darmowa publikacja

Transkrypt

darmowa publikacja
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.
CZTERYŻYWIOŁYSASZYZAŁUSKIEJ
Tetralogiakryminalna
tomI
Pochłaniacz
POWIETRZE
tomII
Okularnik
ZIEMIA
wkrótce
tomIII
Lampiony
OGIEŃ
tomIV
Czerwonypająk
WODA
Projektokładki:PawełPanczakiewicz/PANCZAKIEWICZART.DESIGN
Redaktorprowadzący:EwaOrzeszek-Szmytko
Redakcja:IrmaIwaszko
Redakcjatechniczna:KarolinaBendykowska
Składwersjielektronicznej:RobertFritzkowski
Korekta:DorotaRing
©byKatarzynaBonda
Allrightsreserved
©forthiseditionbyMUZASA,Warszawa2015
Fotografienaokładce:
las©DaveWall/ArcangelImages
kobieta©Kevron2001/Fotolia
Taksiążkajestfikcjąliteracką.
Ewentualnepodobieństwopersonaliów,postaci,zdarzeń,okolicznościniejestzamierzoneimożebyć
jedynieprzypadkowe.Natomiastniektóreelementyintrygisąprawdziweizostałyzbudowanena
podstawiedokumentówhistorycznych,aktsprawkryminalnych,InstytutuPamięciNarodowejbądź
zostałymiopowiedzianeprzezżyjącychmieszkańcówPodlasia.Pozatymhistoriaopisanawpowieści
możeniecoodbiegaćodrealiów.
ISBN978-83-7758-981-6
WarszawskieWydawnictwoLiterackie
MUZASA
Warszawa2015
WydanieI
FRAGMENT
NIEMACIAŁA,NIEMAZBRODNI
PamięcimojejbabciKatarzyny,
którazostałazamordowanaw1946roku
wpogromiewsiprawosławnychnaPodlasiu.
Mojejmamie–Ninie,
którawwiekusześciulatzostałasierotą.
Whołdziezajejhartducha,
któryodziedziczyłamwgenach.
Zmiłością
WedługEmpedoklesazasadębytutworzączterykorzeniewszechrzeczy,nazywaneteż
żywiołami,elementamilubpierwiastkami:powietrze,ziemia,ogieńiwoda.Elementytesą
wieczne,bo„to,cojest”,niepowstaje,nieprzemijaijestniezmienne.Zdrugiejstrony
zmiennośćistnieje,boniemapowstawaniaczegokolwiek,cojestśmiertelne,aniniejest
końcemniszczącaśmierć.Jesttylkomieszaniesięiwymianatego,copomieszane.
Słynnizaklinaczewężówposługująsięwłaśnieokularnikami.Naoczachwidzówstraszliwe
gadypotulnieją,posłusznemagicznejmocyzaklinacza.Rzeczpolegaczasemnazupełnie
prymitywnymchwycie:wężemająpourywanezębyjadowealbozaszytepyski.Niekiedy
zaklinaczjestuodpornionynadziałaniejaduprzezwielokrotnewprowadzaniedokrwi
minimalnychjegodawek.Czasamijednakzdarzasię,żezaklinaczaniechroninic,poza
mistrzowskąznajomościąpsychikiokularnikówiwirtuozeriąwobchodzeniusięznimi.
Nierzadkofakir,zbytpewnyswoichumiejętności,zapozornąwładzęnadwężempłacicenę
najwyższą–własnymżyciem.
V.J.Stanek,Wielkiatlaszwierząt
Jesteś„tutejszy”,jeśliprochytwoichprzodkówleżąwtejziemi.
Spistreści
Prolog
KOLA(2000)
STASZEK(1946)
DUNIA(1957)
PIOTR(1977)
ŁARYSA(1995)
JOWITA(1999)
JAKUB(2000)
DAWID(2014)
Posłowie
Podziękowania
Przypisy
Prolog
Sopot,maj2014
Kiedypotrzecimsygnalepodniósłsłuchawkę,nieodezwałasię,choćpowinnaspytaćoZofię.
W tle słyszała odgłos telewizora i śmiech dzieci. Wyobraziła sobie spotkanie rodzinne. Rosół
w wazie na stole, domowe ciasto na porcelanowych spodkach. Dzieciaki, nieświadome tego, czym
zajmuje się dziadek, który co roku udaje Świętego Mikołaja, robią z mieszkania tor przeszkód.
