Belial, odetnij zasilanie! — wrzasnął Brutu

Transkrypt

Belial, odetnij zasilanie! — wrzasnął Brutu
Portowa Robota
Tłumaczenie: Jakub Radzimiński
Korekta: Dorota Radzimińska
— Belial, odetnij zasilanie! — wrzasnął Brutus jakby w przekonaniu, że w przypadku używania
przyklejonego do szyi mikrofonu subwokalnego natężenie jego głosu też ma znaczenie dla
słyszalności. Ork był wściekły. Powtórzył to samo już trzeci raz na przestrzeni 10 sekund.
Doświadczenie mówiło A.J.-owi, że haker napotkał jakieś kłopoty. W Macierzy dziesięć sekund to
szmat czasu. Belial mógłby włączyć i wyłączyć zasilanie już z kilkadziesiąt razy. Skoro tego dotąd
nie zrobił, musiał być zajęty czymś innym. Haker doskonale wiedział, że nie mogli już dłużej
zwlekać. A.J. podjął szybką decyzję i przeszedł od razu do planu C. Aktywował swoje wszczepy i
przeskoczył z malutkiego Nightrunnera na kształtną rufę Sigmy.
Blohm and Voss Sigma była piękną łodzią. 119 metrów przesadnego, karaibskiego przepychu,
zakotwiczone w bostońskim porcie w oczekiwaniu na powrót swojej właścicielki, Angeliny
Mielniczenko, która załatwiała jakieś interesy na brzegu. Interesy ściśle powiązane z ich robotą.
Teoretycznie prostym i bezproblemowym włamaniem, za które mieli dostać dość kasy, żeby
przypaść gdzieś na dłuższy czas.
Jeśli Belial natrafił w Macierzy na poważne problemy, plan A można było już spisać na straty. Plan
B nie był w stylu A.J.-a. Odpuszczenie roboty było kiepsko płatne. Wybór padł więc na plan C. Plan
C był prosty. Pełna improwizacja.
A.J. przeskoczył przez burtę i przypadł za obudową jacuzzi. Szybko omiótł pokład wzrokiem.
Dostrzegł dwóch strażników. Jeden stał na górnej galeryjce, zwrócony twarzą w stronę kabiny.
Drugi odpoczywał na leżaku po drugiej stronie jacuzzi, jakieś trzy metry od shadowrunnera. A.J.
nie musiał nawet aktywować cybernetycznych wzmacniaczy dźwięku w swoich uszach, żeby
usłyszeć muzykę płynącą przez słuchawki tkwiące w uszach strażnika.
Skulony za brzegiem baseniku, runner ruszył powoli w kierunku strażnika, po drodze wyciągając
broń. Szybko rzucił okiem na wskazania smartlinka. Jego pistolet miał pełny magazynek pocisków
żelowych, aktywny tłumik i był odbezpieczony. Czyli wszystko gra. Po chwili dotarł do miejsca, z
którego mógł zdjąć pierwszego strażnika, i zaczął unosić pistolet do strzału.
— A.J., co ty, do diabła, wyprawiasz? — „wrzasnął” Brutus. A.J. był szczerze zdziwiony, że ork
dopiero teraz zauważył jego nieobecność na motorówce.
— Staram się zarobić na wypłatę — odparł A.J. w myślach. — I przestań wydzierać mi się w
głowie.
Jego wszczepiony komlink odczytywał myśli i wysyłał do pozostałych członków ekipy w postaci
dźwięku. Trochę musiał się do tego przyzwyczaić. Na początku wciąż subwokalizował każde
słowo. Używał wtedy jeszcze tego samego mikrofonu, który teraz miał Brutus. Wszyscy odbierali
jednocześnie jego słowa z mikrofonu i z przetwornika myśli. A.J. w pełnym stereo.
— Wydawało mi się, że miałeś tylko negocjować z Johnsonem, a nie urządzać sobie strzelaninę —
warknął ork.
Brutus był naprawdę wściekły. A.J. doskonale wyczuwał to w tonie jego głosu. Ale też, jak każdy
dobry negocjator, wiedział, że zdenerwowanymi osobami łatwiej jest manipulować. Jeśli tylko
wiedziało się, co powiedzieć.
