Bajki Terapeutyczne
Transkrypt
Bajki Terapeutyczne
BAJKI TERAPEUTYCZNE Antologia prac z konkursu Płockiego Wolontariatu Organizatorzy: Sponsor złoty: Partnerzy akcji: O zbiorze Pod koniec 2013 roku w Płockim Wolontariacie zrodził się pomysł przeprowadzenia niezwykłej akcji, która otrzymała nazwę Projekt „Matki”. Jego realizacja rozpoczęła się w maju 2014 roku a jego głównym celem było zwrócenie społecznej uwagi na problem matek samotnie wychowujących niepełnosprawne dzieci. Głównymi środkiem do realizacji tego celu było stworzenie niezwykłego kalendarza ze zdjęciami bohaterek projektu autorstwa Piotra Hejke i reportażami Blanki Stanuszkiewicz-Cegłowskiej. W tym samym czasie Aleksandra Brzozowska, jedna z najbardziej aktywnych wolontariuszek Płockiego Wolontariatu, zaproponowała zorganizowanie konkursu na najlepszą bajkę. Pomysł idealnie pasował do tematyki „Matek” i dlatego został do niego włączony. W ten sposób narodził się konkurs na bajkę terapeutyczną, który trwał od czerwca do początku września 2014 roku. W czasie rywalizacji profesjonalne jury złożone z nauczycieli, pedagogów i literatów wyłonić miało dziesięć najlepszych prac, które zostałyby wydane w formie zbioru i trafiły do sprzedaży wraz z kalendarzem. Niestety zainteresowanie okazało się zbyt małe i nie udało się wypełnić regulaminowego zapisu o minimalnej liczbie prac wymaganych do rozstrzygnięcia konkursu. Mimo to pragniemy podziękować za zaangażowanie i docenić pracę osób, które zdecydowały się przysłać swoje dzieła na konkurs Wolontariatu. W tym właśnie celu powstał niniejszy zbiór, w którym można znaleźć wszystkie bajki terapeutyczne, które do nas napłynęły w czasie trzech miesięcy trwania konkursu. Tytuł: Bajki terapeutyczne Pomysłodawca: Aleksandra Brzozowska Redakcja: Płocki Wolontariat Skład i projekt graficzny: Płocki Wolontariat Spis treści Nowy uczeń (Aleksandra Brzozowska)……………………………………………………………………… 4 Smutna wiadomość (Zofia Brzozowska)………………………………………………………………..…. 5 Mama-czarodziejka (Ewa Hansel)………………………………………………………………………………6 Jak Hildegarda zamieniła miotłę na szczoteczkę do zębów (Edyta Jarzębowska)………7 Białe Róże (Adam Jaworski)……………………………………………………………………………………….8 Nie wszystkie biedroneczki są w kropeczki (Adam Jaworski)……………………………………..9 Króliczek przychlapnięte ucho (Paulina Kowalska)……………………………………..……………10 Kocia uczta (Regina Nachacz)…………………………………………………………………………………..11 Korona (Jacek Stojanowski)……………………………………………………………………………………..12 Aleksandra Brzozowska Nowy uczeń Słoneczko na niebie uśmiecha się promiennie, jednak kartka w kalendarzu nie pozostawia wątpliwości – jest pierwszy września. Dla wszystkich dzieci to dzień, kiedy ze smutkiem trzeba powiedzieć: „Żegnajcie wakacje!”, a potem założyć wypracowane przez mamę eleganckie ubranko i pomaszerować na szkolne uroczystości. W zasadzie to wcale nie musi być takie straszne. W szkole czekają już przecież koledzy, z którymi nie widzieliśmy się przez całe wakacje. Chcemy opowiedzieć im o naszych letnich wyczynach i dowiedzieć się, co nowego u nich słychać. Tak… pierwszy dzień w szkole może być naprawdę przyjemny, jeśli tylko mamy kumpla, który z chęcią z nami porozmawia i zażartuje. Dla