Gdy oddam ci serce.
Transkrypt
Gdy oddam ci serce.
Magdalene S. Gdy oddam ci serce. Spis treści Podziękowania...................................................................2 Dedykacja..........................................................................3 Prolog................................................................................4 Rozdział 1..........................................................................7 Rozdział 2........................................................................16 PODZIĘKOWANIA Każde słowo „dziękuje” jest jak bicie serca, o to kilka uderzeń mojego: Mojemu ukochanemu za to, że jest ze mną pomimo wszystko i codziennie od nowa potrząsa moim światem. A.S. - byłaś przy mnie zawsze kiedy najbardziej tego potrzebowałam, dziękuje za tysiące uśmiechów i wzruszeń. E.G. - za to, że robisz dla mnie wszystko i wspierasz moją skromność. D.P. - wciąż pamiętam jak uwielbiałaś pierwsze makabry mojego życia. Dziękuje za to, że nauczyłeś mnie kochać bez strachu. Za to,że pchnąłeś w to ciało wszelkie odcienie szczęścia. Prolog 5 lat wcześniej... Powszechnie wiadomo, że kropla deszczu spadając pod wpływem przyciągania ziemskiego doznaje oporu i już po kilku metrach przebytej drogi osiąga prędkość końcową. Kiedy już spadnie, jej byt ulega końcowi, jej malutkie cząsteczki giną pośród głębin niezliczonych rzek, mórz i oceanów. Kropla wody nie ma nic wspólnego z człowiekiem. Jednak tak jak kropla może opaść wprost do rozszalałych głębin, tak dziewiętnastolatka może spać prosto z Brooklyn Bridge. Każdy człowiek może poślizgnąć się i całym ciężarem ciała uderzyć w już ułamaną barierkę. Każdy, dokładnie każdy zostaje pochłonięty przez czeluść własnego przeznaczenia. Jednakże nie każdy odczuwa wolność w ostatnich chwilach własnej egzystencji; wolność – jedynie uczucie w bezkresach pustki. I mimo, że nic nie zostało zaplanowane, że nieliczni wyryją to sobie w duszy, ty nie czujesz nic, prócz wiatru we włosach, przez jeden jedyny raz, nie czujesz się tak jak zawsze. Nie czujesz się ciałem bez duszy. Jest późno, świat otacza ciemność a jednak jeszcze nic nigdy nie było tak wyraźne. A potem mija jedna chwila. Uderzasz o śmiercionośną tafle wody. Mija druga chwila a ból miażdży Cię od środa. Czysta agonia okala całe twoje ciało. W kolejnej chwili podstępna adrenalina zaczyna wybijać się z twojego wnętrza, uparty mózg każe Ci zmierzyć się z tą siłą, nie chce odejść bez walki. Nabierasz powietrza i wraz z ostatnim oddechem, usiłujesz się wynurzyć. Jednak każda kropla wody jest zrobiona ze stali. Przegrywasz. Oddajesz się śmierci w posiadanie. Świadomość powoli odchodzi a twoje ciało zaczyna się unosić. Cisza. Nicość Cię połyka...dopóki nie pojawia się rozbłysk światła. Czasami, ale tylko czasami doświadczamy cudu. Czasami dotyk wyciągającej Cię ręki, może być szeptem anioła.... Lub pomrukiem szatana. A głos? Głos jest jak dzwon, uderzający o klatkę twojego życia. – Dzieciaku oddychaj. Oddychaj mówię. – słyszę ten pełen napięcia głos i chce odpowiedzieć. Chcę powiedzieć „Daj mi spokój!”