kliknij i przeczytaj cały artykuł w pdf

Transkrypt

kliknij i przeczytaj cały artykuł w pdf
Andrzej Maśnica
Dwie Jadwigi Staniszkis, czyli fiasko procesualnej teorii władzy
Właściwiej byłoby powiedzieć, że polityka w dalszym ciągu pozostaje
naszym przeznaczeniem, lecz oto na naszych oczach gospodarka staje
się polityką, a tym samym naszym przeznaczeniem
Carl Schmitt
W najnowszej książce, „Zawładnąć! – zarys procesualnej teorii władzy”1, kolejnej (po
„Władzy globalizacji”, „O władzy i bezsilności” i „Antropologii władzy”) próbie rewizji
utrwalonych wyobrażeń na temat władzy w sytuacji planetarnej dysocjacji państwa i polityki,
prof. Jadwiga Staniszkis snuje refleksję na temat sposobów i warunków decydujących o tym,
że „coś” jest („staje się”) władzą w procesie „zawładnięcia i konsolidacji”. Pyta o to, gdzie
znajduje się dzisiaj spinozjański conatus – poruszyciel świata, który znamy. Pyta, jak i dzięki
czemu możliwa jest, warunkująca realizację założonych celów i ustanawianie reguł porządku,
władcza sterowność: „robienie różnicy” w życiu państw, społeczeństw i jednostek.
Władza odpodmiotowiona
Na podkreślenie zasługuje, rosnąca z roku na rok, z książki na książkę, kategoryczność, z
jaką uznana autorka odmawia intelektualnej prawomocności podmiotowym i hierarchicznym,
„obowiązującym do niedawna” – jak notuje – ontologiom władzy, w myśl których władza to
hierarchiczny typ uprawnień i sankcji, zdolność narzucania i egzekwowania nakazów,
modyfikowania zachowań ludzi, niezależnie od ich woli i interesów. Nie dowiaduję się, co
prawda, z lektury „Zawładnąć!”, na podstawie jakich przesądzeń te „intuicyjne” i
1
J. Staniszkis, Zawładnąć! – zarys procesualnej teorii władzy, Warszawa 2012. W numerze 9(3–2012), „Rzeczy
Wspólne” zamieściły tekst J. Staniszkis: Kto rządzi światem? Kto rządzi Polską?, stanowiący swoiste resumé
wykładu na temat władzy z Zawładnąć!
1
„zdroworozsądkowe” koncepcje władzy zostały uznane za nieobowiązujące, lecz domyślam
się, że zdecydowała o tym sama Jadwiga Staniszkis. Według pani profesor, „władzy
globalizacji”, która staje się coraz bardziej niewidzialnym „parametrem strukturalnym”,
zgeneralizowanym i umykającym (potocznej) percepcji „medium łączącym mechanizmy
społeczne, ekonomiczne i polityczne”, nie da się także adekwatnie uchwycić i opisać w
kategoriach systemowych: poprzez odwołanie do regulatywnego centrum oraz wskazanie
jednorodnej funkcjonalnej logiki i granic systemu. Dzisiejsza władza – to teza wyraźnie
obecna w omawianej książce – jako zdolność osiągania celów i egzekwowania pożądanych
zachowań, warunkowana jest przez sieciowe „złożoności”. Granice światu polityki wyznacza
dziś „relacyjna metarealność władzy”, autonomia sieci „rozmytych sterowności” relacji i
procesów – stanowiąca konstytutywną ramę globalnych zjawisk społecznych2. W sieciach –
podkreśla autorka – substytutem hierarchii staje się „wybrana ad hoc sekwencja
procedowania”. Współcześnie władza może być jedynie „zdolnością budowania relacji” i
powinna być analizowana w kategoriach rachunku prawdopodobieństwa, „szans przejęcia
bądź zachowania kontroli nad całością, której owa władza dotyczy”, oraz „zapobieżenia jej
fragmentaryzacji i traktowania przez innych jako zasób”. Nawet najsilniejsi mogą tylko
„optymalizować”, a nie „absolutyzować interes własnej całości”.
Żyjemy w świecie po „zmierzchu metafizyki państwa” – to kolejna, dobrze znana
czytelnikom „Władzy globalizacji”, teza Jadwigi Staniszkis. Jej zdaniem, zdepolityzowana
„polityka” państwowa nabiera cech właściwych agendom zarządzania publicznego,
wypłukanym z możliwości rozstrzygającego (władczego) stanowienia. Zdegradowane i
samodegradujące się (poprzez „wypychanie agend, zadań i środków poza zasięg
oddziaływania instrumentów ściśle politycznych, do dziedziny prawa cywilnego”)
współczesne państwo staje się jednym z wielu udziałowców, konstytuowanej na
ekonomicznej zasadzie, znormalizowanej przestrzeni gospodarczo-technicznej3. Na poziomie
państwowo-politycznym mamy do czynienia z pastiszem, maskaradą władzy: organizowane
przez dyskurs tożsamości (partyjnej) krajowe polityki, z ich doraźną wyborczą kalkulacją,
2
„Tradycyjna esencjonalna ontologia (…) okazuje się przydatna tylko do analizy poziomu bezpośredniego
doświadczenia jednostki”. Jedynie przyjęcie nowego procesualnego paradygmatu władzy pozwala na adekwatne
przedstawienie i zrozumienie jej ponowoczesnej i społecznej natury – konstatuje autorka Zawładnąć! Uważam,
że z formalno-logicznego punktu widzenia opisywanie „władzy” w kategoriach sekwencji procesów nie stoi w
sprzeczności z konstatacją o jej podmiotowym i hierarchicznym charakterze. Nie dotyczy bowiem jej istoty, lecz
sposobu działania.
3
Warto wskazać na zgodność sądów na temat atrofii państwa pomiędzy autorką a Zygmuntem Baumanem, który
podkreśla, że rola państwa została obecnie „zredukowana politycznie do stwarzania i utrwalania warunków
dominacji rynku”. Poglądy prof. Baumana przybliżałem w „Rzeczach Wspólnych” nr 7 (1/2012).
2
schematyczną i instrumentalizowaną deliberacją oraz „mentalnym upartyjnieniem” są – z
punktu widzenia kluczowych wyzwań epoki – zasadniczo irrelewantne. Przeświadczenie o
państwowym centrum jako właściwym źródle społecznego porządku możliwe jest w sytuacji
„deontologizacji podmiotowej władzy państwowej” – utrzymuje autorka „Zawładnąć!” –
niemal wyłącznie na zasadzie kantowskiego postulatu. Jednocześnie, przepuszczone przez
filtry mediów, „empiryczne doświadczenie” osieroconego przez impotentne „centrum”,
indywidualnego i zbiorowego człowieka, coraz bardziej czyni z nas samych „hobbesiańskie
społeczeństwa nieliczące na państwo”.
Sposoby i warunki istnienia władzy
Przechodzę do krótkiej prezentacji, jak nazywa je sama Staniszkis, „filarów analizy”,
wspierających zasadniczą oś argumentacji omawianej książki, a mianowicie do wykładu
sposobów i warunków istnienia władzy oraz „zawładnięcia”, w tym omówienia taksonomii
formuł władzy. Stworzenie warunków istnienia władzy związane jest – w myśl propozycji
autorki – z przebiegiem procesu „zawładnięcia” (i konsolidacji zasobów)4, który dokonuje się
w obrębie pola intelektualnej autorefleksji społeczeństw, nazwanego przez autorkę
„epistemologią porządku”5. Zarówno „intensywność władzy”, jak i właściwa jej „zdolność
penetracji”, jako „parametry” procesu zawładnięcia, zależą od korespondencji między
założeniami danej „formuły władzy”6 a dominującą w danym społeczeństwie epistemologią
porządku, a także od stopnia synergii „zasady politycznej” i „zasady społecznej”7, oraz
zgodności „wektora reprodukcji teoretycznej” i „wektora reprodukcji materialnej” (tj.:
4
Przez który autorka rozumie (nawiązując do tzw. path dependency theory) „zdolność wytworzenia zależności
ścieżkowej” (tj. „ukierunkowanych powiązań ograniczających dowolność i losowość”) i reprodukowania się
władzy, opanowania strategicznych węzłów władzy, narzucenia porządku poprzez zespolenie „swojej siły
sprawczej”, za sprawą której władza staje się przyczyną.
5
Czyli „unikalną dla danego kraju ścieżką doświadczeń intelektualnych, uformowanym przez wieki sposobem
problematyzowania siebie i świata (…) koncepcją tego, co jest »realne« i co stanowi »porządek«”. Co warte
podkreślenia, właściwym desygnatem tak rozumianej epistemologii porządku, jako rodzaju (zracjonalizowanej)
historycznej (samo)świadomości danej wspólnoty, jest jej czysto intelektualny aspekt. Staniszkis całkowicie
ignoruje wolitywno-emotywny czy mitologiczno-religijny wymiar wspólnotowej świadomości. Także „tradycja”
w jej refleksji o władzy ma postać intelektualnego międzypokoleniowego dyskursu.
6
Przez „formuły władzy”, czyli typologicznie idealne sposoby istnienia władzy, rozumieć należy odmienne
racjonalności ulokowania „osoby ludzkiej w trójkącie władza–wspólnota–jednostka” oraz strukturalnego
porządkowania i kontroli (stanowienia granic władzy). Sam koncept i typologia formuł władzy przedstawione
zostały wcześniej, m.in. w: J. Staniszkis, Antropologia władzy. Między Traktatem lizbońskim a kryzysem,
Warszawa 2009, ss. 113–146.
7
Zasada polityczna to „założenia danej formuły władzy i ich instytucjonalna konkretyzacja”, natomiast zasada
społeczna to „utrwalone reguły i normy współżycia społecznego”.
3
założeń danej formuły władzy i stopnia ich realizacji). Autorka opisuje te typologicznie
idealne, modelowe „formuły władzy”, jako: „dyktat idei” (na przykładzie bolszewizmu i
Związku Radzieckiego); „dyktat formy” (w postaci „otwartego konstytucjonalizmu” Traktatu
lizbońskiego, przy czym jego prehistorii poszukuje Staniszkis w Rzymie czasów Dioklecjana
i Konstantyna); oraz „dyktat mocy” (dominujący w III RP oraz powracający pod postacią
brukselskiego federalizmu).
Opisując i analizując formuły władzy, Staniszkis podkreśla, że każda z nich wyróżnia
pewną sferę życia społecznego jako tę, „która w relacji z innymi sferami posiada zdolność
stania się przyczyną”, oraz dodaje, że „chcąc kontrolować całość, to ją właśnie należy
uformować, narzucając rozwiązania i redukując swobodę manewru i dowolność”. Z
„dyktatem mocy” mamy do czynienia – notuje autorka – gdy „do uzasadnienia władzy
wystarcza samo jej posiadanie oraz zdolność do reprodukcji owego posiadania”. Będący
„nagą, niewymagającą zewnętrznych uzasadnień władzą” – „dyktat mocy” – za swoje
fundamentalne zadanie uznaje „dostarczanie minimum porządku niezbędnego do społecznego
przetrwania”. Projektowana i reprodukowana zgodnie z nim władza – jak przekonuje autorka
„Zawładnąć!” – ma charakter autocentryczny: „Koncentruje się przede wszystkim na
utrwalaniu samej siebie, nie zaś na rządzeniu w znaczeniu rozwiązywania realnych
problemów”. Z kolei w „dyktacie idei” zawsze chodzi o „narzucenie określonej interpretacji
pojęć dotyczących tkanki społecznej i jej dynamiki”, co skutkuje statusem „pozoru”
(oficjalnie
rozpoznawanej)
rzeczywistości
i
niemożnością
wyrażenia
systemowych
sprzeczności, podczas gdy dla „dyktatu formy” konstytutywny jest „egzekwowany przez
globalną logikę” poziom metaregulacji, a więc „reguł, na podstawie których tworzy się prawo
i instytucje”. Właśnie metareguły ustanawiają modus operandi „dyktatu formy”, tworząc
strukturę ograniczeń dla władzy „podporządkowanych aktorów” – poprzez aplikację „ścieżek
postępowania w danej sytuacji”, uwzględnianie warunków brzegowych, tudzież odwołanie do
minimalnych standardów. Za sprawą „ekonomii norm” i „nowej ontologii prawa”
(pozwalających na zróżnicowane stosowanie reguł prawnych – „od »obowiązywania« do
tylko »zobowiązywania«”) każdy „aktor” buduje własną kombinację reguł i standardów,
manipulując nimi w krajowym prawodawstwie, „reinterpretując,
kontekstualizując,
renegocjując i indywidualizując” ich natężenie i zakres stosowania.
