ROW_26-31_JAPONIA_Rower final
Transkrypt
ROW_26-31_JAPONIA_Rower final
wyprawa numeru » Japonia Podróż do krainy uprzejmości 87 dni Droga wzdłuż rzeki Shimanto uchodzi za jedną z najbardziej malowniczych na wyspie Sikoku To miała być i była podróż, a nie wyścig. Zaplanowałam tylko termin (wiosna, aby doświadczyć czasu sakury, czyli kwitnienia wiśni) i czas trwania wyprawy (trzy miesiące) oraz start i metę. Celem było pokonanie całej Japonii wzdłuż i przejechanie przez cztery główne wyspy: Kiusiu, Sikoku, Honsiu i Hokkaido. Tekst i zdjęcia Ewa Świderska O kreśliłam azymut – miejsca, które chciałabym odwiedzić lub ominąć, co do reszty panowała ogólna dowolność. Zakładałam, że będzie to samotna wyprawa, ale jako że koleżanka Zofia miała ochotę dołączyć, w rezultacie przez niemal miesiąc pedałowałyśmy razem. Bez żalu pożegnałyśmy polską, śnieżnobiałą wiosnę i po niemal dobie w podróży wylądowałyśmy w Osace. Przenocowałyśmy w pensjonacie, a następnego dnia kontynuowałyśmy podróż tanimi liniami do miasta Kagoshima, położonego na samym południu Japonii i wyspy Kiusiu, gdzie to przesiadłyśmy się na rowery, z ulgą stwierdzając, że działają mimo trudów po- 26 | rowertour | wrzesień 2013 dróży. Zakochałam się w Japonii od pierwszego wejrzenia. Pokutująca opinia, że jest to kraj drogi, industrialny i zatłoczony, odstręcza wielu amatorów podróży na rowerze. Okazało się, że jest zupełnie inaczej. Kiusiu i pierwsze wrażenia Pierwsze dni mijają nam w sielskiej atmosferze. Nie ma końca zachwytom... ciepłem, nadmorskim krajobrazem z palmami w tle, uprzejmością Japończyków, która jest wręcz trudna do zrozumienia ludziom z naszego kręgu kulturowego, ofertą sklepów i lokalnymi specjałami. Trasa wiedzie wokół wulkanu Sakurajima, który jest jednym z największych czynnych wulkanów w Japo- nii, wszystko dookoła pokryte jest z lekka czarnym pyłem. W hostelu poznajemy Totsuke, miejscową nauczycielkę języka angielskiego, która – kiedy orientuje się, że w okolicy są dwie „żywe” cudzoziemki – przywozi do nas czwórkę swoich nieco przerażonych uczniów, aby mogli sobie z nami pokonwersować. Niestety, znajomość angielskiego wśród Japończyków jest naprawdę znikoma i nie co ma za bardzo liczyć na dogadanie się w tym języku. Za to Totsuke w podziękowaniu zaprasza nas do siebie do domu. Bardzo jesteśmy rade z możliwości odwiedzenia japońskiego domu, nie mówiąc już o frajdzie z przymierzania kimon. Naszym celem jest nadmorski kurort Ibusuki, miejscowość położona na samym południu wyspy, słynącej z kąpieli w gorącym piasku i gorących źródeł. Zostajemy zakopane po szyję w czarnym, mokrym, wulkanicznym piachu – istna sauna. Doświadczenie to zaliczam do kategorii przeżyć: bezcenne. Gdy odbijamy znad wybrzeża w głąb wyspy, na trasie od razu robi się spokojniej, a ciągnące się wzdłuż dróg uprawy herbaty i ryżu dodają pejzażowi egzotycznego charakteru. Pogoda stabilizuje się jednak na zimnym i wietrznym poziomie – wieje tak, że ciężko jest utrzymać się na rowerze. Muszę przyznać, że moja wizja Kiusiu jako wyspy wiecznego słońca nad Pacyfikiem była zdecydowanie zbyt stereotypowa. Dojeżdzamy na wyspy Amakusa – to archipelag na Morzu Wschodniochińskim u zachodnich wybrzeży Kiusiu. Romantyczne widoki i panujący spokój – oto, czego w podróży szukam najchętniej, dlatego tak bardzo mi się tu podoba. Wyspy to także japońskie centrum chrześcijaństwa – taka ilość kościołów w tym buddyj- Spotkanie tradycji z nowoczesnością