Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
Transkrypt
Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
„Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl W numerze: Oszustwo mieszkaniowe Stefan Sękowski. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Nasze kamienice, nasze ulice Michał Domińczak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6 Mobilność, głupcze! Maciej Gurtowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10 Gatunek, którego nikt nie chroni Michał Kuź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 „Nowa Konfederacja” pozostanie. Jako miesięcznik Bartłomiej Radziejewski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Dobry car Putin Krzysztof Rak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 Zachód nas nie obroni Jacek Bartosiak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21 Europa–Ameryka i głębsze znaczenia Krzysztof Koehler . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24 Niezbędność Sienkiewicza Krzysztof Wołodźko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26 2 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Oszustwo mieszkaniowe Stefan SękOwSki Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, dziennikarz „Gościa Niedzielnego” Pod płaszczykiem zaspokajania potrzeb mieszkaniowych Polaków strumień pieniędzy podatników płynie do kieszeni bankierów i deweloperów. Gdzie będziecie mieszkać? – pyta niejedna ciocia młodą parę podczas wesela. Wiadomo, na początku kątem u rodziców – albo coś sobie wynajmiemy. Najpierw kawalerkę, potem coś większego, ale docelowo to we własnym M, mieszkaniu własnościowym – co do tego ludzie nie mają zwykle wątpliwości. Chcemy mieć własne mieszkania w bloku, kamienicy, domku jednorodzinnym. Wiedzą o tym bankierzy, którzy, choć ze względu na rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego już nie mogą sprzedawać ludziom kuriozalnych pomysłów typu kredyt hipoteczny na 120 proc. wartości bez zabezpieczenia, nadal kuszą pożyczkami, dzięki którym można zamieszkać „na swoim” za cenę spłaty przez kilkadziesiąt lat. I wiedzą o tym także politycy, którzy wymyślają co rusz nowe oferty dla pozbawionych „własnego” dachu nad głową Polaków. Zwłaszcza młodych, bo to właśnie losem młodych rząd się najchętniej przejmuje. na celu dopomóc i jednym, i drugim – zarówno politykom, którzy będą mogli pochwalić się nowym programem mieszkaniowym, jak i bankierom, którzy skorzystają na przepływie państwowej kasy. Ignorowano wszelkie propozycje zachęcania ludzi np. do oszczędzania i zamiast tego zachęca się ich do zadłużania. Tak było w przypadku programu „Rodzina na Swoim”, w ramach którego można było przez osiem lat otrzymać dopłatę do odsetek kredytu, i tak jest w funkcjonującym od początku tego roku programie „Mieszkanie dla Młodych”. Nie ulega wątpliwości, że w obu przypadkach tysiące Polaków otrzymało i otrzyma możliwość zamieszkania pod własnym dachem i że w wielu przypadkach były to decyzje przemyślane i świadome. Jednak przy ocenie różnych rozwiązań warto patrzeć nie tylko na to, co widoczne na pierwszy rzut oka. Skutki wygaszonej pod koniec 2012 r. „RnS” oceniano już wcześniej, a jeszcze więcej będzie można o tym programie powiedzieć w przyszłym roku, kiedy pierwszym jego beneficjentom skończą się dopłaty i gdy będą musieli się zmierzyć z wyższą o kilkaset złotych ratą kredytu. Łącznie Kosztowne programy Efekt jest taki, że od 2007 r. mamy do czynienia z ciągiem rozwiązań, które mają 3 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl program będzie kosztował podatników do 2020 r. 6 mld zł. Na pięcioletnią realizację programu „MdM” przeznaczono 3,5 mld zł, które trafią do banków w formie dopłat do wkładu własnego do kredytu. Możemy już co nieco powiedzieć o jego realizacji, bo minęło już pełne osiem miesięcy, od kiedy funkcjonuje. Różnica między nim a „RnS” polegała na tym, że politycy PO i PSL w większym stopniu, niż to miało miejsce w przypadku PiS, LPR i Samoobrony, postanowili dopieścić deweloperów – bowiem mieszkania na kredyt z dopłatą do wkładu własnego można kupować jedynie na rynku pierwotnym. Okazuje się, że zainteresowanie jest niewielkie i od maja nieustannie maleje: do sierpnia włącznie wykorzystano raptem nieco ponad 30 proc. środków przeznaczonych na ten cel w tym roku (231,8 mln zł wydano na dofinansowanie kredytów, z których finansuje się inwestycje o wartości 2 mld zł). Ponad połowy kredytów udzielono w raptem trzech województwach – mazowieckim, pomorskim i wielkopolskim. Dysproporcje między regionami są tak duże, że np. w samej Warszawie przyznano dokładnie dziesięć razy więcej kredytów w „MdM” niż w całym województwie opolskim, choć w stolicy mieszka niecałe dwa razy więcej mieszkańców. Inne dysproporcje widać choćby na przykładzie województwa świętokrzyskiego, w którym 95 proc. wszystkich kredytów „wzięła” stolica – Kielce. w którym kilkanaście miast konurbacji tworzy de facto jeden organizm, a także Wielkopolski, w której Poznań jest bardzo dobrze skomunikowany ze swoim „wianuszkiem” służącym pracującym w mieście jako sypialnia. Z pewnością więcej osób woli kupić mieszkanie w perspektywicznej Warszawie niż w wyludniającym się województwie opolskim, jednak gołym okiem widać, że program „MdM” nie służy równemu rozwojowi poszczególnych regionów i stawia na wzmacnianie już i tak bogatych dużych miast. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że dopłaty dotyczą jedynie Politycy PO i PSL w większym stopniu, niż to miało miejsce w przypadku PiS, LPR i Samoobrony, postanowili dopieścić deweloperów nieruchomości z rynku pierwotnego, którego „Polska powiatowa” jest właściwie pozbawiona; jest także nieuwzględniania w programie budynków stawianych indywidualnie (co zresztą również promuje deweloperów) – ta metoda gospodarcza popularna jest przede wszystkim w mniejszych miastach i na wsi. Różnice między poszczególnymi regionami i miastami biorą się też z odbiegania limitów cenowych od cen rynkowych – tam, gdzie wojewodowie ustalają limity dość „liberalnie” (np. w Gdańsku czy Poznaniu), pojawia się więcej ofert „w programie” niż np. w Krakowie, w którym limity są wyśrubowane i kupić można właściwie jedynie Rodziny nie korzystają Tylko w województwach śląskim, warmińsko-mazurskim i wielkopolskim stolice wojewódzkie mają mniejszy niż 50-procentowy udział we wszystkich rozpatrywanych wnioskach, co zresztą łatwo wytłumaczyć, zwłaszcza w przypadku Śląska, 4 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl mieszkania na obrzeżach miasta. Zauważalny jest także wpływ limitów na ceny wszystkich mieszkań, choć przede wszystkim widoczne jest to na przykładzie tych miejscowości, w których limity są wysokie, np. w Gdańsku, gdzie w II kwartale tego roku ceny mieszkań wzrosły o 3,2 proc. w porównaniu do poprzedniego kwartału. Kiepsko sytuacja wygląda również z rzekomo prorodzinnym celem tego programu. Jego „prorodzinność” polega na tym, że wysokość dofinansowania zależna jest od liczby dzieci. Choć łącznie rozpatrzono ponad 10 tys. wniosków, na wyższą dopłatę pokusiło się raptem… 17 rodzin mających troje bądź więcej dzieci. Wynika to m.in. z tego, że o ile w programie można kupić mieszkanie o maksymalnej powierzchni 75 m² (w przypadku rodzin 3+ jest to 85 m²), o tyle dopłatę dostanie się tylko do „pierwszych” 50 m². Oczywiście i w piątkę lub siódemkę można mieszkać w 50-metrowym mieszkaniu, ale ze zrozumiałych przyczyn takie lokale cieszą się mniejszym zainteresowaniem wielodzietnych. Dla odmiany aż 76 proc. dopłat otrzymali bezdzietni. O tym, jaki zakup własnego M będzie miał wpływ na ich dzietność w przyszłości, dowiemy się z czasem. dzierniku mają oddać ponad 600 mieszkań w – cóż za niespodzianka – Warszawie, Poznaniu, Trójmieście, Krakowie i we Wrocławiu. Ale to nie koniec, ponieważ docelowo to nie państwo będzie wynajmowało te mieszkania, tylko prywatni inwestorzy, którzy z czasem mają te budynki odkupywać. Potem będą mogli zrobić z wybudowanymi, uzbrojonymi i wykończonymi blokami w najbardziej perspektywicznych miastach, co będą chcieli, i nie będą mieli obowiązku wynajmować ich do celów mieszkaniowych. Parafrazując senatora Lipskiego z „Kilerów Dwóch”, Lewiatan mógłby powiedzieć: pomysł jest mój, wykonanie moje, sztaby złota – deweloperów i funduszy inwestycyjnych. Kolejne pomysły się pojawiają, a tymczasem wielu ekspertów twierdzi, że w Polsce brakuje ok. 1,5 mln mieszkań. Politycy z troską pochylają się szczególnie nad młodymi małżeństwami i rodzinami z dziećmi, a przy tym ignorują konieczność zmian w prawie, które