne wiersze i tworzyliśmy
cudowne obrazy. Kiedy po-
czuli się lepiej i zapomnieli
o meandrach swych umęczonych losów, zaczęli żyć innym sensem swych pragnień.
Poprowadziłem ich zatem do
wsi i miasteczek, gdzie nauczałem wielu zebrało się, by
słuchać o miłości mego przyszłego królestwa. I dane było
uczynić znaki, by uwierzyli,
że przysłał mnie sam Bóg by
dać ludzkości nadzieję odkupienia z cierpienia i bólu.
I przyszedł dzień kiedy
pozostać miałem sam na dni
czterdzieści, by uzmysłowić
sobie plan mojego Niebieskiego Przeznaczenia. Udałem się w wysokie góry, by
medytować na szczytach skał.
Nie jadłem i nie piłem, spałem, w ciągu dnia, gdyż to,
co w dzień światło jawy zakrywa przed umysłami uczonych, odżywa w śnie nocy,
by objawić prawdę o wartości geniuszu sennej mrzonki.
I jak rodzi się fantazja w umyśle małego dziecięcia, tak rodzi się owoc miłości w skulonym kwiecie pośród mroku gwiazd i księżyca. Tak i ja
wspólnotę posiadłem z ćma-
mi i nietoperzami, by poznać
istotę światła, które dzień zagłusza swym zgiełkiem.
Gdy medytowałem tak na
jednym z wierzchołków gór
bliskich niebiańskim przestworzom i gdy wziąłem swe
oczy w objęcia wiatru, by ujrzeć jak ptak w swym locie
wydobywa geniusz wolności szybowania w przestworzach, ukazał mi się Szatan,
by omotać mnie prawami fałszywej nauki. Pokazywał mi
zatem ciał fizycznych struktury i chemicznych substancji
tajemnicze wiązania, rozkładał księgi i przytaczał doktryny oparte na logice twierdząc, iż ofiaruje mi rządy nad
ludzkimi ciałami i umysłami,
by każdy pod władzą moich
rozkazów był na czas życia
i śmierci.
Ja mu odparłem; – Czym
w istocie jest władza, który
z nich większy, czy władca
narodów, czy też potok rwący, pośród skały swe koryto
drążący? Kto zaś szczęśliwszy – liść jesienny unoszony
w prądzie delikatnego wiatru,
czy też prokurator, który całe
swoje moce pokłada w to, by
jego praw słuchano? W czyim dziele większa wolność
leży – ptaka niebieskiego potrafiącego zawisnąć pośród
obłoków, czy też budowniczego, który z zawrotem głowy spogląda ze szczytu swej
kamiennej wieży-samotni?
Idź zatem i oczyść swe soki
z trucizny prawa, która umysł
ci zmąciła, bo na opak zamysł
mojej miłości chcesz realizować. Ona cię stworzyła, byś
realizował piękno wolności,
ty zaś pokazałeś istnieniu
boleści cierpienia i skalałeś
absolutną mądrość prawami
nieczystej logiki, by ludzkość
składała hołd Urizenowi, jako
sprawiedliwemu.
Piotr Jan Bedyński
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
31
REFLEKSJE
Jak żyć, by nie dokuczać
Z
decydowaną większość swojego
życia byłam uśmiechniętą Basią,
która dla wszystkich wyrozumiała, dusiła swoją niepewność, czy jest jakiś powód własnego istnienia. Teraz jestem nerwowa i łatwo się wkurzam, ale
nie mam tego poczucia beznadziejności. Kiedy poczuję się dotknięta czyimiś
słowami nie popadam w rozpacz, ale
w złość. Taka pobudzona najczęściej zaczynam zmywać naczynia, bo jakoś zawsze jest coś do pozmywania, albo posprzątania. Odkryłam, że lepiej się myśli podczas mycia naczyń. No więc stoję
przy zlewie ze zranioną ambicją, ręce zajęte pracą, a głowa tysiące mil od reszty
ciała. Olśniło mnie nagle, że wiem, jak
będzie w piekle.