Z kolei, autorka przechodzi do rozważań nad zagadnieniem „krytycznego progu w ramach
każdej z formuł władzy”, przez który rozumie sposób radzenia sobie z wewnętrznymi
napięciami, właściwymi dla każdego z „dyktatów”. I tak, w przypadku „dyktatu formy”,
4
sytuacja progowa związana jest z uświadomieniem sobie faktu, że forma „nie jest neutralna”,
że przeciwnie – jako właściwy mechanizm globalnych ponadpaństwowych relacji – forma
właśnie stanowi narzędzie reprodukcji zależności i petryfikowania asymetrii rozwojowej
poszczególnych państw. Natomiast krytycznym progiem „dyktatu idei” jest uświadomienie
sobie przez aparat władzy faktu, że „totalna władza nie oznacza realnej kontroli nad
procesami materialnymi”, podczas gdy próg krytyczny „dyktatu mocy”, dotyczy m.in. utraty
sterowności względem funkcjonalnych i stabilizujących status quo (klientystycznych)
układów interesów oraz pojawienia się alternatywnych, realnie konkurencyjnych źródeł i
sposobów gwarantowania porządku.
Staniszkis przyznaje, iż „w rzeczywistości mamy do czynienia z kombinacją formuł
władzy”, a zatem, że modelowo idealne „dyktaty” w praktyce stanowią konglomerat środków
i argumentów, którymi rozporządza każdorazowa rzeczywista władza, oraz że „zawsze można
wskazać, która z nich (tj. formuł władzy – przyp. AM) w danym momencie przeważa”.
Inwentaryzacja i kryzys władzy
Przepracowując i obrabiając ontologiczne „wymiary” formuł władzy, autorka stawia m.in.
problem „ekonomii danego sposobu istnienia władzy”, to jest liczby i rodzaju „kroków”
(„węzłów krytycznych”) niezbędnych dla uzyskania właściwej dla danej formuły władzy
koncepcji kontroli (zawładnięcia i konsolidacji). I tak, o ile „dyktat idei” „zadowala się” (by
tak rzec) w procesie zawładnięcia dwoma węzłami krytycznymi („krokami”)8, to w
przypadku „dyktatu formy” potrzebne są, jak autorytatywnie wykalkulowała autorka, trzy9 – a
w odniesieniu do „dyktatu mocy” – (aż) cztery krytyczne węzły10.
Nie zamierzam rozsupływać rzeczonych „krytycznych węzłów”. Podkreślę natomiast, że
kategorycznej buchalterii, osobliwemu algorytmowi zawładnięcia, prowokującemu pytania o
ontologiczny status wspomnianych „kroków”, jak również o poznawczy charakter i walor
heurystycznych pomiarów i wyliczeń, towarzyszy zauważalne pęknięcie, które wnosi do
samosterownej kategoryzacji pojęcie, a nade wszystko rzeczywistość kryzysu. To „kryzys”
8
Mianowicie: przyjęciem „dwoistej koncepcji podmiotu” i narzuceniem szczególnego statusu ideologicznej
„epistemologii pozoru”
9
W kolejności: przyjęcie „synkretyzmu jako zasady (formy) organizującej przestrzeń normatywną”,
„instytucjonalizacja arbitralności władzy uznanej za nieuchronną” oraz „przyjęcie sieciowej metody regulacji
mającej na celu funkcjonalną integrację”
10
Są to: dokonanie i odnawianie „aktu szczególnej autoobiektywizacji władzy”; „zdolność narzucania określonej
ramifikacji” (np. poprzez medialną delegitymizację konkurentów), zarządzanie emocjami i energią społeczną”;
stworzenie „bezideowej partii władzy” i „klasy politycznej jako jej fundamentu”.
5
właśnie, począwszy od rozważań zawartych w „O władzy i bezsilności”, ewokuje,
rozsadzający teoretyczne ramy procesualnej teorii, problem „arbitralności”, który
niepokojąco odsyła z kolei do spostponowanego przez autorkę zagadnienia „decyzji” jako par
excellence podmiotowego i hierarchicznego aktu (władczej) woli. Tymczasem, stąd już tylko
krok (chciałoby się powiedzieć: „węzeł krytyczny”) do skwapliwie zakrytej w refleksji pani
profesor – „polityczności”.
Poszukując odpowiedzi na, zrywający (misternie tkaną) pajęczynę intencjonalnych modeli,
wewnętrzny „kryzys” poznawczy i zewnętrzny kryzys ontyczny, mierząc się z nimi jako z
teoretycznym („wytrącającym z rutyny poznawczej”) wyzwaniem, autorka daje liczne
dowody leksykalnej inwencji. Niemniej, w wymiarze teoretycznym ontologia i antropologia
władzy Staniszkis wystawione zostają na istotnie krytyczną próbę. I – co zamierzam wykazać
– ponoszą fiasko.
W zamykającym książkę akapicie konstatująca „atmosferę bezradności połączoną ze
świadomością nieredukowalnej arbitralności władzy” w Europie autorka wadzi się z myślą, że
jej własne zasadnicze przeświadczenia na temat mocy sprawczej ponowoczesnej władzy
(rozumianej jako prymat „dyktatu formy”) są jedynie „wyrazem poszukiwania (…) logiki w
chaosie i złudnego punktu oparcia” w świecie zrywającej kurtynę metaregulacyjnego
proceduralizmu, rewindykowanej mocy jawnej polityczności. Kryzys okazuje się „progiem
krytycznym” nie tyle nawet dla myślenia o władzy w kategoriach procesowych czy
relacyjnych, co przede wszystkim dla zasadniczych teoretycznych przesłanek rozumienia
władzy jako sieciowej, bezpodmiotowej, niehierarchicznej i postpolitycznej, struktury
społecznej. Jest intruzem, nieproszonym gościem, o którym pisze autorka za Edmundem
Husserlem, że „pozwala dostrzec, co jest właściwą realnością”, a jednocześnie, że jest
„sytuacją, gdy powrót do stanu wcześniejszego nie jest możliwy, gdy konieczna jest zmiana,
bo inaczej nastąpi katastrofa”. Kryzys jako sfunkcjonalizowany stan permanentny prześwietla
i rozsadza dorozumiany porządek normalizacji – stawia poznawczą refleksję prof. Staniszkis
w obliczu pytania o adekwatność11.
11
Polecam inspirujące rozważania na temat kryzysu w: J. Staniszkis, Antropologia władzy (rozdział Kryzys jako
norma. Przyczynek do antropologii kryzysu, ss. 149–182). W kryzys wpisane jest pytanie o zapanowanie nad
płynną sytuacją, a zatem o warunki odzyskania sterowności. Mówiąc kategoriami Imperium M. Hardta i A.
Negriego, chodzi o określenie „postulatów interwencji”, uruchomianie nadzwyczajnych sił i instrumentów
zapanowania nad chaosem. Z tego punktu widzenia Zawładnąć! sprawia wrażenie wykładu przerwanego i
niedokończonego – wykładu sygnalizującego co prawda niechciane fakty, ale ignorującego ich znaczenie dla
apriorycznie założonych przesłanek myślenia o władzy. Aby go dopowiedzieć do końca, trzeba byłoby sięgnąć
np. po myśliciela zadziwiająco ale i symptomatycznie w Zawładnąć! nieobecnego; mam na myśli Carla Schmitta
6
Przyznaję, że trafiają do mnie tezy „Zawładnąć!” o teatralnym wymiarze demokratycznej
polityki partyjnej i kryzysie państwa (władzy państwowej), ale już oksymoron autorki o
„władzy bez polityki i polityce bez władzy”, nazbyt kategoryczny pogląd o „końcu metafizyki
państwa”, jak również proponowany w książce model heurystyczny oraz koncepcja swoiście
ponowoczesnych sieciowych „rządów prawa” wymagają krytycznej analizy i zasługują na
polemiczne potraktowanie. Jako czytelnik, wespół z autorką publikacji, staję wobec
problemu, na ile właściwa jej pojęciowość odzwierciedla złożony i odrębny charakter
dzisiejszego świata, a na ile jest jedynie konwencjonalnym środowiskowym szyfrem,
normatywnym idiomem krystalizacji euroamerykańskich imperialnych elit, władczą „mową
autoryzowaną” ekspertów rzekomo postpolitycznego porządku rzeczy, zależną od nastroju
tych elit, skrywaną za sztafażem naukowego obiektywizmu i dostarczającą moralno-naukowej
legitymizacji „władzy globalizacji”.
Fantomizacja myślenia
Granice
naszego
języka
stają
się
granicami
naszego
świata
–
głosi
znane
Wittgensteinowskie dictum. Nadmierna hipotetyczność modelowych „dyktatów” prowokuje
pytanie o faktyczną odpowiedniość, o związek propozycji autorki „Zawładnąć!” z
rzeczywistością władzy. W ich ekspozycji co i raz natrafiam na kolejne przykłady swoistego
poznawczego solipsyzmu pani profesor, przemieszania opisu rzeczywistości z postulatami
autorskiego ego, zamazywania różnicy pomiędzy bytami intencjonalnymi a realnymi.
Modelowe przecież jedynie „formuły władzy” w toku wykładu „zyskują” ontologiczny status
dziejotwórczy i niepostrzeżenie przemieniają się w rzeczywiste i sprawcze podmioty w
programowo bezpodmiotowej koncepcji władzy autorki. Używane są jako substytuty faktów
społecznych ex post, względnie służą do sankcjonowania istniejącego stanu rzeczy.
Faktycznym przedmiotem namysłu autorki stają się gotowe sformułowania pewnych hipotez
wyjaśniających, tak jakby same te hipotezy – nie to, czego one dotyczą – stanowiły prawdę
władzy. Charakterystyczny jest brak (pomimo towarzyszącej wywodowi silnie perswazyjnej
aury) spoiwa genus proximum w ich definiowaniu. Tak naprawdę nie dowiaduję się, co spaja
formuły władzy, oraz tego, co czyni je różnymi w przedmiotowej odmienności, w
przechyleniu ku „formie, mocy i idei”. W warstwie analitycznej „Zawładnąć!” panuje
(ale także np. Chantal Mouffe) i jego rozważania o „sytuacji wyjątkowej”, jedności politycznej i szerzej, o
naturze tego, co polityczne.
