zobacz pełny artykuł Andrzeja Boguni dla Dziennika

Transkrypt

zobacz pełny artykuł Andrzeja Boguni dla Dziennika
Andrzej Bogunia-Paczyński
Czerwono-Czarni
w Nowej Hucie
Do pani Elżbiety Gwoździowskiej pozwoliłem sobie zatelefonować 23 lipca,
wieczorem, pytając czy wybiera się na dzisiejszy koncert do Filharmonii
Bałtyckiej? – Nie, jestem w Krakowie, nic nie wiem o tym koncercie… –
usłyszałem w odpowiedzi.
Czerwono-Czarni – pierwszy polski zespół big-beatowy – zadebiutowali, jak wiadomo, w
gdańskim Klubie Studentów Wybrzeża „Żak” 23 lipca 1960 r. W ciągu 16 lat istnienia
wylansowali kilkadziesiąt niezapomnianych przebojów, nagrali 95 płyt, jako najstarszy i
najbardziej doświadczony polski zespół zagrali przed The Rolling Stones w Sali Kongresowej
(1967). Przewinęło się przez Czerwono-Czarnych wielu, ponad 70, znanych muzyków –
instrumentalistów i wokalistów – występujących w kolejnych 47, jak obliczono, składach.
Ambitni prekursorzy mocnego uderzenia po praktyce w C-C zasilali potem inne nowo
powstające zespoły albo zakładali własne; tak pojawiły się, warto przypomnieć, kolejne
formacje: Luxemburg-Combo Godlewskiego i Keczera, Niebiesko-Czarni Podgajnego,
Majdaniec i Burano, Polanie Bernolaków i Puławskiego, Trubadurzy Poznakowskiego,
Bizony Bizonia itd. – „Muzyk to marny, co nie grał w Czerwono-Czarnych”… – żartuje
dzisiaj, nie bez satysfakcji, Ryszard Poznakowski. Wszystko zaczynało się więc od
Czerwono-Czarnych – kontynuatorów pionierskiego dzieła grupy Rhythm And Blues (1959),
rockandrollowej forpoczty w naszym kraju, pierwszego „dziecka” red. Franciszka
Walickiego, ojca polskiego big-beatu.
Pół wieku później
23 lipca 2010 r.– dokładnie w pół wieku od dnia pierwszego koncertu w „Żaku” – w
Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance odbył się niezwykły, jubileuszowy koncert „50 lat
Czerwono-Czarnych”. Z siedemdziesięciu kilku dawnych muzyków C-C do Gdańska na
rocznicowe spotkanie przybyło – z różnych stron kraju i świata – czternastu: jedenastu
instrumentalistów z Wiesławem Bernolakiem, Tomaszem Jaśkiewiczem, Henrykiem
Zomerskim, Zbigniewem Bizoniem, Ryszardem Poznakowskim i Krzysztofem Sadowskim na
czele oraz troje wokalistów – Halina Frąckowiak, Andrzej Jordan i Piotr Puławski. Zły stan
zdrowia Katarzyny Sobczyk uniemożliwił jej udział w koncercie, z Niemiec nie dojechała
niestety zapowiadana Karin Stanek, nie było Michaja Burano, którego, mimo wysiłków
organizatorów nie udało się odnaleźć ani w USA, ani na żadnym innym kontynencie
(podobno wrócił do cygańskiego życia i jest teraz gdzieś w Afryce). Nie przyjechał także, z
niewiadomych powodów, Wojciech Gąssowski (ciągle śpiewający i występujący), przykrym
1
zaskoczeniem była absencja, obecnego przecież cały czas w życiu publicznym, Jacka
Fedorowicza, który przed pół wiekiem nie tylko zaprojektował dowcipne logo zespołu
(diabełek z aureolą na tle czerwonym i aniołek z różkami na czarnym), ale też poprowadził
wtedy inauguracyjny koncert; w jego zastępstwie zapowiadali – Maria Szabłowska i
Zbigniew Korpolewski, niegdyś konferansjer RAB.