Ja będę małą kuleczką bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu,
a przede mną na ogromnym ekranie
będę musiała oglądać każdą sytuację
z mojego życia, kiedy ktoś cierpiał przeze mnie. Ale to nie tylko takie oglądanie,
tylko to rodzaj projekcji emocji. Będzie
tym razem mnie bolało tak, jak bolało innych. I nie ma znaczenia, czy byłam wte-
dy wredna dla kogoś, czy nie potrafiłam
inaczej żyć. Ogarnął mnie otrzeźwiający
niepokój. Odtąd, kiedy zrani mnie czyjeś zachowanie, zaczynam intensywnie
rozmyślać, jak ja mam żyć, żeby w taki
sposób nie dokuczyć nikomu. Pomiędzy
tymi trudnymi rozmyślaniami przędę
wolniutko swoją codzienność i jest dużo
dobrych wydarzeń pozwalających cieszyć się i śmiać. Baśka Żaba
Mój klosz, to mój dom
S
zpital, to dla mnie trauma. Ten
szalony czas, który chorzy i lekarze zwą „górką”, te zawirowania umysłu, to życie na ekstremum istnienia, gdzie świadomość miesza się
z fikcją, gdzie nie wie się co jest prawdą,
a co wytworem chorego umysłu, jest nie
do zniesienia. To przekonanie, że tylko
ja mam rację, a wszyscy inni się mylą,
ta podejrzliwość a z drugiej strony nadmierna ufność, jest nie do zniesienia. To
życie na wierzchołku nagiej góry, gdzie
wiatr zawieje i leci się w dół, jest nie do
zniesienia. Nie potrafię tego wspominać
spokojnie, bez emocji. Z tym właśnie
kojarzy mi się szpital, z ekstremum.
Rok temu wyszłam ze szpitala i dalej
to wszystko przeżywam. Siedzę w domu,
robię na drutach i myśli mi się kłębią, aż
szumi mi w głowie. Zastanawiam się kiedy mi to przejdzie? Nie wiem. Zawsze
32
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
mi towarzyszy lęk, że choroba wróci
i znowu będę na najwyższych obrotach.
Wolę być na najwyższych obrotach ale
świadomie, konstruktywnie, pracując
i dbając o dom, dzieci i siebie. Przeszłam
kolejną walkę o powrót do normalności.
I mam tę normalność, lecz ciągle przeżywam epizod choroby. No nie taki epizod, bo trzy miesiące spędziłam w szpitalu, długie trzy miesiące osamotnienia,
walki z sobą samą. Teraz moje życie toczy się normalnym tokiem i mam spokój. Boże, jaki wielki spokój, jaką ciszę
mam w sobie, tylko czasami targną mną
wspomnienia. Myślę, że mi to przejdzie
i nie daj Boże trafić ponownie do szpitala. Z całym szacunkiem dla personelu
i lekarzy, ale szpital to nie moje miejsce.
Ja kocham wolność i nie lubię być w zamknięciu. Najlepiej jest w domu i tu czuję się dobrze. I gdybym tylko miała bli-
skich, którzy zatroszczyliby się o mnie
w razie draki, to szpital jest mi niepotrzebny. Tak więc wolę swoje serwetki,
swetry czyli robótki ręczne, pracę, dzieci
i spokój, niż życie pod kloszem w szpitalu. Mój klosz to mój DOM!