. Jednak z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Czuje ręce dotykające mnie, uciskające moją klatkę piersiową. Zimne usta, dotykają moich tym samym oddając mi powietrze. Działania by przywrócić mi życie nie ustają. W końcu nie mogę już tego oponować. Moje ciało wyrzuca całą wodę. – Aghhh... – pluje i kaszle przy okazji zastanawiając się jak tak małe ciało, może pomieścić tyle wody, zupełnie pomijając fakt, że przed chwilą prawie umarłam. W końcu jestem w stanie spojrzeć na człowieka, który mnie uratował. Wiem, że mówi do mnie różne rzeczy, które jednak trafiają w pustkę. Staram się ogarnąć to co właśnie się stało, po drodze wyłapując kilka słów jakie rzuca gniewnie. Nie wiem kim on jest, a on nie wie kim jestem ja, a jednak patrzy na mnie tak przenikliwie, jakby próbował się przebić przez mur jaki postawiłam. Czuję jak jego ręce podnoszą mnie z ziemi. Czuje delikatny dotyk. Przez chwilę mam wrażenie, że brakuje mi nóg, a jednak tu są i z pewnością nie zostały uszkodzone przez upadek. Szok obejmuje mój umysł...”chyba nic mi nie jest” – myślę. Podaję mi swoją marynarkę, co nieco mnie dziwi, ponieważ mimo okoliczności jestem w stanie dostrzec, że ma zaledwie dwadzieścia parę lat. Powinien raczej nosić jeansy i bluzki z logo swojego ulubionego zespołu, prawda? Moje okrycie wisi na mnie jak worek i pachnie tym obcym mężczyzną, ale ciepło jakie mi dostarcza jest wystarczającą pokusą by dalej się w to nie zgłębiać. – Zostań tu. – mówi ostro – Zaraz odwiozę cię do domu, dzieciaku. – Nie mów do mnie „dzieciaku” – odzywam się cicho, ale on zdaje się mnie nie słyszeć, odchodzi po czym wyciąga telefon. Nie jestem w stanie racjonalnie myśleć, wiem jedynie, że muszę opuścić to miejsce. Nie che by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Wstaję po cichu z nadzieją, że nie będzie się gniewał za to, że zwinęłam jego marynarkę. Nie słyszy mnie, nie widzi. Wiem, że będę pamiętać ten dzień, że będzie odbijać się echem w mojej głowie. Coś się zmieniło, czuje to. Mój fakt postrzegania różnych rzeczy, obrócił się teraz o 360 stopni, jednak myśleć będę w domu. W mej ostoi samotności. – Żegnaj nieznajomy. – mówię i patrzę na niego ostatni raz i znikam w odmętach Manhattanu. Rozdział 1 Zrywam się z łóżka. Znów to samo. Ten sam sen przychodzi do mnie już od pięciu lat – odkąd cudem uniknęłam śmierci. Odkąd on mnie uratował. I choć wciągu tych pięciu lat przeprowadziłam się już dwa razy, teraz znów wylądowałam w zatłoczonym Manhattanie. W mieście, gdzie wszystko przypomina mi o wydarzaniu na Brooklyn Bridge. Jednak to było konieczne, właśnie tego potrzebowałam. Szybko stało się jasne, że na uniwersytecie w Maine jak również w Delaware nie rozwinę swoich skrzydeł. Poszukiwanie własnego miejsca, zajęło mi wiele czasu. Możliwość zmiany własnego życia, a raczej tego co z niego zostało, zesłał mi cud, który nazywał się: pani Wilow. Urocza staruszka, która miała już dość głośnej, pełnej ludzi ulicy Columbus Circle. I właśnie dzięki tej staruszce od trzech miesięcy moim domem nauki jest Columbia, która po wielu namowach i dobrej argumentacji pozwoliła mi na dwie specjalizacje. Skutkiem tego teraz jestem rozdzierana między sekcją artystyczną i sekcje pracy socjalnej. Właśnie w tych kierunkach, odbija się cała moja osobowość. W tym widzę swoją przyszłość. Pytanie tylko, czy zostałam udźwignąć piętna, jakie wżynają mi się w dusze. Jako dziewiętnastolatka nie miałam w sobie siły, mroczne cienie przeszłości nie dawały mi wytchnienia, nie miałam niczego co mogłoby