Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Transkrypt
Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Popiel, którego nie zjadły myszy Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: DartAnian 73°27’ W – 26°11’ N, Karawela „Pinta”, 8 października 1492 r. Oficer pokładowy zdołał lekko musnąć przeciwnika po wyjątkowo dużym nosie, gdy silne uderzenie lewym podbródkowym zwaliło go ostatecznie na deski. Tym samym nie udało mu się wygrać z niepokonanym jak do tej pory zwinnym majtkiem, na którego wołali Jakub Popiel. – Wy, Hiszpanie lejecie się jak pijane panienki – powiedział ciemnowłosy młodzieniec, stojąc nad wychudłym ciałem swojego przeciwnika. – Nie ma siły na ciebie, polaczku – pochwalił z uśmiechem na ustach Miguel, pomocnik kucharza. – Się wie, przyjacielu! – odparł Jakub. – Mam nadzieję, że i tym razem postawiłeś na mnie. – Jak większość – odparł Miguel i wyszczerzył swoje sześć ostatnich zębów. Walki na pięści były jedną z najciekawszych rozrywek, jakie oferowała morska podróż. Prawdziwe męskie emocje i odrobina hazardu pozwalały odetchnąć od wielotygodniowej żeglugi. Dziś mijał trzydziesty trzeci dzień odkąd trzy statki ruszyły z hiszpańskich wysp u wybrzeży Afryki. Trzydzieści trzy dni bez najmniejszego skrawka lądu na horyzoncie. Tyleż samo ciągłego bujania i nieprzemijającej nudy. Z dziewięćdziesiątki ludzi, która przed dwoma miesiącami wyruszyła z portu w Palos, zostało jedynie sześćdziesiąt dziewięć. Dwudziestu dopadł gnilec – typowa choroba marynarzy i więźniów. Niektóre z jego objawów miało już wielu z marynarzy – wypadające zęby, złamane kości i niespodziewane krwawienia. Dobrym przykładem był uśmiech Miguela, który jeszcze przed rokiem przyciągał kobiece spojrzenia. Pierwszego po prawdzie załatwił Jakub. Nie żeby to planował, po prostu tak wyszło. Sytuacja miała miejsce wieczorem, niecały tydzień po opuszczeniu Hiszpanii. Podczas tradycyjnej walki na pięści niejaki Paco, zwany przez załogę Zielonym Paco, ze względu na chorobę morską, która męczyła go od początku wyprawy, wyleciał za burtę statku. Sytuacja wywołała dużo śmiechu, tak że nawet kapitan "Pinty" i zarazem dowódca całej wyprawy Cristóbal Colón głośno szydził z pokonanego, nazywając go "zapchlonym wodorostem", co uważał za bardzo obraźliwe. Wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie pręt wystający z burty statku, przez który rozharatał sobie lewą stopę. Jednak Pako umarł nie z powodu rany. Momentalnie pojawił się zwabiony przez nią rekin, który w pierwszym kęsie zabrał mu Strona: 1/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl całą stopę i połowę łydki, a w następnym przegryzł tonącego w pół. W następnych sekundach poleciała w jego stronę salwa bełtów z kusz, które gładko przecięły czerwoną toń i przepędziły krwiożerczą rybę. W żadnym stopniu nie pomogło to jednak Paco, który stał się pierwszą ofiarą tej trudnej wyprawy. – Starczy na dziś chłopaki, a ty Popiel trzymaj tak dalej, to może wystawimy cię przeciwko jakiemuś Tamilowi albo Telugowi – zawołał kapitan. – Słyszałem, że są piekielnie szybcy – skłamał Jakub, który nigdy wcześniej nie słyszał podobnych nazw, określających mieszkańców Półwyspu Indyjskiego. – Do wieczora masz wolne – rzucił jeszcze na zakończenie kapitan Colón i poszedł pod pokład. Uszczęśliwiony Jakub podszedł do dziobu statku i głęboko odetchnął. Delikatna, słona bryza opryskała mu twarz, łagodząc ból po silnym uderzeniu, którego nie zdołał uniknąć. Błękit nieba wciąż jeszcze dominował na horyzoncie, dzieląc się miejscem ze spokojnym morzem. "To już trzydziesty trzeci dzień i ciągle nic..." – pomyślał Polak. Uczucie lęku przed morzem, które wydaje się nieprzeniknione, narastało w nim z każdym dniem. Gdy tak rozmyślał podszedł do niego otyły Duńczyk zwany Jorgenem. – Chyba zapomniałeś, jaki mieliśmy układ, koleżko – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Przecież mówiłem ci, idioto, że ja nie przegrywam – skwitował ze śmiechem Jakub. – Jeszcze zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni – rzucił Duńczyk i odszedł. Do wieczora Jakub rozmyślał nad propozycją, jaką złożył mu wcześniej Jorgen. Teoretycznie mógł zyskać obietnicę większego udziału w zysku z wyprawy. Praktycznie jednak nie ufał Duńczykowi. Mimo wyglądu poczciwego grubaska o nierówno przystrzyżonej czuprynie nie budził zaufania. Być może przez to, że zbyt często oblizywał wargi podczas mówienia. Jakub często miał wrażenie, że Jorgen ma ochotę go zjeść, co mogłoby być miłą odmianą przy diecie rybnej, która dominowała, odkąd inne zapasy zostały zjedzone. Dom Mateusza Popiela, Gdańsk, 13 kwietnia 1478 r. – Stryju, a tak po prawdzie to dlaczego mój ojciec został koprem? – zapytał kilkuletni Jakubek podczas kolacji. Przyszły podróżnik, który jako