Paweł Lach - Creatio Fantastica

Transkrypt

Paweł Lach - Creatio Fantastica
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. XI, 2015, nr 1 (48)
Paweł Lach
Arharu
— Gdzie jestes?! — zawołał najgłosniej jak potrafił, ale wicher i tak zagłuszył te
słowa. Kontury wzgorz rozmywały się w dali, a barwy w dolinie blakły. Niewyrazne
kształty wokoł szarzały i nie rozniły się wcale od widm. Tylko horyzont wydawał się
blizszy, jakby swiat miał swoj koniec kilkaset krokow dalej.
Jesli Arharu istniała naprawdę, nie było dla niej lepszego miejsca. Kraina, do ktorej
wicher zanosił dym z załobnych palenisk. Przestrzen utkana z zaklęc. Jeszcze niedawno
Kalathu nie wierzył, ze mozna przekroczyc prog swiatow.
— Czy mnie słyszysz?! — zawołał raz jeszcze, przykładając dłonie do ust. Tym
razem powtarzany przez echo głos powrocił. Pozbawione sensu i mocy słowa wydawały
się tajemnicze i obce. Słychac było w nich strach.
Kalathu poczuł się nieswojo. Wydawało mu się, ze w tym miejscu kazdy moze
ujrzec płomien jego zycia i zgasic go jednym dmuchnięciem, jak wtedy, gdy demon
zwiastujący smierc zasiada na progu domostwa i wypowiada imię wybranca. Potem dusza
zmarłego odpływa i mozna poczuc nagły ruch powietrza. Przez moment ma się wrazenie,
ze rzeczywiscie ktos gasi swiecę, a zycie niewiele znaczy wobec siły zaklęc.
Zgasic płomien duszy — dla niej to tyle, co nic, pomyslał młodzieniec. Ona nie ma
przeciez nikogo nad sobą. Czas nad nią nie ma władzy. Ludzie wolą nie przywoływac jej
imienia. Arharu. Bezimienna. Ona jedna nie boi się zaklęc. Jej istnienie składa się tylko z
zagadek, ktore pochłaniają od zawsze mysli zbyt dociekliwych i odstraszają całą resztę.
Kalathu, brnąc dalej, widział jedynie wielkie połacie traw, ktore pochylały się w takt
szturmujących wzgorze wichrow. Nie poddając się mocy wiatru i znuzeniu, zobaczył w
koncu cos, co dodało mu nadziei i przeraziło jednoczesnie.
1
Było tak, jak w opowiesci starego Fahru. Wiatr na szczycie wzgorza unosił niemal
przezroczyste nici, podobne do długich włosow. Arharu, Pani Zycia i Smierci, splatała z
nich ludzki los.
Młodzieniec przystanął i otworzył usta. Wiedzma szła przez trawy, ktore
rozchylały się jak fale posłusznego jej rozkazom morza. Arharu brodziła wsrod łąk i w
cieniach pochmurnego dnia. Wszystko co zywe i martwe, wsłuchiwało się w jej głos.
Zbierała nici babiego lata, wyciągając swoje zgrabiałe palce na wiatr. Chyba nie zauwazyła,
ze ma goscia. Wspierając się kosturem, zanurzyła się w mgłach, gdzie jasniał niewyrazny
ognik rozswietlonego domostwa.
***
— Nie znam magii, ktora mogłaby ci pomoc — zawyrokował stary Fahru parę dni
wczesniej, gdy Kalathu przyszedł do groty ukrytej wsrod gor. Starzec domyslał się, co
skłoniło goscia do długiej wędrowki. Tylko kobieta mogła sprowadzic na młodego
męzczyznę podobne szalenstwo.
Kalathu zasiadł w grocie bez słowa. Czerwona łuna gorączki znaczyła jego czoło.
Oczy młodzienca szkliły się.
— Przypominasz wilka, ktory zwietrzył ranne jagnię — zasmiał się stary,
pokazując pozołkłe zęby.
Kalathu milczał nadal. Fahru wiedział, ze lepiej go nie draznic.
— Czy ona tez tego pragnie? — zapytał stary.
— Tak — odparł bez zastanowienia Kalathu.
— Tylko ktos w twoim wieku moze sądzic, ze potrafi wejrzec w mysli kobiety. —
Fahru zasępił się. — Czy wyjawisz mi chociaz jej imię?
