O „Cyrku”, który nie był cyrkiem
Transkrypt
O „Cyrku”, który nie był cyrkiem
Mateusz Rodak O „Cyrku”, który nie był cyrkiem - rzecz o warszawskim międzywojennym domu noclegowym. 1. W wydanej po II wojnie światowej pracy pt. „Warszawa”, jej autor, Jan S. Bystroń wspominał o istnieniu w międzywojennej Warszawie trzech domów noclegowych, czyli miejsc w których schronienia, tylko na noc, szukać mogli ludzie pozbawieni dachu nad głową 1. Instytucje te mieściły się na ulicach Jagiellońskiej 19, Dzikiej 62 (od 1930 r., kiedy zmieniono numerację ulicy: Dzika nr 42) oraz Leszno 93 (dom noclegowy dla kobiet). Oczywiście na terenie przedwojennej Warszawy funkcjonowało znacznie więcej miejsc (przytułków, schronisk, osiedli baraków), w których mogli schronienia szukać jednak przede wszystkim bezdomni i bezrobotni. Dom noclegowy tym różnił się np. od przytułku, że pozostawał miejscem przechodnim, które z samego rana należało opuścić, po to, by na noc ewentualnie do niego powrócić. Jedyną funkcją domu noclegowego było więc zapewnienie schronienia w nocy, czasem wydawano odpłatne posiłki. Poza wymienionymi, żadnych więc innych zadań nie spełniał. Przynajmniej takowych nie przewidywano. Niemniej jednak, wbrew przeznaczeniu, jakim było niesienie doraźnej pomocy potrzebującym, warszawskie domy noclegowe pełniły przede wszystkim niechlubną rolę generatorów kolejnych członków marginesu społecznego. Kilka noclegów w takim miejscu nierzadko stanowiło moment, kiedy przekraczało się granicę między normalnością a społecznym wykluczeniem. Między innymi ten aspekt funkcjonowania wspomnianych placówek stanie się przedmiotem niniejszego tekstu. Warszawskie noclegownie międzywojenne nie doczekały się jak dotąd opracowania. Niniejszy tekst jest skromną próbą monografii jednego z nich, mieszczącego się w nieistniejących już dziś budynkach przy ul. Dzikiej. Otwartym pozostaje pytanie o sens pisania artykułów poświęconych tego typu miejscom. Niemniej jednak instytucje takie pełniły niezwykle istotną, najczęściej negatywną, rolę społeczną i już z tej chociażby racji warte są zainteresowania. Poza tym miejskie domy noclegowe stanowiły i stanowią nieodłączny element przestrzeni miejskiej. Badanie dziejów mechanizmów marginalizacji oraz szeroko rozumianego środowiska miejskiego, bez refleksji nad rolą miejskich przytulisk, noclegowni, garkuchni, schronisk dla bezdomnych czy domów pracy przymusowej mija się z celem i pozostawia wiele niedopowiedzeń. Warto więc przyjrzeć się temu niewielkiemu skrawkowi miejskiej scenerii, który dla wielu ludzi stał się bramą do społecznej degradacji. 1 J. S. Bystroń, Warszawa, Warszawa 1949, s. 297. Przyczyną zmiany numeracji było skrócenie ul. Dzikiej. Część tej ulicy przemianowana została na ul. Zamenhoffa. Długa do tej pory ul. Dzika została skrócona o połowę. 2 1 Mateusz Rodak W niniejszym tekście, chcąc uniknąć nieustannego powtarzania pojęcia „dom noclegowy” zamiennie używać będę pojęć „przytułek”, „schronisko” bądź „noclegownia”. Czytając teks należy jednak pamiętać o rozróżnieniu, które przedstawiłem wyżej. Klasyczny przytułek np. dla starców zakładał pewną stabilność, trwałość. Dom noclegowy, w którym tylko część osób mieszkała dłużej niż jeden dzień, to miejsce pełne nieustannego ruchu, ciągłych zmian, uniemożliwiających stworzenie nawet pozorów normalności. W związku z treścią ustawy o ochronie danych osobowych, publikowanie danych osób karanych, bez uzyskania ich zgody (co praktycznie jest niemożliwe w odniesieniu do kwestii sprzed 70 lat, nawet jeśli żyją!) jest zabronione. Aby uniknąć więc kontrowersji związanych z możliwością upowszechniania danych osobowych osób karanych, uznano, że podawane będą tylko inicjały imion i nazwisk (co bardzo utrudnia odbiór, ponieważ o narodowości często świadczy tylko nazwisko). Autor zdaje sobie sprawę, że może spotkać się z zarzutami o uprawianie publicystyki historycznej. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że podawane informacje dotyczyły czynów mało chwalebnych, a także kwestie prawne związane z ochroną danych osób, które były karane, należy zachować anonimowość opisywanych osób. Zabieg ten nie będzie stosowany jednak w stosunku do osób, których wizerunek został upubliczniony w międzywojennej prasie (dostęp do niej nie jest ograniczony, jak to ma miejsce w przypadku archiwaliów). 2. Wśród warszawskich domów noclegowych najbardziej znanym, największym i owianym bardzo złą sławą był dom przy ul. Dzikiej zwany potocznie „Cyrkiem”. Prawie każdy, kto do niego trafił, w zgodnej opinii, co było zresztą nadużyciem, skończyć miał jako zawodowy przestępca. Jeden z reportażystów „Kuriera Warszawskiego” tak, po wizycie w „Cyrku”, pisał o tych, którzy trafiali tam po raz pierwszy: „Do „Cyrku” przychodzą ludzie, którzy nie stoczyli się jeszcze na dno społeczne i którzy będąc w nędzy i nie mając gdzie przenocować, muszą z „pryczy” korzystać. Jednak po kilku tygodniach stałego noclegu w „Cyrku” człowiek taki zupełnie się zmienia. Pod wpływem otoczenia traci grunt pod nogami, następuje zanik uczuć moralnych, wstydu, poczucia obowiązku. Alkohol coraz bardziej staje się główną atrakcją życia nowego „cyrkowca”, niechęć do pracy, lenistwo, obojętność zastępują dążenie do zarobkowania. Tacy nie dają się już uratować.”3. Pojęcie „cyrkowiec” stało się bardzo szybko w warszawskiej gwarze synonimem łobuza, pijaka, złodzieja czy żebraka, a pieczątka zameldowania „Dzika 62”, umieszczona w dowodzie negatywnie stygmatyzowała jego właściciela. Mieszkaniec „Cyrku” uznawany był a priori za potencjalnego przestępcę i próżno często poszukiwał pracy. 3 Z przytułku noclegowego, Kurier Warszawski, 1929, nr 48, s. 5. 