dwulatek przeżył śmierć matki spowodowaną chorobą zakaźną zwaną w owym czasie „pestis furiosa”, mieszkał ze stryjem Mateuszem w Gdańsku. Ojciec Jakuba zginął na statku podczas walk morskich na Wiśle w czasie wojny trzynastoletniej Rzeczypospolitej i Zakonu Krzyżackiego. – Kaprem! Mówi się kaprem, Jakubie! – odpowiedział karcącym głosem siwobrody. – Tak jak ci mówiłem, bo nienawidził Krzyżaków. – No, ale dlaczego stryju? – nie ustępował z głupawym wyrazem twarzy Jakub. – Wiem, że to wrogowie Gdańska i Rzeczypospolitej. – No i nasi wrogowie. Pamiętaj o tym – odpowiedział, marszcząc krzaczaste białe brwi budowniczy statków Mateusz Popiel. Strona: 2/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl – Nie musisz mi tego przypominać, stryju – powiedział Jakub, robiąc groźną minę – ale chcę wiedzieć, czy jemu też "coś" zrobili. Na te słowa budowniczy okrętów wstał, podszedł do okna, żeby spojrzeć na wieczorne, krwistoczerwone morze i odpowiedział swojemu bratankowi ze smutkiem w głosie: – Nigdy wcześniej nie opowiadałem ci tej historii, ale chyba jesteś już wystarczająco dorosły żeby ją usłyszeć. Było to karczmie "Bursztynowa Komnata"... Parę mil morskich dalej, Karawela „Pinta”, 9 października 1492 r. Ranek okazał się równie pogodny jak wczorajszy dzień. Jeszcze zanim opadła poranna mgła kapitan wezwał całą załogę na pokład. – Nie wiem, co wy sobie, morskie świnie, myślicie, że można mnie?! Tak?! – krzyczał wściekły, chodząc wzdłuż rzędu marynarzy. Jego spokojna zwykle twarz nabrała koloru czerwonego wina, z ust ciekła mu strużka gęstej śliny. Jego zawsze nienagannie ułożona biała koszula powiewała rozpięta na wietrze. – Nie wiem, kto to zrobił, ale chyba postradał zmysły! Następnie wezwał do siebie swoich przybocznych Carlosa i Diego i kazał im przeszukać rzeczy załogi w poszukiwaniu złotego kompasu, który otrzymał od króla Hiszpanii Ferdynanda II. Poszukiwania nie trwały długo. Już po dwudziestu minutach milczącego oczekiwania przyboczni wrócili. Nieśli w ręku kurtkę z lisiego futra, którą wygrał parę dni temu w karty Jakub Popiel. Przy ogólnym zdziwieniu przyboczni złapali zaskoczonego Jakuba i rzucili na twarz przed kapitanem. Colón z pogardą splunął na Polaka, trafiając go w lewy bark. Potem nachylił się nad nim i rzekł, zaciskając zęby – A miałem cię za przyjaciela – i z całej siły kopnął go w brzuch. Karczma "Pod Pijanym Krejkenem", Cadiz, Hiszpania, 1 kwietnia 1492 r. Cristóbal Colón siedział w rogu karczmy i popijał piwo. Atmosfera w środku była gwarna i wesoła. Zaproszony przez niego urzędnik z niepokojem spoglądał na swojego rozmówcę. – Chcesz opłynąć cały świat żeby dotrzeć do Indii? Toż to niewykonalne – rozpoczął rozmowę urzędnik. – Nie sądzę żebyś znalazł tu choćby jednego śmiałka. – W takim razie pożegnaj się z pieniędzmi, Casas – odparł zniecierpliwiony Cristóbal. – Chwilunia bracie, po co te nerwy – odparł przymilnie urzędnik. - Karczmarzu! Piwo dla każdego marynarza! – krzyknął na cały głos urzędnik. Zawołanie wywołało gromkie oklaski i wiwaty na sali. – Coście dzieciaka spłodzili, panie? – zakrzyknął siwy rybak z czerwonym nosem siedzący przy stole obok. – A może żeście kozę wydupczyli i ksiądz wam kazał odpokutować – zakrzyknął rudy Strona: 3/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl młodzieniec, wywołując salwę śmiechu w całej gospodzie. Kiedy już śmiechy umilkły urzędnik zawołał: – Kto z was jest odważny? Wrzaski aprobaty przeplatane z soczystymi przekleństwami dało się słyszeć po całej sali. – A kto z was, odważni panowie, ma na tyle odwagi, żeby popłynąć na zachód w poszukiwaniu nowej drogi do Indii? – zawołał. Na sali zapanowała grobowa cisza. Jedynie czkawka jednego z rybaków mąciła ją głośnym "heep". Wtem jeden bezzębny staruszek zaczął cicho chichotać pod nosem. Za jego przykładem rozrechotał się czerwononosy rybak. Po chwili cała sala ryczała ze śmiechu: – A moja stara dupczy się z królem, gdy ja wychodzę do karczmy – naśmiewał się bezzębny rybak w rogu sali. – Chyba z knurem – odparł z powagą stojący obok chłop i ryknął powstrzymanym do tej pory śmiechem. Uwaga ta dogłębnie uraziła starego wilka morskiego. "Może i mordę ma jak świnia, a dupę jak stodoła, ale nie będzie mi tu wieśniak pyskował" – pomyślał i wprawnym ruchem rozbił mu kufel na głowie, co wywołało kolejne uwagi i śmiechy. Colón spoglądał na ryczącą salę ze smutkiem. Wiedział, że jego plan był szalony, ale liczył na to, że szaleńców nie brakuje. Gdy już praktycznie stracił nadzieję na znalezienie kogoś w tym porcie, na środku sali wstał jeden młody mężczyzna. Widać po nim było, że był mocno pijany, chwiał się na nogach, jego ciemne włosy były zmierzwione, a ubranie pogniecione. Podparł się na stole i wykrzyknął łamanym hiszpańskim z obcym akcentem: – A co mi