poruszyć chociaż cząstkę mojej duszy. Teraz mam 24 lata i wciąż słyszę echo wszystkiego co odbija się w pułapce mojego umysłu. Jednak nauczyłam się żyć, dla innych. On, mnie uratował. On, dał mi cel. Obiecałam sobie, że postaram się pomóc osobom, które zostały skazane na podobne lub gorsze cierpienia niż moje. Osobom, które zasługują na to by ich ból został przegnany. Trzymam się tej ostatniej liny jaka powstrzymuje mnie przed ponownym załamaniem. Przed ponowną utratą kontroli. Myślę o tym każdego dnia i wiem, że pewnie oberwałabym za to po głowie. Od nich. Od jedynych ludzi, którzy choć trochę definiują słowo „rodzina” w moim życiu. Są mi bliżsi niż ktokolwiek inny. Dlatego staram się jak mogę, osłonić ich tarczami by nie trafili na mrok we mnie. Dopuszczam ich tylko odrobinę, wiem że nigdy nie będą mogli poznać mnie kompletnie. Nie mogą odkryć jak bardzo zostałam popsuta. Jak bardzo puste i poharatane jest moje serce. Nie mogę ich niszczyć. Czasami niewiedza jest błogosławieństwem. Wina zżera mnie od środa, wiem że woleliby poznać prawdziwą mnie, ale muszę ich chronić. „To dla ich dobra” . To zaskakujące jak bardzo przeszłość nas kształtuje, jak nas określa. Jak bardzo domaga się, by o niej pamiętano. Moje wspomnienia zostają rozmyte przez uporczywy dźwięk dzwonka. Patrzę na niego i krzywię się. Za godzinę pierwszy wykład. Wstaje pośpiesznie z łóżka i pędzę pod prysznic. Kilka minut później stoję przed wielkim lustrem owinięta jedynie w ręcznik. Patrzę na swoją twarz i nie potrafię ukryć własnego niezadowolenia. Moje jaskrawoniebieskie oczy kontrastują z upiornymi cieniami, które pozostały mi po kolejnej nieprzespanej nocy. Jęczę i zabieram się do rozczesywania moim długich włosów. „Oczywiście. Zawsze muście być splątane, prawda?” Po okiełznaniu burzy moich naturalnie czekoladowo-brązowych loków, w rekordowym tempie zarzucam na siebie ubranie i biegnę prosto do metra, aby nie spóźnić się na zajęcia profesora Aronsona. Ledwo udało mi się zdążyć przed dzwonkiem. Zajęłam moje stałe miejsce pod oknem, tak abym mogła spoglądać na wszystko co dzieje się za ścianą mojego prywatnego raju. Rozprostowałam nogi, mięśnie ciągle bolały od szaleńczego biegu. Moje serce powoli wracało do normalnego rytmu. A umysł przeszedł w stan wyciszenia. Obserwowanie wolno płynących chmur, zawsze przynosiła mi ukojenie. Jednak mój spokój nie trwał długo. Zaburzył go pewien neandertalczyk, który z całych sił próbowała wywrzeć na mnie wrażenie. Jego sugestywne poruszanie brwiami i głupie teksty wydawały mu się czarujące. Na moje szczęście, nie zdążył nic powiedzieć. Profesor właśnie wszedł do sali. – No dobrze, dzieciaki bierzemy się do pracy. Dzisiaj zagłębimy się nieco bardziej w Wielką Reformę Teatru oraz reteatrelizacją. – Nudna przemowa profesorka Lexusa,zaczyna się za 3...2... – szepcze neandertalczyk, Johny. Przewracam oczami, gdy tylko słyszę piskliwy śmiech Sofii Hamilton. Nazywają go „Profesorkiem Lexusem”, ponieważ ma najlepszy model Lexusa, czyli XC70. Nigdy tego nie rozumiałam, samochód jak każdy inny, prawda? Staram się nie zwracać na nich uwagi i zapamiętać wszystko co powie pan Aronson, ponieważ mimo, iż jest osobą miłą a jego oczy przez większość czasu błyszczą od śmiechu, swoją pracę traktuje bardzo poważnie i tego samego wymaga od swoich uczniów. – Pierwsze refleksje o teatrze można znaleźć w „Poetce” Arystotelesa ...