pobierz

Transkrypt

pobierz
ZASTRZELENIE FABISCHA
„Nadludzie" spod znaku swastyki, hitlerowcy wznoszący się ponad
dobro i zło, barbarzyńcy, którzy chcieli wstrząsnąć jarzmem cnót, nie
mieli szczęścia do naszego miasta. Wielu z nich zginęło tutaj podczas
działań frontowych, a także i wcześniej w wyniku wyroków śmierci
wydanych przez organizacje podziemne.
Przypomnę tylko niektórych z nich. Szef Gestapo, oprawca Dube,
został zastrzelony przez partyzantów z Armii Krajowej na ulicy Piłsudskiego, po wyjściu z zakładu fryzjerskiego Gizmajera. Ta sama organizacja zastrzeliła słynnego komendanta Kripo, kata tutejszego getta, Krafta
i jego kierowcę esesmana Manza. Sadysta, banhschutz Zielinsky, został
zlikwidowany we własnym mieszkaniu przy ul. Piłsudskiego. W podobny sposób zginęło wielu innych wielbicieli Hitlera.
Najwięcej tutejszych partyzantów przebywało w leśnym rezerwacie
„Jata", w powiecie łukowskim. Można było tutaj spotkać kapitana
Wacława Andrzeja Rejmaka (pseud. „Ostoja"), szefa dywersji Komendy
Obwodu AK wraz z całym oddziałem: dowódcę I Batalionu 35 Pułku
Piechoty AK, Piotra Nowińskiego („Pawła"); porucznika Jerzego Wojtkowskiego („Drzazgę"), szefa dywersji XII Okręgu Akcji Specjalnej
NSZ ze swoim oddziałem, a także zgrupowania Batalionów Chłopskich,
partyzantów radzieckich i Armii Ludowej. Ten ostatni oddział
dowodzony był przez Bolesława Drabika („Bolek"), późniejszego
komendanta powiatowego MO.
W najbardziej dziwaczny i niespodziewany sposób zginął ALBERT
FABISCH, komisarz miasta (Stadtkomisar). Nie był to człowiek przeznaczony do odstrzału. Wprawdzie rok wcześniej próbowano dokonać
na nim zamachu w Urzędzie Miejskim, ale potem zrezygnowano z tego
zamiaru w obawie przed represjami na ludności cywilnej.
Fabisch, oficer SS, miał wówczas około 40 lat: wysoki, kościsty,
szczupły, ubrany zazwyczaj w szary garnitur i długi skórzany płaszcz.
Był to człowiek nerwowy, lękający się zamachu na swoje życie.
Zawsze nosił rewolwer, a przebywając w urzędzie, kładł rewolwer na
biurku, przykrywając go gazetą. Był dobrym strzelcem i myśliwym.
Często widywano go w towarzystwie owczarka niemieckiego o imieniu
Harras.
5 lipca 1944 r. przy pięknej, słonecznej pogodzie, Fabisch wybrał się
ze swoją osobistą sekretarką, o nazwisku Foke, na basen przy
ul. 10 lutego. Kierowcą samochodu był strażak Stanisław Hora. Fabisch
uważał, że w towarzystwie polskiego kierowcy będzie mniej narażony
na jakiś ewentualny zamach. Już rano, jadąc do pracy w Urzędzie
Miejskim, Fabisch zauważył dwóch młodych ludzi stojących na chodniku, jeden z nich nosił ciemne okulary. Obaj wydali się komisarzowi
podejrzani. I słusznie, czekali bowiem na jakiegoś folksdojcza, konfidenta Gestapo, ażeby wykonać na nim wyrok śmierci. Kiedy wracając
z basenu ulicą 10 lutego, zobaczył ich znowu na tym samym rogu ul.
Piłsudskiego, kazał zatrzymać samochód. Wyjął rewolwer i zażądał
okazania dokumentów. Wysoki mężczyzna pokazał jakiś papier, z którego Fabisch nie był zadowolony. Chciał zobaczyć kennkartę. Niski
młodzieniec powiedział, że on ma kennkartę, sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki, wyjął z niej błyskawicznie rewolwer i oddał strzał
do komisarza. Fabisch nie zdążył nawet odbezpieczyć swojej broni,
krzyknął tylko, żeby zawieźć go do szpitala. Kierowca zastosował się do
otrzymanego polecenia i na pełnym gazie dostarczył Fabischa do
lazaretu. Jak się okazało, komisarz został trafiony w aortę, toteż lekarze
1
mogli jedynie wypełnić i podpisać kartę zgonu.
Hora przesłuchiwany był przez Gestapo, ale dzięki niemieckiej
sekretarce Fabischa, która wykluczyła jakikolwiek udział Hory w zamachu, został zwolniony z aresztu. Sekretarka była zresztą jedynym
wiarygodnym świadkiem tego wydarzenia. Niemcy zarządzili ostre
pogotowie w poszukiwaniu partyzantów, ale oni zdążyli już dotrzeć do
Jaty i dołączyć do swojej jednostki. Wezwany z Warszawy oddział
Ostlegionu dokonał 6 lipca, w dzień targowy, akcji represyjnej, zabijając
wielu ludzi na miejscowym rynku, położonym wówczas w pobliżu Hali
Targowej i Przychodni Dentystycznej (dawny Szpital Zakaźny).
Do tego mimowolnego zamachu nie przyznała się żadna organizacja
podziemna, nie zostały też ujawnione oficjalnie nazwiska obu
partyzantów. Było im przykro, że wywołali represyjny pogrom na
targowisku, ale nie mogli postąpić inaczej, działali przecież w obronie
własnej, a Fabisch zginął z własnej winy.
„Tygodnik Siedlecki" 27.II.94r.
2