tam, ja żem Jakub Popiel i popłynę – jakby na potwierdzenie prawdziwości swoich słów głośno i przeciągle beknął. Potem uniósł za kurtkę młodego strasznie zalanego Hiszpana, z którym pił już nie wiadomo który dzień, i wykrzyknął: – Iiii Miguel też – po czym zwalił się pijany za siebie na mocno ochrzczoną przez Miguela podłogę. Karczma portowa "Bursztynowa komnata" , Gdańsk, 7 maja 1456 r. Karczma ta z bursztynami miała tyle wspólnego, że jak mawiali miejscowi, "wchodzisz z bursztynem w kieszeni, a wychodzisz z bursztynem pod okiem". Przy ogólnym gwarze i krzykach można było w niej zjeść dobrą rybę i wypić gdańszczaka, ale czasem można było szklaną dostać po głowie. Tam też siedzieli Henryk i Mateusz Popiel i gadali o polityce. Pokłócili się zdecydowanie o sprawę zakonów rycerskich. Gdy już opuszczali gospodę, usłyszeli dochodzące zza rogu posapywania. Podkradli się cicho, żeby podejrzeć jak ktoś zabawia się z "bursztynową dziewką". Dziewczyna ta pracowała w karczmie, a dorabiała za karczmą – jak mawiali ci, co byli w temacie. Jednak nie znaleźli tam rudowłosej piękności. Był tam pewien bardzo pijany, a zarazem wysoki rangą Krzyżak, który zabawiał się z kozą. Na ich widok roześmiał sie w głos i zawołał po polsku z twardym akcentem – Kozy też fajna, ale najlepsza jest dupa lisa! Strona: 4/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Dom Mateusza Popiela, Gdańsk, 13 kwietnia 1478 r. Twarz Jakuba zmieniła się w definicję zaskoczenia i szybko przerodziła się w definicję obrzydzenia. – Ale jak tak można, stryju?! Przecież to sodomia! – zakrzyknął chłopiec. – To samo pomyśleliśmy wtedy – odpowiedział Mateusz. – Twój ojciec wpadł w szał i mało nie zatłukłby tegoż plugawego rycerza. Na szczęście w porę go odciągnąłem. Po tych słowach stryj Jakuba złapał za kufel i przechylił potężnego łyka gdańszczanina. – Później, kiedy uciekaliśmy przed strażnikami, Henryk zakrzyknął: „Jeśli będzie z nimi wojna, to wsiadam na pierwszy lepszy statek, żeby im przetrzepać żyć!” – kontynuował opowieść Mateusz – a „dupa lisa” krzyczał podczas walki abordażowej, w której zginął, jak opowiadali jego bracia z załogi. – Zawsze będę ich nienawidził! Jak tata! – krzyknął z dziecięcą złością w głosie, przewracając krzesło, na którym siedział. 76°42’ W – 26°26' N , Karaka "Santa Maria", 12 października 1492 r. Trzeci dzień pod pokładem i tylko jeden lekki posiłek, który wyprosił dla niego Miguel. Siły Jakuba były na wykończeniu. Stracił poczucie czasu. Nie wiedział, jak dawno temu trafił pod pokład statku "Santa Maria". Siedział przy ścianie przykuty za ręce splecione za plecami, twarz miał opuchniętą i pokrytą strupami. W końcu wielu z przeciwników, których pokonał, miało okazję na celne uderzenie, gdy nie mógł się bronić. Prawdopodobnie złamał sobie też jedno żebro, uderzając nim w podkuty but rudego marynarza. A może to był nawet kapitan? Ból i nuda to uczucia, które wypełniały go od środka. Często rozmyślał na temat Jorgena. Jak rozgniata mu twarz niekończącymi się cepami. Jak obija ten jego tłusty brzuch, aż zrobi się fioletowy. Rozmyślania przerwał mu gwar słyszany z góry pokładu. Marynarze skakali po pokładzie i wiwatowali. "Ląd" i "Indie" to były słowa, które rozlały się słodkim brzmieniem po umyśle Jakuba. Na rozkaz kapitana wytoczono spod pokładu ostatnią beczułkę alkoholu, jaka została na pokładzie. Nawet Jakubowi dostało się parę łyków mocnego hiszpańskiego wina. Do wschodu słońca brakowało już tylko około godziny, gdy dało się słyszeć głośny huk. Statkiem wstrząsnęło jakby co najmniej zderzył się z wielorybem, a Jakub uderzył głową o ścianę i stracił przytomność. Okolice targowiska przy porcie, Gdańsk, 23 października 1491 r. – Ta czaszka jest niesamowita, ale po co ci ona? – zapytał swojego stryja. – Mój znajomy zbiera takie rzeczy. Zobaczył ją u pewnej staruchy na sprzedaż, ale nie miał przy sobie nawet "złamanego szkojca" – tłumaczył Mateusz – a że ma już od groma lat, to nie może za dużo chodzić. Więc kupiłem ją dla niego i właśnie do niego idziemy. Strona: 5/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Czaszka ta wyglądała na niesamowicie starą. Poszarzały żółtawy kolor sprawiał, że wyglądała jakby ktoś zrobił ją z błota i gnoju. Jednak w dotyku była twarda i gładka. Jej wielkość robiła niesamowite wrażenie. Jakubowi wydawało się, że mogłaby pomieścić prawie półtorej jego głowy. Do tego była dziwnie niekształtna. Wystawała od szczęki do nosa oraz z tyłu, w górnej części. Jednak najbardziej przerażająca była szczęka. Zostało w niej sporo zębów – niespotykanie wielkich. Do tego była szersza od szczęk najsilniejszych marynarzy, jakich widziano w Gdańsku. Gdy dotarli na miejsce przywitał ich zasuszony staruszek Winczenzo: – To cudo będzie ukoronowaniem mojej kolekcji. – Ja też