2 Mateusz Rodak Budynek wybudowany w 1895 r. od samego początku przeznaczony był na schronisko dla bezdomnych. W czasie i po I wojnie światowej pełnił funkcję schroniska dla reemigrantów powracających z Rosji. W związku z powiększającą się w Warszawie liczbą bezdomnych w 1923 r. powrócono do jego pierwotnego przeznaczenia i ponownie uruchomiono przy ul. Dzikiej dom noclegowy. Pierwotnie, jak donosiła „Gazeta Warszawska”, miał być domem noclegowym dla warszawskich żebraków4. Szybko jednak zaczęli trafiać do niego nie tylko żebracy5. Po remoncie, który trwał od 3 do 15 września 1924 r.6 i dostosowaniu do nowych potrzeb, dom przy ul. Dzikiej nadal pozostawał drewnianym, parterowym budynkiem. Składał się z dwóch dużych sal (z czasem wydzielono również trzecią) rozdzielonych korytarzem. Przed salą znajdującą się z lewej strony mieściła się niewielka jadalnia7. W salach mieszkańcy noclegowni spali na zbitych z desek narach (pojedynczych i podwójnych tj. piętrowych). W opisie sal czytamy: „Nary te poustawiane są jedna przy drugiej i tak stoją przy każdej ścianie, przyczym dwa rzędy jest ich pośrodku w jednej z sal większych, w drugiej zaś sali sam środek jest pusty. Nary, podłoga poza tym nic więcej.”8. W budynku znajdowały się również prowizoryczne ustępy. Na przechodzących obok domu ludziach sprawiał raczej dobre wrażenie. Jeden z dziennikarzy „Głosu Prawdy” pisał: „Cyrk ten z ulicy wygląda nawet nieźle. Obszerny, piętrowy budynek z ogródkiem, chociaż co prawda z kratami w oknach. Wewnątrz duże sale, oświetlone elektrycznością, pośrodku izb i wzdłuż ścian długie rzędy prycz, ale korytarze i wszystkie przejścia zapełnione ogromnym, hałaśliwym jak na jarmarku tłumem.”9. Kuchnię na Dzikiej prowadzić miał w połowie lat 20 niejaki Marian. Posiłki wydawano między 6 i 9 rano oraz między 6 a 10 wieczorem. W jadalni można było kupić za 15 - 20 groszy gorącą zupę, za 45 gr. jarzynę z mięsem, zaś za 8 gr. napić się gorącej herbaty10. Z czasem sytuacja uległa zmianie. W 1928 r. czytamy: „dziś kuchnia została przeniesiona do innego pokoju i jest pod innym zarządem, a na jej miejscu sprzedają obecnie kartki na zupę, herbatę i chleb, jak również i papierosy po normalnej cenie.”11. W związku z tym, że opiekę nad domem sprawował katolicki zakon, w przytułku mieściła się również na podwórzu kaplica, w której tłum zbierał się przede wszystkim wówczas kiedy wydawano w niej darmowe święcone w czasie świąt wielkanocnych12. 4 Walka z żebractwem, Gazeta Warszawska, nr 270, 1923, s. 3. J. Czempiński, Z dna nędzy, Kurier Warszawski, nr 50, 1925, s. 9. W „Kurierze Warszawskim” czytamy: „Czyż śpią w tym przytułku żebracy? Nie. Żebractwo rozwija się w Warszawie doskonale i daje bardzo dostatnie utrzymanie. Lokatorzy nocni schroniska przy ul. Dzikiej to ludzie z nizin. […] To przeważnie ludzie, którzy nie mają absolutnie nic do stracenia.” 6 Archiwum Państwowe m. st. Warszawy (dalej AP m. st. Warszawy), Komenda Policji Państwowej m. st. Warszawy (dalej KPP m. st. Warszawy), sygn. 12, Rozkazy Komendanta PP m. st. Warszawy od nr 1 do 297, 1924, s. 209 i 220. 7 T. Jordan, W otchłani niedoli ludzkiej i nędzy. Tajemnica domu noclegowego przy ul. Dzikiej nr 62, Warszawa 1928, s. 4. 8 Tamże. 9 Ruthenus, W „Cyrku” na Dzikiej, Na dnie nędzy i upadku, Głos Prawdy, nr 138, 1926, s. 4. 10 .T. Jordan, W otchłani niedoli…, s. 4. 11 Tamże. 12 A. Matoga - Ferus, W cyrku --- na święconym, Kurier Warszawski, nr 124, 1933, s. 9. 5 3 Mateusz Rodak Mieszkańcy „Cyrku” posiadający gotówkę mogli deponować swoje oszczędności. W pokoju zarządcy domu noclegowego „w wielkiej, brunatnej szafie stoją w szeregach puste pudełka z papierosów. Każde z numerem porządkowym lokatora kryje po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt złotych”13. Według jednego z dziennikarzy zwiedzających przytułek, wielu z mieszkańców Dzikiej przechowywało tam spore sumy pieniędzy. W jednym z pudełek, ów dziennikarz, widzieć miał książeczkę PKO na sumę 800 zł. Jak pisał: „to na „wypłat gruntu” odłożył chłop, który zarabia po piekarniach i na przystaniach wiślanych noszeniem worków”14. Domami noclegowymi na Dzikiej oraz Jagiellońskiej opiekowali się bracia Albertyni, którym ta niewdzięczna misja powierzona została przez warszawski magistrat w styczniu 1924 r. Magistrat brał na siebie odpowiedzialność za utrzymywanie osób korzystających z noclegowni, których nie było stać na uiszczenie drobnej opłaty (10 gr.). Wydział Opieki Społecznej zwracać miał zakonnikom za każdego bezdomnego 20 gr. Suma ta pokrywać miała jeden nocleg. Jednocześnie władze miejskie „obowiązane były pokrywać wszystkie wydatki związane z utrzymaniem domów noclegowych”15. Z drugiej jednak strony wydział Opieki Społecznej, poprzez jednego ze swoich urzędników, miał prawo kontrolować działalność obydwu domów noclegowych. Z czasem okazało się, że dość zachowawcze poglądy zakonników uniemożliwiały celowe i skuteczne gospodarowanie noclegownią na Dzikiej. Stąd już w 1927 r. miasto planowało utworzenie własnego, w pełni zależnego od Magistratu, domu noclegowego na ul. Młynarskiej16. Ambitne plany zahamował jednak kryzys. Warto w tym momencie zaznaczyć, że choć schroniskiem opiekował się katolicki zakon, nocowali w nim zarówno chrześcijanie jak i Żydzi. Nędza, bezdomność, bezrobocie dotykało jednych jak i drugich. Każdy więc, komu udało się do noclegowni dostać, miał prawo korzystać z jej „gościnności”. Zaniepokojeni zainteresowaniem władz miejskich Albertyni postanowili w 1929 r. przeprowadzić w „Cyrku” reformy. Zdecydowano, zdając sobie sprawę z bardzo złej kondycji moralnej wielu ze stałych bywalców domu, że nowo przybyli będą umieszczani w oddzielnym, mającym zostać wybudowanym, budynku noclegowym. Pomysłowe założenia pozostały jednak tylko w sferze planów17. Z każdym rokiem opiekunom domu przy Dzikiej coraz trudniej przychodziło zaspakajanie potrzeb rosnącej lawinowo rzeszy bezdomnych i bezrobotnych, którzy trafiali do noclegowni, szczególnie że schronienia w „Cyrku” szukali ludzie, których zwykło się wówczas nazywać „mętami społecznymi” czy „wykolejeńcami”. Stąd nieustanne apele do władz miejskich o pomoc finansową i nawoływanie do budowy kolejnych noclegowni. Między innymi w 1932 r. 13 Tamże, s. 10. Tamże. 15 Miejskie domy noclegowe, Kronika Warszawy, nr 11, 1924, s. 15. 16 Czy stanie w stolicy nowy dom noclegowy, Głos Prawdy, nr 230, 1927, s. 6. 17 Z przytułku noclegowego, Kurier Warszawski, nr 48, 1929, s. 5. 14 4 Mateusz Rodak Albertyni w memoriale do magistratu wzywali ten do natychmiastowego urządzenia kilku nowych domów noclegowych, szczególnie na Woli i Mokotowie18. Przez cały więc okres funkcjonowania noclegowni dla trzech zaledwie zakonników opiekujących się pensjonariuszami domu na Dzikiej największym problemem pozostawało permanentne przepełnienie, i to nie tylko w okresie zimowym. Już w początkach istnienia domu okazało się, że ilość miejsc (około 100) była zupełnie niewystarczająca19. Jeszcze w 1924 r., dzięki funduszom przeznaczonym przez wydział Opieki Społecznej warszawskiego Magistratu, przeprowadzono w „Cyrku” remont. Jednocześnie zmodernizowano budynek poprzez dobudowanie jednego skrzydła, dzięki czemu w noclegowi mogło, według jednego ze stołecznych dzienników, nocować jednocześnie prawie 400 osób20. Liczba ta była grubo przesadzona. Wielokrotnie później w warszawskiej prasie podkreślano, że dom na Dzikiej był w stanie pomieścić około 150 do 200 osób. Pomimo przebudowy, już w pierwszym roku funkcjonowania placówki (1924 r.) w „Robotniku” pisano, że nowo powstały przytułek mogący pomieścić około 150 osób przyjmuje ich cztery razy tyle21. Rok później, w tych samych warunkach, nierzadko