Maciej Stasiowski
Transkrypt
Maciej Stasiowski
Maciej Stasiowski Drugie oko cyklopa CCTV w kinie Na ekranie telewizora w jednym z londyńskich pubów oglądam teledysk Survivalism grupy Nine Inch Nails, w którym kilkanaście ekranów emituje obraz z kamer przemysłowych. Bez cięć spojrzenie kamery przenosi się z jednego monitora na drugi, pokazując: zespół w studiu nagrań, odurzających się narkomanów, kobietę poprawiającą makijaż, parę uprawiającą seks. Do budynku wkracza oddział SWAT, z hukiem wyważając drzwi do jednego z mieszkań… Już Georges Perec (Życie: instrukcja obsługi) i Sławomir Shuty (Blok) rozgałęziali narrację w taki sposób, by móc śledzić egzystencję mieszkańców jednej kamienicy. Ale dopiero medium filmowemu udało się przezwyciężyć sekwencyjność wydarzeń i opisów (jak w Nowej książce [1975] Zbigniewa Rybczyńskiego, gdzie użyto split screenu). W Survivalism wciąż jednak rządzi linearyzm, choć wystarczyłoby zrobić kilka kroków w tył i objąć wzrokiem całą ścianę monitorów inwigilujących wnętrza mieszkań. Nowy sposób opowiadania za pomocą obrazów z elektronicznego podglądu daje szerszą perspektywę. Narracja ta jest coraz bardziej naturalna dla naszych czasów, czego dowodzi fakt, że estetyka telewizji przemysłowej anektuje już nie tylko prawo do obrazowania przestrzeni miejskiej, ale nawet sposób, w jaki konstruujemy swój mentalny autoportret. Klip kończy się zaciemnieniem. W planie pełnym widzę na ekranie przestrzeń pubu. Znajoma postać wpatruje się w telewizor. Nagle odwraca się w moją stronę, a obraz ulega rozbiciu na ciąg permutacji wedle logiki efektu Droste. Każdy obserwator staje się obiektem obserwacji. Liczba kamer w Londynie jest tak duża, że miasto doczekało się swojego wirtualnego imiennika w postaci 24-godzinnego city filmu, wyświetlanego na tysiącach ekranów. Kamery znajdziemy w autobusach, pod latarniami, na stacjach metra i w sklepach samoobsługowych. Jedna ze słynniejszych prac Banksy’ego przedstawia kamerę wycelowaną we fragment ściany. „Na co się gapisz?” – pyta graffiti. David Lyon w The Electronic Eye: The Rise of Surveillance Society rozróżnia dwie definicje nadzoru. Po pierwsze, jest to nagromadzenie zakodowanych faktów. Po drugie – bezpośrednie monitorowanie podwładnych. Oba rozumienia spotykają się we współczesnym terminie surveillance’u (dosłownie: spoglądania z góry), znanym nie tylko z telewizji, ale i wielu filmów opisujących wizualną inwigilację jednostki. Tego rodzaju biopolitykę znamy choćby z Weekendu Ostermana (1983, S. Peckinpah), THX 1138 (1971, G. Lucas), Systemu (1995, I. Winkler) czy Gattaki – Szoku przyszłości (1997, A. Niccol). W filmie Niccola nadzór genetyczny dyskryminował jednostki o wadliwym genotypie, uniemożliwiając im normalne funkcjonowanie w przestrzeni „genetycznie doskonałych” miast. Z kolei u Peckinpaha nakłoniony przez agenta CIA bohater pozwala okablować sprzętem nagrywającym dom i podsłuchiwać nieświadomych tego faktu przyjaciół. W ten sposób orwellowska aparatura ukazana została w pełnym działaniu. Tysiąc pierwsze oko doktora Mabuse Permanentna inwigilacja za pośrednictwem kamer przemysłowych stała się domeną sektora prywatnego. Pionierem była kanadyjska firma Puretex Knitting Company, która w latach 70. XX wieku zainstalowała system kamer w celu pilnowania pracowników, nagrywając nawet widok z toalet. Zjawisku CCTV od początku przyglądało się kino, w niektórych wizjach science fiction nawet wyprzedzając rzeczywistość – jak w filmach o przestępcach pokroju doktora Mabusego, posiadającego 500 par elektronicznych oczu. Po latach, w Końcu przemocy (1997, W. Wenders), pracownik ulokowanego na szczycie wzgórza obserwatorium astronomicznego, zamiast celować teleskopem w niebo, nieustannie wpatruje się w obrazy z kamer naziemnych, nie wykazując wielkiego wzruszenia dokonującymi się pod jego okiem napadami. Nieco więcej empatii wykazuje postać grana przez Sharon Stone w Sliverze (1993, Ph. Noyce), oglądając na monitorach, w ukrytym na trzynastym piętrze pokoju, prywatne „historie” mieszkańców okablowanego apartamentowca. W filmach tych kamery czuwają nad miastem jak anioły z Nieba nad Berlinem (1987, W. Wenders), nie łamiąc reguł i nie ingerując w sprawy ludzi. Najczęściej jednak podsłuchy, cyfrowa inwigilacja i polityka śladu linii papilarnych stanowią instrument w ręku organizacji rządowych – jak w licznych thrillerach paranoicznych: od Rozmowy (1974, F.F. Coppola) przez Trzy dni Kondora (1975, S. Pollack) po System. Choć nie były one zorientowane stricte na wizualny aspekt nadzoru, gdyż istotniejsza była świadomość uprzedmiotowienia przez „system”, to współcześnie coraz częściej spoglądamy „przez ramię” Mabusów, wpatrując się w kilka ekranów naraz. Idzie to zresztą w parze z towarzyszącym nam na co dzień poczuciem rozkojarzenia wywoływanym przez ciągłe przenoszenie uwagi z ekranu telefonu komórkowego czy palmtopa na ruchome reklamy i telewizory przy kasach w supermarkecie. Ktoś nieustannie zarządza naszą uwagą, a my wpadamy w sidła narastającej paranoi. Kamery nie tylko nie potrzebują już ludzkiego oka nadzorcy, ale, kierowane złożonymi algorytmami, pozwalają na analizę pozostawionych przez nas „śladów”. I tak próbki głosu, odciski palców, zeskanowany obraz siatkówki, materiał DNA, w końcu zestaw naszych danych pozwalają na jednoznaczną i nieomylną identyfikację podejrzanego (czy też podglądanego) za pomocą charakterystycznych gestów, ruchów ciała i rysów twarzy. Kamera wykonuje zbliżenie, robi zdjęcie i przesyła je do elektronicznej bazy danych, „rozpoznając” kolistość łuków brwiowych, kolor oczu, kształt nosa i rozstaw kości policzkowych. Przekonujemy się, że spojrzenie nie należy już do człowieka ślęczącego nad monitorem, a nawet jeśli ktoś taki jest, to i tak stał się tylko trybem w maszynie, spełniając zaprogramowaną przez system funkcję. 208 miliardów godzin rocznie – od panoptykonu do bramek kontrolnych Amerykański film Look (2007, A. Rifkin) otwiera zatrważająca statystyka: „szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych jest około 30 milionów kamer monitorujących, wytwarzających łącznie ponad 4 miliardy godzin materiału na tydzień”. W Sliverze niewyżyty seksualnie haker selekcjonował widoki z CCTV, przeskakując między nimi za pomocą olbrzymiego pilota telewizyjnego. Obecnie człowiek siedzący „za sterami” jest coraz mniej potrzebny. Kamery same potrafią rozpoznać obiekt obserwacji, przybliżyć się do niego i podążać jego śladem, a nowym wątkiem, jaki rodzi się ze spotkania fabuł o aferach podsłuchowych, jest sprzężenie odmiennych metod inwigilacji w sprawnie działający system. W oświeceniowym panoptykonie strażnik mógł zniszczyć prywatność podglądanego więźnia. Dziś wyzwaniem dla nadzorcy staje się mobilność człowieka wolnego. Instancja kontrolująca nie może pozostać nieruchoma, bo skoro zwiększyła się ruchliwość jednostek, również metoda kontroli musiała zostać sprowadzona do systemu bramek, wejść, wjazdów i punktów akcesji, w których możliwa byłaby weryfikacja danych, porównanie wzorca i określenie celu. Pomysł bramek kontrolnych na lotniskach i rozbudowy majestatycznych terminali miał swojego protoplastę w XVIII-wiecznych rogatkach, stanowiących punkt poboru podatków, a także jedną z bram wjazdowych do Paryża (barrières). Claude Nicolas Ledoux stworzył całą ich typologię, od całkiem niepozornych przejść do monumentalnych bram wjazdowych. Niewykluczone, że coraz bardziej wysublimowana architektura lotnisk, wraz ze zintegrowanym systemem przepływu pasażerów – od parkingów, punktów odpraw, aż po rękawy i samoloty czekające na pasie startowym – także nabierze splendoru właściwego budowlom, które Ledoux ochrzcił mianem propylaeii. Biometria linienia Tak więc kamery same w sobie już nie wystarczą. Obecnie system musi być skoordynowany z aparaturą do zbierania danych biometrycznych, analizy twarzy i próbek głosu. „Szeroko rozpowszechnione stosowanie kamer CCTV oraz ich synchronizacja z bazami danych, w których przechowywane są obrazy twarzy, przysparza niezrównanych możliwości identyfikacji…” – pisze Julian Ashbourn w Biometrics in the New World (s. 160). W trakcie obserwacji generowane jest zbyt wiele materiału, by niewyposażony w specjalny algorytm analityk mógł wyszukać w nim istotne informacje. Dlatego też teoria panoptykonu, pojmowanego – w myśl idei Jeremy’ego Benthama – jako wszechwidzący aparat, nie wystarcza do opisania zjawisk roku 2014. Spojrzenie kamery nie tylko może się wydawać mechaniczne, ale faktycznie przynależne jest już niemal całkowicie maszynie – „mózgowi” rozproszonemu i połączonemu w sieć z innymi serwerami. Nawet w wypadku panoptykonu w centrum obserwacji zasiadał strażnik. Teraz zastępuje go program. Pozwala to na uniknięcie dramaturgicznie atrakcyjnych sytuacji, jak te z filmów: Stopklatka (2004, J. Simpson), Układ (2013, J. Crowley), Dochodzenie (2008, J. Lynch). Przyszłość należeć może jednak do inteligentnych i niezależnych od woli człowieka systemów. Wątek ten odnajdziemy w tegorocznym Kapitanie Ameryce: Zimowym żołnierzu (2014, A. Russo, J. Russo), wymierzonym w utopijną, totalną integrację systemów kontroli biometrycznej i wizualnego nadzoru. Diaboliczny plan organizacji Hydra okazuje się kickstarterowym projektem nazistowskich niedobitków. Prawdą jest, że współcześnie dążymy do stanu, w którym każdy obywatel zostawia w globalnej bazie danych nie tylko odciski palców, ale i próbki głosu, włosów, a nawet choreografię tików nerwowych – wszystko, co buduje indywidualny profil potencjalnych, uśpionych i autentycznych terrorystów. Niewiedza i władza Wątki i techniki obrazowania właściwe CCTV w kinie gatunkowym niemal za każdym razem rozpatrują scenariusz wiedzy-władzy (kto ma wiedzę, ten rządzi) i domniemanego obiektywizmu aparatu kontroli. Oprawcy byli anonimowi. Obecnie mamy ich w centrum spojrzenia, choć wciąż niejasne są ich intencje. W Dochodzeniu po serii morderstw do małego miasteczka przybywa para agentów FBI. Ponieważ jeden z interweniujących policjantów nie żyje, agenci przejmują dowodzenie, rozpoczynając serię przesłuchań w celu ustalenia właściwego przebiegu zdarzeń. Podejrzani zostają zamknięci w osobnych pokojach i poddani szczegółowej inspekcji polegającej na konfrontowaniu z sobą trzech symultanicznie prowadzonych przesłuchań. Bliższy tradycji cinéma vérité dramat Red Road (2006, A. Arnold) opisuje tymczasem narastającą alienację samego obserwatora. Bohaterka filmu, pogrążona w traumie po utracie rodziny, koncentruje się w swych obserwacjach na sprawcy wypadku, lekceważąc obraz z innych kamer, gdzie dostrzegłaby choćby napad, a prawdopodobnie także i morderstwo. Skuteczność wykrywania zagrożeń zawsze jest uzależniona od prywatnej obsesji obserwatora. Źródłoobrazy Przy nadprodukcji obrazów wszelkiej maści, nie tylko tych z kamer telewizji przemysłowej, po jakimś czasie występuje efekt wdrukowania kadru w pamięć zbiorową. W wypadku filmowych obrazów stylizowanych na CCTV ikoniczne klisze są wyławiane często i chętnie. Efekt déjà vu towarzyszy nam w Look, choćby w scenie pościgu helikoptera za samochodem pędzącym autostradą, w której rozpoznamy echa ucieczki O.J. Simpsona przed policją, czy też w scenie uprowadzenia dziewczynki przez pedofila z restauracji w środku zatłoczonego centrum handlowego. Pokrewny inscenizowanej przez Rifkina scenie jest bowiem widok dwóch dziesięciolatków prowadzących przez zatłoczoną galerię handlową dwuletniego Jamesa Bulgera, którego za kilka godzin zaczną torturować i skatują na śmierć. Sprawa ta wstrząsnęła w 1993 roku Wielką Brytanią, przyczyniając się do rozpowszechnienia systemów monitoringu (morderców dziecka zidentyfikowano właśnie dzięki materiałom z kamery). Algorytm przeszukiwania był wciąż jedynie analogowy. Nauczycielka rozpoznała w sfotografowanym mordercy wagarującego ucznia. Parametry techniczne Pojawienie się w filmach scen stylizowanych na obraz rejestrowany kamerami przemysłowymi stało się we współczesnym kinie jedną z form zwiększania wiarygodności prezentowanych zdarzeń i konwencją współczesnego realizmu. Rezultatem jest nowa estetyka obrazu, stanowiąca z kolei konsekwencję ograniczeń technicznych CCTV. Kamery monitoringu przemysłowego posiadają nieco większe spektrum widoczności, co pozwala zachować dobrą jakość przy niskim poziomie oświetlenia. Efektem ubocznym jest jednak prześwietlenie obrazu, niska rozdzielczość i liczne zniekształcenia spowodowane kompresją materiału bądź też zakłóceniami pochodzącymi od urządzeń o silnym polu elektromagnetycznym. Opcja autofocus automatycznie koryguje wyrazistość obiektów, uniemożliwiając (typowy dla klasycznie opowiedzianego filmu) zabieg rozmycia obiektu na pierwszym planie i wydobycia głębi. W wypadku sprzętu cyfrowego pojawiają się problemy związane z kompresją danych i prędkością odświeżania. Niekiedy więc, zamiast oglądać pościg policyjny, widzimy grupę czarno-białych prostokątów goniącą inną grupę figur geometrycznych. Tym, co jednak najsilniej i najszybciej oddziałuje na widza oglądającego obraz z kamer przemysłowych, jest specyficzny system zbliżeń i kadrowania, a także zaprogramowane omiatanie wzrokiem przestrzeni filmowanej. Tego rodzaju ograniczenia wykształciły szczególnego rodzaju estetykę – chętnie wykorzystywaną przez artystów pracujących z kamerami wideo. Eksponują oni efekt „zmechacenia” (fuzziness) obrazu, czy też migotania i nierównego nakładania się obrazów w technice przeplotu (interlacing). Jednym z najczęstszych „zarysowań” na powierzchni obrazu, chętnie podchwyconych przez kino, jest tzw. tearing: grupa linii poziomych, w procesie skanowania, zostaje przesunięta względem siebie. Efekt ten, wykorzystany w filmie Stopklatka, posiada podwójną wymowę. Nie tylko podkreśla nieustanność zapośredniczenia wydarzeń, ale w istotny sposób zniekształca twarz bohatera, czyniąc go postacią demontowaną przez technologię. Rozwój technologii likwiduje jednak pewne ograniczenia. WDR, czyli wide dynamic range (szeroki zakres tonalny), pozwala na utrwalenie większej liczby detali, kiedy w pomieszczeniu zachodzą duże wahania światła i ciemności. Na lotniskach montowane są kamery typu PTZ (Pan Tilt Zoom), zaś „rybie oczy” instaluje się w sklepach, gdzie pojawia się potrzeba jednoczesnej obserwacji wszystkich alejek. Obieg zamyka się w umyśle widza Różnorodne techniki wykorzystali twórcy filmu Look, w całości zmontowanego z obrazów pochodzących najczęściej nie tyle z kamer przemysłowych (z uwagi na słabą jakość reżyser posługiwał się profesjonalnym sprzętem), ile z ich odpowiedników, wykorzystujących jednak te same lokalizacje, kąty ustawienia i identyczny sposób kadrowania. Stajemy się więc świadkami kolizji na skrzyżowaniach, flirtów pomiędzy pracownikami sklepu meblowego oraz rozmów nastolatek w przebieralni. Aktorzy odgrywają luźno naszkicowany scenariusz, którego przewodnią nicią narracji jest historia uwodzenia nauczyciela przez nieletnią. Zaraz obok niej: wycieczka pary seryjnych morderców po kraju oraz losy prześladowanego w pracy telemarketera. Rifkin implikuje, że za tymi obrazami ukryte jest drugie oblicze każdej sytuacji, odsłaniane nie tyle przez jej kontekst, ile przez montaż co bardziej pikantnych zdarzeń rozgrywających się na zapleczu lub na nieoświetlonym parkingu. W tej pełnometrażowej fabule sklejonej ze skeczy z ukrytej kamery rozpoznajemy się w krzywym zwierciadle ludzkich słabostek. Walorem filmu Rifkina jest wielość źródeł, z których „pozyskujemy” obrazy monitoringu: kamer zainstalowanych w sklepie, bankomacie, desce rozdzielczej radiowozu czy w oku pluszowego misia. Montaż wiąże te wszystkie spojrzenia w historię, co zresztą ujmuje ikoniczny obraz siedzącego przed ścianą monitorów pracownika firmy wideonadzoru. Można zapytać, na jakiej zasadzie ten sposób „rozrysowania” scenariusza wpływa na naszą percepcję wydarzeń. Odpowiedzią może być przywołany na początku tego artykułu teledysk NIN. Gdybyśmy oglądali tę ścianę ruchomych obrazów z dystansu, jak w wypadku Timecode (2000, M. Figgis) bądź Nowej książki, nasze postrzeganie rozgrywającej się w poszczególnych sektorach akcji będzie dalekie od oswojonej już sekwencyjności. Autoportret ze stratą jakości Przedmiot obserwacji uchwycony przez kamerę CCTV jest zdezintegrowany i niekompletny. Pojawiają się uszczerbki cyfrowego obrazu i migotanie (flicker). Dzieje się tak nawet wtedy, gdy oko kamery skierujemy na siebie. W Stopklatce główny bohater nie tylko przekształca swój dom w bunkier zintegrowanego systemu telewizji przemysłowej, ale także nosi kamerę skierowaną bezpośrednio na siebie (zob. artykuł Rafała Syski o SnorriCam). Dlatego w filmie najczęściej oglądamy go w półzbliżeniu, choć obraz jest zwykle rozmazany, pełen błędów wyświetlania i kompresji. O ile zazwyczaj wystrzegamy się kamer, unikając wszechwidzącego oka, w filmie Simpsona intencją bohatera jest konstrukcja obiektywnej instancji – zapośredniczonej w medium „prawdy”. Paradoksalnie to właśnie nagrania z kamer cyfrowych stanowią słaby materiał dowodowy dla sądu, z uwagi na możliwość niezauważalnych ingerencji, choć jeszcze w latach 20. Dziga Wiertow pisał, że kamera – czy też kino-oko – to idealny aparat obiektywizacji. Kamera-oko łapie rzeczywistość z perspektyw, kątów i z ostrością niedostępną człowiekowi. Ten rodzaj przedłużenia zmysłu wzroku rościł sobie pretensje do obiektywizacji – rejestracji „autentycznej” rzeczywistości. Dziś powoli zapominamy o obecności kamery, oswajamy się z technologią rejestracji, pozwalając jej uchwycić nieświadome momenty w naszych zachowaniach, „wykraczające poza” aktorskie emploi przeciętnego podglądanego. Bohater Stopklatki powie nawet, że „bycie nierejestrowanym przez jakąkolwiek kamerę jest przejawem uśpionej czujności”, zaprzeczając tym samym powszechnemu przeświadczeniu o samokontroli podmiotów obserwowanych. W jego wypadku – osoby zaszczutej przez media, przedstawionej jako morderca, porywacz i gwałciciel – strategia nieustannego filmowania własnych posunięć jest metodą samokontroli, a także produkcji niepodważalnego materiału dowodowego zaświadczającego o jego niewinności. Przeświadczenie to najszybciej zaczyna korodować, bo o ile podmiot nie zachowuje w pamięci każdej „stop-klatki” własnego życia, o tyle filmowym (a już w szczególności pochodzącym z kamery cyfrowej) nagraniem można dowolnie manipulować. Z taśm zostają więc wycięte sceny, inne ujęcia powtarzają się bądź celowo zostały zastąpione alternatywnym materiałem. Ponownie problemem nie jest technologia, lecz instancja sprawująca nad nią kontrolę. Spojrzenie od dołu: sousveillance Pewną alternatywą dla jednolitej ściany tysiąca oczu jest konfrontacja z mobilną, prywatną kamerą, wbudowaną w aparat komórkowy bądź tablet. Odpowiedzią na cyklopi monitoring staje się tzw. sousveillance, a więc nadzór „od spodu”, albo inaczej: kontrolowanie aparatu nadzoru dodatkowym okiem. Termin ten został wprowadzony we wczesnych latach 90. w powiązaniu ze sprawą Rodneya Kinga, a konkretnie amatorskiego nagrania wideo, które posłużyło za materiał dowodowy przeciwko grupie policjantów odpowiedzialnych za pobicie czarnoskórego robotnika. Niegdyś nadzór był jednostronny, odgórny, patriarchalny, zaś obiekt obserwacji pozostawał bezbronną marionetką. Współcześnie przeciętny obywatel porusza się po mieście wyposażony w aparat komórkowy z kamerą, pozwalający na tworzenie nagrań o wystarczająco wysokiej rozdzielczości. Trudno nie dostrzec w tym odpowiednika gazu pieprzowego w sprayu, narzędzia samoobrony skrojonego na czasy wszędobylskiej elektroniki. Kamera pod latarnią patrzy na nas z góry, jednak my odwzajemniamy się skierowaniem obiektywu w stronę kamery. Estetyka CCTV oraz kontrofensywne względem niej taktyki są uwikłane w szerszy kontekst depolityzacji i dekomercjalizacji. Ujęcia miasta z wysokości zmagają się z frenetycznymi, nieostrymi, choć nieustannie zmieniającymi się perspektywami na poziomie ulicy. Można zatem zestawić z sobą te dwa sposoby obrazowania – boską perspektywę kamer CCTV – prześwietlone, „zmechacone” i skorygowane elektronicznie spojrzenie – oraz „kamerę z ręki”, z rozchwianym, źle wykadrowanym obrazem, pogrążającym się bądź to w całkowitym mroku, bądź rozmywającym filmowane obiekty w świetle. Istotne, że zawieszonym na poziomie wzroku obserwatora, takiego jak uczestnik ulicznych protestów. Elektroniczny nadzór określa się jako sterylny, ostry i „czujny”. Nawet w nocy pozwala na dokładne wydobycie poruszających się obiektów z tła. W porównaniu z nim „partyzancka” kamera przywraca cielesność wraz z wszystkimi jej wadami: niestabilnością, porywczością, brakiem precyzji (Projekt: Monster [2008, M. Reeves], Inwazja: Bitwa o Los Angeles [2011, J. Liebesman], 28 dni później [2002, D. Boyle]). Trudno o wystudiowane i dość ograniczone ruchy kamery monitorującej, jak również o precyzyjny zoom. Obie estetyki – telewizji przemysłowej i „ulicznej” kamery – roszczą sobie pretensje do „wiarygodności”, zmagając się z sobą na gruncie mainstreamu. Problematyka konwencji realizmu w kinie współczesnym związana jest więc z sytuacją patową – równowagą sił panoptycznych i sousveillance’owych technik obrazowania „prawdy” wydarzeń. Podsumowanie: czyjaś kamera z pewnością kłamie Mozaika perspektyw stała się już częstym obrazem w kinie. Wciąż niewiele filmów posługuje się obrazami zderzonych z sobą fragmentów filmowanego budynku ze swobodą właściwą Nowej książce czy teledyskowi do Survivalism. Choć posiadamy dostęp do każdego zakamarka pomieszczenia, totalny widok jest tylko sumą fragmentów. Obiekt przechodzący do przestrzeni pozakadrowej jednej kamery, by wkroczyć w kadr innej, zostaje rozbity i powtórnie złożony w akcie przypominającym suture. Aczkolwiek zawsze istnieje możliwość, że obserwowana postać wkroczy w ślepy punkt przestrzeni, znajdujący się poza jurysdykcją mechanicznych inwigilatorów. Nie wiem, czy pisząc te słowa w stolicy elektronicznego nadzoru, nie prowokuję sytuacji. Nie wiem, czy pozostały tu jeszcze jakieś strefy wolne od CCTV. Pewne jest, że zarówno mentalność osoby śledzonej, jak i śledzącej musi się ciągle odświeżać/aktualizować z uwagi na terror „dziczy luster”. Spora część filmów poświęconych tematyce telewizji przemysłowej robi zbliżenie nie tyle na złowieszczość instancji nadzorczych i ogrom anektowanej przez nie władzy, ile na wykreowaną w tym procesie „mentalność człowieka zarejestrowanego” (tak przez kamery, jak i przez zintegrowane bazy danych), może trochę na wyrost porównywaną do człowieka złagrowanego Tadeusza Borowskiego. Jeżeli jednak filmy takie jak Stopklatka, Dochodzenie czy Kodeks 46 (2003, M. Winterbottom) nie przedstawiają ofiar długotrwałej i stałej presji kontroli, baczących, by nie zostawić odcisku palca ani nie uronić kropli potu (bo nawet analiza chemiczna zawartości soli może przysłużyć się kreacji wzorca usprawniającego wyszukiwanie podejrzanego w bazie danych) – wtedy nie mamy się czego obawiać. Tym bardziej nie powinna martwić snuta przez wyżej wymienione filmy wizja nowych postaw wobec: ingerencji we wspomnienia, bierności względem poczynań samozwańczego autorytetu czy też – może najrealniejszej z konsekwencji – permanentnego, psychicznego wyobcowania z normalnego biegu życia, jakie przeżywa bohaterka dramatu Andrei Arnold. Kamery w autobusie nie spuszczają mnie z oka, zaś mijane monitory ukazują nie tyle moje odbicie, ile migającego, luminescencyjnego awatara, poszatkowanego na poziome paski. Jeżeli ten zlepek pikseli okaże się jedynym śladem po mnie, poszukajcie moich ostatnich słów zapisanych w jakimś mało atrakcyjnym punkcie miasta, gdzie nie pada spojrzenie żadnej kamery. Get a life! Propozycje lektur: Julia Angwin, Dragnet Nation: A Quest for Privacy, Security, and Freedom in a World of Relentless Surveillance, Times Books, New York 2014. Julian Ashbourn, Biometrics in the New World: The Cloud, Mobile Technology and Pervasive Identity, Springer, New York–London 2014. Colin J. Bennett, The Privacy Advocates: Resisting the Spread of Surveillance, MIT Press, Cambridge–London 2008. Sébastien Lefait, Surveillance on Screen: Monitoring Contemporary Films and Television Programs, Scarecrow Press, Lanham 2013. David Lyon, The Electronic Eye: The Rise of Surveillance Society, University of Minnesota Press, Minneapolis 1994.