Muzyka jako obraz
Transkrypt
Muzyka jako obraz
5 Muzyka jako obraz Dwa modele sztuki Filozof Ludwig Wittgenstein porównał kiedyś rozumie nie zdania z rozumieniem tematu muzycznego. Porównanie to było częścią wywodu przeciwko temu, co nazwał on „ob razową” teorią znaczenia, za którą to nazwą kryje się wspo mniana w Rozdziale 1 koncepcja, że język przedstawia rze czywistość zewnętrzną, istniejącą odeń niezależnie - innymi słowy, że język jest zaledwie środkiem. Podczas gdy zdanie typu „Jan bije M arię” można uważać za proste przedstawie nie faktu nie mającego z językiem nic wspólnego - argu mentował Wittgenstein - nie można myśleć w ten sposób o temacie muzycznym. Rozumienie tematu muzycznego polega po prostu na jego rozumieniu, bez żadnego odnie sienia do rzeczywistości zewnętrznej. Ale „obrazowa” teoria znaczenia jest głęboko zakorzenio na w kulturze zachodniej, a estetyka, którą można nazwać „klasyczną” - wywodząca się zasadniczo z Platona, wzbo gacona domieszką myśli osiemnastowiecznej - jest w isto cie próbą zastosowania tejże teorii do sztuk pięknych. Sztu ki wizualne stanowią przykład najbardziej oczywisty. Jeżeli celem obrazu lub rzeźby jest przedstawienie rzeczy takimi, jakie są - a być może nawet więcej: takimi, jakie powinny być, jak na przykład przedstawienie ciała ludzkiego w Dawi dzie Michała Anioła - wówczas istnieją bezwzględne normy 84 Muzyka oceny dzieł sztuki. Normy te nie mają nic wspólnego z oko licznościami powstania dzieła ani z przyświecającym mu ce lem, odnoszą się jedynie do samego wytworu artysty. Ba, znakiem rozpoznawczym prawdziwej sztuki staje się to, że przekracza ona kontekst społeczno-historyczny, stając się ucieleśnieniem wartości ponadczasowych. Wynika z tego, że należy rozkoszować się i delektować sztuką dla niej samej, w akcie niemal religijnej kontemplacji. W ten sposób estety ka klasyczna wykształciła obraz niezależnego znawcy lub krytyka - oderwanego od artystycznego procesu twórczego, lecz podtrzymującego i stosującego ponadczasowe normy prawdy artystycznej i piękna. Koncepcja ponadczasowego, quasi-religijnego dzieła sztu ki wiąże się ściśle z dziewiętnastowiecznym myśleniem o mu zyce. Ale już znacznie dawniej wtłoczono muzykę w ramy estetyki klasycznej. Opisana wcześniej i zilustrowana idea, sięgająca przynajmniej czasów Pitagorasa i mówiąca, że mu zyka jest obrazem kosmicznej harmonii, mikrokosmosem ob razującym makrokosmos, stanowi właśnie przykład uznania muzyki za imitację czegoś, co znajduje się poza nią. Idea ta, choć dzisiaj może wydawać się dość dziwaczna, przetrwała przez całe wieki średnie i renesans. W XVIII wieku została jednak zastąpiona inną, bardziej elastyczną koncepcją: ideą naśladownictwa muzycznego, znaną m.in. pod nazwą teorii afektów. „Afekt” w tym kontekście oznacza coś pośredniego pomiędzy „nastrojem” a „uczuciem”; zgodnie z tą teorią, znaczenie, które muzyka wyraża, pochodzi z możliwości od malowania uczuć, takich jak miłość, gniew czy zazdrość. W tym ujęciu pełny potencjał muzyki realizował się na scenie operowej, gdzie muzyka służyła za tło uczuciowe dla słów i działań dramatycznych (i jak łatwo się domyślić, muzyka „absolutna” - muzyka bez słów - została uznana za ubogą krewną albo przynajmniej okaleczoną wersję prawdziwej mu zyki). Krótko mówiąc, muzyka wyrażała pewne znaczenie, ponieważ przedstawiała rzeczywistość pozamuzyczną. Tak więc historia muzyki nie całkiem potwierdza tezę Wittgensteina o niemożności uznania tematu muzycznego Muzyka jako obraz 85 za obraz czegoś innego. Jednakże Wittgenstein starał się przede wszystkim dowieść, że można jeszcze inaczej spoj rzeć na znaczenie, czy to muzyczne, czy językowe. Jego główna teza, przedstawiona