cieszę się, że ciebie widzę – odpowiedział z uśmiechem na ustach Mateusz. Wtem cichy do tej pory Jakub zapytał: – Panie Winczenzo, dlaczego ta czaszka jest taka dziwna? Ucieszony zainteresowaniem staruszek zrobił minę prawdziwego eksperta i odpowiedział pewnym głosem: – Na pewno spowodowała to jakaś zaraza. Jak ją zbadam, będę wiedział wię... – urwał w połowie wyrazu, a za sekundę, przerażony ujrzał za plecami uciekającego z czaszką człowieka. Złodziej pojawił się znikąd. Nim stojący z przodu Jakub zdążył się zorientować, że dzieje się coś niedobrego, jego stryj leżał na ziemi i trzymał się za ranioną sztyletem nogę, a ubrana na czarno postać uciekała z cennym znaleziskiem. Jakub stanął jak wryty. Z letargu wyrwał go dopiero zachrypnięty krzyk stryja: – Biegnij durniu! Dom Winczenzo, , 23 października 1491 r. – Jak mogłeś go zabić na oczach strażników? – zapytał przerażonym głosem Mateusz. Po tym jak Jakub odzyskał czaszkę przybiegł do domu poszukiwacza staroci. Tam stryj leżał na posłaniu z nogą owiniętą koszulą. – Pod ubraniami miał ukryty płaszcz zakonu krzyżackiego – powiedział z zaciętą miną Jakub. Odpowiedź ta wywołała przerażenie w oczach Winczenzo i jakby błysk zrozumienia w oczach stryja. – Jednego wroga mniej – skomentował Mateusz. – Co nie zmienia faktu, że musisz uciekać z Gdańska i to jeszcze dziś. Siedzący do tej pory staruszek pokiwał ze zrozumieniem głową, a później wstał i powiedział: – Mam znajomego na statku handlowym. – Z Hanzy? – zapytał zaciekawiony Jakub. – Nie, z Hiszpanii. Strona: 6/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Wyspa Kebedu, 16 października 1492 r. "I znowu jestem skuty" - pomyślał Jakub, siedząc przy drewnianym palu na środku czegoś na kształt miasta. Od momentu dziwnych wydarzeń na statku miał wrażenie, jakby cały czas śnił. Śniło mu się, że na statku pojawili się dziwni ludzie, których głowy bardzo przypominały pamiętną czaszkę, przez którą znalazł się w Hiszpanii. Widział u nich olbrzymie topory, które wydawały się zbyt ciężkie, żeby można było nimi walczyć. Słyszał głosy, które nie przypominały żadnego znanego mu języka. Pamiętał, jak te dziwne istoty wlewały mu do ust czarny płyn o metalicznym smaku. Za każdym razem po wypiciu go tracił na moment świadomość, a potem gdy prawie dochodził do siebie, musiał znowu pić. Sen ten wydawał się taki nierealistyczny, do momentu aż zobaczył, że wokół niego zbiera się tłum. "Czy tak wyglądają Tamilowie albo Telugowie?" – pomyślał odzyskujący świadomość młody żeglarz. Niemożliwym wydawało się to, co widział. "Ludzie" ci mieli na sobie dziwnie wyszywane stroje, złożone z kolorowych tkanin i skór dzikich zwierząt. Byli ogromni. Najwyżsi z nich nie zmieściliby się, stojąc w domu Jakuba. Ci średni z resztą też nie. Mężczyźni nosili metalowe łańcuchy na szyjach wytopione z różnokolorowych metali. Dominowały łańcuchy kolorem przypominające miedź oraz stal. Jeden z nich miał na sobie złoty łańcuch. Do tego jego ubiór zdobiła skóra dziwnej bestii koloru zielonego i z wystającymi kształtami przypominającymi ostre brzegi błotnistej drogi, po której jechał wóz. Istota ta trzymała w jednej ręce topór zrobiony ze złota, a w drugiej głowę... – Jurgen, miałem nadzieję, że ja ci to zrobię, świnio – wyszeptał Jakub. Powoli dochodziło do niego, co się dzieje. To była egzekucja. A nawet kilka. Wokół niego leżały cztery bezgłowe ciała jego towarzyszy. Właściciel złotego łańcucha posypał głowę białym proszkiem i wrzucił do płonącego za plecami Jakuba ogniska. Śpiewał przy tym przerażającym, twardym i doniosłym głosem dziwną monotonną pieśń. Gdy głowa wpadała do ognia, z żaru sypały się zielone iskry, a tłum wiwatował, jeśli tak można nazwać pokrzykiwanie "Gumbazadurum!". Nadeszła kolej na Jakuba. Jedno, co zauważył, to że jest ostatni. Może przez to, że miał niezmiernie duży nos, podobny do tych ludzi. Jakub utwierdził się w przekonaniu, że muszą to być ludzie, jednak nie był to dobry moment na analizę nieznanych istot, gdyż osobnik mogący być czymś w rodzaju kapłana właśnie unosił topór nad głowę. Port w Gdańsku, noc z 23 na 24 października 1491 r. W ciemnym zaułku zaznaczonym na małej mapce stała niewysoka postać. Według planu Winczenza Jakub miał się tam spotkać z osobą, która pomoże w przerzuceniu go na statek. Ku jego zdziwieniu postać z bliższej odległości okazała się kurtyzaną. – Coście takie oczy zrobili? Jakby kurwy nigdy nie widział, smarkacz! – powiedziała na przywitanie – Posłuchaj co trzeba zrobić. I streściła mu cały plan. Adela (bo tak się nazywała ta nierządnica) ma za zadanie odciągnąć na chwilę jednego ze strażników. Drugi jest kupiony. Jakub miał za zadanie jedynie podejść do niego i podać hasło "Najlepsze bursztyny, hej, ho, panie dzieju". Jak Strona: 