w zimowe noce, przebywać miało około 900 osób, czyli sześć razy więcej niż przytułek mógł pomieścić22. W czasie największych mrozów, kiedy noclegownia „pękała w szwach” i „gdy już zajęte są wszystkie izby i korytarze, tak, iż o przejściu przez pokotem leżące zwarto obok siebie ciała ludzkie niepodobna pomyśleć, pozostaje jeszcze 150 – 200 osób, które śpią, stojąc, czyli tworząc żywą kolumnę istot, opierających się jeden o drugiego.”23. Teoretycznie obowiązywały przepisy zakazujące wpuszczania do przytułku osób ponad miarę. Pozostawały one jednak pobożnym życzeniem. Trzech zakonników i jeden, rzadko odwiedzający dom, posterunkowy z piątego komisariatu nie było w stanie zatrzymać napierającego, agresywnego tłumu zziębniętych, głodnych i gotowych na wszystko mężczyzn, w większości recydywistów, pijaków czy żebraków24. W 1927 r. Iza Moszczeńska z „Kuriera Warszawskiego” podawał, że średnio w „Cyrku” mieszkać miało zimą około 850 osób, latem zaś około 55025. Podobnie np. w listopadzie 1930 r. średnio dziennie nocować miało około 820 osób (dla porównania na Jagiellońskiej nocowało około 280 osób, przy 150 miejscach noclegowych) 26. Przypuszczać tylko można, że w latach 30, do momentu kiedy otworzono dom dla żebraków przy ul. Przebieg 3, sytuacja w „Cyrku” nie uległa zmianie. Wręcz przeciwnie wraz z pogłębiającym się kryzysem ekonomicznym lokatorów Dzikiej 62 z każdym rokiem zapewne przybywało. 18 Domy noclegowe, Kurier Warszawski, nr 325, 1932, s. 4. Nowe przytułki, Robotnik, nr 62, 1924, s. 4. 20 Rozszerzenie przytułku noclegowego, Kronika Warszawy, nr 10, 1924, s. 15. 21 Przytułek noclegowy przy ul. Dzikiej, Robotnik, nr 277, 1924, s. 6. 22 J. Czempiński, Z dna…, s. 9. 23 Tamże. 24 Dom noclegowy przy ul. Dzikiej, Robotnik, nr 54, 1925, s. 4. 25 I. Moszczeńska, Dno nędzy, Kurier Warszawski, nr 319, 1927, s. 15. 26 Przepełnienie w miejskich domach noclegowych, Gazeta Polska, nr 341, 1930, s. 8 19 5 Mateusz Rodak W takiej sytuacji, co jakiś czas, pojawiały się więc kolejne pomysły, obok planów budowy nowych schronisk, powiększenia przestrzeni na której można byłoby pomieścić nocujących. Między innymi w sierpniu 1927 r. przeprowadzono na Dzikiej 62 inspekcję techniczną. Wnioski z inspekcji były następujące „na razie należałoby w obecnych domach usunąć istniejące piece do ogrzewania, zajmujące dużo miejsca, zaprowadzić ogrzewania centralne, urządzić należytą wentylację i zastosować prycze w 3 lub 4 kondygnacjach”27. Dodatkowo główna komisja sanitarna wydziału zdrowia stołecznego Magistratu doszła do wniosku, że uwzględniając wysokość pomieszczeń domu (5,5 m.) można było pokusić się o dobudowanie kolejnego piętra. Jak pokazała przyszłość dom przy Dzikiej nie został poddany żadnym działaniom modernizacyjnym do wybuchu wojny w 1939 r. W przepełnionym ponad miarę budynku panował potworny zaduch i smród niemytych ciał. Kilka toalet i brak łazienek nie sprzyjało poprawie atmosfery. T. Jordan pisał przerażony: „Ach co za Gehenna! Piekło Dantejskie! A ten fetor nieznośny, ten straszny zaduch, którym oddychać wprost niepodobna. Oto jest obraz, oto tajemnica domu noclegowego!”28. Przychodzący co wieczór do noclegowni mężczyźni, w ubraniach, które nosili na co dzień, bez żadnej toalety, kładli się spać. Ze specyficznym sposobem dbania o czystość, spotkał się jeden z dziennikarzy w domu noclegowym na Jagiellońskiej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć można, że podobne praktyki stosowano także na Dzikiej. Późnym wieczorem: „Cicho skrzypnęły drzwi. To wszedł jakiś zapóźniony lokator. Przed snem robi jeszcze przy wpadającym przez okno świetle latarni wieczorną toaletę. Co chwilę słychać trzask rozgniatanego między paznokciami robactwa.”29. Odnieść można wrażenie, że pasywność władz miejskich, jak i zakonników, w działaniach zmierzających do ewentualnej modernizacji „Cyrku” była zamierzona. Stołeczny Magistrat nieustannie planował wybudowanie nowego domu noclegowego, Albertyni zaś zdecydowanie więcej uwagi poświęcali drugiemu domowi noclegowemu na Jagiellońskiej, który w powszechnej opinii uchodził za lepszy i przeznaczony dla inteligencji (co zresztą nie było prawdą). Nocleg na Jagiellońskiej nie był traktowany jako ostateczna społeczna degradacja. Dopiero meldunek w „Cyrku” oznaczał pełne społeczne wykluczenie. Już same tytuły artykułów poświęconych domowi na Dzikiej jasno wskazywały miejsce tej instytucji w społecznej przestrzeni - „Cyrk” miał być „dnem nędzy i upadku”, „otchłanią nędzy”, skupiskiem „największej nędzy” czy znów „otchłanią niedoli ludzkiej”. Niemniej jednak trafiający do „giganta” (określenie domu noclegowego na Jagiellońskiej) mieli ogromne szanse stać się w przyszłości „cyrkowcami”. Stanisław Szpotański tak pisał o mieszkańcach Jagiellońskiej: „Wielu z tych ludzi zawędruje do „Cyrku”, nie dlatego, że tam o grosz taniej, ale dlatego, że gdy ubranie z nich spadnie, nie będą chcieli pokazywać się w łachach wśród ludzi, 27 Dla bezdomnych, Kurier Warszawski, nr 212, 1927, s. 4. T. Jordan, W otchłani niedoli…, s. 8. 29 A. Matoga - Ferus, Noc w „gigancie”, Kurier Warszawski, nr 353, 1932, s. 9. 28 6 Mateusz Rodak niezupełnie jeszcze obdartych. Na tych ostatnich schodach nędzy społecznej z niesłychaną szybkością odbywa się spadanie z jednego szczebla na drugi.”30. Dom na Dzikiej wiecznie pełnił rolę rozwiązania tymczasowego, które z czasem zastąpione miałoby zostać nowoczesną placówką. Tymczasowość tej instytucji wpływała na jakość udzielanej tam pomocy. Przebywającymi w noclegowni ludźmi praktycznie nikt się nie zajmował, a pracujący tam zakonnicy, pomimo najszczerszych chęci, nie byli w stanie opanować trwającej sytuacji. Skazani na siebie, często odrzucający udzielaną im pomoc, mieszkańcy „Cyrku”, stworzyli w domu na Dzikiej zamknięte, rządzące się swoimi prawami, środowisko. Felietonista „Głosu Prawdy” pisał: „Cyrk na Dzikiej jest niezaprzeczalnie państwem w państwie, posiada on bowiem własną ludność, własną kulturę, odrębny język, ma nawet swe klasy społeczne i szczeble hierarchiczne”31. Znaczna część opinii społecznej, karmiona przerażającymi reportażami z domu noclegowego, uważała, że ludzie ci najzupełniej w świecie nie zasługują na żadną pomoc ze strony społeczeństwa i pozostawieni powinni być sami sobie, w ostateczności wtrąceni do więzienia lub wywiezieni ze stolicy. O nich to właśnie traktuje kolejny rozdział. 