w Rozdziale 1 niniejszej książki, brzmi: język tworzy rzeczywistość, a nie tylko ją odzwiercie dla. Łatwo też zobaczyć, że język może pełnić taką funkcję. Gdy coś obiecujemy, nasze słowa nie są opisem czegoś, co się wydarzyło gdzieś indziej; same słowa są obietnicą. (Zda nie: „Obiecałam mojemu mężowi, że będę mu wierna w przyszłości, ale powiedziałam mu o tym dopiero następ nego dnia rano”, jest bezsensowne). Innymi słowy, mówiąc: „Obiecuję”, robimy coś, a nie opisujemy. Zdaniem Wittgen steina jest to nie tyle odizolowany przypadek, ile ogólna za sada znaczenia językowego. Podczas gdy Wittgenstein rozważał te kwestie w Cam bridge, do podobnych wniosków doszli językoznawcy i an tropolodzy amerykańscy badający kultury Indian. Odkryli, że nie można dokonać właściwego tłumaczenia z języków indiańskich na angielski z powodu różnych kategorii poję ciowych. Najbardziej znany przykład takiej rozbieżności (wiele słów w języku Eskimosów na określenie śniegu) jest mitem, ale zasada obejmuje bardziej podstawowe kategorie językowe, takie jak użycie czasów gramatycznych albo roz różnienie na stronę czynną i bierną. Kategorie te różniły się, ponieważ Indianie postrzegali świat, w którym żyli, zu pełnie inaczej niż Anglicy czy Amerykanie. Jeden ze wspo mnianych językoznawców, Benjamin Lee Whorf, stworzył radykalną teorię (znaną teraz jako hipoteza Whorfa lub Sapira-Whorfa) tłumaczącą te rozbieżności. Być może, speku lował Whorf, język nie odzwierciedla tak po prostu różnic w postrzeganiu świata przez członków różnych kultur, lecz owo postrzeganie świata warunkuje. Mówiąc krótko, możli we, że język tworzy, a nie odzwierciedla rzeczywistość. Pogląd ten można przenieść bezpośrednio z językoznaw stwa na grunt estetyki. Wówczas rolą artysty byłoby nie tyle odtwarzanie wcześniej istniejącej rzeczywistości zewnętrz nej, ile udostępnianie nowych „sposobów tworzenia nasze 86 Muzyka go poczucia rzeczywistości”, jak to ujęła filozof Joanna Hodge. Takie podejście, jej zdaniem, „pozwala twierdzić, że Dickens uczynił mgłę odczuwalnym elementem otoczenia, a Van Gogh sprawił, że słoneczniki stały się dla nas widocz ne”. Innymi słowy, za sprawą obrazu van Gogha, odmiennie odbieramy świat w ogólności, a słoneczniki w szczególności. Chodzi o to, że nawet jeśli zawsze je takimi widzieliśmy, do piero van Goghowi udało się uchwycić sposób naszego ich postrzegania. Prawdziwe znaczenie obrazu nie zawiera się zatem w wiszącym na ścianie artefakcie, ale w tworzonym lub zainicjowanym przezeń sposobie widzenia świata (z te go powodu Hodge nazywa to „konstruktywistycznym” po glądem na sztukę). Nie istnieją już bezwzględne normy artystyczne, zakotwiczone w rzeczywistości zewnętrznej na sposób przedmiotów materialnych. Zamiast tego wartość artystyczna tkwi w przeżyciu odbiorcy, który nie jest już oderwany od procesu artystycznego, lecz aktywnie w nim uczestniczy. Tym samym podstawowe założenia estetyki kla sycznej zostają wywrócone do góry nogami. Takie podejście można również zastosować do muzyki. Po pierwsze, w tym kontekście sensowna staje się wspo mniana w Rozdziale 4 hermeneutyczna krytyka muzyczna, polegająca na tworzeniu wyrazistych metafor dla wyjaśnie nia konkretnych kompozycji. Metafory takie nie są zobra zowaniem czegoś doświadczanego wcześniej; one prowadzą do innego przeżywania muzyki. (Inaczey mówiąc, nie tyle odzwierciedlają, ile zmieniają rzeczy). Ale uznanie, że zna czenie muzyki leży raczej w tym, jak oddziałuje ona na słu chacza, niż w tym, co przedstawia, ma znacznie szersze za stosowanie. Przede wszystkim pozwala nam sprawiedliwie traktować aspekt muzyki najbardziej dotychczas zaniedbany w piśmiennictwie muzycznym (zwłaszcza