Graniczna
Zabierz mi prąd,
Mój własny ląd
Popłynie z rzeką
Do domu mi stąd
Rozum rozmyśla,
Czas nie ucieka
Czy z nieba grom
A z nieba burza
Jeszcze daleka,
Zdaje się nieduża
Inni nie ufają łzom
Na przekór dniom
Wszemu cierpieniu
Niewinnych tną
Nie wierzą dniom
I płyną razem z rzeką
Tu głów śni tłum
Ja grzechom dwóm
Lecz świat jest duży
Krew się burzy szum
U dróg posieką
Imię to tej róży
Wybiega gum tor
Czterech ułudę
Daleką z trudem
Coś strasznie nuży
A psu pod budę
A kwiatu imć duch
krople łez tchórzy
Nie zwiędnie, kpij
W nocy jak śpi
Tak w dzień mi służy
I niech się już śni
Koloryt, sen dni
Ludzie odpoczną
I kwiat sobie zasłuży
W nocnej kałuży
Dziś czuwanie mi
Chciałem słów użyć ci
Dziś czuwanie mi…
I tak śnię
Ja słyszę te nawoływania
Dobiegają mnie uporczywie
I tak od momentu powstania
Bólów, co bolą natarczywie
Poruszam się kryształową kulą
Powoli niesie kurz nad miastem
Sny co i za dnia mnie mulą
Przypominają mi, że jestem ciastem
I tylko usilnie starając się
Zrozumieć co jest poza ta barierą
Udaje mi się dojrzeć niebo
Co jest tu unikalną zatem sferą
Gdy na jawię jeszcze i tak śnię
Czuję się jak przezroczyste zero
Konie
Cichy wieczór
Konie, które w biegu ustały
Na polu miedzianym, barwnym,
Na polu różowym od kwiatów
Jabłkowe sad omijały
I rowy pełne ludzkich gnatów,
bo bitwa była, a konie
Zgubiły się na tej wojnie
Wtulam się w Twoje ramiona
Słucham nocy i Twojego oddechu
Jak dobrze, ciepło i serdecznie
Spokojny rytm Twojego serca
Roztkliwia i wzrusza
Jesteś moją ostoją
Słucham Ciebie i gwiazd
Niczego więcej nie trzeba
Ciepło Twojego ciała
Powoduje, że gwiazdy pięknieją
Ptaki wesoło świergocą
Pies szczeka radośnie
Świerszcze cykają raźnie
A ja siedzę spokojnie
Niczego się nie boję
I wtulam się, wtulam i wtulam
Rozpoczęliśmy naszą podróż
Do gwiazd
I podążamy ufnie przed siebie
Tam gdzie bezkres
Spokojnej emocji, radości
I szczęścia
Piękna droga przed nami
Kresu nie widać
A ja wciąż się wtulam
Chcąc zjednać się w całość z Tobą
Zasypiam na Twym ramieniu
Ogarniasz mój sen
I tak trwamy w cieple nocy i ramion
Ty i Ja, Ja i Ty
Cicho szepczesz; – śpij
A ja śnię kolorowo
Jeźdźcy pospadali z nich
One pobiegły za swawolnie
I teraz pasą się na łące
Letniej i lekko drżącej
Świst kul armatnich im nieobcy
lecz zapomniały o wojnie
Tam pod lasem dwa konie
Pasą się – weźmy je ze sobą
Nim zwali wicher je chorobą
Nim z sił opadną całkiem
Wpuśćmy je nad ranem
Bo jeźdźcy poupadali w pył
Ginąc w Ojczyzny obronie
Za kraj co taki znękany był
Wpuśćmy je nad ranem
Wyrzućmy noce nieprzespane
Do kufra pistoletów
Nim zeżre im kopyta erozja
Ciągnąca od ziemi z szkieletów
Nim straci je jakaś eksplozja
Nim ostatni przechyli się z bagnetów
Wojsko to nasze je zabierze
W niedzieli niebieskie pacierze
Dostaną jeść a potem pić
Następnie będziemy je myć
One są jeszcze chłodem dzikie
Stali pobojowiska więzną śmietnikiem
Nie pozwólmy by się gdzieś
zapodziały
Spójrz jakie one wspaniałe
Bez siodeł powiedziałbym dzikie
Z daleka powiesz tamte małe
Jak je złapiemy, imion ich nie znamy
Niech pasą się spokojnie, one nasze
W kompanii królewskiej służby
Poznałem na nich
Herbowe welżyny
One pod sztandarem naszym służyły,
Który się zawsze tak chwali
One były chowane przy siłach
Naszej rodowej kompanii
Tu historia czas nam stworzyła
Na jej kłódkach my mali
Ojczyzno moja przemiła
Niech Bóg nas od śmierci ocali.