7
determinizm konceptualnego a priori, metafizycznie ufundowanego proceduralno-sieciowego
„fetyszyzmu”. Formuły władzy przybierają, co prawda, postać hipostaz formy, idei i mocy,
ale to – jak rozumiem – swoista praforma, niejako „forma formuł władzy” (z centralnym
motywem „doświadczania formy”), bez domyślenia się której niedopowiedziana ontologia
Staniszkis cierpi na założeniową bezpodstawność – stanowi właściwy metafizyczny
fundament zarysu procesualnej teorii. Tym samym opisujący i analizujący procedury
zawładnięcia, kalkulujący „węzły”, roztrząsający „pajęczyny”, dokonujący pomiaru
„intensywności” postpolitycznej sieciowej „złożoności” dyskurs badaczki zakleszczony
zostaje pomiędzy wyspekulowaną pojęciowością sądów na temat władzy jako formy a
poststrukturalnym i postsystemowym „aparatem” dekonstrukcji ontologii podmiotu. Jest
wyrafinowaną próbą abstrakcyjnej, ontologicznie sankcjonowanej rejestracji i opisu, złożonej
i wymykającej się klasycznej kategoryzacji, rzeczywistości, ale jednocześnie normatywnym
projektem legitymizowania porządku społecznego, przez pryzmat którego poddaje się
namysłowi i ocenie wydarzające się procesy społecznego „zawładnięcia”.
Uważam, że radykalnie wykładana teza o sieciowym charakterze (stosunków) władzy
stanowi o istocie teoretycznej propozycji ontologii zawładnięcia. Charakterystyczny dla sieci,
z jej kratową strukturą, splotami i węzłami, jest brak hierarchii i fundamentów, poziomu i
pionu. W teorii zarządzania i organizacji mówi się co prawda o strukturze sieciowej jako
„zespole podmiotów” i wyróżnia podmiotowe role „architekta”, „dozorcy”, czy „brokera”, ale
– w wykładzie radykalnej sieciowej ontologii władzy prof. Staniszkis – żadne podmioty
(nawet te pozasieciowe i projektujące sieci) bądź hierarchie nie występują. Niemal wszystko
w eksplikowanej przez nią „władzy”, całkiem na przekór deklaracjom autorki, ma charakter
równoważny. Sieci, zgodnie z łacińską etymologią słowa „rete”, to także „sidła”, „wnyki”, a
więc „pułapka”. I oto, postrzegająca rzeczywistość (władzy) jako rodzaj pan-sieci, głosząca
sui generis ideologię sieciowości, Jadwiga Staniszkis wpada we wnyki własnej pojęciowości.
Cała eksplanacyjna struktura jej ontologii władzy, jej metafizyczne przedzałożenia,
taksonomie i typologie, obrachunki, parametry i wymiary, uwikłane zostają w swoistą (z
natury rzeczy spłaszczającą rzeczywistość) sieć samolegitymizacji i autoreferencji. Jej
kategorie nie odnoszą się do niczego poza samymi sobą, zapadając się w otchłań
synchroniczności wzajemnych relacji.
Tymczasem, pojęcie władzy zawsze już zakłada istnienie podmiotu, przedmiotu,
przestrzeni (zakresu, pola) i „wydarzania się” (niech będzie „procesu”) władzy. Władza
rozstrzyga
pomiędzy
sprzecznymi
interesami,
8
stanowiskami,
dążeniami,
posiada
instrumentarium realizacji celów, ich porządkowania, definiowania, interpretowania. Nawet
pytania – władza stawia w wyróżniony, „władczy” i hierarchiczny, sposób (to o interrogacji
władzy, pisał przecież w „Masie i władzy” Elias Canetti, że jest rodzajem „wbijania kolców”
w zapytywanych i badanych). To, co posiada podmiotowość, musi być „swego rodzaju
jednością, mieć jednorodną i niesprzeczną wewnętrznie wolę polityczną, zmierzać do
określonego celu” – w rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak władza sama przez się.
Każda władza jest „władzą dla siebie”, a ściślej: dla tych, którzy ją sprawują. Oczywiście
istnieje władcza presja struktur, ale mają one charakter celowy i podlegają władczemu
porządkowaniu także wtedy, gdy deformują się (a nie, jak sądzi Staniszkis, „formują”) w
rodzaj „rozmytej sterowności”. To, co z perspektywy jednych udziałowców porządków
władzy wydaje się nieprzeniknione i mgławicowe, dla innych, a mianowicie dla tych, którzy
decydują o regułach owej „nieprzenikalności”, już tak enigmatyczne nie jest. Toteż jeśli
mamy sensownie rozprawiać o ontologii władzy, to „ekonomia norm”, „nowa ontologia
prawa” i tym podobne intrygujące pseudonimy, metafory i metonimie ponadpaństwowego
władania nie powinny – więcej: nie mogą – przesłaniać rzeczywistych stosunków władzy.
Problem z rozważaniami Jadwigi Staniszkis polega – w moim przekonaniu – na ich
hermetycznym zamknięciu w samolegitymizującym się kołowrocie swawoli, konstytuującego
wykład, petitio principii: podmiotowe i hierarchiczne, zdroworozsądkowe koncepcje władzy
to anachronizm, zatem adekwatnym narzędziem do zrozumienia postnowoczesnej natury
władzy i zawładnięcia jest naukowa i niepodmiotowa, procesualna teoria władzy; jeśli zatem
rzeczywistość wymyka się naukowej kategoryzacji, to należy tę kategoryzację rozwinąć i
pogłębić; gdyż podmiotowe koncepcje władzy stanowią przebrzmiałe echo przeszłości, zatem
jedynym adekwatnym narzędziem analizy jest obecnie procesualna teoria. I da capo al fine.
Wszystko to potęguje jedynie surrealistyczną aurę dociekań i usprawiedliwia przypuszczenie,
że przypisująca szczególną dziejotwórczą rolę przełomowi nominalistycznemu XIV w.
Jadwiga Staniszkis wciąż czeka na swój własny nominalistyczny przełom12.
Aby dostatecznie to, nieco obcesowo wyłożone, przypuszczenie usprawiedliwić, służę
kilkoma przykładami.
Czytam w „Zawładnąć!”, że zasadniczym problemem rodzimej epistemologii porządku
jest „przeżywanie w Polsce państwa jako syntetycznego symbolu, a nie dynamicznej sieci
12
Staniszkis jest nominalistką na poziomie ogólnych deklaracji epistemologicznych. Jednakże w heurystyce
zastosowanej w Zawładnąć! motywem jej rozważań nie jest istniejący konkret władzy, z jej umocowaniem i
autorytetem, decyzjami, każdorazową asymetrią relacji opartej na posłuszeństwie i perswazji (rozkazie).
„Władzę” ktoś przecież ma – i tak naprawdę nie ma ucieczki przed pytaniem o „kto” władzy.
9
procedur i instytucji”, które czyni nas bezbronnymi intelektualnie w obliczu „dyskretnej
»przemocy strukturalnej«”, jako jednej z odmian „dyktatu formy”. Toteż – wywodzi autorka
– gdy na początku transformacji ustrojowej „zadziałała sama forma i fakt jej niezgodności z
fazą rozwoju: niepotrzebne były ani racjonalizacje ideowe (dyktat idei), ani dodatkowy nacisk
(dyktat mocy)”. Mam zatem, jeśli dobrze rozumiem, wziąć za dobrą monetę twierdzenie, że
dotkliwie obezwładniający fenomen „przemocy strukturalnej” to wynik prostego „spotkania
różnorodnych form”, zderzenia abstrakcyjnych czasów i struktur, nie interesów, nie
definiowanych podmiotowo oraz politycznie celów i środków, uruchamiających „lawinę
społecznej dyslokacji” i torujących drogę do uzależniania oraz dyscyplinowania państw i ich
rządów? Mam – jako że pogląd o podmiotowym charakterze władzy został przez panią
profesor pryncypialnie zanegowany – nie wnikać w to, kto i na jakiej konkretnej władczej
zasadzie wprawia w ruch te rzekomo samowładne i autonomiczne sieciowe formy, przy
pomocy jakich instrumentów nadaje im władczy impet oraz prawomocny, symboliczny
charakter? Mam na serio uznać, że – parafrazując słowa prof. Ewy Thompson – istnieje tylko
akcja, zaś aktorzy rozpłynęli się w sieci procesów i procedur? Ani myślę.
W innym miejscu, rozważając skutki „zawładnięcia” w ramach poszczególnych formuł
władzy, autorka notuje, że „najtrwalsze, jak się wydaje, są nawyki w sferze praktyki
wprowadzone przez dyktat formy”, a nieco dalej, że (generowana przez „dyktat formy”)
„władza arbitralna jest nieuchronnie władzą słabą”. Jeszcze dalej Staniszkis przekonuje, że (w
warunkach kryzysu) „dyktat idei i dyktat mocy nie mają już siły sprawczej”, aby koniec
końców stwierdzić, iż „przebudowa dyktatu formy opiera się już wyraźnie na dyktacie mocy
(…) i zbliża się do tradycyjnej (podmiotowej) formuły władzy”. Szkoda tylko, że bez
odpowiedzi pozostaje pytanie o naturę, o dialektykę „trwałości”, „słabości” i „siły sprawczej”
wymienionych powyżej „dyktatów”, które jednocześnie nabierają mocy sprawczej i słabną,
utrwalają się i obracają wniwecz.
„Dyktat idei”, podkreśla Staniszkis, to „najsilniejsza ze wszystkich trzech opisywanych tu
formuł władzy”, gdyż próbuje przyznać sobie „monopol na prawo decydowania o tym, co jest
»konieczne« (…), a więc wyłączone z moralnego osądu, który dotyczy tylko sfery wolności”,
aby w końcowej części książki przytomnie skonstatować, że każda władza (a więc już nie
tylko władza „dyktatu idei”) wciąż „dąży do uzurpowania sobie prawa do wyłącznego
określania, co jest »konieczne« (bezalternatywne) i do kontrolowania tej sfery”. Tym samym
przestaje być jasne, jaka to poznawcza i metodologiczna racja stoi za typologicznym
wyodrębnieniem tej formuły władzy – i zgubiona zostaje gdzieś „po drodze”, obszernie
10
wykładana w początkowej części książki, differentia specifica „dyktatu idei”. Na domiar,
dowiaduję się, że problemem „dyktatu idei” jest „brak kontroli, czyli niezdolność osiągania
założonych celów”, wynikająca z „nadmiaru władzy”13. Nie mam co prawda wątpliwości, iż
za eksplikacją „dyktatu idei” kryje się odrębna (inna niż w przypadku pozostałych
„dyktatów”) definicja „władzy”, ale, dalibóg, zachodzę w głowę – jaka? Mniejsza nawet o
trudność w odnalezieniu ogólnego, gatunkowego zbioru jednakowych cech definiujących
desygnat „władza” – tego, co wspólne w każdym z dyktatów – lecz jak zrozumieć naturę i
specyfikę władzy, której „siła” stoi w radykalnie biegunowej opozycji do jej władczej
„efektywności”? Czy jako, przepraszam za oksymoron, władzę bezwładności?
Mający
być
kuźnią
powściągliwości
i
samoograniczenia
władzy,
modelowym
kontrapunktem dla „dyktatu mocy”, „dyktat formy”, jednocześnie – wtedy, gdy Staniszkis
spogląda nań z perspektywy kryzysu – okazuje się prowadzić do ekscesu arbitralności,
sprzyjać „dezartykulacji państw”, rozbijać „jednolitość przestrzeni społecznej” i burzyć
„obszar jednostkowej pewności i sensu”. W obliczu tak dobitnie przedstawianych,
dezintegrujących tkankę społeczną, skutków realizowanego „poza kapsułą państwa” „dyktatu
formy” (jako zdaniem autorki najdojrzalszej formy form władzy) pojawia się pytanie o rodzaj
owego, konstatowanego w wielu ustępach „Zawładnąć!” przez autorkę, „samoograniczenia”,
o zwodniczą naturę przypisanej „dyktatowi formy” zasadniczej „powściągliwości”? Niestety
Staniszkis nawet wówczas, kiedy udziela trafnych odpowiedzi, zdaje się nie znać właściwych
i rozstrzygających pytań – toteż nie turbują ją zgłoszone wyżej przeze mnie wątpliwości.