na ulicach Osaki sko-sintoistycznym kraju nie zdarzy się już nigdzie później. Nie daje się przemierzać wyspy w szybkim tempie, gdyż co chwila czekają na nas kolejne atrakcje. W Kumamoto – jednym z największych miast na Kiusiu – zwiedzamy okazały zamek. Niestety, pomimo że bryła prezentuje się imponująco, wnętrza są jedynie betonowym muzeum i rozczarowują. Tak jak większość zamków w Japonii, tak i ten został zniszczony i spalony. Odbudowano go, co prawda, ale stosując betonową, nie zaś drewnianą konstrukcję. Lokalne centrum informacji turystycznej dostarcza nam jednak dobrodziejstwa w formie darmowego internetu i Wi-Fi, co – jak się później przekonuję – w Japonii jest dobrem reglamentowanym. Następną atrakcją jest Aso-san – największy aktywny wulkan w Japonii i jeden z największych na świecie. Jego kaldera ma średnicę około 30 kilometrów, ponad 120 kilometrów w obwodzie, a wewnątrz znajdują się cztery mniejsze stożki wulkaniczne. Wjazd na punkt widokowy dymiącego krateru jest uzależniony od emisji dymu i siły wiatru – my mamy szczęście. Wszędzie czuć siarkę, a widoki są iście księżycowe, jest co podziwiać. Na zakończenie dwutygodniowego przemierzania Kiusiu odwiedzamy jeszcze miasto Beppu, które słynie z niezliczonych gorących źródeł (tzw. jigoku, czyli piekiełek) do tego stopnia, że nad miastem widać unoszącą się parę. Nad Pacyfkiem Promem przeprawiamy się na najmniejszą i najmniej znaną z głównych wysp Japonii – Sikoku. Wyspa wyciska z nas siódme poty, ale też wynagradza pięknem przyrody – górami, rwącymi lub płynącymi leniwie rzekami, w końcu spokojnym wybrzeżem Pacyfiku. W kwestii włóczęgostwa nie czujemy się samotne. Sikoku odwiedzają rokrocznie tysiące pielgrzymów, idących dookoła wyspy szlakiem 88 świątyń, założonych w VIII wieku. Codziennie spotykamy na biało ubrane, sunące postacie, nie tylko narodowości japońskiej i pozdrawiamy się wzajemnie. Mamy wrzesień 2013 | rowertour | 27 wyprawa numeru » Japonia też możliwość skorzystania z gościny Toyamy, chłopaka z rowerowej społeczności Warmshowers. Toyama pochodzi z Tokio, a jako że praca 20 godzin na dobę przestała go bawić, wsiadł na rower, przejechał pół świata i osiadł na wybrzeżu Sikoku, gdzie prowadzi farmę pomidorów. To lubię! Zamek Matsumoto w Alpach Japońskich to jeden z pięciu zachowanych w oryginale zamków Japonii Niekończąca się wspinaczka Miesiąc mija jak z bicza strzelił. Zocha poleciała do domu, a ja przeprawiam się do miasta Wakayama na wyspie Honsiu i rozpoczynam nowy, samodzielny (ale nie samotny) etap podróży. To właśnie tu, na półdzikim półwyspie Kii w okolicach Osaki, znajdują się dwa najważniejsze święte miejsca Japonii. Jest to kompleks świątyń buddyjskich na górze Kōya-san oraz najważniejsze dla religii shintō sank- Czas kwitnienia wiśni, mali Japończycy i obowiązkowe zdjęcia tuarium w Ise. Postanowiam odwiedzić oba miejsca i, zgodnie z ideą wyprawy, ominąć zatłoczone Kioto. Kōya-san, na którą prowadzi ponaddwudziestokilometrowy, wijący się podjazd, wita mnie ogromną tablicą z temperaturą, która wynosi 5,8 stopni Celsjusza. Nie dziwi mnie już wcale, że pomimo podjazdu po drodze zmieniam garderobę i przepraszam się z pełnymi butami. Nawet bardzo się na kilka dni z nimi przeprosiłam. I jeszcze bardziej przeprosiłam czapkę i rękawiczki. Kōya-san to ogromna liczba starych buddyjskich świątyń. Miejsce to kojarzyć mi się również będzie z cyklistą Toshio, którego spotykam w punkcie informacji