WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE

Transkrypt

WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE
ANDRZEJ WŁODARCZYK
WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE
oraz
NA OSI ZNAKU
Noty krytyczne
Teksty, jakie złożyły się na niniejszy tom poezji, ukazywały się w
latach 1975-80 w różnych czasopismach literackich wychodzących
na emigracji (zwłaszcza w londyńskich “Wiadomościach”) oraz w
latach 1980-82 we francuskim kwartalniku poetyckim “Phréatique”.
Większość utworów powstała w języku polskim. W przeciwnym razie
język oryginału został podany pod odpowiednim wierszem.
Przedmowy Jana Brzękowskiego (do wersji polskiej) i Jean-Pierre Faye'a (do
wersji francuskiej) pochodzą ze specjalnego ilustrowanego wydania w trzech
językach.
Rycinę na stronie tytułowej wykonał Miyoshi AKASAKA:”Przeszłość i
Teraźniejszość”. Ilustracje do “NA OSI ZNAKU” wykonał Isao UTSUMIYA.
Andrzej Włodarczyk opublikował w językach polskim i francuskim kilka
artykułów dotyczących literatur: polskiej, francuskiej i japońskiej. Jest on również
autorem licznych przekładów (zwłaszcza poetyckich), między innymi: E. Triolet, P.
Eluard, B. Noël, B. Vargaftig, J. Malrieu, Y. Kawabata, Y. Mishima, M. Basho, S.
Hagiwara — na j. polski oraz T. Peiper, T. Karpowicz, M. Ooka, J. Nishiwaki —
na język francuski. Ponadto, jako pracownik naukowy C.N.R.S., Andrzej
Włodarczyk publikuje po francusku i po japońsku studia z zakresu języka i
literatury japońskiej.
EDITIONS DU TEMPS PLURIEL
PARIS 1983
Poezja której korzenie tkwią w trzech kulturach
Czytelnik japoński nie wie może jak wiele zrobił Włodarczyk dla
zbliżenia kulturalnego między Japonią a Polską publikując sporo
przekładów i artykułów na ten temat. Włodarczyk był też
redaktorem japońskiego numeru Oficyny Poetów, kwartalnika
literackiego wychodzącego w języku polskim w Londynie.
_______________________________________________________
Helenie
_______________________________________________________
Kultura japońska obudziła duże zainteresowanie w Polsce w
latach końcowych XIX i w początkach XX wieku, gdy Wacław
Sieroszewski ogłosił kilka powieści na tematy japońskie. Miał on
sposobność poznać Japonię, gdzie spędził dłuższy czas po zesłaniu
przez władze rosyjskie na Syberię.
W okresie międzywojennym i po ostatniej wojnie duże
zainteresowanie wśród poetów polskich budziły hai-ku. Ceniono je
głównie dla ich oszczędności słowa, połączonej z dużą siłą ekspresji.
Odnaleźć to można także w niektórych wierszach Włodarczyka,
które wnoszą nową nutę do poezji polskiej.
Ale wiersze Włodarczyka związane są przede wszystkim z
Polską, z pejzażem polskiej wsi, a także i z Warszawą i Starym
Miastem. Nawiązują one także do obecnej rzeczywistości życia
codziennego. Niektóre wiersze budzą szczególnie mocne wrażenie,
gdyż powstały w Kraju Kwitnących Wiśni, gdzie poeta przebywał w
momencie:
...kiedy wstrząs ziemi japońskiej
budzi ptaki do lotu
ojczyzną moją wstrząsa nie-możność
wobec krzywdy
wobec niesprawiedliwości
wobec własnej woli
wobec wolności
ta powszechna nie-możność Polaków
wstrząsa całym światem.
Poeta ma nieuzasadnione poczucie winy, że w takiej chwili nie
ma go w kraju. Tego rodzaju myśli nawiedzały także wielkich
Romantyków polskich. Odczuwał to także Chopin i sto lat później
wielu poetów polskich, którzy znaleźli się poza granicami kraju w
momencie wybuchu drugiej wojny światowej.
Te uczucia są u Włodarczyka tak silne, że powodują gwałtowny
protest przeciw tym, którzy ponoszą za to odpowiedzialność. Zbliża
to niektóre wiersze do publicystyki. Na szczęście Włodarczyk nie
przekroczył granicy dzielącej poezję od polityki... Twórczość
Włodarczyka jest silnie związana z polską rzeczywistością, bo
wychowany był, jak wszyscy Polacy, na polskiej poezji
romantycznej.
Mam wrażenie, że element lingwistyczny występujący w jego
poezji wywodzi się raczej z Francji niż z Polski. W ten sposób
poezja Włodarczyka korzeniami tkwi w trzech krajach: w Polsce, we
Francji i w Japonii.
Włodarczyk jest młody, a jego poezja znajduje nić jeszcze w
okresie krystalizacji — z zagęszczonego płynu jedne kryształki
wypływają na wierzch, a inne opadają na dno. Życzę mu szczerze,
by dało to kilka kryształów pierwszej wody.
Jan Brzękowski
Język a metal
W pewnym wierszu francuskim w ostatniej chwili poeta zastąpił
imię kobiety słowem „wolność”. Ale autor tego słynnego wiersza
zapomniał następnie rewindykować to słowo dla innych przestrzeni dla Warszawy, dla Pragi.
Obecnie przemawia do nas język polski, tym razem słowami
poezji, obwieszcza on straszliwą chwilę, kiedy to “słowo
“ solidarność ” przywdziewa żałobę”. Fakt, że mowa ta zbiega się z
chwilą “kiedy wstrząs ziemi japońskiej budzi ptaki do lotu”, i że sam
język japoński jej towarzyszy, ręką wielkiego poety Japonii, i że
głos OOKI Makoto łączy się z głosem polskim poprzez operację
przekładu, która sama jest aktem poetyckim, oto wyraz siły
potężniejszej niż metal.
Zapowiadając: że Polska nie jest sama.