naukowym): wy konawstwo. A to z kolei wpływa na nasze podejście do bada nia muzyki, a także na nasz do niej stosunek. Prostym przykładem rozważanego zagadnienia jest trady cyjna orkiestra. Tworzy ją ekipa specjalistów (skrzypkowie, oboiści itd.), którzy wszyscy pracują zgodnie z wcześniej Muzyka jako obraz 87 rozpisanym planem lub harmonogramem (partyturą). Jeże li w jednej grupie jest do dyspozycji kilku specjalistów, ist nieją wśród nich określone hierarchie i stanowiska (pierwsze i drugie skrzypce, koncertmistrz). W XVIII wieku jeden członek grupy (zwykle skrzypek albo klawesynista) sprawo wał kontrolę nad całą operacją, ale na początku XIX wieku owa kierownicza rola przekształciła się w konkretny zawód (dyrygenta). Człowiek ten, teraz uznany za odpowiedzialne go za powodzenie lub klęskę całego przedsięwzięcia, uzyskał status odrębny od pozostałych członków grupy oraz odpo wiednie wynagrodzenie. Opisując działanie orkiestry w taki sposób, oczywiście przeprowadzam analogię pomiędzy or kiestrą a innymi porównywalnymi grupami socjoekono micznymi (wystarczy zmienić tekst ujęty w nawiasach, aby można było zastosować ten opis do, powiedzmy, firmy budowlanej). A gdybym myślał o muzyce jako o formie ob razowania, powiedziałbym, że tradycyjna orkiestra i jej ewo lucja odtwarza struktury organizacyjne współczesnego spo łeczeństwa. Mówiąc tak, zakładałbym, zgodnie z estetyką klasyczną, że muzyka usytuowana jest poza obszarem zjawisk społecz nych. Ale czy ma sens wykluczanie ze społeczeństwa orkie stry, w przeciwieństwie do przedsiębiorstwa budowlanego? Czyż orkiestra nie należy w równym stopniu do struktur społecznych? A jeśli tak, czyż przemiany praktyki orkiestrod a gzecszyćh. mu&o. spotecz.nych, zamiast je tylko odzwierciedlać? Czyż muzyka nie mo że tych przemian zwiastować? Czyż coraz powszechniejsze w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci występowanie or kiestr bez dyrygenta i innych spontanicznie utworzonych zespołów nie wyprzedziło w czasie występującego dziś w wie lu dziedzinach stylu kierownictwa o zredukowanej hierar chii albo rozwiązań alternatywnych w stosunku do tradycyj nych struktur instytucjonalnych? Nie chciałbym być źle zrozumiany; nie zamierzam dowodzić, że muzyka pełni w społeczeństwie funkcję systemu wczesnego ostrzegania (choć pojawiły się takie teorie) czy też że stanowi ona obraz 88 Muzyka społeczeństwa. Twierdzę jedynie, że muzyka jest po prostu częścią społeczeństwa i jako taka może wyprzedzać struktu ry społeczne lub pozostawać za nimi w tyle, jak każda inna część, W każdym razie bezpieczniej jest próbować zrozumieć transakcje społeczne zachodzące w praktyce muzycznej - in nymi słowy, w sferze działań - niż tworzenie nieweryfikowalnych hipotez na temat rzekomych form obrazowania. Otwarte podejście do muzyki Jak moglibyśmy zastosować podobne myślenie w analizie konkretnego utworu muzycznego? Wymownym przykładem utworu o dużym znaczeniu politycznym jest Nkosi Sikelel* iAfrica, hymn państwowy nowej Republiki Południowej Afryki. Przez lata pieśń ta śpiewana była jako wyraz sprzeci wu wobec polityki apartheidu, teraz zaś, wraz z końcem rzą dów apartheidu, jest echem nadziei, aspiracji i obaw nowej Afryki Południowej oraz jej sympatyków na całym świecie. Jest to częściowo kwestia prostego skojarzenia: Nkosi SikeleP iAfrica przypomina nam o Afryce Południowej. Ale tylko częściowo. Pieśń bowiem ma również znaczenie wyni kające z aktu jej wykonywania. Tak jak we wszelkim śpiewie chóralnym, od śpiewania hymnu do skandowania na meczu piłkarskim, chodzi tu o uczestnictwo w grupie i interakcje społeczne. Każdy musi słuchać wszystkich i śpiewać razem ze wszystkimi. Hymn nie tyle symbolizuje