28 - Aimeiz

Transkrypt

28 - Aimeiz
Ziemia
(historia nr 1.28 w serii książek Aimeiz, aimeiz.pl)
– Chodźcie już! – krzyknęła Eliza poirytowana ich wiecznym rzeczy perfekcjonizmem. – Bo
przegapicie! – ryknęła w niebo i przyjęła od Lines krytyczne spojrzenie. – Co? – zapytała groźnie.
– Nie krzycz.
– Nie krzyczę.
– Krzyczysz – obstawała przy swoim Lines. – Zawsze krzyczysz i zawsze mówisz, że nie
krzyczysz – wytykała, a jej krucze włosy drżały na wietrze sarkazmu. Leżała w rozkładanym fotelu na
tarasie przed willą Zory i roznegliżowana opalała się w ognistym łuku Słońca, które jak tęcza oplatało
niebo. – Muzykę zagłuszasz – dodała i westchnęła natchniona rozkoszą rockowych dźwięków.
– Ile mamy czasu?
– Nie wiem, może dziesięć minut.
Eliza zagryzła pukiel długich włosów i westchnęła na wzór ukochanej, wyciągając obok niej białe
nogi prawie po sam kraniec czarnego horyzontu. Lekki wiatr chłodził jej ciało, mknąc jednostajnym
pędem w stronę słonecznego gardła. W jego otchłań wpadły już Merkury i Wenus. Na Ziemi zaś dzień
wciąż bielił marmurowe posadzki tarasu, które lśniły płomieniem ognistej arkady zawieszonej nad
planetą.
– Ile jeszcze! – zawyła Eliza, uderzając piętami o sprężysty materiał leżaka.
– Proszę – odpowiedział Unicel, stojąc tuż za nabzdyczoną dziewczyną. – Tylko nie rozlej, bo
drugiego nie zdążę ci już zrobić – ostrzegał, zawieszając jej przed oczami szklany kielich z różowym
drinkiem, białą pianką i dwiema czerwonymi rurkami.
– Dla ciebie – Alan zwrócił uwagę Lines z podobnym pucharem w ręce. W zamian otrzymał słowo
podziękowania, a także miły uśmiech w komplecie.
Unicel natomiast musiał obyć się wonią słodkiego obrażenia Elizy i smakiem rozkosznego w niej
naburmuszenia. Uwielbiał ją i jak szalony tęsknił za tej krótkiej chwili magią, gdy mógł skosztować
jej doskonałości.
– Krąg jest już nad zenitem – powiedział, siadając w fotelu obok z butelką piwa przy ustach. –
Ciekawe, z jaką prędkością pędzimy. Czujecie, jak krąg wsysa atmosferę?
– Ja czuję tylko głód – podzieliła się swoją niewygodą Eliza. – Są jeszcze orzeszki?
– W spiżarni są.
– Kto pójdzie? – niewinnie zapytała dziewczyna.
– Idź sama – doradziła jej Lines. – Przynieś też owoce.
– Spadaj.
– I jakieś chrupki – zażyczył sobie Alan.
– Już nie jestem głodna – zgłosiła Eliza i bezwstydnie palcem wybrała z kielicha bitą śmietanę.
– Wchodzimy na wdechu czy wydechu? – dociekała Lines.
– To bez różnicy – stwierdził Unicel. – Czego posłuchamy? – zapytał ogół, dłonią wertując na
poręczy fotela utwory. Miał czterdzieści jeden lat i setki istnień na sumieniu, ale wciąż potrafił docenić
piękno muzyki.
– Baha Man! – wyrwała się do odpowiedzi Eliza. – To o kokosach.
– Nie! – zawołali chórem.
– Dlaczego? To świetny utwór!
– Nie mam zamiaru spędzić ostatnich chwil na tym świecie, słuchając absurdalnie głupiej piosenki
– postawiła swoje żądanie Lines i z pożałowania schowała twarz w dłoni.
– Nie jest głupia.
– Jest.
– Znowu wszyscy są przeciwko mnie – zaprotestowała Eliza, i choć miała już trzydzieści dwa lata,
nie wyzbyła się dziecinnych zachowań. Właśnie za to Lines kochała ją do granic wszechświata. – Jak
chcieliście wtedy męczyć te smętne numery, te bluesowe, to nic nie mówiłam. A jak chcieliście grać w
drippleya wczoraj, choć mówiłam, że jestem zmęczona, to też poszłam wam na rękę.
– Byłaś zmęczona, bo cały dzień tłukłaś te wyścigówki, w które musiałem z tobą grać –
przypomniał jej Unicel. Z fascynacją, biorąc łyk za łykiem piwa, podziwiał rozpalony obrazą profil
dziewczyny.
– Nie musiałeś.
– Nie będziemy słuchać piosenki o kokosach w ostatnim dniu świata, okej? – grzecznie poprosiła
Lines.