7/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl widać, Winczenzo miał nie tylko kontakty w mieście, ale też dziwne poczucie humoru. Adela, kręcąc biodrami, wyszła zza stosu skrzyń na drewniane molo. – Hej, przystojniaki! – zawołała. – Który pierwszy podejdzie, ten może mnie mieć dziś za pół ceny! Na te słowa sprytniejszy z nich podstawił nogę szybszemu i zanim tamten zdołał się podnieść, zniknął za rogiem budynku z Adelą. Pozostało tylko pomówić ze strażnikiem. Jednak na hasło Jakuba strażnik zrobił groźną minę i sięgnął po miecz. „Tak się kończy poleganie na babach” – pomyślał młody Popiel. Jednak ku jego zaskoczeniu zbrojny nie wyjął broni i tylko trzymając dłoń na rękojeści zapytał dziarskim tonem: – A po ile, jeśli łaska Herr Vertrieb? – Na te słowa Jakub uśmiechnął się zawadiacko i już chciał rzucić się gołymi rękami na przygłupiego strażnika. Nagle jednak coś uderzyło strażnika w głowę i ten padł jak długi. Jego wybawcą był niski Hiszpan podrzucający nieduży kamień w prawej dłoni, z szerokim uśmiechem od ucha do ucha. – Już myślałem, że nie trafię za pierwszym razem. Wskakuj na pokład! Odpływamy! Morze w okolicy wyspy Kebedu, 12 października 1492 r. Bezwietrzna pogoda sprzyjała obrońcom wyspy Kebedu. Płynęli oni trzema płaskodennymi łodziami szturmowymi wyposażonymi w zaostrzone nieduże tarany oraz napęd śrubowy. Jednostki idealne do nocnych ataków na małe statki. Czarna farba i czarny ubiór maskował idealnie łodzie i ludzi. Do tego podwodna śruba napędzana siłą mięśni pozwalała na prawie bezszelestne i szybkie przemieszczanie łodzi. – Nigdy nie widziałem u tych dzikusów tak dużych okrętów – wyszeptał w lokalnym języku dowódca wyprawy Hemuset – nasi szpiedzy nic o nich nie wiedzieli. Co pan o tym sądzi? – Mnie też to martwi, ale teraz nie możemy się wycofać – odparł Kalosos, sprawdzając wiązanie pięcioramiennego haka do liny – tak dobra okazja może się już nie trafić. Pomyślałem tylko, czy zamiast wbijać się taranem w te statki – dodał, łapiąc się lewą dłonią za swoją czarną brodę – można by wdrapać się na nie po cichu i zdobyć je pełnym zaskoczeniem, drogi panie. – Co pan za głupoty wygaduje? Wysocy-Wielcy walczą męstwem i toporem, a nie metodami skrytobójców. – Ciszej, drogi panie. Jesteśmy już blisko. Tak tylko sobie mówiłem... Wyspa "Kebedu", 16 października 1492 r. Jakub kiedyś słyszał, że na moment przed śmiercią całe życie przelatuje człowiekowi przed oczami. Z nim było inaczej. Kiedy mężczyzna ze złotym łańcuchem unosił topór do góry przypomniała mu się historia o Krzyżaku sodomicie. Pomyślał, że w pewnym sensie to przez niego tu trafił. Przez niego zabił innego Krzyżaka złodzieja, a jeszcze inny zabił jego ojca. Miał ochotę krzyknąć, ale nie wiedział co. Błaganie o litość nie miało większego sensu, Strona: 8/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl bo i tak nikt by go nie zrozumiał. Przekupstwo czy groźby również nie wchodziły w rachubę. Zamiast więc tego wykrzyknął unosząc spoconą głowę w stronę niebios – Cholerna dupa lisa! Na te słowa kapłan zamrugał z niedowierzaniem i opuścił złoty topór. Przez tłum przetoczyła się fala szeptów: – Dupalisa, urku dupalisa. Z twarzy kapłana zniknęło zaskoczenie i pojawił się na niej przerażający uśmiech. – Utera dupalisa! – zakrzyknął. Na jego słowa tłum zawiwatował, a do Jakuba podszedł wysoki mężczyzna z zawieszonym na szyi łańcuchem ze lśniącej stali i rozkuł go. Dla Popiela sytuacja była kontynuacją przedziwnego snu. Wciąż chciał się obudzić, ale czuł, że to niemożliwe. W ogóle nie rozumiał, co się stało. Być może w Indiach słyszeli o Krzyżaku sodomicie. Jakub doszedł do wniosku, że "dupa lisa" musiała coś oznaczać w ich dziwnym języku. Mężczyzna, który go rozkuł poprowadził go, także w głąb wioski i wprowadził do niedużego budynku. Tam dali mu jeść wielki kawał mięsa, coś przypominającego chleb razowy i metalowy kubek jakiegoś kwaśnawego płynu. Mięso smakowało zadziwiająco dobrze. Jakub zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że nigdy przedtem nie jadł czegoś tak aromatycznego i dobrze przyrządzonego. Nie miał natomiast zaufania do płynu. Popijał go mały łyczkami, obawiając się dziwnego działania, ale na szczęście nic się nie stało. Pomieszczenie, w którym się znajdował wydawała mu się bardzo dziwne. Ściany pokrywały tu różnorodne rysunki, przedstawiające tych olbrzymich ludzi ujeżdżających wielkie włochate zwierzęta, przypominające występujące w Rzeczypospolitej żubry. "A żubry nie były przypadkiem zielone? – zastanawiał się Jakub – A nie ciemnozłote." Wielu z tych mężczyzn na obrazkach miało w rękach topory i coś jakby młoty bojowe. Naprzeciwko nich stała grupa ludzi przypominająca rysami Europejczyków. Mieli oni łuki i cienkie dzidy. Do tego większość z nich miała pomalowane na czarno