Centusie krakowscy – charakter czy konieczność
Transkrypt
Centusie krakowscy – charakter czy konieczność
Andrzej Kazimierz Banach Centusie krakowscy – charakter czy konieczność Podobnie, jak wielu narodom przypisywano w przeszłości rożne cechy charakterystyczne, także do mieszkańców miast, miasteczek i osad wiejskich przylgnęły określenia, które uwydatniały dominującą cechę w ich zachowaniu, trybie życia czy charakterze, z reguły niekorzystnie wyróżniającą to środowisko en bloc od innych, czy też w odniesieniu tylko do pewnej części zamieszkałej tam ludności. Odnosiło się to również do mieszkańców Krakowa. W XIX stuleciu, gdy Kraków znalazł się pod panowaniem austriackim, znaczna część jego mieszkańców żyła w bardzo skromnych warunkach materialnych. Ze względu na brak rozwiniętego przemysłu i handlu dotkliwie odczuwano brak dopływu wystarczających środków finansowych, które zapewniłyby im wysoki standard życia. Stąd też chociaż oszczędzanie wówczas w Krakowie było raczej smutną koniecznością aniżeli szczególnym zamiłowaniem do gromadzenia pieniędzy, to w odczuciu zamożniejszych mieszkańców miasta lub postronnych obserwatorów wielu krakowian zatraciło granicę pomiędzy zdrowym zmysłem oszczędzania a skąpstwem, co prowadziło niektórych wręcz do pazerności na każdy cent. Z czasem widziano w nich przysłowiowych „centusiów”. Trudno dzisiaj jednoznacznie stwierdzić, kto pierwszy użył tego określenia. Nie ulega wątpliwości, że nazwa wiąże się z reformą walutową przeprowadzoną w cesarstwie austriackim w 1858 r., kiedy w miejsce złotego reńskiego guldena wprowadzono tzw. austriackiego złotego, który dzielił się na 100 części, nazwanych z inicjatywy „Gazety Lwowskiej” i krakowskiego „Czasu” centami. Przetrwały one do następnej reformy, tzn. do 1892 roku. Warto zauważyć, że słowniki języka polskiego starszej generacji, z drugiej połowy XIX wieku, nie notują słowa „centuś”, ba, nawet wydany w 1958 r. Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, t. 1, również nie uwzględnia tego określenia. Prawie wszystkie natomiast współczesne słowniki języka polskiego przypisują słowu „centuś” znaczenie potoczne, na żartobliwe lub ironiczne określenie człowieka przesadnie 2 oszczędnego, żałującego każdego wydanego grosza (centa), albo też znaczenie pogardliwe dla nazwania mieszkańców Krakowa, którym tradycyjnie przypisuje się skąpstwo1. Z definicją językoznawców koresponduje krótka i rzeczowa charakterystyka określenia „centuś” przez Jana Adamczewskiego. Jego zdaniem „centuś” to „pogardliwa nazwa niektórych mieszkańców Krakowa, znanych z przesadnego poszanowania pieniądza. Wywodzi się z czasów, gdy Kraków pod zaborem austriackim był miastem biednym, pozbawionym przemysłu i możliwości zarobkowych. Cent był wtedy najdrobniejszą monetą obiegową”2. W wyraźnej opozycji do wyżej wspomnianych definicji „centusia” jest wyjaśnienie znaczenia tego słowa sformułowane przez dwóch znanych krakowskich dziennikarzy: Mieczysława Czumę i Leszka Mazana, niestrudzonych piewców wszystkiego co krakowskie, którzy trochę na przekór, a trochę – jak się zdaje dla zabawy – są zwolennikami optymistycznego rozumienia tego terminu. Piszą oni, iż „centuś” to „popularne ongi w Galicji, a obecnie w całej Polsce, sympatyczne określenie krakowianina, akcentujące jego przyrodzony zmysł oszczędzania”, a nawet dopatrują się w tym określeniu „komplementu dla ludzi znanych z mądrego szanowania pieniądza”3. Pewnym zaskoczeniem jest pominięcie hasła „centuś” w opublikowanej w 2000 r. bardzo obszernej Encyklopedii Krakowa, a jedynie wskazanie przy charakterystyce „centa”, iż ta „nazwa dała podstawę do określenia centuś”4. Widocznie redaktorzy tego potrzebnego i cennego wydawnictwa uważali, że określenie to nie budzi już dzisiaj tych emocji, które jeszcze w latach 60-tych XX stulecia wprowadzały w bardziej czy mniej skrywaną irytację niektórych mieszkańców Krakowa. Trudno jednak zaprzeczyć, że wśród mieszkańców Krakowa, zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku – ale nie tylko – znalazły się środowiska lub grupy zawodowe, co do których zarzut „centusiowstwa” był w pełni uprawniony. Oczywiście, należy z góry odrzucić tezę, że decydowały o tym wrodzone cechy charakteru ówczesnych mieszkańców tego miasta. Historyk nie posiada żadnych dowodów na to, że w Krakowie w przeciwieństwie do innych miast, zamieszkiwało więcej niż gdzie indziej ludzi o wrodzonych skłonnościach do skąpstwa. 1 zob.: Słownik współczesnego języka polskiego pod red. B. D u n a j a, Kraków 2000, t. 1 s. 156; Inny słownik języka polskiego pod red. M. B a ń k o, Warszawa 2000 s. 155; Uniwersalny słownik języka polskiego pod red. S. D u b i s z a, Warszawa 2003, t. 1 s. 385. 2 zob.: J. A d a m c z e w s k i, Kraków od A do Z, Kraków 1986, s. 25. 3 zob.: M. C z u m a , L. M a z a n, Austriackie gadanie, czyli encyklopedia galicyjska, Kraków 1998, s. 67. 4 Encyklopedia Krakowa, Warszawa, Kraków 2000, s. 104. 