W tym “lustrzanym odbiciu języka”, z jakiego Andrzej
Włodarczyk robi poezję, słychać jest chwilę, kiedy to “głos tonie w
gardle”.
Ale uwaga: od chwili obecnej to “lustrzane odbicie” bierze na
siebie cały ciężar termopil polskiego grudnia i skłania świat do
wsłuchiwania się w milczenie. Bo opowieść poetycka jest tym,
czego dezinformacja ze strony państwa — choćby przekazywano ją
za pomocą dalekopisów — nie może zamazać.
Jej płodność, jej siła: nawet siła chwili “kiedy w okolicznościami
nakazanej powadze owionęła mnie para wymyślnych zapachów”
damskich ciał...
Wiadomo przecież od początków ludzkiej mowy, że płodność
języka potrafi zerwać sam metal.
Jean-Pierre Faye
Jeden dzień bez poezji...
WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE
jeden dzień bez poezji
jest jak burza bez deszczu
jak ktoś kto na rozdrożu
wciąż stoi przed wyborem
jeden dzień bez poezji
jest jak zdanie bez kropki
niespełnione
Wszyscy jesteśmy ...
Wszyscy jesteśmy wiecznymi podróżnikami. Zamieszkujemy
bowiem kosmiczną otchłań, w której gwiazdozbiory zapalają
znikome nadzieje. Jedynie ślady po naszym przejściu inkrustują dno
tego zapadłego kąta wszechświata, skąd odchodząc nie opuszcza się
nikogo poza pozostającymi. By żyć trzeba jeszcze jednego słowa
językowi, jednego obrotu kuli ziemskiej po osi znaku. Potrzeba
jeszcze innego dojrzewania, drugiego życia.
Nieszpory
Kiedy byłem dzieckiem Matka-Ziemia znosiła ból moich kroków.
W lesie nacinałem skórę drzew przywłaszczając sobie co
kształtniejsze gałązki; budowałem z nich siebie, w którym się
rozrastałem. Wtedy sosny opłakiwały moje porażki w gonitwach za
motylami, świerki tańczyły w rytm moich zwycięstw.
Później... Gumowy wąż zastąpił mi leśne patyki. Wąż miał kształt
pałki i ołowianą kulę na końcu; ukrywałem go w spodniach podczas
kościelnych nabożeństw. Wśród iglastych zarośli odkryłem staw z
nenufarem pośrodku; odwróciłem się plecami z żalem, nie podobał
mi się nenufar. Wtedy z Kasią zacząłem grać w klasy. Wieczorem
poszliśmy do kościoła we dwoje. Modliłem się do Kasi.
Przeistoczenie gumowego węża dokonało się na oczach tamtej Niepokalanie Poczętej.
Mnich
Kiedy byłem dzieckiem, ze śniegu lepiłem bałwany. Z
marchewek rodziłem im nosy, wciskałem węglane źrenice, pieściłem
głowy ściskałem szyje. Raz potok śnieżnych kul przerwał moje
igraszki. Bałwania głowa wypadła mi z rąk, splamiłem łzami nowy
kożuszek.
Później... z gliny lepiłem główki ludzików. Żytnią mąką kleiłem
na nich strzępy wilgotnej gazety. Czekałem długo, suszyłem,
czekałem... Rozcięte przez uszy papierowe głowy zszywała mi
Kasia. Ktoś przyszedł z teatru, zostałem dziecięciem dobroci. Za
kulisami mnich podał mi rękę z różańcem u palca, gawędził o życiu
dorosłych, ujmował za szyję, za uszy chłopięce, nauczał surowo
miłości. Lecz... kiedy obniżył swe usta, wyrwałem się z bólem w
ramionach, by uciec z honorem bez wrzasków, na cmentarzysku
kościelnym wpaść w krzaki. Mnich gonił jak czarny huragan,
czerwienią nabiegły mu oczy, szeleścił habitem, dzwonił różańcem i
stał się bałwanem po deszczu.
Przykazania
Kiedy byłem młodzieńcem, ojciec przyniósł mi jeża w prezencie.
Zwierz stąpał nocami po kołdrze na łóżku, boleśnie kurczył swe
ciało w południe, aż uszedł w pole. Biegała za nim Kasia po
rżyskach, krew strachu wylała na ziemię, jej nogi broczyły, bolały
wnętrzności.
Później... zroszony nocą stóg siana o świcie zatańczył wśród
kolan Kasi. Zagrały przestworza. Słyszałem śpiew piskląt wróblicy,
na źdźbłach świeżej trawy cykanie świerszczyka. W czerwieni
słonecznej po stosie barłogu przechadzał się jeż. Przymrużył
powiekę, nastroszył kolce, i grymaśnym pyszczkiem z tryumfem
wydzielił Jedenaste Przykazanie Kasi.
Konsekracja zapachu
Kiedy w okolicznościami nakazanej powadze owionęła mnie para
wymyślnych zapachów, ślina ciążyła mi ku dywanowi z wielbłądziej
skóry. Mój wybredny węch zażądał (nie bez filuterii) paryskiej
perfumy. Przebiegałem myślami witryny damskich salonów, ale nie
trafiałem na szukany flakonik. Nad Sekwaną nikt o nim nie mówił,
choć wszyscy go znali (podobnie jak psi kał na chodnikach
obchodzili, by nie rozdeptać).
Po latach .... przez pomyłkę wszedłem nogami do łóżka.
Niespodziewanie odnalazłem brakującą perfumę: 69.