3. W „Cyrku”, co naturalne, nocowali przede wszystkim bezdomni, zazwyczaj jednocześnie bezrobotni, mężczyźni. Najczęściej byli to robotnicy, rzadziej trafiali tam przedstawiciele innych zawodów. Tak I. Moszczeńska charakteryzowała społeczność noclegowni: „Są tam i ludzie, którzy mają pracę, lecz dachu nad głową nie mają. Inni nie mają ani jednego, ani drugiego. Większość stanowią robotnicy, ale są i rzemieślnicy, handlarze i pracownicy umysłowi. Prawie 10% są ludźmi „bez określonego zajęcia”, to ci co o swem zajęciu milczeć wolą”32. Z reguły Dzika 62 bywała przystanią dla ludzi uzależnionych od alkoholu. Biorąc pod uwagę głosy ówczesnej prasy i policyjne doniesienia, alkoholicy stanowić mieli zdecydowaną większość wśród pensjonariuszy noclegowni. Dużą grupę stanowili żebracy, zarówno zawodowi jak i ludzie do żebraniny zmuszeni tragicznymi warunkami socjalnymi. Spotkać w „Cyrku” można było również osoby chore psychicznie. W 1933 r. zwiedzający przytułek dziennikarz „Kuriera Warszawskiego” pisał, że w przytułku „jest przeszło dwudziestu chorych umysłowo lub na zanik nerwów. Są też niedorozwinięci, pół idioci”33. W tym zróżnicowanym środowisku nie brakowało oczywiście, często ukrywających się w „Cyrku”, przestępców. To oni stanowili tzw. „cyrkową” arystokrację. O nich to właśnie pisał Czempiński: „Za grosze zdobyte osobnicy ci kupują wódkę i idą z nią do swego przytułku. Do tego, jaki im daje rząd, miasto, społeczeństwo. Tam piją i grają w karty. Ludzi uczciwszych, nędzarzy istotnych wypędzają 30 S. Szpotański, Domy noclegowe, Kurier Warszawski, nr 225, 1931, s. 6. Ruthenus, W „Cyrku”…, s. 4. 32 I. Moszczeńska, Dno nędzy…, s. 15. 33 A. M. Matoga - Ferus, W cyrku…, s. 10. 31 7 Mateusz Rodak groźbą noża lub uduszeniem.”34. Generalnie więc, dom przy Dzikiej 62, był miejscem w którym obok zagubionych i przerażonych bezrobociem i bezdomnością ludzi pracy spotkać można było żebraków, złodziei, alfonsów, szulerów i nałogowych pijaków. Bez względu jednak z jakich przyczyn konkretne osoby trafiały do noclegowni, wszyscy, o czym już była mowa, traktowani przez opinię społeczną byli jednakowo. Warszawska prasa, a wraz z nią zdecydowana większość mieszkańców stolicy, miała jednoznaczną opinię o mieszkańcach „Cyrku” - „cyrkowcy” bezrefleksyjnie uważani byli za złodziei, alkoholików, kryminalistów (potwierdzały to niestety policyjne raporty), żebraków, męty, wykolejeńców, margines. Felietonista „Kuriera Warszawskiego” J. Czempiński pisał o mieszkańcach „Cyrku” - „byli ludzie”35. Gdzie indziej używając zdecydowanie mocniejszych sformułowań tak opisywał czytelnikom dziennika mieszkańców noclegowni na Dzikiej: „Większość – jak nam objaśniają ci, którzy ludzi tych często widują – to osobniki zwyrodniałe, męty społeczne i szumowiny, drwiące z pracy zarobkowej. Robią oni wrażenie zwierząt, w formy ludzkie obleczonych. Gotowi są na wszystko. Gotowi będą mordować, rabować, palić!”36. Podobnie T. Jordan, który swoje wrażenia z noclegowni opisał w krótkiej broszurce, pisał: „To byli ludzie – [to] są zredukowani urzędnicy, wojskowi różnej rangi aż do generała włącznie, jest sędzia śledczy, różni adwokaci, dalej lekarze, byli obszarnicy, inżynierowie, artyści i inni. Ze średnich klas społecznych, rzemieślnicy, kupcy prości robotnicy i aż do ostatnich nizin, alfonsi, złodzieje, bandyci, idioci, jak też i ludzie nieszczęśliwie nieumiejący pracować, przeważnie kalecy.”37. Wszystkich ich, jak pisał Jordan, połączyć miała miłość do alkoholu. Kiedy indziej, zwiedzający noclegownię dziennikarz, przestępując próg domu liczył na spotkanie prawdziwej nędzy. Rozczarowany pisał: „Omyliłem się. Można tu bowiem obserwować tylko życie mętów społecznych. […] Prawdziwych bezrobotnych na Dzikiej jest niewielu. Większość stale pracuje w pocie czoła. Połowę z nich jako przestępców zawodowych znają rejestry policyjne. Doliniarze, złodzieje kieszonkowi, kanciarze, szulerzy – cała wiązanka zawodów. Jest to arystokracja Cyrku, jego tubylcy, a niekiedy wychowankowie”38. W reportażach z „Cyrku” wielokrotnie powtarzano, że, choć dom przeznaczony był dla każdego, kto na noc poszukiwał dachu nad głową, rządziła w nim stała grupa bywalców, która dokonywała selekcji wśród przybywających. Nocujący po raz pierwszy, niezorientowani w niepisanych zasadach współżycia „cyrkowego” mężczyźni, byli bici, okradani, oszukiwani, w najlepszym razie przepędzani. Najniższą kategorię w „cyrkowej” społeczności stanowili nowoprzybyli bezrobotni. O nowicjuszach pisano: „wszystko jest tu tak urządzone, że człowiek zapędzony na Dziką nędzą i nieszczęściem wypłynąć na powierzchnie już nie może. […] Wyraz „pan” w stosunku do 34 J. Czempiński, Z dna nędzy…, s. 9. J. Czempiński, Z dna …, s. 9. 36 Tamże. 37 T. Jordan, W otchłani…, s. 8. 38 Ruthenus, W „Cyrku”…, s. 4. 35 8 Mateusz Rodak niego nie istnieje. Gdziekolwiek się położy, choćby w najbrudniejszym zakątku pod pryczą, zajmuje on tam już czyjeś miejsce i w nocy podrywa go kopnięcie nogi.”39. Spędziwszy kilka tygodni w takich warunkach, pisał dziennikarz, po bezowocnych próbach znalezienia pracy, konfrontacji swojego życia z tym jakie prowadziła arystokracja „cyrkowa” „[…] człowiek ginie. Za pół roku już go nie poznacie. Sam staje się „arystokratą” i nazwisko jego coraz częściej upiększa kronikę wypadków kryminalnych”40. Najbardziej ubolewano nad losem trafiających do domów noclegowych bezrobotnych przedstawicieli inteligencji. Pozbawieni umiejętności, które mogłyby pomóc im w znalezieniu fizycznej pracy, zazwyczaj znacznie szybciej staczali się na dno. Dodatkowo szczególnie mocno odczuwali społeczne odrzucenie, jakie było konsekwencją meldunku na Dzikiej. W jednym z artykułów poświęconych noclegowni na Dzikiej czytamy: „Niezmiernie trudne jest wyszukanie dla tej kategorii pensjonariuszy [tj. umysłowo pracujących] jakiegokolwiek zajęcia. Ludzie uczciwi poszukujący pracy, traktowani są często jako wyrzutki społeczeństwa, wskutek czego częstokroć wykolejają się, istotnie powiększając kadry kategorii „e” [bez określonego zawodu] mieszkańców schronisk”41. Jedną z licznie reprezentowanych grup „zawodowych” stanowili żebracy, dla których Dzika 62 była stałym schronieniem. T. Jordan tak pisał o żebrakach z „Cyrku”: „różni kalecy, beznodzy, niewidomi, czy też w pół idioci, ta ostatnia nędza do żebraniny jest już przyzwyczajona, to jest ich fach stały i tak pozostanie”42 Do momentu uruchomienia domu dla żebraków przy ul. Przebieg 3 wielu stołecznych żebraków, którzy wpadali w ręce policji, korzystała z noclegowni na Dzikiej. W styczniu 1925 r. w jednym z podmiejskich pociągów zatrzymano M. Sz., szesnastoletniego żydowskiego żebraka bez prawej nogi, który zeznał „trudnię się żebraniną po pociągach, trudnię się tym 3 ci rok. Wiem o tym, że w pociągach nie wolno żebrać, lecz nie mam za co żyć.”43. Adres zameldowania podał Dzika 62, lecz poszukujący go dla wykonania wyroku sąd, w przytułku, skazanego na jeden dzień aresztu Sz., nie odnalazł. Ten bowiem w maju 1925 r. wymeldował się z noclegowni44. Ponownie M. Sz. schwytany na żebraninie został niecały rok później w marcu 1926 r. Znów jako miejsce zameldowania podał Dzika 62, ponownie już go tam nie odnaleziono45. Żebraków z „Cyrku” można było spotkać w całej Warszawie. Na jesieni 1926 r. na pl. Krasińskich żebrak Stefan Zbroja, zameldowany na Dzikiej 62 „włożył na głowę dużą menaszkę i uzbrojony w sękaty kij, domagał się od przechodniów w natarczywy sposób jałmużny”46. 