jedność, ile fak tycznie ją tworzy. Co więcej, statyczne konstrukcje harm o niczne i regularne frazowanie Nkosi SikeleP iAfrica wy twarzają poczucie stabilności i współzależności wszystkich głosów, z których każdy ma jednakowe znaczenie. (Weźmy dla porównania hymn Wielkiej Brytanii, który jest po prostu melodią z akompaniamentem, albo Marsyliankę z jej niere gularną, indywidualistyczną konstrukcją frazy). Hymn ten ponadto sytuuje się na styku europejskiej tradycji „natural nej ” harmonii i afrykańskiego śpiewu chóralnego, a połą czenie to wydaje się jak najbardziej stosowne, by wyrazić aspiracje nowego państwa południowoafrykańskiego. Z tych Muzyka jako obraz 89 wszystkich powodów Nkosi Sikelel’ iAfrica pełni w nowej fryce Południowej funkcję o wiele ważniejszą niż jedynie ^prezentacyjna. Wykorzystując zdolność muzyki do kształawania jednostkowej tożsamości, hymn aktywnie przyczyia się do tworzenia społeczności nowego państwa. Pod tym względem śpiewanie tej pieśni jest aktem politycznym. Niewielu językoznawców akceptuje obecnie „mocną” wersję hipotezy Whorfa, zgodnie z którą wyłącznie język trzesądza o naszym myśleniu o świecie. Większość z nich ;dnak przyznaje, że struktura języka jest jednym z czynni;ów warunkujących nasz sposób postrzegania i myślenia, inalogicznie, nie do przyjęcia byłoby twierdzenie, że muzy;a ma znaczenie jedynie ze względu na swoje oddziaływa ne, a nie ze względu na to, co obrazuje. W końcu Nkosi Si\eleV iAfrica nie jest wyłącznie aktem politycznym; hymn en jest również wyimaginowanym przedmiotem, „utworem nuzycznym” z własną historią. (Został skomponowany v 1897 przez Enocha Sontongę, nauczyciela w szkole misji netodystycznej w Johannesburgu). Zatem śpiewając Nkosi Sikelel’ iAfrica, ludzie nie tylko tworzą nową Afrykę Połuiniową, ale też odtwarzają to, co napisał Sontonga, tak jak Srając Sonatę Hammerklavier> odtwarzają dzieło napisane )rzez Beethovena. Istnieje jednak pewna różnica pomiędzy ymi dwoma utworami. Dla śpiewających lub słuchających Wkosi Sikelel’ iAfrica pieśń ta nierozerwalnie związana jest : Republiką Południowej Afryki, w stopniu znacznie więk szym niż z Sontongą; fakt, że została skomponowana przez Sontongę, może być interesujący, lecz ma niewiele albo zgoa nic wspólnego z jej rzeczywistym znaczeniem. Kiedy zaś słuchamy Sonaty Hammerklavier, słyszymy w niej dzieło Beethovena i kojarzymy to z obrazem kompozytora, który stworzyliśmy sobie na podstawie słuchania jego muzyki i czytania o nim. Co więcej, dla kogoś znającego dobrze tę sonatę każde jej wykonanie będzie pewnym konkretnym wykonaniem Sonaty Hammerklavier, związanym z innymi znanymi mu wykonaniami oraz z narosłym wokół tego utworu komentarzem krytycznym. 90 Muzyka Nie jest to zatem kwestia wyboru jednego z dwóch wy kluczających się poglądów. Chodzi raczej o zachowanie równowagi. Zachodnia muzyka „poważna”, zamknięta w granicach wyimaginowanego muzeum i zapisana za po mocą systemu notacji nie mającego sobie równych pod względem wszechstronności, jest przeznaczona do odtwa rzania. Innymi słowy, jest tak pomyślana, aby jej słuchać jako wersji czegoś istniejącego przed wykonaniem, posiada jącego własną tożsamość i historię, a jej znaczenie ma wyni kać z tego, czego jest to wykonanie - czyli z tego, co owa muzyka sobą reprezentuje, nie zaś z samego wykonania. Tym samym, jak ujął to kategorycznie Schónberg, „wyko nawca, pomimo swej nieznośnej arogancji, jest zupełnie zbędny, jeżeli nie czyni muzyki zrozumiałą dla tych nie szczęsnych słuchaczy, którzy nie potrafią czytać nu t”. Ale taki skrajny wyraz „estetyki reprezentacji” jest nie do utrzy mania z powodów już kilkakrotnie wspomnianych: partytu ra tyleż ujawnia, co