Z głośników huczy Tom i Jerry. Dorośli przekrzykują bohaterów kreskówki. Piją domową nalewkę
z gruszek. Służbowa broń, z wyjętym magazynkiem i zapasem dodatkowej amunicji, drzemie w szafie
pancernej.
–Zofiiniema–odezwałsiępierwszy.–Zawieźlijąnaporodówkę.
Sasza odetchnęła z ulgą. Kiedy odchodziła, jej oficer prowadzący miał już przepracowane
czterdzieścijedenlatsłużby,ale,jakwidać,wciążbyłnaposterunku.Jegopierwszywnukprzyszedłna
świat, kiedy ją werbował. Zauważyła wtedy zdjęcie niemowlaka na pulpicie jego komputera. Marcel,
wyjawiłzdumą,idodał:ajegosiostrawdrodze.Odtamtejporyzwracałasiędooficeraper„Dziadku”.
Pseudoszybkodońprzylgnęłoimówilitakwszyscy.Przezlatanieznałajegoprawdziwegonazwiska.Do
wczoraj.Liczyła,żeDziadekjeszczetegoniewie.Choćrazmiałanadnimprzewagę.
–Naporodówkę?–Saszasięuśmiechnęła.Terazjużoficernieodłożysłuchawki.Jestzbytciekaw,
czegoodniegochcebyłaprotegowana.–Acojejjest?
–Niewiem–mruknąłwedługdawnychinstrukcji.
Słyszałaterazświszczącyoddech,kaszlnięcieistuki.Musiałprzeprosićgości,wolnoprzemieszczał
siędoinnegopokoju.Kiedyzamknąłdrzwiizapadłacisza,chciaładodaćcośnausprawiedliwienie,ale
jąuprzedził.
–Książektelefonicznychjużniema.NaFejsbukumnienieuświadczysz.–Urwał.
–Atyskądmiałeśmójnumer,kiedywkręcałeśmniewsprawęIgły?
–Ażtakmocnaniejesteś.
–Racja–przyznała.–Aleteżmamswojesposoby.
– Jeszcze dwie sekundy i włączy się nagrywanie – ostrzegł ją. W jego głosie nie było wrogości.
Raczejrutyna.–Obojebędziemymielikłopoty.
Rozłączyłasię.Usiadłanapodłodzepoturecku.Zapaliła.
Ekran komputera zamigotał i przeszedł w stan uśpienia. Przez chwilę, zanim zamarł, na pulpicie
widziała twarz profesora Abramsa. Mieli do omówienia zaległe seminarium. Profesor martwił się jej
milczeniem.OdkilkudnipróbowałzłapaćjąnaSkypie.Napisałjejzdziesięćwiadomości.Pracowała,
alenajpierwchciałaskończyćostatnirozdziałiomówićznimcałośćdoktoratu.Obiecałasobie,żejutro
z samego rana dorwie go w instytucie. Papieros się kończył. Kiedy wstała, by zgasić go pod kranem,
zagrałJismTindersticks.Zerknęłanawyświetlacz.Numerzastrzeżony.Odebrała,zanimzacząłsięrefren.
–Jednopytanie–rzuciłabezwstępów.Wciążtrzymaławrękutlącysięniedopałek.–Jakabyłamoja
rolawsprawieIgły?IczyŁukaszpracowałdlanas?Mamprawowiedzieć.
– Nigdy cię oszukiwałem – odparł Dziadek. Głos miał spokojny. Mniej chropawy niż ostatnio.
Syczenia prawie nie było słychać. Zanim zadzwonił, musiał skorzystać z inhalatora. – Takie miałem
rozkazy.Pozatymtodwapytania.
Nabrałapowietrza.
–Łukaszwie?
–Nawetjaniewiemwszystkiego–zaczął,alezatrzymałsię.–Ajeślichodziociebie?Modliszka
diabelska.
Saszapodeszładolodówki.Nalałasobiezimnegomleka.Upiłałyk.Czekała.
–Awięc„CzerwonyPająk”tozasłonadymna?
–Byłemtegoprawiepewien,alepowszystkim,jakwyjechałaś,okazałosię,żetoniejestoczywiste.