— Mam na tacy dwóch strażników — odparł. — Jednego zdejmę, ale z drugim potrzebuję pomocy.
W ten sposób pozbędziemy się połowy ochrony jachtu, nie alarmując nikogo — A.J. mówił
uspokajającym tonem, jednocześnie grając na czułej strunie Brutusa — pragnieniu bycia
przydatnym.
— Belial jeszcze nie odciął zasilania — powiedział ork, ale A.J. wyczuł w jego głosie lekkie
wahanie. — Nie możemy ruszać. Czekaj.
— Kiedy Belial w końcu odetnie prąd, będziemy mieli już dwóch z głowy — drążył dalej A.J. —
Ewidentnie ma teraz jakieś problemy w Macierzy. System komputerowy jachtu może ich ostrzec i
taka okazja na ciche zdjęcie dwóch kolesi może się już nie powtórzyć. A może znajdziemy ich
hakera i ułatwimy Belialowi robotę?
A.J. miał wrażenie, że ork zastanawia się całą wieczność. Runner był już tak blisko leżaka, że
słyszał linię basu słuchanej przez strażnika muzyki. Podświadomie poznał utwór — Ballzsmasha
grane przez Grudge. A.J. nie był wielkim fanem troll rocka, ale w sieci utwór był ostatnio na topie i
chwytliwa linia basu jakoś utkwiła mu w pamięci.
— Mam na muszce tego na galeryjce — odezwał się w końcu Brutus, tym razem cicho. — To jak,
jedziemy z tym koksem, czy jak?
A.J. uniósł głowę na tyle, żeby spojrzeć nad brzegiem jacuzzi. Dostrzegł tłumik Brutusowego
Heckler & Kocha oraz czarny, matowy metal na palcach orka zaciśniętych na rufowym relingu.
— Jedziemy, daj znak — powiedział.
A.J. pozostawił decyzję o strzale w gestii Brutusa z dwóch przyczyn. Jedną była chęć połechtania
całkiem pokaźnego ego orka. Drugą — świadomość, że w razie potrzeby ork po nim poprawi. Niby
miał wszystkie wszczepy i umiejętności potrzebne w takiej sytuacji, ale zdecydowanie nie był
najlepszym strzelcem w ekipie. Ze słowami szło mu dużo lepiej. Przyjął odpowiednią postawę i
wymierzył w odpoczywającego strażnika.
— Na zero — powiedział cicho ork. — Trzy, dwa, jeden…
Zera ork nie musiał wymawiać. Broń obu runnerów wypaliła niemal równocześnie. Pocisk żelowy z
pistoletu A.J.-a uderzył w samą skroń strażnika, odrzucając jego głowę na bok. Zawsze było ryzyko
trwałego uszkodzenia mózgu, ale za to nie było ryzyka, że trafiony pozostanie przytomny.
— Zdjęty — powiedział Brutus, tym razem nieco wyraźniej i głośniej.
Z ciężkim sapnięciem ork przeskoczył nad relingiem i dołączył do A.J.-a na pokładzie jachtu.
Działali w ciszy. Brutus wyciągnął dwie pary kajdanek zaciskowych, po czym skrępował dłonie i
stopy nieprzytomnego strażnika. W tym czasie A.J. nie spuszczał wzroku z drzwi prowadzących do
kabiny i wąskich przejść po obu bokach nadbudówki. Gdy Brutus skończył z kajdankami, ruszył w
stronę dziobu, dając A.J.-owi ręką znak, aby ten dołączył do niego. A.J. uśmiechnął się pod nosem i
zachichotał cicho, przypominając sobie wszystkie te filmy na tridzie, w których shadowrunnerzy
zachowują się niczym członkowie elitarnych jednostek specjalnych, komunikując się tylko krótkimi
wojskowymi gestami. Pełna profeska. Widzowie zdziwiliby się, gdyby zobaczyli, jak to wygląda
naprawdę. Oj, zdziwiliby się.