Spotkali się w poniedziałek, 19 lipca, w ośrodku w Sulminie na Kaszubach. Na
przygotowanie piątkowego koncertu mieli więc tylko cztery dni. Nazajutrz jednak w Sulminie
zdarzyła się jakaś awaria energetyczna i nie było prądu, nie mogli więc ćwiczyć, na dodatek
w tym dniu przypadły urodziny założyciela Czerwono-Czarnych – 20 lipca Franciszek
Walicki skończył 89 lat. W tej sytuacji intensywne próby trwały praktycznie tylko przez
niespełna trzy dni, ale kierujący nimi, i to kierujący twardą ręką, Wiesław Bernolak – senior
zespołu, jedyny muzyk z pierwszego składu, dziś nauczyciel muzyki i właściciel
największego sklepu muzycznego w Malmö – zapanował nad tą orkiestrą weteranów i
skutecznie doprowadził do przygotowania całego zaplanowanego repertuaru. Złożyło się nań
19 utworów C-C w nowych, opracowanych przez Bernolaka aranżacjach. – „To generał, król
i Pan Bóg” – powiedział o nim Andrzej Jordan-Szmilichowski, najstarszy z nich wszystkich,
wokalista RAB, który zresztą przybył również ze Szwecji i zaśpiewał… po raz pierwszy od
50 lat!
Jubileuszowy występ Czerwono-Czarnych poprzedził koncert innej legendy trójmiejskiej
sceny big-beatowej lat 60. – gdyńskich Złotych Strun (o rok tylko młodszych od C-C,
laureatów II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie w 1963 r.). Złote Struny
reaktywowały się w ubiegłym roku i znowu grają razem – grają przede wszystkim utwory
Shadowsów, śpiewają piosenki Cliffa Richarda, Presley’a i Beatelsów, jak za dawnych lat,
jakby się nic nie zmieniło…
Po występie Złotych Strun odbyła się jeszcze uroczystość wręczenia przyznawanego przez
ministra kultury i sztuki medalu Gloria Artis – Jerzemu Kosseli, muzykowi NiebieskoCzarnych i Pięciolinii, twórcy Czerwonych Gitar, jednemu z najbardziej zasłużonych
animatorów polskiej muzyki beatowej. A potem na scenę wbiegli już, no może powiedzmy
raczej – wkroczyli, panowie z gitarami przyodziani w czarne spodnie i czerwone marynarki…
O 19-ej, w godzinie półwiecza, z dokładnością niemal do minuty, zaczął się rocznicowy
koncert.
Czerwono-Czarni nigdy właściwie nie byli zespołem muzycznie samodzielnym – zawsze
stanowili sekcję towarzyszącą licznej grupie solistek i solistów, a program ich koncertów
tworzyły zróżnicowane bloki poszczególnych wokalistów, którym akompaniowali. Kiedy
więc zabrakło już Heleny Majdaniec, Kasi Sobczyk i Karin Stanek, Michaja Burano, Toniego
Keczera, Macieja Kossowskiego i Jacka Lecha – ich największe przeboje zaśpiewali młodzi
wykonawcy nie związani nigdy z tą grupą (Kozłowska, Pastewska, Włodarczykówna,
Izbiński). I zaśpiewali na ogół bardzo udanie, bez silenia się na oryginalność i nowe
interpretacje. Takie zresztą było założenie koncertu konsekwentnie realizowane przez
Bernolaka: odtworzać klimat lat 60. poprzez możliwie najwierniejsze sięganie do
pierwowzorów piosenek zapamiętanych z wykonań dawnych gwiazd. Mocno rozbudowanym
składem (podwójne stanowiska gitarowe, saksofonowe i perkusyjne) zagrali więc CzerwonoCzarni pewnie, tradycyjnie, po staremu, chwilami nawet zachowawczo, ale tego przecież
oczekiwano.
Największe jednak wrażenie i aplauz na widowni – „Dziennik Bałtycki” napisał w tytule
sprawozdania, że „Marynary znów fruwały” – wywołał występ śpiewającego gitarzysty Piotra
Puławskiego – jednej z największych indywidualności C-C, później lidera super grupy
Polanie (Puławski od lat mieszka w Niemczech, jest zawodowym pilotem i do Gdańska
przyleciał z żoną własnym sportowym samolotem). Jego interpretację nieśmiertelnego
przeboju Animalsów „The House of the Rising Sun” – niezmiennie pozostaje on bowiem,
2
mimo upływu lat, pod urokiem Erica Burdona, i w ogóle jest w świetnej formie wokalnej –
uznano za najmocniejszy punkt całego koncertu.