turystycznej i który przejęty moją podróżą proponuje mi gościnę u siebie w domu w pakiecie z kolacją, prysznicem i praniem na dokładkę, z czego – i owszem – korzystam. Jest potwornie zimno, a poza tym trzeba się bratać z narodem japońskim. Świątynie shintō w Ise to najwspanialsze sanktuaria w Kraju Kwitnącej Wiśni i duchowa mekka Japończyków. Shintō to ich tradycyjna religia – politeistyczna i oparta na japońskiej mitologii. Świątynie w Ise istnieją od niemal dwóch tysiącleci, a co 20 lat są restaurowane i właśnie w tym roku przypada ta uroczystość! Nowe świątynie są skrzętnie skrywane za parkanami i przyznam, że udziela mi się ten nastrój nowości i zmiany. A udziela mi się też dlatego, że dzielę go z dziesiątkami tysięcy Japończyków. Kończy się tzw. Złoty Tydzień, który można porównać z polskim długim majowym weekendem i nawet przypada w tym samym czasie. Tłumy są nieprzebrane. Po wjeździe w Alpy Japońskie droga wije się w poziomie i w pionie. Widoki są obłędne, ale skądś je już znam: jakby trochę bałkańskie, potem już typowo alpejskie, a kwiatki w ogródkach bardzo swojskie – bratki, łubin, irysy. Aż tu nagle na mojej drodze pojawia się małpa… i od razu mi się przypomina, że jestem w Alpach, ale Japońskich. Na odpoczynek po wielodniowej wspinaczce wybieram Matsumoto, przyjemne miasto w górach, słynące z najstarszego oryginalnego zamku w Japonii – z uwagi na ten fakt postanowiam go zwiedzić. Przed wejściem zaczepia mnie przewodnik wolonta- riusz Mitsuto, który nie tylko oprowadza mnie po zamku, ale też zaciekawiony moją podróżą zaprasza na lunch. Bardzo to jest miłe i chętnie rozmawiam z Mitsuto oraz próbuję lokalnego specjału, jakim jest wyrabiany z mąki gryczanej makaron soba, który jada się, maczając w sosie sojowym. Na zakończenie Mitsuto kilkakrotnie dziękuje mi za towarzystwo i możliwość rozmowy po angielsku. Nie po raz pierwszy myślę, że byłoby wspaniale, gdyby choć odrobina japońskiego wyrażania wdzięczności stała się polskim zwyczajem. Japonia praktycznie Po ponad miesiącu w drodze nabieram już obycia w trampingu na rowerze „po japońsku”. Kluczowe kwestie, to jest noclegi, toaleta i jedzenie, nie sprawiają z reguły problemu. Ceny gotowych obiadów w sklepach okazują się być przystępne, do tego wszędzie można je sobie na miejscu podgrzać i zrobić herbatę, zatem nie ma potrzeby gotować. Inna sprawa to ilość i jakość tutejszych toalet – jest ich tyle i są tak czyste, że nie nadążam ze wszystkich korzystać. Japońskie toalety z mnóstwem guziczków i bidetowymi wodotryskami niezwykle pomagają w utrzymaniu higieny rowerzysty. Na dokładniejszą kapiel najlepiej wybrać się do łaźni publicznych, zwanych onsen lub sent są one powszechne i niedrogie (100-500 jenów). Należy jednak poznać i stosować się do zasad korzystania z takich przybytków. Podstawowa brzmi: kąpiemy się tylko nago i nie MARIUSZ MAMET/MAC MAP Skansen Ajnów nad jeziorem Akan na Hokkaido W PIGUŁCE G Trasa – Kagoshima > Ibusuki > wyspy Amakusa > Kumamoto > wulkan Aso > Beppu > Uwajima > Kōchi > Tokushima > Wakayama > Kōya-san > Ise > Toba > Matsumoto > Nagano > Niigata > Tsuruoka > jezioro Towada > Hirosaki > Aomori > Hakodate > jezioro Onuma > jezioro Toya > Chitose > Furano > Biei > Asahikawa > Bifuka > Wakkanai > przylądek Sōya > Abashiri > jezioro Akan > Sapporo G Czas – 87 G Dystans – ok. 5000 km G Dojazd – leciałam liniami Emirates (2500 zł), gdyż mają największy limit bagażu, tj. 37 kg. Na