Brutus poszedł przodem i zajął pozycję po lewej stronie drzwi do kabiny. Gdyby Belialowi udało
się odciąć zasilanie, mieliby szansę zaskoczyć osobę znajdującą się po drugiej stronie drzwi — jeśli
ktokolwiek tam był. Haker jednak najwyraźniej wciąż miał jakieś kłopoty. A.J. zauważył lekkie
drżenie mięśni cybernetycznie wzmocnionej ręki orka. Wyraźny znak, że Brutus był
zdenerwowany. Ich kumpel może nie był najlepszym dekerem w mieście, ale przecież z węzłem
takiej łajby powinien sobie poradzić bez większych problemów.
Jakkolwiek sprawa wyglądała w cyberprzestrzeni, oni nie mogli już dłużej zwlekać. Brutus skinął
głową. A.J. włączył infrawizję w swoim wszczepie wizyjnym i dał znak, że jest gotowy. Gdy ork
nagłym szarpnięciem otworzył drzwi, A.J. błyskawicznie omiótł wzrokiem wnętrze kabiny i
dostrzegł jakąś postać siedzącą na sporej kanapie po środku pomieszczenia. Nie wiedział, kto to
jest. Widział jedynie człekokształtną plamę gorąca na zimnej kanapie. Strzał był ryzykowny, ale
A.J. nie miał wyjścia. W ułamku sekundy wycelował i pociągnął za spust. Trafił. Głowa osoby
siedzącej na kanapie gwałtownie szarpnęła do przodu i pociągnęła za sobą resztę ciała, które
osunęło się na podłogę z cichym stukiem.
Chwilę później Brutus był już w środku i rozglądał się po pomieszczeniu.
Luksusowa kanapa obita prawdziwą skórą, na ścianach panele z naturalnego drewna, wszystko
złocone… do tego system rozrywki tak duży, że nie zmieściłby się w mieszkaniu A.J.-a. A to była
dopiero pierwsza z czterech głównych kabin. Na jachcie było jeszcze sześć podwójnych kabin
sypialnych, dwie apartamentowe, cztery „czwórki” sypialne dla załogi, dwie jedynki dla kapitana i
pierwszego oficera, dwie galeryjki, kuchnia, jadalnia, dwie niezależne maszynownie,
pomieszczenie generatora i mnóstwo schowków zawierających zapasy na co najmniej trzy
miesiące. Nie wspominając o dwóch mini-hangarach, w których znajdowały się para
Waveskipperów, sześć par nart wodnych i łodzie ratunkowe. Ork wolał nawet nie zastanawiać się,
ile to wszystko kosztowało. Wystarczyła mu wiedza, że on nigdy w życiu takiej kasy nawet nie
powącha.
A.J. wszedł za orkiem do pomieszczenia i wyłączył infrawizję. Gdy zobaczył wystrój wnętrza,
zagwizdał cicho pod nosem. Brutus błyskawicznie odwrócił się do niego, zmarszczył brwi i
przyłożył wielki, metalowy palec do swoich grubych ust. A.J. zachichotał na ten widok, ale widząc
wyraz twarzy orka, szybko uspokoił się i uniósł ręce w przepraszającym geście.
Ruszyli w głąb jachtu. Po okrążeniu kanapy zobaczyli hakera trafionego przez A.J.-a rozciągniętego
na grubym, miękkim dywanie. Brutus upewnił się, że haker żyje, po czym wyciągnął wtyczkę z
gniazda na jego szyi.
— Dobra nasza! Wyłączam zasila… — głos Beliala był mocno zniekształcony. Jak zawsze, gdy
buszował po Macierzy.
— Olej zasilanie — rzucił krótko Brutus. — Dawaj nam obraz z kamer. Musimy wiedzieć, gdzie
jest pozostała dwójka strażników. Dwoma na rufie już się zajęliśmy.
Dosłownie sekundę później obraz z kamer pojawił się w interfejsie wyświetlanym przez ich
cyberoczy. Do takiej właśnie szybkości działania u Beliala przywykli. Jeden ze strażników wciąż
był na pokładzie, w pobliżu lądowiska helikopterów na dziobie. Drugi był w głównej kabinie
sypialnej. Stał w rogu, z dobrym widokiem na drzwi, samemu będąc niewidocznym dla
wchodzących.