3 Jak się zdaje, głównych przyczyn tego zjawiska należy upatrywać w specyficznym modelu rozwoju ekonomicznego Krakowa w XIX wieku oraz w strukturze społecznej i zawodowej jego mieszkańców. Dynamiczny rozwój ekonomiczny Warszawy czy Łodzi w XIX stuleciu był możliwy dzięki bardzo aktywnej działalności miejscowej i napływowej burżuazji. W Krakowie zaś o rozwoju miasta decydowało w bardzo poważnym stopniu ziemiaństwo i szlachta oraz tzw. czynniki pozaekonomiczne5. Powolna utrata znaczenia Krakowa jako stolicy i ośrodka decyzyjnego rozpoczęła się już u schyłku XVI wieku, kiedy król Zygmunt III Waza wraz z dworem przeniósł się do Warszawy. Jednak marginalizacja miasta w pełnym tego słowa znaczeniu przypadła na czasy zaborów, gdy Kraków stał się nadgranicznym miasteczkiem bez jakiegokolwiek znaczenia. Nadzieje na odbudowę prestiżu i dobrobytu materialnego po przyłączeniu do Księstwa Warszawskiego w 1809 r. czy w czasach Rzeczypospolitej Krakowskiej, przekreśliło już włączenie Krakowa w listopadzie 1846 r. do Austrii. Decyzja ta przypieczętowała degradację miasta i w konsekwencji spowodowała wielkie zubożenie jego mieszkańców. Kraków dotkliwie odczuł utratę statusu strefy wolnocłowej, a w 1847 r. włączenie go do austriackiego systemu celnego oraz nałożenie dodatkowych, wysokich opłat skarbowych na towary zgromadzone w mieście. Fakty powyższe doprowadziły do drastycznego spadku poziomu życia mieszkańców Krakowa. Należy dodać, że ceny wszystkich towarów codziennego użytku wzrosły od 100 do 150% i więcej. Oszczędzanie stało się nakazem chwili, liczono się z każdym groszem. Ówczesne położenie materialne krakowian charakteryzował Walerian Kalinka w następujących słowach: „…wszyscy naraz poczuli się w braku, wyczerpały się wkrótce dawne zapasy, domy zastawów napełniły się klejnotami, srebrami, odzieżą; obciążyły się hipoteki prywatnych domów, nastał brak pieniędzy obok powszechnego ich żądania i stopa procentowa z 5% podskoczyła na 12%, a i po tej dostać kapitału nie było można […] każdy zamknął się w domu i uszczuplając się w pierwszych potrzebach życia, szukał sposobu, jakby uchronić siebie i rodzinę od bankructwa. […] Każdy obywatel w Krakowie nędzę rzeczywistą stara się pokryć, świecąc resztą dawnych zapasów, lub swojej pozycji, lecz mało który znajdzie się, coby nie miał wszystkich kosztowności w zastawie […] Każdy chciałby utaić przed oczyma drugiego własną nędzę. […] Nikt nie może się oderwać od pamięci własnego 5 Szerzej o tych problemach zob.: J. P u r c h l a, Matecznik polski. Pozaekonomiczne czynniki rozwoju Krakowa w okresie autonomii galicyjskiej, Kraków 1992. 4 ubóstwa i w to całe starania wkłada, aby ubiorem, życiem na pozór dostatniem, ukryć łachmany dawnej zamożności, do której niegdyś wszyscy przywykli”6. Jakby tego było mało tę bardzo trudną sytuację materialną miasta i jego mieszkańców jeszcze pogłębiły spadające na Kraków klęski żywiołowe. Dwukrotnie – w 1849 r. i w 1855 r. – nawiedziły go epidemie cholery, które spowodowały śmierć około 2350 osób. Także z powodu panującej w rolnictwie galicyjskim od 1845 r. klęski nieurodzaju, nie tylko wzrosły ceny w Krakowie na podstawowe produkty żywnościowe, ale – co było widoczne szczególnie w 1847 r. – nadciągały z powodu panującego głodu rzesze wynędzniałych chłopów z rodzinami zza Wisły do Krakowa, gdzie szukali ratunku przed śmiercią głodową. Ulice Krakowa przedstawiały żałosny widok. Świadek ówczesnych wydarzeń, prof. Fryderyk Hechel tak pisał w swym „Dzienniku” o wyglądzie miasta: „Smutną i bolesną razem jest rzeczą wyjść na ulice lub za miasto; w każdym prawie kącie leżą wynędzniałe kobiety i dzieci i o litość żebrzą, a na przechadzkach, czyli naszych Plantacjach, za miastem leżą co dziesięć kroków konający z głodu lub choroby i jękami swymi przechodzących przerażają… Liczba proletariuszów co dzień się pomnaża tak dalece, iż pomimo karmienia blisko tysiąca ubogich człowiek spokojnie przez ulicę przejść może, co krok prawie zatrzymują zgłodniali i o kawałek chleba proszą, a domy wszystkie napełnione są żebrakami, w których liczbie wielu też złoczyńców znajduje się”7. Nie był to jednak koniec nieszczęść, które nawiedziły Kraków. Do jednego z największych doszło 16 lipca 1850 r. Mieszkańcami Krakowa wstrząsnął do głębi wielki pożar. W ciągu kilku dni strawił 160 kamienic w śródmieściu i drewnianych domów na przedmieściach, klasztory Franciszkanów i Dominikanów, pałac biskupi i Wielopolskich, drukarnię uniwersytecką. Spłonęło też wiele dzieł sztuki, m. in. u Franciszkanów dwa wielkie obrazy Tomasza Donabelli z 1613 r., zabytkowe stalle wykładane hebanem i perłową macicą, organy i cenna biblioteka. U Dominikanów ogień spustoszył wystrój wewnętrzny kościoła, dzwonnicę, nagrobki Leszka Czarnego i biskupa Iwona Odrowąża, spaliło się kilkanaście tysięcy książek i rękopisów, obrazy Donabelli, itp. Straty były olbrzymie. Tylko wartość spalonych domów mieszkalnych wyceniono na 3 858 000 złp.8 Wiele z tych budynków nie 6 zob.: W. K a l i n k a, Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim (w.:) Dzieła ks. Waleriana Kalinki, Kraków 1898, t. 10, s. 455-456. 