39 Ruthenus, W „Cyrku” na Dzikiej, Na dnie nędzy i upadku, Głos Prawdy, nr 139, 1926, s. 4. Tamże. 41 Walka z najgorszą nędzą. Odwiedziny u braci Albertynów, Gazeta Warszawska Poranna, nr 293, 1927, s. 6. 42 T. Jordan, W otchłani…, s. 6. 43 AP m. st. Warszawy odział w Otwocku (dalej AP m. st. Warszawy o. Otwock), Sąd Pokoju w Otwocku (dalej SPO), Akta w sprawie…, sygn. 13354, s. 1. 44 Tamże, s. 3. 45 AP m. st. Warszawy o. Otwock, SPO, Akta w sprawie…, sygn. 16179. 46 Nowy sposób zbierania jałmużny, Kurier Warszawski, nr 284, 1926, s. 4. 40 9 Mateusz Rodak Powszechnym procederem wśród bywalców noclegowni na Dzikiej było symulowanie żebractwa. Co zresztą problemem nie było, już bowiem sam fakt meldunku w „Cyrku” traktowany był na równi z uprawianiem żebractwa. W styczniu 1926 r. na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Królewskiej przodownik I komisariatu nazwiskiem Łukawski aresztował żebraka. Jeden ze stołecznych dzienników relacjonował: „Po przyprowadzeniu do komisariatu, w czasie osobistej rewizji stwierdzono, że aresztowany żebrak 22 letni Józef Mikołajczyk (Dzika 62) jest symulantem, gdyż w celu wzbudzania większej litości udawał, iż jest kaleką bez lewej ręki. Tymczasem okazało się, że Mikołajczyk rękaw od palta ma spięty agrafkami, zaś ręka była przywiązana sznurkiem do brzucha. Symulanta osadzono w areszcie.”47. Tego samego dnia złapano złodzieja, podszywającego się pod żebraka chodzącego pod domach, który usiłował okraść mieszkanie w al. Jerozolimskich. Również zameldowany był na Dzikiej48. Niezmiennie widok setek nocujących na Dzikiej nędzarzy, przede wszystkim właśnie żebraków, robił wrażenie na odwiedzających noclegownie dziennikarzach. Dość sugestywny obraz przybywających co wieczór do przytułku ludzi dał w jednym z reportaży Stanisław Szpotański, pisał: „Wchodzą po jednemu, po dwóch, po trzech. Przy otwartym okienku kładą po pięć groszy i udają się na noclegowe sale. Ciągną koło okienka długą sienią, starzy i młodzi, obdarci i zabrudzeni. Patos łachmanów! Rzadko przesunie się ktoś, kto ma na sobie całe ubranie. Choć są i tacy. Ludzie ci są śmiertelnie znużeni”49. Szczegółowe opisy mieszkańców domu na Dzikiej, ich ubrań, fizjonomii, zachowań, gestów, mowy uświadamiać miały czytelnikom miejsce i role społeczną, którą przychodziło ludziom „Cyrku” w społeczeństwie pełnić. Brud, fetor, łachmany, żółć skóry, puste spojrzenia, apatia - to najczęściej pojawiające się określenia. Znakiem rozpoznawczym zdecydowanej większości osób nocujących w domu na Dzikiej było zniszczone ubranie. Nie tylko żebracy, ale i drobni złodzieje, chorzy umysłowo, zdegradowani robotnicy, wszyscy niemalże mieszkańcy „Cyrku” nie zwykli byli przywiązywać szczególnej uwagi do swojego wyglądu. Tak, reportażysta „Kuriera Warszawskiego” opisywał stojących w kolejce po święcone na Wielkanoc bywalców noclegowni: „Co najmniej połowa bez koszul. Wystarcza złachmaniona kamizelka lub rzadziej taki sam sweter wprost na gołym grzbiecie. Większość bez płaszczy, tylko w ubraniach lub raczej w łachmanach, które kiedyś tak nazywano. Stopy w szmatach powiązanych sznurkami. Niektórzy w starych pantoflach lub śniegowcach, oczywiście bez bucików. Kilku innym przeświecają bose stopy z dziurawych tenisowych pantofli”50. Całość dopełniać miały bardzo zły stan fizyczny pensjonariuszy, spowodowany nie tylko głodem i wyziębieniem, ale przede wszystkim powszechnym w „Cyrku” alkoholizmem. Jeden z odwiedzających noclegownię dziennikarzy stwierdzał, że spotykało się tam uzależnione od alkoholu dwa pokolenia, ojców jak i synów. Do problemu powrócę. 47 Uzdrowienie kaleki, Gazeta Warszawska Poranna, nr 2, 1926, s. 6. Złodziej w roli żebraka, Gazeta Warszawska Poranna, nr 3, 1926, s. 8. 49 St. Szpotański, Domy noclegowe, Kurier Warszawski, nr 225, 1931, s. 6. 50 A. M. Matoga - Ferus, W cyrku…, s. 9. 48 10 Mateusz Rodak Ważne miejsce w dyskursie o „Cyrku” zajmował wątek poświęcony grupie, wcale nie najliczniejszej, „cyrkowym” kryminalistom. Tamtejszej „arystokracji”. Obliczano, że „element” przestępczy stanowił około 10 - 15% wszystkich mieszkańców schroniska51. Niemniej jednak, pomimo tego że stanowili mniejszość, to oni właśnie, przez swoją brutalność i fakt dysponowania kradzioną gotówką wiedli prym w przytułkowych salach, terroryzując pozostałych mieszkańców52. Wielu z nich, celowo - chcąc uniknąć kontaktów z policją - choć często nocowało na Dzikiej w ogóle się tam nie meldowało. Niemniej jednak o tym, że dom noclegowy na Dzikiej był miejscem schronienia dla wielu przestępców, świadczyć mogą często organizowane tam policyjne naloty. Między innymi w nocy z 7 na 8 stycznia 1936 r. dokonano obławy na terenie schroniska przy ul. Dzikiej, w czasie której zatrzymano 57 podejrzanych53. W kwietniu tego samego roku zatrzymała policja 278 osób do sprawdzenia (około 1/3 wszystkich nocujących!)54. W styczniu 1938 r. obławę przeprowadzono na terenie Dworców Głównego, Wschodniego i Wileńskiego oraz w przytułkach ul. Dzika 4 i Jagiellońska 19. Zatrzymano 101 osób podejrzanych w tym 4 osoby poszukiwane55. W 1937 r. obławę w noclegowni na Dzikiej 4 przeprowadzono w nocy z 21 na 22 grudnia, tym razem zatrzymano 147 osób56. Dwa miesiące później, w lutym 1938 r., z udziałem dwóch oficerów, 32 wywiadowców oraz 76 policjantów w czasie obławy zatrzymano 69 podejrzanych57. Ostatnią zarejestrowaną przez policję obławę na Dzikiej 4 przeprowadzono w nocy z 25 na 26 stycznia 1939 r. Zatrzymano wówczas, łącznie z przytrzymanymi na Jagiellońskiej, dworcach: Głównym, Wschodnim i Wileńskim, 101 osób w tym 4 poszukiwane listami gończymi58. Obydwa więc domy noclegowe, podobnie jak i dworce, w przestrzeni miejskiej pełniły rolę kolonii przestępczych, które w pierwszej kolejności stawały się celem policyjnych obław. Panująca tam atmosfera anonimowości, tymczasowości, a przede wszystkim bezkarności, sprzyjała niedającemu się opanować chaosowi. Czytamy: „Sal jest trzy i we wszystkich dzieje się jedno i to samo. W obłokach dymu, w bladym, żółtawym świetle elektrycznym – zgiełk hałas i tłok nie do opisania. Wszędzie te dziwne, fantastyczne postacie. Przeważnie obdartusy w łachmanach. Ale są i przyzwoicie ubrani. […]lecz tu w Cyrku, są oni u siebie, w domu, w swoim państwie”59. W panującym tam bałaganie wszelkiej maści przestępcy odnajdywali się doskonale. 