ukrywa, wykonawcy pełnią w kulturze muzycznej funkcję twórczą, nie tylko odtwórczą, a wielu lu dzi interesujących się muzyką - o czym można się przeko nać, spoglądając na rynek muzyczny - interesuje się tak na prawdę wykonaniami. Sama „estetyka reprezentacji” nie wystarczy więc, żeby stworzyć podwaliny myślenia o muzy ce klasycznej, pomija bowiem zbyt wiele jej aspektów. A w wypadku innych rodzajów muzyki pomija nawet więcej. Maeyksc Afesyuzra rrfe dyfAu nie jest m iam dsfaym kryterium oceny innych rodzajów muzyki, ale też jest zadzi wiająco nietypowym przypadkiem szczególnym, uparcie sta wiającym opór upływowi czasu, aby tworzyć owe niemożli we, niewiarygodne przedmioty - utwory muzyczne. Jeżeli zatem myślenie o muzyce klasycznej jako o odtwarzaniu po mija zbyt wiele jej aspektów, to w wypadku innych rodza jów muzyki - popularnej, jazzowej, wschodniej - pomija niemal wszystko. W tradycjach tych ostatnich szczególnie silny nacisk Wadzie się bowiem na kwestię wykonania. Stan dardy jazzowe, takie jak Round Midnight, mają swoją histo rię, podobnie jak Nkosi Sikelel3 iAfrica, ale ich znaczenie Muzyka jako obraz 91 i wartość zawiera się głównie w tym, jak były i są wykonywa ne. Trudno też żeby było inaczej, skoro jedyną właściwie ce chą wspólną dwóch różnych wykonań Round Midnight jest szkielet melodyczno-harmoniczny - a więc coś bardzo ulot nego w porównaniu z, powiedzmy, partyturą I X Symfonii Beethovena. Wizja artystyczna estetyki klasycznej jest ponadto zupeł nie jednostronna, opiera się bowiem na koncepcji mistrzow skiego dzieła o wartości bezwzględnej, ponadczasowej, nie zależnej od upodobań słuchaczy (chociaż w praktyce to instytucje muzyczne, kustosze wyimaginowanego muzeum, decydują, jakie ponadczasowe wartości kryją się w konkret nych wybranych przez nie utworach). Dzieła mistrzowskie tworzone są przez wielkich kompozytorów (stąd istnieje też odrębna kategoria KJeinmeistera, kompozytora niezbyt wy bitnego) i odtwarzane przez wyspecjalizowanych wykonaw ców. (Oczywiście istnieją też wykonania amatorskie, zwłasz cza muzyki fortepianowej, ale od czasów Sonaty Hammerklavier amatorzy zostali skutecznie wykluczeni z udziału w tradycji dzieł mistrzowskich. W miarę jak „wielka” muzy ka stawała się coraz trudniejsza do wykonania, muzyka dla amatorów zaczęła, tworzyć coraz bardziej odrębną kategorię - muzyki gorszej jakości). Ktoś nie będący kompozytorem, wykonawcą lub choćby człowiekiem wykształconym m u zycznie nie jest wcale muzykiem, nawet jeśli chodzi na kon certy, kupuje pfyty czy też czyta książkę taką jak Ca. Estety ka klasyczna nie uznaje takich ludzi za nosicieli wartości muzycznych. W przeciwieństwie do niej, podejście oparte na działaniach muzycznych: komponowaniu, wykonywaniu, słuchaniu, uwielbianiu lub nienawidzeniu - krótko mówiąc, na robieniu muzyki - włącza do kręgu muzyki wszystkich, którzy się nią w jakiś sposób zajmują. To każe nam wrócić do poruszonego pod koniec po przedniego rozdziału problemu podejścia do historii muzy ki. Tradycyjne dzieje muzyki są historią kompozycji. Ważna jest tu nie tyle prezentacja linii rozwojowej wiodącej od jed nego arcydzieła do drugiego, ile zwrócenie uwagi raczej na 92 Muzyka produkcję muzyki niż na historię jej odbioru. To zaś podej ście wynika, co łatwo zauważyć, z „obrazowego” poglądu na sztukę, a właściwie z samej podstawowej terminologii m u zycznej omówionej w Rozdziale 1. Czyni się założenie, że je śli można wyjaśnić zagadnienia kompozycji, pierwszego term im i w trójstopniowej hierarchii brjnyjskiego programu edukacji, wówczas kwestie wykonywania i analizowania bę dą zrozumiałe same przez się. Ale podejście „konstruktywistyczne” odwraca tę