pozwoliłyby łatwiej postawić nowy budynek. Także trudności z wynajęciem mieszkania przez rodzinę z dzieckiem nie wynikają z jakiejś dziwnej niechęci „kamieniczników” wobec rodziców i ich potomstwa, ale z tego, że restrykcyjne prawo dotyczące eksmisji nierzetelnych najemców naraża ich na potencjalne straty i długoletnie procesy sądowe. W efekcie napisane w dobrej wierze regulacje w praktyce wykluczają rodziny z rynku mieszkań na wynajem lub co najmniej narażają na upokarzające pytania o sytuację rodzinną czy zawodową. Polska polityka mieszkaniowa wygląda tak, jakby najważniejszy w niej był nie jej odbiorca, lecz specjalnie dobrany podwykonawca. To on może dzięki niej realizować swoje marzenia. Kolejna gratka dla „inwestorów” Ale to nie jedyny program, jaki rządzący przyszykowali deweloperom, pardon, młodym poszukującym dachu nad głową. W tym roku ruszył też Fundusz Mieszkań na Wynajem, w ramach którego za 5 mld zł ma powstać 20 tys. mieszkań, które Fundusz będzie po preferencyjnych cenach wynajmował. W maju podpisano umowy z czterema deweloperami, którzy w paź- 5 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl nasze kamienice, nasze ulice Michał DOMińczak Architekt i historyk urbanistyki Wielodzietna rodzina w domku z ogródkiem na przedmieściu nie jest drobnomieszczańskim pożądaniem, lecz symbolem naturalnej tęsknoty każdego wolnego człowieka do własnego miejsca na ziemi. Problem zapewnienia odpowiedniego dachu nad głową gnębi nasz kraj mniej więcej od połowy XIX w., czyli od rzeczywistego początku industrializacji i gwałtownego przyrostu populacji miejskiej na ziemiach polskich. Część publicystów, polityków i architektów widziała i widzi rozwiązanie tego problemu we wspieraniu przez państwo budownictwa czynszowego. Podstawowym argumentem jest teoria, według której dla większości z nas własny dom lub mieszkanie zawsze będzie poza zasięgiem finansowym, oraz głosząca, że duży udział w rynku mieszkań na wynajem sprzyja mobilności pracowników. Zwolennicy tej teorii zakładają niskie koszty użytkowania mieszkań czynszowych. Niestety, to założenie błędne. Koszt użytkowania mieszkania nie zależy bowiem od formy własności, ale od przyjętych rozwiązań projektowych, technologicznych i instalacyjnych. Właściciel mieszkania musi wprawdzie ponieść koszt zakupu, jednak kamienicznik traktuje inwestycję jak biznes, który powinien przynosić zysk uwzględniany w stawkach czynszu. Co oznaczają w praktyce propozycje dotowania kredytów przeznaczonych na budowę domów czynszowych? Oznaczają finansowanie części zysku kamieniczników z budżetu państwa. Głównym problemem mieszkalnictwa w Polsce jest w istocie niewielka podaż mieszkań i domów, wynikająca m.in. z trudności w dostępie do terenów budowlanych, skomplikowanej procedury związanej z rozpoczęciem budowy, a także relatywnie wysokich cen usług i materiałów. W takiej sytuacji dom i mieszkanie muszą być drogie, tym bardziej że wymuszają to także śrubowane do granic absurdu normy energetyczne. Ciasne, ale własne Obecny system wspomagania mieszkalnictwa jest bez wątpienia zły – wspiera banki (oczywiście głównie zagraniczne) i całkowicie pomija zabytki. Tymczasem państwowa polityka mieszkaniowa powinna się skupiać na wspieraniu procesu tworzenia, nie finansowania, umożliwiając 6 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl w maksymalnym stopniu budowę domów i mieszkań z minimalnym udziałem kredytowania hipotecznego. W praktyce oznacza to wspieranie kas mieszkaniowych, nowych towarzystw (spółdzielni) budowlanych oraz indywidualnego budownictwa systemem gospodarczym. Zwiększenie podaży na rynku mieszkaniowym można osiągnąć jedynie poprzez zmniejszenie kosztów budowy, co wymaga maksymalnego wykorzystywania istniejących zasobów, upowszechniania tanich metod budowania oraz ułatwienia budownictwa bez pośredników. Wykorzystanie zasobów oznacza intensyfikację zabudowy oraz adaptację budynków istniejących. W tym miejscu trzeba stwierdzić, że tzw. skłoty są lepszym i zdrowszym rozwiązaniem niż dotowane czynszówki lub mieszkania komunalne. O ile oczywiście skłotersi postarają się prędzej czy później legalnie wejść w posiadanie zajmowanych budynków i gruntu… Jeśli mieszkalnictwo w ogóle ma być przedmiotem finansowego wsparcia ze strony państwa (co wcale nie jest oczywiste), to należałoby zlikwidować wsparcie kredytowe (dotowanie odsetek, poręczenia), a w zamian wprowadzić znaczącą podatkową ulgę budowlaną, możliwą do rozłożenia na dłuższy okres (20–30 lat). Prawo do takiego wsparcia mogłoby być dziedziczone. Programem powinny być objęte również mieszkania w budynkach podlegających tzw. rewitalizacji na obszarach objętych ochroną konserwatorską oraz zmiany sposobu użytkowania, czyli przekształcanie np. budynków poprzemysłowych lub gospodarczych do celów mieszkalnych. Zabudowa jednorodzinna jako sposób rozwiązania realizowania potrzeb mieszkaniowych nie ma dobrej prasy wśród lewicowych i liberalnych aktywistów. Jednak koszmar z czarnego snu lewaka, czyli wielodzietna rodzina w domku z ogródkiem na przedmieściu, nie jest drobnomieszczańskim marzeniem, lecz symbolem naturalnej tęsknoty każdego wolnego człowieka do własnego miejsca na ziemi. Spychanie ludzi w kierunku wynajmowania mieszkań może sprzyjać kosmopolityzacji i wykorzenieniu. a nigdy nie powinno być zgody na tworzenie społeczeństwa tułaczy-gastarbeiterów uzależnionych od państwa lub międzynarodowych korporacji Dom jednorodzinny ma nad mieszkaniem przewagę na wielu obszarach, choć kluczowa jest kwestia niezależności. Zalety tego pierwszego przejawiają się m.in. w większej decyzyjności w procesie budowy, elastyczności w finansowaniu oraz swobodzie użytkowania w zależności od potrzeb i warunków (podnajmowanie, ogrzewanie). Ponadto dom jednorodzinny łatwo rozbudować i może być on w większym stopniu niezależny od funkcjonowania infrastruktury technicznej. Własny, nawet niewielki, dom daje poczucie większego bezpieczeństwa, umożliwia zarobkowanie, stając się w pewnych wypadkach miejscem pracy, a w sytuacjach trudnych (np. nagła choroba) źródłem 7 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl dodatkowych środków finansowych. Jednak nie można skutecznie korzystać z własności, kiedy jest ona ograniczona. A mieszkanie lub dom obciążone 40-letnim kredytem hipotecznym jest w istocie kotwicą czyniącą z właściciela współczesnego glebae adscriptus, „przypisanego do ziemi”. Spychanie ludzi w kierunku wynajmowania mieszkań może sprzyjać kosmopolityzacji i wykorzenieniu. A nigdy nie powinno być zgody na tworzenie społeczeństwa tułaczy-gastarbeiterów uzależnionych od państwa lub międzynarodowych korporacji. Dlatego wszystkie ograniczenia możliwości zdobycia własnego domu lub mieszkania służą budowie „narodu bez własności”, czyli tego, co ponad 100 lat temu Hilaire Belloc nazwał państwem niewolniczym. wane są technologie nie tylko absolutnie sprzeczne z lokalnymi tradycjami budowlanymi, ale również podatne na awarie i bezużyteczne podczas sytuacji kryzysowych. Stosowanie energooszczędnych „wynalazków” (rekuperatorów, pomp ciepła czy ogniw fotowoltaicznych) nie ma w większości przypadków żadnego uzasadnienia ekonomicznego ani praktycznego i jest niczym nieuzasadnioną fanaberią wynikającą z mody podsycanej przez lobbystów. Budowa tzw. domów pasywnych – do czego próbuje nas zmusić rząd, idąc za wskazaniami wyznawców sekty globalnego ocieplenia – jest i długo jeszcze pozostanie kosztownym hobby bogatych pasjonatów, a bez dotacji większość tzw. inwestycji proekologicznych nie ma szans na zwrot kosztów zakupu, instalacji i działania. Zamieszkać w termosie Cnoty trudne do zrozumienia Czynnikiem utrudniającym uzyskanie własnego miejsca na ziemi są również niebezpieczne trendy w prawodawstwie budowlanym. Postępująca fetyszyzacja energooszczędności, która objawiła się m.in. w ostatniej nowelizacji przepisów technicznych bezmyślnie (?) narzucającej wyśrubowane współczynniki izolacyjności cieplnej, prowadzi nie tylko do wzrostu kosztów budowy, lecz stopniowo eliminuje także tradycyjne materiały budowlane. Budowa tradycyjnego domu podhalańskiego będzie niedługo niezgodna z prawem, bo nie ma realnej możliwości, aby spełnić wymagania wynikające z najnowszych przepisów. Tak to górale po raz kolejny stanęli na drodze postępu, urągając Unii Europejskiej najpierw oscypkami, a dziś ciesiołką… Ideałem domu, zwłaszcza dla producentów izolacji, stała się szczelna lodówka – termos ze styropianu. Promo- Szerokie udostępnienie taniego, bezkredytowego lub niskokredytowego budownictwa jednorodzinnego wymaga niestety