7 zob.: F. H e c h e l, Kraków i ziemia krakowska w okresie Wiosny Ludów. Wyd. H. Barycz, Wrocław 1958, s. 24. 8 s. 78. zob. J. D e m e l, Pożar Krakowa 1850 roku, „Rocznik Krakowski”, t. XXXII z. 2, Kraków 1950-1952, 5 było ubezpieczonych, a niektóre z nich obciążone znacznymi długami hipotecznymi. Skutki tego wielkiego pożaru jeszcze bardziej pogłębiły zubożenie wielu krakowian i uczyniły z nich „centusiów” nie z wyboru, ale z powodu tragicznych okoliczności losowych. W opinii współczesnych Kraków około połowy XIX wieku, ale także i w latach sześćdziesiątych tego stulecia jawił się jako miasto ubogie, zaniedbane, gdzie ledwie tliło się życie. „Miasto grobowe; gdyby nie kościoły – dzwoniące wam podzwonne, nie kominy dymiące się od rana do wieczora – pisał Walerian Kalinka – nie błoto uliczne, myślałbym, że to cmentarz w Konstantynopolu”9. Także w latach sześćdziesiątych XIX wieku przykre wrażenie z Krakowa, zwłaszcza z Wawelu, wyniosła Anna z Działyńskich Potocka. W swym pamiętniku pisała: „Znalazłam groby królewskie w opłakanym stanie, po prostu gorszącym! Trumny królów pajęczyną zasnute, stały jedne na drugich, jak sągi drzewa, ornaty najpyszniejsze wisiały na hakach bez obłączków, załamując się i ścierając, wszystkie dziś w skarbcu ustawione kosztowne relikwiarze, monstrancje itd. walały się powywracane wśród resztek świec i różnych rupieci. Jeden miecz zygmuntowski w pięknym puzdrze spoczywał na aksamicie, z prześlicznym orzełkiem jagiellońskim na wierzchu, ale to puzdro sprawił mój ojciec. Byłam tak do głębi serca oburzona i rozgniewana, że się nie posiadałam”10. Kraków po przyłączeniu do Austrii pogrążył się nie tylko w poważnym kryzysie ekonomicznym, ale stał się miastem objętym uciążliwym nadzorem policyjnym, pozbawionym władz samorządowych i przekształconym w fortecę wojskową, co na długie lata hamowało jego rozwój przestrzenny, a także zdegradowanym ze statusu stolicy prowincji do roli zaledwie siedziby starostwa powiatowego. Niektórzy spośród światlejszych mieszkańców Krakowa zadawali sobie pytanie, jakie są ewentualne drogi rozwoju Krakowa na najbliższe lata i dochodzili do smutnych refleksji, jak np. Walery Wielogłowski, który w 1860 r. konstatował, iż Kraków nie tylko „dotąd sam siebie nie pojął, epoki ani swego położenia nie zrozumiał, drogi dalszego pochodu nie oznaczył i nie odszukał, a nie wie, ani czym jest, ani czym by być mógł”11. A jednak w kilka lat później w sprzyjających warunkach politycznych, gdy cesarz Franciszek Józef I zmuszony został do ustępstw na rzecz narodów wchodzących w skład państwa austriackiego i w ramach przyrzeczonej autonomii w 1867 r. obejmującej także 9 zob. P ę c ł a w s k i (Walerian Kalinka), Listy o Krakowie, Poznań 1850, s. 6. 10 zob.: A. P o t o c k a, Mój pamiętnik, Warszawa 1973, s. 200. 11 zob.: W. W i e l o g ł o w s k i, Kraków jako główne targowisko zbożowe i punkt handlowo-przemysłowy, Kraków 1860, s. 19. 6 Galicję, zapewnił swobodę działalności, zwłaszcza w zakresie kultury, nauki i oświaty, a także gospodarki, Kraków wprawdzie nie osiągnął wysokiej pozycji pod względem materialnym, za to w krótkim czasie stał się centrum polskości, nauki, kultury i życia religijnego, promieniując na wszystkie ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Systematycznie odnawiane cenne zabytki historyczne, które przez wieki nagromadziły się w Krakowie, a chętnie udostępniane zwiedzającym, ściągały do dawnej stolicy Polski rzesze Polaków z najodleglejszych stron dawnej Rzeczypospolitej, a nawet – jak pisał Stanisław Tomkowicz „z dalekiego… świata, by tu zaczerpnąć ducha narodowego, odetchnąć atmosferą historyczną, ożywić w sobie tradycje ojczyste, nabrać sił do wytrwania w ciężkiej walce. Dlatego przywożą tutaj rodzice dzieci zrodzone z dala od Ojczyzny, by im ją przypomnieć, uzmysłowić i miłością do niej rozgrzać ich młode serca. Bo kamień każdy głosem wielkim mówi do Polaka, opowiada o przeszłości narodu, o jego dawnej i wielkości i chwale”12. Zwiedzanie Krakowa i zetknięcie się wszędzie z atmosferą polskości, z napisami i szyldami w języku polskim, z polską mową i wieloma bezcennymi zabytkami historycznymi, to było bogactwo, które zachwycało przybyłych tutaj pielgrzymów. Poruszało ono serca i umysły zarówno prostych chłopów, którzy uświadamiali sobie na Wawelu czy w Kościele Mariackim, że są przede wszystkim Polakami, a nie tylko poddanymi cesarza austriackiego, jak i młodzież szkolną z zaboru pruskiego, która w Krakowie przyrzekała sobie, że więcej już do szkoły pruskiej nie wróci; tutaj także młodego Stefana Żeromskiego przy pierwszym zetknięciu się z Krakowem w 1889 r. oczarowała atmosfera tego niezwykłego miasta. Swoje wrażenia