hierarchię, uznając za nadrzędną rolę sztuki tworzenie i upowszechnianie nowych sposobów per cepcji, i te właśnie zjawiska czyniąc przedmiotami procesu historycznego. Tak rozumiana historia sztuki jest w istocie historią zmian ludzkiego sposobu widzenia świata. Dość łątwo odnieść to do muzyki. Możemy powiedzieć, że Beethoyen, Mahler, Steve Reich, Mikę Oldfield, ba, na wet Peter Gabriel nie tyle stworzyli nowe rzeczy do słucha nia, ile nauczyli nas słuchać na nowo. Trzeba wprawdzie przyznać, że w muzyce nieco trudniej przychodzi określe nie, co rozumiemy przez „odbiór”, ponieważ mamy tu do czynienia zarówno ze słuchaczami, jak i wykonawcami, a nie tylko z oglądającymi, tak jak w przypadku malarstwa. Ale i wykonawcy, i słuchacze (a także piszący o muzyce, którzy czasem są wykonawcami, a zawsze, jak sądzę, słuchaczami) uczestniczą w tym samym procesie: interpretacji muzyki, A jeśli ciągłość historii opiera się na zmianach postrzegania rzeczy przez ludzi, wówczas interpretacja - wykonywanie, słuchanie muzyki i pisanie o niej - powinna znaleźć się w centrum historii, nie na peryferiach. Historia oparta na odbiorze zastąpiłaby suche tablice chronologiczne podręcz ników, drobiazgowo śledzących przenikanie wpływów i po krewieństwo formalne, podczas gdy muzyka przemieszcza się wielkimi skokami z jednej epoki do drugiej, z jednego miejsca kuli ziemskiej do drugiego, od sztuki „wysokiej” do „niskiej”, aby za chwilę wrócić. (Weźmy na przykład wywo dzące się z Paryża zjawisko world beat, w którym tradycyjna muzyka afrykańska i inna została poddana przeróbce w sty lu muzyki pop lat osiemdziesiątych i wypuszczona na rynek Muzyka jako obraz 93 światowy, czy też hiszpańskich mnichów z Santo Domingo de Silos, których wykonania chorału gregoriańskiego przy niosły EM I kolosalne dochody w 1994 roku, albo całkiem niedawno powstałą grupę The Medieval Babes, promującą muzykę średniowieczną na sposób popowy i raczej trafnie ochrzczoną mianem „Old Spice Girls”). Nie dzieje się tak przypadkowo, lecz dlatego, że muzyka powstała w pewnym miejscu i czasie zaspokaja potrzeby, pragnienia i ambicje lu dzi żyjących gdzie indziej i kiedy indziej. Z perspektywy od bioru materia historii utkana jest właśnie z potrzeb, pra gnień i ambicji. Tak jak w wypadku „obrazowej” i „konstruktywiętycznej” koncepcji sztuki, musimy też zachować równowagę między podejściem kładącym nacisk na kompozycję a tym, które akcentuje problem odbioru, gdyż oba uzupełniają się jak dwa głosy w kontrapunkcie. (Innymi słowy, ludzie chcą cze goś słuchać, ponieważ zostało to stworzone, a tworzy się to, czego ludzie chcą słuchać). Potrzebujemy zaś podejścia podkreślającego znaczenie odbioru z tego jeszcze powodu, że jest ono otwarte. Znana z tradycyjnych podręczników hi storii muzyki abstrakcyjna perspektywa wykluczająca słu chaczy powinna ustąpić nowemu podejściu, zgodnie z któ rym najlepiej można zrozumieć muzykę, jeśli jest się aktywnie z nią związanym. Musimy więc zacząć od tego, jak my wszyscy (czyli również ja i ty) naprawdę wykorzystuje my, przyswajamy sobie muzykę i w ogóle stykamy się z nią, na przykład chodząc na koncerty lub dyskoteki, słuchając jej dla odprężenia w domu albo pogwizdując w pracy. Po dejście takie pozwala nam uniknąć normatywnych założeń, zwłaszcza tych wywodzących się z poprzedniej epoki, na temat tego, czego powinniśmy słuchać i w jaki sposób. Za kłada za to, że badając muzykę, badamy nasze w nięj uczest nictwo - czyli nas samych, jak piszę w zakończeniu ostat niego rozdziału. Następny rozdział ukaże jasno, że taki punkt widzenia przyczynił się w znacznym stopniu do dyna micznych zmian, które nastąpiły w ostatnich latach w aka demickim myśleniu o muzyce.