51 I. Moszczeńska, Dno nędzy…, s. 15. Felietonistka „Kuriera Warszawskiego” pisała: „Prawie 10% [z nich] są ludźmi „bez określonego zajęcia”, to ci co o swem zajęciu milczeć wolą.” 52 Ruthens, W „Cyrku” na Dzikiej…, nr 138, s. 4. „Częściej od innych mają oni pieniądze, przyzwoiciej się ubierają, wyniośle traktują inne klasy społeczne jak żebraków , chłopców – czyścibutów, ulicznych handlarzy i w ogóle przedstawiciele bardziej uczciwych lecz mniej intratnych zawodów.” 53 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, sygn. 372, Komunikaty sytuacyjne Urzędu Śledczego, 1936, s. 5. 54 Tamże, s. 107. 55 Tamże, sygn. 375, Komunikaty sytuacyjne Urzędy Śledczego m. st. Warszawy, 1939, s. 183. 56 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Komunikaty Sytuacyjne Urzędu Śledczego, 1937 - 1938, sygn. 373, s. 233. 57 Tamże, s. 280 58 Tamże, Komunikaty sytuacyjne Urzędu Śledczego m. st. Warszawy, 1939, sygn. 375, s. 183. 59 Ruthenus, W „Cyrku”…, s. 4. 11 Mateusz Rodak Często już sam pobyt w okolicach domu noclegowego na Dzikiej wystarczył by przekonać się, jakiego pokroju osoby w nim nocują. Między innymi 27 sierpnia 1939 r. przechodzącemu obok „Cyrku” W. K. ekspedytorowi kolejowemu Głównej Składnicy Wojsk Łączności (Powązkowska 13) – kilku nieznanych osobników wyciągnęło z kieszeni 600 zł60. Najliczniejszą grupę wśród „cyrkowych” przestępców stanowili złodzieje. Byli wśród nich zarówno „wybitni” profesjonaliści, drobni szopenfeldziarze, jak i kradnący z nędzy żebracy. W styczniu 1932 r. schwytano na kradzieży żarówek na klatce domu przy ul. Dzikiej 25, stałych mieszkańców noclegowni przy Dzikiej 4, Aleksandra Wilskiego i Jerzego Tkaczyka 61. Kiedy indziej w czerwcu 1933 r., stałego lokatora „Cyrku”, notowanego w policji jako „starego pijaka”, awanturnika i złodzieja Stanisława Mohucza zatrzymano na kradzieży w magazynie „Satalecki” przy ul. Nowy Świat62. Niezwykle często mieszkający w noclegowni przy ul. Dzikiej mieli za sobą całą listę wyroków i nazywanie ich drobnymi złodziejami byłoby mijaniem się z prawdą. Wśród „cyrkowych” bywalców znaleźć możemy takich, którzy notowani byli 14, 22 a nawet 47 razy63. Często dom noclegowy na Dzikiej traktowano jako melinę, w której przemieszkiwano między kolejnymi przestępstwami. O jednym ze złodziei zameldowanym na Dzikiej w notatce policyjnej czytamy: „Utrzymuje kontakt z najlepszymi i najniebezpieczniejszymi złodziejami włamywaczami zamieszkującymi w stolicy. Bardzo często wyjeżdża na prowincję w celu dokonania włamań, a jako nieznany miejscowej policji ma większe szanse uniknięcia ujęcia na kradzieży lub udowodnienia mu winy.”64. Bywali tam również przestępcy karani między innymi w Wilnie, Suwałkach, Grodnie, Augustowie, Łowiczu, Piotrkowie Trybunalskim, Częstochowie, Brześciu n. Bugiem, Tomaszowie Mazowieckim i innych miastach. Wielu ze stołecznych złodziei, jak wynika z policyjnych doniesień rzeczywiście „królowało” w noclegowni na Dzikiej, wprowadzając tam swoje prawa. O notowanym 14 razy za kradzieże, opór policji, nożownictwo, awantury, rabunek i wymuszenie W. F. pisano: „Jeden z najbardziej czynnych, niebezpiecznych chuliganów, awanturników zamieszkałych w domu noclegowym przy ul. Dzikiej 4 tzw. „Cyrku”. Organizator szajek łupieżców ulicznych, napadających na spóźnionych przechodniów i przejeżdżające osoby. Przy wystąpieniach złodziejsko – bandyckich posługuje się bronią. Należał do bandy czyli zorganizowanego związku mającego cele przestępne. […] Posiada zdecydowany charakter, a stosując groźby i używając broni podporządkowuje współlokatorów „Cyrku” do współdziałania w jego działalności zbrodniczej.”65. 60 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Komunikaty sytuacyjne…, sygn. 375, s. 7. Kradzież żarówek, Kurier Warszawski, nr 22, 1932, s. 4. 62 Recydywista, Kurier Warszawski, nr 175, 1933, s. 4. 63 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Wnioski o osadzenie przestępców kryminalnych w miejscach odosobnienia, 1938, sygn. 393. 64 Tamże, s. 5. 65 Tamże, s. 7. 61 12 Mateusz Rodak Wielu z nocujących na Dzikiej przestępców notowanych bywało w czasie, wspomnianych wyżej, policyjnych nalotów. Biorący udział w akcji funkcjonariusze policji nie mieli łatwego zadania. Przyłapani w „Cyrku” kryminaliści często bronili się, nierzadko obława kończyła się użyciem siły, a nawet strzałami. Częściej jednak niż w obławach, policjanci zmuszani byli do interweniowania na terenie noclegowni z innych powodów. W styczniu 1926 r. „Gazeta Warszawska Poranna” relacjonowała następujące zdarzenie: „Czterech podchmielonych lokatorów tego przytułku: Wacław Wojakowski (przezwiskiem „Han – Wacek”), brat jego Józef, Stanisław Jackierski i Kazimierz Rabenda – znani awanturnicy wpadli do kuchni w przytulisku i zamierzali dokonać rabunku słoniny, mięsa itp. artykułów. Rządca przytuliska zaalarmował IV komisariat; skąd przybył wkrótce posterunkowy, 32 letni Teodor Gutowski. Najbardziej awanturniczy „Han – Wacek” rzucił się na Gutowskiego i ugryzł go w lewe przedramię. Mimo dokuczliwego bólu policjant nie wypuścił go z rąk i odprowadził go do IV komisariatu. Pozostali sprawcy zajścia zbiegli.”66. Bicie i gryzienie interweniujących policjantów, jak się okazuje, było w „Cyrku” zjawiskiem dość powszechnym. Mieszkający tam złodziej mieszkaniowy, awanturnik i nożowiec W. W. z Rygi „W czasie zatrzymania przez policję rzuca się na policjantów, bije „bykiem”, odgryza palce u rąk, co miało miejsce w czasie interwencji policjantów, kiedy nożem chciał ugodzić swego współtowarzysza w domu noclegowym przy ul. Dzikiej. Groźny dla policji i otoczenia swego. Odgrażał się policjantom, że ich będzie zabijał.”67. Powszechnym zjawiskiem w „Cyrku” były bijatyki między jego pensjonariuszami. Bójki wybuchały z wielu powodów, najważniejszym pozostawało jednak przeludnienie i nagromadzenie na niewielkiej przestrzeni głodnych, zazwyczaj pijanych mężczyzn. Między innymi w styczniu 1932 r. „dwu „cyrkowców” wszczęło bójkę między sobą. Jeden z nich otrzymawszy kilka ciosów nożem, upadł, drugi zaś, nie odniósłszy szwanku, uciekł. Rannym zaopiekowali się bracia Albertyni, wzywając pogotowie. Lekarz stwierdził rany cięto – kłute klatki piersiowej i głowy.”68. Obok licznie reprezentowanej w „Cyrku” profesji, jaką było złodziejstwo, spotkać można było tam również sutenerów. Najczęściej bywali to złodzieje, którzy jednocześnie zajmowali się stręczeniem do nierządu. Między innymi W. R., o którym w policyjnym sprawozdaniu czytamy, że był złodziejem włamywaczem i sutenerem, notowanym 19 razy za kradzieże, opilstwo, obelgi policji, bójki, posiadanie narzędzi złodziejskich, uszkodzenie ciała i sutenerstwo. Za to ostatnie przestępstwo dwukrotnie był karany69. Warto wspomnieć, że cieszyć się miał wśród „kompanów” nie byle jaką opinią. Zgodnie z policyjnym doniesieniem, miał, między innymi na Dzikiej, przewodzić sądom złodziejskim (tzw. dintojrą). 