— Nie chciała go zdradzic. Zabronił jej tego ojciec.
— Chronią ją przed złymi urokami. — Stary pokiwał głową ze zrozumieniem. —
Twoja wybranka przeznaczona została juz innemu. Musisz się z tym pogodzic. Ojcowie
wymienili ze sobą podarki.
Młodzieniec rozesmiał się. Fahru nie był pierwszym, ktory radził mu podobnie. Nie
przestając się smiac, zblizył się do czarownika. Ich spojrzenia spotkały się. Mierzyli przez
2
moment swoje siły, stojąc naprzeciwko, niemal stykając się nozdrzami. Badali się, jak
przeciwnicy. Fahru przestraszył się. Twarz Kalathu przypominała grozną maskę.
— Dobrze, juz dobrze — powiedział starzec, odwracając wzrok w poczuciu
przegranej. — Ale naprawdę nie wiem, jak mogłbym ci pomoc. Myslisz pewnie, ze znam
się na czarach? Czy nie tak mowią ludzie w wiosce? — Fahru pokręcił głową. — Ludzie nie
wiedzą o mnie wiele. Z pewnoscią nie potrafię zmienic wyrokow losu.
— Ale jest ktos, kto potrafi — rzekł Kalathu.
— Tak, jest ktos taki. — Czoło starca, na ktorym opierał się rzadki kosmyk włosow,
zmarszczyło się.
— Czy znasz drogę na wzgorze, gdzie mieszkają zmarli? — zapytał Kalathu.
— Czy nie widzisz go z okien swej chaty?
— Owszem. Ale są rozne drogi. Łatwo się zgubic. Nikt jeszcze stamtąd nie powrocił.
— Zgadza się — przytaknął Fahru. — Jest wiele szlakow. I tylko jeden pewny —
powiedział cicho, jakby do siebie.
— Ludzie we wsi nieraz mowili ze strachem o tych, ktorzy nie znalezli własciwej
drogi. Ale czy to powod, by tam nie ruszyc?
Rozmawiali długo. Kalathu nie chciał ustąpic, a Fahru wciąz rozmyslał. Starzec po
raz pierwszy spotkał kogos, kto był tak pewny siebie, w kogo spojrzeniu widział moc
większą, niz u innych ludzi. Co miał robic?
— Dobrze, pomogę ci dotrzec do Arharu — odparł w koncu. — Znajdziesz u niej
ukojenie. Czy tego własnie pragniesz?
Kalathu kiwnął potakująco głową. Fahru zniknął w mrokach zasnutej dymem groty.
Gdy pojawił się znowu, w rękach niosł czarkę.
— Pij — powiedział stanowczo, podając Kalathu niewielkie naczynie. Młodzieniec
zabrał czarkę z rąk starego i przyłozył usta do brzegu naczynia. Napoj miał słodki smak.
Fahru zaczął się smiac. Mysli Kalathu odpływały daleko...
***
Niewielka chata, jakich wiele mozna było spotkac na szlaku wyłoniła się posrod
cieni; przygnieciona do ziemi przez czas, wydawała się niepozorna i zaniedbana. Stromy,
omszały dach opadał nisko. W scianach widniały niewielkie okna, zakryte błonami, zza
3
nich dobiegał wątły, migoczący blask. Drzwi były odrapane, a prog zapadał się w grząskim
terenie. Z dziury w scianie unosił się dym paleniska, ktory wirując na wietrze, stapiał się
z gęstą mgłą. Ta rozgosciła się na wzgorzu dawno temu i nie opadała nigdy, stając się
straznikiem sekretow.
Kalathu przestąpił prog.
Powitał go głosny turkot. Wielki mechanizm połączonych ze sobą kołowrotkow,
ktory rozrastał się w ogromnym pomieszczeniu, pracował w zmiennym rytmie, raz
przyspieszając, raz zwalniając. Dziesiątki, moze setki obracających się koł rzucały na
sciany pokraczne cienie, ktore wydłuzały się, to znow kurczyły. Nic, podobna do pajęczyny,
ciągnęła się ponad głową Kalathu. Musiał lekko się schylac i przechodzic ostroznie, by nie
zerwac przędzy. Wielkie kadzie pełne barwnikow, stojące na drewnianej, nieoheblowanej
podłodze, dopełniały niezwykłego widoku. W tle rozwieszono tkaniny. Na ich
załamujących się płaszczyznach widniały postacie, domy, zdarzenia układające się w
rozne historie. Jak stare pismo zapomnianego ludu.