dzieciaków z IIa czekających przy drzwiach do klasy na panią wychowawczynię powrót do szkoły na pewno nie jest powodem do smutku. Roześmiane dziewczynki rozmawiają o chwilach spędzonych nad morzem i z dumą pokazują opaleniznę. Chłopacy chwalą się, jak sprawnie potrafią jeździć na rowerze i grać w piłkę. Wydawać by się mogło, że wszyscy w tej klasie są szczęśliwi i zadowoleni. Ale momencik… Tutaj z boku ktoś stoi. A jednak jest osoba, na której twarzy nie gości dziś uśmiech. To wysoki, ciemnowłosy chłopiec, który z nikim nie rozmawia i wyraźnie czegoś się boi. Nagle zauważa go Romek. – Ej, patrzcie! Ten to chyba nowy – mówi do kolegów. – Nowy, nowy. Nie znam go, ale jakiś dziwny mi się wydaje. Lepiej z nim nie gadać – odpowiada mu Krzysiek, którego wszyscy zawsze słuchają, bo jest najsilniejszy, najgłośniej krzyczy i zna te brzydkie słowa, których używają tylko dorośli. Teraz już oczy wszystkich zwrócone są na nieznajomego. Każdy przygląda mu się dokładnie, od góry do dołu. Wszędzie słychać szepty: „Nowy, nowy…” i złośliwy śmiech. W oczach chłopca pojawiają się łzy, a jego twarz staje się coraz bardziej czerwona. Za chwilę pewnie zacznie płakać, a wtedy dopiero Krzysiek i pozostali będą mieć ubaw. Z kręgu chichoczących dziewczyn wychodzi nagle Marta. Chociaż inni dziwnie na nią patrzą, z serdecznym uśmiechem podchodzi do nieznajomego. – Cześć, jestem Marta. Cieszę się, że będziemy chodzić do tej samej klasy. Chodź, poznasz pozostałych – mówi. – Cześć, mam na imię Piotrek i jestem trochę wstydliwy. Dzięki, że się o mnie zatroszczyłaś – odpowiada z wdzięcznością. Pewnie jesteście ciekawi, jak dalej potoczyły się losy „nowego”. Okazało się, że Piotrek jest świetnym kolegą, a do tego bardzo dobrze gra w piłkę nożną. Jest po prostu trochę nieśmiały i potrzebował przewodnika w nowej klasie, ale teraz nikt, nawet Krzysiek, nie wyobraża sobie IIa bez niego . Zofia Brzozowska Smutna wiadomość Rodzicie Basi zawsze byli wesołymi i zadowolonymi z życia ludźmi. Często się śmiali i opowiadali żarty. Lubili bawić się ze swoją córeczką, a wtedy zawsze w ich oczach pojawiał się magiczny blask – tak jakby w głębi duszy byli jeszcze dziećmi. Tak naprawdę to tatuś był całkiem poważnym urzędnikiem w garniturze, a mamusia elegancką pracownicą banku. Do wszystkich problemów podchodzili zawsze z nadzieją i wiarą w lepsze jutro. Tą nadzieją starali się zarażać także małą Basię, aby jako pani Barbara nie załamywała się w chwilach słabości. Ich córka zawsze oglądała ich uśmiechniętych i szczęśliwych. Nie znała innego wyrazu ich twarzy aż pewnego dnia… Był to z pozoru dzień jak każdy inny. Rano tata odprowadził Basię do przedszkola, uszczypnął jej nosek i pomachał na pożegnanie. Po południu zgodnie ze zwyczajem odebrała ją mama i wspólnie miały wrócić do domu. Jednak kiedy tylko mama pojawiła się w drzwiach sali przedszkolnej, dziewczynka wiedziała, że coś jest nie tak. Z promiennej dotąd twarzy mamy zniknął uśmiech, a jej oczy były czerwone i opuchnięte, tak jakby przed chwilą płakała. – Mamusiu, czy coś się stało? Czemu jesteś taka smutna? – zapytała wprost Basia. – To nic córciu, to pogoda. Po prostu boli mnie głowa – odrzekła