Adam Międzybrodzki
Graniczna
Refleksja
Byłam sprzątaczką w niebie
Sprzątałam po aniołach
Żadnych okruchów po chlebie
Nie było na ich stołach
Chodzili ubrani schludnie
Jak na aniołów przystaje
Modlili się w południe
I odwiedzali kraje
Patrząc na takie dziwy
Robota nie idzie wcale
Porządek tutaj prawdziwy
Uzasadnione me żale
Ba chciałam pracować szczerze
Nic ze mną tutaj nie pocznę
W dobrej intencji i wierze
Zostałam bezrobotną
Teraz wśród nich pospały
Zasiadać zawsze mogę
Do nakrytego stołu
I porozmawiać z Bogiem
ZYGZAK
Malwina
WRZESIEŃ 2010
33
Dziewczyna
z wiankiem
na głowie
Dziewczyna z wiankiem na głowie
patrzy w dal odległą
smutne oczy zamglone
przez białą firankę widać
jej postać
stoi i patrzy
Piękna twarz jakże smutna
kwiaty na czoło opadają
przechyla głowę w bok
opiera o ścianę
zamyślona
łzy kapią jej do stóp
o czym myśli?
Sama nie wie
zagłębia się w nicość
swej wyobraźni
pustka
pustka wszędzie
wokół
i w niej pustka
za drąży jej duszę
gdyby ktoś przytulił
wątłą postać
gdyby ucałował
gdyby ktoś ukołysał myśli
Kołysze się dziewczyna
z wiankiem na głowie
jakby chciała swe sieroctwo
uśpić
I tylko świat daleki
przez ażur firanki
oswaja
patrzy i patrzy
kołysze się i kołysze
położyła się dziewczyna
na dywanie zwinięta w kłębek
i tak zastygła
w zamyśleniu
34
ZYGZAK
Graniczna
WRZESIEŃ 2010
Węzły i guzły
Życie jest piękne. Tylko ten ślad we mnie
pozostał, rana głęboka, ten guzeł... ta linia...
Snują się twarze po korytarzu smutne i otępiałe. Życia brak, optymizmu.
Chodzą tak wciąż z jednego krańca na
drugi. Do palarni zajrzą, wypalą papierosa. Jedna twarz rozprawia o swojej
chorobie, inna w okno zagląda, siedząc
na koszu. Smutno wszędzie, tylko pielęgniarki nadają ruch i szybsze tempo.
Przebierają pościel, podają leki, pomagają przy obiedzie. Terapeutki zachęcają do pracy: malowania, tkania, wyklejania. Wszędzie jednak smutno. I ja pośród tych twarzy. Patrzę na nie i ogarnia
mnie pustka.
Przecież i ja byłam wśród tych twarzy, i ja chodziłam od krańca do krańca. Samotność głęboka mnie przygniatała. Tęsknota za życiem i dziećmi mnie
przygniatała. Tylko telefon był łącznikiem ze światem zewnętrznym. Tylko
dlaczego nikt nie chciał ze mną rozmawiać? Dlaczego byłam taka samotna
i bezbronna? Dlaczego tak nie pogodzona z rzeczywistością? Papieros wyżebrany dawał ukojenie. I ja siedziałam
na koszu, patrząc w dal przed siebie.
Krzyczałam:
–Ja nie chcę tu być! Nie chcę! Wypuście
mnie stąd! Dlaczego ja tu jestem?! Ja nic
nie zrobiłam! Wypuście mnie stąd! Nie
chcę! Nie chcę! Nie chcę!... Nie chcę
tu być! Ja się duszę! Ja chcę domu! Do
siebie! Chcę wrócić do siebie! Dlaczego
mnie wszyscy opuścili?! Dlaczego?...