– kontynuował profesor. Jak zwykle mój brudnopis leżał przede mną i zachęcał mnie do wypisania każdego słowa pana Aronsona, jednak dzisiaj nie miałam ochoty być pilną uczennicą. Coś, zaprzątało moją głowę. Coś, a raczej ktoś. Minęło wiele czasu odkąd myśl o nim nie dawała mi spokoju. Nie jestem jednak zdziwiona. Dziś jest ten dzień. Dokładnie pięć lat temu na moście Brookliśnkim zdarzył się „incydent” ze mną w roli głównej. W mojej głowie roiło się milion myśli. „Ciekawe kim jesteś, nieznajomy. Ciekawe co teraz robisz? Dlaczego nie potrafię o tobie zapomnieć?”. Nim się obejrzałam minęło już półtorej godziny. – No dobrze, to by było na tyle. Proszę przeczytajcie co nieco o semiologi teatru. Do zobaczenia za trzy dni. – zabrzmiał dzwonek. Spojrzałam na zegarek, zostały mi dwie godziny do kolejnych zajęć. *** Dzień upłynął spokojnie. Znów oddałam się w wir zajęć. Uwielbiałam to. Wszystkie myśli ulatywały liczyła się tylko wiedza jaką mogę zdobyć. Od zawsze byłam bystra, jednak nigdy specjalnie się nie starałam. Jednak ludzie dorośleją, uwierzcie mi. *** Pod wieczór zadzwoniła mama. Znów była spanikowana. - On po raz kolejny to robi. Przysięgam lada chwila i dostanę szału. - szepczę zrezygnowana. - Proszę, uspokój się. Nic mu nie będzie. Przecież ma już 27 lat. Jest dorosły. D-o-r-o-s-ł-y, mamo. - Wiem o tym, ale to moje dziecko. Martwię się i nic na to nie poradzę. A poza tym, ludzie gadają. Ciągle o nim głośno. Rozumiesz, Madison? - Tak mamo, rozumiem - Jednym uchem słuchałam z tego co mówi a drugim wyrzucałam. Znów to samo. Mama była taka jak zawsze, bardziej interesowało ją to co mówią znajomi niż to, że Thomas niszczy sobie życie. A raczej naraża je. Wieczna zabawa – tak chyba brzmiało jego życiowe motto. Przez swoje szalone akcje, liczne podboje miłosne, problemy z prawem – stał się czarną owcą rodziny, która składała się prawie z samych pomyłek. Tak więc plotki i obgadywanie to była codzienność, jednak mi to nie przeszkadzało, był sobą i mimo wszystkich przykrych słów i kłótni – kocham go. To mój brat i tak będzie zawsze. Mama jest inna. Nie jest złą osobą i z pewnością kocha swojego jedynego syna. Tylko, że...nigdy nie jest najważniejszy, tak jak i ja. Zawsze było coś co oddzielało mamę grubą kreską od swoich dzieci. Praca. Mężczyźni. Pogaduszki z przyjaciółkami. Nie mam jej tego za złe. Po prostu taka już jest. Niedoskonała jak każdy z nas. Opinia innych była dla niej tak ważna, iż codziennie błądziła w pętli pozorów. - Halo? Halo? Madison, słuchasz mnie? - słyszę głos matki. - Tak, tak oczywiście, mamo. Słuchaj muszę już kończyć. Praca domowa, rozumiesz? Obiecuje, że zadzwonię do Thomasa i postaram się trochę go naprostować. Pozdrów ode mnie Martina, buziaki. - nie czekałam na jej odpowiedź i pędem wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Nigdy nie byłam rozmowna a z mamą jakoś szczególnie mi to nie wychodziło. „Po prostu jesteśmy zupełnie inne.” - myślę. Patrzę na godzinę - 17:08. Jestem zmęczona, ale nie aż tak bardzo, więc wychodzę na spacer. Muszę się odprężyć. Mój ulubiony park znajdował się w Greenwich Village. Zieleń, fontanny, szachownice – idealne miejsce dla intelektualistów i artystów, którzy oblegali okolice. Byłam