mama. Wierząc w słowa mamy, dziewczynka nie dociekała już powodu jej złego humoru. Była pewna, że tata zdoła rozweselić mamę i wieczorem wspólnie zbudują wielką wieżę z klocków i wypiją ciepłe kakao. Jak zawsze czekał już na swoje dwie królewny w domu, jednak również jego twarz była dziwnie zatroskana i blada. Basia bardzo zmartwiła się złym nastrojem obojga rodziców, więc również z jej buzi zniknął dawny uśmiech. Mama i tata patrzyli na siebie nawzajem, tak jakby chcieli powiedzieć coś ważnego, ale jednocześnie się bali. W końcu mama wzięła Basię na kolana. – Kochanie, musimy powiedzieć ci cos bardzo ważnego – powiedziała z powagą. – Tak…? – odpowiedziała dziewczynka. – Jesteśmy z tatusiem smutni, bo dostaliśmy bardzo przykrą informację. Dziś rano zmarł dziadek Józef – z trudem wyszeptała mama. Do oczu Basi napłynęły łzy. Dziewczynka objęła mocno mamę i głośno zapłakała. – Ale dlaczego? Przecież tak go kochaliśmy, a jak się kogoś kocha, to nie powinien odchodzić tak bez pożegnania – rozpaczliwie krzyknęła Basia. – Skarbie, to dla nas trudny czas, ale pamiętaj, że mamy siebie. Dziadek wciąż będzie żył w naszych wspomnieniach i serduszkach. Dalej go kochamy, bo przecież jeśli nie możesz kogoś zobaczyć, a wciąż go kochasz, to to jest właśnie miłość – wytłumaczył tata, powstrzymując łzy. Ani rodzice, ani ich córeczka nie powiedzieli już nic. Po prostu mocno się przytulili, a po ich policzkach spływały łzy. I nie było w tym nic złego, bo przecież nawet najweselszy człowiek ma prawo płakać w chwili smutku. Ewa Hansel Mama czarodziejka Pewnego pięknego, słonecznego dnia na chmurce, która akurat zakryła słońce usiadły dzidziusie. Każdy bobas, zanim znajdzie się w brzuszku mamy, musi ją sobie najpierw wybrać, a wszystko to dzieje się hen wysoko w niebie. Wśród dzidziusiów byli chłopcy i dziewczynki, a łączyło je jedno – wszystkie chciały jak najszybciej poznać swoją mamę. Kiedy dzieciaczki zaczęły się już niecierpliwie wiercić, nad chmurkę nadleciał Duszek, którego zadaniem było pomóc im wybrać sobie mamusię. – Nadszedł bardzo ważny moment, za chwilę wybierzecie sobie mamusię, która będzie wasza na zawsze, obojętnie co by się wydarzyło. Będę teraz zadawał wam pytania, a jeśli któreś z was zdecyduje się na mamę, o której mówię, niech szybciutko się zgłosi – mówił Duszek do coraz bardziej zaciekawionych dzieci. I tak Duszek pomagał dzidziusiom w wyborze mam, aż każdy z nich miał już swoją, u której w brzuszku spokojnie spał. I kiedy zadowolony Duszek miał już wracać na chmurkę, z której przybył, zauważył małego chłopczyka, który przestraszony spoglądał na niego. – A co to się stało maluszku? – zapytał – Dlaczego nie wybrałeś sobie mamusi? Pomyślał chwilę, pozwolił wietrzykowi pobujać chmurką, na której siedzieli razem z chłopcem i nagle… wpadł na pewien pomysł. – Mam dla ciebie wspaniałą mamę, mamę-czarodziejkę. Kiedy już dzidziuś wydostał się z brzuszka, mama powitała go z radością, a tata… Tata był tylko chwilę, a potem… potem już nie. Mijały lata, chłopiec rósł, ale chociaż miał już długie nóżki, nie potrafił chodzić. Bardzo się starał, żeby coś powiedzieć, ale z jego buzi wychodziły tylko dźwięki niepodobne do