twarze. Scena ta bez wątpienia przedstawiała szarżę tych większych na grupę czarnych twarzy. Inne ściany również pokryte były malunkami. Ilustrowały one sytuacje z codziennego życia, takie jak jedzenie i uprawa pola. Uwagę Jakuba przyciągnął również otwór okienny sięgający od pasa Jakuba do sufitu na wysokości ponad trzech metrów. Wypełniała go szklana szyba o chropowatej powierzchni. Okno to przepuszczało światło z zewnątrz, ale nie można było przez nie nic zobaczyć. Jakub spróbował je otworzyć, ale okazało się wmurowane w ścianę. Zaraz pod sufitem znajdowały się wąskie otwory, przypuszczalnie mające służyć odświeżaniu powietrza. Kiedy Jakub próbował doskoczyć do jednego z nich, do pomieszczenia wszedł mężczyzna, który go tu przyprowadził, i zabrał naczynia. Momentalnie wypełnił on pomieszczenie zapachem przywołującym na myśl mokrego kota. Chyba nieco się spocił, ale nie wyglądał na przejętego tym faktem. Wychodząc, wskazał na ponad dwuipółmetrowe łoże i powiedział – Seszyd, Utera dupalisa – i zatrzasnął za sobą drzwi. Malaga, Hiszpania, 13 maja 1492 r. – Miguel, to jest niesamowite! Jak oni to robią? – zapytał z podnieceniem Jakub. – To proste, przyjacielu. Te zwierzęta są szczególnie wyczulone na na ruch i dzięki temu Strona: 9/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl szarżują prosto na poruszającą przez torreadora płachtę – odpowiedział uśmiechnięty Hiszpan. – Sam kiedyś chciałem być torreadorem, ale odebrało mi odwagę, jak mieli pierwszy raz wypuścić na mnie byka. – Ja to bym chyba narobił w gacie – zażartował młody Popiel, głośno się śmiejąc – na szczęście nigdy nie będę musiał tego robić. Wyspa "Kebedu", Ameryka Północna, 17 października 1492 r. Wszelkie próby ucieczki okazały się bezskuteczne. Wielkie drewniane drzwi były zamknięte od zewnątrz, otwory umieszczone były zbyt wysoko (a do tego były za małe), a okno nie do wybicia. Jedyny przedmiot w pomieszczeniu, metalowy nocnik, tylko trochę się powyginał na twardym szkle. Pozostawało iść spać, co zapewne polecił mu jeden z wielkoludów. Noc ciągnęła się w nieskończoność. Jakub budził się co chwilę wyrywany z koszmarów pełnych tych dziwnych ludzi, egzekucji i nierównej walki. W snach tych jego przeciwnicy nosili krzyżackie zbroje i miecze wielkości dorosłego człowieka. Za każdym razem sen kończył się uderzeniem topora lub miecza, które ścinało mu głowę. Nad ranem Jakub postanowił działać. Łóżko było zrobione z grubych bali połączonych grubymi gwoździami. Na nadwątlone długą podróżą mięśnie Jakuba okazało się za twarde. Pozostał metalowy nocnik. "Ważne, aby uderzyć w potylicę" – pomyślał Jakub i przyczaił się koło drzwi wejściowych. Czas płynął nieubłagalnie wolno, ale w końcu do pomieszczenia wszedł Kocipot – jak nazwał go w myślach Jakub – niosąc drewnianą miskę z jedzeniem. Silny zamach, uderzenie i... nic. Jedynie nocnik nieco się odgiął. Kocipot zaśmiał się głośno, pokręcił głową i podając zaskoczonemu Jakubowi miskę wyszedł. W misce była jakaś mięsna potrawka. Znowu okazała się niezwykle smaczna. "Skoro mnie karmią, chyba nie chcą mnie zabić" – pomyślał. Myśl ta dodała mu otuchy na kolejne godziny samotności. Kilka godzin później, plac na środku miasta Stalowa taca, a na niej pięć dużych "monet", z których każda wybita była z innego kruszcu. Pierwsza zrobiona była z białawego metalu, który przypominał Jakubowi kielich, jaki widział w Gdańsku. Druga bez wątpienia zrobiona była z miedzi, co poznał od razu po pomarańczowo–czerwonawym kolorze. Trzecia błyszczała jak stalowe noże, które mieli w domu. Ostatnie dwie to srebro i złoto. Na wszystkich znajdowały się różne obrazki, wśród których Jakub rozpoznał zaciśniętą pięść na stalowej monecie oraz młot na miedzianej. Wszystkie miały kształt pięciokątów foremnych. Twarz kapłana trzymającego tacę nie wyrażała żadnych emocji. Odkąd przyprowadził go tu Kocipot kapłan nawet nie mrugnął. Wyraźnie czekał na ruch Jakuba. Niewiele myśląc, sięgnął po złotą monetę, która najbardziej nęciła swoim blaskiem. Sięgnął, ale nie zdążył jej pochwycić, gdyż jak spod ziemi wyrosła ręka kapłana. Zakryła ona złotą monetę, co nieco zaskoczyło Jakuba. Otaczająca go grupa ludzi zaśmiała się, a kapłan wzrokiem wskazał na metalową tacę. Za drugim razem ręka Polaka wystrzeliła w stronę stalowej monety z symbolem pięści. Tym razem kapłan nie oponował. Wykrzyknął tylko: Strona: 10/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl – Kuraba Haza! Niespodziewany okrzyk przestraszył Jakuba, tak że odskoczył on na metr do tyłu i odbił się od grubego brzucha stojącego za nim mężczyzny. Kapłan, zachowując powagę, wyciągnął w stronę Popiela dłoń w geście często widzianym w Europie – prośby o jałmużnę! Ten bez wahania podał mu stalową monetę, która w mgnieniu oka pomknęła w górę wystrzelona