zmęczona po długim spacerze, więc przysiadłam na pierwszej wolnej ławce. Zapatrzyłam się na planszę wbudowaną w stolik. Kompletnie nie znałam się na grze w szachy i trudno mi zrozumieć jak można fascynować się tą grą, jednakże nie jestem ignorantką. Obracałam w ręce pionek, kiedy poczułam szarpanie za nogawkę moich jeansów. Spojrzałam w dół, okazało się, że moje jeansy ściska mała, chudziutka rączka. Wyglądał jak aniołek. Porcelanowa skóra i blond włosy a najpiękniejsze były jego oczka. Jedno było zielone a drugie niebieskie. Różnica nie było bardzo widoczna, a jednak dostrzegalna. Na pewno chorował na heterochromie – pomyślałam. Jego oczy były niezwykłe, ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę? - Co jest maluszku, zgubiłeś się? - mówię do niego delikatnie jak to zranionego zwierzęcia, choć sama nie wiedziałam co wywołuje we mnie takie uczucia. - Nie jestem maluchem – obruszył się. – Mam całe 8 lat - na dowód tego pokazał mi osiem paluszków. - Widzisz? - Ah, tak? No dobrze. Masz rację, jesteś już dużym chłopcem, ale dalej nie wiem co tu robisz. Zgubiłeś się? - pytam ponownie. - Nie. Uciekłem - mówi z uśmiechem. - Jak to uciekłeś? - pytam. - Czy coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? - Nie. Po prostu mam już dosyć tego, że wszyscy mnie kontroluję. Nie mam ani chwili spokoju – mówi, całkowicie poważnie. - Zwykle tak bywa w tym wieku – mówię mu na pocieszenie. - Rozumiem to, ale moja rodzina przesadza. Czuję się jakbym siedział w złotej klatce – patrzy na mnie. - Pewnie myśli, że przesadzam? Wszyscy tak myślą, dlatego nikt mnie nie słucha. „Chyba trochę przesadza” - myślę. - Jeśli mam być szczera, to tak – w pierwszej chwili pomyślałam, że przesadzasz. Nie gniewaj się, to chyba dlatego, że ja nigdy nie byłam zamknięta w żadnej klatce. - Masz szczęście – mówi i siada obok mnie. - Czasami – łapię oddech a w palcach obracam figurkę, którą trzymam już od dłuższego czasu – Czasami – mówię dalej - Klatka jest lepsza niż pustka. W pustce jesteś tylko ty i twoje myśli – a zwykle to właśnie one są najstraszniejszą bronią – przez chwilę nic nie mówi, ale zaraz się otrząsa. - Twoje oczy są takie smutne – patrzy na mnie i chwyta szachową figurkę powtarzając mój gest. - A twoje niesamowite – mówię mu. - Zauważyłaś? - zdziwił się - Mój brat mówi, że to nie jest widoczne i, że mam się nie przejmować. - Bo nie jest – mówię mu. - Trzeba uważnie się przyglądać, a poza tym nie masz się czego wstydzić, twoje oczy są piękne – patrzę na niego, a on pokazuje mi najsłodszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. „Teraz jeszcze bardziej przypomina aniołka” - myślę. - Jak się nazywasz? - Madison – mówię mu. - Ale nie lubię swojego imienia. - To jak mam do ciebie mówić? Proszę pani? - mówi to marszcząc nosek, a ja się śmieje. - Myślę, że możesz nazywać mnie Maddy, choć tak nazywają mnie tylko najbliższe osoby, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek. A ty jak masz na imię? - Gabriel – mówi mi, a ja znów zaczynam się śmiać. - Co? Powiedziałem coś zabawnego? - Nie, nie – myślę, że mogę z nim być szczera, dlatego mówię – Po prostu odkąd cię zobaczyłam, nieustannie myślę o tym, że wyglądasz jak anioł. A teraz ty mówisz mi, że nosisz imię jedno z najważniejszych archaniołów. To po prostu absurdalnie