Starlight
Transkrypt
Starlight
KGF PRODUCTIONS Starlight Rozdział Siódmy Zakręcony Weekend Część Pierwsza: Sobota Pełna Niespodzianek KillerGirlFuria/MarqMortis 2015-09-29 Znajdowanie pod progiem ledwie żywego kolegi z klasy to nie sposób, w który ktokolwiek chciałby zacząć weekend. Szczególnie, jeśli jest to wcześnie rano. Starlight 29 września 2015 Ciemność. Nieprzenikniona, ciepła, otulająca niby matka kocem, obecna każdej nocy… Więc gdzie się podziała ta ciemność? Dlaczego zastąpiona została dziwnymi wizjami wielkich robotów i innych, zupełnie niewyobrażalnych rzeczy? Przecież nie śniła. Nie śniła od bardzo, bardzo dawna… Natalie może i śniłaby dalej, gdyby nie pewien mały, drobny szczegół – jej kołdra najwyraźniej postanowiła dostać nóżek i zwiać, albo po prostu została z niej brutalnie ściągnięta. Jeżeli by obstawiać drugą opcję, w tym domu żyła tylko jedna osoba, która mogłaby to zrobić. Dziewczyna z początku zaklęła i spróbowała się skulić i spać dalej, ale ze względu na niską, nieco powyżej dwudziestostopniowa temperaturę pokoju, było to absolutnie niemożliwe. Gęsia skórka pojawiła się niemal natychmiast, a ciemnowłosa już po chwili trzęsła się na całym ciele z powodu kontaktu zimnego, wilgotnego powietrza ze swoją skórą – zazwyczaj było to przyjemne uczucie, ale nie zaraz po przebudzeniu! - Natalie, nie czas na to! Wstawaj, już! – po pokoju rozległ się głos, kłując boleśnie wyostrzone, będącej jeszcze w półśnie, zmysły Natalie. Czyli jednak druga opcja, a głos Marabeth, bliski i daleki, głośny i cichy zarazem kłuł w bardzo irytujący sposób. Natalie z głośnym westchnieniem potarła oczy, przewaliła się na plecy i zamrugała. Jej pokój, jej kochana, ciemna nora była… Jasna. Za jasna. Wszystko było jasne. I bardzo, bardzo niewyraźne, a mimo tego nie dało się pomylić owego pomieszczenia z niczym innym. - Jezuuu… - Jęknęła cierpiętniczo, mrużąc oczy. - Nie „Jezuuu” tylko „Babciu” jak coś. Nie ten rodzaj, nie to imię – prychnęła Marabeth, bardzo słyszalnie podenerwowana. Natalie spojrzała na nią ciekawsko i sięgnęła pod poduszkę, po telefon. Włączyła go, spojrzała na wyświetlacz i po chwili myślenia, co tam pisze – zaklęła o wiele, wiele szpetniej niż wcześniej. Siódma dwadzieścia dziewięć. Siódma. Dwadzieścia. Dziewięć. - Za jakie, do cholery, ja się pytam, grzechy!? – zawyła jak ranione zwierzę, rzucając wściekle telefonem. Spojrzała na babcię już nie tak bardzo zaspanym wzrokiem, z pytaniem i wyrzutem w oliwkowych oczach. - Gdy budziłabym cię, gdyby nie było ku temu ważnego powodu? – syknęła Marabeth. Natalie dopiero teraz zauważyła, że kobieta jest w swojej pomiętej, brązowej koszulinie nocnej w niezapominajki, a jej ciemnobrązowe, poprzeplatane szarymi pasemkami włosy znajdują się w malowniczym nieporządku, zupełni jakby były ze szczotką na bakier. Jak zawsze zresztą rano tuż po przebudzeniu. - O co chodzi? - Jakiś chłopak siedzi pod bramą, zapewne od dłuższego czasu. - Co to do cholery jest?! – wysyczała głośno dziewczyna, momentalnie wstając. – Jakiś wysyp pechowych zdarzeń? Wiem, napiszę książkę. Zatytułuję ją „Pechowe przypadki Natalie O’Correl”! Co niby, wielkie mechy to za dużo? Za jakie grzechy ja się pytam? Za jakie!? – krzyknęła, zwieszając nogi z łóżka i chowając twarz w dłonie, po czym westchnęła ciężko. Przeczesała włosy, wzięła dwa głębsze