Promieniowanie
z wysokości stożka
pnę się po promieniu słońca
pragnę powstrzymać wahadło gwiazd
dotknąć absolutu
dzień zapada w noc wieczną
pełnym gardłem
wdycham jej próżnię
strzała na czubku promienia
celuje słońcu w oko
jedyne które widzi nocą
i oślepia mnie
z palącym lękiem
umieram poszukując życia
Nostalgia
synkowi w pierwszą rocznicę urodzin
bywa tak
że
próżno wsłuchiwać się w ciszę
próżno wypatrywać bieli wśród nocy
próżno mówić
kiedy kamienieją słowa
kiedy z-umieć nie można rozumianych rzeczy
bez użycia przemocy
wtedy
na piedestale śmierci
wznosi się posąg bez głowy
bo gdzie się to wszystko podziało
kiedy jeden noworodny krzyk
znaczył więcej niż mowa
kiedy jeden konający jęk
przerażał wyrazy
gdzie się podziała siła wyobraźni
kto zaklął uwarstwienie życia
w płaskiego pajaca
oto
na pytanie szarżuję pytaniem
kto i po co i kiedy
w jaki sposób
skreślam wyraz po wyrazie w odpowiedzi na nie
kto i kiedy
moją pustkę podziurawi słońcem
Wczorajsze rany
w powiewie wiatru z bezdennych czeluści
ślady mych kroków przed chwilą zgubione
krwią broczą na piachu
z wiosłem w ręce idę
u boku oślepłego osła
ziemia drży z bólu pod mymi krokami
moje drogi giną
kamienny wicher zwala się na pustynię
w pomarańczowej sukni z piór
rankiem utkanym z płatków śniegu
ze snu szarego wychodzę
biel zalewa mi powieki
w kulce rtęci zatrzymanej w locie
składam swą przeszłość
poranioną dziurami
wciąż jeszcze źle zabliźnioną
Rozprawa o tym jak zmarła poezja
(na śmierć ojca)
od czasu
kiedy znów we śnie ujrzałem
kalejdoskop ze światem żywych
nad którym wciąż krążyło
to białe Skrzydło o rozpiętości oceanu
przestałem pisać wiersze
na czole poczułem chłodny powiew Skrzydła
głos zapadł mi w gardle
ciężkimi słowami
jak grube krople rtęci...
przedtem
nosiłem maskę o ludzkiej twarzy
pełną samozwańczej chwały
Skrzydło było mi wiarą w potęgę
tęczą istnienia
lecz teraz...
tej nocy jednak
ciekła zeń kropla brunatnej krwi
po zmarłej poezji
Ku pamięci Witolda Gombrowicza
czy żyłeś naprawdę
czy naprawdę odszedłeś
widzę na gałęzi chmury twój cień rozerwany
twój statek bez żagla przemierza niebo
słyszę twój krzyk pośród burzy
czytam księgi z twojej obecności
gdzie jest twe miejsce w siedzibie śmierci
kuchenne wejście do twego kosmosu
czy tu
gdzie mewy znoszą swoją zdobycz
gdzie zimą kwitną mimozy
wierzę
pod pokrywą ziemi
płyną święte żyły
skąd bije to źródło pamięci
Pusta przestrzeń
to ogród bez roślin
zamknięty w skamieniałościach naszych serc
nic tu nie rośnie
nic tu nie kwitnie
wygasiliśmy w nim wszelkie światło
dokąd bieżysz
wróć
wszystko tu drży dokoła
to ogród bez ziemi
pełen mgły naszych zmysłów
nic tu nie żyje
nic się nie porusza
stłumiliśmy w nim wszelkie ciepło
stań przodem do przodu
spójrz
z przerażenia wszystko ucieka dokoła
Zróbcie mi miejsce na ziemi
Przez uchylone okno
wślizgnęła się do mnie ryba na biurko
pełna skarg na otaczające środowisko
w miarę wyliczanych szkód
wyrządzanych przez naftę na powierzchni oceanów
przeskakiwała z boku na bok
każde zniszczenie odklaskując ogonem
w locie
chciała rzec mi coś jeszcze
lecz tchu w piersi nie było
więc zastygła bez ruchu z braku powietrza
Do czytelnika japońskiego
ach jak ciężko mi dzisiaj
prosić cię o wysłuchanie
litanii moich skarg
o współczucie dla mojej ojczyzny
o uśmiech przyjazny
o jeden płatek kwiecia wiśni
jakże trudno mówić o tym
kiedy język przypieka mi wargi
Kiedyś słońce zapłonie nam w dłoniach
1
dzisiaj
kiedy bez groźby kary
piszę te wiersze w Kraju Kwitnących Wiśni
w Ojczyźnie mojej ważą się losy Europy
obwiniam się za lekkoduszność
za brak odwagi
za bezsilność
ponoszę winę za swobodę
2
kiedy wstrząs ziemi japońskiej budzi ptaki do lotu
ojczyzną moją wstrząsa niemożność
wobec krzywdy
wobec niesprawiedliwości
wobec własnej woli
wobec wolności
ta powszechna niemożność Polaków
wstrząsa całym światem
3
nie ma mowy o wzlotach
ambicji
rozwadze
gdy duszą szarpie rozpacz
nie ma miejsca na szczęście
spokój
zabawę
gdy słowo “solidarność” przywdziewa żałobę
a serce rozpada się na cząsteczki
4
kiedy na polach hula mroźny wiatr
a w garnkach skwierczy bieda
kiedy dla chorych lekarstw brak
wtedy to w imię urojonej sprawy
w imię sztucznego narodu
każecie strzelać
do bezbronnych
wypełniacie więzienia
“tłumicie kontrrewolucję”
proletariatu
fałszywą wiosnę zwiastują
wasze mundury
5
o północy złapano przechodnia
w oknach zapłonęły świece gromniczne
w sercach znów zakołatał ten smutny rytm
w uszach zabrzmiały “zakazane piosenki”
zakneblowano nam usta
pogwałcono nasze dziecię wolności
ale polskości nam nie weźmiecie
bo ona przetrwa w nas
6
szliście wtedy tłumnie
radośni i pełni nadziei
z szacunkiem wobec litery prawa
aż nagle
niespodziewanie
złośliwa ręka poprzestawiała paragrafy
na kartach umowy społecznej...
lecz ja wciąż ufam
że przyjdzie chwila
kiedy słońce zapłonie wam w dłoniach
Tokio, marzec 1982 rok
Kiedy utonęła wolność
“żeby Polska była polska...”