zmiany przyzwyczajeń czy może raczej obowiązującego niepisanego schematu, według którego dom musi być zbudowany na działce o powierzchni co najmniej 1000–1200 m2, mieć powierzchnię ok. 150 m2 i obowiązkowo garaż na dwa samochody. Powrót do intensywnej, skromnej i oszczędnej zabudowy mieszkaniowej oraz związane z nim choćby przejściowe ograniczenie zachcianek wymagać będzie również głębokiej zmiany naszej mentalności. Potrzebne będą cnoty trudne do akceptacji (czy wręcz do zrozumienia) dla przeciętnej polskiej duszy. Oszczędność, powściągliwość, a zwłaszcza umiarkowanie nie bardzo pasują zarówno do tradycyjnego „zastaw się, a postaw się”, jak i do liberalnego „tu i teraz”… 8 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Podstawowym schronieniem w Polsce powinny być własne domy w minimalnym stopniu obciążone zobowiązaniami finansowymi. Dlatego też za wszelką cenę należy dążyć do uniezależnienia użytkowników (właścicieli) mieszkań i domów od obciążeń hipotecznych (banki). W sytuacji braku kapitału rozsądnym rozwiązaniem wydaje się łączenie środków: zwiększenie podaży uzbrojonych terenów budowlanych, rozwój nowych spółdzielni mieszkaniowych, wspieranie inicjatyw w rodzaju „Habitat for Humanity” oraz budownictwo rodzinne w systemie gospodarczym. Dom jednorodzinny na własnej działce jako najbliższy naturze, tradycji i ludzkim oczekiwaniom powinien być podstawą mieszkalnictwa w Polsce. 9 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Mobilność, głupcze! Maciej GuRtOwSki stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, socjolog Bardziej niż kierat zadłużenia i przypisania do ziemi sytuacji mieszkaniowo-zatrudnieniowej młodych pomogłyby inwestycje w infrastrukturę komunikacyjną sprzyjającą mobilności. Kupno mieszkania na kredyt oznacza dla rodziny, że, po pierwsze, staje się ona przypisana do ziemi – niczym pańszczyźniani chłopi, po drugie, będzie ona musiała zarobić dużą sumę pieniędzy w celu spłaty zadłużenia. Problem w tym, że to się może wykluczać. We współczesnym świecie gromadzenie majątku oznacza konieczność mobilności zarobkowej, a jej zakup „własnego” mieszkania nie sprzyja. tobiorców wypiera ze świadomości fakt, że „ich” M aż do spłaty kredytu należy do banku, nie do nich. Według aktualnych danych Eurostatu w wynajętych lokalach mieszka 50 proc. Szwajcarów, 40 proc. Niemców, po 30 proc. Duńczyków, Holendrów czy Szwedów, Polaków zaś tylko 2,5 proc. Spośród mieszkańców krajów członkowskich UE mniej lokali mieszkalnych wynajmują tylko Węgrzy (2,4 proc.), Bułgarzy (2,1 proc.), Maltańczycy (1,4 proc.), Litwini oraz Rumuni (po 1,1 proc.). Dynamicznie rozwijająca się gospodarka wymaga dynamicznego rynku pracy, a to oznacza konieczność migrowania za kapitałem. Postęp technologiczny i cywilizacyjny wymusił na ludziach pogodzenie się z faktem oddzielenia miejsca zamieszkania od miejsca wykonywania pracy. Problem w tym, że proces ten cały czas postępuje. Dynamika współczesnej gospodarki globalnej cechuje się gwałtownymi przepływami strumieni kapitału wielkiej wartości. Przemieszczanie się pieniędzy powoduje zmiany własnościowe. Dziś fabryka działa, Zbyt wiele kredytów Z początkiem roku wystartował rządowy program „Mieszkanie dla Młodych” mający zastąpić wcześniejszą „Rodzinę na Swoim”. Zwracam się ku stanowisku, że na „MdM” bardziej skorzystają banki udzielające kredytów i deweloperzy niż młode małżeństwa. „Pomoc” oferowana młodym przez „MdM” jest nieadekwatna względem stojących przed nimi wyzwań. Ten program to wsparcie dla głównych graczy rynku kredytowego, którzy bezwzględnie wykorzystują to, że pokusa posiadania własnego M jest tak silna, iż wielu kredy10 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl robotnicy przychodzą podbijać karty – jutro kierownictwo może podjąć decyzję o przeniesieniu zakładu do krajów rozwijających się, w których koszty produkcji są niższe. Dla robotnika i jego rodziny zamknięcie fabryki to szok i prywatna tragedia. Mechanizmy współczesnego globalnego kapitalizmu sprawiają jednak, że ludzie będą zmuszani do częstego przemieszczania się w poszukiwaniu pracy. Co więcej, trzeba będzie nie tylko często zmieniać miejsce zatrudnienia, lecz także zmieniać zawód. dzenia tego ostatniego z koniecznością częstej zmiany zatrudnienia zaowocowała opracowaniem polityki flexicurity (flexibility & security, elastyczność i bezpieczeństwo), czyli regulacji dotyczących wspierania tzw. miękkich form zatrudnienia (np. praca na odległość). Podobnie rozpowszechnienie nowoczesnych form komunikacji i telekomunikacji, zwłaszcza popularność portali społecznościowych, wynika z tego, że krąg naszych znajomych nie ogranicza się jak niegdyś do osób z tego samego podwórka czy zakładu pracy. Opór przed nieuniknionym wielu kredytobiorców Ale ludzie zazwyczaj nie lubią zmian i boją się ryzyka. Ekonomiści behawioralni potwierdzili eksperymentalnie, że większość ludzi kieruje się zasadą „lepszy wróbel w garści”. Coś widocznego, teraźniejszego i namacalnego ma dla nas subiektywnie większą wartość, ponieważ wydaje się pewne. Dlatego właśnie samooszukiwanie się związane z uważaniem kupionego na kredyt mieszkania „za własne” przychodzi ludziom tak łatwo. Perspektywa porzucenia dotychczasowego miejsca zatrudnienia czy zamieszkania wywołuje psychiczny opór. Z drugiej strony ludzie mają zadziwiającą zdolność do adaptacji. Znawca niektórych tajemnic duszy ludzkiej Fiodor Dostojewski pisał we „Wspomnieniach z domu umarłych”, iż „człowiek to istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja, i sądzę, że to najtrafniejsze określenie człowieka”. Z socjologicznego punktu widzenia częste zmiany miejsca zatrudnienia i zamieszkania oznaczają ryzyko erozji więzi rodzinnych, sąsiedzkich, pracowniczych, koleżeńskich. Kolejny problem to kwestia bezpieczeństwa socjalnego. Próba pogo- wypiera ze świadomości to, że „ich” M aż do spłaty kredytu należy do banku, a nie do nich Szacuje się, że Polak przeciętnie zmienia pracę co 11 lat, Grek i Portugalczyk co 13, Brytyjczyk co 8, zaś Amerykanin co 4 lata. Na antenie Discovery popularność zdobywają programy „Aukcja w ciemno” i „Łowcy okazji”, w których pokazywane są licytacje majątków porzuconych przez Amerykanów w płatnych depozytach. W Polsce wynajem niewielkich magazynów na potrzeby rodzin zmieniających miejsce zamieszkania nie jest jeszcze popularny. Polacy wyjeżdżający za pracą np. do Wielkiej Brytanii najczęściej zostawiają swój dobytek pod opieką rodziny czy znajomych. Często zmieniający pracę Amerykanie, będąc bardziej odseparowani od rodziny i bliskich przyjaciół, muszą w większym stopniu polegać na płatnych przechowalniach. Z czasem rynek tego rodzaju 11 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl usług będzie się rozwijał także w naszym kraju. Mobilności zarobkowej Amerykanów sprzyja rozbudowana infrastruktura komunikacyjna i względnie tania benzyna. Nawet niezamożna amerykańska rodzina może pozwolić sobie na zakup starego samochodu, zatankowanie do pełna i na wyjazd do innego stanu, by zacząć wszystko od nowa. Adam Radzimski słusznie zwrócił na łamach „Nowej Konfederacji” uwagę, że program „MdM” nie wspiera budowy domów w popularnym zwłaszcza na wsi tzw. systemie gospodarskim, w którym budujący najczęściej mają już własną ziemię, część materiałów budowlanych oraz dostęp do taniej, mniej lub bardziej wykwalifikowanej siły roboczej w osobach wujków i sąsiadów. W systemie gospodarskim najczęściej pomija się pośrednictwo banków czy deweloperów. Zarówno firmom budowlanym, jak i rodzinom budującym dom własnym sumptem w większym stopniu niż „MdM” pomogłaby polityka dere- gulacyjna upraszczająca procedury administracyjne związane z budową. Postawmy na mobilność „MdM” to obciążenie budżetowe, czyli zabieranie obywatelom w celu dania bankom, deweloperom i niektórym innym obywatelom. Rzecz w tym, że tym ostatnim spośród wszystkich trzech wymienionych najmniej się to opłaca (na temat ryzyka ekonomicznego związanego z zakupem mieszkania na kredyt ciekawie pisał prof. Krzysztof Rybiński). Bardziej niż kierat zadłużenia i przypisania do ziemi sytuacji mieszkaniowozatrudnieniowej młodych pomogłyby inwestycje w infrastrukturę komunikacyjną sprzyjającą mobilności. Skoro za kapitałem trzeba migrować, to być może warto też bardziej się starać, by ten kapitał sam chętniej migrował do naszego kraju. Ale kapitał nie lubi ani wysokich podatków, ani nadmiaru regulacji. 