śmieszne – śmieję się a on robi to samo. - Twój uśmiech sięga oczu, teraz już nie są smutne – klepię mnie po ręce – Ja, nie znoszę swojego imienia. Słyszę je na okrągło: „Gabrielu nie możesz tego”, „Gabrielu nie możesz tamtego”. Chciałbym mieć jakąś ksywkę, tak jak ty. - No to czemu sobie jakiejś nie wymyślisz? - Bo...bo...nie mam dla kogo jej wymyślić – mówi lekko zawstydzony. - Teraz już masz. Możesz powiedzieć mi, obiecuję, że będę cię nazywać tak jak sobie tego zażyczysz. - Poważnie? - kiwam głową na „tak” a on milknie na dłuższą chwilę – Myślę, że może być Gabe. - Tak, Gabe będzie idealnie – uśmiecham się do niego – A więc Gabe, z kim tutaj przyszedłeś? - Z bratem, jego znajomym i ochroniarzem. - Masz ochroniarza – pytam się zdziwiona? - Mhym – mruczy – Ale udało mi się go zgubić. Chciałem pobyć przez chwilę zwykłym dzieckiem. - Jestem kimś ważnym? No wiesz, synem prezydenta? Albo dilera narkotykowego? - Wiesz, że większość dorosłych nie rozmawia z dziećmi o takich sprawach? - Przecież nie jesteś już dzieckiem – przypominam mu jego własne słowa, a on się śmieje – A poza tym, nie jestem jak większość dorosłych. - Zauważyłem. Przez chwilę zapomniałam o całym życiu i zatraciłam się w tym dziwnym, choć niezwykłym chłopcu. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, wszystkie były mało ważne a jednak znaczyło dla mnie bardzo wiele. I wiem, że nie zapomnę żadnego szczegółu i żadnej błahostki jakimi mnie obdarzył. Popatrzyłam na zegarek 19:24. Już strasznie późno. - Gabe, wydaję mi się, że wszyscy teraz przez ciebie wariują. To znaczy strasznie się o ciebie martwią. - Masz rację, są potwornie przewrażliwieni, chociaż nie jestem synem prezydenta ani dilera, moja rodzina jest bardzo zamożna i ma wiele wpływów, między innymi dlatego właśnie mam ochroniarza. - Mam nadzieje, iż nie pomyślą, że cię uprowadziłam dla okupu – mówię żartobliwie. - Jak to? - Chyba nie myślałeś, że puszczę Cię samego w paszczę lwa? To chyba oczywiste, że cię odprowadzę, ale najpierw muszę uspokoić wilka w twoim brzuchu, a przy okazji także swoim. - Myślałem, że nie słyszysz tego burczenia – mówi mi. - Żartujesz? Było głośne jak trzęsienie ziemi. Chodź postawię nam kolację. Może być wytrawny hod-dog z budki dla małego panicza? - Zjem wszystko, tylko nie mów do mnie „paniczu” - parska. - Dobrze, już dobrze. Kilka minut później, zajadaliśmy się ciepłymi hod-dogami z musztardą i ketchupem. Wyraźnie mu smakowało. Był taki podobny do Thomasa, jakby byli bliźniakami. Kiedy już skończył popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Mogę ci coś powiedzieć w sekrecie? - Oczywiście – mówię do niego – Przysięgam, że nikomu nie powiem – to mówiąc podaję mu mały paluszek a on z rozbawieniem robi to samo – A więc, o co chodzi? - To był mój pierwszy hod-dog w życiu – patrzę na niego oniemiała. - Poważnie? - No. Jest pyszny. Chciałbym jeść to na co tylko mam ochotę. - Musisz spróbować moich muffinów, podobno są przepyszne. - A więc nie mam wyboru, muszę sam się przekonać. Nawet jeśli znów będę musiał się wymknąć, muffiny zdecydowanie są tego warte. Śmieję się, po raz kolejny dzisiejszego dnia. Od śmiechu boli mnie twarz, co strasznie mnie dziwi, gdyż nie przypominam sobie abym kiedykolwiek była tak radosna. Patrzę na zegarek, 19:57. Mam tylko nadzieje, że