trasie Osaka – Kagoshima i Sapporo – Osaka korzystałam z tanich linii Peach, ceny 300-400 zł za lot z bagażem i rowerem. G Kiedy jechać – wiosną lub jesienią; na Hokkaido także latem, od czerwca do września na innych wyspach jest deszczowo i gorąco. G Rower – crossowy, 10-letni Wheeler 2600, po wielu tuningach (np. nowe koła, przerzutka, bagażnik, siodełko). G Teren – 90 procent powierzchni kraju stanowią góry, warto się do tego psychicznie i kondycyjnie przygotować, ale widoki wynagrodzą wszelkie trudy. G Bezpieczeństwo – Japończycy szanują innych i ich własność, to kraj bardzo bezpieczny. G Ceny i jedzenie – Japonia dla podróżnika rowerowego nie jest krajem drogim. Największe koszty generują transport i zakwaterowanie – gdy jedziemy na rowerze i nocujemy w namiocie, te dwa składniki odpadają. Wszędzie można dostać gotowe, niedrogie (kilkanaście złotych) dania na wynos, które możemy sobie na miejscu podgrzać. Drogie są owoce i warzywa oraz nabiał. Woda z kranu nadaje się do picia. G Noclegi – głównie nocowałam na dziko. Kempingi: najwięcej jest ich na Hokkaido i w górach. Ceny: od bezpłatnych (!) do 1000 jenów (3,5 zł = 100 jenów). Rozbijanie namiotu nie stanowi zazwyczaj problemu, choć w plenerze o miejscówkę jest raczej trudno, każdy skrawek ziemi jest wykorzystywany. Hostele – są powszechne, ale drogie – ceny od 2000 do 4000 jenów za łóżko. Hotele – od 3000 jenów za pokój. G Język – znajomość angielskiego wśród Japończyków jest słaba, warto przyswoić sobie kilka słów po japońsku. G Dostęp do internetu – nie jest prosty. Niemal nie ma miejsc z darmowym Wi-Fi. Najlepiej liczyć na lokalne centra informacji turystycznej. G Przewóz roweru pociągiem – rower można przewozić koleją tylko w torbie, bez dodatkowej opłaty. G Mapy – najlepiej kupować na miejscu. wrzesień 2013 | rowertour | 29 wyprawa numeru » Japonia można się namydlać w basenie! Kempingów nie było, ale nikt za bardzo nie zwracał uwagi na stawiany w różnych miejscach namiot i mnie nie niepokoił. Regułą jest jednak to, żeby miejsce było terenem publicznym, nie prywatnym. Szukanie noclegu powoli staje się nie tylko koniecznością, ale wręcz wieczorną rozrywką. Najłatwiej o trawiasty zakątek jest na wybrzeżu, a najgorzej w głębi lądu. Na terenie miasta najczęściej rozglądam się za ustronnym skwerem, parkiem lub... placem zabaw. Dwukrotnie przypadkowo postawiłam namiot na terenie prywatnym, co zdenerwowało właścicieli. Sadzenie ryżu. W tle Alpy Japońskie Z każdym dniem gromadzę też więcej obserwacji dotyczących Japonii i jej mieszkańców. Prześcigają się oni w niesieniu pomocy, nie chodzą, tylko biegają truchtem. W sklepie sprzedawcy zgadują twoje życzenie i biegną w podskokach w stronę półki. Szanowny klient musi być zadowolony. Każdy zakup przybiera formę zgrabnego pakuneczku i zostaje klientowi wręczony oburącz z odpowiednim ukłonem. Słowo „dziękuję” nie schodzi z ust. Utrzymanie porządku wydaje się w Japonii kwestią priorytetową, a znalezienie papierka czy innego skrawka śmiecia graniczy z cudem. Przypadek to czy też nie, ale gdy tylko docieram nad Morze Japońskie, które oblewa północne wybrzeże Japonii, pogoda zmienia się na taką – nazwijmy to – średnią nadbałtycką. Wieje mocno, a niebo zasnuwają ciężkie, ołowiane chmury. W porównaniu z Bałtykiem jest tylko jedna zasadnicza różnica…, niemal z plaży wyrastają ośnieżone, górskie szczyty dwutysięczników. W Polsce góry i morze dzieli jednak wiele setek