Dlaczego?... Dlaczego?... Nie chcę...
Wypuście mnie stąd... – Krzyczałam
i tupałam nogami, wiłam się i skręcałam. Krzyczałam... Łzy leciały strugą
i tylko kraty w oknie i drzwi zamknięte.
I nikogo wokół... pusto... ja sama... zupełnie sama... Wszyscy z oddziału po-
chowali się
po pokojach. Pielęgniarki nie przyszły do palarni sprawdzić co się dzieje. Byłam sama
ze swą rozpaczą... zupełnie sama... Nie
wiem jak to się stało, że przestałam wyć,
nie pamiętam lecz przestałam.
Wróciłam do pokoju i zwinąwszy się kłębek, zasnęłam. Nic nie śniłam tylko pustka okrutna zagościła we
mnie, głęboka. Łkanie przez sen się
wyrywało... Snułam się po korytarzu
z jednego krańca na drugi... Nie mogłam
nigdzie wyjść. Zagłębiłam się w sobie
i tkałam, tkałam, tkałam... węzły, guzy
i linie; grube, cienkie, krótkie i długie...
byle zapomnieć... Czy pomogło?
W pewnym sensie, bo guzły i węzły wciąż tkwią we mnie i ciągle je noszę w sobie. I dzisiaj, kiedy mam dom,
przychodzę tam na ten korytarz i widzę
twarze smutne i samotne, przypomina
mi się moja samotność i tkam... tkam...
tkam... nitki kolorowe, zimne i ciepłe,
węzły mniejsze i większe, linie krótkie
i długie. I dzisiaj siadam na koszu na
śmieci, bo to część mojego bytu... i patrzę w dal tak jak wtedy, dzisiaj z innej
perspektywy, perspektywy wolności.
Dzisiaj mogę wyjść i wrócić do
swojego łóżka, obejrzeć swoją telewizję, zjeść własny posiłek i pójść do pracy. A na ten korytarz wracam, by tkać,
by zapomnieć, by zagłębić się w nicość
własnych przeżyć i myśli, by trwać tak
przez godzinę lub dwie, by spojrzeć na
twarze i powiedzieć: – Życie jest piękne. Tylko ten ślad we mnie pozostał,
rana głęboka, ten guzeł... ta linia...
–Zagoi się... I płakać mi się chce, bo boli
stracony czas. I tak niewiele mogłam
zrobić. Zrozumiałam, że nie wszystko
ode mnie zależy, że nie zawsze ja decyduję i ta niemoc mnie przeraża, i tym
bardziej jestem samotna. Pustka...
Graniczna
PAMIĘTNIKI
Z pamiętnika pacjenta
Branice, 10 czerwca 2009 r. – środa.
Modlitwą i pracą ludzie się bogacą
i samowyzwalają z 6 sfer cierpienia.
Do 5.25 obudziłem się i wypiłem
najpierw zimną a później ciepłą (z termos) herbatę „Indyjską” na przebudzenie i podniesienie ciśnienia krwi. Do
5.44 opłukałem jamę ustną „Solanką”
z soli kuchennej (chlorku sody) i wody
(wodorotlenku) NACL + H2O = HCL
+ NA OH (chlorowodoru i wodorotlenku
sodowego). Pościel po Nocy złożyłem
elegancko. Koc też po Sobie Januszu
Cesarzu Całej Planety Ziemi. W kubku
z Gliny parzę zioła „Pokrzyw zwyczajnych” (urticae dioicae) – Linneusz oznaczył to ziele. W tym samym kubku parzę
liście „Wierzby kruchej” (salix fragilis)