tak opisał w „Dziennikach”: „…poczułem włóczyć się po mieście, wciągać w siebie tę atmosferę polską, z kamieni, z domów, z wież wiejącą starożytność i na godzinę odrzuciłem wszelkie myśli inne, prócz rozkoszy oddychania tym miastem ducha, tego „centrum polszczyzny”. Czasami jak idiota stawałem na widok białych orłów i pogoni ratusza i przyglądałem im się długo. To wy tak wyglądacie, to wy takie? Tak – ja, patriota czerwony, człowiek mający 24 lat, inteligentny marzyciel – pierwszy raz widziałem herb narodu”15. Kraków w drugiej połowie XIX wieku urastał z roku na rok do rangi duchowej stolicy Polski i najdogodniejszego miejsca do złożenia doczesnych szczątków na Wawelu i na Skałce 12 zob.: S. T o m k o w i c z , Zabytki przeszłości a kulturalne życie narodu, Chicago 1911, s. 514. 15 zob.: S. Ż e r o m s k i, Dzienniki. Opracował i przedmową opatrzył Jerzy Kądziela, Warszawa 1966, t. 6, s. 188. 7 nie tylko królów i wodzów, ale także poetów i ludzi szczególnie zasłużonych dla narodu. To właśnie pogrzeby i obchody wielkich rocznic historycznych ściągały do Krakowa wielotysięczne tłumy Polaków ze wszystkich trzech zaborów, np.: powtórny pogrzeb króla Kazimierza Wielkiego w 1869 r., przeniesienie zwłok Adama Mickiewicza na Wawel w 1890 r., 100-lecie insurekcji kościuszkowskiej w 1894 r. czy 500-lecie bitwy pod Grunwaldem w 1910 r. Uświadamiały one zebranym nie tylko, że byliśmy niegdyś wielkim narodem mimo przeszkód i kordonów zaborczych, ale i to, że od Polaków zależeć będzie, czy nadal nim będziemy. Kraków nie tylko potrafił uczcić zasługi zmarłych, ale także umiał docenić żyjących, zwłaszcza tych, którzy wnieśli znaczący wkład do skarbca kultury narodowej. Przykładem tego były uroczyste obchody jubileuszowe 50-lecia pracy pisarskiej Józefa Ignacego Kraszewskiego w 1879 r. czy 25-lecie pracy literackiej Marii Konopnickiej w 1902 r. Obchodom tym nadano rangę ogólnopolską. Uczestniczyli w nich Polacy ze wszystkich trzech zaborów. Wielkim bogactwem Krakowa i ważnym powodem do dumy dla jego mieszkańców było skupienie w tym małym mieście wielkiego potencjału intelektualnego, który między innymi zadecydował o tym, iż na przełomie XIX i XX wieku powstało tutaj centrum nauki polskiej. Jego filarem był Uniwersytet Jagielloński i Akademia Umiejętności. Uniwersytet jeszcze do niedawna w latach 1853-1860 poddany ostrej germanizacji przez władze austriackie, po kilku latach jednak z powodu walki i determinacji profesury, m. in. Józefa Dietla, Józefa Majera i Fryderyka Skobla oraz młodzieży akademickiej, odzyskał autonomię wewnętrzną w 1860 r. i częściowe wprowadzenie w 1861 r. z powrotem języka polskiego jako wykładowego, a po całkowitej polonizacji uczelni w 1870 r. w ciągu kilku lat wytężonej pracy, zaangażowanie wybitnych uczonych polskich ze wszystkich trzech zaborów i nawiązaniu kontaktów naukowych ze znanymi ośrodkami naukowymi w ówczesnej Europie, wszedł w nowy okres swej świetności i znaczenia porównywalnego do tego, jaki przeżywał w XV i XVI stuleciu. Prawie w każdej dyscyplinie naukowej skupiał wybitnych przedstawicieli, zarówno w naukach humanistycznych, jak również przyrodniczych i ścisłych. Potwierdzenie tej opinii znajdujemy często we wspomnieniach byłych studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Może warto tutaj zacytować chociaż jedną, byłego studenta Wydziału filozoficznego z lat 18881890, pochodzącego z Warszawy Ferdynanda Hoesicka, późniejszego historyka literatury, pisarza i cenionego wydawcę. „Zapisałem się na wydział filozoficzny, którego dziekanem był wówczas prof. Malinowski, były profesor warszawskiej Szkoły Głównej, dobry znajomy 8 z Warszawy mego ojca. Rektorem – pisał Hoesick – wybranym na ten rok szkolny był profesor na wydziale teologicznym, ksiądz kanonik Spis, co szczególniej raziło mego ojca. Co mi to za uniwersytet – mówił – na którym ksiądz jest rektorem. Wszystkie wykłady odbywały się w świeżo wzniesionym Collegium Novum, którego czerwone gotyckorenesansowe mury tak malowniczo wyglądają w otoczeniu starych kasztanów na Plantach. Wbrew przewidywaniom mego ojca, który trochę lękał się stańczykowsko-jezuickich stosunków na uniwersytecie, a nadto powątpiewał o „europejskim” poziomie nauki w tej „galicyjskiej” wszechnicy, przekonałem się niebawem, że polska krakowska Alma Mater najzupełniej pod każdym względem wytrzymywała porównanie z niemiecką heidelberską „Ruperto-Karolą”, że Stanisław Tarnowski wykładał równie świetnie, porywająco jak Kuno Fischer, że Zakrzewski, Bobrzyński i Smolka nic nie ustępowali Winckelmannowi i Erdmansdörferowi, że Creizenach śmiało mógł się mierzyć z Ihnem (nawet gdy wykładał o literaturze angielskiej), a Sokołowski i Pawlicki każdego zagranicznego uniwersytetu niewątpliwie staliby się chlubą. W ogóle już po pierwszych wykładach doznałem miłego rozczarowania, bo choć przez Mieszkowskiego i Kallenbacha byłem dla krakowskiego uniwersytetu usposobiony