słów. Nie potrafił też zrozumieć i zapamiętać tego, co mówili inni ludzie. We wszystkim zawsze, ale to zawsze pomagała mu mama. Pewnego dnia, a był to dzień jego urodzin, mama zaprosiła do domu kilka cioć, które przyprowadziły swoje dzieci. Chłopiec nie umiał się z nimi bawić, chociaż bardzo tego chciał. Zasmucił się i już miał zacząć płakać, kiedy zobaczył, że obok stoi jego mama, która najpierw wytłumaczyła mu słowami, które rozumiał, na czym polega gra, w którą grają dzieci, potem wzięła go na ręce, dzięki czemu mógł poruszać się razem z nimi, a kiedy zamiast wyrazów, wydobywały mu się z buzi inne dźwięki mama, która nauczyła się rozumieć, co one oznaczają, przetłumaczyła je całej reszcie. Wszyscy świetnie się bawili, a przy zdmuchiwaniu świeczek na torcie (z pomocą mamy), chłopiec zrozumiał, co to oznacza, że jego mama jest czarodziejką. Chociaż był słabszy niż inne dzieci, nie chodził i nie mówił, ona wyczarowała dla niego świat, do chodzenia „pożyczyła” mu swoje nogi, tłumaczyła to, czego nie rozumiał i rozumiała to, czego nie potrafił wypowiedzieć. Objął mamę mocno za szyję i pomyślał: „dziękuję ci moja mamusiu-czarodziejko”. Edyta Jarzębowska Jak Hildegarda zamieniła miotłę na szczoteczkę do zębów W przepięknych lasach otaczających małą wioskę zwaną Sokołowym Kątem mieszkała sobie od stuleci poczciwa wiedźma Hildegarda, dla przyjaciół po prostu Hildzia. Codziennie tuż po przebudzeniu czarownica wsiadała na swoją wysłużoną oraz nieco już spróchniałą miotłę i udawała się na ploteczki do ulubionych mieszkańców lasu. I tak pierwszy przystanek robiła obok norki Pani Lisiczki, która znała mnóstwo przezabawnych anegdot z życia wieśniaków (jak się zapewne domyślacie, Pani Lisiczka zdobywała tematy do swych opowieści podczas nocnych wypraw do kurników). Nasyciwszy się nowinkami rudowłosej sąsiadki, Hildzia leciała do Państwa Sokołów – dumnych rodziców szóstki sokolątek. Nim wiedźma zdołała wysłuchać wszystkich pochwał Pani Sokołowej na temat postępów jej maleństw w sztuce latania, orientowała się, że jest południe i czas żywiczną herbatkę w towarzystwie Wielkiego Dębu – osobistości szanowanej przez wszystkich mieszkańców sokołowskich lasów. Pan Dąb słynął z zamiłowania do muzyki. W jego konarach odbywały się występy najwybitniejszych ptasich sopranów i tenorów. Wielki Dąb akompaniował śpiewakom swymi liśćmi. Od kilku miesięcy jednak ptaki nie przyjmowały jego zaproszeń. Jak się dowiedział, przyczyną tego faktu był nieprzyjemny zapach wydobywają się z ust towarzyszącej mu podczas koncertów Hildegardy. Pan Dąb błagał wiedźmę, aby przez wzgląd na ich długoletnią przyjaźń, zaczęła systematycznie myć zęby. Hildzia jednak znajdowała sto osiem wymówek, by tego nie robić. Raz mówiła, że nie ma czasu, innym razem nastroju, a wreszcie stwierdziła, że żadna szanująca się czarownica nie zajmuje się tak przyziemnymi sprawami jak szczotkowanie kłów i siekaczy. Pewnego dnia Wielki Dąb stracił cierpliwość i kiedy nie podejrzewająca podstępu Hildzia przysiadła na konarze drzewa, ono chwyciło miotłę wiedźmy i zaczęło nią miotać na wszystkie strony. Biedna Hildzia wrzeszczała wniebogłosy, podskakując i obijając sobie siedzenie