– Dzień jest tak dobry jak każdy inny – wciąż walczyła Eliza. – Poza tym to dobra piosenka.
– Nie będziemy jej słuchać.
– Ale ostatni raz.
– Nie.
– Zagłosujemy?
– Nie! – znów zagrzmiał chór w tandemie z porywistym wiatrem.
– Coraz mocniej wieje – zauważył Alan i wskazał wierzchołki drzew na granicy posiadłości Zory,
gdzie głęboka zieleń liści, jak farba rozpuszczona w rzece, rwała coraz silniejszymi powiewami w
stronę czarnej fasady Słońca.
– Prognoza na dziś to burze z szansą na astronomiczną zagładę – powiedział Unicel. – Ktoś jeszcze
chce sałatki?
– Znowu wszystko chcesz zjeść sam? – wypominała mu Eliza.
– No chyba mi nie bronisz?
– Jedz, co chcesz.
– Wy musicie tak zawsze? – zapytała Lines. – Nawet dzisiaj? Skupcie się na widoku, bo drugiej
takiej szansy mieć nie będziecie.
– Zawsze mnie pouczasz – zaprotestowała Eliza. – Musisz tak zawsze?
– O nie! Znowu się zaczyna – wtrącił Alan i rzucił pustą butelkę wprost do basenu z krystalicznie
czystą wodą. – Masz jeszcze piwo? – zapytał Unicela.
– Mówiłem, żebyś wziął sobie drugie. Za szybko pijesz, chłopie.
– Kurwa, zdążę jeszcze?
– Może.
– To idę – Alan stwierdził, wyskoczył jak z okopów i wyrwał w stronę willi.
– Wracaj! Zaczyna się! – krzyknęła Eliza i parsknęła śmiechem, gdy mężczyzna trafił w
niewidzialną ścianę. – Żartowałam! – oznajmiła, obarczona kolejnym krytycznym spojrzeniem.
– Jesteś okropna, ale i tak cię kocham – stwierdziła Lines.
– Ja ciebie też – odpowiedziała Eliza, polewając słowa słodkim uśmiechem. – Myślisz, że Alan
przyniesie mi orzeszki?
– Wątpię.
– Zjadłabym.
– Nie marudź – błagała Lines, opływana wiatrem, jak strumieniem rzeki.
– Wieje, jak cholera – luźno zauważył Unicel i przyssał usta do butelki, wlewając w gardło
odrobinę chłodu.
– Coś mnie ominęło? – zapytał Alan, zdyszany biegiem do spiżarni i z powrotem.
– Tylko koniec świata – zażartowała Eliza. – Moje rurki! – nagle zawyła, z tęsknotą żegnając dwie
plastikowe spirale z drinka, które pognały po posadzce wprost na trawę i dalej w stronę sadu, drzew,
horyzontu i granicy dnia.
– To puszczę Dancing with Tears in My Eyes – zdecydował Unicel i chwilę później rytmiczne
uderzenia skondensowanych w maszynie dźwięków zalały taras bez wyraźnego dla siebie źródła. Nikt
już nie protestował, nawet Eliza, której gardło samo zaczęło śpiewać.
– Daaaanciiiing with teeeeeeeears in my eyes!
– Przestań, na miłość świata! – błagała ją Lines.
– Daaanciiing! – wtórował fałszującym rykiem Unicel, powoli przełamując opór zażenowania.
– Ponad dwadzieścia lat walki z władzami – mamrotał Alan – i nigdy tak nie cierpiałem katuszy –
dokończył i został sam na polu bitwy, bo Lines też podśpiewywała, powoli ustępując wzmagającej
wichurze i niesionym nią dźwiękom piosenki. Dziewczyna gibała się w rytm utworu i jak Eliza
wyciągała do nieba dłonie niczym na wodnej zjeżdżalni.
Ziemia mruknęła groźnie, puste po alkoholu na posadzce szkło pofrunęło do ogrodu, a cień runął z
nieba i pokrył mrokiem zaćmienia białe fasady rezydencji. Otchłań Słońca zrywała z planety
powietrze, dzwoniąc trąbami tajfunu i wsysając wszystko co nieprzymocowane.
– Uwielbiam ten utwór! – zapiszczała Eliza na przekór wichurze. – Daaaaancing!
– With tears in my eyes! – wtórowała ukochanej Lines, a po niej Unicel bełkotał jakieś sylaby, bo
nie pamiętał tekstu.
Otoczeni przyjaciółmi, w ekstazie zamykających historię sekund, wszyscy śpiewali, nawet Alan,
wspólnie rykiem wyśmiewając zagładę i w miarę możliwości popijając alkohol z wyrywanego
sztormem szkła.
– Do zobaczenia po drugiej stronie! – krzyknęła Eliza, uderzając zarumienionymi policzkami w
czarną zmierzchu ścianę.
28 maja 2156 roku ziarnko Ziemi zniknęło w tafli Słońca.