Ostatni już przykład. Otóż, niezależnie od radykalnej diagnozy odpaństwowienia władzy i
bezwładności państw, pani profesor wskazuje (podsumowując książkę) na wciąż istotną
„dozorczą” (określenie moje – przyp. AM) rolę państw. Idzie jej o „pilnowanie, by standardy
i procedury (…) odpowiadały fazie i typowi rozwoju danego kraju”, o „zachowanie wpływu
na niekończące się reinterpretacje warunków brzegowych”. Istotnej i pozytywnej odpowiedzi
na pytanie, o to, w jaki sposób państwo ma „troszczyć się” o zachowanie wpływu, oraz o to,
jak ma „pilnować” standardów i procedur – w „Zawładnąć!” jednak nie odnalazłem. Jeśli
miałoby to wszakże oznaczać, że aby utrzymać samosterowność, jako warunek kontroli
własnej domeny, władza państwowa powinna „na zimno” kalkulować, roztropnie ważyć
decyzje – to, rzecz jasna, nie mam uwag. Tyle że autorka – w wyraźnej opozycji do mojej
13
Konsekwentnie, uważa autorka, że o końcu komunizmu (jako historycznego desygnatu dyktatu idei)
zdecydował „czynnik zewnętrzny (…), z perspektywy komunistycznego dyktatu idei »przypadkowy« (bo nie
wynikający z jego logiki)”, mianowicie czynnik geopolityczny.
11
życzliwej interpretacji – dopowiada, iż „z perspektywy realistycznej (podmiotowej) przecenia
się (…) moment polityczny (międzyrządowy)”, gdy tymczasem „o pozycji danego kraju
decydują dziś instytucjonalne relacje”, a nie „decyzje czy żądania polityczne”. Co mam o tym
myśleć? Że rządzący czym prędzej rozstać się mają z iluzją sprawczej mocy politycznych
decyzji? Że zamiast tracić energię na wysuwanie politycznych żądań, powinni raczej
scedować dyskrecjonalne uprawnienia na instytucje, które – lepiej niż państwo – pilnować
będą standardów oraz wezmą na siebie udział w reinterpretacji „warunków brzegowych”? O
jakie „instytucjonalne relacje” tutaj chodzi? Bo chyba jednak nie o relacje instytucji
państwowych, które swoją „troskę”, podobnie jak swój dozór (swoje „pilnowanie”), potrafią
wyrażać i egzekwować wyłącznie poprzez, traktowane z nieskrywaną awersją przez panią
profesor, „decyzje czy żądania polityczne” (niekoniecznie przecież zapominając przy tym o
regułach gry w poszerzanie pola manewru, o subtelnościach procesów ponadpaństwowych
reglamentacji i normalizacji)?
Może rację ma autorka, gdy podkreśla, że aby tę jej ponowoczesną dialektykę (formuł)
władzy należycie docenić i przyswoić, trzeba porzucić „optykę realistyczną z jej esencjonalną
perspektywą” i zastosować „postnominalistyczną ontologię relacji”? Widocznym się staje, że
do swoich taksonomii Jadwiga Staniszkis przykłada autoteliczne, każdorazowo odnoszone do
odrębnej, wewnętrznej logiki danej formuły władzy, kryteria obrachowywania „siły”,
„słabości”, „trwałości”, „mocy sprawczej”, „konieczności”, „przypadkowości”, czy
„rządności”. Porzucone więc zostają przez nią reguły zdyscyplinowanego dyskursywnego
myślenia w kategoriach „różnicy” i „istoty” na rzecz modalnej, wielowartościowej logiki
władczej buchalterii. Tymczasem precyzyjne dystynkcje znaczą i ważą, zaś pod ich
nieobecność naszym myśleniem poczyna kierować techniczna indyferencja.
Rozum w niewoli sieci
Autorka „Zawładnąć!” nie stawia problemu materialnych warunków władzy, nie pyta o jej
fenomenologię, nie docieka zagadnień jej przepływu pomiędzy światem tytularnej polityki a
nacechowanym waloryzowaną etycznie apolitycznością światem gospodarki i finansów,
techniki, informacji czy mediów. Symptomatyczny jest ekscesywny charakter kategoryzacji,
tak „dyktatu idei”, jak i „dyktatu mocy”. Użycie terminu „dyktat idei” i jego rodzajowe
uwikłanie w komunizm, wskazanie na Rosję bolszewicką jako swoisty poligon doświadczalny
12
„dyktatu idei”, jego czysty niemal desygnat14, prowadzi do dyskredytacji niematerialnej,
przekraczającej czysto fizykalny wymiar rzeczywistości idei. Tym samym w praktyce
uniemożliwia prowadzenie dyskusji w kategoriach legitymizacji, tj. usprawiedliwienia władzy
poprzez odwołanie się do porządku względem tego, co materialne transcendentne,
mianowicie do ideowo-politycznej formy, a ściślej – do idei reprezentacji. W realnym świecie
władzy, nie w fantomicznej krainie „dyktatów”, każda władza polityczna „posługuje się
dyktatem idei”, ponieważ dokonuje „zawładnięcia” domeny społecznej poprzez „narzucenie
określonej interpretacji pojęć”, tj. obowiązującego porządku symbolicznego, a tym samym
konstytuuje oficjalną sferę pozoru tego, co rzeczywiste. Powtarzam: każda władza polityczna,
gdyż współczesne demokracje w sposób oczywisty nie różnią się w tym względzie od
klasycznego bolszewizmu15.
W przypadku „dyktatu mocy” już na pierwszy rzut oka uderza, rzadko spotykana w
pracach teoretycznych pani profesor, silna manieryzacja i psychologizacja słownika jego
analizy oraz opisu. Na poziomie języka rejestruję wyraźną inklinację autorki do pojęciowego
stłumienia i wyparcia niepokojącej, subiektywnej „woli mocy”: naga władza i utrwalanie
siebie zamiast rządzenia, polityczny klientelizm, delegitymizacja konkurentów, zarządzanie
emocjami, bezideowość i wiele innych przypadłości cynicznego traktowania władzy przez
dysponentów „dyktatu mocy” – cała ta przelewająca się nadmiarowość „dyktatu” sprawia
wrażenie swoistej psychospołecznej manii. W podtekście jej analiz silnie rozpoznawalny jest
absmak, rodzaj licentia poetica, wobec domniemanej – wymykającej się zobiektywizowanym
standardom metaregulacji, zawsze możliwej – przemocy, której nośnikiem ma być rzeczony
„dyktat”. Trudno doprawdy przejść do porządku dziennego nad wątpliwościami dotyczącymi
adekwatności, stosowalności i w ogóle przydatności kategorii badawczej (cały czas mowa o
14
Niezależnie od wielu interesujących, w znakomitej części powtórzonych za Nikołajem Bierdiajewem,
spostrzeżeń dotyczących bolszewickiej ideokracji.
15
Natomiast bolszewizm to – w moim przekonaniu – fanatyzm myślenia ekonomicznego i techniki oraz
kolektywna racjonalność ekonomiczna w formie monopolu państwa, nazwanego „socjalistycznym”, jako
jedynego kapitalisty, ale przede wszystkim: legitymizacja wywłaszczania i zawłaszczania jako obowiązującej
zasady rewolucyjnego nadlegalizmu, stojącego ponad zwyczajowym prawnym porządkiem państwa. Cytowany
wyżej Schmitt, m.in. w Teologii Politycznej, zwraca uwagę na symptomatyczną wymowę zajadłego sporu o
proletariat Bakunina z Marksem i Engelsem w okresie I Międzynarodówki. Dla Bakunina proletariat to przede
wszystkim rewolucyjny taran, nieokiełznana zdemoralizowana masa, canaille, podczas gdy późniejsi „klasycy”
chcą podporządkować proletariat „ojcowskiej władzy państwa-rządu”, a zarazem wskazują na konieczność
cywilizowania, kształcenia i uświadamiania (aż po osiągnięcie postulowanego stanu samoświadomości „klasy
dla siebie”) mas roboczych. Spór ten dobrze ilustruje rolę formuły rewolucyjnej nadlegitymizacji działań
ekspropriacyjnych i apropriacyjnych w Rosji bolszewickiej i w stalinowskiej fazie rozwoju obozu
socjalistycznego.
13
„dyktacie mocy”), pod którą podpadają reżimy i władanie tak różne, jak: Kaliguli,
Czyngischana, Napoleonów, Romanowych, Habsburgów, Piłsudskiego, Hitlera, Roosevelta,
Adenauera, Łukaszenki czy Putina.
W trakcie lektury tracę nadzieję na odnalezienie jakichś istotnych, zewnętrznych wobec
tego, co obiektywizowane poprzez sieci procesów i relacji, kryteriów, które dawałyby szansę
na odniesienie konceptualnej struktury badawczej prof. Staniszkis wprost do społecznej
struktury rzeczywistości. W przestrzeni sieciowej metafizyki formy nie istnieje żaden inny
horyzont
oprócz
autorskiego,
pojęciowego
matrixu
postulowanego,
a
zatem
„obowiązującego” status quo. Tak naprawdę tym, co najbardziej realne, tym, co istnieje
bardziej niż cokolwiek inne, jest od początku założona, choć werbalnie nieobecna,
zracjonalizowana
obiektywna
konieczność
–
przywołanej
przeze
mnie
wyżej
–
metaregulacyjnej praformy jako swoistej „formy formuł władzy”.
Nie należy przy tym zapominać, że w epoce miarodajności tego, co naukowe i
zobiektywizowane16 stylizowana na teoretyczną dysertację diagnoza rzeczywistości pełni
funkcję legitymizacyjną i normalizacyjną. Mniejsza o naukowo opakowane sympatie („dyktat
formy”, nominalizm) i antypatie („dyktat mocy”, realizm tomistyczny) autorki, mniejsza o
perswazyjne zwroty wartościujące, np. imputowanie niskich lub ograniczonych kompetencji
językowych i „braku wyczucia formy” rzecznikom realistycznej epistemologii. Rzecz w tym,
że żadną miarą nie udaje się autorce wznieść swojego paradygmatu władzy ponad
ograniczenia wynikające z jego sieciowego podczepienia (trudno przecież mówić w tym
przypadku o „ugruntowaniu” czy „ufundowaniu”), z własnego sieciowego credo. Bo oto
Jadwiga Staniszkis, już jako publicystka i komentatorka, dla potrzeb analizy bieżących
wydarzeń politycznych porzuca swój bezpodmiotowy i sieciowy paradygmat: używa języka
gry interesów, rozpoznaje cele, wpływy i decyzje skonfliktowanych podmiotów i ośrodków
władzy17. A zatem odwołuje się (jakby powiedziała ta „druga” Staniszkis – teoretyk, ontolog i
antropolog władzy) – do nieobowiązujących, „zdroworozsądkowych i intuicyjnych” pojęć i
metod analitycznych. To słownikowe rozdwojenie i metodologiczne rozszczepienie,
komentatora oraz socjologa jako dwóch w jednym wskazuje, moim zdaniem, na dotkliwą
16
Martin Heidegger twierdzi, że „coś obecnego nie jest samo z siebie obiektem, by następnie postulować jakiś
podmiot, lecz obiektem staje się tylko w obiektywizacji dokonującej się dzięki jakiemuś podmiotowi”.
Nowożytne pojecie obiektywności dokumentuje „władzę jakiegoś »podmiotu«, który »postuluje« jakiś obiekt”.
Podążając za rozpoznaniem autora Bycia i czasu, w przypadku Zawładnąć! władczym podmiotem jest
oczywiście Jadwiga Staniszkis.