(refren piosenki Jana Pietrzaka)
junta żłobi opłakaną rzeźbę
bez głowy
z połamanymi rękoma
Ludowe Ciało Wolności
wypełnia po brzegi obozy
na podwórzach więzień stojąc
solidarni członkowie
spędzają wieczne noce
wielu została już tylko przeszłość
dnie beznadziejne płyną po sobie
jak bańki mydlane
zaginione w echu wystrzałów
gdzie indziej
ziemia kręci się dalej
po błędnym kole czasu
mówię
lecz słowa pierścieniem ściskają mi gardło
krzyczę
lecz słowa jak pył suszą mi usta
nie posiadają
nigdy nie miały
siły wskrzeszania zmarłych
ich ogień mgłą zaledwie przesłania
lustrzane odbicie języka
wołam o gniew do bogów
głos tonie mi w gardle
niczego już nie obwieszcza
“dokonało się”
styczeń 1982 roku
Mowy na świętego Jana
(według Jana Kochanowskiego)
Rak Sobótki płonie w Czarnym Lesie
Dudy stroją echo drzew
- Słuchajcie milknących słowików
Panny tańczą taniec Nocy
... wschodzi światło, z ognisk strzela chrust, wschodzi światło ...
- Zagrajcie nam wszystkie dudy
- Zapiszczcie nam wszystkie piszczałki
- W przyszłość kroczyć jest nam dane
- Dla chleba, Janie ... dla chleba (?)
Matka
Boska z Jasnej Góry
dłonią gładzi
zbolały prawy policzek
u jej obrzękłych nóg
anielscy posłańcy
składają ofiarę z połowy ciężaru Europy
po skrzydłach ciekną im
łzawe krople wosku
a gawiedź cudu czeka
- Patrzcie... - inna panna woła
Czarny kot wyrzucony z dziewiątego piętra spada w zwolnionym
locie na twardą powierzchnię planety zagradzając w ten sposób
drogę wiszącemu na dwunastym prorokowi.
Obaj toną w mroku czasu
a wy nie ufacie...
Tańcząc razem - tańczcie sami
Wierzcie nie wierząc zupełnie
Kwiat paproci powstaje z milczenia
- Więc milczcie jak milczą słowiki
lecz trwajcie wytrwale jak trwają kamienie
Co myślisz
(matce)
kiedy strudzona myślami błądzisz
za łyżką strawy
kiedy na chleb czekasz w kolejce przed sklepem
co myślisz ?
kiedy twe nogi schodzone puchną jak banie
twe ręce ciążą ku środkowi ziemi
co myślisz wtedy ?
gdy łzy ocierasz rękawem
strapiona spać się kładziesz późnym wieczorem
by śnić o lepszym dniu następnym
co myślisz, matko ?
Na warszawskiej starówce
za Wisłą nad Starym Miastem
znów pojawiła się zorza
wbijając w dumę rosnące wieże kościołów
nad Cytadelą
zebrały się kłęby chmur przeszłości
z dachów sfrunęły gołębie
na bruk Starego Rynku
pośpiesznie
zaludniły się ulice
malarze rozpostarli Warszawę na płótnach
dzień płynął ...
aż wreszcie
słońce krwią zalało
cegły muru straceń
Na polskiej wsi
gdzie okiem sięgnąć szczere pole
wiatr kołysze na kłosach zbóż
smętne melodie
w stajni koń zarżał
w takt psiego szczekania
to krowy wracają z pastwiska
bosy chłopak grzęźnie w koleinach błota
przyśpiewując do snu
czerwieni słońca
która plącze się jeszcze wzdłuż miedzy
wśród smukłych gałęzi
polskich wierzb
drogą
przejechał wóz drabiniasty
gospodarz groził batem
złotym grzywom koni
obok szedł źrebak
powoli
(o jakże wolno)
niebo przymknęło oko nad krawędzią biedy wsi polskiej
cztery haiku na cztery pory roku
po zachodzie wiosennego słońca
złocista kropelka
spływa po twym łonie
gwiazda południa
rzuca spojrzenie
uśmiech dziecka
na wieżowce Ściany Wschodniej
spadnie za chwilę
ogromna tarcza księżyca
płatki śniegu za oknem
lecą do brudnej kałuży
dzień miesza się z nocą
(tłumaczenie z francuskiego)
bywa że wśród nocy letniej
bywa że wśród nocy letniej
gdy gwiazdy mrugają na niebie
łóżka naszego sprężyny milkną olśnione
(tłumaczenie z francuskiego)
Ars poetica
rozwirowałem glob ziemski po osi znaku
klnę teraz księżyc w imię gwiazd
wyważam słońce z centrum śródsłowia
nie ufam siedmiu dniom tygodnia
gwiazdy ustawiam w słupkach mnożenia
dzielę znaczenia przez paradygmat
wszechświat roztańcza mi się rozgrzewa
rtęć płyty
regułą tęczy
z języka czynię znak
składam tekst nowy
wszechwładny
boski
klnę znak w imię słowa
Ecce homo japonicus
(malarzowi japońskiemu Miyoshi AKASAKA)
gdy uśmiech kłania się uśmiechowi
a radość radością grzeszy
dokoła jaskółki w powietrzu
rysują linie ciągłe między nami
czasem szyderczo kraczą kruki
pośród milionów twarzy
szukasz jednej
niepowtarzalnej
pragniesz odczytać szyfr duszy ludzkiej
lustrzane odbicie naszych powinowactw
w zgiełku miasta i poza nim
usiłujesz chwili nadać znaczenie koloru
mierzysz w sedno naszej codzienności
w życiu
nawet zimą wiśnie kwitną w twym uśmiechu
POSŁOWIE
(od autora)
1. JA A JA: Chcę mówię nie tyle o mojej poezji ile o sobie
samym. Niech więc wybaczą mi Ci wszyscy, dla kogo autorstwo
mniej jest ważne od samej twórczości; ta winna — być może—
rozumieć się sama przez się. Mówiąc jednakże o sobie, będę mówił
o źródłach mojej poezji, jako że poezji nie można oddzielić od tego,
co dzieje się w duszy autora.