niczym podczas dzikiego rodeo. Dąb nie pozwolił jej odetchnąć, póki nie przyrzekła, że wróci ze szczoteczką do zębów i zacznie jej używać. Pozostawiona na czubku drzewa miotła miała przypominać o złożonej obietnicy. Hildzia dotrzymała słowa, a wkrótce odkryła, że mycie zębów jest nie tylko pożyteczne, ale i całkiem przyjemne. Postanowiła zostawić swą miotłę w gałęziach Wielkiego Dębu na pamiątkę nauczki, jaką otrzymała od przyjaciela. Od tamtej pory jeśli jakaś czarownica wymiguje się od mycia zębów, mama przyprowadza ją pod Wielki Dąb i pokazuje miotłę Hildzi. Ponoć nie zdarzyło się jeszcze, aby taka lekcja nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Adam Jaworski Białe róże Dawno temu w odległym królestwie, w którym ludzie żyli szczęśliwie, mieszkała księżniczka Karolinka. Jej rodzice, król Ryszard i królowa Małgorzata, sprawiedliwie i mądrze rządzili państwem. Poddanym nigdy niczego nie brakowało, a w krainie panował pokój i radość. Para królewska każdego dnia miała pełno obowiązków, lecz zawsze znajdowała czas dla swojej ukochanej córki. Karolinka od samego rana biegała po zamku, obdarowując uśmiechem każdą napotkaną osobę. Wszędzie było jej pełno i wszystkiego była ciekawa. Pilnie się uczyła i uczestniczyła w obowiązkach królewskich. Najbardziej ze wszystkiego księżniczka uwielbiała spacery z rodzicami po zamkowym ogrodzie. Był to najpiękniejszy ogród na świecie. Znajdowały się w nim niemal wszystkie kwiaty z całego świata, we wszystkich kolorach. Jednak to, co najbardziej przykuwało uwagę to białe róże, o czystej barwie i niezwykłym zapachu, zwane margaretkami na cześć królowej. I tak mijał błogo czas w krainie, aż pewnego dnia królowa nagle poważnie zachorowała. Zmartwili się król, księżniczka i mieszkańcy królestwa. Nikt nie wiedział jak pomóc królowej. Leczyli ją nadworni medycy, najlepsi lekarze w królestwie, magicy, zielarze i czarnoksiężnicy z dalekich krajów. Jednak nikomu nie udało się uzdrowić mamy Karolinki. Królowa z dnia na dzień była coraz słabsza. Cały czas leżała w łóżku, mało jadła, zmizerniała i przestała się uśmiechać. Wraz z nią przestała się uśmiechać Karolinka, a także król i wszyscy poddani. Księżniczka przestała się bawić i weselić. Najbardziej brakowało jej wspólnych spacerów po ogrodzie. Codziennie razem z tatą siedzieli przy królowej i wraz ze służbą próbowali jej ulżyć w chorobie mając cały czas nadzieję na jej ozdrowienie. Niestety pewnego dnia królowa zmarła. Zapanował wtedy w królestwie wielki smutek. Ogarnął je mrok, a wszystkie białe róże w krainie uschły. Wszyscy byli pogrążeni w żałobie, a najbardziej bliscy królowej. Karolinka bez przerwy płakała i miała w nocy koszmary. Choć była mała, wiedziała, że już nie zobaczy mamy. Mama już nigdy jej nie przytuli, nie weźmie za rękę, nie uśmiechnie się, nie opowie bajki i nie powiem „kocham cię”. Nikt nie chciał rozmawiać z księżniczką o tym co się stało, wszyscy byli zbyt przygnębieni. W końcu pewnego dnia tata Karolinki usiadł obok niej i powiedział: „Córeczko, kochać cię tak samo jak ty i ja kochaliśmy mamę, a ona nas. Wiem, że jest ci smutno i ciężko. Mama jest teraz w niebie i kiedyś się tam razem spotkamy. Choć