Najbardziej z kolei poruszającym momentem wieczoru był występ Haliny Frąckowiak
(krótko tylko, przez kilka miesięcy w 1963 r., związanej z Czerwono-Czarnymi), która
zaśpiewała, przy akompaniamencie pianisty Janusza Komana, dedykowaną Kasi Sobczyk
balladę „Taki powrót”. Było to, jak się miało okazać kilka dni później, pożegnanie
największej gwiazdy Czerwono-Czarnych – Katarzyna Sobczyk zmarła 28 lipca.
Reaktywacja po krakowsku
Pośród tych siedemdziesięciu kilku muzyków, którzy tworzyli zawiązany na Wybrzeżu
zespół Czerwono-Czarnych byli też, i to już na samym początku jego istnienia, krakowianie:
saksofonista i kierownik muzyczny C-C – Przemysław Gwoździowski (1936-2005), jego
następca, pianista i kompozytor – Józef Krzeczek (1939-1991), śpiewający gitarzysta – Toni
Keczer (1935-2009) oraz pianiści – Tomasz Śpiewak i Zbigniew Podgajny (1933-2002),
późniejszy lider Niebiesko-Czarnych.
Po lipcowej premierze w „Żaku” Czerwono-Czarni zagrali najpierw w Cieplicach,
Świeradowie, Kudowie i Jeleniej Górze, potem jeszcze kilka razy w małych miasteczkach w
Łódzkiem i na Kielecczyźnie oraz trzykrotnie w Szczecinie. Skończyły się wakacje i część
muzyków odeszła, powracając na swoje uczelnie lub do pracy i zespół, po tych pierwszych
kilkunastu koncertach, zawiesił działalność. Przywołajmy zresztą opinię najwybitniejszego
znawcy historii polskiej muzyki beatowej – i także jej zasłużonego współtwórcy – Marka
Gaszyńskiego, z jego monografii Czerwono-Czarnych: – Jesienią 1960 r. zespół zawiesił
działalność, bo praktycznie nie miał kto grać…, i nieco dalej: – Zespół praktycznie przestał
istnieć, ale Walicki bynajmniej nie zrezygnował z muzyki i nazwy…
10 listopada 1960 r. Walicki pisał w liście do przebywającego w Krakowie
Gwoździowskiego (cytuję za Gaszyńskim):
Jest propozycja utworzenia nowego, wartościowego i klasowego zespołu, reprezentującego
przede wszystkim styl ‘luksemburski’ (…). Trzeba sobie bowiem powiedzieć, że C-C nie byli
tym zespołem, o jakim od dawna marzę. (…) Wydaje mi się, Przemku, że mógłbyś stworzyć
doskonały zespół big-beatowy, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Musiałbyś tylko znaleźć
pianistę, perkusistę i kontrabasistę…
I Gwoździowski znalazł pianistę, perkusistę i kontrabasistę. Oto jak ten moment w historii
zespołu wspomina Wiesław Bernolak:
Zostało nas dwóch – Przemek Gwoździowski (saksofon), który jednocześnie stał się
kierownikiem muzycznym, no i ja – oraz soliści (…). Potrzebowaliśmy trzech muzyków.
Przemek znał środowisko muzyczne w Krakowie, więc zaproponował, że tam poszuka. To
okazało się dobrym posunięciem („Bernolak boogie”, 2009).
Gwoździowski rzeczywiście dobrze znał tutejsze środowisko (od połowy lat 50. grał jazz w
klubach krakowskich i nowohuckich, karierę muzyczną rozpoczynał w Domu Kultury
Budowlanych na os. Willowym), bez wielkiego więc trudu skompletował wkrótce nowy skład
grupy. I tak w zespole C-C pojawili się: Tomasz Śpiewak (piano) – absolwent liceum
muzycznego, student muzykologii UJ, Jan Knap (perkusja) – student krakowskiej PWSM i
Gustaw Gabor (kontrabas) – Węgier mieszkający w Krakowie, członek Orkiestry radiowej J.