Rzeczywistość, jaką zastałem rodząc się, była od podstaw nie do
przyjęcia: wojna zarówno z faszyzmem jak i z bolszewizmem.
Dobrowolne przesiedlenie się moich rodziców z maleńkiej wsi
podwarszawskiej do dużego (choć mocno zgruzowanego) miasta po
okupacji hitlerowskiej oraz późniejsze częste zmiany szkół i
otoczenia spotęgowały tylko we mnie poczucie niemożności
zaakceptowania zastanego świata w sposób bezkonfliktowy. Rosnąc
i dorastając długo czekałem na chwilę, kiedy moja osobowość
mogłaby spełnić się. Okoliczności jednak wciąż były przeciwne
takiemu spełnieniu. Również i później los zrządził, ze nie mogłem
znaleźć miejsca, by zakotwiczyć się gdzieś pośród swoich, lecz —
wprost przeciwnie — przekornie wybrał dla mnie ojczyznęobczyznę. Wyjazd do Francji otworzył przede mną świat dotychczas
nieoczekiwany; do świadomości mojej dotarła tu bowiem potrzeba
wewnętrznej przebudowy duchowej, konieczność rozwikłania
niejednej sprzeczności, jakie spiętrzyły się we mnie w okresie
młodości. Na szczęście, opuszczając kraj rodzinny w stanie
rozczarowania i zwątpienia, pozostała mi jeszcze miłość i nadzieja.
Wyruszyłem więc na podbój świata, wprawdzie dosyć późno
(miałem bowiem już wtedy ćwierć wieku za sobą), ale z
entuzjazmem i nader konsekwentnie...
aż do pamiętnego dnia 13-tego grudnia 1981 roku.
2. JA A JĘZYK I POEZJA: Przez blisko dwie dziesiątki lat
towarzyszyło mi bezgraniczne uwielbienie języka. Język dawał mi
bowiem możliwość czynu, pewność istnienia, swoiste mówię więc
jestem. Co więcej, udostępniał mi kontakt z wartością ponadjęzykowa (choć odbitą w językowej masie), jaką jest p o e z j a.
Mimo, iż język — jako zdolność porozumiewania się między
ludźmi — jest tworem naturalnym, można by rzec nawet biologicznym, poezja — której twór ten jest źródłem — jakby
przewyższała go, sublimowała tę jego komunikatywną funkcję,
jakby — być może—była jego tworem teo-logicznym.
Ale... potęga wyrazu i wiara w nieograniczoność wypowiedzi
załamały się pod ciężarem wieści o pamiętnym 13-tym grudnia 1981
roku.
3. JA A Świat: Zakątek wszechświata, w którym żyję, jest na tyle
bogaty i w bogactwie swym różnorodny, że tylko tęsknota do sił i
praw nieznanych byłaby w stanie oderwać mnie od podziwiania go.
Ta kontemplacja bywa dwojakiego rodzaju. Raz zdarza się, że
usiłuję jednym tchem ogarnąć całą złożoność świata. Sądzę wtedy,
że jest on jednolity i że wystarczyłoby tylko odnaleźć złącza, które
sprzęgają w nim części składowe, by pojąc jego najskrytsze
tajemnice. Innym razem dochodzę do przekonania o wręcz
przeciwnym ładunku, do tego mianowicie, że wiązadła świata są
nikłe, chaotyczne, może nawet po prostu urojone, a liczą się
naprawdę jedynie poszczególne przypadki, jego części bliższe lub
dalsze mej duszy.
Aż... pamiętnego dnia 13-go grudnia 1981 roku odcięto mi część
jego najbliższą i najwspanialszą.
NA OSI ZNAKU
(luźne kartki na temat poezji)
Istnieje takie użycie wyrazu poezja, które wymyka się wszelkim
próbom definicji. Obraz, melodia, wyrażenie mogą okazał się
poetyckie. Prawdopodobnie to specyficzne odczuwanie piękna bierze
się z faktu, iż pewne wartości są uświęcone przez tradycję jako
wzniosłe. Dlatego cechą twórczości w malarstwie, muzyce i poezji
jest nie tyle poetyczność (arsenał uświęconych znaków) ile
poetyckość (tworzenie i wykorzystanie znaków).
Twórczość rodzi się z chaosu. Przed zapisem świat poety jest
jeszcze jedynie bezkształtną masą. Wynika z tego, że poeta nie jest
po prostu sługą lecz twórcą, który uświęca rzeczy. Jego ostatecznym
celem jest najpierw zorganizować chaos, a następnie namaścić
sztukę. Świętość znajduje się przecież z tej strony nieba.
Pisanie zawiera się pomiędzy ideami powstałymi wcześniej a
późniejszym zdaniem sobie sprawy z ich treści. Nowy utwór rodzi
się ze zrozumienia utworu poprzedniego. Stąd też poetyckie wizje
świata można nieustannie odnawiać.
Nasza epoka wymaga, byśmy uświęcali znaki. Dzieje się tak
dlatego, że w chwili, kiedy intensywność życia wzrasta pojawia się
konieczność dokonania wyboru. Akt wybierania spokrewniony jest z
aktem uświęcania; im większy wybór tym bardziej namaszczony
stanie się zbiór wybranych przedmiotów. Nasycenie semiotyczne
(znaki mnożą się na naszych oczach z szybkością kosmiczną)
powoduje, że czujemy potrzebę ponownej kanonizacji dogmatów
oraz nowego sformułowania mitów w nadziei, ze znów umożliwi
nam to wzajemny kontakt z wszechświatem.
Poetą jest ten, kto potrafi posługiwać się językiem w taki sposób,
jaki umożliwia tworzenie literackości poprzez chwilowe rozłączenie
dwóch (zwykle nierozerwalnych) składowych stron znaku: strony
znaczącej od strony oznaczonej. Rozdzielenie to następuje w wyniku
zachwiania się “równowagi” znaku językowego. Stąd też
właściwością działania poety jest formułowanie komunikatów ze
znaków “wytrącanych z równowagi”, tj. takich, w których strona
znacząca przeważa nad stroną oznaczoną lub na odwrót.