i uprzedzony nader korzystnie, to jednak zastałem więcej niż się tego spodziewałem na wyjezdnym z Warszawy. Niemniej utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystko co mi opowiadano o stańczykowskich i klerykalnych wpływach na uniwersytecie, o tym, że „Tarnowski trzęsie uniwersytetem”, równało się warszawskiemu gadaniu dyktowanemu zarozumiałością, uprzedzeniem i ignorancją, co w części było także zasługą cenzury rosyjskiej, pozwalającej tylko na negatywne korespondencje do pism warszawskich z Galicji, a zwłaszcza z Krakowa”14. Drugą instytucją cieszącą się szacunkiem i uznaniem nie tylko wśród krakowian czy mieszkańców Galicji, była Akademia Umiejętności, która rozpoczęła swoją działalność w 1873 r. Nie była ona zwykłym, o lokalnym zasięgu, towarzystwem naukowym, ale od początku zaznaczyła swój ogólnopolski charakter przez podejmowanie tematów badawczych dotyczących wszystkich ziem polskich dawnej Rzeczypospolitej. Powoływała członków do swego składu i nawiązywała współpracę z uczonymi ze wszystkich trzech zaborów i z emigracji. Udzielała stypendiów – zwłaszcza młodym badaczom – na realizację kwerend naukowych oraz pracę w renomowanych w Europie instytutach i laboratoriach. Kraków nie tylko był uznawany za najpoważniejsze na ziemiach polskich centrum naukowe, ale również jako wiodący ośrodek kultury Młodej Polski, z bogatym życiem 14 F. H o e s i c k, Powieść mojego życia. Pamiętniki, Wrocław-Kraków 1959, t. 1 s. 413-414. 9 artystycznym, ze znakomitym teatrem i zróżnicowaną ideologicznie, ale stojącą na wysokim poziomie prasą krakowską, konserwatywnym „Czasem” czy socjalistyczną „Krytyką” oraz skierowanym zwłaszcza do inteligencji „Przeglądem Powszechnym”, redagowanym wzorowo przez jezuitę o. Mariana Morawskiego, a także jako pierwszorzędny ośrodek wydawniczy na ziemiach polskich i centrum życia religijnego. Kraków przyciągał do siebie ludzi zarówno młodych, jak i starszego pokolenia ze wszystkich trzech zaborów. Wzrastająca z roku na rok liczba studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego spoza Krakowa, poszukujących stancji oraz osiedlanie się tutaj wielu rodzin ziemiańskich, zwłaszcza z zaboru rosyjskiego, przyniosło krakowianom wymierne korzyści materialne i w miarę nasilającego się popytu na wynajem mieszkań rozbudziło u niektórych z nich pewne wyraźne tendencje do czerpania nadmiernych zysków niewspółmiernych do standardu wynajmowanych lokali. To właśnie w drugiej połowie XIX wieku i na początku XX stulecia, gdy ranga Krakowa jako duchowej stolicy Polski i centrum polskiej nauki była bardzo wysoka, ujawniły się wśród niektórych krakowian tendencje „centusiowskie”. Chcąc zrozumieć to zjawisko, które przecież wykraczało daleko poza sferę materialną i obejmowało raczej ukształtowanie się pewnego typu mentalności, charakteryzującej się ciasnotą horyzontów intelektualnych, pozorami uczestnictwa w życiu kulturalnym miasta, nadmierną dewocją, panicznym lękiem przed utratą pracy zawodowej, prowadzącym nierzadko do oportunizmu, kołtuństwem, służalczością w stosunku do wyżej stojących w hierarchii społecznej i zarazem lekceważeniem ludzi prostych, skądinąd godnych szacunku; musimy choćby w największym skrócie przyjrzeć się społeczeństwu Krakowa przełomu XIX i XX stulecia. W społeczności miasta najwyżej uplasowało się ziemiaństwo. W 1850 r. mieszkało w Krakowie 116 właścicieli dóbr, a w 1880 r. ponad 200 i taki stan utrzymał się do końca epoki autonomicznej15. Proces osiedlania się czasowo lub na stałe rodzin ziemiańskich w Krakowie rozpoczął się znacznie wcześniej. Widoczny już po 1815 r. nasilił się po powstaniu listopadowym, a szczególnie po klęsce powstania styczniowego nie tylko by uniknąć represji ze strony zaboru rosyjskiego, ale nacieszyć się wolnością, polskim charakterem miasta, wykształcić tutaj bez przeszkód dzieci, lub – jak generałowie Chłopicki, Skrzynecki czy Dembiński – spędzić tutaj resztę swego życia. Nie bez racji pisał o tym 15 J. P u r c h l a, op. cit. s. 51. 10 Stanisław Estreicher, że „Kraków jest matecznikiem Polski, do którego przybywają na starość wielkie lwy, orły, niedźwiedzie (choć czasem i lamparty), by tu złożyć swe kości”16. Zalety Krakowa jako miasta małego, ale nobliwego, posiadającego swoją godność wychwalał Stanisław Koźmian, urodzony w Lubelskiem, krakowianin ze świadomego wyboru, jeden z ideologów stronnictwa „stańczyków” i dyrektor teatru w Krakowie, który w 1873 r., będąc na Wystawie Światowej w Wiedniu tak pisał o Krakowie: „O ile prawdziwie wielkie miasta mają w sobie coś przyciągającego, coś, co przemawia zarówno do wyobraźni, jak do zmysłów, o tyle wstrętnym jest sadzenie się małych i średnich miast na udawanie wielkich… Grzeszą tą śmiesznością nasze małe miasta polskie, grzeszy aż do śmieszności urocza zresztą Warszawa, która ma zdumiewający ruch wielkomiejski, lecz nie życie; grzeszy nieznośnie i nieprzyjemnie Lwów, który zresztą