12 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Gatunek, którego nikt nie chroni Michał kuź Redaktor „Nowej Konfederacji” Idealnie mobilny, elastyczny i wszechstronny nowoczesny człowiek jest tworem niemal równie sztucznym i budzącym zgrozę, co socjalistyczny stachanowiec i nazistowski „czysty Aryjczyk”. Przerażająca wizja Być może, jak przekonuje Maciej Gurtowski, dobra jest sytuacja, w której w wynajętych siedzibach żyje aż 30–50 proc. populacji. Tak jest w krajach zachodnich, w Polsce to tylko 2,5 proc. Zakup czy też odziedziczenie nieruchomości tradycyjnie było wszak czymś, co następowało dopiero w pewnym wieku i było udziałem tylko pewnych ludzi. Obojętnie jak wykonane, ale własne mieszkanie dla każdego obywatela stało się prawdziwą obsesją dopiero dla władz demokratyczno-ludowych. Tymczasem w społeczeństwach realnym socjalizmem niedotkniętych posiadanie domu czy mieszkania pozostało przywilejem, a nie prawem. To chyba właśnie temu pomyleniu kategorii należy przypisywać fakt, że dziś tak wielu ludzi w krajach postkomunistycznych sądzi, iż nieruchomości im się należą, i kupuje domy, na które ich zwyczajnie nie stać. Bo jak inaczej nazwać stan, w którym gros obywateli Europy Środkowej zaciąga 30-, 40letnie kredyty hipoteczne na lwią część miesięcznych dochodów w naiwnej wierze, że te ostatnie mogą tylko rosnąć? Wątpliwość budzi jednak czynienie przez Gurtowskiego z wynajmowania cnoty i konieczności, jaką wymusza na nas „współczesny świat”. Niepokoi mówienie o zmaksymalizowaniu swojej mobilności jako najlepszej odpowiedzi na „utowarowienie” pracy i globalizację rynków. Wręcz przeraża zaś wizja przyszłości, do której bezkrytyczne spełnianie tych postulatów może prowadzić. Wizja, w której na własność wielkie prywatne nieruchomości ma już tylko absolutna elita, a tradycyjna, posiadająca własne siedziby, mieszczańska klasa średnia zanika. To, że w Niemczech i USA na własność swoje domy posiada ok. 60 proc. populacji, w Szwajcarii 50 proc., a w Skandynawii 70 proc. (w Polsce 97,5 proc.), nie oznacza bowiem, iż ci, którzy nieruchomości nie mają, do tego nie aspirują. To, ile osób wynajmuje, a ile kupuje, wydaje się wypadkową uwarunkowań historycznych i modelu przyjętego przez dany kraj tuż po wojnie. Natomiast co do 13 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl zasady liczba posiadaczy swoich domostw w ostatnich dwudziestu latach nie tylko nie spada, ale w rozwiniętych krajach (takich jak: Austria, Kanada, Niemcy, Włochy, Hiszpania, Szwajcaria, Zjednoczone Królestwo i USA) wręcz wzrosła (dane za OECD). Naturalnie autorzy wspomnianego raportu, podobnie jak Gurtowski, twierdzą, że ułatwianie nabywania domów poprzez np. ulgi podatkowe nie musi być dobrą polityką, bo zmniejsza mobilność siły roboczej. Nikt nie przekonał mnie jednak, że dzisiejsi ludzie, nawet ci najbardziej mobilni, nie chcą nabywać nieruchomości i nie robią tego, kiedy tylko mają odpowiednie środki. Natomiast mówienie, że ludzie może i tego chcą, ale chcą źle, bo są głupi, bo żyją przeszłością, bo powinni chcieć być elastyczni, jest zwyczajnym besserwisserstwem. U zdolnego naukowca taka postawa ociera się wręcz o inżynierię społeczną, która chciałaby nasz gatunek na siłę unowocześniać. Oczywiście młodym ludziom w Europie nawet przy dużej dozie wysiłku bardzo trudno jest się ostatnio mieszkania dorobić. Sytuację mieszkaniową na Zachodzie poprawia jednak brak wyżu demograficznego i to, że wielu posiadaczy nieruchomości po prostu je odziedziczyło. W Polsce tymczasem ostatni nasz duży wyż ciągle sobie mieszkań szuka i niestety, mając nieco zbyt wygórowane oczekiwania, często znajduje owe mieszkania niezbyt mądrze. Aspiracje młodych ludzi trzeba jednak zrozumieć bez zbywania ich retoryką w stylu „sorry, taki mamy świat”. domagający się absolutnej elastyczności korporacyjny kapitalizm nie zrównuje się pomału z komunizmem, jeśli chodzi o brak poszanowania dla twardych, biologicznych ograniczeń i cech ludzkiej natury. Dostojewski, na którego powołuje się Gurtowski, pisząc, że „ człowiek – to istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja”, był wszak mocno ironiczny. A doświadczenie stworzonego właśnie w Rosji reżimu, który podobne sentencje potraktował serio, są empirycznie jednoznaczne – nie, człowiek nie przyzwyczaja się do wszystkiego. Cywilizacja, która próbuje przekroczyć pewne granice w inżynierii społecznej i stworzyć zupełnie nowego człowieka, sama skazuje się na porażkę. Gospodarka, która posługuje się zbyt uproszczoną wizją człowieka, naraża się na zemstę społeczeństwa Gurtowski nawołuje do tego, aby „migrować za kapitałem”. Gdyby w dzisiejszym świecie, po którym pieniądz krąży z zatrważającą prędkością, to wezwanie potraktować dosłownie, wszyscy musielibyśmy chyba mieszkać na pokładach rakiet międzykontynentalnych. Zamiast dosłownie podążać „za kapitałem”, ludzie kierują się więc swoją naturalną potrzebą stabilizacji i migrują raczej tam, gdzie kapitał jest w miarę związany z miejscem, a przyszłość w miarę przewidywalna. Uciekają do krajów silnych, które, wbrew temu, co pisze Gurtowski, mocno regulują Korporacyjny kapitalizm jak komunizm? Albowiem patrząc na dzisiejszy świat, można się już poważnie zastanawiać, czy 14 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl przepływy rodzimego kapitału za granicę (np. USA, Anglia, Niemcy), a jednocześnie dzięki swojej pozycji międzynarodowej i wykształceniu społeczeństwa potrafią przyciągnąć kapitał z zewnątrz. Czy zatem owe miliony Polaków, które znalazły się na Wyspach Brytyjskich, w Niemczech i Skandynawii, wyjechały tam, by być ludźmi bardziej elastycznymi, nowoczesnymi i wiecznie wynajmującymi? Czy przedtem pracując w Polsce (często na dwóch słabo płatnych posadach), nie dość mieli „elastyczności”? Czy przypadkiem nie wyjechali po to, aby kupić domy, założyć rodziny i z poczuciem bezpieczeństwa patrzeć w przyszłość? Gurtowski mógłby jednak z nutką Weberowskiego fatalizmu zapytać: co począć, skoro owe wysepki szczęśliwości na wzburzonym neoliberalnym morzu i tak się kurczą? Co zrobić, jeśli prędzej czy później będziemy musieli i tak pogodzić się z rosnącą globalnie niestabilnością i płynnością wszelkich stosunków międzyludzkich? Cóż, krótka odpowiedź byłaby taka, że teoretycznie można nie robić nic. Zgodnie z postulatami libertarianizmu, jeśli nie reguluje się gospodarki w ogóle, to w końcu reguluje ją sama ludzka natura czy też szerzej: natura po prostu. Takie podejście bywa niestety bolesne. W praktyce więc wielu stwierdza, że lepiej robić coś, niż czekać na społeczny wybuch. Coraz więcej ekonomistów, jak choćby laureat Nagrody Nobla Joseph E. Stiglitz, by wytłumaczyć zagrożenie, przed jakim stoi współczesny świat, sięga np. po pewnego nieco zapomnianego w epoce przedkryzysowej klasyka – Karla Polanyiego. W swojej opublikowanej w 1944 r. „Wielkiej transformacji” Polanyi dowodzi bowiem, że gospodarka, która posługuje się zbyt uproszczoną wizją człowieka, naraża się na zemstę społeczeństwa. Co gorsza, okrucieństwo tej zemsty destabilizuje zwykle zarówno samo społeczeństwo, jak i gospodarkę. Chcąc zbić kapitał polityczny, nowy „kontrruch” na ekonomiczną pseudoantropologię odpowiada własnymi odrealnionymi, ideologicznymi fantazmatami, karmi się też wojną i rewolucją. Innymi słowy, piszący w USA pod koniec II wojny światowej Polanyi twierdzi, że „zarówno faszyzm, jak i komunizm wyrasta z gospodarki rynkowej, która nie była w stanie działać”. Niebezpieczna utopia Dziś ta przestroga wydaje się szczególnie ważna. Idealnie mobilny, elastyczny, wszechstronny i wiecznie się dostosowujący nowoczesny człowiek jest bowiem tworem niemal równie sztucznym i budzącym zgrozę, co socjalistyczny stachanowiec i nazistowski „czysty Aryjczyk”. Na szczęście ekonomia behawioralna, której sprawiedliwość słusznie oddaje Gurtowski, coraz wyraźniej atakuje taką koślawą antropologię. Klasyczna ekonomia, jak to ujął Daniel Kahneman, zwyczajnie „nie jest nauką o prawdziwych ludziach”. A mimo to dominujący dyskurs wciąż traktuje jej założenia jak świętości. Dostrzegając te wyboje na drodze do neoliberalnego końca historii, Francis Fukuyama stwierdził z kolei, że jakkolwiek to dla nas przerażające, to w końcu, by stworzyć nowego wspaniałego człowieka, cywilizacja sięgnie po inżynierię genetyczną. Tego typu machinacje możliwe są jednak tylko na małą skalę – głównie ze względu na koszty. Nawet gdyby się więc udały, stworzyłyby tylko jeszcze bardziej wysublimowaną klasę neoarystokratów. I wtedy jednak w opozycji do nich istnieliby jacyś republikańscy obrońcy ludzi jako autentycznych, prawdziwych 15 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl ludzi. Może przypominaliby tylko trochę bardziej dzisiejszych ekologów. Naturalnie programy takie jak „Mieszkanie dla Młodych”, o których pisze Gurtowski, mogą być mniej lub bardziej chybione. W tym przypadku bardziej, program ten wyklucza bowiem np. kupno na rynku wtórnym i nabija kabzę głównie bankierom i deweloperom. Wydaje się jednak słuszna pewna ogólna, republikańska w duchu, intuicja, która mówi, że człowiek nie jest jednak nieskończenie „elastyczny”. Intuicja ta zakłada, że jak każda biologiczna istota my, ludzie, także mamy swoją ekologię i swoje optymalne warunki dla rozwoju umysłowego i fizycznego. Zastanawiam się wręcz czasami, dlaczego te same argumenty użyte w odniesieniu np. do niedźwiedzia brunatnego czy orła bielika nie budzą specjalnych kontrowersji. Dopiero kiedy przechodzi się do ochrony ludzi jako ludzi, słyszy się, że człowiek się przecież do „wszystkiego przyzwyczai”. 16 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl „nowa konfederacja” pozostanie. jako miesięcznik BaRtłOMiej RaDziejewSki Redaktor naczelny „Nowej Konfederacji” Niepowodzenie ambitnego planu utrzymania tygodnika w żaden sposób nie znosi misji „NK”: niezależnej analizy spraw o strategicznym znaczeniu dla Polski. Drodzy Czytelnicy, den sposób nie znosi misji „NK”: niezależnej analizy spraw o strategicznym znaczeniu dla Polski. A ponieważ mamy poczucie, że „NK” jest Wam potrzebna, jesteśmy gotowi kontynuować jej działalność. W ciągu ostatniego roku wydaliśmy 51 numerów tygodnika, zyskując kilka tysięcy stałych Czytelników i pewien wpływ na debatę publiczną. Oglądalność „NK” nie jest wielka, ale naszym celem nigdy nie była masowość, ale przede wszystkim dotarcie do – obecnych i przyszłych – elit. Mamy silne, potwierdzone niezliczonymi reakcjami, poczucie, że się to udało. O wpływie na debatę świadczą z kolei setki cytowań i około stu wystąpień przedstawicieli „NK” w telewizjach i radiach. Liczymy, że pozostaniecie z nami – i jako Czytelnicy, i jako Darczyńcy. Skromną formułę miesięcznika idei, jaką zaprezentujemy Wam 1 października, będzie można z czasem rozwijać i rozbudowywać, jeśli finanse na to pozwolą. Przegraliśmy rundę, ale walka trwa – i jej wynik jest otwarty. Oddajemy w Wasze ręce ostatni – podwójny ze względu na ważny okres przejściowy w historii redakcji i środowiska – numer naszego tygodnika. Począwszy od października „Nowa Konfederacja” będzie się ukazywać jako miesięcznik internetowy. W efekcie tej zmiany objętość publikowanych miesięcznie artykułów spadnie o mniej więcej połowę, a ich liczba – trzykrotnie. To skutek kwietniowej nagłej utraty 60 proc. przychodów. Od tamtego czasu dzięki Waszej hojności miesięczne wpływy wzrosły blisko dwukrotnie. Bardzo za to – mówię w imieniu całego zespołu „NK” – dziękujemy. Jednak do zbilansowania budżetu zabrakło nam jeszcze ponad 3 tys. zł stałych przychodów, a rezerwa finansowa się wyczerpała. Nie zabrakło nam piór, pomysłów, energii ani dyscypliny. Zabrakło nam pieniędzy. Traktujemy to jak przegraną rundę w długiej walce. Bo niepowodzenie ambitnego planu utrzymania tygodnika w ża17 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Chcemy utrzymać obecny obywatelski model finansowania działalności poprzez darowizny. Przez ostatni rok tendencje, które sprawiają, że media komercyjne traktują priorytetowo kwestie trzeciorzędne i marginalnie problemy pierwszorzędne – tylko się pogłębiły. I choć budżet, którym dzięki Waszej hojności dysponujemy, jest bardzo skromny, to na tle wielu polskich organizacji pozarządowych imponuje. Przede wszystkim umożliwia stworzenie wielu dobrych idei. Nic nie stoi na prze- Przegraliśmy rundę, ale walka trwa – i jej wynik jest otwarty szkodzie, aby z czasem rósł, umożliwiając rozwój „NK”. Drodzy Czytelnicy, los „Nowej Konfederacji” pozostaje w Waszych rękach! 18 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Dobry car Putin kRzySztOf Rak Publicysta, ekspert ds. stosunków międzynarodowych Co z tego, że prezydent Rosji dokonał agresji na Ukrainę. Przecież mógł na nas zrzucić bombę atomową, a nie zrobił tego. Ludzki pan! Za swoją „wspaniałomyślność” będzie oczekiwał nagrody od Zachodu. Dlaczego Rosjanie nas straszą użyciem broni atomowej? To trochę tak jak w starej anegdocie. W sowieckiej kronice filmowej jest relacja o tym, jak Stalin spaceruje po Placu Czerwonym. Nagle podchodzi do niego chłopczyk i mówi: „Wujku, daj cukierka”. Na co Stalin odpowiada: „Spieprzaj!”. I wtedy wybrzmiewa głos lektora: „A przecież mógł zabić”. Podobnie jest z rosyjskimi groźbami nuklearnymi. Dziś Putin licytuje z mocarstwami Zachodu nowe, bardziej korzystne dla Kremla zasady przyszłego porządku bezpieczeństwa w Europie. Nie ma przy tym silnych kart. Rosja w relacji do Zachodu jest słaba pod względem demograficznym, ekonomicznym i militarnym. Z dawnej potęgi mocarstwowej został jej arsenał jądrowy. I użyciem tego arsenału nas straszy. Co z tego, że dokonał agresji na Ukrainę, naruszając przy tym wszelkie umowy międzynarodowe oraz zobowiązania, które są podstawą relacji Moskwy z Zachodem. Przecież mógł na nas zrzucić bombę atomową, a nie zrobił tego. Ludzki pan! A zatem przy stole negocjacyjnym za swoją „wspaniałomyślność” będzie oczekiwał nagrody. I jak widzimy – już ją otrzymuje. Widać to na przykładzie decyzji Zachodu o odłożeniu do końca 2015 r. wdrożenia postanowień dotyczących wolnego handlu w ramach umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą. Jak mamy na to reagować? Może nie powinniśmy się tym przejmować? Wręcz przeciwnie. Niezależnie od tego, jak się ułożą stosunki Rosji z mocarstwami zachodnimi, powinniśmy sporządzić własny rachunek strategiczny. I zadać sobie pytanie, czy istnieje możliwość, że Rosja zrealizuje groźby ataku jądrowego na nasz kraj. Odpowiedź brzmi: istnieje. Taki scenariusz jest rozważany przez rosyjskich generałów, polityków i naukowców. Scenariusze ograniczonej wojny atomowej opisywał ostatnio także rosyjski politolog Andriej Piontkowskij. Ten scenariusz jest wprawdzie mało prawdopodobny, ale stopień prawdopodobieństwa nie jest tu elementem najbardziej istotnym, tylko skutki reali19 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl zacji takiego scenariusza, ponieważ grożą one bytowi państwa i narodu. Podstawową zasadą polityki zagranicznej i bezpieczeństwa każdego normalnego państwa jest jego przetrwanie na arenie międzynarodowej. To jest w Polsce mało rozumiane. W 1939 r. nie działaliśmy zgodnie z tą zasadą. Złożyliśmy byt państwowy i narodu na ołtarzu honoru. Zapłaciliśmy za to niewiarygodną cenę. Nie należy powtarzać błędów z przeszłości. Dlatego każdy scenariusz, który nie jest niemożliwy i zagraża bytowi państwa, należy traktować poważnie. Kolejny błąd, którego nie powinniśmy powtarzać, to ślepe ufanie gwarancjom sojuszników. Żadne poważne państwo nie opiera swojego bezpieczeństwa wyłącznie na zewnętrznych gwarancjach. My od 1989 r. przede wszystkim liczymy na Zachód. I to pomimo tragicznej lekcji historii. Nikt nie zdejmie z nas odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. A my w ostatnich latach zamiast się dozbrajać, rozbrajaliśmy się. Nasza doktryna nie przewiduje realnego odstraszania potencjalnego agresora. Obecnie byłoby nas stać wyłącznie na obronę pasywną. Ewentualny napastnik, atakując Polskę, ryzykowałby niewiele. Jak zauważa gen.Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, w razie ataku na Polskę Rosjanie w ciągu 3–4 dni doszliby do Odry. A zachodni sojusznicy, na których tak liczymy, nie zdążyliby nam przyjść z pomocą. Trzeba więc zmienić nasze mentalne podejście do bezpieczeństwa państwa. Przestać się godzić na podejście zgodne z zasadą „jakoś to będzie”. Nie może tak być, że mamy 100-tysięczną armię, w której 70–80 proc. to urzędnicy siedzący za biurkami. W stanie wojny w jej pierwszych i decydujących dniach będzie więc walczyło zaledwie 20–30 tys. żołnierzy. Szczycimy się tym, że wydajemy dużo pieniędzy na siły zbrojne, ale te środki płyną głównie do administracji wojskowej. Kolejne miliardy są wyrzucane w błoto na bezsensowne programy zbrojeniowe (np. słynną korwetę „Gawron”). Miliardy dolarów wydaliśmy na samoloty F-16. Tyle że nie mamy skutecznej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, co spowoduje, iż te piękne i nowoczesne zabawki przestaną istnieć już w pierwszych minutach wojny. Podstawową zasadą polityki zagranicznej i bezpieczeństwa każdego normalnego państwa jest jego przetrwanie na arenie międzynarodowej. to jest w Polsce mało rozumiane Zamiast poważnej dyskusji nad strategią obronną kraju mamy propagandę sukcesu. Defilada z okazji święta Wojska Polskiego miała nas przekonać, że jesteśmy „silni, zwarci i gotowi”, a szczyt NATO w Newport miał według naszych decydentów wzmocnić zdolności obronne kraju. Widzę tu analogię do rządów pułkowników po śmierci Piłsudskiego. Pełna dezynwoltura, lekkomyślność. Niezrozumienie pozycji Polski i rzeczywistości międzynarodowej. 20 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl zachód nas nie obroni jacek BaRtOSiak Stały współpracownik „Nowej Konfederacji” Propozycje prezesa PiS są nierealne. I świadczą o niewłaściwym zrozumieniu zachodniej perspektywy – sposobu, w jaki na konflikt na Ukrainie patrzą kraje zachodniej Europy i USA. Jarosław Kaczyński zaproponował w wywiadzie dla „Do Rzeczy” podwojenie liczebności polskiego wojska. Środki na to miałyby pochodzić z proponowanego przez PiS Funduszu Bezpieczeństwa Europejskiego, który oferowałby niskooprocentowane pożyczki na zbrojenia dla krajów zagrożonych rosyjską agresją. Jak zapewnił Kaczyński, Polska mogłaby wówczas uzyskać nawet 100 mld euro, które byłyby sumą, „za którą armię można by przyzwoicie dozbroić”. Innym sposobem na „szybkie i doraźne”, a przy tym „wcale nie niemożliwe” uzyskanie bezpieczeństwa, byłoby zdaniem Kaczyńskiego wprowadzenie „dwóch ciężkich brygad amerykańskich” lub „siedmiu–ośmiu brygad mieszanych”. Niestety, propozycje prezesa PiS są nierealne. I świadczą o niewłaściwym zrozumieniu zachodniej perspektywy – sposobu, w jaki na konflikt na Ukrainie patrzą kraje zachodniej Europy i USA. Według nich Rosja nie stanowi zagrożenia dla korzystnego dla Zachodu, globalnego status quo. Bo jest relatywnie słaba, znacznie słabsza niż Związek Sowiecki. Ukraina zaś jest jedynie krajem peryferyjnym, „państwem upadłym”. Na jej terytorium dokonuje się rozgrywka, która ma zagwarantować Rosji, że w obliczu nadchodzącej poważnej rewizji ładu globalnego nie będzie juniorpartnerem dla Zachodu, szczególnie dla USA, lecz partnerem rzeczywistym. Ponieważ Stany Zjednoczone nie uznają obecnie Rosji za poważnego przeciwnika, nie odwołują pivotu na Pacyfik i prowadzą sprawy ukraińskie, tak jak prowadzą. Ku polskiemu rozczarowaniu i zniecierpliwieniu. Pokazał to dobitnie szczyt NATO w Newport, gdzie obiecano nam niewiele kosztującą „szpicę” – jako nagrodę pocieszenia. Mało tego, istnieje duże napięcie pomiędzy USA a Niemcami co do ułożenia nowego ładu w Europie. Rosjanie flirtują z Niemcami, kusząc ich: „Zorganizujmy razem bezpieczeństwo Europy. Na co komu Amerykanie, którzy są coraz słabsi i odchodzą na Pacyfik. Po co się mieszają w konflikt na Ukrainie?”.Współpraca niemiecko-rosyjska jest przecież naturalna, 21 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl połączy siły Eurazji, dając Niemcom możliwości olbrzymiego rozwoju, w szczególności dla ich nastawionego na eksport przemysłu, który jeszcze bardziej otworzy się na Chiny i Azję poprzez zawiasową rolę Rosji. Kreml i coraz bardziej Niemcy postrzegają więc wojnę na Ukrainie jako klasyczną „wojnę zastępczą” (proxy war) zaordynowaną przez USA, w której Amerykanie osłabiają Rosję, prowadząc wojnę rękami Ukraińców, wykorzystując ich – bez wątpienia silne – pragnienia niepodległościowe i prozachodnie. A Rosjanie nie chcą mieć przysłowiowych „wpływów amerykańskich” u swoich granic. Płyną z tego następujące wnioski. Sojusz Północnoatlantycki jest słaby i szarpany różnicami interesów, w europejskim wydaniu dodatkowo bezzębny. Unia Europejska nie chce wojny, nawet zimnej, z Rosją. Co więcej, de facto w oczach zachodnich Europejczyków Rosja jest szansą na wzmocnienie się UE wobec USA. Na Zachodzie politycy postrzegają Rosję jako element ich świata, do którego prędzej czy później ona dołączy. Jedyna kwestia, która pozostaje otwarta, to ta, na jakich warunkach to nastąpi. Dlatego Fundusz Bezpieczeństwa Europejskiego, o którym mówi prezes Kaczyński, w obecnych warunkach nie powstanie. Tworzy to dla nas bardzo niebezpieczną sytuację. Bo Rosjanie są nadal niezaspokojeni. I mogą być niezaspokojeni nawet wtedy, jeśli podporządkują sobie całą Ukrainę. Wtedy mogą chcieć uderzyć w wiarygodność NATO, przede wszystkim USA. Najlepiej dokonać tego wobec państwa należącego do Sojuszu, bardzo przyjaznego Ameryce, ale które nie ma broni nuklearnej ani zdolności odstraszania. Polska jest do tego dobrym kandydatem. Myślę, że państwa zachodnie i USA będą wówczas bardzo na nas naciskały, by ten konflikt zakończyć na wszelkich możliwych warunkach. Jeśli chodzi zaś o podwojenie liczebności naszych wojsk, to Jarosław Kaczyński ma oczywiście rację. Potrzebujemy większych, sprawniejszych sił zbrojnych wyposażonych w zdolności odstraszania na poziomie strategicznym, w autonomiczne rozpoznanie i dowodzenie na wszystkich szczeblach. By to osiągnąć, musimy jednak polegać wyłącznie na sobie. Nie na NATO, nie na UE i nie na Amerykanach. Musimy mieć własne systemy dowodzenia i rozpoznania. Wzmocnić wojsko, policję, straż graniczną. Musimy się dozbroić, modernizować, bez oglądania się na naszych zachodnich partnerów. Oni chcą mieć partnera w Rosji. Naszym kosztem, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy się dozbroić, modernizować, bez oglądania się na naszych zachodnich partnerów. Oni chcą mieć partnera w Rosji. naszym kosztem, jeśli zajdzie taka potrzeba Dlatego ściągnięcie do Polski dwóch ciężkich brygad amerykańskich jest równie nierealne, co utworzenie eurofunduszu. Poza powodami geopolitycznymi, w dobie cięć budżetowych w Pentagonie i pivotu na Pacyfik Amerykanie nie będą chcieli tego zrobić. A europejscy partnerzy? Niemcy mają mniej czołgów od nas. Brytyjczycy także. 22 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Zachód się rozbroił i jest w poważnym kryzysie, jeśli chodzi o zdolności wojskowe, nie wspominając o wyraźnym braku wspólnoty interesów i różnej percepcji zagrożeń. Dlatego powinniśmy się po cichu zbroić. Bo kiedy nastąpi uderzenie, nie możemy liczyć na to, że ktokolwiek przyjdzie nam z pomocą. 23 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl europa–ameryka i głębsze znaczenia kRzySztOf kOehLeR Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, literaturoznawca, profesor UJ Allen mówi swojej europejskiej wysmakowanej publiczności: nabieram was. Nabieram na głębię, ukryty sens, poważny namysł nad światem, ale wszystko to furda… Kolejny produkcyjniak niezmordowanego Woody’ego Allena trafił na nasze ekrany. Słynne Allenowskie filmy za pięć dolarów niezmordowanie zachwycają część naszej widowni, która udaje się do kina, by radować się niewymuszonym dowcipem manhattańskiego guru dobrego smaku. Tym razem Allen zabiera nas na południe Francji: na – zapewne – Lazurowe Wybrzeże i do Prowansji. Faktycznie, mamy kilka zdjęć plenerowych, dosyć slapstikowe blueboxy (kiedy bohaterowie przemieszczają się automobilami na tle „oszałamiających” śródziemnomorskich pejzaży,widać technologiczne szwy owych ujęć). Jednak większość akcji dzieje się we wnętrzach albo na zewnątrz budynków: tak, powiecie, Allen opanował modę retro i skutecznie nią zasłania finansowe ubóstwo swych produkcji. Niektóre nawet sceny dialogów pomiędzy postaciami kręcone są w taki sposób, że widać, iż aktorzy filmowani są osobno! Szczególnie zabawnie to wygląda w scenie dialogu zakochanych! Może oboje nie mogli być na planie danego dnia, bo zajęci byli pracą gdzie indziej? Trudno dociec, ale dopingowany Allenowską ironią ośmielam się zapytać, czy produkcja miała finansowego kontrolera, który sprawdził, ile wyniosły południowo-francuskie wakacje pana reżysera i jego rodziny, a jaka część owego budżetu poszła na filmowe „dzieło”. Ale może w przypadku „Magii w świetle księżyca” powinno się pisać „dzieło” bez cudzysłowu? Zaskoczył mnie ten film. Przegadany jak nowojorskie anegdoty, afektowany brytyjską nadekspresją językową ostatnio wciąż królującego Colina Firtha, w jakiś specyficzny sposób sztuczny, z biegiem akcji coraz bardziej wciągający. Jak oświeceniowe powiastki filozoficzne! Albowiem lekkość i charakterystyczne dla Allena odsunięcie ostatecznej odpowiedzi na pytanie o wiarę w Boga, duszę nieśmiertelną, świat nadprzyrodzony, nie zmienia faktu, iż pytanie takie zadano, a odpowiedź, mimo że w filmie nie padła, wciąż wisi nad nami, chociaż historyjka amorów scjentystycznego ateisty i mediumicznej oszustki jest lekka, absolutnie konwen24 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl cjonalna i przewidywalna (aż po rzekome chwilowe „nawrócenie” bohatera granego przez Firtha). Moim zdaniem „Magia w świetle księżyca” jest tak samo swego rodzaju bardzo osobistym wyznaniem Allena. Popatrzcie, kto uruchamia akcję, kto jest owym manipulatorem zmierzającym do oszukania arystokratycznego Brytyjczyka (stara, scjentystyczna, racjonalna, arystokratyczna, nietzscheańska Europa!) – człowiek o fizjonomii absolutnie Allenowskiej (grany przez Simona McBurney’a). Kto mu w tym pomaga? Prosta, niewyedukowana dziewczyna z amerykańskiej prowincji, obdarzona sprytem, talentem do udawania, wielkimi oczami i pięknym uśmiechem. Sens tego przedstawienia wydaje się oczywisty: Allen mówi swojej europejskiej wysmakowanej publiczności: nabieram was. Nabieram na głębię, ukryty sens, poważny namysł nad światem, ale wszystko to furda: nabieracie się na wielkie oczy i uśmiech moich filmowych gwiazd i gwiazdek. Idziecie za nimi, podążacie i nie osłoni was w tej drodze wysoka brytyjska maniera językowa ani arystokratyczna kindersztuba. Jest jeszcze jeden poziom tego Allenowskiego uwodzenia. W jednej ze scen (kiedy Firth rozmawia ze swoją arystokratyczną ciotką na temat wyższości swej dotychczasowej narzeczonej nad amerykańską parweniuszką) mamy do czynienia z delikatnym, subtelnym, ale jakże smacz- nym pastiszem słynnej Szekspirowskiej sceny z „Juliusza Cezara”, kiedy to Antoniusz wypowiada pozorną, w istocie bowiem absolutnie krytyczną pod jego adresem, pochwałę Brutusa. zaskoczył mnie ten film. Przegadany jak nowojorskie anegdoty, afektowany brytyjską nadekspresją językową, w jakiś specyficzny sposób sztuczny, z biegiem akcji coraz bardziej wciągający Każdy stary Europejczyk, pewnie każdy rasowy Brytyjczyk tę scenę doskonale zna. Kiedy więc ogląda ową faktycznie niesamowitą szarżę Firtha, musi uznać smak, erudycję i inteligencję amerykańskiego nabieracza. Nawet jeśli złości go rzekoma głębia czy przewidywalność akcji filmów o niczym Woody’ego Allena, pewnie pójdzie do kina na kolejny odcinek tego niekończącego się nabierania Europy. Chociażby dla owej intelektualnej satysfakcji rozpoznawania szyfrów, aluzji i ukrytych motywów, za którymi chowa swoje głębsze znaczenia (lub ich absolutny brak!) jakże amerykański facecik w okularkach. 25 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl niezbędność Sienkiewicza kRzySztOf wOłODźkO Stały współpracownik „Nowej Konfederacji” Roman Pawłowski, jak kiepski uczniak, zza pleców filozofa próbował wydukać lekcję nowoczesnej polskości (bez polskości), ale zbyt słabo przygotowany uraczył publikę gazetowyborczym stereotypem. Niedawno w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Romana Pawłowskiego „Sienkiewicz to klasyk polskiej ciemnoty i nieuctwa”, dla którego punktem wyjścia była krytyka akcji oświatowej Narodowe Czytanie Trylogii. Charakterystyczny dla tekstu fragment głosi: „Rację miał Stanisław Brzozowski, pisząc, że Sienkiewicz to klasyk polskiej ciemnoty i szlacheckiego nieuctwa. Wyciąganie go dzisiaj na czytelnicze sztandary to anachronizm. Już lepiej przeczytajmy w ramach ogólnopolskiej akcji »Grę o tron«. Krwi i przygód tyle samo, za to nie ma ani śladu narodowej megalomanii”. kiewicza” Urbanowski – nie ukrywając sympatii dla autora Trylogii – opisywał rodzime perypetie z Sienkiewiczem jako realny spór o polskość. To ważna kwestia: ile ma w niej być apologii „świętych pamiątek przeszłości” budujących narodową tożsamość kolejnych pokoleń, a ile krytycznego odrzucenia sarmackiej tradycji, szkodliwej przez swój anachronizm i degenerację realiów społeczno-politycznych i gospodarczych, które uczyniły Rzeczpospolitą chorym – i zbędnym – „człowiekiem Europy”. To pośrednio także pytanie o to, jaka ma być „polska nowoczesność”, co ma się na nią składać. Trudno to odmierzyć za pomocą „szkiełka i oka” i obliczyć optymalny procentowy udział różnych tradycji ideowych/kulturowych w koncepcjach nowoczesnej polskości. Ile procent Sienkiewicza? Ile Brzozowskiego? Ile Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Żeromskiego, Gombrowicza? Czy też coś z Twardocha, Masłowskiej i Piątka? A może też krzynkę Jasia Kapeli i ociupinkę Rafała Ziemkiewicza? To wszystko być może Tyrady marnego naśladowcy Spór o Sienkiewicza, także z niebagatelnym udziałem Brzozowskiego, ma w naszej kulturze długą tradycję. Czytelnie omówił go prof. Maciej Urbanowski w rozmowie, którą przeprowadziła z nim Marta Kwaśnicka dla pisma „Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny” (4/2012). W wywiadzie zatytułowanym „Zabijanie Sien26 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl świetnie wiedzą współcześni specjaliści od oświaty układający matury wedle klucza. Ale im akurat najmniej powinniśmy wierzyć i najlepiej byłoby ich trzymać jak najdalej od polskich dzieci, czyli od realnej przyszłości polskiej kultury i samoświadomości narodowej. Na razie jednak, niestety, ministerialni „układacze kluczy do kultury” odpowiadający za matury i programy szkolne mają się aż nadto dobrze. Wróćmy jednak do felietonisty „Gazety Wyborczej”. Że potępił Sienkiewicza – nic dziwnego. Że wspomniał przy okazji Brzozowskiego – rzecz oczywista. Ale przydarzyła mu się argumentacja, która w samym autorze „Legendy Młodej Polski” wzbudziłaby przynajmniej gniewny chichot. Nie czytajmy Sienkiewicza, powiada Pawłowski. Czytajmy „Grę o tron” G. R.R. Martina! Ton stary jak „Gazeta Wyborcza” i dobrze znany z jej łamów. Więcej, ton w gruncie rzeczy jeszcze starszy, jak wszystkie rodzime tradycje intelektualnej mimikry, kseromodernizacji, które tak irytowały Brzozowskiego: zostawmy Sienkiewicza i poczytajmy coś modnego – stamtąd. Pawłowski, jak kiepski uczniak, zza pleców filozofa próbował wydukać lekcję nowoczesnej polskości (bez polskości), lecz zbyt słabo przygotowany uraczył publikę gazetowyborczym stereotypem: że „Gra o tron” lepsza, bo też okrutna, ale bez „narodowej megalomanii”. od niego gruntownie odsypiać”. Czy też wprost przeciwko Sienkiewiczowi: „Urodził się klasykiem, ale urodził się klasykiem warstwy znajdującej się w upadku”. I nie ukrywam własnego intelektualnego utożsamienia z ich treścią, przy równoczesnym, czerpiącym z dzieciństwa sentymencie do poszczególnych postaci i wątków fabularnych Trylogii. Musimy czytać Sienkiewicza i musimy go krytykować – ale nie możemy go zamilczeć Niemniej Brzozowskiemu równie daleko było do osadzonego nieźle w naszej historii „intelektualnego modonaśladowania”, do tej przyjemnej, a głupiej idei, że trzeba na dobre amputować to i owo z własnej tożsamości (choćby Sienkiewicza), mechanicznie zastępując ubytek jakimś obcym ciałem (byle modnym!), żeby się nam polskość zaraz wyprostowała i stała bardziej „europokształtna”. I właśnie przeciw pomysłom na polskość wyzutą samą z siebie, polskość wyobcowaną filozof ostro protestował: „Człowiek bez narodu jest duszą bez treści, obojętną, niebezpieczną i szkodliwą”. I jeszcze: „Myśl polska wytwarza się gdzieś poza nią lub w niej samej wprawdzie, lecz bez jej udziału”. A pomysły na kseromodernizację są taką właśnie ideą naszych „modnych fircyków” wszystkich epok, którzy co prawda żyli z polskiej mowy, lecz używali jej po to, by ją umniejszyć i zastąpić „przekładami z kultury światowej”. Stając się zresztą co najwyżej lokajami obcych kultur, a nie ich współtwórcami. Ale co zrobić z tym przeciwieństwem, tą współobecnością Sienkiewicza i Brzo- Brzozowskiego Sienkiewicza ocalanie Frazy Brzozowskiego o utworach Sienkiewicza czy szerzej: o dziedzictwie szlachecko-pańszczyźnianej Rzeczypospolitej w późniejszej polskiej kulturze ociekają sarkazmem. Ot, choćby: „Optymizmem nazywa się w Polsce sprzyjającą pogodzie umysłu ograniczoność”. Albo: „Odciąwszy się od świata, szlachcic polski zaczął się 27 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Nie kaleczyć pamięci zowskiego w kanonie naszej kultury, w naszej samoświadomości? Kultura narodowa jest krajobrazem, chyba nieco surrealistycznym (jeśli przyglądać mu się pospiesznie i z z góry założonymi tezami), który mieści w sobie dorobek dziejowy zbyt niejednoznaczny i bogaty, by niejednokrotnie nie uderzał kontrastami. Jednak gdy zapatrzyć się w ten krajobraz, zobaczymy w nim miejsce i dla Sienkiewicza, i dla Brzozowskiego. Sienkiewicz niekoniecznie oznacza – choć bywa po temu dobrym pretekstem – apoteozę szlachetczyzny. Jest wspomnieniem, na poły onirycznym, tej polskości, która przez wieki realnie budowała się na terytoriach dziś należących do innych narodów i państw. Można i należy tej historii przyglądać się krytycznie, ale pomysł, żeby zastępować ją lekturą modnej książki fantasy, jest kuriozalny. To jakby proponować, żeby w galeriach narodowych sceny historyczne i batalistyczne Jana Matejki zastąpić rycinami z komiksów o Thorgalu. Niby można, ale