z grubego kciuka kapłana. Moneta wzleciała i spadła niemal po tym samym torze lotu i wylądowała na wielką otwartą dłoń. Na wierzchu monety widniał symbol przypominający żubra. Wyspa "Kebedu", Ameryka Północna, 18 października 1492 r. O ile rzymskie kolosea rozsypywały się coraz bardziej, o tyle to na wyspie Kebedu miało się całkiem nieźle. Nie była to co prawda budowla rzymskiego projektu, ale bardzo je przypominała. Szeregi drewnianych ław umieszczone koliście wokół rozległej areny zapełnione były grupą rozentuzjazmowanych ludzi. Od rana rozgrywały się tu przeróżne wydarzenia zwane w języku miejscowych "Dupalisa". Widowisko z pewnością robiło wrażenie, jednak nie na młodym Popielu. Nie żeby już nieraz widział takie rzeczy. Po prostu siedział zamknięty w jednym z pomieszczeń pod budynkiem wraz z kilkoma ludźmi o normalnym kształcie głowy. Niestety żaden z nich nawet nie zareagował na jego pytania. Niektórzy ostentacyjnie odwracali się do niego plecami bez śladu zainteresowania. "Ci Tamilowie, czy tam Telugowie to strasznie nędzni konspiratorzy" – pomyślał gdańszczanin – "Jakże chciałbym, żeby był tu ze mną Miguel." Co jakiś czas przychodził strażnik, również pachnący mokrym kotem, ale znacznie grubszy od Kocipota. Zabierał jednego albo dwóch i wychodził. W końcu przyszła kolej na Jakuba, który wzorem swoich poprzedników nie stawiał oporu tylko szedł we wskazywanym kierunku. Morze w okolicy wyspy Kebedu, 12 października 1492 r. Trzy łodzie niemal jednocześnie wbiły się w kadłuby statków. Z każdej z nich poleciały w stronę pokładu pięcioramienne szerokie haki, z przywiązanymi do nich drabinkami linowymi. Z niesamowitą zwinnością jak na swoje gabaryty grupy Wysokich-Wielkich dostały się na pokład. Rozpoczęła się nierówna walka, w której pijani marynarze nie mieli większych szans. Atakujący silnymi zamachami bojowych toporów Wysocy- Wielcy wytrącali im broń ze słabych rąk i rozbijali czaszki. Tych lepiej ubranych po rozbrojeniu jedynie ogłuszali uderzeniem pięścią. Natarcie nie obyło się jednak bez strat własnych. Szybkość reakcji pozwoliła kilku marynarzom złapać za kusze i wystrzelić w kierunku wroga. Jeden z trafionych zginął na miejscu z przestrzeloną szyją. Inni trafieni w ręce i brzuch jedynie zwolnili tempo natarcia. Po niedługim czasie mogli ogłosić wielkie zwycięstwo. Zadowolony z siebie Hemuset otarł łysą głowę czarnym rękawem, przechadzając się po pokładzie Santa Marii. Strona: 11/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl – Panowie, gratuluję wspaniałego zwycięstwa. Panie Kalosos, ilu mamy jeńców? – Na wszystkich statkach ośmiu, ale na wyspę dotrze najwyżej pięciu – odpowiedział trzymając się za przestrzelone ramie – czy mam podać im meskilę? – Tak, ale najpierw poproszę pana na słówko – i razem odeszli na rufę statku. – Niech pan popatrzy – powiedział, wyciągając podłużny przedmiot schowany pod ubraniem – jeden z nich chciał się tym bronić. – Przypomina mi trochę dmuchawkę leśnych ludów – odparł Kalosos, marszcząc gęste brwi. – Muszę się z panem zgodzić, ale to chyba nie byli nasi leśni przyjaciele... Wyspa "Kebedu", Ameryka Północna, 18 października 1492 r. I tak oto niedawny członek wyprawy Kolumba stał na środku placu z dwumetrowym sznurem w rękach. Na sobie miał szkarłatnoczerwoną szatę będącą połączeniem workowatych spodni i sznurowanej koszuli, a jedyną jego bronią był nóż wielkości scyzoryka. Pocieszający był jedynie fakt, że wydawało mu się, że wie co ma teraz zrobić. Wytłumaczona na migi instrukcja połączona z obrazkami na ścianie wskazywała jasno, że jego sytuacja nie jest kolorowa. Jakub miał po prostu zabić to, co spotka na arenie. Jego rozmyślania przerwał okrzyk tłumu. Zza odsłoniętej ściany wyłonił się potwór zwany przez miejscowych "ceduku", co w wolnym tłumaczeniu znaczy "bizon". W gruncie rzeczy ceduku nie różnił się znacznie od często spotykanych w Europie krów. Był jedynie trochę wyższy i bardziej owłosiony. Ten, który stanął naprzeciwko Jakuba, przewyższał go o dwie głowy, miał ciemnobrązową sierść i nie miał rogów, co szczególnie ucieszyło Jakuba. Ceduku nie pozostawił mu jednak zbyt wiele czasu na świętowanie, bo od razu ruszył szarżą w kierunku młodego żeglarza głośno rycząc. Jakub, szybko analizując swoje szanse, ruszył prosto na niego, głośno krzycząc. Agresywność niestety nie przestraszyła bizona, a jedynie spowodowała to, że jeszcze przyspieszył kroku. Obie szarże zakończyły się w szybkim tempie głośnym „łuup”. Na bizonie uderzenie nie zrobiło wielkiego wrażenia pomimo, że uderzył on z rozpędu w… drewniany słup na środku areny. Jakub w ostatniej chwili zdołał się schować za jedyną przeszkodą na arenie. Co prawda liczył na więcej, ale i tak pierwszą rundę należałoby zapisać dla niego. Zwierz jednak nie zamierzał