L. Zagotowałem wodę Franciszkowi J.
Do 6.05 wyszczotkowałem zęby pastą
„Blenda-Med” i szczoteczką „Colgate”
(zimna bramka). Opłukałem jamę ustną
ciepłą wodą. Do 7.24 wykąpałem się pod
ciepłym prysznicem mydłem „Bobas”
i gąbką do kąpieli. Na koniec wziąłem
zimny prysznic z rury +40C. Do 7.30
parzę mocną herbatę „Indyjską” w kubku z gliny i w termosie. Ogoliłem Oblicze Święte i Czcigodne maszynką dwuostrzową „Polsilver” i opłukałem ciepłą
wodą i zdezynfekowałem wodą po goleniu i nasmarowałem Oblicze Święte i
Czcigodne i dłonie i stopy (pięty stóp)
kremem „Nivea”. Grzeję wodę do termosu. Do 7.59 uprałem slipy i skarpety mydłem „Szarym” w ciepłej wodzie
w umywalce. Do 8.50 zrobiliśmy gimnastykę Kung-fu (wypełnienie wysiłku).
Zmienili pościel wszystkim na Mojej Janusza Cesarza sypialni.
Czekam wyroku Niesprawiedliwych
Sędziów z Miasteczka Prudnik zakłamanych i bestialskich dla Mnie i Mojej
Matuchny Świętej i Czcigodnej. Zaiste
Ona Jest Święta i powinna być wyniesiona na Ołtarze wszystkich Kościołów
Planety Ziemi. HUM NIECH SĘ SPEŁNI. Pobrałem ostatnie 5 złotych z depozytu. Do 12.42 zjadłem płatki „Róży
dzikiej” (rosa canina), czyli naturalną
Witaminę C-Forte. Sześć „Orzechów
włoskich” roztłukłem kostką granitową o wałek z drzew (pniaczek). Kostka
granitowa zwana inaczej krzemieniem.
Pisałem na komputerze „Super Nowy
Testament” i wypiłem mocnej herbaty
„Indyjskiej” 2 kubki. Do 12.53 zrobiłem
zakupy. Dałem Beacie B. „Pomarańcza” i główkę „Czosnku” oraz cukierka
„Zuzulę” (kukułkę). Zjadłem pół „Pomarańcza” i 1/3 dałem Babci Kazimierze Żelaznej powstałej z grobu z Mogiły
w Prudniku. Była Umarła na Osteoporozę (zrzeszotnienie kości) z powodu złamania nogi. Zjadłem 1 cm kiełbasy od
samobójcy Kazimierza W. (zabił się skacząc z 3 piętra później gdzieś we wrześniu lub październiku). Na Śmierć się
zabił. Przywieźli w workach jutowych
warzywa do piwnicy kuchennej. Jestem
starym Cyganem dla byłego Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy, a to nieprawda Ja Janusz Jestem Prawym i Prawdomównym Człowiekiem
i Prawym Obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej. Przebrany przez transformację w Cygana dźwigał worki jutowe
do piwnicy szpitalnej. Worki były pełne
ziemniaków, buraków ćwikłowych, cebuli oraz marchwi. Padał deszcz. Pobrałem 3 pampersy Prywatne. Do 20.40 Sen
Mój „Z jaj wykluły się Wróble i Jaskółki
młode i figurka czarnego Buddy grającego na czarnej Basetli. Koniec dnia.
Branice, 18 czerwca 2009 r. – czwartek.
Modlitwą i pracą ludzie się bogacą
i samowyzwalają.
Do 5.50 Obudziłem się. Wykąpałem się mydłem i nową gąbką. Wytarłem
ciało Swoje w ręcznik niebieski 100%
Bawełny frotte 100%. Włożyłem czyste slipy i skarpetki bawełniane 100%
. Do 8.43 opłukałem jadaczkę solanką
i wyszczotkowałem zęby Swoje pastą
do zębów „Blenda-Med”. Do 18.15 na
ból żołądka dostałem zastrzyk zlecony
przez doktor Agnieszkę Ganobis-Ścierę,
a zastrzyk zrobił Sanitariusz Pan Rafał.