17
Może nieco irytować dyżurna w takich razach – przy omawianiu spraw krajowych – analityczna reguła
reductio ad Tuskum.
14
nieprzystawalność jej teoretycznych kategorii i analitycznych narzędzi do diagnozy i
rozumienia konkretnej rzeczywistości władzy18.
Nieludzki świat władzy sieci
W moim przekonaniu swoisty sieciowo-proceduralny dogmatyzm autorki „Antropologii
władzy” i „Zawładnąć!” zawiera wyraźną antropologiczną intencję, znosi człowieka jako
pytanie oraz uchyla, fundujące każdą (pozytywną) antropologię władzy, zagadnienie
problematyczności bądź braku problematyczności natury ludzkiej. Wyabstrahowany poprzez
ponowoczesne (niemal ezoteryczne) „doświadczanie formy”, hipotetyczny przecież i
odrealniony, „człowiek Staniszkis” jest w sferze publicznej indywiduum sprywatyzowanym,
pozorowanym i zneutralizowanym – w perspektywie rozważań o władzy sieci procesów, w
istocie rzeczy, martwym.
Rzecz w tym, że pozostając w pojęciowych ramach paradygmatu władzy Staniszkis, nie
sposób postawić żadnego, zewnętrznego względem postfaktycznego ratio autonomicznych
procedur i neutralnych samosprawczych sieci, naprawdę istotnego pytania o – z natury rzeczy
zawsze aksjologiczne – cele. Dodatkowo każdorazowe pytanie o cel implikuje pytanie o
podmiot, a przecież istotne myślenie Staniszkis przebiega po linii pojęciowej substytucji
decyzji i wartości przez „minimalne standardy” normalizacyjne. Sieciowo-procesualny
paradygmat „zawładnięcia” stanowi cel sam w sobie (a raczej „dla siebie”) i dlatego pozwala
na wyparcie pytań o cele, jakie stawiają sobie ludzie, jako jednostki, i jako wspólnoty
(polityczne jedności), na takie ich immunizowanie bądź przemieszczanie, że znajdują się one
w teoretycznym zakryciu – za konceptualnym ekranem dyskursu o efektywności,
intensywności czy penetracji władzy. Tak naprawdę, ani w „Zawładnąć!”, ani we
wcześniejszej „Antropologii władzy” nie istnieje punkt posadowienia, z którego można
byłoby sproblematyzować człowieka i zarazem poddać interrogacji wszechwładną,
zakrywającą horyzont człowieczeństwa, rzeczowość i przedmiotowość założonego świata.
Wykładana w książce antropologia władzy jest antropologią, by tak rzec, negatywną,
apofatycznym przedłożeniem człowieka, rozumianego jako homo absconditus19. Pomimo
humanistycznego wystroju, licznych odwołań do „jednostki” i „indywiduum” oraz dyżurnych
18
Na problem braku adekwatności modeli teoretycznych do analizy zjawisk społecznych wskazywał
wielokrotnie Prof. Andrzej Zybertowicz. Testem na miarodajność (stosowalność) danego modelu
heurystycznego ma być – zdaniem autora Pociągu do Polski. Polski do pociągu (Warszawa, 2011) –
aplikowalność jego kategorii teoretycznych do konkretnych, także publicystycznych, analiz rzeczywistości.
19
„Człowiek ukryty” – termin wprowadzony do intelektualnego obiegu przez Helmutha Plessnera.
15
odniesień do „społeczeństwa”20, jakakolwiek mająca znaczenie, a więc sprawcza,
subiektywność władzy utożsamiona zostaje przez panią profesor z polityką (w domyśle:
partyjną) jako domeną, niekierującego się rzeczowością i racjonalnością ekonomicznotechniczną, kaprysu, terytorium irracjonalnego, nieczystego i emotywno-wolicjonalnego
języka, w którym „logos splata się (…) z mitem, opis z oceną, emocja z argumentem (…),
poznanie z interesem”21.
Wbrew sugestiom (ale i nadziejom) pani profesor próby rozcieńczenia polityczności w
sieciowym proceduralizmie „ekonomii norm” i „nowej ontologii prawa”, w zmistyfikowanym
imperatywie społeczeństwa jako niekończącej się i samowystarczalnej kontraktualności, nie
znoszą tego, co polityczne, a jedynie potęgują podejrzliwość. „Minimalne standardy”,
podobnie jak „metareguły”, pozostają bowiem wyłącznie intelektualnymi i formalnoprawnymi protezami, a podlegające im społeczeństwa stają się podatne na manipulację i
demagogię, tracą pewność i są mniej przewidywalne. Dostrzega to także prof. Staniszkis,
podkreślająca (w obliczu kryzysu) w „Zawładnąć!”, że „postnominalistyczne strategie
wyeliminowania niepewności z życia społecznego okazały się zawodne i niewystarczające”,
zacieśniły horyzont czasowy i pogłębiły nieprzewidywalność zjawisk społecznych22.
Dodatkowo zdehumanizowana „władza Staniszkis” jest w stopniu niepomiernie większym
niźli jej rzekomo anachroniczne poprzedniczki władzą wyzwoloną z potrzeby umiejscowienia
samej siebie, względnie bycia umiejscowioną. Jest normalizacyjną, bio- i psychowładczą,
zarządczą pedagogiką wyabstrahowanej – z dającej się oswoić i udomowić przestrzeni
międzyludzkich sprawunków – produkcyjno-handlowo-konsumpcyjnej monady ludzkiej. W
paradygmacie władzy badaczki nie ma miejsca na jakiś rodzaj więzi i wspólnoty, na motyw
20
„Społeczeństwo” Staniszkis to dobrowolne zrzeszenie jednostek, powołane na zasadzie kontraktualności.
Autorka z karkołomną językową pomysłowością unika w Zawładnąć! odwoływania się do (obciążonej
esencjonalizmem?) kategorii „narodu”, zastępując ją nie tylko „społeczeństwem”, ale i grupą pojęć oderwanych,
jak „masa”, „podmiot” czy „umysł” (także wtedy, gdy problematyzuje polskie doświadczenie „Solidarności” i
wykłada swoje rozumienie epistemologii porządku).
21
Normy, procesy i procedury są pozbawione gorliwości i namiętności (Arystoteles określa je mianem
patheticon). Idea zobiektywizowanej proceduralizacji władzy jest także – co odnotował w Nomosie Ziemi
Schmitt – wypełnieniem przez ponowoczesny rozum na zasadzie per procura, ulokowanej w komunizmie,
nadziei i obietnicy Engelsa, że „pewnego dnia ustąpi cała władza jednych ludzi nad drugimi, zostanie jedynie
produkcja i konsumpcja, a »rzeczy same sobą zarządzać będą«”. Cyt. za: The Nomos of the Earth In the
International Law of the Ius Publicum Europaeum, New York 2003, s. 241 (oryg. Der Nomos der Erde im
Völkerrecht des Ius Publicum Europaeum, Berlin 1950).
22
Każda z formuł władzy – wykłada autorka – „tworzy specyficzne wyzwanie i ramy dla funkcjonowania
jednostek”, zarówno w sferze moralności, jak i w wymiarze poznawczym. I tak, „dyktat formy” wywołuje
„rozszczepienie realności i nieuchronną nieciągłość w sferze percepcji i ocen”, a zatem swoistą zapaść
epistemologiczną.
16
tożsamościowej jedności, która miałaby głębszy, zbudowany na wykraczającej poza czysto
racjonalne reguły gry społecznej zasadzie przynależności. Nie ma w nim miejsca na związki
lojalności, solidarności czy pokrewieństwa, na relacje niesprowadzalne, mówiąc językiem
prof. Ryszarda Legutki, do „technicznych procedur (…) i technologiczno-operacyjnych
kategorii”.
Jako że – na co wskazałem powyżej – same (nominalnie neutralne) reguły stają się
władczym instrumentarium perswazyjnym, a przez to także politycznym, nie może dziwić
pogląd autorki, jakoby w zaistniałej sytuacji usieciowienia władzy konieczna była „zmiana
nastawienia i przyzwyczajenie się do tego, ze nie można wyeliminować ani niepewności, ani
arbitralności władzy”. A więc jednak fiat retis, pereat mundus23? Pytanie o to, co powstrzyma
zatrważającą dzisiejszego człowieka niepewność i nieprzewidywalność, skoro nie jest już, jak
chce Staniszkis, możliwa realna instancja centrum władzy politycznej jedności (ośrodka
poskramiającego anonimową i wszędobylską władzę sieci „nadzorowania i karania”),
pozostaje w „Zawładnąć!” bez dobrej i przekonującej odpowiedzi. Wypada jednak przyznać,
że (na tle kryzysu) autorka przynajmniej stara się podjąć – niestety każdorazowo
unieważniane przez kolejne obroty błędnego koła jej ontologii i antropologii władzy – lokalne
(i krajowe) próby rehabilitacji realizmu pojęciowego i waloryzacji „centrum” (państwowej
władzy), przyznając m.in., że amortyzujący niepewność „dyktat mocy” oferuje „silny
fundament i nieustannie reprodukujące się źródło energii”.
Proceduralna deformacja świata
Normy (procedury) nie są samowładne, nie realizują się same przez się, wymagają instancji
autorytetu władzy. Gdy personifikujemy „strukturalną złożoność” świata, przełamujemy
bezosobowe, abstrakcyjne i wyzute z odpowiedzialności, rozumienie władzy, dokonujemy
redukcji rozmytej procesualności do tego, co fenomenologicznie istotne – do momentu
czyjejś władczej decyzji, do aktu władczego rozstrzygnięcia, do władczego uznania jednych
rzeczy za istotne, a innych za nieważne (bądź mniej ważne), do władczego zapytywania, do
zawsze władczej interpretacji, do władczego stanowienia dla siebie i innych (wspólnych)
celów i norm, do władczej ekskluzji jednych i inkluzji innych w horyzont wspólnych
przedsięwzięć.
23
„Sieciom musi stać się zadość, choćby świat miał zginąć”.
17
W „Nomosie Ziemi”, przywołując greckie znaczenie słowa „nomos”24, jako modus
operandi porządku (władzy), Carl Schmitt przypomina, że odsyła ono wyłącznie do
przedmiotu, materii jakiejś rzeczywistości, np. w słowie „ekonomia” wchodzi w związek
frazeologiczny z „oikos” (gr. dom, gospodarstwo). Inne semantyczne asocjacje „nomosu” – w
astronomii, gastronomii, eunomii (praworządności) czy izonomii (równości) – potwierdzają
jego czysto przedmiotowy charakter, związek z bezosobową społeczną, gospodarczą czy
własnościową sytuacją danej wspólnoty. „Nomos” penetruje, jak pisze Schmitt, „archie” i
„kracje”, które na sposób platoński „ubierają” władzę w różnorodne formy, bądź to wskazując
na źródła, (gr. „arche”), bądź też odwołując się do siły, przemocy (gr. „kratos”) jako
właściwych podstaw władzy25. W istocie rzeczy żadna z form ustrojowych, żaden rząd nie
istnieje bez „nomosu”, podobnie jak „nomos” nie jest w stanie przetrwać bez nich26. Gdy,
wskutek połączenia „archii” i „kracji” z „nomosem” pojawiają się właściwe imiona (nazwy)
władzy, znika czysto przedmiotowy „nomos” oraz zawarty w źródłosłowie „nemein” ściśle
materialny (nieformalny), trojaki – ekonomiczny, socjalny i administracyjny – obrachunek.