Gerta.
W pierwszych dniach stycznia 1961 r. do Krakowa przyjechali Walicki i Bernolak,
wynajęto salę w Garnizonowym Klubie Oficerskim przy ul. Bitwy pod Lenino 1 (dziś M.
Zyblikiewicza), Estrada krakowska pożyczyła niezbędny sprzęt i reaktywowani CzerwonoCzarni w nowym „krakowskim” składzie – wraz z solistami: Tarnowskim, Jordanem i
3
Godlewskim – rozpoczęli intensywne próby. Kierował nimi nowo mianowany – formalnie z
dniem 1 stycznia 1961 r. – krakowianin, rodem z Wieliczki, Przemysław Gwoździowski.
Nie pracowano nad nowym repertuarem – były to te same rockandrollowe i
rhythmandbluesowe standardy, które wykonywał pierwotny skład C-C (i właściwie te same,
co RAB), czyli utwory wielkiej czwórki: Presley, Halley, Steele, Anka. Chodziło o to przede
wszystkim, żeby dobrani przez Gwoździowskiego muzycy zgrali się ze sobą. Po dwóch
tygodniach zespół, z nową sekcją złożoną z – podkreślmy – czterech muzyków z Krakowa
plus jeden Bernolak z Wybrzeża, był gotowy do występu.
W piątek, 20 stycznia 1961 r. o godz. 19.00, odnowieni Czerwono-Czarni pod wodzą
Przemysława Gwoździowskiego po raz pierwszy zagrali w hali Garaży w Nowej Hucie. –
Wczoraj w nowohuckiej hali Garaży odbył się przy wypełnionej widowni pierwszy występ
zespołu Czerwono-Czarnych z gdańskiego Jazz-Klubu... – pisał nazajutrz „Głos Nowej Huty”
– Atmosfera spotkania z młodymi melomanami jazzu była gorąca, co w warunkach
niedostatecznie ogrzanej sali pozwoliło na podwyższenie temperatury ‘z minus na plus’.
Szczególnie ‘na plus’ wypadli piosenkarze zespołu: Marek Tarnowski, Andrzej Jordan i
Janusz Godlewski. Czerwono-Czarni jako jedyny zespół w Polsce grają w stylu ‘Big-Beat’,
znamionującym się (dosłownie: silnym uderzeniem) mocnym rytmem. (…) Nastrojowość i
ekspresję pogłębiała gra kolorowych świateł. Publiczność nowohucka przyjęła zespół
spontanicznie, zachowując jednak umiar w wyrażaniu swego entuzjazmu.
W sobotę, 21 stycznia, również o godz. 19.00, Czerwono-Czarni zagrali po raz drugi, tym
razem w hali Korony w Podgórzu. „Dziennik Polski” w poniedziałkowym wydaniu
informował w krótkiej notatce: – W piątek w Nowej Hucie i w sobotę w Podgórzu wystąpił
zespół Czerwono-Czarni z gdańskiego Jazz-Klubu grający w stylu „Big-Beat” tzn. mocnym
rytmem. Publiczność gorąco oklaskiwała wszystkich wykonawców, a zwłaszcza pieśniarzy:
Marka Tarnowskiego, Andrzeja Jordana i Janusza Godlewskiego”.
Te dwa koncerty w hali Garaży i w hali Korony, to była pierwsza prezentacja big-beatu w
naszym mieście, to była próba generalna przed wyjazdem zespołu do Warszawy i
ogólnopolską premierą Czerwono-Czarnych początkującą ich tryumfalny rajd po estradach
całego kraju. To tu właśnie – w Nowej Hucie i w Podgórzu – nastąpiło pierwsze mocne
uderzenie nowej muzyki i tu rozpoczął się big-beatowy podbój Polski.
To wszystko zawdzięczamy Przemysławowi Gwoździowskiemu. Inicjatywa wyszła
oczywiście od Walickiego, ale gdyby nie szybka i skuteczna akcja Gwoździowskiego,
Czerwono-Czarni podzieliliby los grupy Rhythm And Blues, która zakończyła działalność po
niespełna roku istnienia.