— Rozejrzyj się, czy na jachcie jest więcej strażników, i ostrzeż nas natychmiast, jakby zbliżała się
jakaś łódź — Brutus subwokalizował polecenia dla Beliala, idąc w stronę schodów prowadzących
do dolnej kabiny.
Runnerzy poruszali się szybko i cicho. Zeszli na dół i ruszyli w stronę głównej kabiny sypialnej. Z
informacji, które udało im się zebrać, wynikało, że posążek znajduje się w sejfie ukrytym pod
łóżkiem wodnym w tej właśnie kabinie. Zapewne dlatego strażnik był w środku, a nie na korytarzu
lub na górze.
Brutus przyjrzał się uważnie obrazowi z kamery. Strażnik był uzbrojony w pistolet maszynowy…
bez tłumika. Był ustawiony tak, że zdążyłby otworzyć ogień, zanim oni dostaliby się do środka i
zdążyli go zdjąć. A to oznaczało, że strzały usłyszy strażnik znajdujący się na pokładzie. I cholera
wie, kto jeszcze. Żaden z nich nie palił się do przebijania się z posążkiem z powrotem na
motorówkę. Musieli więc jakoś spowodować, żeby strażnik opuścił swój posterunek.
Brutus zatrzymał się, żeby móc lepiej przeanalizować obraz z kamery. Po kilku sekundach orka coś
tknęło.
— Bel — zwrócił się do hakera. — Czy to łóżko wodne ma funkcję automatycznego napełniania?
— Momencik, sprawdzę — odpowiedział błyskawicznie Belial. — Tak, ma.
— Świetnie — ucieszył się ork. — Na mój znak spowoduj przepełnienie. Musimy z A.J.-em
najpierw zająć pozycje — dokończył i ruszył przed siebie.
Po chwili obaj tkwili przyczajeni przed drzwiami do głównej kabiny sypialnej — pięknie
rzeźbionym, pozłacanym dziełem sztuki.
— Teraz! — wypalił Brutus, ponownie „głośno” subwokalizując.
Po chwili na obrazie z kamery łóżko zaczęło gwałtownie napełniać się. Strażnik spojrzał zdziwiony
i obszedł łóżko, kierując się do panelu sterowania. Dokładnie tam, gdzie Brutus chciał, żeby
poszedł. Tym razem drzwi otworzył A.J., powoli naciskając klamkę, aby nie zaalarmować strażnika
zajętego walką z panelem.
Brutus jednym, płynnym ruchem bezgłośnie wślizgnął się do pomieszczenia, wycelował i wypalił.
Coś jednak poszło nie tak i kula, zamiast centralnie w potylicę, trafiła w bok czaszki, obracając
strażnika dokoła jego osi. Kolana trafionego puściły, ale zdołał poderwać broń i wycelować w
drzwi.
Brutus był już gotowy wystrzelić ponownie. A.J. również wycelował i przesunął palec na spust.
Wystrzelili równocześnie. Obie kule trafiły strażnika w klatkę piersiową. Siła uderzenia wypchnęła
powietrze z jego płuc i cisnęła go na łóżko. Napięty do granic możliwości materiał nie wytrzymał i
pękł wzdłuż szwu. Woda momentalnie zalała całe pomieszczenie, w tym i dwójkę shadowrunnerów.
— Wyłącz te pompy, wyłącz je w cholerę! — wyrzucił z siebie Brutus, plując we wszystkie strony
wodą.
Nie minęła nawet sekunda, gdy pompa ucichła i woda przestała tryskać z zaworu. Nadal jednak
wylewała się z pękniętego materaca, pokrywając równo całą podłogę kajuty. A.J. wszedł z cichym
pluskiem do pomieszczenia i zaczął szukać ukrytego sejfu. Potrząsnął głową, aby wytrząsnąć wodę
zalewającą mu cienkimi strugami oczy, po czym przeczesał mokre włosy palcami, zagarniając je do
tyłu.
— Nie martw się, dalej jesteś ładny — powiedział Brutus, chichocząc.