się poddać i zaczął okrążać słup dużym łukiem. "Chyba szykuje się do kolejnej szarży" – pomyślał Jakub – "Tym razem mogę nie mieć tyle szczęścia." Na szczęście miesiące na statku nie poszły na marne i ze zwinnością małpy wspiął się na pionową belę i usiadł na jej szczycie. Rozwścieczony ceduku podjął jeszcze dwie próby uderzeń w gruby pal, jednak brak efektów szybko go zniechęcił i zamiast atakować zaczął skubać pojedyncze źdźbła trawy jakie rosły w pobliżu. "I co dalej? Może zdołam go ujeździć?" – rozmyślał Popiel. Sytuacja nie była sprzyjająca. Publiczność, która jak do tej pory dobrze się bawiła, zaczęła głośno buczeć i krzyczeć słowa, które nie mogły znaczyć nic miłego. Stresujący bieg zgrzał Jakuba i ten odruchowo zaczął rozsznurowywać koszulę. I wtedy go olśniło. Nerwowymi ruchami ściągnął z siebie górę, a potem niemal tracąc równowagę, dół szaty. Za pomocą kilku silnych pociągnięć przemienił ją w niekształtną płachtę. Kompletnie nagi przewiązał linę do szczytu pala i zrobił na niej kilka węzłów. Trzymając w zębach tkaninę zsunął się po cichu w dół. Kiedy znalazł się na Strona: 12/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl dole ten rozwścieczony potwór stał do niego plecami i skubał trawę. – Czas pokazać, czym kogut wodę pije – wyszeptał sam do siebie i zakradł się w kierunku brzegu areny. Ceduku spojrzał w jego kierunku i powoli ruszył w jego stronę, nachylając głowę. Prowizoryczna płachta falowała rytmicznie, w przeciwieństwie do żeglarza, który zamarł i wstrzymał oddech. Chwila niepewności, szybki zwiewny ruch i mocne uderzenie zatrzęsło trybuną. Zwierz jednak otrząsnął się szybko i zaczął szukanie przyszłej ofiary na arenie. Tym razem Jakub czekał na środku areny przy drewnianym palu. W zębach trzymał otrzymany wcześniej kozik. Lekko oszołomiony zwierz ruszył z szarżą i tym razem skończył ją na drewnianej przeszkodzie. Popiel bez wahania puścił materiał, ze zwinnością małpy podciągnął się na linie i zamaszystym ruchem wbił nóż w kark zwierzęcia. To rozszalało się na dobre i dziko podskakując ruszyło przed siebie z zasłoniętymi oczami. Płachta jednak zsunęła się po chwili na tył i zaczepiając się o nóż, wyrwała go z ciała ceduku. W tym momencie Polak wiedział już, że nie trafił tam, gdzie trzeba. Obserwując swojego przeciwnika doszedł jednak do wniosku, że zakradanie się nie wchodzi w grę. Poczekał więc, aż zwierz oddali się od czerwonego materiału i ruszył biegiem w jego kierunku. Bizon jednak był szybszy i mocne uderzenie bokiem wielkiego łba odrzuciło Jakuba na bok. Zwierz jednak nie rezygnował i ruszył pędem na swój cel. Na szczęście los sprzyjał dziś Popielowi upadł on koło swojej jedynej broni – zakrwawionego noża. Pochwycił go, leżąc na plecach, i spojrzał za siebie przez głowę. Instynktownie przeturlał się na bok, wbijając przy tym ostrze w przelatujące obok cielsko. Bestia dziko zaryczała, ustawiła się do ostatecznej szarży i nieoczekiwanie padła. Przebite serce, nawet u tak dużego zwierza jak ceduku, to wystarczająco dobry powód do zdechnięcia. Jak się później okazało, podczas "Dupalisa" zginęło siedemnaście osób, a przetrwała tylko jedna – Jakub Popiel. Po uśmierceniu bizona skonany Jakub ruszył w kierunku trybuny, na której zasiadał kapłan. Towarzyszyły mu wiwaty tłumu, przepełnione okrzykami w nieznanym mu języku. Kapłan uśmiechnął się do niego przyjaźnie i powiedział coś do mężczyzny obok. Na środek weszły dwie kobiety z miejscowego ludu. Właśnie teraz Jakub uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie widział z bliska ich kobiety. Mało tego, nie widział żadnej kobiety od wyruszenia z hiszpańskich wysp. Kobiety te miały nieco mniej zarysowane wypukłości czaszki niż mężczyźni. Obie były mocno zbudowane i skąpo ubrane. Pod cienkimi warstwami tkanin wyraźnie rysowały się duże piersi i umięśnione uda. Pomimo znacznych różnic anatomicznych Popielowi owe niewiasty wydały się piękne. Podeszły do niego razem i z niezwykłą delikatnością włożyły na niego lniane spodnie i koszulę z miękkiego materiału. W tym czasie na dole pojawił się Hemuset, którego Jakub spotkał na statku, ale nie mógł tego pamiętać. Miał na sobie stalową kolczugę złożoną z bardzo drobnych elementów i strój - głównie ze skór dzikich zwierząt. Mężczyzna ten trzymał w rękach stalowy łańcuch – nieco tylko mniejszy, niż sam nosił na szyi. Kobiety stanowczym gestem sprowadziły Polaka na kolana przed obliczem mężczyzny. Ten z namaszczeniem podniósł nad głowę łańcuch i włożył go na szyję Jakuba. Kiedy już to zrobił wypowiedział słowa, które wywołały wiwaty wśród publiczności. Słowa te brzmiały: – Tika te una mera, haza. Jak się później dowiedział znaczyło to: "Teraz jesteś jednym z nas, wojowniku". Strona: 13/13 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl