Oczy szeroko otwarte
Transkrypt
Oczy szeroko otwarte
• T H EATER • TEATR • Oczy szeroko otwarte Z profesorem Andrzejem Tadeuszem Wirthem, filozofem, krytykiem literackim i światowej sławy teatrologiem, rozmawia Aneta Panek Teatr postdramatyczny Co uważasz za interesujące w teatrze dziś? Czy teatr ma przyszłość? Notuję ogromne zmiany w kulturze tak zwanego niemieckiego Bildungstheater, którego czas już się skończył i teatr dzisiaj właściwie jest kinem, nie tylko ze względu na publiczność, popcorn i randki, ale również ze względu na nowe media używane w teatrze. Fizyczny aktor nie jest na scenie, tylko gra poza sceną, a publiczność widzi na ekranie w realnym czasie jego wizję ekranową, która nawiasem mówiąc jest selektywna, bo nie pochodzi ani od reżysera, ani od ustalonego stabilnego blockingu, tylko tam za sceną operuje nią jakiś operator czy technik z kamerą. I to, co ogląda widz teatralny nie różni się od tego, na co spogląda widz kinowy. Włodawa, dzieciństwo, teatr wojny Urodziłeś się 10 kwietnia 1927 roku we Włodawie... Urodziłem się nie w miejscu mego wyboru. Dlatego irytuje mnie waga, jaką przywiązuje się do tego faktu, na który nie mamy nigdy żadnego wpływu. Włodawa. To było w centralnej Polsce wówczas. W historycznej posiadłości rodziny mojej matki jeszcze z XVIII wieku. Ale w terminologii geograficznej to była zachodnia Białoruś i zachodnia Ukraina. Dla Ciebie Warszawa czasów okupacji to czas szkoły, chodziłeś na tajne komplety, przejeżdżałeś codziennie tramwajem przez warszawskie getto. W tym strasznym okresie, kiedy wszelka edukacja obywateli polskich była zabroniona, można się było uczyć tylko rachunkowości – do tysiąca. Uniwersytety były zamknięte, więc ci profesorowie, których nie wywieziono do Auschwitz, i ci, którzy przeżyli, udzielali lekcji na tajnych kompletach, na zasadzie trójkowej – ze względu na bezpieczeństwo nigdy nie było więcej niż trzech uczniów na jednego nauczyciela. A więc par excellence sytuacja tutoring – jak w Oxfordzie właściwie (śmiech). Co za paradoks! 24 Andrzej Tadeusz Wirth uroCiemna noc edukacyjna, nie wolno myśleć, nie wolno studiować, nie wolno się uczyć, na ulicach egzekucje, a ja jadę tramwajem przez getto, bo mieszkałem na Żoliborzu, a szkoła była na Ochocie. Jako młody chłopiec widziałem z ostatniej platformy – bo tylko ostatnia platforma była für die Polen – te wszystkie okropne sceny, ten uliczny teatr getta, umierających ludzi, dzieci wygłodzone i żebrzące... Miałeś 15 lat. To doświadczenie musiało być ogromną traumą, czymś, co naznaczyło Cię na późniejsze lata. To jest bardzo trudno powiedzieć… W każdym razie te paradoksalne sytuacje, że myśmy w podziemnej szkole czytali ballady Fryderyka Schillera, a na ulicy odbywały się rozstrzeliwania. Widziałem to i te kontrasty przeżyłem, ale jednocześnie miałem nauczycieli, którzy nie byli nacjonalistami i mówili, że to nie są prawdziwe Niemcy. Byłem, niestety, zawsze we właściwych miejscach – z punktu widzenia mojego późniejszego zainteresowania sztuką, a dokładnie teatrem, a z drugiej strony byłem również we wszystkich właściwych miejscach z punktu widzenia okropności, czy też natężenia tragedii i zbrodni. Marcel Reich-Ranicki, Günter Grass, Witold Gombrowicz W jakich okolicznościach poznaliście się z Marcelem Reich-Ranickim? Jak doszło do Waszej wieloletniej przyjaźni? Poznaliśmy się w Warszawie. Marceli Ranicki (nie nazywał się wówczas Reich) był anonimowym recenzentem mojej pracy translatorskiej. Dlaczego anonimowym, tego wtedy nie wiedziałem, potem okazało się, że miał swoją przeszłość ze Służbą Bezpieczeństwa, z polską dyplomacją w Londynie, i potem popadł w niełaskę. I nagle nie wolno mu było publikować pod własnym nazwiskiem. Ale tego wszystkiego wtedy jeszcze nie wiedziałem! On też o tym nie mówił. W każdym razie napisał bardzo pozytywną recenzję tej pracy, przekładu i esejowej interpretacji. Ocenił tak tłumaczenie eposu „Der grosse Plan” (1931) J.R. Bechera, późniejszego ministra NRD, wąt- DIALOG 113 (2015) dził się 10 kwietnia 1927 r. we Włodawie, miejscowości położonej przy granicy między Polską i Białorusią. „Urodziłem się nie w miejscu mego wyboru”, jak mówi dzisiaj, z perspektywy człowieka pozbawionego ojczyzny, dogłębnie znającego straszną historię XX wieku. Jego dzieciństwo przypadło na okres koszmaru II wojny światowej w okupowanej Polsce, rozdartej pomiędzy dwa mocarstwa – stalinowski Związek Radziecki i hitlerowską III Rzeszę. Andrzej Wirth uczęszczał do gimnazjum w okupowanej Warszawie, przeżył Powstanie Warszawskie, uciekł z transportu do Auschwitz. • Po wojnie mieszkał najpierw w Łodzi i Warszawie, gdzie studiował filozofię i historię sztuki, rok 1966 zawiódł go jednak do Ameryki. Odtąd Wirth mieszkał w Nowym Jorku, Londynie, Gießen, Berlinie i Wenecji. Z punktu widzenia jego zainteresowania nowymi formami teatru, szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że zawsze był we właściwym czasie we właściwym miejscu – w Polsce z Kantorem i Grotowskim, w Berlinie z Bertoltem Brechtem, Peterem Handke i Grupą 47, w Nowym Jorku z Robertem Wilsonem. • Andrzej T. Wirth był profesorem dramatu i literatury porównawczej na największych uniwersytetach i wyższych szkołach na całym świecie – wykładał na Harvardzie, w Yale School of Drama, w Oksfordzie, na CUNY, The City University of New York. Już w swoich pierwszych wykładach w latach 60. i 70. zaprezentował Gertrudę Stein, Bertolta Brechta i Stanisława Ignacego Witkiewicza jako prekursorów teatru postdramatycznego. • W 1982 r. założył legendarny Instytut Teatrologii Stosowanej w Gießen, szkołę teatru postdramatycznego i prakseologii teatralnej. Wpłynął na wiele pokoleń reżyserów, ludzi teatru i intelektualistów. Byli studenci Wirtha to m.in.: René Pollesch, Moritz Rinke, Veit Sprenger, Tim Staffel, i twórcy takich grup teatralnych, jak: Gob Squad, Rimini Protokoll, She She Pop, Showcase Beat Le Mot. W niedawno wydanej „autobiografii mówionej” pod redakcją Thomasa Irmera Andrzej Wirth opowiedział niemal całe swoje życie – podobnie jak w pięknym eksperymentalnym filmie dokumentalnym autorstwa Pawła Kocambasi pod tytułem „Theater ohne Publikum”. T H EATE R • TEATR • Piotr Mordel • Andrzej Tadeusz Wirth DIALOG 113 (2015) 25 • pliwą poezję, ale wybór autorów podlegał cenzurze wydawnictw. Kiedy wreszcie pozwoliła na to odwilż, tłumaczyliśmy razem wielkich autorów z własnego wyboru – Brechta, Kafkę, Dürrenmatta... Po co tłumaczyć razem? Mój niemiecki był wówczas nienajlepszy, ale polszczyzna Marcelego też miała luki. Mój polski był domowy, inteligencki, akademicki; Marceli nigdy nie był studentem. Uzupełnialiśmy się nawzajem. Co za zabawa! Nigdy tyle się nie śmiałem, jak podczas pracy z Marcelim! Również z Günterem Grassem łączyła Cię wieloletnia przyjaźń. Co więcej, można powiedzieć, że to Ty go odkryłeś... Günter Grass, mój rówieśnik przez miedzę... Zupełnie niespodziewanie wynikła z tego przyjaźń na całe życie! Zaczęło się od okazyjnej współpracy, potem były wakacje rodzinne w Magadino-Vira z moją ówczesną żoną Alicją i naszą córką Agatą (ale beze mnie, bo milicja na wspólne wyjazdy nie pozwalała). W kontekście zawodowym były coroczne spotkania Gruppe 47 w Niemczech, w Szwecji i ostatnie w USA (Princeton). Jako redaktor tygodnika „Polityka” zaprosiłem Güntera Grassa na pobyt studyjny w Polsce; to była praca nad „Blaszanym bębenkiem”. W „Polityce” opublikowałem w przekładzie dwa rozdziały tej powieści. Było to jeszcze przed publikacją oryginału w Niemczech – wydarzenie bez precedensu w historii literatury. Günter Grass, którego wcześniej nie znałem osobiście, przysłał mi telegram: „Komme Mitwoch. Trage blaues Hemd. Guenter Grass”. Ale peron zaroił się niebieskimi koszulami – delegacji FDJ. Ogarnęła mnie rozpacz. Wreszcie została jedna niebieska koszula, i to był istotnie Günter Grass! Jaki był Twój udział w powrocie Gombrowicza do Europy – bo podobno również w tym maczałeś palce? I jak doszło do Waszego spotkania w Berlinie? Tak, to prawda, mam swój udział w powrocie Gombrowicza do Europy. W berlińskim Paris Bar podchodzi do mnie Walter Höllerer, genialny prototyp menedżerów kultury z epoki przedkomputerowej. Jak zwykle jest w pośpiechu: „Andrzej, bitte nenn mir den Namen des grössten lebenden unbekannten Schriftstellers Polens”. Strzelam z biodra: Gombrowicz! Höllerer: „How do you spell it?”. (śmiech) Literuję: „g-o-m-b-r-o-w-i-c-z”. Höllerer bazgrze coś długopisem na kawiarnianej serwetce. 26 T H EATER • TEATR • Imigrant nie wahali się odpowiedzieć: jestem antykomunistą. Na przykład Grotowski. De morituri nil nisi bene (śmiech). Moi amerykańscy przyjaciele, gdy się o tym dowiedzieli, powiedzieli: „Nie mogłeś zrobić niczego gorszego! Teraz będzie dochodzenie na Twój temat i w Polsce, i w Ameryce”. Jak to się stało, że wyjechałeś z Polski na zawsze? Mamy rok 1966. Brecht W trzy miesiące później Gombrowicz dostaje stypendium Forda, które umożliwi mu przyjazd do Berlina. Gombrowicza znałem w Polsce z przemycanych z Paryża książek i z korespondencji. Ach, to był właściwie wypadek drogowy, moja emigracja. Po pierwsze, nigdy nie było moim zamiarem, żeby wyjechać na stałe z Polski. Mój ojciec mieszkał na emigracji w Londynie, więc wydawało mi się to poniekąd niewłaściwe. I nawet jak już wyjechałem do Ameryki w 1966, to myślałem, że wrócę. Tam jednak od razu zaproponowano mi profesurę na renomowanym University of Massachusetts w Amherst. Po roku chciałem tę profesurę przedłużyć, jednak nie było to możliwe – w ten sposób zostałem bezpaństwowcem. Wtedy się jeszcze wahałem. Ale już w 1968 roku, po inwazji na Czechosłowację, w której udział brały również siły zbrojne PRL, zdecydowałem się do kraju nie wracać. To była bardzo trudna decyzja, ponieważ miałem w Polsce rodzinę – tam została moja żona, córka, matka. Miałem pełną świadomość konsekwencji i ograniczeń, na jakie one będą przez to narażone. Co oczywiście nastąpiło i trwało przez wiele lat. Nigdy nie pragnąłem zostać emigrantem. Nie miałem wtedy żadnego doświadczenia w nauczaniu. Z wyjątkiem wykładów o niemieckiej literaturze w Polsce i polskiej literaturze w Niemczech, które dawałem przez dwa semestry w latach 1965–66 roku na Technische Universität w Berlinie. Zresztą nic by to nie pomogło, bo profesor uniwersytecki w Europie to zupełnie ktoś inny niż profesor uniwersytecki w Ameryce. Musiałem nauczyć się całej tak zwanej red tape oraz konwencjonalnej germanistyki, której nigdy nie studiowałem. Tak więc w Stanach Zjednoczonych, w moim pięknym domu w Amherst z widokiem na Blue Hills, uczyłem się sam po nocach, aby rano uczyć innych. Czego? Franza Grillparzera, którego mogłem sobie darować w Europie. Curricula germanistyczne były bardzo konserwatywne. Wjeżdżając do Ameryki w 1966 roku, musiałem odpowiedzieć na pytania ankiety pochodzącej jeszcze z ery McCarthy’ego, sformułowane w aseptycznym języku amerykańskiej biurokracji, to znaczy odpowiada się tylko tak lub nie. Are you a communist, are you an anti-communist? Odpowiedziałem na obydwa pytania: nie. Inni moi koledzy, którzy nawet byli członkami partii, a którym ja nigdy nie byłem, DIALOG 113 (2015) Bertolt Brecht też musiał odpowiadać na te pytania podczas ery McCarthy’ego w latach 1947–48. Jak oceniasz jego odpowiedź? Mam na myśli jego słynną, wiele razy cytowaną odpowiedź na pytanie: Is it true that you have written a number of very revolutionary poems, plays and other writings? Brecht: I have written a number of poems and songs and plays in the fight against Hitler, and, of course, they can be considered, therefore as revolutionary. Tak, to bardzo znana historia, ale ona nigdy nie została opowiedziana w NRD i w ogóle nie została opowiedziana do końca. Cała prawda jest oczywiście bardziej skomplikowana. Brecht razem z dziesięcioma przyjaciółmi, wszyscy obciążeni zarzutami, jechał na przesłuchanie. Uzgodnili taktykę. Doskonale wiedzieli, że padnie to pytanie. Postanowili, że powołają się na amerykańską konstytucję: You have no right to ask me about my sexual, political and philosophical orientation – go away, I quote constitution. Jednak Brecht niespodziewanie odpowiedział inaczej: Wiem, że moi przyjaciele odmówili odpowiedzi na to pytanie, ale ja na nie odpowiem, ponieważ nie jestem obywatelem amerykańskim. I powiedział: Nie, nigdy nie byłem komunistą. Co nie było zgodne z prawdą i doprowadziło do ogromnego rozczarowania wśród jego przyjaciół, tym bardziej, że Brecht miał już w tym czasie pierwsze papiery zapewniające mu obywatelstwo amerykańskie, miał Green Card, a to oznaczało, że miał już w tym momencie wszystkie pasywne prawa amerykańskiego obywatela. To znaczy, że miał jak najbardziej prawo powoływać się na konstytucję. Ale nie zrobił tego. Nie śmiem do końca tego interpretować, chcę tylko powiedzieć, że istnieje rodzaj prymitywnego niemieckiego antyamerykanizmu, od którego także Brecht nie był wolny. W NRD uznano to za taktykę. Polecam wszystkim, którzy nie znają tej historii przestudiowanie programów Berliner Ensemble z okresu zimnej wojny... Skąd się wzięło Twoje oczarowanie Brechtem i fascynacja jego teatrem? Do tego stopnia, że zostałeś ekspertem od Brechta. Ta fascynacja była uwarunkowana historycznie i wynikała z kontekstu. Władze • NRD przez długi czas nie pozwalały Brechtowi wraz z Berliner Ensemble na wyjazdy za granicę. Pierwszy występ BE w Londynie miał miejsce dopiero po śmierci Brechta. Wolno mu było przyjechać do Polski – już w 1952 i w 1954 roku – ze wszystkimi najważniejszymi klasycznymi sztukami Berliner Ensemble. To wówczas widziałem teatr Brechta po raz pierwszy. Polacy, co jest zupełnie irracjonalne, ale irracjonalność jest również bardzo ważna, żeby zrozumieć pewne rzeczy, postrzegali Brechta jako kogoś innego, bo jest zachodnim komunistą (śmiech). Zatem dużo lepszym niż komuniści ze Wschodu. Przyjeżdża zza oceanu jako amerykański posłaniec. To oczywiście zupełnie absurdalne. Nienawidzący Ameryki Brecht! Który nawet kalifornijskie pomarańcze uważał za obsceniczne – zbyt duże! To kulturalny nonsens, ale takie były w tym czasie odczucia Polaków. Mimo że on wyjechał do Ameryki przez sowiecką Rosję, kiedy jeszcze nikomu nie wolno było podróżować – ze wszystkimi swoimi papierami i żonami. Gießen Porozmawiajmy o Gießen i stworzonym tam przez Ciebie Instytucie Teatrologii Stosowanej, Institut für Angewandte Theaterwissenschaften. Na czym polegało nowatorstwo, wręcz rewolucyjny charakter Gießen? Gießen było niesłychanie opozycyjne – było wymierzone przeciw historycznej tradycyjnej niemieckiej Theaterwissenschaft i przeciw kanonicznemu Bildungstheater, z jego imponującą maszyną Stadt-und Staatstheater. Mój pierwszy argument był argumentem krytycznym – jestem minimalistą – u mnie nauczycie się prakseologii teatru, to znaczy nauczycie, jak się teatr robi. To był też impuls demokratyczny; argument o różnorodności smaków. Nie wystarczy grać tylko sztuki kanoniczne. Nie ma tylko jednego gustu. Ci wykształceni gutbetuchte Studienräte z żonami, którzy szepczą jak w świątyni: i teraz padnie to zdanie z Kleista! Są różne gusta, meine Herren! Taka była moja teza. Co było oczywiście skandalem. Oprócz tego było tam wiele innych rewolucji, między innymi orientacja na taniec, performance oraz na architekturę teatru – wówczas zupełnie nowe pojęcia. Poprzez moje kontakty oraz zainteresowanie tańcem, performance etc. już w pierwszym semestrze zdołałem pozyskać do Gießen na przykład Emmę Lew Thomas, pierwszą amerykańską profesor choreografii na UCLA Mary Wigman – ona wprowadziła w Gießen tak zwaną Bewegungsmaschine. Czy Gabrielę Brandstetter – jedną z naj- T H EATE R • TEATR • bardziej liczących się specjalistek od tańca. Poprzez moje doświadczenia oraz pracę w Ameryce, cały świat przyjechał do Gießen: Metin And, James Brandon, John Jesurun, Heiner Müller, Patrice Pavis, Richard Schechner, George Tabori, John Willett, Robert Wilson... To są wielkie nazwiska! I to wszystko działo się w małym prowincjonalnym instytucie. To był jakiś cud! Do Twoich uczniów należą między innymi: René Pollesch, Moritz Rinke, Veit Sprenger, Tim Staffel, i twórcy takich grup teatralnych, jak: Gob Squad, Rimini Protokoll, She She Pop, Showcase Beat Le Mot. To jest crème de la crème niemieckiego teatru współczesnego. Wikipedia podaje przy moim nazwisku wiele prominentnych nazwisk. To wielki honor, bo to oznacza, że jak się było studentem Wirtha, to to się liczy (śmiech). Być może to pomaga w karierze. Ale tam było jeszcze wiele innych istotnych nazwisk: Till Müller Klug, mój doktorant, który robi bardzo interesujący teatr, Arnd Wesemann, redaktor pisma „Tanz”, czy sensacja Manhattanu, Frank Hentschker, dyrektor Martin E. Segal Theatre Center, CUNY. Dom Gdzie jesteś w domu? Czy to w ogóle coś znaczy? Ja tak nigdy nie myślę. Mam trudności z tym, co to jest dom. Ale w tym sensie, że ja się już w wielu miejscach dobrze czułem. Na Manhattanie na przykład w dzielnicy Upper East Side. Ale Manhattan jest dla młodych ludzi. Albo w Wenecji, na zapleczu Palazzo Grassi. Wydaje mi się, że w mojej obecnej fazie życia Berlin jest optymalny. Permanentnie zmieniałem swoje domicyle, z konieczności albo z wyboru. Właściwie nigdy nie mogłem wytrzymać długo, albo inni nie mogli ze mną wytrzymać długo w jednym miejscu. Zapytam o koncepty: korzeni, ojczyzny, rodziny, w które sama nie za bardzo wierzę – o Twój stosunek do nich. Tak jak mówisz: nie wybieramy miejsca swojego urodzenia. Uważam, że stajemy się tym, kim jesteśmy, po drodze, poprzez sumę doświadczeń i przeżyć. I być może w tym kontekście to są sztuczne konstrukty. Podpisuję się dwoma rękami. Problematyczność tych wszystkich jęków na temat zadomowienia i domu, to przekonanie, że wszyscy jesteśmy oswojeni czy udomowieni jest fałszywe – my wcale nie jesteśmy domestiziert. Może pewni ludzie tak myślą. DIALOG 113 (2015) Mnie się zdaje, że człowiek jest osobą wędrowną. Potwierdza to wędrówka ludów, którą dzisiaj widzimy każdego dnia i na ekranie, i na ulicy. To podkopuje pojęcie domus, co zresztą było dla mnie zawsze wątpliwe. A drugie pojęcie, również dla mnie wątpliwe, i stąd notabene moje spory z Günterem Grassem o to się toczyły – że on przesadzał ze znaczeniem miejsca urodzin. Często mówił, że chciałby być pochowany w miejscu, gdzie się urodził. To mi się zawsze wydawało bardzo niestosowne, nie podzielam tej myśli. W każdym razie na dzisiejszej Ukrainie Zachodniej, gdzie się urodziłem, czułbym się fatalnie, przyciśnięty postsowieckim czołgiem Putina. Displacement Opisujesz swoje życie jako stereometryczne, interesuje mnie w tym kontekście Twoja centralna refleksja dotycząca życia jako displacement. Skończmy z lamentem, że jesteśmy wysiedleni. Wszyscy jesteśmy egzystencjalnie wysiedleni. Displacement jest oczywiście spowodowane także politycznymi czy społecznymi faktorami. Ale displacement jest czymś, co należy do conditio humana. To jest jedna z moich centralnych myśli. Ale żeby do tego dojść, trzeba przez to wszystko przejść i wszystko przeżyć. Żadnych lamentów. Po prostu miejmy oczy szeroko otwarte. A to także może być interpretowane jako wyraz przerażenia. Aneta Panek historyczka sztuki, kuratorka wystaw i autorka filmów, mieszka w Berlinie. Andrzej Wirth Byle dalej Autobiografia mówiona i materiały Spector Books Leipzig Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego Warszawa 2014 27