Piękno poetyckie tkwi niewątpliwie w znaku językowym, lecz w
naszej epoce powstaje ono przede wszystkim tam, gdzie znaczenie
wycofuje się na dalszy plan, gdzie znacząca strona znaku odnosi
zwycięstwo nad jego strona oznaczoną, jako że zwycięstwo strony
znaczącej ożywia stronę oznaczona, która rozbudzona w ten sposób
przyjmuje całkiem nowy wygląd.
Poetycki komunikat winien być wieloraki: nawet najbardziej
uczone przekonania względem rzeczywistości rozpadają się na
liczne wierzenia z chwilą, kiedy rozciągamy skalę Czasu i
Przestrzeni. Oznacza to, że istnieje wiele różnych sposobów
formułowania rzeczywistości. Ponadto jest całkiem prawdopodobne,
że materia w ostatecznej analizie okazać się może niesubstancjalna,
że będzie zaledwie konglomeratem wartości i relacji. I rzeczywiście,
świat być może wydaje nam się substancjalny tylko dlatego, że
wyniki naszych poszukiwań są pozytywne. W rzeczy samej
wszystko może okazać się formalne.
Zadaniem poety jest nieustanne odnawianie formuły świata,
nadawanie mu wciąż to nowych oblicz. Poetę interesuje nie tyle sam
przedmiot co oznaczająca strona znaku, która pozwala ten przedmiot
nazwać. Jednakże nie wystarczy gromadzić budulec oznaczający ani
w sposób automatyczny (poezja nie jest majaczeniem) ani w sposób
algorytmiczny (poezja nie jest kombinatoryką). Poeta winien
poświęcić się poszukiwaniu formuł czytelnych (czyli uniwersalnych;
przestrzeń jest przecież nieskończona a czas wieczny), jakie mogą
zrodzić się na złączach między słowami. A wszystko to dzieje się
tak dlatego, że wymiar poetycki danej formuły nie leży bezpośrednio
w zerowym stopniu języka. Stąd też nie wystarczy układać słowa w
sposób niebywały, by utworzyć z nich piękne formuły. Trzeba by
nasze formuły były semio-aktywne, to znaczy: by zachęcały do
twórczej organizacji znaczeń.
Formuły świata winny być zawsze krótkie. By je uzyskać,
zamykam się w wieży z kości słoniowej, którą nawiedzają duchy
opiekuńcze Semiosis i w której na każdym piętrze zainstalowałem
inny warsztat znaczeń. Jednakże dopiero po przezwyciężeniu tej
podstawowej Instru-Mentalności semiotycznej i po przekroczeniu
granic manipulacji, daję się unieść, by mówić o tym, co
niedopuszczalne, co obnażone...
Malarstwo i muzyka zbliżają się do poezji tylko wtedy, kiedy z
symboli, jakimi się posługują, powstają układy znaków. Z poezją
dzieje się na odwrót: do malarstwa zbliża się ona wtedy kiedy ze
znaków poprzez “zamazanie” jednej z ich stron tworzy się symbole.
“Zamazując” bowiem jedną stronę znaku, uwydatnia się tym samym
jego stronę odwrotną.
Malarstwo posiada charakter ikony, ponieważ polega na
zbieżności (chodzi o podobieństwo między obrazem i przedmiotem),
muzyka zaś ma charakter oznaki, gdyż opiera się na ciągłości
(następstwo dźwięków nieartykułowanych). Ikona i oznaka są
jednostkami symbolicznymi, ponieważ nie tworzą układów
znaczących (nie są znakami). Poezja upodobniając się do malarstwa
staje się konkretna (konkret jest przywarą zbieżności), jako że
zwycięża w niej strona oznaczona nad stroną znaczącą znaku
językowego. Ta sama poezja staje się podobna do muzyki, kiedy
nosi cechy abstrakcyjne (przywary ciągłości). W poezji
abstrakcyjnej strona znacząca znaku językowego góruje nad strona
oznaczoną.
NOTY KRYTYCZNE
Maria DELAPERRIERE
W GŁĘBI ATOMÓW SŁÓW
Tomem WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE, w którym
zebrane zostały wiersze rozsiane po różnych czasopismach
poetyckich, Andrzej Włodarczyk zaprasza nas do poetyckiej
przygody bardzo szczególnego rodzaju. Przede wszystkim dlatego,
że twórca jest jednocześnie badaczem, jako-że jest on zarówno
poetą, jak i językoznawcą. Następnie dlatego, że Andrzej
Włodarczyk po wyjeździe z Polski do Francji poświęcił się
badaniom nad językiem i kulturą trzeciego kraju: Japonii. W ten
sposób poeta oscyluje pomiędzy trzema krajami, na co pozwala mu
jakże zadziwiająca trój-języczność.
Jednakże próżno by szukać w jego utworach poezji, która
zbierałaby w harmonijną całość elementy zaczerpnięte z tej czy innej
kultury. Bo jeśli prawdą jest, że Andrzej Włodarczyk czerpie
natchnienie kolejno z każdej z trzech rzeczywistości językowych i
kulturowych, jakie ma do dyspozycji, to zawsze czyni to po to, by
znaleźć lepszą odpowiedź na nurtujące go potrzeby wewnętrzne...
Tego japonistę, zamieszkałego na stałe we Francji głęboko
piętnuje polskie pochodzenie. Stąd też zawsze usiłuje on zrozumieć
siebie w stosunku do Polski. Obsesja ojczyzny wiąże się u niego
ściśle z poszukiwaniem własnej autentyczności. Poszukiwanie to
rozpoczyna się od buntu, od odrzucenia własnej polskości, od
zaprzeczenia wszelkiej determinacji, która mogłaby przeciwstawić
się wolności egzystencji.