— Ciebie za to czuć zmokłym psem — pomyślał A.J., zapominając na chwilę, że dzięki
wszczepowi jego myśli idą w eter.
Ork przestał uśmiechać się pod nosem i wbił wściekłe spojrzenie w towarzysza. Brutus nigdy nie
grzeszył specjalnym poczuciem humoru i tym razem również zdecydowanie nie docenił dowcipu.
Wiedział jednak, że negocjator ekipy czasem zapomina się i wypuszcza w świat niechcianą myśl.
— Sorry, szefie — powiedział A.J., tym razem na głos. — Żarcik
— Ech — westchnął ork, wąchając podejrzliwie swoje mokre ubranie. — Masz, cholera, rację.
Brutus najwyraźniej uznał, że okazjonalny nieszkodliwy docinek jest wart kilkunastu procent
ekstra, które człowiek był zwykle w stanie wycisnąć z Johnsona.
A.J. odetchnął z ulgą i zabrał się za stukanie w drewniane panele na ścianie za łóżkiem, nasłuchując
głuchego odgłosu.
Po paru chwilach znalazł właściwą deskę. Teraz tylko musieli wykombinować, jak ją zdjąć.
— Sejf jest pod tą deską — powiedział A.J. na głos, żeby uniknąć kolejnego lapsusu myślowego. —
Ale ni cholery nie mam pojęcia, jak się do niego dostać. Deska wygląda na solidnie zamocowaną.
Bel, masz jakiś pomysł?
— Brutus, jak to wygląda z Twojej strony? — zapytał haker.
— Trzy szuflady, z takiego czerwonawego drewna, ze złotymi uchwytami — odparł ork.
— Zgadza się — potwierdził A.J. — U mnie nie ma żadnych szuflad.
— Panel pewnie da się przesunąć — zgadywał haker. — Brutus, możesz go lekko szturchnąć?
Zobacz, czy nie pójdzie w którąś stronę.
Brutus przyklęknął obok łóżka, chwycił panel swoimi wielkimi, metalowymi palcami, i próbował
pociągnąć go w różne strony. Nawet nie drgnął.
— Doszliśmy tak daleko, i nie możemy otworzyć cholernych ukrytych drzwiczek. To jakaś parodia
— wymamrotał ork, po czym wstał i kopnął panel ze złości.
Dolna część panelu poruszyła się nieco. Brutus ponownie przyklęknął i popchnął płytę, zamiast
ciągnąć.
Górna część panelu trzymała się mocno na zawiasach, ale dół wszedł płynnie w ścianę. Po chwili
ork usłyszał ciche kliknięcie i cały panel opadł na podłogę, ukazując dwie szuflady — takie same,
jak po drugiej stronie łóżka — i sejf.
— Oho! — powiedział wesoło Belial. — Mam teraz dostęp do węzła sejfu. Wcześniej musiał być
wyłączony, musiałeś go właśnie włączyć.
W Macierzy ikona Beliala — czerwonoskóry demon z anielskimi skrzydłami — stał u steru Sigmy.
Była to oczywiście (prawie) doskonała cyfrowa replika łodzi w wirtualnej rzeczywistości.
Wszystkie urządzenia na pokładzie i pod nim były podpięte pod główny węzeł. Teraz, kiedy pająk
leżał nieprzytomny w górnej kabinie, Belial miał pełną kontrolę nad całą łodzią.
Gdy na samym początku próbował po cichu przejąć kontrolę nad Sigmą, nabił cholernie dużo
„punktów karnych” ONS-u — korporacyjnego oddziału nadzoru nad siecią — zwanych potocznie
„karniakami” albo „peenami” (od ich oficjalnej korporacyjnej nazwy — Punkty Nadzoru). Na
szczęście jego osobisty program monitorujący ostrzegł go w porę, i zdążył wypiąć się w ostatniej
chwili, unikając przymusowego wykopania z sieci przez ONS. Oznaczało to niestety, że musiał
wpinać się do Macierzy od nowa i penetrować węzeł łodzi od samiusieńkiego początku. Jako że był
już do tyłu z czasem, zdecydował się na potraktowanie wirtualnych drzwi z wirtualnego kopa.