oddechy i szybko wcisnęła nogi w zielone kapcie z króliczymi uszkami, niemal w tej samej chwili ruszając słyszalnie podenerwowanym krokiem z piwnicy na powierzchnię. Jeśli korytarz łączący jej pokój byłby scenerią z Indyjskiego horroru i mieściłby się w nim jakiś potwór, owa maszkara zapewne uciekałaby w tej chwili szybciej, niż jakby goniło ją stado wściekłych, głodnych wilków. Wąskie usta wygięte w paskudnym wyrazie, zmarszczone brwi i nos, pałające wręcz furią oczy – Natalie w tej chwili, nawet bez charakteryzacji, mogłaby robić za istotę z piekła rodem. Budzić ją o tak nieboskiej godzinie? Natalie? I to w weekend? Przecież to wołało o pomstę do nieba i wszystkie dziesięć plag! Ktokolwiek był tego powodem, powinien się bać. Dwoma susami przemierzyła schody i trzasnęła drzwiami, poprawiając nieco za duże, czarne spodnie dresowe. Przemierzyła szybko salon i wypadła przez oszklone drzwi, tupiąc kapciami po schodach. Pod bramą, a właściwie za nią, faktycznie ktoś leżał. Jakiś skulony, niebiesko-brązowy kształt. Bez okularów z odległości tych kilkunastu metrów praktycznie nie Strona 2 Starlight 29 września 2015 widziała zarysów metalowego ogrodzenia, tylko kolumny z piaskowca. Dopóki nie podejdzie bliżej, na ma opcji, by mogła powiedzieć, kto to. Zaszurała wściekle kapciami po ścieżce i kilkoma krokami dotarła do bramy, otwierając ją gwałtownie. Dopiero wtedy, patrząc na skuloną masę ubrań, mogła się zorientować, kto to w ogóle był. I wtedy zamarła, blednąc momentalnie i nie ważąc się nawet ruszyć. Spoglądająca na nią masa hipisowskich ubrań i dredów mogła być tylko jedną osobą. Spoglądająca na nią podbitym okiem, w którym czaił się ból i strach. Gniew, złość i resztki snu uleciały z Natalie jak sen złoty, bo to oto przed nią siedział Yusuf El-Amin w całej swojej mizernej osobie, widocznie pokiereszowanej. Lewy rękawek miał poszarpany, a cała ręka była ubabrana w skrzepniętej krwi. - Jasna cholera… Co ci się stało? – wyszeptała, padając na kolana tuż przy chłopaku. Wyciągnęła ręce, ale nie ważyła się niczego dotknąć. Dodatkowo, sam chłopak odsunął się, spoglądając na nią ze strachem. Nie przypominał teraz człowieka, ale bardziej zmaltretowane, przerażone zwierzę. – Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedziała na tyle miłym głosem, na ile było ją stać, czyli wcale niezbyt miłym. Jednakże, o dziwo, poskutkowało. Yusuf powoli uniósł głowę, co sprawiło, że ciemnowłosa zaklęła w sposób bardzo nieprzystający damie, którą zresztą i tak nie była. Podbite oko nie było wszystkim – zabarwiony na brzydkie połączenie fioletu i żółci policzek nie prezentował się najlepiej, ale i tak o wiele lepiej, niż dosłownie rozorana dolna warga chłopaka – może to były tylko dwa, bardzo paskudne, rozcięcia, ale cały podbródek w krwi mówił sam za siebie. Dodatkowo, Yusuf był blady, co zapewne było skutkiem sporego ubytku krwi. - Chodź, muszę cie podnieść. Nie, nie lewą, z prawej – powiedziała cicho Natalie, nadal nie całkiem kontaktująca z rzeczywistością. W Jasper… Nie, w całej Nevadzie nie żyło dziko stworzenie, które mogłoby pokiereszować tak człowieka – ale z drugiej strony, to na pewno była robota zwierzęcia. Zwierzęcia zwanego potocznie człowiekiem. Dziewczyna w tej chwili czuła naprawdę ogromną odrazę do rodzaju ludzkiego. Nie była aniołem, ani tym bardziej wzorem do naśladowania, to fakt, ale coś takiego było dla niej nie do pomyślenia. Może dla tego, że propagowała nękanie ludzi na płaszczyźnie psychologicznej, nie fizycznej? Z głośnym westchnięciem dźwignęła chłopaka, który jęknął boleśnie i zacisnął oczy, wczepiając się palcami w brudnozieloną koszulkę dziewczyny. Syknęła, choć chłopak nie ważył wiele, to jednak Natalie nie była przyzwyczajona do dźwigania czegokolwiek, co miało ponad dwadzieścia kilogramów. Jakimś cudem udało jej się dociągnąć chłopaka do domu, i już na progu ryknęła: - Babcia, apteczka! Tylko ruchy! – stojąca przy przejściu z klatki do pokoju dziennego kobieta tylko odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem skierowała się do łazienki umiejscowionej obok kuchni. Natalie w międzyczasie dotarła do jasnej, twardej sofy i usadziła chłopaka na niej. - Moja… Torba… - jęknął cicho, odzywając się po raz pierwszy. - Jesteś w takim stanie i martwisz się o torbę? – syknęła kociooka, na co Yusuf niemrawo skinął głową. Zawarczała głośno i niemalże biegiem skierowała się po owy pakunek. Torba, jak to torba – duża i nieco nieporęczna, nosząca ślady dość sporej liczby lat i częstego użytkowania. Niedoprana, cała w łatach. Natalie złapała lekki pakunek i jakimś cudem zdążyła wrócić tuż przed babcią. Rzuciła torbę na dywan, a sama przysiadła z lewej strony chłopaka. Marabeth, która dopiero teraz mogła się przyjrzeć chłopakowi, już po pierwszej chwili zaklęła cicho, co było dość niezwykłe – Marabeth nie przeklinała. Na tym jednakże się nie skończyło – gdy tak oglądała jego rany, odkrywała coraz to nowe i nie pytając o niczyje zdanie, pozbawiając chłopaka górnych części garderoby, już po minucie rzucała soczystymi wiązkami przekleństw na lewo i prawo. Była jednocześnie wściekła i przerażona. Jej oczy, niemal identyczne, jak oczy Natalie, pałały nienaturalnym dla tej zazwyczaj spokojnej, ciepłej i dobrodusznej kobiety, złym blaskiem. Teraz już nie była Dobrą Wróżką Chrzestną z kopciuszka, o nie – teraz bardziej przypominała Macochę Śnieżki. Była po prostu przerażająca. - Kto. To. Zrobił? – zapytała twardym głosem, spoglądając wściekłym wzrokiem na klatkę piersiową chłopaka. Praktycznie całą pokrytą szaro-fioletowymi siniakami, a plecy chłopaka Strona 3 Starlight 29 września 2015 wcale nie prezentowały się lepiej. Lewy rękaw błękitnej koszuli musiała odciąć, gdyż był przyschnięty do otwartej rany, a usunięcie go zajmie chwilę. - Też się nad tym zastanawiam. Najbardziej prawdopodobna opcja nie jest zbyt przyjemna bynajmniej. - Uśpić – wycharczała Marabeth. – Połowę populacji, kurwa, uśpić! – złapała wazon i cisnęła nim o ścianę. Natalie mieszkała z babcią praktycznie całe życie, ale nieważne, jak by próbowała – nie potrafiła sobie jej przypomnieć w takim stanie. Yusuf siedział ze spuszczoną głową, nie ważąc się nawet pisnąć. - Ty nic złego nie zrobiłeś – powiedziała Natalie, delikatnie dźgając go w czoło. Zwrócił na nią uwagę, a tym razem w jego spojrzeniu pojawiła się też ulga. – Co to myślałeś? Że ci poprawię? Albo, że wywalę na drugie pobocze? – prychnęła, krzyżując ręce na piersi. -Natalie, nie gadaj. Opatruj – syknęła Marabeth. Dziewczyna, nie chcąc w żaden sposób zadzierać z babcią w tym stanie, bez słowa ruszyła do kuchni, wracając po chwili z miską ciepłej wody i dwoma szmatkami. Marabeth w tym czasie zdążyła zaopatrzyć się w gazę zamoczoną w jodynie i powoli przemywała siniaki i otarcia, nie bacząc na bolesne syki Yusufa, który starał się siedzieć w miarę spokojnie. - Masz pęsetę, spróbuj odkleić rękaw od rany. DELIKATNIE – poinstruowała kobieta, kładąc znaczący nacisk na ostatnie słowo, nawet nie uraczając wnuczki spojrzeniem, która od razu zabrała się za zleconą pracę. Z drugiej strony zaśmiała się w duchu. Natalie i delikatność to antonimy. Złapała w pęsetę kawałek gazy i zaczęła powoli obmywać okolicę wokoło przyklejonych skrawków. - Babcia… - jęknęła nagle głucho, odsuwając się z szeroko rozwartymi oczyma. - Tak? - Z tego sterczy szkło. On ma szkło w ręce – powiedziała całkiem normalnym głosem, blednąc bardzo widocznie i spojrzała na chłopaka czując, jak zaciska dłoń w pięść. Marabeth puściła kilka kolejnych wiązanek. - Nie mdleć. - Nie mdleję. Przeżywam kryzys – odparła Natalie pusto, nienaturalnie delikatnie odklejając materiał od skóry i ran. Marabeth wiedziała co robi, to było pewne – w końcu była lekarzem, i to dyplomowanym. Dziewczyna więc postanowiła zaufać babci w tej sprawie. Kiedy już pozbyła się całego rękawa, a jej babcia skończyła obmywać siniaki chłopaka jodyną, zasyczała. Kilkanaście ran, i to nie kłutych czy ciętych – żywcem szarpanych, w niektórych nadal tkwiło szkło. Natalie potarła oczy przedramieniem. - Nie na to się pisałam. To trzeba odkażyć i zszyć. I przydało by mu się tyłek skłóć zastrzykami przeciwtężcowymi. - Przepraszam – wychrypiał Yusuf. - Pacjent nie gada – warknęła starsza. – Ja się zajmę ramieniem, ty wyczyść mu twarz. Cholera, jak żyję i pracuję w Jasper trzydzieści lat, tak jeszcze nie widziałam takiego przypadku. Były pobicia, a i owszem. Ale nigdy coś takiego, bynajmniej nie zdziałane przez ręce człowieka… O ile coś, co robi takie rzeczy, można nazwać człowiekiem. Całe to opatrywanie ran musiało zająć dość długo, sądząc po bolących stawach Natalie. Najpierw całkiem oczyściła podbródek chłopaka i zgodnie z instrukcjami babci natarła maścią wspomagającą gojenie, potem jeszcze odkażyła policzek i siniec wokół oka jodyną, a kiedy już specyfik wysechł, wtarła w sińce dość mocno maść na stłuczenia, nawet zajęła się niewielką ilością siniaków na nogach. Marabeth w tym czasie zdążyła naszprycować chłopaka różnymi lekami tak, że ledwo kontaktował i oczyścić ranę ze szkła. Dochodziła dziewiąta, kiedy kończyła szycie. Wyprostowała się, strzeliła palcami i westchnęła. - Natalie, weź przynieś trochę swoich ubrań. Nie będzie latał po domu w samej bieliźnie – powiedziała Marabeth, owijając ramię chłopaka bandażem. Podniósł głowę, patrząc na nią pytająco, po czym pokręcił nią. - Mam swoje… W torbie… - zaczął, ale ostre spojrzenie kobiety natychmiast zamknęło mu usta. Ścisnął je w wąską linię i spuścił wzrok. Strona 4 Starlight 29 września 2015 - Myślisz, że będą dobre? - Raczej tak. Widzisz przecież, jaka to chudzina. - Tak, tak. Natalie wstała z niemrawą miną i szybkim krokiem skierowała się do swojego pokoju. Jej Królestwo, jej Nora – zagracona jak tylko się da, wiecznie tonąca w bajzlu, w którym tylko Natalie może się odnaleźć i nie zabić przy pierwszej lepszej okazji. Pokój o dość dużej powierzchni, i ani jednego względnie czystego kąta. Dziewczyna szybko wskoczyła w grafitowe, workowate jeansy i jasnozieloną koszulkę z logiem Alice: Madness Returns oraz uczesała się i związała włosy w kucyk, po czym wybrała jakieś pierwsze-lepsze, większe ubrania, którymi okazały się czarna koszulka do kompletu ze spodniami moro i szybko wróciła powrotem na górę, do pokoju dziennego. Marabeth siedziała na szklanym stoliku do kawy, naprzeciwko Yusufa, i patrzyła na niego przenikliwym wzrokiem, jakby usiłowała z niego wyczytać, co się stało. Chłopak tylko siedział na kanapie ze spuszczoną głową i zapewne modlił się, by mógł zniknąć lub zapaść się pod ziemię. - Masz go wypytać o to, co się stało – odezwała się nagle w pustkę, ale pewnym było, że kierowała słowa do wnuczki. – Pójdziecie sobie na spacer i wszystkiego się dowiesz. - No chyba nie! Weekend jest od relaksu, nie łażenia po dworze! - Łażenie po dworze to też relaks. - A ja ci powiem, że się mylisz. - Natalie, proszę. - …Dobra. Pokonana dziewczyna zwiesiła głowę i rzuciła ubrania obok chłopaka. Spojrzał najpierw na nie, a potem na nią, potem znowu na ubrania i niepewnie wziął koszulkę. - Tak, masz to ubrać, jeśli jeszcze nie rozkminiłeś. Kuchnia jest w tylniej części jadalni, jadalnia na wprost. Jak się już przebierzesz, to przyjdź… A jak nie dasz rady przyjść, to wołaj – powiedziała, po czym sama skierowała się we wskazaną stronę. Marabeth, nie czekając na nic, skierowała się w stronę schodów i schodami w górę, by wreszcie doprowadzić swoją osobę do jako-takiego porządku. Natalie tym czasem buszowała po kuchni w poszukiwaniu składników do potrawy, która jako jedyna jej jako tako wychodziła – kanapek. Była w kwestii kulinarnej tak bardzo uzdolniona, że raz nawet udało się jej przypalić wodę, ale to było dawno temu. Wyciągnęła cały bochenek chleba, masło i wszystko, co tylko mogło się przydać – ser topiony, ogórki, pomidory, wędlinę i mnóstwo innych składników. Uzbrojona w duży, kuchenny, wręcz rzeźniczy nóż (innym nie potrafiła kanapek robić, albo raczej – smarować ich) zaczęła czynić swoją magię. Po nieco dłuższej chwili do kuchni wtoczył się przebrany już Yusuf, rozglądając ciekawie po pomieszczeniu. - Czajnik – powiedziała Natalie, wskazując ostrzem na owe urządzenie. – Kran i woda – przeniosła wskazówkę na zlew i spojrzała na chłopaka znacząco. Widać nie był taki głupi, jak wyglądał, ani znowu tak bardzo otępiony, jak by się wydawało. - Nie obraź się, ale salon i jadalnie masz okropne – odezwał się nagle, nastawiając wodę. - No co ty nie powiesz – prychnęła, tnąc pomidora. – Mam oczy. Wiesz, takie narządy receptorowe, umożliwiające widzenie i ocenianie. W moim przypadku zielone. W szafce nad zlewem są leki przeciwbólowe jak coś. - Twoja babcia naszprycowała mnie zastrzykami i ledwo rękę czuję. Hm… Nie obnosisz się jakoś wielce ze swoim bogactwem, jeśli mam być szczery – Yusuf okręcił się szybko na pięcie i zajął jedno z wolnych krzeseł, wlepiając orzechowy wzrok w Natalie. - Bo to nie ja jestem bogata, tylko moi starzy. Swojej własnej kasy pilnuję jak oka w głowie, ale nie mam skrupułów przed wydawaniem ich pieniędzy. W końcu nie moje i nie ja zarobiłam. Lubisz ser topiony? – prychnęła, oblizując palce z soku. Dredziarz tylko kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie. - Dobrze ci pewnie. Dziani starzy, fajna chata, wszystko pod ręką… - Hola, hola, nie zapędzaj się. Starzy może i dziani, ale… Szkoda słów. Fajna chata? Fajna chata?! Koleś, ja mieszkam w piwnicy i wychodzę garażem, żeby jej nie oglądać! I wszystko pod Strona 5 Starlight 29 września 2015 ręką? Proszę cię, na gorszym zadupiu już jej nie mogli postawić. I widziałeś ty ten ogródek? Okropność! - Czyli ci się nie podoba? – zapytał zdziwiony chłopak. – A rodzice? - Chcą, żebym była pokemonem pokroju Gaarland, stałą bywalczynią salonów kosmetycznych, bezmózgą tlenioną plotkarą. Och bardzo przepraszam, że ja – wyrodna córka! – znam swoją wartość, jestem inteligentna i preferuję naturalność – fuknęła, składając wszystkie składniki razem. Właśnie w tej chwili do kuchni wkroczyła Marabeth i wyjaśniło się, czemuż to tak długo jej nie było – prócz prostej, stylizowanej na chińską sukienki w kolorze szaro-zielonym elementem jej stroju był niebieski, frotowy ręcznik owinięty wokół głowy. Szybko wyjęła dwie szklanki, w których zaparzyła herbaty i kubek, do którego nalała mleka. Yusuf już się szykował wstać i zapewne jej pomóc, ale jedno ostre spojrzenie kobiety natychmiastowo usadziło go nam miejscu. Marabeth postawiła przed nim jedną z herbat, sama zajmując drugie krzesło ze swoim naparem. Natalie zostało jedynie oparcie się o blat, na co jednak znalazła sposób – po prostu siadła na szafce. - Damie nie przystoi siedzieć na meblach – mruknęła Marabeth z ironicznym uśmiechem – doskonale wiedziała, co dziewczyna na to odpowie. I nie myliła się. - Najpierw musiałabym być w jakiś sposób damą. A nawet jeśli jestem… Cóż, chrzanić zasady Savoir’u – wzruszyła ramionami, siorpiąc mleko z kubka. - Tak, tak. Po śniadaniu idziecie na spacer. OBOJE – powiedziała kobieta, mrużąc oczy. - To nie jest śmieszne. Przecież wiesz, w jakim on jest stanie…! - Wiem, widzę, mam oczy. I, jako dyplomowany lekarz, śmiem twierdzić, iż spacer na świerzym powietrzu zrobi mu lepiej niż kiszenie się w twojej norze. - Ta, jasne. Łażenie po pustyni w czterdziestostopniowy upał uważasz za zdrowsze od siedzenia w chłodnej, wilgotnej Norze? Proszę cię. - Chcę po prostu, żebyś cię dziś nie było w domu – skwitowała swoja wypowiedź Marabeth, odbierając dziewczynie wszelkie argumenty. – Damy mu parasolkę, weźmiecie kilka litrów picia i jakieś przekąski i wam zleci do wieczora – machnęła ręką. - Jeśli mogę coś powiedzieć… - odezwał się Yusuf. - Nie! – niemal krzyknęły jednocześnie obie kobiety. Brązowooki tylko skulił się na krześle i udawał, że go wcale tam nie ma. W końcu i Natalie się poddała, podsumowując przegraną głośnym, łacińskim słowem. Po skończonym śniadaniu Natalie stwierdziła, że zabiera Yusufa do Nory na chwilę, a Marabeth ma przygotować prowiant. Kociooka zaś musiała zająć się sprawami ważniejszymi – sprawdzeniem poziomu baterii w laptopie, czy wszystko dobrze działa i czyszczeniem okularów. Yusuf, miało się wrażenie, wyglądał, jakby walczył wewnętrznie z ochotą piszczenia i skakania po całym pokoju. Miast tego stawiał stopy pośród WSZYSTKIEGO, co tylko mogło się walać po podłodze, oglądając całe pomieszczenie. - Nie jesteś zbyt schludna – stwierdził odkrywczo. - Och, nie powiedziałabym – uśmiechnęła się dziewczyna, pakując sprzęt do torby. - Czemu chodzisz ubrana jak chłopak? – zapytał. - A co, nie wolno? – mruknęła, łapiąc przy okazji jedną z wielu książek. Te, jako jedyne, stały na półce na swoich miejscach, w idealnie równym porządku. Padło akurat na Hobbita, którego czytała już dwa razy… Ale dobre książki się nie nudzą. Yusuf, po swoim ostatnim pytaniu pozostał cicho do końca wycieczki po Norze, ale widocznie mu się spodobało i pokój opuszczał dość niechętnie. Przy okazji został uzbrojony w jasnozieloną, dużą bluzę z kapturem i parasol, i zauważył, że Natalie zniknęła w łazience na pięć minut z pełną butelką kremu przeciwsłonecznego, najmocniejszego, a kiedy wróciła, to wyrzuciła puste opakowanie do kosza. Dodatkowo wygrzebała nawet skądś czapkę z daszkiem. - Boisz się opalić? – zapytał, nie mogąc już wytrzymać. - Nie tyle się boję, co nie lubię. Zdecydowanie wolę swoją nienaturalną, trupią cerę – wzruszyła ramionami, wreszcie opuszczając piwnicę. Gdy wyszli na górę, Marabeth już na nich czekała z torbą przy nodze, wypakowaną po brzegi różnymi smakołykami. - Natalie, Bóg cię opuścił? – zapytała, mierząc dziewczynę krytycznym wzrokiem. Strona 6 Starlight 29 września 2015 - A to, to już dawno – wyszczerzyła się dziewczyna, dając torbę ze sprzętem Yusufowi, gdyż na pewno była lżejsza od tej z jedzeniem, a mając na uwadze jego stan Natalie postanowiła raz w życiu się poświęcić. Pierwszy i ostatni. Kiedy wreszcie udało im się wyjść z domu, pora nie była zbyt przyjemna – niewiele przed południem. Wspólnie postanowili – to jest Natalie zarządziła, a Yusuf, nie mogąc nic więcej, zgodził się potulnie – dotrzeć do jakiejś jaskini i tam przeczekać „godziny szczytu”. W samo południe dotarli do miejsca, w którym to dziewczyna zeszłego dnia natknęła się na wielkie roboty, i instynktownie skierowała się do jaskini, w której zapoznała się z KnockOutem. Tak jak zapamiętałą, było tam przyjemnie chłodno. Nie zauważyła też niebieskich plam, które zapewne wyparowały. - Fajna miejscówka – stwierdził Yusuf, rozglądając się po sporych rozmiarów pomieszczeniu. Natalie tylko kiwnęła głową i wdrapała się na głaz – ten sam, co wczoraj – i stanęła na nim, rozglądając się. I wtedy wyłapała coś, czego nie zauważyła wcześniej – otwór, inne wejście lub przejście do jakiejś innej jaskini. - E, Yusuf, tam coś dalej jest. Idziemy? – palnęła nim się zastanowiła. Ciekawość znów brała zdecydowaną górę i nie dało się jej stłumić. - Czemu nie? – stwierdził, wyjmując z torby ze sprzętem latarkę. Natalie nie przypominała sobie, żeby brała latarkę. - Skąd masz latarkę? – zapytała. - Była na twoim biurku, to wziąłem. A nuż się przydała. Idziesz? - Ta. Koleś, maniery. Panie przodem. - Ha ha. Nie wiedzieli, ile tak dokładnie szli, ale na pewno nie dłużej, niż dwadzieścia minut. Wejście, z początku dość wąskie i niskie, stopniowo i powoli powiększało się, w końcu przyjmując formę wysokiego na trzy metry i szerokiego na dwa korytarza. Nie licząc nierówności, stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów szło się całkiem przyjemnie. Nie było też tak znowu ciemno – na ścianach i sufitach żył sobie spokojnie jakiś fluorescencyjny gatunek grzyba, którego żadne z nich nie potrafiło rozpoznać. Natalie, jak to Natalie, musiała iść pierwsza. Kiedy jednak wyszła zza zakrętu i –jak się okazało – przeszła do następnej jaskini, nie mogła zrobić nic, prócz wpatrywać się w obraz przed nią z szeroko otwartymi oczami. Stan Ahmeda nie różnił się wiele. - Jasna… - zaczęła dziewczyna. - Cholera – dokończył chłopak. To, co rozciągało się przed nimi nie mogło być prawdziwe. Strona 7