Jak to wszystko mogło pomiescic się w tak niewielkiej chacie?
Postac starej, zgarbionej kobiety siedzącej w kącie rysowała się niewyraznie,
rozswietlona mdłą poswiatą. Miała długie, siwe włosy, ktore opadały niemal do podłogi.
Pełna spokoju i uwagi twarz, naznaczona zmarszczkami i bruzdami, nie poruszyła się w
najmniejszym grymasie. Oczy wiedzmy skupiały się obsesyjnie w jednym punkcie. W
zrenicach widac było blask paleniska, a moze jakis płomien, nazywany przez niektorych
duszą lub szalenstwem. Miało się wrazenie, ze kobieta widzi wszystko, takze to, co ukryte
dla oczu. Ale nawet gdy cos mowiła lub przyglądała się czemus z uwagą, jej palce
nieustannie trzymały nic. Zgrubiałe, drzące, z pozoru niepewne, ale zawsze zajęte swoją
tajemną pracą.
— Jak ci na imię? — zapytała. Jej głos dobiegał z dali.
— Kalathu — odparł, czując, ze odpowiedz jest dla Arharu oczywista, i to bez
względu na to, jakie pytanie chciałby zadac.
Za kazdym razem gdy podnosił wzrok, wydawało mu się, ze postac wiedzmy
zmienia się. Czy miała ciało? Chyba nie. A moze jednak? Przeciez wyciągając swoje długie
palce, z precyzją pilnowała przędzy. Jak długo się jej przyglądał ? Moze krotką chwilę,
moze wiele dni. Słonce i księzyc wędrowały bez ładu po niebie; na zewnątrz rozpalał się
blask, to znow zapadała ciemnosc.
4
— Przybywają tu wichry ze wszystkich stron — powiedziała Arharu, wciąz zajęta
swą pracą wsrod nieustającego turkotu kołowrotkow. — Dusze zmarłych przychodzą do
mnie i opowiadają swoje historie. Czy ty również chcesz mi coś opowiedzieć? Lubię opowieści.
Wydawało się, ze rosnie i wypełnia swym istnieniem chatę, gdzie taniec cieni, albo
zbłąkanych dusz, rozpraszał uwagę Kalathu.
— Chciałbym, bys mi pomogła — powiedział.
— Znam twoje myśli — rzekła Arharu.
— Pomoz mi — powtorzył młodzieniec.
Usłyszał jej smiech. Głos Arharu był przerazający. Moze dlatego, ze kryła się w nim
władza i szalenstwo, splecione w jedno. Był obcy, obojętny na ludzkie prosby.
— Co to znaczy, że mam ci pomóc? — zapytała, a Kalathu spostrzegł, ze starucha
stoi tuz za nim. Turkot kołowrotka zamarł. Wiedzma oplotła swymi ramionami
młodzienca. Zobaczył, ze ręce Arharu są sine i wątłe. Ale przeciez kryła się w nich moc.
— Wiesz dobrze.
— Tak, wiem — odparła, przenosząc się znowu w kąt chaty i zasiadając do pracy.
Siedziała przez moment bez słowa, wpatrując się obojętnym wzrokiem w przestrzen ze
snow. Jej twarz była blada. — Cóż mogę jednak poradzić, gdy ktoś zadecydował za ciebie?
— powiedziała, chichocząc znowu. Kalathu nie rozumiał tych słow.
Wzrok Arharu zatrzymał się na blasku docierającym z niewielkiego okna.
Postrzępione przez wiatr chmury przesuwały się szarą płachtą po niebie.
Nic została zerwana. Mechanizm kołowrotkow zatrzymał się. Wewnątrz chaty
zapanowała cisza.
— Idź. Wracaj.
— Czy...
— Idź! — powtorzyła stanowczo, smiejąc się coraz głosniej.
***
Gdy Kalathu stanął przed drzwiami prowadzącymi do jednej z chat na obrzezach
wsi, poczuł na sobie złowrogi cien gory. Nie chciał jednak odwracac głowy. Nie potrafił
zniesc widoku samotnego wzgorza, zasnutego mgłami. Czy cos się zmieniło? Byc moze.