Wolność tę poeta zdaje się utożsamiać z twórczością poetycką a
spełnia się ona zasadniczo za cenę dobrowolnego odrzucenia
pamięci kolektywnej, narodowej mitologii. Jednak tu poeta
podejmuje
ryzyko,
ponieważ
zaniechanie
determinizmu
wynikającego z pochodzenia oznacza tyle, co zniszczenie części
samego siebie - części, która przytwierdza jednostkę do rodzimej
przestrzeni więzami zmysłowymi, uczuciowymi i duchowymi.
Andrzej Włodarczyk przyjmuje to ryzyko, ale jednocześnie usiłuje
odnaleźć siebie.
Stad też metafizyczna wędrówka, której poszczególne etapy
piętnują wiersze pozornie różne. W wędrowce tej zrodzonej z
odrzucenia swej własnej rzeczywistości, lingwista łączy się z poetą.
Miłość, która ożywia wszelki akt poetycki, kieruje się do słów. To
prawdopodobnie słowom wyłącznie oddaje się poeta, kiedy pisze w
Ars Poetica:
z języka czynię znak
składam tekst nowy
wszechwładny
boski
klnę znak w imię świata
Język oderwany od namacalnej rzeczywistości odnajduje swą
nadzmysłową wartość.
Lingwistyczna kultura poety czyni zeń maga schodzącego w głąb
atomów słów, by je rozerwać w poszukiwaniu myśli idealnej. W ten
sposób trzy kody językowe nie tyle uzupełniają się nawzajem, co
ścierają się, zderzają — wreszcie rozbijają się jeden o drugi w akcie
twórczym po to, by za każdym razem podważyć ustanowiony obraz
rzeczywistości. Nadając wartość względną znakom utartym, poeta
tym samym relatywizuje świat, odrzeczywistnia go.
Jednak mimo swej ważności lingwistyczny eksperyment nie
wystarcza sam w sobie.
Dociekania językowe nie prowadzą nigdy poety do eksperymentu
języka pre-refleksyjnego. Ponad wszelką bezpodstawność gry
językowej Andrzej Włodarczyk widzi w ruchu wciąż odnawianego
22
języka jeden z najpewniejszych środków ucieczki przed
nieruchomością materii. I tu znów doświadczenie lingwisty
nawiązuje do doświadczenia człowieka.
Metafizyczny lęk przed zakotwiczeniem w czasie i przestrzeni
czyni z poety nieustannego podróżnika. W tej wędrowce narzuca on
sobie ascezę. Nieliczne są miejsca, wypadki czy pasje, które
znajdują materialne odbicie w jego obrazach. Pejzaże polskiej
przyrody nie często pojawiają się w jego poezji i przyjmują bardziej
formę zwykłych znaków nastrojowych niż rzeczywistości przeżytej.
Podobnie Paryż - miejsce osiedlenia poety uderza swą
przezroczystością, swą lotną naturą.
Zawarty pomiędzy trzema miejscami geograficznymi poeta
podważa materialną tożsamość każdego z nich po to, by przenieść
spojrzenie w przestrzeń kosmiczną. I rzeczywiście, kosmos jest dla
Andrzeja Włodarczyka jedynym miejscem, gdzie pomiędzy
rzeczywistością a znakiem językowym zachodzi związek równania,
gdzie pragnienie wolności utożsamia się z dążeniem do prawdy
absolutnej. To - być może - obrazy kosmiczne, tak częste u poety,
wyjawiają najwydatniej głęboką sprzeczność między tak absolutną
wolnością, jaką udostępnia nieograniczona przestrzeń, a groźbą
pustki, do jakiej może doprowadzić sublimacja absolutna. Akt
poetycki ujawnia tu swe własne granice, ale granic tych Andrzej
Włodarczyk nigdy nie przekracza. Przestrzeń doskonała, jaką poeta
umiłował u swych przyjaciół-malarzy, których obrazy tworzą, jego
codzienne otoczenie, to przede wszystkim przestrzeń przeźroczysta
odzwierciedlająca ucieczkę przed nieruchomością i ciążeniem. A
mimo to, ta jakże pieczołowicie wypracowana, za cenę tylu
wyrzeczeń, przeźroczystość pryska.
Ostatnie wydarzenia w Polsce rozbiły cały ten delikatny układ,
jaki poeta zbudował sobie z taką troską. Najnowsze wiersze ukazują
człowieka kolektywnego, którego od tak dawna poeta poraniony
wszystkim, co go określało, usiłował porzucić. Jest to całkiem nowe
oblicze poety, który po raz pierwszy doznaje tożsamości mowy i
emocji, który wyrzeka się zamierzonego wyobcowania, by powrócić
do źródeł. Na miejsce lirycznego ja pojawia się ja kolektywne
ponownie ucieleśnione, cierpiące i namiętne. Słowa znów przylegają
do rzeczy. Osobiste cierpienie, tak starannie ukryte w uprzednim
okresie, staje się teraz krzykiem wprost, krzykiem wstrząsającym.
To w imię tego nowego cierpienia poeta musi się sprawdzić w
sposób zupełnie nieoczekiwany.
Za wcześnie jest jeszcze sądzić o wadze tego ostatniego
świadectwa w całej ewolucji poetyckiej Andrzeja Włodarczyka. Ale
z pewnością, stanowi ono zasadniczy etap w wędrowce poety.
(tłumaczenie z oryginału francuskiego)
Maria DELAPERRIERE
23
Magdalena SZYBIST
OGIEŃ NA WARGACH
Poezja Andrzeja Włodarczyka jest wyznaniem wiary w pewne
prawdy dla niego istotne. Poeta nie pyta bowiem o sens poezji i sens
istnienia, on je wyraża tak, jak uważa za słuszne i prawdziwe, to
znaczy w formie zdań twierdzących. W tej formie mówi o tym, co
jest dla niego ważne; przedstawia nam swój świat wartości.