Rzeczywiście istotne pytanie o prawo (procedury) to pytanie o to, w czyim imieniu
występują i jakie imiona (oraz nazwiska) noszą ci, którzy stoją za władczym porządkiem
normatywnym narzucają cele i kontrolują reguły, określają sposoby ich realizacji,
przygotowują je i przeprowadzają, a koniec końców, także je interpretują. Prawo posiada
władczy potencjał organizowania, nazywania i zagarniania świat, ale jako czysta i formalna
postulatywność jest ono wyłącznie roszczeniem. Gdy prawo-nomos włada, gdy wywiera
rzeczywisty wpływ, kiedy posiada „zdolność uniemożliwiania jednostkom albo grupom
dostrzegania ich interesów”27, to musi mieć w tym udział jakaś „kracja” czy „archia”. Wynika
z powyższego, że właściwi instygatorzy sieciowej, rzekomo neutralnej i pozapolitycznej,
niepodmiotowej rzeczywistości władzy, z natury rzeczy pozostają anonimowi. Prawdziwy
suweren skrywa się w mroku procedur i procesów, w ich – dobrze stosuje się w tym miejscu
24
Schmitt wywodzi pochodzenie „nomos” od „nemein”, które ma trojakie znaczenie: nabycie (przywłaszczenie,
zawładnięcie); podział (np. w starożytnej Grecji: administracyjny), rozdział, dystrybucja; oraz produkcja i
utylizacja, użycie tego, co wytworzone (od: pasza, pastwisko).
25
Platońska arystokracja, demokracja i timokracja wskazują na zdobycie (siłą) władzy jako jej warunek; a
monarchia i oligarchia odsyłają do podmiotu władzy, czy to jednostkowego, czy zbiorowego.
26
Nie można „dawać, dzielić i przydzielać” (nemein) bez uprzedniego przywłaszczenia, które wymaga
przyzwolenia (decyzji) władzy. Historia świata – zanotował Schmitt – „jest historią rozwoju metod, środków i
form przywłaszczenia zinterpretowanych jako postęp”, począwszy od zaboru ziem, przez zawłaszczenie mórz,
dalej przemysłu, skończywszy na opanowaniu powietrza i kosmosu.
27
Przywołuję w tym miejscu celną definicję władzy zdeklarowanego filozoficznego adwersarza Schmitta,
Jűrgena Habermasa. Sam Schmitt notuje w Nomosie: „Ustanawiać prawo to tyle co przydawać legalną (prawną)
wartość interesom”.
18
termin pani profesor – „rozmyciu”, za pozorem, mówiąc słowami Petera Sloterdijka,
„idealistycznej protekcyjności, kiedy to forma uważa, że może wedle uznania kształtować
materiał”28.
Parafrazując myśl autora „Teologii Politycznej”, podkreślam, że żadna wielka społeczna
antyteza nie może zostać rozwiązana przez procedury i proceduralizm. Same normy nie mają
żadnego wyróżnionego, politycznego czy moralnego sensu, są tworami wyłącznie
regulatywnymi, które, jak słusznie zanotował Marek Cichocki, „nie wnikają w materię rzeczy,
nie rozsądzają jej w znaczeniu dobra lub zła, prawdy lub kłamstwa”. Jedynie odwołanie się do
żywej formy osobniczej i wspólnotowej egzystencji, formy osadzonej w reprezentujących
porządek społeczny, mających imiona, nazwiska i nazwy własne prawach i instytucjach –
formy formującej materię, niepodmienionej przez quasi-formalne artefakty i deformujące
ludzki świat pseudonimy rzeczywistości władzy – tworzy prawdziwą intelektualną
alternatywę dla świata totalnej rzeczowej immanencji. Tymczasem w „Zawładnąć!” prawda o
tym, że przesłanki ważności i autorytetu procedur (norm, regulacji) są natury pozaformalnej –
że znajdują się poza polem zracjonalizowanego wyobrażenia obiektywnej sieciowej
przyczynowości, w obszarze uznaniowej, arbitralnej, rozstrzygającej konflikty interesów,
zawsze biorącej własną (w opozycji do cudzej) stronę, subiektywnej przyczynowości, nie jest
dostępna. I to pomimo faktu, iż polityczna decyzja – cytuję Cichockiego – „poprzedza w
czasie, logicznie i fenomenologicznie kodyfikację, stanowi sine qua non dla rozwiązań
ustawowych”, i wbrew pragmatyce, w myśl jakiej ci, którzy sprawują władzę, powołując się
na normy prawa i działając „na podstawie” i „w imieniu” prawa (co nominalnie „ma
oddzielać decyzję od substancji woli”), umiejętnie skrywają osobiste akty decyzji i
interpretacji za kurtyną otwartości procedur legislacyjnych i ich autonomii29.
Sprowadzenie norm prawa do technologii (ich stosowania i egzekwowania), i sam postulat
„otwartości konstytucjonalizmu”, przemienia się w praktyce w swoje przeciwieństwo, gdy –
jak wywodzi Schmitt – „decyzje podejmowane w imieniu prawa tworzą kolejny poziom
28
P. Sloterdijk, Pogarda mas, Warszawa 2012. Znacznie lepiej niż pani profesor Staniszkis – pomimo istotnego
podobieństwa diagnoz epoki – rozumieją „władzę globalizacji” autorzy Imperium. Hardt i Negri wielokrotnie i
dobitnie podkreślają, że dopełnieniem systemu normalizacyjnego imperium jest „wir aktywności centrów”
władzy, „kształtowanie i systematyzowanie całości spraw” poprzez „dyscyplinarne zarządzanie”; poprzez
„momenty: inkluzyjny, dyferencjalny i kierowniczy”, a także „sankcje i represje nadnormatywności, jako
swoistego prawa policyjnego”.
29
Sama „autonomia” jako pojęcie przekraczające wewnętrzny i duchowy wymiar człowieka (a więc wymiar
jego autonomii duchowej), cecha domeny publicznej – pozbawiona jest desygnatu. Jest terminem zwodniczym i
ściśle polemicznym, gdyż „nomos” wyzuty z substancji „kracji” i „archii”, a zatem niedysponujący przemocą i
niewypływający z podmiotowego źródła woli, jest ontologiczną niemożliwością.
19
zakrycia
i
mroczności”.
Dominacja
zawłaszczającego,
za
kurtyną
tytularnej,
zdeontologizowanej władzy publicznej, coraz większe połacie świata, przenikającego i
penetrującego nasze życie – „wielogłowego” i „wieloramiennego” kapitału – nie tworzy
formy, a jedynie przemienia zniekształconą przez postdemokratyczny eksces formę
polityczną w pusty ornament. „Władza »kapitału« sprawowana jest za kulisami, dlatego nie
tworzy żadnej formy”, a jedynie destruuje „żywą formę prawa”, deformuje porządek prawny,
aby przerobić go w pseudoformę – jak powiada Schmitt – „abstrakcyjną, twardą i zastygłą”.
I tak, aby rzecz właściwie zilustrować, za konstytutywną dla obecnej fazy procesów integracji
europejskiej (obowiązującą jednak przecież in aeternum) normą dostosowania prawa
krajowego do prawa unijnego, jako władczą regułą porządkowania Pax Europea, skrywają się
konkretne i zróżnicowane, wchodzące w intymne relacje z kapitałem, ośrodki i poziomy
władzy europejskiego pluriversum. Są państwa i narody, które wierzą, że regulacje te mają
walor wiążący, oraz takie, które w utrzymywanie tej wiary – przy pomocy dobrze
wykalkulowanych politycznie sposobów hegemonialnej socjalizacji tzw. proeuropejskich elit
– dalekowzrocznie inwestują. Nie przypadkiem, co dobitnie podkreśla Krzysztof Szczerski, z
najwyższym stopniem tzw. harmonizacji prawa europejskiego mamy do czynienia w nowych
państwach UE, podczas gdy „stare” – twórczo manipulują regulacjami i normalizacjami
europejskimi. Ten sam przepis dotyczący zakazu pomocy publicznej w Polsce i np. w
Niemczech przekłada się na radykalnie asymetryczne możliwości rozwiązywania problemów
(casus stoczni polskich vis-à-vis niemieckich), także finansowych (banki). Stoją za tym:
świadomie skalkulowany cel i metoda zawładnięcia poprzez neutralizację i odpolitycznienie
systemów normatywnych Unii Europejskiej; oraz ponadnarodowe sieci wpływów i
zależności, mające swoich architektów i dozorców w rządach oraz zaprzyjaźnionych
globalnych korporacjach. Także reguły światowego handlu czy finansów mają swoich
architektów, a także operatorów i w żadnym razie nie stanowią dzieła „ślepego zegarmistrza”.
Na ponadpaństwowych i krajowych forach władzy, w rodzaju MFW, WTO, Banku
Światowego, czy GATT, ustalenia nie „stają się”, ale są świadomie tworzone na drodze
negocjacji i przetargów, „rozróbki i rozmiękczania”, są forsowane przy pomocy siły
pieniądza, podążającej za nim ekspertyzy oraz korporacyjnych mediów, jako centralnego
systemu nerwowego globalizacji30. W ogóle deregulacja – to uwaga dla rodzimych jej
30
P. Sloterdijk m.in. w Pogardzie mas wskazuje na mass media, które uosabiają (m.in. poprzez zarządzanie
strachem) zasadniczy potencjał nowożytnej władzy: „Zdolność do przekonującego grożenia, tzn. do tego, by
pokazywać wrogom i poddanym ich władczynię, śmierć”. Lęk przed śmiercią stanowi – powiada (za Hobbesem)
20
rzeczników i adwokatów – nie jest procesem spontanicznym, ale dokonuje się w sposób
regulowany. Toteż ci, którzy, jak powiada Chantal Mouffe, „opowiadają się za uwolnieniem
rynków lub handlu spod kontroli państwowej, nie domagają się wcale mniejszej kontroli, ale
po prostu innego jej rodzaju” – kontroli przez rozporządzający siłą perswazji pieniądza
kapitał.
Pozór i prawomocność władzy
Ponowoczesna „arbitralność”, opisywana przez autorkę „Zawładnąć!” w kategoriach
manipulowania formą, w sposób oczywisty ujawnia prawdziwego adresata projektów i
praktyki integracyjnej oraz globalizacyjnej, w istocie demaskuje uprzywilejowaną, acz
nieartykułowaną, pozycję perswazyjno-(za)władczą, zajmowaną w warunkach „otwartego
konstytucjonalizmu” przez grupy „wyposażone w rzeczywiste atuty przetargowe” –
zorganizowane grupy interesownego nacisku, które za kulisami ponadpaństwowej (w Europie
na dodatek parodiującej kontynentalne obywatelstwo) sceny politycznej, nie szczędząc
monety, zyskują efektywny wpływ na kształt nominalnie neutralnych procedur i normalizacji.
Za normatywno-proceduralną fasadą panuje władcza reguła rozpraszania (pomiędzy
anonimowych udziałowców oraz tzw. rynki) i jednocześnie maskowania rozstrzygających
decyzji – jako aksjologicznych i antropologicznych przesądzeń. W cieniu, na nieobecnym w
książce Staniszkis władczym planie „wewnętrznego kręgu” dominacji, wymoszczone zostaje
miejsce dla nowego typu darwinizmu: uzbrojonej w przekonujące argumenty drapieżnej
władzy trustów, karteli czy holdingów, nierzadko przesądzających o regułach gry i
zawężających pole oddziaływania ośrodków tytularnej władzy publicznej. Równolegle,
będąca
obiektem
zmasowanego
„oswajania”,
gwarantująca
bezkarność
grupom
interesownego wpływu, przekształcającym się w quasi-państwowe instytucje, władza
państwowa traci walor i funkcję etyczną – rezygnuje z pretensji do (krępującej swobodę
wykalkulowywania osobistych i grupowych materialnych interesów dysponentów władzy)
reprezentacji politycznej jedności ludu31.
autor – „uniwersalne podłoże poddaństwa jako rozumnej troski o siebie w obliczu jawnego lub skrytego
zagrożenia unicestwieniem”.