kilometrów. Wypadek i gościna u Kou Na wyspach Amakusa u wybrzeży Kiusiu owoce morza doczekały się pomników Pewien dzień wybitnie obfituje w atrakcje. Zaczyna się źle. Potrącił mnie samochód – jedynie otarł o sakwę, ale w rezultacie przewróciłam się i nieźle wystraszyłam. Nic się na szczęście nie stało, ale dziwi mnie fakt, że nikt na drodze się nie zatrzymał, nie mówiąc już o tym, że nie zrobił tego sprawca potrącenia. Jest to pierwszy duży minus dla Japończyków. Ale dzień kończy się nad wyraz dobrze. Nieopodal miasta Tsuruoka, pod sklepem podchodzi do mnie młody człowiek, zachwyca się moją podróżą i po kilku minutach zaprasza do domu na nocleg. Tak poznaję Kou. To młody nauczyciel w szkole podstawowej, ale jego pasją są podróże i nauka języka angielskiego – od razu pomyślałam, że to bratnia dusza. Rodzina mojego nowego kolegi jakoś nie jest przerażona moim przybyciem i gości tak, że szkoda wyjeżdżać. Nadal utrzymujemy kontakt i spotkanie to uważam za najważniejsze podczas podróży. Podążam dalej wzdłuż wybrzeża, ale jazda po płaskim staje się nudna. Odbijam w głąb wyspy, za cel obierając mało spotykaną tu atrakcję przyrodniczą, jaką jest jezioro. Jezioro Towada leży na wysokości 400 metrów n.p.m. w niecce krateru wulkanu i aby się do niego dostać, trzeba najpierw wdrapać się na jego 700-metrową krawędź. O ile zjazd z nadmorskiej drogi mi się podobał, to aura nad jeziorem już nie bardzo... Szybko stamtąd uciekam. Brrr! Ale ziąb! Pięknie jest tam bardzo, ale to destynacja raczej na lipiec lub sierpień. Hokkaido – nareszcie! W Aomori żegnam się z Honsiu i płynę na wymarzone Hokkaido. To wyspa, którą zamieszkuje jedynie pięć procent populacji Japonii. Są tam łąki, pola uprawne i dużo przestrzeni. Pierwsze dni jazdy jednak rozczarowują i to bardzo. Jazda wzdłuż zatoki Uchiura drogą krajową nr 5 jest koszmarna, ale nie ma alternatywy. Jakbym znalazła się w innym kraju – gdzieś zniknęły wypielęgnowane dotychczas domy i obejścia, a drogą pędzą dziesiątki ciężarówek. Wrażenia wizualne i węchowe są niezapomniane i jest to najgorszy odcinek podczas całej wyprawy po Japonii. Po wjechaniu w głąb wyspy od razu robi się lepiej, a dzięki poprawie pogody wręcz wakacyjnie. Przewodniki rozpływają się nad pięknem krajobrazu centralnego Hokkaido, w szczególności zaś nad lawendowymi wzgórzami w regionie Furano i Biei. Postanowiam przez jeden dzień zabawić się w turystkę i podążać opisywanym w ulotkach szlakiem. Pani w informacji turystycznej ułatwia mi sprawę, dokładnie nakreślając, w którą stronę jechać i gdzie skręcić, aby uzyskać najlepszy widok. Widok na… samotne drzewo…, dwa samotne drzewa…, trzy drzewa, które wyglądają jak rodzina… No, to już mnie przerasta. Czy ktoś u nas wpadłby na to, żeby opisać na mapie dojazd do drzew, zakładając, że nie jest to dąb Bartek?! Daję sobie spokój z szukaniem drzew, bo jazda po wzgórzach jest i tak przyjemna, a że widoki jak w Beskidach połączonych z widokiem na Tatry to już inna sprawa. W drodze na północ Hokkaido krajobraz staje się coraz bardziej surowy, dookoła pustka i wiatr. Wieje jednakże głównie miło w plecy, więc kilometry tylko śmigają. W 68. dniu podróży, mając w pedałach 3900 kilometrów, docieram do przylądka Sōya, który jest najdalej na północ wysuniętym miejscem w Japonii. Odległość od rosyjskiego Sachalinu to tylko 43 kilometry. Misja zakończona! Odznaczam się medalem i jadę dalej. Trasa moja wiedzie teraz przez kilkaset kilometrów wzdłuż wybrzeża Morza Ochockiego. Na sam dźwięk Spotkania w drodze. Nad Morzem Ochockim na wyspie Hokkaido tej nazwy robi mi się zimno, a tu zaskakują mnie piękna pogoda i ładne, choć wąziutkie plaże i wymarzone wręcz na rozbicie namiotu kempingi i miejsca widokowe. Ludzie są przyjaźni, często mnie pozdrawiają – czy to z ulicy, zza kółka samochodu, czy też kierowcy motoru. Jeden z nich, nawet nie zatrzymując się, a zwalniając jedynie, podaje mi torebkę czekoladek. Słowem, rowerowy raj! Jadę w góry nad jezioro Akan (wspinając się przez cały dzień i z wiatrem w twarz), bo jest to miejsce, w którym mieszkali i jeszcze mieszkają japońscy indianie – Ajnowie (jednym z głównych badaczy Ajnów był Bronisław Piłsudski, brat Józefa). Obecnie ich wioska to tylko komercyjny skansen, natomiast jezioro Akan, nad którym mieszkali, ma w sobie coś magicznego. Droga powrotna do Sapporo prowadzi przez dość pokaźne pasmo górskie. Niestety, drogę tę także upodobali sobie kierowcy ciężarówek. Tak naprawdę wspinanie się nie jest problemem, tylko te sapiące WYCIĄG Z PRZEPISÓW DROGOWYCH DLA ROWERZYSTÓW: G na drogach obowiązuje ruch lewostronny G obowiązkowe wyposażenie roweru to: dzwonek, tylne światło odblaskowe i lampa przednia G dzieci do 13. roku życia muszą jeździć w kaskach G nie wolno jeździć po chodnikach, jednak część z nich funkcjonuje jako drogi pieszo-rowerowe, o czym informują odpowiednie znaki; na takich drogach zawsze należy ustępować pierwszeństwa pieszym i nie należy używać dzwonka; w praktyce Japończycy łamią ten przepis równie często jak w Polsce G w części prefektur (japoński odpowiednik województw) nielegalne są tandemy; co prawda policja przymyka na zakaz oko, lecz takie absurdalne prawo wciąż istnieje G Japończycy muszą rejestrować swoje rowery, ale obowiązek nie dotyczy obcokrajowców; rejestracja jest darmowa i nie wiąże się z obowiązkowym ubezpieczeniem – chodzi o ułatwienie poszukiwania skradzionego sprzętu G w pociągach i autobusach wolno przewozić rowery wyłącznie po złożeniu i spakowaniu za plecami rzęchy… Mogę, co prawda, nadrobić 100 kilometrów i jechać wzdłuż wybrzeża, ale w Japonii to wcale nie oznacza, że będzie płasko. Tutejsze pasma górskie można porównać do grzebienia, którego zęby prostopadle wpadają do morza, zatem jadąc wybrzeżem, jedzie się po hopkach. Po ominięciu przełęczy droga na szczęście staje się spokojna, a przełomy rzeki i inne okoliczności przyrody spektakularne. Środkowe Hokkaido to kwintesencja uroku tej wyspy. W Sapporo goszczę u Kenichi z Warmshowers, który jest podróżnikiem rowerowym ze światowym dorobkiem i przemiłym gospodarzem. Tego dnia nocuje u niego także para rowerzystów z Kanady – wszyscy kończymy swoją rowerową podróż po Japonii zachwyceni. Czas wracać… Po urokach japońskiej prowincji i pustkowiach Hokkaido znalezienie się w Osace, jednym z największych miast Japonii, jest dość trudne. Osaka uosabia obraz japońskiego miasta – betonowego, migoczącego światłami, głośnego i zatłoczonego. Gdy odwiedzamy tylko takie miejsca, trudno jest uwierzyć, że to także kraj spokoju i oszałamiającej przyrody. Wszędzie jednak spotykam przyjaznych i uśmiechniętych, choć wiecznie zapracowanych ludzi. Dalej nie ma już wyjścia…, samolot nie poczeka. Po niemal trzech miesiącach i 5000 kilometrów w pedałach opuszczam tę gościnną ziemię. Japonia okazuje się pięknym i bezpiecznym krajem, łatwym logistycznie w podróżowaniu. G wrzesień 2013 | rowertour | 31