tym złudzeniem żyje. To złudzenie jest jedyną duszą, którą posiada. Tylko Kraków jest szczerze i bez fałszywego wstydu małym miastem, i jest to jedna z tysiąca przyczyn, dla których lubię Kraków i przenoszę go nad inne polskie miasta, a jedyna, dla której w nim mieszkam… Kraków… pomimo przeszłości wie, że jest małym miastem i ma dokładne zrozumienie tego swojego położenia; nie da się upokorzyć, bo i mały dumnym być może i powinien…”17 Ziemiaństwo w Krakowie odgrywało ważną rolę polityczną, tworząc konserwatywne stronnictwo polityczne „stańczyków”, nastawione na bliską współpracę z Wiedniem. Dobrze jednak znało granicę swojego lojalizmu względem dworu austriackiego, której przekroczenie naraziłoby je na oskarżenie o zdradę interesów narodowych, ale osiedlając się w Krakowie przywozili też tutaj – wielkie kapitały. Większość ziemiaństwa przeznaczała je na cele konsumpcyjne, budowę okazałych rezydencji czy wynajem luksusowych mieszkań. Stąd w konsekwencji model rozwoju gospodarczego Krakowa nakierowany został nie na uprzemysłowienie miasta, ale na zaspokajanie potrzeb i gustów ziemiaństwa, począwszy od salonów krawieckich, wytwornych kawiarni i hoteli, kasyn gry, drogich sklepów z artykułami kolonialnymi, aż po będące do ich dyspozycji kancelarie adwokackie, architektów, lekarzy, itp. Ziemiaństwo uświetniało swoją obecnością uroczystości religijne, jubileusze, pogrzeby różnych osobistości, ważne rocznice historyczne, a równocześnie dystansowało się od innych środowisk, z wyjątkiem wyższego kleru i profesorów uniwersytetu, którzy ze względu na zalety intelektu byli mile widziani w ich salonach i rezydencjach. 16 S. E s t r e i c h e r, Znaczenie Krakowa dla życia narodowego polskiego w ciągu wieku XIX (w:). Kraków w XIX w. “Biblioteka Krakowska” nr 72, Kraków 1932, t. 1, s. 17. 17 S. K o ź m i a n, Podróże i polityka, Kraków 1905, s. 187-188. 11 Wysoką pozycję materialną osiągnęli nieliczni przedstawiciele bankierów, chociaż daleko było im do zamożności właścicieli banków w Warszawie czy Łodzi. Również wysoką pozycję społeczną, ale także materialną osiągali profesorowie uniwersytetu i szkół średnich. O zamożności tej grupy zawodowej, zwłaszcza profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego świadczył fakt, iż w 1890 r. – wg K. Karolczaka – należało do nich 60%, a w 1910 r. aż 75% domów w Krakowie. Najwięcej do medycyny i prawa, ale także z wydziału filozoficznego. Również wśród właścicieli domów znaleźli się dyrektorzy i profesorowie szkół średnich, np. Franciszek Preisendanz, Jan Rotter czy Jacek Mikołaj Mazanowski18. Do dobrze sytuowanych materialnie grup zawodowych w Krakowie należeli także adwokaci, notariusze, lekarze i dentyści prowadzący prywatną praktykę, aptekarze, architekci, wyżsi urzędnicy Banków, Magistratu, Sądu Krajowego, Prokuratorii Skarbu, czy Dyrekcji Poczty, Kolei i Policji. Chociaż centrum administracyjne znajdowało się w dobie autonomicznej we Lwowie jako stolicy prowincji i tam też było najwięcej posad urzędniczych dobrze płatnych, to jednak w Krakowie przejściowo po niewielkim spadku liczby urzędników z 816 w 1857 r. do 790 w 1869 r., już w 1880 r. bardzo szybko z powrotem liczba urzędników wzrosła do 1000 osób, a w 1910 r. przekroczyła 2700 osób, co stanowiło 41% wszystkich urzędników umysłowych w Krakowie. Była to najliczniejsza grupa zawodowa w Krakowie postrzeganym przede wszystkim jako środowisko urzędników”19. Większość z ponad 2700 osób zajmowało w hierarchii urzędniczej stanowiska poślednie i źle wynagradzane różnego rodzaju adiunktów i auskultantów, pomocników i praktykantów, pracowników konceptowych i rachunkowych, kancelistów i manipulantów. Była to grupa urzędników o bardzo zróżnicowanym poziomie wykształcenia. Od ukończonej szkoły elementarnej lub kilku klas gimnazjalnych po tych, którzy legitymowali się maturą bądź kilkoma semestrami studiów lub pełnym wykształceniem uniersyteckim, a nawet stopniem doktora obojga praw. Tylko nielicznym po wielu latach nienagannej pracy udawało się osiągnąć wyższe stanowiska w hierarchii urzędniczej: radców, dyrektorów, prezesów, a nawet – co zdarzało się rzadko – hofratów w Wiedniu, co było wielkim marzeniem każdego urzędnika. 18 zob.: K. K a r o l c z a k, Właściciele domów w Krakowie na przełomie XIX i XX wieku, Kraków 1987, s. 111-115. 19 zob.: I. H o m d a „Kwiat społeczeństwa”. Struktura społeczna i zarys położenia inteligencji krakowskiej w latach 1860-1914, Kraków-Wrocław 1984, s. 18 i passim. 