31
Rzecz jasna, zasadniczo odmienna jest „zdolność reprezentacji politycznej jedności ludu” ze strony rządów
USA, Niemiec, Chin czy Francji i rządów krajów peryferyjnych. W planetarnej rzeczywistości hierarchicznej
21
Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, że (konstatowane i postulowane przez panią
profesor) rządy norm (prawa, procedur), a także, będąca symptomatycznym przejawem
proceduralnej samoświadomości, „procesualna teoria” – stanowią przebiegłą formułę
politycznego panowania, w ramach którego posiadanie przywilejów związanych z władzą nie
wymaga już ponoszenia odpowiedzialności. Tak pojęta „władza” staje się bezkarna. Jej istotą
jest – podkreślam – instytucjonalizacja nieodpowiedzialności. Patrząc z tej perspektywy,
„Zawładnąć!” Jadwigi Staniszkis jest próbą stworzenia teorii – a więc naukowego,
eksperckiego uprawomocnienia – bezkarnej i nieodpowiedzialnej władzy poprzez
ontologiczne zakrycie jej podmiotowego charakteru. Jest projektem dehumanizacji władzy,
polegającym na semantycznym nadużyciu, na przesłonięciu za „chmurą metafor” decyzji
jednostek i grup ludzkich. Wszak rzeczywiście odpowiedzialni mogą być tylko znani z
imienia i nazwiska, konkretni, empiryczni ludzie, nie flatus vocis32, nie puste słowa i czyste,
racjonalizujące przemoc historii, nazwy.
Idea reprezentacji, czyli dygresja o błędnym użyciu nominalizmu
„Wszystkie zdeteologizowane pojęcia obciążone są ciężarem swych naukowo nieczystych
źródeł” – zanotował w drugiej części „Teologii Politycznej” Carl Schmitt, dodając, że „każda
koncepcja prawa jest obciążona hipoteką starych teologicznych i metafizycznych opozycji”33.
Za centralnym w twórczości Staniszkis motywem doświadczenia formy, eksplikowanym
przez procesualną teorię władzy, stoi jej ściśle fizykalny „światopogląd naukowy”, radykalna
epistemologia świata jako immanentnej samosprawczej materialnej faktyczności – świata po
śmierci Boga, bogów i idei. Za sieciowym, relacyjnym, amorficznie złożonym obrazem
„władzy
globalizacji”,
stoi
domniemana
prawomocność
samego
prawa,
jego
samoustanawiające się rządy, perswadowane przez Staniszkis pod postacią proceduralizmu
metaregulacji – który pozorując troskę i dociekliwość, w istocie odrealnia fenomen władzy,
dokonuje jego pojęciowej kradzieży.
Warto uświadomić sobie, że mówiąc o „prawie”, dotykamy dwóch fenomenologicznie
rożnych momentów: tworzenia bazy normatywnej prawa (jako prawa pozytywnego); oraz
określania warunków możliwości tworzenia prawa (jego legitymizacji, zasad kontroli
władzy,panuje nowoczesna, globalistyczna formuła zależności: obok centrum istnieją ośrodki półperyferyjne i
peryferia, suflerzy i beneficjenci poszczególnych rozdań europejskiej i światowej władczej gry normalizacyjnej.
32
W swobodnym tłumaczeniu: „puste dźwięki”. Termin przypisywany Roscelinowi, nauczycielowi Abelarda.
33
Cyt. za: C. Schmitt, Political Theology II. The myth of the Closure of any Political Theology, Cambridge 2008
(oryg. Politische Theologie II. Die Legende von der Erledigung jeder Politischen Theologie, Berlin1970).
22
legislacyjnej czy reguł konsensusu). Zatrzymując się na drugim, warunkującym kształt prawa,
aspekcie zagadnienia, należy podkreślić, że w języku dominującej dziś jurysprudencji,
„legitymizacja” znaczy tyle, co „bycie w prawie” (prawo do stanowienia prawa), zaś
„legalność” oznacza „praworządność”. W demokratycznej rzeczywistości to legalna forma
procedur normatywnych przesądza o ich prawomocnym i wiążącym (władczym) charakterze.
Tyle że samo prawo nie ma władzy, nie rządzi. Czy więc państwowe i ponadpaństwowe
prawodawstwo to jedynie przystawianie pieczęci do norm, które mają zewnętrzną względem
(aparatu) państwa (albo np. Unii Europejskiej) wartość? Na jakiej zasadzie, w oparciu o jakie
przesłanki uznawać mamy prawa za substancjalne, a nie puste – formy? Czy w oparciu o
samo tylko legalistyczne i proceduralne „fiat”, jak wydaje się sądzić pani profesor Staniszkis?
A może właściwą specyfikę i dynamikę życiową prawa, zawartą w jego legalnej formie,
należałoby wywieść ze szczególnego autorytetu i legitymacji podmiotowych decyzji władzy?
Sądzę, że próby redukcji organizujących się w polityczną jedność społeczeństw do
czystych formalno-proceduralnych mechanizmów skazane są na niepowodzenie. Prawdziwe
źródła społecznego porządku nie mogą zostać umiejscowione w empirycznym życiu
społecznym – ludzie potrzebują poczucia sprawiedliwości czy wspólnego dobra, a więc
przekraczających to, co partykularne, idei i wzorców. Związana ze „starą ontologią prawa”
idea reprezentacji ma istotowy związek z odpowiedzialnością i dlatego musi przekraczać
funkcjonalne, techniczno-ekonomiczne wymiary „korespondencji”, „pytać” o koncepcję
autorytetu, podnosić problem natury relacji pomiędzy reprezentującym a reprezentowanym.
Normy prawa cywilnego, jak również prawo administracyjne nikogo i niczego nie
reprezentują, a jedynie reglamentują porządek społeczny. „Normatywna techniczna precyzja”
dotyczy tu jedynie zorientowanych na cele interesów materialnych, które trzeba uzgodnić,
przesądzić i uporządkować, podczas gdy „reprezentacja” nie jest w ogóle pojęciem
przedmiotowo-rzeczowym, ale osobowym i ideowym (ideą). Treścią idei reprezentacji może
stać się Bóg, w demokracji – suwerenny lud, względnie abstrakcyjne zasady (jak wolność,
solidarność czy równość), ale w żadnym razie taka czy inna racjonalność, logika funkcjonalna
bądź ekonomia normatywna.
Z powyższego wynika, że rozważania na temat reprezentacji można prowadzić nie tylko –
jak zdaje się sądzić Staniszkis – w języku realizmu pojęciowego, ale równie dobrze w języku
umiarkowanego nominalizmu poznawczego, konwencjonalizmu czy konceptualizmu, co
ilustruje przypadek Schmitta. Z drugiej strony, można – jak to czyni autorka – definiować np.
politykę jako „proces wytwarzania i używania formy zanurzony w konkretnych wyzwaniach
23
miejsca i czasu (i starający się przekroczyć oba te ograniczenia)”, powołując się jednocześnie
na własną rzekomo ponominalistyczną perspektywę poznawczą. Pozostaje wszakże drobny
problem, gdyż zastępując domniemane konkretne i indywidualne definiendum „polityka” –
„kulturą”, „rzeźbą”, „architekturą”, „gospodarką, „ogrodnictwem”, „ciesielstwem” czy
„murarstwem” – otrzymujemy równie „adekwatną” rzeczowo definicję i dowiadujemy się
równie „dużo”, co o konkrecie zwanym „polityką”, także i o tamtych niepolitycznych
motywach oraz konkretnych przejawach ludzkiej aktywności.
Władza obawiająca się odsłonięcia swego oblicza i unieważniająca potrzebę reprezentacji
nie jest w istocie władzą prawomocną – dlatego jej dysponenci i ideolodzy sięgają po (mające
status
uniwersaliów)
protezy
reprezentacji
w
postaci
hipostaz
woli
ludu
czy
34
przedstawicielstwa parlamentu, partii politycznych albo stowarzyszeń . Tymczasem z
rzeczywistą ideą reprezentacji związane jest przekonanie o dominacji – zewnętrznej
względem fizykalnej i czysto faktualnej doczesności – „formy” nad „materią” ludzkiego
życia. Tak rozumiana forma reprezentacji jest osadzona w koncepcji osobistego autorytetu i
godności osoby, jedności osoby i instytucji, szczególnego rodzaju relacji między
reprezentującym a reprezentowanym. Aby poczuć się częścią społeczności, ludzie muszą
założyć – przekonująco wywodzi francuski filozof Claude Lefort – że „istnieje pewne
wyróżnione stanowisko, związane z przynależnością do »narodu« czy »państwa«, zarazem
miejsce, topos, którego żadną miarą nie znajdziemy w fizycznie i geograficznie obrazowanym
świecie: miejsce, z perspektywy którego to, co wielorakie, staje się jednością”. W kategoriach
autora „Le Temps présent”, jest to właściwe – symboliczne „miejsce władzy”. Społeczeństwa
(narody) jako jedność (polityczna) istnieją, pomimo wielorakiej różnorodności, o ile istnieje
przekraczająca wewnętrzne podziały, legitymizująca tę jedność, perspektywa związku osoby i
instytucji, wspólnoty (narodu) i idei symbolicznej, perspektywa implikująca odniesienie do
miejsca-symbolu35.
34
W demokracji formy władztwa zostają zakamuflowane i obarczone większą niż w innych ustrojach dawką
hipokryzji. W istocie przewyższająca trwałością inne ustroje, demokracja realna stanowi narzędzie wewnętrznej
pacyfikacji i neutralizacji, wywindowanego do poziomu suwerennego wspólnictwa, fantazmatycznego ludu,
stanowi retoryczny i instytucjonalny oręż uzależniania pod pretekstem „reprezentacji”. Tym samym, demokracja
staje się instrumentem transferu odpowiedzialności z klasy politycznej na mieszkańców państw, a to za sprawą
legitymizacji „przymusowego wspólnictwa” ludu-wyborców w decyzjach „reprezentantów”- władców. Jest to –
jak powiada Jean Baudrillard – „parodia ideału wzięcia losu w swoje ręce”, ryczałtowe metapolityczne alibi dla
demokratycznej władzy.
35
Ekonomiczno-techniczny sposób myślenia zlokalizowany jest na antypodach reprezentacji, uprzedmiotawiając
to, co idealne, „dopuszczając jedynie jeden rodzaj formy – techniczną precyzję”, zanotował C. Schmitt. Jest
znamienne, że poświęcająca wiele uwagi „prehistorii dyktatu formy”, ciekawie analizująca reformy Dioklecjana
24
Nadzieja i iluzja postpolityczności
W tekście „Państwo cieni, cień państwa”36 prof. Zdzisław Krasnodębski podkreśla, że w
latach 2000. „nastąpił długo oczekiwany renesans polityczności, i to właśnie wtedy, gdy w
Polsce odkryto, głównie dzięki wybitnym pracom Jadwigi Staniszkis, depolityzujące
składniki globalizacji”.
Zgoda, rzecz wszelako w tym, że styl myślenia pani profesor o życiu społecznym rezyduje na
antypodach przekonania, które konsekwentnie reprezentuje m.in. autor „Upadku idei
postępu”, iż to właśnie forma polityczna, nie zaś jakakolwiek „forma form”, czyni
społeczeństwo „jednym społeczeństwem”, że „relacja między tym, co polityczne, a tym,
co społeczne, jest odwrotna niż ta, którą zakłada socjologia”, że – innymi słowy – to władza
polityczna konstytuuje społeczeństwo, a nie odwrotnie. I że w gruncie rzeczy sama „refleksja
nad tym, co polityczne, jest refleksją nad procesem konstytuowania się społeczeństwa jako
całości”37, zaś namysł nad społeczeństwem prowadzony z pominięciem polityczności jest
namysłem ułomnym i niemiarodajnym.