Poszedł na ostro z pilnującym węzła pająkiem i przez chwilę było gorąco, ale koniec końców udało
mu się przedrzeć. Teraz wszystkie systemy na łodzi były na jego skinienie, mógł więc bez problemu
robić wszystko, o co poprosił go Brutus.
W mgnieniu oka przeniknął przez wirtualny pokład i znalazł się w głównej kajucie sypialnej.
Widział wirtualny panel sterowania łóżkiem wodnym, który wykorzystał do odwrócenia uwagi
strażnika, system kontroli temperatury, moduł wibracji łóżka, podsystem oświetleniowy, system
rozrywki… i najważniejsze — ikonę sejfu. Wyglądała dokładnie tak, jak sejf prezentował się na
żywo. A Belial miał akurat właściwe narzędzie.
Jedną krótką myślą Belial zmienił wygląd swojego programu ofensywnego. Nie było to konieczne,
ale w hakowaniu styl był równie ważny co umiejętności. W reakcji na uruchomienie programu na
prawej dłoni awatara hakera zaczęły rosnąć ostre pazury. Gdy dotknął nimi ikony sejfu, jego
cyberdek zaczął wstrzykiwać do systemu zamka szkodliwy kod, co w wirtualnej przestrzeni
wyglądało jak strzelające we wszystkie strony snopy iskier. Minęło zaledwie kilka chwil i drzwi
ikony sejfu odpadły od niej. W wymiarze cielesnym A.J. wpatrywał się w sejf, tak jakby mógł go
otworzyć siłą woli. Gdy dioda przy klawiaturze zmieniła kolor na zielony, poczuł się jak dzieciak,
który machnął ręką w kierunku sygnalizatora ulicznego po drugiej stronie w odpowiedniej chwili i
choć przez chwilę wierzył, że to właśnie on spowodował zmianę światła. Fajnie jest się tak poczuć.
Choćby przez chwilę.
— Dobra nasza — powiedział Belial swoim mechanicznym głosem. — Jaki jest plan ewakuacji?
— Narobiliśmy hałasu — odparł ork. — Musimy uważać przy wyjściu. A.J., zgarniaj posążek i
zamknij sejf. Belial, załącz z powrotem zamek sejfu, wyczyść wszystkie ślady włamu, a potem
otwórz klapy hangarów, opuść WaveSkippery i odpal je. Jak to zrobisz, rozwal logi w drobny mak i
zmywaj się.
Brutus wyrzucał z siebie komendy z szybkością karabinu maszynowego, zachowując przy tym
pełny spokój. Gdy skończył, odwrócił się do A.J.-a.
— Ty, buźka, leć na dziób, ogłusz strażnika, po czym pakuj się do WaveSkippera i ruszaj na brzeg
— rozkazał. — Ja zatopię Zodiaka, podłożę kozła ofiarnego i wezmę drugiego Skippera.
— Się robi — odpowiedział A.J. w myślach, biegnąc już korytarzem z posążkiem w ręce.
Po paru krokach runner zakręcił i ruszył po dziobowych schodach w stronę pokładu. Uważnie
obserwował wiszący cały czas w rogu pola widzenia obraz z kamery, aby mieć pewność, że strażnik
nie zauważy go. Zatrzymał się w kucki przy otwartych drzwiach, odczekał, aż strażnik będzie
odwrócony do niego plecami i powoli, ostrożnie wyprostował się, gotując się do strzału. Strażnik
wpatrywał się w coś w oddali przez lornetkę. A.J. szybko spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył
światła pozycyjne jakiegoś samolotu albo helikoptera, zbliżającego się do jachtu tuż nad wodą. Gdy
spojrzał z powrotem na strażnika, ten był już odwrócony do niego twarzą i właśnie ruszał w jego
stronę.
A.J. wystrzelił bez namysłu i chwilę potem wysłał ekipie wiadomość.
— Mamy gości.