nie ma jej już wśród nas to nie zniknęła, ponieważ zostanie na zawsze w naszych sercach i pamięci”. Jeszcze długo ze sobą rozmawiali. Karolinka poczuła lekką ulgę i powoli znowu zaczęła się uśmiechać. Stopniowo wszyscy zaczęli wracać do życia i jego radości oraz trosk. Wreszcie niebo się rozchmurzyło, a na suchych krzakach znów pojawiły się białe róże, które przypominały wszystkim o królowej Małgorzacie. Adam Jaworski Nie wszystkie biedroneczki są w kropeczki Na pięknej łące na skraju lasu, gdzie nikt się nie spieszył i nie liczył czasu. Mieszkały zwierzątka różnego pokroju, których większość z nas nie chce mieć w pokoju. Kolorowe motyle i zwinne pająki. Krwiopijne komary i opasłe bąki. Pracowite mrówki, silne żuczki i skoczne koniki polne. Bzykające pszczółki, waleczne osy i ważki bardzo zdolne. Jednak na tej łączce, gdzie słońce świeci. Chyba zgodzicie się ze mną dzieci. I to nie są żadne mrzonki, najfajniejsze są biedronki. Każda piękna i kolorowa. Żółte, czarne, czerwone i jest też chabrowa. I mają też pełno kropek na sobie. Zaraz z chęcią opowiem o tym tobie. Każda biedronka chwali swoje kropki. A całe stadko tworzy wielokropki. Lecz nie wszystkie biedronki mają czarne plamki. Choć to niewiarygodne jak czekoladowe zamki. Była taka jedna, co kropek nie miała i cała rodzina się z niej ciągle śmiała. Z tego powodu wstyd jej bardzo było i tylko masę kompleksów z niej wydobyło. Smutno było bardzo tej biedronce, aż pewnego razu wyszła wreszcie z domu na słońce. Zobaczyli ją inni mieszkańcy gromadząc się tłumnie i zdziwili się wszyscy bardzo ogromnie. Wnet wybuchła wielka sensacja, ale żadna tam irytacja. Wszyscy wokoło oniemieli, bo takiej biedronki jeszcze nie widzieli. Z wielką radością ją przywitali, a nawet na jej cześć wiwatowali. I nagle okazało się mój kolego, że bycie innym to nie jest nic złego Paulina Kowalska Króliczek przychlapnięte ucho Kacperek to wyjątkowo sympatyczny króliczek, który mieszka w przytulnej norce razem ze swoją liczną rodzinką – Mamusią, Tatusiem, Babunią oraz Bliźniakami – Siostrą Zuzią i Braciszkiem Wickiem. Każdego poranka, zaraz po skończonej kąpieli i zjedzonym śniadanku, Rodzeństwo z uśmiechami na pyszczkach przygotowuje się do wędrówki. Zanim rozpoczną codzienne kicanie, zawsze pamiętają, by zabrać ze sobą kolorowe plecaczki. Wicek do swojego plecaka pakuje piłkę do gry, Zuzia zapas marchewek, a Kacperek mięciutki kocyk. Cała trójka bardzo lubi czas, kiedy mogą cieszyć się zabawą na zielonej polanie, ciepłymi promieniami słoneczka i świeżym powietrzem. Chociaż nie zawsze tak było… Kiedy jeszcze na świecie nie było Zuzi i Wicka, Kacperek czuł się bardzo samotny. Mimo, że w sąsiedztwie było wiele króliczków, z którymi Kacperek mógłby spędzać czas, to jednak nie miał on ochoty razem z nimi wesoło kicać po polanach i łąkach. Wszystko dlatego, że wstydził się swojego przychlapniętego lewego uszka. Mamusia, Tatuś i Babunia pocieszali Kacperka jak tylko umieli. Szukali wielu sposobów, żeby zmienić nastawienie młodego króliczka. Ale ani najmodniejsza czapka, która zakrywała uszka, ani też wizyty i zabiegi i mądrego króliczego lekarza nie poprawiały Kacperkowi humoru. Króliczek po