W dyskursie „dyktatu formy” i „ekonomii norm” – zawsze ekscentryczna, nieracjonalna, a
przez to nieobliczalna – „polityka” staje się czymś w rodzaju dodatku do kapitalizmu,
podczas gdy sama polityczna wola obezwładniona zostaje przez konkurencyjne i złożone
mechanizmy artykulacji jednostkowych, cywilnoprawnych chceń i zobowiązań, w głównej
mierze ekonomicznych. Toteż niemal gotowa w końcowej części książki (pod wpływem
kryzysu) do krytycznej i fundamentalnej autorefleksji autorka „Zawładnąć!” tak naprawdę nie
i Konstantyna w kategoriach „paralelizmu form” bądź „synkretyzmu i autonomizacji formy”, prof. Staniszkis
kwituje milczeniem dorobek w tym względzie chrześcijańskiej teologii politycznej. C. Schmitt w Rzymskim
katolicyzmie jako politycznej formie dobitnie wskazuje na wyrafinowany charakter teologicznej formuły
reprezentacji chrześcijaństwa jako formy politycznej, tak gdy idzie o prawno-polityczne implikacje samej
instytucji kapłaństwa, jak również dogmatów wiary, np. dogmatu Trójcy świętej. Mogę jedynie przypuszczać, że
ewentualne rozpisywanie się o Kościele katolickim jako najdonioślejszym exemplum „dyktatu formy” nieco
skomplikowałoby wywód oparty na aksjomacie radykalnej i fundamentalnie dziejotwórczej opozycji
(post)nominalnej i realistycznej kategoryzacji świata (władzy).
36
Napisany w 2004 r. tekst został zamieszczony w zbiorze: Z. Krasnodębski, Drzemka rozsądnych, Kraków
2006.
37
Cyt. za: Z. Krasnodębski, Polityczność i postdemokracja . Tekst jest zapisem wykładu wygłoszonego przez
autora w dniu 19.09.2012 r. na IX Polskim Zjeździe Filozoficznym. http://publica.pl/teksty/politycznosc-ipostdemokracja. Ma rację Andrzej Horubała, gdy w Mało nas, mało nas (A. Horubała, Żeby Polska była sexy i
inne szkice polemiczne, Warszawa 2011), podkreśla, że Krasnodębski „radykalnie nie zgadza się z koncepcjami
Jadwigi Staniszkis”. Żałuję, że autor Demokracji peryferii nie podjął otwartej i pogłębionej polemiki z tezami,
pełniącej rolę dyżurnej intelektualnej mentorki i przewodniczki dla prawicowych ośrodków intelektualnej
refleksji nad światem, prof. Staniszkis.
25
jest w stanie przełamać pojęciowej struktury powołanego przez siebie do metafizycznego
istnienia procesualnego świata – wywikłać się z „wnyków” własnych ontologicznych założeń.
Staniszkis okazuje się pojęciowo niezdolna do zdarcia pajęczyn i prześwietlenia zapętlonych
sieci globalnego normalizacyjnego matrixu, do zrozumienia natury globalnych procesów
restytucji polityczności na alternatywnej wobec państwa jako politycznej jedności –
ekonomicznej, przywłaszczającej i wywłaszczającej, akumulującej kapitał i reglamentującej
stosunki społeczne (poprzez zniesienie ograniczeń jednolitej politycznej woli) – strukturalnej
i przemocowej zasadzie. Koniec końców, pani profesor uznaje więc jawnie powracające na
arenę dziejów podmiotowe (międzyrządowe) i hierarchiczne motywy i cele za wtórne oraz
historycznie przebrzmiałe, a tym samym, z punktu widzenia pojęciowo predeterminowanej
racjonalności globalnego sieciowego kapitalizmu, dysfunkcjonalne. A przecież także
opozycje gospodarcze stają się politycznymi, jeśli wypełnia je intensywny antagonizm, gdy
„czyjaś” gospodarcza aktywność stanowi zagrożenie dla „mojej” czy „naszej” formy
egzystencji, „a przez to wymaga przeciwdziałania”, i gdy cała ekonomiczna aparatura staje
się niewystarczająca – i tym samym doznaje politycznej transformacji w rozstrzygającą
konflikty interesów władzę38.
We wstępie do włoskiego wydania „Pojęcia polityczności” (1971) Schmitt wygłosił
pogląd, że „klasyczny profil państwa został rozbity, gdy nie do utrzymania okazał się jego
monopol na politykę”. Odtąd – pisał – pytanie dotyczące „nowych nosicieli i nowych
podmiotów polityczności staje się kluczowym pytaniem całego kompleksu problemowego
określanego jako »polityczny«”. Cztery dekady później Staniszkis stwierdza, że państwo nie
jest już katalizatorem polityczności, lecz równocześnie ignoruje postawione przez wielkiego
poprzednika pytanie – i dlatego w konsekwencji, w sposób nieuprawniony, znosi to, co
polityczne jako horyzont refleksji o władzy. Stąd też, nawet przyznając rację, wskazującej na
utratę przez państwo monopolu na polityczność, autorce „Zawładnąć!”, i spierając się przy
tym co najwyżej o charakter i skutki, odwracalność bądź nieodwracalność atrofii państwa –
muszę zarazem zapytać, czy (obezwładniająca państwo) władza globalizacji, rzeczywiście i
na dobre (a raczej „na złe”) uchyla w życiu społecznym rolę tego, co polityczne? Bo może to,
38
To, co polityczne, wyraża agonalny – jak chce Mouffe – charakter działań politycznych, „wydobywa element
konfliktu i dysocjacji”, niedający się do końca okiełznać lub wyeliminować ani technokratycznymi receptami,
ani przy pomocy „praktycznego rozumu”. Schmitt zanotował, że „zapalny punkt polityczności, w którym pęd
opozycyjności przemienia się w czysty antagonizm i w konsekwencji wrogość, dotyczy równie dobrze polityki,
co każdej innej dziedziny aktywności, która doznaje naonczas upolitycznienia”, tracąc specyfikę podziałów i
dystynkcji właściwych ekonomii, estetyce czy moralności.
26
z czym mamy w ostatnich latach i dziesięcioleciach do czynienia, stanowi nie tyle faktyczną i
ostateczną dekonstrukcję dziedziny irracjonalnej i subiektywnej woli (jak zdaje się rozumieć
„polityczność” Staniszkis), lecz jest wyrazem jej spotęgowania – tyle że już poza, czy może
ponad, instytucjonalnymi ramami porządku, organizowanego przez reguły suwerennych
relacji państw, w powestfalskich ramach ius publicum europeaum? Możliwe przecież, że owo
pęknięcie klamer politycznej jedności, opartej dotąd na przeświadczeniu o „obowiązku
władzy politycznej”, rozmycie klarownej dystynkcji pomiędzy tymi, którzy rządzą, a tymi,
którzy są rządzeni, zagmatwanie hierarchicznego porządku decyzji, zatarcie kontroli i
odpowiedzialności, inwersja podległości tego, co społeczne i ekonomiczne zasadzie
organizacji politycznej – są symptomami napierania na pozycje państwowego ugruntowania,
dyscyplinowania, powściągania i kanalizowania „polityczności”, przez wir przekraczających
ramy państw, deformujących ludzki porządek, nieprzeniknionych ośrodków mocy? Co zatem,
jeśli
dyskurs
globalnej
ludzkości
jako
sprawczego
podmiotu
dziejów
skrywa
niewypowiedzianą, zwolnioną z wędzidła publicznej odpowiedzialności ambicję światowej
dominacji, nieopartej na jawnej i bezpośredniej kontroli politycznej, lecz na skrywanym
skonsolidowaniu, tak gospodarczej hegemonii, jak i, powołującego się na względy
humanitarne i interes ludzkości, policyjnego interwencjonizmu?
Polityczność nie znika, zostaje jedynie przemieszczona, wycofana poza kulisy
nowoczesnej komedii władzy. Potwierdza to jej naturę, fakt, iż nie stanowi ona
wyodrębnionej domeny ludzkiej aktywności, lecz jest władczą zasadą polaryzacji i
podporządkowywania – formą stanowienia reguł porządku społecznego39. Prof. Staniszkis
ignoruje fakt, że wyłącznie w kategoriach politycznych (nie formalnoprawnych) można
wytyczyć granice korporacyjnemu globalnemu melanżowi, mówiąc jej kategoriami,
„dyktatów: formy, mocy i idei”. Jej deklaracja apolityczności jest równoznaczna z odmową
wzięcia odpowiedzialności. Bowiem ucieczka od tego, co polityczne – jak słusznie podkreśla
Rafał Matyja – to „ucieczka od konceptualizacji dobra wspólnego”40.
39
W myśl znanego, przedstawionego przez C. Schmitta w Teologii Politycznej, poglądu: „Wszystkie znaczące
koncepcje nowoczesnej teorii państwa są zsekularyzowanymi (wypożyczonymi) konceptami teologicznymi”. W
takim ujęciu sama polityczność może być uznana za rodzaj świeckiej wersji teologiczności: nieusuwalne
napięcie, czysta intensywność zawsze możliwego antagonizmu. Dla zilustrowania „bezpodstawnego”
(demonicznego?) charakteru polityczności Schmitt wskazuje na jej oceaniczną naturę, przywołując metaforę
„niepewności morza”, kiedy statki prujące fale nie zostawiają śladów, gdy „pośród fal pozostają jedynie ślady
fal”. Nie da się uchwycić granic i śladów morza (polityczności), bo do jego (jej) istoty należy zacieranie
własnych śladów.
40
W pracy Władza a natura ludzka. Esej o antropologii światopoglądu historycznego Helmuth Plessner
wywodzi, że każdy człowiek stoi wobec imperatywu budowania „sfery przyjaznej bliskości”, która stanowi
27
W moim przekonaniu oferowany przez panią profesor namysł nad władzą ponosi klęskę,
bo Jadwiga Staniszkis nie potrafi uwolnić się od „uciskającego ją” motywu „doświadczania
formy”, a przez to odnaleźć poznawczej perspektywy oraz języka – które dałyby jej szansę
sprostania wyzwaniu jawnej już teraz, w odróżnieniu od mitygowanej na wcześniejszym
(lizbońskim) etapie, ekspozycji politycznej mocy. Pozostaje jednak niemające dobrej
odpowiedzi pytanie na ile „Zawładnąć!” jest dziełem czystego teoretycznego umysłu, na ile
zaś próbą legitymizacji przez rozum instrumentalny ekonomiczno-technicznej mechaniki
naszych czasów. I jako takie stanowi rodzaj traktatu, w którym kapitalizm sieci globalnych
relacji, procesów, regulacji i normalizacji osiąga stan intelektualnej samoświadomości.
Andrzej Maśnica
Pierwodruk: „Rzeczy Wspólne” nr 11 (2013)
„niezmienną jakość ludzkiej sytuacji”. Polityczność to „zasadniczo konstytutywna dla człowieka konieczność
życia w postawie »za« i »przeciw« oraz wyznaczenia dla siebie (…) własnej sfery wobec sfery obcej”, horyzont,
dzięki któremu „człowiek uzyskuje sensowne odniesienie siebie samego do świata, całe a priori swego mówienia
i działania”. W polityczności człowiek „decyduje się na siebie i decyduje o sobie”. To, co obce, nie jest po
prostu już czymś wrogim. Jest ono „możliwością wrogości bądź też napięciem, które powoduje, że człowiek na
coraz to nowe sposoby zajmuje postawę wrogości”.
28