Strzał trafił prosto w splot słoneczny, ale pociski żelowe na niewiele się zdają w przypadku osób
noszących kamizelki kuloodporne. Owszem, impet zwalił strażnika z nóg, ale nie pozbawił
go przytomności. A.J. instynktownie schował się za wyłaz, dzięki czemu uniknął gradu kul
wystrzelonych chwilę potem przez leżącego na pokładzie przeciwnika. Huk wystrzałów wydawał
się głośniejszy niż zwykle w nocnej ciszy. Skulony A.J. czekał na dogodny moment do działania.
Strażnik nie był nowicjuszem w swoim zawodzie. Strzelał raz po raz krótkimi seriami, niszcząc
rzeźbioną poręcz i drewniane panele ścienne schodów. Kolejne dziury pojawiały się coraz bliżej
shadowrunnera. A.J. przestawił swój filtr akustyczny na jeden konkretny dźwięk, modląc się w
duchu, żeby kule nie dotarły do niego, zanim go usłyszy.
Kule trafiały już dosłownie centymetry od niego, kiedy w końcu usłyszał upragniony dźwięk.
Głuchy stuk iglicy trafiającej w pustą komorę. A.J. błyskawicznie wyskoczył na pokład i stanął
przed strażnikiem, który był już zaledwie dwa metry od wyłazu. Runner strzelał bez namysłu,
ledwo celując, starając się wpakować w przeciwnika jak najszybciej jak największą liczbę
pocisków. Dwa pierwsze strzały trafiły strażnika w klatkę piersiową i ponownie powaliły go
na pokład. A.J. opuścił lufę, nie przestając strzelać. Przerwał ogień dopiero gdy ten przestał się
ruszać.
— Odległość? — w głowie A.J.-a zagrzmiał zdenerwowany głos Brutusa.
— Dwa kilometry, szybko maleje. Chyba widzieli imprezę na pokładzie — odparł A.J.
Nie miał pewności, ale nowo przybyli byli jak na jego gust zdecydowanie za blisko jachtu.
— Potwierdzam, dobiją do was za niespełna 40 sekund. Lepiej się pakujcie na te WaveSkippery,
panowie! — wtrącił się Belial.
— Do łodzi, bez świateł, spotykamy się w punkcie T — wyrzucił szybkie komendy Brutus.
A.J. nie miał najmniejszego zamiaru oponować. Ruszył biegiem sterburtą w kierunku rufy, po czym
zwinnie przeskoczył reling i wylądował w WaveSkipperze.
— Biorę krypę ze sterburty, ładuj się na drugą, jak tylko będziesz mógł — A.J. wysłał myślą
wiadomość, po czym skręcił kierownicę mocno w prawo i popchnął przepustnicę do przodu.
Mała motorówka z rykiem silnika wyrwała do przodu i zaczęła szybko oddalać się od jachtu. A.J.
skierował się prosto do punktu T — wyspy Thompsona w dalszej części portu.
Shadowrunner zerknął przez ramię i zobaczył Brutusa kładącego na pokładzie luku Sigmy coś,
co wyglądało na ludzkie ciało. Pewnie część zasłony dymnej, będzie musiał później zapytać orka
o to. Z dwudziestoma sekundami zapasu Brutus odpalił silnik motorówki i oddalił się szybko od
jachtu. A.J. odliczył do pięciu, po czym wyłączył silnik swojego WaveSkippera, żeby odgłos pracy
silnika nie zdradził go pasażerom samolotu. Obejrzał się na jacht i nagle dostrzegł w kierunku
centrum pomarańczowy rozbłysk. W pierwszej chwili pomyślał, że to nadlatujący samolot
wystrzelił rakietę, ale szybko zorientował się, że źródło rozbłysku znajdowało się dużo dalej, może
nawet nad samym centrum miasta.
Shadowrunner przeniósł wzrok na światła metropolii, Centrum Wszechświata, i polecił systemom
wbudowanym w jego oczy stopniowe zwiększanie powiększenia obrazu. Najpierw przyjrzał się
dokładniej nadlatującemu samolotowi. Okazał się nim być cywilny samolot pionowego startu
i lądowania z obrotowymi wirnikami, powszechnie wykorzystywany przez najbogatszych
i najbardziej wpływowych ludzi. Samolot włączył światła podejścia i wytracał prędkość, równając
się powoli z jachtem.