5
Wokoł panowała nienaturalna pustka i cisza. Ktos przemknął obok, ale Kalathu nie
rozpoznał twarzy.
Pchnął drzwi. Jego oblicze nagle się rozpromieniło. W połmroku izby dostrzegł
czyjąs postac.
— Długo cię nie było — powiedziała, usmiechając się do niego. Policzki dziewczyny
były blade. Ciało opinała prosta suknia.
— To prawda — odpowiedział, przysiadając obok swej wybranki. Dziewczyna
scierała kamieniem ziarno na mąkę. Nie mowili nic, ona zajęta pracą, on zrozumieniem
tego, co bledło coraz bardziej w odchodzących wspomnieniach.
Dziewczyna podniosła na moment wzrok.
— Jestes... — zawahała się. W jej oczach odbijał się płomien paleniska.
— Tak?
— Nie, nic. Jestes zamyslony, jakby cos się dręczyło — powiedziała, kładąc głowę
na jego piersi. — Twoja skora... Jest bardzo zimna.
Nic nie odpowiedział. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Czas nie płynął. Swiat
zdawał się trwac w bezruchu. Wczesniej, gdy kamien tarł o zarna, wydawało się, ze
wszystko ma przynajmniej swoj rytm, ze siły rządzące swiatem prą do przodu jak dawniej.
— Jutro musimy gdzies isc — powiedział w koncu, dorzucając drew do paleniska.
— Czy znasz starca imieniem Fahru? — Dziewczyna pokręciła przecząco głową. — Nie?
Myslałem, ze znają go wszyscy. Dziwne... To czarownik. Ale nie boj się. W jego sercu nie ma
zła. Musimy mu podziękowac.
Ta mysl wydała mu się słuszna. Mozna podziękowac człowiekowi, nie
bezimiennemu bostwu. Wiatr nie zaniesie przeciez ich modłow do Arharu. Nawet wicher
nie rozpozna własciwej drogi w swiecie duchow. A nawet jesli, to czy wiedzma nie była
głucha na wołanie zywych?
Gdy Kalathu rozmyslał z twarzą wtuloną we włosy dziewczyny, gdzies w dali
usłyszał smiech. Przestraszył się. Zdawało mu się, ze istnieje tylko ten chichot. Ze
wszystko jest w nim i nie mozna go zagłuszyc.
Dziewczyna wrociła do swej pracy, a trące się w zarnach kamienie dawały jeszcze
jakąs nadzieję, ze czas nie przestał istniec.
***
6
Fahru rzucił naręcze zioł na nagie, zimne ciało młodzienca i zaczął malowac
niebieskim barwnikiem spiralne znaki na jego twarzy i piersiach. Jego usta poruszały się,
gdy ofiarowywał bostwom załobną modlitwę. Cicha piesn rozbrzmiewała przez moment,
a potem zapadła nierzeczywista niemal cisza.
Chmury zakryły niebo, jakby poddając się załobnemu nastrojowi. Czarownik
uniosł głowę. Pojedyncze krople deszczu spadły na jego pooraną zmarszczkami twarz. Z
trudem kładł cięzkie kamienie, przysłaniając młode, martwe ciało. Wiatr przyniosł ze
sobą nici babiego lata, ktore wplątywały się w brodę starca. Niektore osiadły na swiezym
grobie, czepiając się kamieni. Gdzies z dalekiego wzgorza dobiegał smiech i turkot
kołowrotkow.
To tylko złuda, pomyslał Fahru, zostawiając za sobą ukryty w dolinie grob. Jeden z
wielu. Tylu ludzi szukało własciwej sciezki do krainy posrod wzgorz.
KONIEC
Paweł Lach — orwellowski rocznik 1984. Z wykształcenia socjolog. Zamieszkały w Os więcimiu, pracownik tamtejszego Centrum Kultury. Na co dzien zaangazowany w działalnosc Oswięcimskiego Klubu Fantastyki. Recenzent wspołpracujący z portalem rockmagazyn.pl. Swoje opowiadania publikował na łamach "Magazynu Fantastycznego",
"Fantastyki - Wydanie Specjalnego" i internetowej "Esensji".
7