12 Jednak większość urzędników niższego szczebla była bardzo źle wynagradzana. Obowiązywał zakaz podejmowania dodatkowych prac. Często gnieździli się wraz z rodziną w jednym pokoju, a drugi wynajmowali studentom lub uczniom gimnazjalnym, aby w ten sposób uzyskać dodatkowe źródło podreperowania skromnego budżetu domowego. Żyło się na co dzień z przysłowiowym ołówkiem w ręku. To prawda, że nawet w rodzinach o dobrej kondycji finansowej prowadzono również notatki z codziennych wydatków. W papierach osobistych prof. Stanisława Kutrzeby, sekretarza generalnego i prezesa Polskiej Akademii Umiejętności, znajdujących się w Archiwum Nauki PAN/PAU w Krakowie zachowały się zeszyty wydatków, które prowadziły od 1872 r. matka oraz później żona profesora20. Jednakże pomiędzy życiem na co dzień z ołówkiem w ręku rodziny Stanisława Kutrzeby, a rodzinami niższych urzędników w Krakowie była poważna różnica. O ile w pierwszym przypadku służyło to raczej zorientowaniu się na co i ile wydaje się pieniędzy i możliwości dokonania pewnych oszczędności, to w drugim było bezwzględną koniecznością życiową. To zapewne z tej grupy zawodowej niższych urzędników rekrutowało się najwięcej „centusiów”, którzy – jak to opisał Tadeusz Boy-Żeleński – „z uderzeniem dziesiątej (wieczorem – A. B.) krakowianin oszczędny z musu, chronił się do domu przed godziną tradycyjnej szpery, oszczędzając na stróżu niemniej tradycyjną szóstkę. Zdąży, nie zdąży… zdążył: zdyszany dopadał bramy, zanim niechętnie spoglądający na ten wyścig stróż zdołał ją zamknąć…”21 Zmęczeni nieustanną troską o utrzymanie rodziny i powolnym przepychaniem się z rangi do rangi wyżej, żyjący w napięciu i obawie przed utratą stanowiska, znużeni monotonną pracą biurową, a także upokarzani przez swoich zwierzchników, stawali się ludźmi przedwcześnie zgorzkniałymi i zniechęconymi do jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego, a równocześnie patrzyli z pogardą, ale i zazdrością na wyżej od nich stojących pod względem finansowym kupców czy właścicieli drobnych przedsiębiorstw. Z lekceważeniem i opryskliwością odnosili się nierzadko do petentów, zwłaszcza Żydów i chłopów. W skrajnie złym świetle przedstawił urzędników galicyjskich, zwłaszcza ciasnotę horyzontów intelektualnych i postawę serwilistyczną Adolf Nowaczyński, znany z ostrego pióra. W „Małpim zwierciadle” pisał o nich: „W złotych kołnierzach puste głowy!… Monady 20 zob. Archiwum Nauki PAN/PAU w Krakowie. Syg. K III 11. Materiały rodzinne Stanisława Kutrzeby. Księgi rachunków. 21 Boy o Krakowie. Opracował Henryk Markiewicz, Kraków 1973, s. 5. 13 w pirogach! amfibie biedne! rzezańce emerytowane! Głodomory konceptowe i auskultanty bezbrzeżnej ducha nędzy… Niech wstanie ta kreatura, jedna kreatura, co wie kto to Mierosławski? Kto Limanowski?… Nic wam cały naród bando, kiedy macie emeryturę po 30 latach gnicia i parszywości”22. Niektórzy źródeł biedy dostrzeganej w Krakowie w różnych środowiskach dopatrywali się nie wyłącznie w polityce władz austriackich, ale w braku zmysłu praktycznego i w tradycyjnym myśleniu mieszkańców tego miasta. Były student Uniwersytetu Jagiellońskiego, później znakomity geograf Adam Nałkowski, tak pisał o Krakowianach w 1880 r.: „Wszyscy narzekają tu na biedę, ale jakże starają się zapobiec tej biedzie: oto zbierają składki na pomnik dla papieża umarłego, na kosztowny krzyż dla papieża żyjącego, odbywają religijne pielgrzymki do stóp papieża, pod wodzą – myślicie zapewne organistów – nie, gdzie tam, pod wodzą profesorów uniwersytetu i członków akademii. Budują kościoły, klasztory, restaurują ołtarze, tworzą zyskowne synekury dla hrabiów-hulaków, którzy na kochanki lub karty potracili fortuny; za to źle płatny jeden niższy urzędnik musi robić za trzech, za to miejsca w gimnazjach zapchane niepłatnymi lub płatnymi po 25 guldenów miesięcznie pomocnikami, praktykantami, suplentami. Tego wszystkiego wymagają nasze głębokie uczucie religijne, nasz patriotyzm, nasze wierne trzymanie się tradycji, które czyni z nas naród rzeczywiście „wybrany”, prawdziwą relikwię z czasów średniowiecznych”23. A jednak to krakowianie, nie wyłączając przysłowiowych „centusiów”, po uzyskaniu niepodległości przez Polskę potrafili wyjść poza ciasno pojmowany interes własny i udzielili cennej pomocy personalnej przy odbudowie polskiej administracji, zwłaszcza centralnej, czy przy uruchomieniu oczekiwanych tak bardzo przez społeczeństwo ośrodków uniwersyteckich w Warszawie, Wilnie i Poznaniu, w czym wielkie zasługi posiadał Uniwersytet Jagielloński. Nadal jednak mieszkańcy Krakowa nie wyzbyli się całkowicie swoich „centusiowskich” nawyków. Wspomnę tutaj tylko o dwóch sprawach. Pierwsza – krakowianie, mimo że tak dumni z tego, iż ich miasto było w drugiej połowie XIX stulecia i na początku XX wieku centrum polskiej nauki, to jednak przy niewystarczających dotacjach płynących z budżetu państwa w udzielaniu pomocy finansowej dla Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Umiejętności na wspieranie badań naukowych i pomoc dla młodzieży studiującej, społe- 22 A. N o w a c z y ń s k i Małpie zwierciadło, Kraków 1974, t. 1 s. 172-173. 23 W. N a ł k o w s k i, Wspomnienia krakowskiego studenta, cyt. za K. Grodziską „Gdzie miasto zacza- rowane”. Księga cytatów o Krakowie, Kraków 2003, s. 105-106. 