Przesunięcie obrazu o kilka stopni w lewo i dziesięciokrotne wzmocnienie powiększenia pozwoliło
mu przyjrzeć się dokładnie wieżowcom składającym się na centrum metropolii. Rozejrzał się
w poszukiwaniu źródła rozbłysku, ale nie mógł dostrzec niczego konkretnego. Już miał wyłączyć
powiększenie i ruszyć do punktu zbiórki, gdy między dwoma drapaczami chmur przemknął jakiś
cień, zostawiając za sobą dziwny ślad, jakby samolot do oprysku pól rozrzucał nad miastem brokat.
Przewidział dalszy tor lotu dziwnego obiektu i jeszcze bardziej powiększył obraz przestrzeni
między sąsiednimi budynkami, jednocześnie myślą aktywując nagrywanie obrazu na wbudowanej
w jego głowę kości pamięci. Gdy kształt ukazał się w przewidywanym miejscu, z początku
nie wierzył własnym oczom. Elektroniczne organy jednak nie były fizycznie w stanie spowodować
omamów wzrokowych. Mimo to na dobre uwierzył w to, co zobaczył, dużo później, gdy na wyspie
Thompsona raz po raz wszyscy oglądali nagranie.
— To zdecydowanie jest smok — powiedział Brutus. — A myślałem, że zalewasz.
— Wygląda na dorosłego zachodniego. Ale nie jednego z Wielkich. Do ubarwienie nie figuruje
w żadnej bazie danych — dodał Belial lekkim tonem, jakby dyskutowali o wyniku ostatniego
meczu, a nie o pojawieniu się nad miastem nieznanego dotąd smoka. — Nadają o nim chyba we
wszystkich serwisach. Piszą, że opalizujący smok zrobił coś dziwnego na czwartym wieżowcu
NeoNET-u, po czym zaliczył awaryjne lądowanie na Fenwey w samym środku meczu Sox
z Tygrysami. Rozsmarował „Zielonego potwora”. Sędziowie przerwali mecz z powodu deszczu...
smoków.
Deker zaśmiał się piskliwie ze swojego kiepskiego dowcipu. A.J. i Brutus tylko wymienili
powątpiewające spojrzenia.
— Belial, zająłeś się danymi właściciela tych motorówek? — zapytał Brutus.
— A widzisz tu straż portową albo zbirów Madam M? — odparł deker oschle.
Bardzo nie lubił, kiedy ktoś poddawał w wątpliwość jego kompetencje zawodowe.
— Czyli tu jesteśmy kryci — powiedział Brutus. — Skontaktuj się z Johnsonem i powiedz mu,
że mamy przesyłkę. I że dostawa będzie jutro, zgodnie z umową.
Szczegóły ork pozostawił Belialowi, uznając, że nie ma co irytować dekera dwukrotnie w niespełna
minutę.
— Zajmę się tym, jak tylko zbiorę próbkę tego błyszczącego szajsu, który odpadał od smoka.
Założę się, że jest coś warte.
Belialowi aż oczy się świeciły z ekscytacji. Zaburzenie uwagi dekera sprawiło, że błyskawicznie
zapomniał o tym, że jeszcze chwilę temu był obrażony na Brutusa.
— Spoko, Bel. Jak się okaże, że to tylko smocze siki, nie musisz się z nami dzielić — rzucił A.J.
i roześmiał się.
Gdy później A.J. leżał na swoim materacu, usiłując zasnąć, spojrzał przez okno na lśniące światła
centrum Bostonu. Na zachód od drapaczy chmur nocne niebo w kilku miejscach wciąż migotało,
tak jakby ta dziwna substancja nadal unosiła się w powietrzu. Tuż obok z uszkodzonego wieżowca
NeoNET-u wzbijały się kłęby czarnego dymu. Cokolwiek ten smok pozostawił za sobą, nie były
to szczyny. I prawdopodobnie oznaczało to kłopoty dla miasta.
Zanim osunął się w objęcia snu, shadowrunner zabukował jeszcze bilety na wczesny sobotni lot
do Seattle. Lepiej będzie się stąd zmyć, zanim zrobi się naprawdę gorąco.