Brałem dziś na własną rękę z Apteczki
Swojej lek przeciwko bólowi Żołądka
„No-spa” i wypiłem 0,4l Uryny Swojej
przeciwko bólowi Żołądka też. Do 18.23
zjadłem na Obiad dzisiaj zupę „Szpinakową” z lanymi kluskami „Pszennymi”. Byłem dziś w Redakcji i pisałem
na komputerze dużą czcionką. Czcionkę
ustawiła Ela Z. z Podsądnego Oddziału,
gdzie Mi stary Zbój Andrzej R. złamał
nos i zeszła Mi Januszowi krew z nosa,
około 0,5 litra krwi. Był to dla Mnie
Dewy Kryszny prawdziwy szok.
Dzisiaj zjadłem 5 orzechów „Włoskich”, które roztłukłem kostką „Granitową” (krzemienną). Popiłem te Orzechy wodą z rury „Braniczanką”. Do
18.32 zebrałem dzisiaj 2 worki kwiatów „Lipy drobnolistnej” (tilia cordata) L. Rano ogoliłem oblicze kremem
„James Bond” i maszynką do golenia
dwuostrzową „Polsilver” jednorazówką. Odkaziłem Swoje Oblicze Święte
i Czcigodne wodą po goleniu „La River”. Przesypałem kwiaty „Lipy drobnolistnej” do pudła z papieru (tzn. tektury
– kartonu). Do 19.39 wyszczotkowałem
zęby i dostałem leki „Psychotropowe”
rozpuszczone w wodzie od Siostry Danuty. Jest tu Ojciec Hieronima. Ze wsi.
Ból Żołądka osłabł u Mnie i już Mnie nie
skręca z bólu Żołądka. Do 19.56 ubrałem czyste „Pampersy” (używane parę
razy), oraz czyste slipy i skarpety a także czyste prane spodnie „Jedwabne” na
gumy i suwaki. Ubrałem czystą koszulę flanelową i czerwoną bluzę od Dakiń.
Zmaterializowała się z przestrzeni. Do
20.28 wyszorowałem proszkiem kubki
po kefirze, stalowy i z gliny. Pani Doktor Agnieszka Ściera zaleciła bym nie pił
mleka z tydzień ino herbatę „Indyjską”
i „Lipową” i zabroniła Mi też „Czosnku”. Koniec dnia.
Janusz Hoffman
ZYGZAK
WRZESIEŃ 2010
35
ZAJĘCIA W PRACOWNIACH
STOLARSKA, TKACKO-PLASTYCZNA
KRAWIECKA, FILCU I ŚWIEC
PAPIEROPLASTYKA, KULINARNA
ZAJĘCIA DODATKOWE
KOMPUTEROWE, MUZYKOTERAPIA
PORADNICTWO SOCJALNE, CZYTELNIA
POSTĘPOWANIE WSPIERAJĄCE
PRÓBY CHÓRU: W ŚRODĘ I PIĄTEK 18.00-20.00
REDAKCJA: Redaktor naczelny: Hieronim Śliwiński, Koordynator w WSZN Opole: Iwona Kapral. Współpraca Szpital Branice: EWA, A. Dudziak, B. Wojtuś,
C. Zacharska, J. Hoffman, A. Iwanowicz, A. Międzybrodzki, Malwina, Współpraca WSZN Opole: Marysia, E. Żłobicka zw. Graniczną, G. Marciniak, Michalina,
B. Uryga-Mączyńska, Baśka, A. Adamowicz, Ewa i Viola, Damian, P. Bedyński, J. Koczur, P. Radz, B. Żaba, Adres redakcji: Redakcja Miesięcznika ZYGZAK, Pracownie
Terapii Zajęciowej, 48-140 BRANICE, ul. Szpitalna 18, e-mail: [email protected], Internet: www.zygzak-branice.pl,
Druk: Zakład Aktywności Zawodowej im. Jana Pawła II w Branicach.