mój osobisty anioł nie będzie miał problemów przez tą małą wycieczkę. Nie mam pojęcia gdzie może być jego brat, dlatego kieruję się w stronę placu głównego, może tam go znajdziemy. - Nie znasz może numeru telefonu do twojego brata lub ochroniarza? To znacznie ułatwiłoby sprawę. - Niech pomyślę – mówi, po czym uderza się w czoło – No tak, przecież mama zawsze każe mi nosić przy sobie numery alarmowe – zaczyna grzebać po kieszeni a po chwili wyciąga z niej wymiętą wizytówkę – To numer do mojego ochroniarza, Tima. Podaję mi go a ja wykręcam numer. Słyszę pierwszy sygnał i na chwilę zamieram – mam nadzieje, że nie oskarżą mnie o porwanie. Słyszę drugi sygnał i patrzę na Gabe'a, chyba zauważa moją wystraszoną minę, bo uśmiecha się do mnie i lekko ściska mnie za rękę. Słyszę trzeci sygnał i już się nie boję. Nie będę żałować, to jeden z najlepszych dni w moim życiu. - Kto mówi?– odzywa się silny i stanowczy głos. - Hmm...miło mi poznać – wiem, plotę bez sensu, ale jestem zdenerwowana – Nie chciałabym przeszkadzać, ale do dość ważna sprawa. Jest ze mną chłopiec, nazywa się Gabriel i zgubił się w parku. Podszedł do mnie i poprosił abym zadzwoniła na ten numer – łże jak pies i wiem o tym. Gabe także o tym wie. Mam tylko nadzieje, że moje lekcje gry teatralnej nie poszły na marne. Chyba tak, ponieważ właśnie w tej chwili Tim głośno wzdycha z ulgi – Gdzie możemy się spotkać? Jesteśmy przy fontannie. - Proszę się nie ruszać z miejsca, zaraz tam będę – mówi i się rozłącza. *** - Panie Silverstone, znalazł się. Jest przy fontannie – wykrzyczał uradowany Timoty. - Ruszamy natychmiast – mówię i wzdycham pełen ulgi. *** - Myślisz, że będę miała nieźle przechlapane? – pytam Gabe'a. - Nie, przecież wcisnęłaś Timowi niemały kit – szczerzy się do mnie. - Mam nadzieje, że się nie mylisz. - Myślisz, że jeszcze kiedyś się zobaczymy? – pyta mnie poważnie. - Tak. Oczywiście. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? - Prawda – mówi, jednak ciągle jest smutny. - Hmm, Gabe? Czy ci dwaj naprawdę wielcy i napakowani goście to ci, na których czekamy? - Tak, to z pewnością oni – rzuca, a ja mam ochotę schować się za kolumną, tymczasem to Gabe chowa się za mnie. - No, Gabrielu teraz to masz poważnie przechlapane – odzywa się najwyższy. Jego głos wydaję się znajomy choć nie mam pojęcia dlaczego - Co ty sobie myślałeś, dzieciaku?! jego słowa uderzają mnie z wielką siłą...”Co ty sobie myślałeś, dzieciaku?!”...”Co ty sobie myślałeś, dzieciaku?!” Dzieciaku? Zastanawiam się nad tym małym słówkiem i zamieram. To nie może być prawda. Zaraz się obudzę i będę leżeć we własnym łóżku załamana, tylko dlatego, że ten piękny sen się skończył. A jednak się nie budzę, a mężczyzna, który najprawdopodobniej jest bratem Gabe'a jest mężczyzną, który uratował mnie 5 lat temu. „To niemożliwe” - przekonuje sama siebie - „To z pewnością jest niemożliwe, prawda?”