66 Awantura w „Cyrku”, Gazeta Warszawska Poranna, 1926, nr 24, s. 8. AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Wnioski o osadzenie przestępców kryminalnych w miejscach odosobnienia, 1938 - 1939, sygn. 401, s. 60. 68 Krwawa rozprawa w „Cyrku”, Kurier Warszawski, 1932, nr 22, s. 4. 69 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Wnioski o osadzenie …, 1938, sygn. 393, s. 16. 67 13 Mateusz Rodak Trudno mówić o odrębnej grupie, ale wśród „cyrkowych” przestępców zdarzali się również mordercy. O ile jednak przez noclegownię na Dzikiej przewijały się setki, często doskonale znanych policji złodziei, sutenerów czy oszustów, o tyle wydaje się, że przestępcy popełniający ciężkie przestępstwa (np. właśnie zabójstwa) unikali tego typu miejsc. Niemniej jednak wielu pensjonariuszy domu noclegowego miało na sumieniu niejedno znacznie poważniejsze przestępstwo niż kradzież. 19 kwietnia 1937 r. na Słodowcu znaleziono zwłoki zamordowanego mężczyzny, którym okazał się Marian B., lat 23 z powiatu konińskiego. B. pracował jako pomocnik dozorcy w domu przy ul. Nalewki 18. Jak ustaliło policyjne dochodzenie B. zamordowali mieszkańcy „Cyrku” W. T. lat 33 i A. U. lat 42 oraz kochanka T. M. P. Sprawcy morderstwa przyznali się, że dokonali go w celu rabunku70. By stać się częścią „cyrkowej” elity nie należało stronić od alkoholu i gry w karty. Nałogowe pijaństwo i hazard to dwa główne problemy, które stały się przyczyną permanentnej dezorganizacji życia w noclegowni. T. Jordan pisał: „Główną przyczyną [bijatyk] jest tutaj alkohol; piją go ponad wszelką miarę, piją go aż do utraty przytomności”71. I dalej opisując mieszkańców „Cyrku” zwracał się do czytelników: „Wyobraźcie sobie te bladotrupie, lub czerwono opite twarze, na których alkohol wyrył swoje piętno, głębsze jeszcze położył na ich moralnej istocie, tchnącej zwyrodnieniem, upadkiem i zbrodnią, zatruł cały organizm wziął w całkowite posiadanie duszę i ciało. Bankruci moralni i fizyczni, których nic już nie ocali. W przytułku jest ich legion.”72. Pieniądze na alkohol i hazard najczęściej pochodziły z kradzieży bądź rozbojów. Liczne, zachowane policyjne charakterystyki mieszkańców noclegowni z lat 30 przy ul. Dzikiej zawierają między innymi takie sformułowania: „Pijak i awanturnik, napada na interweniujących policjantów. Utrzymuje kontakty ze złodziejami i awanturnikami. Nie zdradza najmniejszych chęci do zerwania z przestępstwem. Organizuje bandy. Groźbami i terrorem wymusza na wódkę. Nie dokonuje przestępstw i nie wyrządza krzywd jedynie wtedy, kiedy jest pozbawiony wolności.”73. Powszechnym zjawiskiem na ulicach Warszawy byli awanturujący się po pijanemu mieszkańcy noclegowni na Dzikiej. Na przykład 8 października 1927 r., jak podawała „Gazeta Warszawska Poranna”, na pl. Teatralnym awanturował się pijany do nieprzytomności Hipolit Anioł - mieszkaniec przytułku na ul. Dzikiej 6274. O jednym z mieszkańców Dzikiej, notowanym 18 i karanym 9 złodzieju, w policyjnym raporcie czytamy: „Zawodowy złodziej włamywacz, poza kradzieżami i wypatrywaniem obiektów nadających się do okradzenia niczym zajęty nie jest. Wszystkie pieniądze uzyskane z przestępstwa przepija i dlatego przeważnie mieszka w domach noclegowych.”75. Nie jesteśmy w stanie ocenić jaki procent wśród mieszkańców przytułku stanowili alkoholicy. Sądząc jednak z doniesień policyjnych oraz prasowych 70 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Komunikaty Sytuacyjne…, s. 44. T. Jordan, W otchłani niedoli…, s. 5. 72 Tamże, s. 6. 73 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Wnioski o osadzenie …, 1938, sygn. 393, s. 3. 74 Anioł nie anioł, Gazeta Warszawska Poranna, 1927, nr 277, s. 9. 75 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Wnioski o osadzenie …, 1938, sygn. 393, s. 17. 71 14 Mateusz Rodak zdecydowana większość mieszkańców noclegowni nadużywała alkoholu. Ten zresztą był zazwyczaj przyczyną z powodu której ludzie do przytułku trafiali, nierzadko i skutkiem dłuższego w nim pobytu. Podobnie hazard, który obok alkoholu był jedną z niewielu szans na oderwanie się do przytułkowej atmosfery. Grano o wszystko: pieniądze, papierosy, ubrania (często kradzione nowoprzybyłym), jedzenie, wódkę czy miejsce do spania. A. M. Matoga - Ferus z „Kuriera Warszawskiego” pisał, że butelczyna i karty to dwa demony, które opętały większość młodych i starych76. Obok żebraków, przestępców, alkoholików czy hazardzistów społeczność domu noclegowego przy ul. Dzikiej stanowili przede wszystkim, ciężko doświadczeni przez los ludzie. Pozbawieni pracy i domu, często po długich wahaniach, w końcu trafiali do noclegowni. Stały bywalec domu noclegowego przy Jagiellońskiej tak opisywał swoje wątpliwości zanim przekroczył próg przytułku: „Gdy szedłem tu pierwszy raz, przygnany nędzą i zimnem, chciałem by most Kierbedzia wydłużył się w nieskończoność. Chodziłem długi czas przed domem, zanim zdecydowałem się wreszcie wejść. Ostatecznie wszedłem i dziś jestem „starym giganciarzem” […]I dziś czuję, jak wciąga mnie to środowisko łatwych zarobków. Chciałbym wyrwać się stąd jak najszybciej.”77. Zapewne wielu mieszkańców przytułku na Dzikiej mogłoby podpisać się pod tą historią. Część z tych, którzy czy to z powodu bezrobocia czy bezdomności trafiali na Dziką, staczała się na dno i pozostawała tam na zawsze. Z drugiej jednak strony dla wielu pobyt na Dzikiej był tylko krótkim, mało chwalebnym, życiowym epizodem. Charakterystyczną może być historia W. D. z pow. Włocławskiego78. 33 letni malarz pokojowy z domu, w poszukiwaniu pracy, wyruszył 18 listopada 1926 r. Kilka dni później znalazł się w Warszawie, gdzie pierwsze dwie noce przespał na dworcu Wschodnim, kilka następnych zaś w domu noclegowym na ul. Dzikiej. W przytułku zaraził się nieokreśloną chorobą skóry, którą leczył w szpitalu św. Łazarza. 