prostu czuł, że jest inny niż pozostali jego rówieśnicy, którzy mieli piękne, długie i przede wszystkim sterczące uszka. Natomiast koledzy i koleżanki uważali Kacperka za wyjątkowo sympatycznego króliczka. Często podglądali Kacperka i widzieli, że wysoko skacze, a także świetnie gra w piłkę. Nie wiedzieli tylko, dlaczego ich ciągle unika i nie chce się z nimi bawić. Przez bardzo długi czas namawiali Kacperka do wspólnych zabaw, ale po wielu namowach w końcu przestali go zapraszać. I tak Kacperek nauczył się spędzać czas sam ze sobą. Aż do momentu, gdy Mamusia urodziła Bliźniaki – Zuzię i Wicka. Kacperek był bardzo uczynny i opiekuńczy. Pomagał Mamusi i dbał o młodsze rodzeństwo. Jako że został starszym bratem w prezencie dostał kolorowy plecaczek. Codziennie pakował do niego kocyk i zabierał Bliźniaki na popołudniowe spacery. A gdy Zuzia i Wicek zmęczyli się przechadzką, rozkładał kocyk na polanie, by wszyscy razem mogli wygrzewać się w promieniach słoneczka. Kacperek był przeszczęśliwy, a Rodzice i Babunia razem z nim, bo w końcu widzieli uśmiechnięty pyszczek swojego synka i wnuczka. Kiedy Bliźniaki podrosły również dostały kolorowe plecaczki, które idealnie sprawdzały się podczas wędrówek. Uwielbiali spędzać czas na polanie, gdzie radośnie kicali i to nie tylko we własnym gronie, ale również z innymi króliczkami. Kacperek zapomniał o swoim przychlapniętym uszku. Tym bardziej, że znakiem rozpoznawczym całej trójki były nie tylko kolorowe plecaczki, ale i przychlapnięte uszka, które czyniły rodzeństwo wyjątkowymi zwierzątkami. Regina Nachacz Kocia uczta Reginald – kocurek chyży Ewaryst – braciszek ryży Apolonia – czuła pusia Romantyczna ich mamusia Gospodarne, zgrane, miłe Na drzewo wlazły pochyłe W strumyku złowiły flądrę Kociaki sprytne i mądre Na deser poziomki w cieście Wspaniałe delicje, wierzcie Do popicia z sokiem mleczko Smakuje łasym koteczkom Po południu drzemka słodka Nie śpi jednak mama kotka Pisze liścik do kocura Który gdzieś po świecie szura Morał bajki wyjdzie taki: Kiedy poznasz kocie smaki Nie opuszczaj progu chaty – Bądź szczęśliwy i bogaty Jacek Stojanowski Korona Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za największym w tej krainie Wesołym Miasteczkiem stał piękny zamek, w którym mieszkał król, królowa i ich jedyna córka – księżniczka Ania. O rękę Ani starało się wielu młodzieńców. Ale ona długo nie mogła się zdecydować kogo poślubić… Wreszcie spośród chętnych wybrała trzech kandydatów – Michała, Adama i Roberta. Ania postanowiła poddać ich trzem próbom. Kandydaci spotkali się w królewskim zamku. Kiedy Robert zorientował się, że Michał nie mówi, a Adam jest niewidomy, pomyślał: „Wygrać z niemową i ślepcem będzie bajecznie prosto”. W pierwszym zadaniu młodzieńcy mieli odnaleźć królewskiego kota, który zaginął kilka dni wcześniej. Robert przyniósł Ani kotka, tylko że pluszowego. „Ale to nie jest mój ukochany kiciuś” powiedziała Ania. „Wiem o tym” opowiedział Robert „ale dwójka moich rywali na pewno nie przyniesie ci nawet takiego kotka”. Okazało się jednak, że Michał i Adam wrócili do zamku z królewskim mruczkiem. „Jak się wam to udało?” zapytała Ania. „Połączyliśmy siły. Ja pytałem ludzi, gdzie ostatnio widzieli kotka, a Michał szukał we wskazanych miejscach. I udało się!”