Przemysław Gwoździowski prowadził zespół przez równe 20 miesięcy – odszedł pod
koniec sierpnia 1962 r., a jego miejsce zajął Józef Krzeczek z Nowej Huty. Krzeczek –
ściągnięty przez Gwoździowskiego (wcześniej grali razem w nowohuckim Kolorowym Jazzie
i Hot-Combo) – po raz pierwszy zagrał z C-C na koncercie w Nowej Hucie 7 stycznia 1962 r.,
13 zaś stycznia na koncercie w Bochni zadebiutował w zespole Toni Keczer z Podgórza
(wypatrzony przez Gwoździowskiego w restauracji hotelu Francuskiego, gdzie występował w
duecie gitarowym Quirino).
Big-beat czyli rewolucja
Tymczasem w ostatnich dniach stycznia 1961 r. Czerwono-Czarni byli już w stolicy. Od
początku lutego grali non-stop przez 3 miesiące na fajfach w restauracji „Kongresowa”,
potem także – wobec wielkiego zainteresowania i tłumów rozentuzjazmowanej młodzieży na
wieczorkach – „do słuchania” w salach kinowych Skarpy i Palladium. W marcu po raz
pierwszy zobaczyła ich cała Polska – wystąpili w telewizyjnym „Pegazie”, w kwietniu –
4
dokładnie 23 kwietnia, a więc zaledwie kilkanaście tygodni po wtórnym debiucie w hali
Garaży – w sali Filharmonii Narodowej nagrali dla Pronitu pierwszą płytę, „czwórkę”,
pierwszą polską płytę rockandrollową. W maju ruszyli w Polskę – odwiedzili Łódź, Lublin,
Poznań, Szczecin, Gdańsk, Gdynię i Sopot.
1 lipca 1961 r. rozpoczął działalność sopocki „Non-Stop Czerwono-Czarnych”, w sierpniu
zaś odbył się tu pierwszy turniej „Szukamy młodych talentów”, który jesienią przekształcono
w ogólnopolską akcję „Czerwono-Czarni szukają młodych talentów”. Po trwających kilka
miesięcy eliminacjach w największych polskich miastach, po przesłuchaniu setek solistów i
zespołów, w lipcu 1962 r. w Szczecinie Czerwono-Czarni zorganizowali wielki finał I
Festiwalu Młodych Talentów, na który przyjechało, jak podawała ówczesna prasa, 800
gitarzystów i 100 piosenkarzy. Przypomnijmy nazwiska laureatów „Złotej Dziesiątki”:
Helena Majdaniec, Karin Stanek, Grażyna Rudecka, Sława Mikołajczyk, Wojciech
Gąssowski, Wojciech Kędziora (W. Korda), Marek Szczepkowski, Czesław Wydrzyki (Cz.
Niemen), duet Krzysztof Klenczon i Karol Wargin, a w kategorii zespołów – NiebieskoCzarni.
Odkrycie tych wszystkich utalentowanych młodych wykonawców było zasługą zespołu
Czerwono-Czarnych kierowanego przez niekwestionowanego lidera grupy Przemysława
Gwoździowskiego oraz prowadzących przesłuchania kandydatów – Józefa Krzeczka i
Wiesława Bernolaka. Talenty te – pisze Marek Gaszyński – wyłowiła (…) orkiestra
Czerwono-Czarnych Przemka Gwoździowskiego, jeżdżąc i koncertując po całym kraju. (…)
Ponad 40 lat później, w roku 2004, Maciej Deuar o I FMT tak pisał w „Kurierze
Szczecińskim”:
Festiwal Młodych Talentów dokonał prawdziwie rewolucyjnych zmian – nie tylko
muzycznych. Oto bowiem pojawiła się w szarzyźnie PRL-u kultura młodzieżowa, siła w
pewnej mierze oddolna, nie do końca przez władze sterowana. Na scenie pojawili się młodzi
ludzie, którzy mieli coś, czego brakowało dotychczas: energię, bezpretensjonalność, a przede
wszystkim pokoleniową więź z innymi rówieśnikami, chcącymi choć odrobiny Zachodu
(„Fonosfera”, 2007).