. *** Jestem wściekły, tak się o niego martwiłem a on, co? Uśmiecha się, uśmiecha! Chociaż widzę, że jest zdenerwowany, nie wie czego ma się spodziewać. Chowa się za tą dziewczyną, chociaż na nic się to mu zdaję, ponieważ kobieta jest naprawdę drobna. Prawie jak dziecko, ale nie do końca. Tylko ślepy nie zauważyłby jej przeraźliwie jaskrawych oczu, pełnych warg, oraz mocno zaokrąglonych kształtów, jednak była bardzo szczupła i niska co uniemożliwiało dokładną ocenę jej wieku. Wyglądała znajomo, ale to niemożliwe żebyśmy się już widzieli, przecież bym ją zapamiętał. Mierzą ją wzrokiem kolejny raz. *** Patrzy na mnie, a moje ciało płonie. Patrzy na mnie a ja nie mogę oddychać. Patrzy na mnie a ja modlę się, żeby nie nie rozpoznał. Jestem spanikowana bardziej niż kiedykolwiek. Na szczęście, moje modły zostają wysłuchane – nie rozpoznaje mnie, a swój wzrok kieruję z powrotem na Gabe'a i tam już zostaję. - Gabrielu, jak mogłeś postąpić tak bezmyślnie? - miałam zamiar coś powiedzieć, obronić mojego anioła, jednak przerażenie wbiło mnie w ziemię, tak głęboko, iż mam wrażenie jakbym wstąpiła na wycieraczkę samego piekła. Nie chce się odzywać. Nie chce być rozpoznana. Nie chce być widzialna. Chcę się rozpłynąć, jednak życie nie jest łaskawe a ja cięgle jestem ciałem stałym. „Muszę coś powiedzieć, muszę” - jednak Gabe mnie uprzedza. - Jeśli zwolnisz Tima, przysięgam, że będę uciekać codziennie, aż w końcu stanie mi się krzywda – odszczekuję się. Jednak mu wierzę, gdyż jest całkowicie poważny. Jestem z niego dumna. Naprawdę nie jest już dzieckiem – to mały mężczyzna. - Nie mam zamiaru zwalniać Timoty'ego. A ty masz szlaban. Na wszystko, do końca tego roku – mówi bardzo patetycznie. - Oczywiście – odpowiada butnie, a potem odwraca się do mnie – Maddy? Dziękuje za pomoc. Dziękuje za wszystko, jestem ci winny przysługę. Możesz zadzwonić w każdej chwili – ciągnie mnie za rękę w dół i przytula – Musimy się jeszcze zobaczyć i koniecznie musisz zrobić mi swoje muffiny – szepczę – Do widzenia – mówi, tym razem głośniej, po czym rusza w stronę samochodu a ja zostaję sama z wcielonym diabłem, moim wybawcą. Znów zaczynam wpadać w panikę. W jego wzroku widzę gniew, ale i ulgę. Wiem, że zaraz zacznie do mnie mówić, dlatego decyduję się uciekać. - Chciałbym pani podziękować, za sprowadzenie mojego młodszego brata, gdybym mógł się jakoś odwdzięczyć proszę powiedzieć - mówi coś jeszcze, ale ja nie zwracam na to uwagi. - To nie jest konieczne – mówię tylko i pędem ruszam do domu, kierując wzrok na swoje trampki. Prawię biegnę. Docieram do domu, a moje serce wali jak dzwon. Nie wiem co mam ze sobą zrobić i nie wiem dlaczego spotkanie z nim wywarło na mnie takie wrażenie. Nie spodziewałam się go w moim życiu. To tej pory był czymś nierzeczywistym, był prześladowcą z moich snów. A teraz stał się czymś realnym, namacalnym i wygląda jeszcze lepiej niż go zapamiętałam. Wygląda jak diabeł, który tylko czeka aż pozwolisz mu zaciągnąć swoją duszę do Hadesu. Nie wiem co robić, więc idę pod prysznic. Skuliłam się i pozwoliłam aby woda oblewała moje nagie ciało. Analizowałam ostatnie 24 godziny minuta – po minucie. Zdanie po zdaniu. Nic nie miało sensu, a cały dzień odbił kolejne piętno w mojej duszy. Patrzę na zegarek 22:49 – jutro zajęcia teatralne, muszę iść spać. Muszę zasnąć, odpocząć. Gaszę światło, nie mam siły się ubierać, więc wchodzę naga pod kołdrę. Wiem, że dzisiejszej nocy znów go zobaczę. Wiem, że jutro nie będę mogła myśleć o niczym innym. Wiem. Wiem. Wiem. I zasypiam, ponieważ ta wiedza mnie niszczy. Mam tylko nadzieje, że spokój otoczy mnie swoimi ramionami chociaż na krótką chwilę. Mam nadzieje i z tą nadzieją zasypiam najszybciej jak potrafię. Rozdział 2