18 stycznia 1927 r. opuściwszy szpital ponownie sypiał bądź to na dworcach, bądź na Dzikiej. Kiedy skończyła mu się gotówka (40 zł), którą zabrał z miejsca zamieszkania, opuścił Warszawę i 25 stycznia pod zarzutem włóczęgostwa został zatrzymany w Otwocku, gdzie próbował uzyskać finansową zapomogę w tamtejszym Magistracie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że trafiając na Dziką, W. D. nie znał czarnej legendy tego miejsca. Wędrując za pracę, jak wiele jemu podobnych, korzystając z najtańszego sposobu spędzenia w Warszawie zimowej nocy pod dachem, trafił na Dziką. Nie wiemy z jakim przyjęciem się tam spotkał, nie musiało ono być jednak traumatyczne, po wyjściu ze szpital nie szukał przecież innego noclegu. Jak wielu bezimiennych, zapomnianych przez historię ludzie przeszło przez „Cyrk” nie sposób policzyć. Wiemy o tych, którzy nocowanie schronisku na Dzikiej łączyli z profesjami, wzbudzającymi zainteresowanie 76 A. M. Matoga - Ferus, W cyrku…, s. 9. Tenże, Noc w…, s. 9. 78 AP m. st. Warszawy o. Otwock, SPO, Akta w sprawie…, sygn. 18211. 77 15 Mateusz Rodak policji. To oni zresztą, a nie wystający przed domem noclegowym, oczekujący na oferty pracy, tłum bezrobotnych, stali się głównym przedmiotem dyskursu poświęconego „Cyrkowi”79. Trudną do określenia ilość „cyrkowców” kończyła swój żywot jako ludzie kompletnie zdegenerowani. Pijąc do nieprzytomności, zatruwali się alkoholem, zamarzali, tonęli80. Nierzadko popełniali również samobójstwa. Między innymi w marcu 1936 r. z niewiadomych powodów, zameldowany na Dzikiej 4 Karol D. wypił, chcąc popełnić samobójstwo, kwas solny. Po przewiezieniu do szpitala Przemienienia Pańskiego zmarł81. Zdarzało się również, że szczególnie „cyrkowi” kryminaliści, ginęli w wyniku przestępczych porachunków. 13 kwietnia 1936 r. w okolicach godziny 17 do noclegowni wrócił M. S. (l. 28), który został śmiertelnie postrzelony w plecy. W stanie ciężkim został przewieziony do szpitala św. Ducha, gdzie zmarł82. Jeśli przyczyną śmierci nie stawał się nóż bądź pistolet, to mogła nią być złapana w więzieniu np. gruźlica. W lipcu 1939 r. do biura Komisariatu Rządu m. st. Warszawy z więzienia mokotowskiego nadeszła informacja w sprawie poszukiwanego E. K., stałego bywalca domu noclegowego przy ul. Dzikiej 4. Naczelnik więzienia donosiło, że „dnia 6 października 1938 r. [EK] zmarł na gruźlicę w więzieniu w Mokotowie. Akt zejścia został sporządzony w kancelarii parafii rzymsko – katolickiej św. Michała w Mokotowie.”83. Miał zaledwie 34 lata. 4. Nie znamy losów domu noclegowego na Dzikiej w okresie niemieckiej okupacji. W 1942 r. nieparzysta część ulicy została włączona do Getta, w 1944 r. ulica, kompletnie zniszczona, przestała istnieć. Wówczas zapewne spłonęły drewniane zabudowania „Cyrku”. Nie wiemy czy w czasie wojny nadal pozostawał miejscem, w którym pomocy szukać mogli warszawscy bezdomni. Wydaje się, że raczej nie, budynek znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie getta, co wykluczało go jako schronisko dla bezdomnych. Analizując ówczesną stołeczną prasę, bardzo łatwo zaobserwować można spadające zainteresowanie domem noclegowym na Dzikiej. W drugiej połowie lat 20 i na przełomie lat 20 i 30, wielu warszawskich dziennikarzy, za obowiązkową uznawała wizytę w tej najmroczniejszej z warszawskich noclegowni. Ponura sława „Cyrku” przyciągała ciekawskich, którzy na własne oczy 79 St. Szpotański, Domy…, s. 6. W Cyrku „Gdy tylko dzień ustaje, przed bramą domu noclegowego, zwanego powszechnie „Cyrkiem” na ulicy Dzikiej, widać bezrobotnych i bezdomnych mężczyzn, czekających aż brama się otworzy, albo zbliży się ktoś do nich, kto jakiejś chwilowej usługi potrzebuje, przeniesienia rzeczy lub czegoś podobnego. Dlatego to miejsce przed bramą domu noclegowego zwą ci ludzie z ponurą żartobliwością „giełdą pracy”. 80 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Komunikaty sytuacyjne Urzędu Śledczego m. st. Warszawy, 1937 - 1938, s. 34. 81 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Komunikaty sytuacyjne…, sygn. 372, s. 58. 82 Tamże, s. 92. 83 AP m. st. Warszawy, KPP m. st. Warszawy, Poszukiwania przestępców kryminalnych w celu osadzenia ich w miejscu odosobnienia, 1939, sygn. 442, s. 63. 16 Mateusz Rodak chcieli ujrzeć bezmiar ludzkiej nędzy i upadku. W latach 30 niewielu już interesowało się sytuacją mieszkańców Dzikiej 4 i samym domem noclegowym. „Cyrk” oczywiście nadal żył swoim życiem, stając się jednak rzeczywiście miejscem, w którym dachu nad głową szukali ludzie warszawskiego marginesu. Rzadko trafiali tam już bezdomni czy bezrobotni, którzy nie zdążyli jeszcze wejść w konflikt z prawem. Budynki noclegowni pełniły wówczas już raczej rolę oficjalnej stołecznej meliny złodziejskiej ewentualnie dobrowolnej izby wytrzeźwień. Restrykcyjne prawo i dość skuteczne akcje policji sprawiły, że wielu żebraków zniknęło z ulic Warszawy. Poza tym, często wbrew ich woli, żebraków umieszczano przymusowo w otworzonym w połowie lat 30 domu etapowym przy ul. Przebieg 3, z którego wysyłani byli do domów zarobkowych znajdujących się poza miastem. Na Dzikiej ubyła więc spora grupa dotychczasowych pensjonariuszy, co nie oznacza bynajmniej, że żebracy przestali tam nocować. Główną klientelę domu noclegowego na Dzikiej stanowili pod koniec lat 30 przestępcy. W takiej sytuacji zwiedzanie noclegowni nie należało do najrozsądniejszych pomysłów. Wydaje się, że władze miejskie nie miały pomysłu w jaki sposób poradzić sobie z sytuacją w przytułku, a bracia Albertyni, tolerowani przez pensjonariuszy, zajmowali się swoją pracą, opiekując się nocującymi tam nadal pogubionymi życiowo ludźmi. Dlaczego, biorąc pod uwagę rzeczywistą rolę jaką pełnił, nie zlikwidowano domu noclegowego na Dzikiej. Wydaje się, że co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze była to placówka częściowo prywatna, i bez zgody zakonu, miasto nie było władne podjąć żadnych decyzji. Z drugiej strony, w ówczesnej Warszawie nie było przez bardzo długi czas realnej alternatywy dla noclegowni na Dzikiej. Zgoda na funkcjonowanie tego typu miejsca, to również jak można przypuszczać, wynik specyficznie rozumianego miłosierdzia, zgodnie z którym każdy ma prawo szukać schronienia. Udzielanie jednak pomocy ograniczonej do zapewnienia na noc dachu nad głową, bez podejmowania jakichkolwiek działań wspomagających np. w wychodzeniu z bezdomności, bardziej pasowało do średniowiecza, w żaden sposób nie sprawdzała się i nadal nie sprawdza w zmodernizowanym społeczeństwie. Miał rację, jeden z reportażystów, który pisał o domu noclegowym na Dzikiej, że człowiek trafiając tam z zewnątrz ma wrażenie, że „ za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeniesiono go do jakiegoś innego świata”84. Dodajmy, świata, którego nie rozumiał, nie potrafił pojąć, którego, z wzajemnością, nie był w stanie zaakceptować. Społeczeństwo wybrało najlepszy sposób na pozbycie się problemu jakim byli mieszkańcy domu noclegowego na Dzikiej - obojętność. Społeczność noclegowni - pozostawiona sama sobie - wrogość, nienawiść i świadomość braku wyboru. 84 Ruthenus, W „cyrku” na Dzikiej…, s. 4. 17