Tym rewolucyjnym przemianom – przede wszystkim jednak muzycznym – przewodziła
orkiestra Czerwono-Czarnych pod batutą Przemysława Gwoździowskiego. To właśnie
Gwoździowski, Krzeczek i Bernolak, podejmując i realizując ogólnopolską akcję „CzerwonoCzarni szukają młodych talentów” doprowadzili do ich odkrycia, asystowali przy narodzinach
przyszłych gwiazd i pomagali im stawiać pierwsze kroki na estradzie.
Jeżeli zaś chodzi o Nową Hutę, to występ Czerwono-Czarnych dał tu początek
żywiołowemu ruchowi tworzenia amatorskich zespołów gitarowych grających „w stylu bigbeat”. Pierwsza była Biała Gwiazda, utworzona już wiosną 1961 r., potem Ametysty (1962),
Bezdomni (1962) i Ryszardy (1962) – najdłużej grający i najlepszy zespół Nowej Huty,
którego pierwszym instruktorem był dojeżdżający z Krakowa student PWSM, Andrzej
Zieliński, przyszły Skald, a dalej – Czarne Koty (1963), Błękitni (1963), Zefiry (1963) i
dziesiątki, dziesiątki innych. Nie było więc przypadkiem, że niedługo potem właśnie w Nowej
Hucie, a nie w samym Krakowie zagrał – nad Zalewem i w „Zespole” – pierwszy w naszym
mieście zagraniczny zespół beatowy, i to od razu angielski – The Atoms (23 VIII 1964).
Powtórka w Nowej Hucie?
Dzień ten stał się punktem zwrotnym w historii polskiej muzyki rozrywkowej – tak o tym, co
stało się w dniu 23 lipca 1960 r. napisali w programie koncertu na 50-lecie C-C jego
organizatorzy. – Jednocześnie jest to data narodzin nowego nurtu muzycznego,
5
adresowanego do polskiej młodzieży, nazwanego przez ówczesnego kierownika zespołu
Franciszka Walickiego – big-beat (mocne uderzenie)…
Jubileuszowy koncert Czerwono-Czarnych w Filharmonii Bałtyckiej był wspólnym
przedsięwzięciem organizacyjnym Fundacji „Sopockie Korzenie” i renomowanej agencji
koncertowej JMJ Marcina Jacobsona. Wspomniany program to starannie wydany
okolicznościowy akcydens z wieloma fotografiami archiwalnymi oraz z opracowanymi przez
M. Jacobsona – „Genealogią” i „Alfabetem Czerwono-Czarnych”.
Jacobson – czołowy polski menedżer, producent i wydawca muzyczny, nazywany
„niezłomnym rycerzem polskiego rocka” – jest w Krakowie człowiekiem dobrze znanym: w
pierwszej połowie lat 70. pracował jako realizator dźwięku w Teatrze STU, nagłaśniał
„Sennik Polski” w Jaszczurach i „Exodus” w Barbakanie. Po starej znajomości, zapytałem go
– czy widziałby możliwość powtórzenia koncertu Czerwono-Czarnych w Nowej Hucie w
dniu 20 stycznia 2011 roku?
Odpowiedź Marcina była jednoznacznie pozytywna i konkretna: jest to możliwe, jeden
tylko warunek – pieniądze. Koncert w Filharmonii Bałtyckiej kosztował 80.000 zł, miasto
dało połowę tej sumy, zgłosiło się wielu sponsorów i patronów. Uzyskałem także
zapewnienie, że Fundacja „Sopockie Korzenie”, inicjator jubileuszu C-C, skłonna jest
poprzeć pomysł koncertu w Nowej Hucie i deklaruje chęć udzielenia wszelkiej pomocy
organizacyjnej.
W tej sytuacji piszący te słowa postanowił, powołując się na przypomniane powyżej
argumenty historyczne, zwrócić się z uprzejmym ale zdecydowanym apelem do władz
Krakowa – zwłaszcza do władz dzielnicy Nowa Huta – o życzliwe zainteresowanie i wsparcie
finansowe tej inicjatywy. Wszystkich natomiast potencjalnych sponsorów – zwłaszcza tych
bardziej dojrzałych, którzy pamiętają jeszcze cudowne lata big-beatu – prosiłbym o pomoc i
współudział organizacyjny. Redakcję zaś „Dziennika Polskiego” będę upraszał o przyjęcie
honorowego patronatu medialnego nad ewentualnym koncertem, który początkowałby
obchody półwiecza big-beatu w Krakowie – tej muzycznej rewolucji, która wybuchła u nas
20 i 21 stycznia 1961 r.