Zbiór wierszy WCZORAJSZE RANY I DZISIEJSZE rozpoczyna
się od słów:
jeden dzień bez poezji
jest jak burza bez deszczu
(...)
to jak zdanie bez kropki
niespełnione
Jeden dzień bez poezji jest więc niemożliwy, absurdalny i
bezsensowny, jest zaprzeczeniem samego siebie. To namiętne i
pełne pasji zwierzenie poety tym jest mocniejsze, że wyklucza
wahanie i niepewność. Dla Andrzeja Włodarczyka poezja jest tak
samo ważna jak istnienie. Jest to zresztą jedno i to samo. Wiersz ten,
solidnie zbudowany na konstrukcjach oznajmujących, wspiera się na
czasownikach, a zwłaszcza na “ontologicznym” j e s t, które z pustki
kosmicznej tworzy przestrzeń zaludnioną przez podmiot i jego
istnienie. Dzień bez poezji jest mimo że nie powinien b y ć, ale jest,
istnieje mimo niemożności istnienia. Dzień się odbywa, a człowiek
stoi przed wyborem. Stoi, czyli konfrontuje siebie że światem, stoi
więc jest wobec wyboru. Jeszcze nie wybrał, jeszcze się nie
zrealizował, a więc nie zaistniał. Dzień bez poezji jest dniem
niespełnionym, podobnie jak człowiek wobec wyboru jest
człowiekiem niespełnionym, czekającym na określenie się
(zaistnienie) swego losu. Znajduje się w nie-istnieniu i niemożliwości istnienia, rozdarty pomiędzy chwila, obecna, a czasem
przyszłym - czasem, który nieuchronnie musi i “nie może” nastąpić.
Dramatyczne poczucie rozdźwięku pomiędzy koniecznością i
“nie-możnością” działań i istnienia - to myśl zasadnicza wierszy
Andrzeja Włodarczyka.
ach jak ciężko mi dzisiaj
prosić cię (...)
o współczucie dla mojej ojczyzny
mówi poeta i w wyznaniu tym odnajdujemy ten sam wymiar
konkretnej rzeczywistości, mimo że dotyczy ona skrajnie
subiektywnego doznania. Niemożliwość wypowiedzenia prośby jest
zaprzeczona przez jej zaistnienie w wytworzonym tekście. Ciężko
mu prosić, a mimo to prosi:
trudno mówić (...)
kiedy język przypieka mi wargi
Akt mówienia wydaje się niemożliwy, palący język przywiera do
warg, artykulacja słów staje się czynnością bolesną dwa
najważniejsze organy mowy są kalekie i niezdolne do pełnienia
swych funkcji, a mimo to mówić trzeba. Imperatyw jest wyraźny.
Niemożność i konieczność mówienia. Ogień na wargach. Mowa
staje się w ten sposób mową ognista zwłaszcza, że temat który
porusza jest wstydliwy i ważny zarazem, drogi i banalny: ojczyzna.
24
Temat, na który trzeba i “nie można” mówić, który jednocześnie
trzeba poruszać i umieć przemilczać.
mówię
lecz słowa moje pierścieniem ściskają mi gardło
krzyczę
lecz słowa jak pył suszą mi usta
nie posiadają (...)
siły wskrzeszania zmarłych
głos tonie mi w gardle
To już nie tylko sztuka przemilczania, ale wyraz zaprzeczonej
wiary w słowo, które staje się narzędziem cierpienia. Bezsilność
wobec bezsensu bezprawia (kiedy ojczyzną moją wstrząsa niemożność / wobec krzywdy) skojarzona jest w tym wierszu z lękiem o
możliwość spełnienia się wolnego wyboru, wolności i wolnej woli.
Bez tego bowiem ogarnie nas bez reszty przerażenie związane z
uczuciem pustki, braku wartości żywotnych. Doznanie to wyrażone
przez obraz strefy bezruchu, chłodu i mroku odnajdujemy w wierszu
zatytułowanym “Pusta przestrzeń”:
to ogród bez roślin
zamknięty w skamieniałościach naszych serc
ogród, w którym wygasiliśmy (...)
wszelkie światło (...)
nic w nim nie żyje
nic się nie porusza
stłumiliśmy w nim wszelkie ciepło
możliwość ruchu - symbolu życia, rozwoju, kwitnienia i rośnięcia są nieobecne, nie istnieją w pustej przestrzeni, w której jedyną formą
ruchu jest drżenie czyli to, co towarzyszy lękowi, chorobie i śmierci.
Pusta przestrzeń - to strefa śmierci i mroku, słusznie więc budzi
strach. Pesymizm tego wiersza jest jednak tylko pozorny, gdyż sam
fakt wypowiedzenia go jest wspaniałym zabezpieczeniem się przed
pustą przestrzenią, zaklęciem jej w zaczarowanym kole poezji,
unieszkodliwieniem, wyrzuceniem poza nawias (naszego) życia.
I nagle nastrój wierszy zmienia się w pełen spokoju i pogody, bo
- według Andrzeja Włodarczyka - istnieją mimo wszystko poeci i
malarze, poezja i sztuka, kłęby chmur przeszłości nad dachami
Starego Rynku i wiara (stwierdzenie równie mocne i realne jak to, że
nieprawdziwy jest jeden dzień bez poezji), że
kiedyś słońce zapłonie (nam) w dłoniach
co wydaje się niemożliwe, ale równocześnie piękne jak sen, w
którym ogień nie parzy, ale oświetla i grzeje. Jest więc nadzieja, że
wypalone ogniem wargi, wysuszone pyłem usta i ściśnięte obręczą
gardło przemówią kontynuując ludzkie istnienie, poezję i piękno. By
tak się mogło stać
trzeba jeszcze jednego słowa językowi
drugiego życia
inaczej mówiąc: do życia potrzeba nam wymiaru wolności, a
poezji nowych słów nie zużytych przy opisach starego świata.
Magdalena SZYBIST
Podstawowe cechy ludzkiej egzystencji takie jak światło czyli
ciepło i energia, ale także możliwość widzenia czy postrzegania zdolność funkcjonowania jednego z najważniejszych zmysłów,
25