. „Brawa za wykonanie zadania! A jeszcze większe brawa za współpracę!” ucieszyła się Ania i mocno przytuliła odnalezionego mruczka. Drugie zadanie polegało na rozweseleniu księżniczki, kiedy zacznie się smucić. Adam przyniósł Ani cukierki. „Bardzo lubię słodycze” ucieszyła się Ania. „Wiem, słyszałem o tym” odpowiedział Adam. Michał dał Ani pluszowego misia. „Kocham maskotki” powiedziała szczęśliwa Ania „skąd o tym wiedziałeś? Pewnie widziałeś jak wiele maskotek mam w pokoju”. Szczęśliwy Michał skinął głową. Robert natomiast przyniósł księżniczce piłkę nożną. „Ale ja nie interesuję się piłką nożną” powiedziała zdziwiona Ania. „Jak można nie interesować się piłką nożną?” Robert był jeszcze bardziej zdziwiony niż księżniczka. Po otrzymaniu prezentów na poprawę humoru księżniczka dała kandydatom na męża ostatnie zadanie: „Znajdzie drogę do Królewskich Ogrodów i przynieście stamtąd piękny bukiet kwiatów”. „No to wygraną mam w kieszeni” pomyślał zadowolony Robert „niemowa i ślepy na pewno nie poradzą sobie z tym zadaniem”. Po kilku godzinach cała trójka stanęła ponownie przed księżniczką. Adamowi nie udało się odnaleźć Ogrodów Królewskich, ale zaśpiewał księżniczce piosenkę o kwiatach, którą sam skomponował. Michał też nie dotarł do celu, ale namalował Ani obraz, na którym były piękne kwiaty. „Nie wiedziałam, że jesteście tak utalentowani” zachwycała się księżniczka. Robert wręczył Ani kwiatka. „Ale tylko jeden kwiatek? I do tego taki mały, połamany?” księżniczka nie wyglądała na zadowoloną. „Nie miałem czasu zrywać wielkich bukietów, ale i tak jako jedyny wykonałem zadanie” Robert mimo wszystko był z siebie dumny. Po ukończeniu trzeciego zadania księżniczka ogłosiła swoją decyzję. „A więc… To dla mnie bardzo trudne. Bo jak zawsze mam kłopoty z wyborem. I dlatego jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. Ale wiem, że wybiorę pomiędzy Adamem i Michałem. Robercie, tobie już dziękuję za udział w zadaniach”. „Co! Wypadłem najsłabiej w pojedynku ze ślepym i niemową?” Robert był w szoku. „Co z tego, że Adam nie widzi, a Michał nie mówi? Oni poradzili sobie lepiej niż ty” odpowiedziała Ania. „Ale przecież Adam i Michał części zadań w ogóle nie wykonali!” Robert nie ustępował. „Wykonali wszystkie zadania, tylko niektóre trochę inaczej. Byli po prostu pomysłowi i zaangażowani”. „Ale to bez sensu. Jak niewidomy albo niemowa może reprezentować królewską rodzinę?” Robert dziwił się coraz bardziej. Ania była jednak pewna swojej decyzji. „A dlaczego mieliby sobie nie poradzić? Nie tylko sprawne oczy, uszy czy mowa decydują czy człowiek poradzi sobie w życiu. Ty miałeś nad Michałem i Adamem przewagę. A jednak jej nie wykorzystałeś. Wręcz przeciwnie – zlekceważyłeś swoich rywali”. „Popełniasz wielki błąd księżniczko” Robert do końca próbował ratować sytuację. Ale Ania była nieugięta. „Błąd? Nie wydaje mi się. Wybrałam dwóch wrażliwych i mądrych kandydatów. Oni bez oczu potrafili zauważyć jaka jestem i co lubię, bez słów potrafili pocieszyć mnie. Pokazali mi i sobie samym, że stać ich na wiele. To jest najważniejsze!”