14 czeństwo Krakowa pozostało daleko w tyle za fundatorami z zaboru rosyjskiego i z emigracji rozsianej po Europie i innych kontynentach. I druga, bardzo wstydliwa sprawa, dotyczyła ona stosunku mieszkańców Krakowa do warszawiaków, którzy zmuszeni do opuszczenia miasta po upadku powstania, nie spotkali się z dostateczną pomocą ze strony krakowskiej społeczności. Nie tłumaczy tego fakt, że Kraków był już znacznie przepełniony uchodźcami z Kresów, Poznańskiego i ze Śląska. Warto przypomnieć, że posiadał przecież Kraków piękne tradycje udzielania pomocy potrzebującym wsparcia nie tylko przez wielkie fundacje utworzone przez zamożnych jego mieszkańców lub osobistości szczególnie życzliwe dla Krakowa, żeby tylko wspomnieć o wielkim i nowoczesnym Domu Ubogich z fundacji Ludwika i Anny Helclów, Szpitalu dla Dzieci im. św. Ludwika przy ulicy Strzeleckiej, Zakładzie wychowawczym dla opuszczonych chłopców fundacji Aleksandra Lubomirskiego, czy działającego z wielkim pożytkiem w czasie I wojny światowej Książęco-Biskupiego Komitetu Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny, ale także o pomocy zwykłych mieszkańców Krakowa dla poszkodowanych po wielkim pożarze w 1850 r., wsparcia dla działań Adama Chmielowskiego „brata Alberta” pomocy dla najbiedniejszych, czy też wspieranie materialne siostry Salomei prowadzącej kuchnię dla ubogich studentów. A jednak – jak żalił się jeden z mieszkańców Warszawy „przykrym i trudnym do wytłumaczenia był stosunek polskiego Krakowa do zbiegłych tu po powstaniu warszawiaków. Niechęć i sobkostwo widać było na każdym kroku. Zamiast udzielić chociażby skromnej pomocy materialnej, wyrażano oburzenie i udzielano rad na przyszłość. Wydaje się, że ta sprawa nie należy do chlubnych kart krakowskiego społeczeństwa”24. Mimo wystosowanego 12 października 1944 r. apelu do mieszkańców Krakowa przez księcia metropolitę Adama Sapiehę o udzielanie większej pomocy warszawiakom, skala tej pomocy była nadal skromna. Nie oznaczało to, że jej wcale nie było, jednak postawa krakowian zapadła na długo w serca i umysły mieszkańców Warszawy. I nie zmieniło tego, iż w Krakowie były środowiska, które w miarę swoich możliwości takiej pomocy udzieliły, świadczyły o tym podziękowania wystosowane z Milanówka przez prof. Włodzimierza Antoniewicza do prof. Stanisława Kutrzeby. „Tyle razy pragnąłem gorąco podziękować – pisał prof. Antoniewicz w dniu 25 października 1944 r. – za znakomite zorganizowanie w Krakowie opieki nad kolegami warszawskimi i za tak niezwykłe zapobiegliwe nadesłanie nam 20 000 zł na cele naszej opieki w Milanówku, które tyle dobrego pozwolą nam tu zrobić. 24 cyt. za A. C h w a l b ą, Dzieje Krakowa. Kraków w latach 1939-1945, Kraków 2002, s. 356-357. 15 Doprawdy pomoc Krakowa dla profesorów, docentów i asystentów, pomoc tak do głębi wzruszająca kolegów krakowskich z p. Prezesem [S. Kutrzebą], Rektortem Szaferem i prof. Piotrowiczem na czele przejdzie do historii naszych uniwersytetów jako jeden z najpiękniejszych rozdziałów ratowania i miłości braterskiej, rozgromionych i wysiedlonych naszych uczonych warszawskich. Serdeczne za wszystko dobre Bóg zapłać. W tych ciężkich momentach i sytuacjach ceni się ponad wszystko pełen subtelności i prawdziwej pamięci sposób niesienia pomocy i delikatną pamięć i troskę nie tylko o doraźne potrzeby. Za to proszę przyjąć osobno gorącą podziękę, a także za cierpliwość i wyrozumiałość dla wielu kolegów, którzy wyczerpani okropnymi przejściami, zrozpaczeni stratami warsztatów naukowych, zgnębieni tym, że mogą być niekiedy trudnymi w swych oczekiwaniach, czy prośbach czy wymaganiach”25. Nie zmienia to jednak faktu, że w opinii potrzebujących pomocy warszawiaków ugruntował się pogląd, że spore odłamy społeczeństwa Krakowa zamiast okazania pomocy pokazali swój „centusiowski charakter”. Rodzi się zatem pytanie, czy dzisiaj pozostało w mentalności krakowian coś z owych „centusiowskich manier”. Jak się zdaje o jednej z nich pisał pół żartem, pół serio już w 1875 roku Stanisław Koźmian: „Dla krakowianina nie ma większej przyjemności, jak drugiemu powiedzieć nieprzyjemność… Wielki brak życzliwości, zupełny brak uprzejmości… Każdy krakowianin wygląda, jak gdyby na jego barkach spoczywały losy Europy…”26, a potem w latach siedemdziesiątych uzupełniał satyryk Jan Sztaudynger w „Krakowskich piórkach” o mieszkańcach Krakowa: „Będą zazdrościć aż do dnia sądnego Jeden drugiemu. A czego? – Niczego”27 Czy dzisiaj w Krakowie żyją „centusie”? Z pewnością tak, każdy prawie zna jakiegoś jednego, no może dwóch czy trzech, ale to już inne czasy i inni centusie. Jakie czasy, tacy centusie. 25 zob. Archiwum PAN/PAU w Krakowie. Syg. II 31. Materiały S. Kutrzeby do działalności w okresie okupacji 1939-1945. 26 cyt. za: J. B i e n i a r z ó w n a, J. M. M a ł e c k i, Kraków w latach 1796-1918. Dzieje Krakowa, Kraków 1985, t. 3 s. 260-261. 27 zob. J. S z t a u d y n g e r „Puch ostu”. Fraszki o życiu i miłości, Kraków 2004, s. 49.