Byłby to wprawdzie koncert powtórkowy, ale na swój sposób jednak odmienny i nie gorszy,
jak sądzę, od gdańskiego. Odmienny, bo uwzględniający specyfikę miejsca i lokalne
możliwości. A tych jest kilka.
Po pierwsze – Ryszardy. Tak, jak tam w pierwszej części wystąpiły Złote Struny, tak tu
zagrałyby Ryszardy, które po 42-letniej przerwie reaktywowały się pod wodzą Ryszarda
Szczudłowskiego również – co za zbieżność! – w ubiegłym roku, i również grają Shadowsów
i śpiewają piosenki Cliffa Richarda, jak za dawnych lat, jakby się nic nie zmieniło…
Po drugie – Szkoła Podstawowa nr 82 na os. Kalinowym – szkoła edukacji artystycznej,
rozśpiewana i muzykalna, w której na 60-lecie Nowej Huty urządzono wspaniały
Międzyszkolny Festiwal Polskiej Piosenki pod hasłem „O Nowej to Hucie piosenki czyli
przeboje lat 50. i początku lat 60.”. Jeżeli na koncercie w Gdańsku Halina Frąckowiak dla
odchodzącej przyjaciółki zaśpiewała pieśń pożegnalną, tak teraz, kiedy Kasi Sobczyk nie ma
już wśród nas, na koncert w Nowej Hucie Chór SP nr 82 mógłby przygotować choćby jedną
jej piosenką. Którą? Wybór nie jest trudny – oczywiście „O mnie się nie martw”,
najsławniejszy utwór nowohuckiego kompozytora, genialnego multiinstrumentalisty i lidera
Czerwono-Czarnych, Józefa Krzeczka.
Po trzecie – goście specjalni. Trzeba by na taki koncert zaprosić i uhonorować przede
wszystkim panią Elżbietę Gwoździowską, małżonkę zmarłego przed pięciu laty Przemysława
Gwoździowskiego – człowieka, który w styczniu 1961 r. uratował Czerwono-Czarnych przez
rozpadem a następnie zespół ten wprowadził przebojem na scenę ogólnopolską, trzeba by
zaprosić mieszkającego w Nowej Hucie syna Józefa Krzeczka oraz małżonkę i syna Toniego
Keczera, mieszkańców Podgórza.
6
***
– My reklamy nie lubimy / My jesteśmy skromni / Dziękujemy za ordery / I z marmuru
pomnik… – takimi słowami sygnału-hymnu zespołu, intonowanego przez Toniego Keczera,
Czerwono-Czarni zaczynali zawsze swój koncert. – My reklamy nie lubimy / I trącamy
struny / I nucimy kołysanki / Jak tam który umie… A w refrenie: Ce-Ce literki dwie / I każdy
zaraz wie / Ce-Ce jak z nut / Czerwono-Czarnych skrót!
Pomnik to oni zbudowali sobie sami – z ulotnych wprawdzie, jak to w przypadku dzieła
muzycznego, elementów, ale na tyle trwałych i granych porywającym „mocnym rytmem”, że
jeśli już raz wpadły w ucho, to pozostają w pamięci na zawsze. Nie o budowę pomnika więc
tu chodzi – można by natomiast pomyśleć o tym, aby w Nowej Hucie mieli ulice swojego
imienia – i Przemysław Gwoździowski, i Józef Krzeczek, i Katarzyna Sobczyk, i zespół
Czerwono-Czarni. ■
------------------------------------------------------------------------------------------------------------Podpis pod ilustracje:
1. Okładka programu jubileuszowego koncertu „50 lat Czerwono-Czarnych” z znakiem
graficznym zespołu zaprojektowanym przez J. Fedorowicza w 1960 r.
2. Czerwono-Czarni w 1961 r.; od lewej: Marek Tarnowski, Wiesław Katana,
Przemysław Gwoździowski, Jan Knap, Wiesław Bernolak, Michaj Burano, Janusz
Godlewski (reprod. na podst. programu koncertu)
7