tylko jeśli bezradnie szuka się lekarstwa na własne kulturowe kompleksy niższości. Na kartach „Pamiętnika” Brzozowski zapisał zdania, które właściwie są „ocalaniem Sienkiewicza”, a nie jego „zabijaniem”. Stwierdzał: „Co zastajemy? Życie poprzednich pokoleń ludzkich i nasz do niego stosunek. To jest punkt wyjścia mojej filozofii i jej założenie, określające metodę, charakter, stosunki do innych kierunków. Stąd roztacza się całkiem inny widok dla krytyki, biografii, historii. Przede wszystkim krytyki”. I dalej stwierdzał, że krytyka jest analizą powietrza, którym oddychamy, jego zawartości. Ta organicystyczna metafora odsyła nas właśnie do krajobrazu (polskiej) kultury, gdzie teraźniejszość nieuchwytnie łączy się z przeszłością i przyszłością. Ale tutaj istotne jest co innego: otóż „życie poprzednich pokoleń”, czyli nasza historia, nie jest jedynie faktografią, czysto formalną archiwistyką (choć i ta nigdy nie jest pozbawiona założeń interpretacyjnych). Jest także sublimacją przeszłości, jej apoteozami (jak w przypadku Trylogii Sienkiewicza) czy najostrzejszymi czasem krytykami (jak choćby ujęcia polskich dziejów przez konserwatystów krakowskich). I w tym sensie nasza relacja do przeszłości nie może być jej zabijaniem ani zastępowaniem wątpliwymi zamiennikami: „Gra o tron” zamiast Trylogii. Musimy czytać Sienkiewicza i musimy go krytykować – ale nie możemy go zamilczeć. Zamilczenie oznaczałoby samookaleczenie pamięci. Niestety dla kseromodernizatorów to właśnie ta ostatnia opcja jest najtrafniejsza i posługują się nią z wielką wprawą: wykreślić z historii na dobre wszystko, co nie pasuje do szablonu. A nierzadko nie chodzi tylko o stare spory o idee i literaturę. Przez długie lata 90. „Gazeta Wyborcza” chciała tak postąpić przecież nie z Sienkiewiczem, lecz z tymi nurtami „Solidarności”, które nie pasowały do aktualnych gier politycznych środowiska skupionego wokół Adama Michnika. Dziś zresztą widzimy, że taką taktykę stosują bardzo różne środowiska ideowo-polityczne: każde z nich tworzy własne monologi na temat rodzimej historii, tej dawniejszej i nowszej. Tyle że, na szczęście, z tych monologów i tak ostatecznie powstaje wielka polifonia głosów, bo narracje, argumentacje i opowieści i tak koniec końców zderzają się z sobą: przynajmniej w świadomości tych, którzy nie chcą być zakładnikami żadnej z „jedynie słusznej” wersji polskości. 28 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Jestem za Brzozowskim – przeciw Sienkiewiczowi. Jestem za Sienkiewiczem – przeciw Brzozowskiemu. Przeczytałem też „Grę o tron” i kolejne tomy „Pieśni ognia i lodu”. Na wszystko wystarczy miejsca w krajobrazach polskiej (pop)kultury. Wbrew kieszonkowym inkwizytorom nieco bezradnie próbującym uciszyć tych, co dla nich niewygodni. 29 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Wesprzyj nas Jeśli nas cenisz – wesprzyj nas! Podstawą naszej działalności są stałe, comiesięczne darowizny. Nawet jeśli są niewielkie, dają poczucie stabilności i pozwalają planować aktywność. Darowizny prosimy kierować na rachunek bankowy wydawcy „Nowej Konfederacji”, Fundacji Nowa Rzeczpospolita: 09 1560 0013 2376 9529 1000 0001 (Getin Bank). W tytule przelewów najlepiej wpisać: „darowizna”. Jeśli zamierzają Państwo wspierać nas stale, bardzo prosimy o tytuł przelewu: „stała darowizna”. Dlaczego warto nas wesprzeć? Przynajmniej z pięciu powodów: 1. „NK” jest próbą stworzenia niskokosztowej poważnej alternatywy dla upadających – finansowo i intelektualnie – mediów głównego nurtu. Stąd także nowy model pozyskiwania funduszy – poprzez mecenat obywatelski 2. dostajemy wiele sygnałów, że udaje nam się realizować założone cele: poważnie debatować o państwie i polityce, transmitować do szerokiej publiczności ważne idee naukowe i eksperckie, aktualizować polską tradycję republikańską. Sygnały te płyną zwłaszcza od przedstawicieli inteligencji 3. począwszy od października 2013, udaje nam się co tydzień publikować nowy numer „NK”, poruszając tematy tyleż ważne, ile nieobecne w debacie, jak np. neokolonizacja Polski, przebudowa globalnego ładu politycznego czy władza sondaży 4. mamy wpływ na kształtowanie opinii, zwłaszcza elit. Czyta nas średnio 4,5 tys. osób tygodniowo, regularnie występujemy w telewizji, inspirujemy inne media do podejmowania wprowadzanych przez nas tematów, nasze teksty są chętnie przedrukowywane przez popularne portale 5. darowizny na rzecz fundacji są w Polsce (art. 16 ustawy o fundacjach) zwolnione z podatku. Co więcej, podlegają odliczeniu od podatku zarówno przez osoby fizyczne, jak i prawne, zgodnie z przepisami ustaw o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych. 30 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl O nas „Nowa Konfederacja” to pierwszy w Polsce internetowy tygodnik idei. Koncentrujemy się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym. „NK” to medium misyjne, tworzone przez obywateli – dla obywateli. Jako pierwsi w Polsce działamy profesjonalnie wyłącznie dzięki wsparciu Darczyńców. Stawiamy sobie trzy cele główne. Po pierwsze, chcemy tworzyć miejsce poważnej debaty o państwie i polityce. Dziś takiego miejsca w Polsce brakuje. Wskutek postępujących procesów tabloidyzacji oraz uzależnienia mediów opiniotwórczych od partii i wielkiego kapitału, brak ten staje się coraz bardziej dotkliwy. Stąd, w środowisku skupionym dawniej wokół kwartalnika „Rzeczy Wspólne” – poszerzonym po rozstaniu z Fundacją Republikańską w kwietniu 2013 o nowe osoby – powstał pomysł stworzenia internetowego tygodnika idei. Niekomercyjnego i niezależnego medium, wskrzeszającego formułę głębokiej publicystyki. Mającego dostarczać zaawansowanej wiedzy o polityce w przystępnej formie. Nasz drugi cel to pełnienie roli pośrednika między światem ekspercko-akademickim a medialnym. Współczesna Polska jest intelektualną półpustynią: dominacja tematów trzeciorzędnych sprawia, że o sprawach istotnych mówi się i dyskutuje rzadko, a jeśli już, to zazwyczaj na niskim poziomie. Tym niemniej, w świecie akademickim i eksperckim rodzą się niekiedy ważne diagnozy i idee. Media głównego nurtu przeważnie je ignorują. „Nowa Konfederacja” – ma je przybliżać. Cel trzeci to aktualizacja polskiej tradycji republikańskiej. Republikanizm przyniósł swego czasu Polsce rozkwit pod każdym względem. Uważamy, że jest wciąż najlepszym sposobem myślenia o polityce – i uprawiania jej. Co więcej, w dobie kryzysu demokracji, jawi się jako zarazem remedium i alternatywa dla liberalizmu. Jednak polska tradycja republikańska została w dużym stopniu zapomniana. Dążymy do jej przypomnienia i dostosowania do wymogów współczesności. Dlaczego konfederacja? Bo to instytucja esencjonalna dla polskiej tradycji republikańskiej – związek obywateli dążących razem do dobra wspólnego w sytuacji, gdy inne instytucje zawodzą. W naszej historii konfederacje bywały chwalebne (konfederacja warszawska 1573 r., sejmy skonfederowane jako remedium na liberum veto), bywały też zgubne (Targowica). Niemniej, zawsze były potężnym narzędziem obywatelskiego wpływu na politykę. Dzisiejszy upadek debaty publicznej domaga się nowej konfederacji! 31 „Nowa Konfederacja” nr 50–51, 18–30 września 2014 www.nowakonfederacja.pl „Nową Konfederację” tworzą Stali Darczyńcy: Sześćdziesięciu Siedmiu Anonimowych Stałych Darczyńców, Andrzej Dobrowolski, Paweł Gałus, Bartłomiej Kachniarz, Piotr Kubiak, Sławomir Lisiecki, Jerzy Martini, „mieszkaniec Bytomia”, Marek Nowakowski, Krzysztof Poradzisz, Piotr Woźny, Zbigniew Zadora Pozostali Darczyńcy: Dziewięćdziesięciu Dziewięciu Anonimowych Darczyńców, Jacek Bartosiak, Piotr Remiszewski. (Lista Darczyńców jest uaktualniana na początku każdego miesiąca) Redakcja: Michał Kuź, Bartłomiej Radziejewski (redaktor naczelny), Aleksandra Rybińska, Przemysław Skrzydelski (sekretarz redakcji) Stali współpracownicy: Jacek Bartosiak, Michał Beim, Krzysztof Bosak, Tomasz Grzegorz Grosse, Maciej Gurtowski, Bartłomiej Kachniarz, Krzysztof Koehler, Andrzej Maśnica, Rafał Matyja, Anna Mieszczanek, Barbara Molska, Agnieszka Nogal, Tomasz Pichór, Adam Radzimski, Stefan Sękowski, Zbigniew Stawrowski, Tomasz Szatkowski, Stanisław Tyszka, Krzysztof Wołodźko, Piotr Woyke Grafika (okładki): Piotr Promiński Administracja stroną internetową, korekta, redakcja stylistyczna: Przemysław Skrzydelski Komunikacja internetowa: Przemysław Skrzydelski Skład: Rafał Siwik Wydawca: Fundacja Nowa Rzeczpospolita Kontakt: [email protected] Adres (wyłącznie do korespondencji): Fundacja Nowa Rzeczpospolita Al. Solidarności 115, lok. 2, 00-140 Warszawa 32