CiotkaPolaka,żonaznanegoreżysera…Jedentelefonwystarczył.Wiesz,jaktosięzałatwia.Obstawiam
Sońkę, przydupasa Karpa. Dowodził wtedy ekipą sprzątającą. Potem lawina poszła niżej.
Dochodzeniowieczadbałoczystepapiery.Niemiałemnicdogadania.
–Pracowałdlanas?
–Miałobyćjedno.
–Czylitak–westchnęła.–Więcwrzuciłeśmnienaminę.
–Takbymtegonieujął–szybkoodbiłpiłeczkę.–Alejeślitakbardzochceszwiedzieć,toniesądzę.
–Ondalejtorobi.
Saszaprzysunęładosiebietabloid.Zokładkikrzyczałżółtytytuł:Bułkastrachu. Tekst zilustrowano
zdjęciem nieatrakcyjnej kobiety z oczami wytrzeszczonymi na widok monstrualnego hamburgera. Sasza
pośpiesznieprzerzuciłastronygazety.Naczwartejrozkładówce,wwąskiejszpalciezkryminałkami,dziś
ranoprzeczytałanotkęozaginięciuLidkiWrony,studentkiturystykizTarnowa.Sprawasprzedtrzechlat,
dotądniewyjaśniona.Dlamediówstarykotlet.Niezasługiwałnawetnatrywialnytytułizdjęcie.Saszą
jednaktainformacjawstrząsnęła.Kiedybyłazagranicą,nieczytałatabloidów.W„Polityce”oLidcenie
pisali.Dziśzmałejnotkidowiedziałasię,żewdniuzniknięciadziewczynazamieściłanaswoimprofilu
portalu społecznościowego artystyczną fotografię. To zdjęcie dziś każdy mógł znaleźć w sieci.
Wystarczyłowpisać:„LidkaWrona,zaginięcie”.KiedySaszatozrobiła,sparaliżowałoją.Natychmiast
rozpoznała unikatowy styl przestępcy. Wykonano je z góry. Piękny, malarski kadr, jak wyjęty z albumu
„Czerwonego Pająka”. Kontrastowe, wzmocnione w Photoshopie barwy grały tu rolę ważniejszą niż
fotografowanyobiekt.Lidkależaławczerwonejsukience,niczymwplamiekrwi,nataflizielonejtrawy.
Dziennikarz podpisujący się skrótem (PN) informował, że policja wykluczyła ostatni trop. Sprawę
umorzono z powodu niewykrycia sprawcy. Wciąż jest rozwojowa, zapewniał rzecznik. Ale dopóki nie
pojawią się nowe przesłanki, będzie leżała w Archiwum X, razem z tysiącem innych, nigdy
niewyjaśnionych.
–Tegoniewiemy–Dziadekodezwałsiępodługimmilczeniu.–Mogęcitylkopowiedzieć,żePająk
nie działał sam. Nie był to sprawca seksualny ani szaleniec psychopata, jak początkowo sądziliśmy.
Tylko ze względu na nagonkę medialną przesiewaliśmy informacje do publikacji. Siatka powiązań
sięgaławysoko.Znaczniewyżejniżmożeszpodejrzewać.
–Polityka?
– Nie tylko. W materiałach operacyjnych zaplątało się kilka znanych gęb biznesu. Dwie partie były
umoczone. Tyle że same pionki. Wyślizgnęły się. Nie doszło do oficjalnych zatrzymań. Nic przeciwko
dzieciom,jakzesprawąCentralniaka[1].Raczej–zawahałsię–takzwanaideawyższa.
–Krewihonor?
–Cośwtymstylu,alenieoni.
–Więcchodziokasę?
–Zawszechodziokasę,skarbie.
Sasza nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć. Idea wyższa mogła znaczyć wszystko. Rozumiała, że
mimooficjalnychzapewnieńozamknięciuśledztwaCBŚnadalmanatęsprawęoko.Gdybyznaleźlicoś
nowego,natychmiastwznawiajądochodzenie.
–Weźmieszmniedotego?
–Niemogę–zareagowałzbytgwałtownie.–Niedlatego,żeniechcę.
–Jużniepiję.
–Wiem,Sasza.
Nadźwiękswojegoimieniapoczułaukłucie.Zawszezwracałsiędoniej,używającsłużbowejksywy:
Milena vel Calineczka, lub bezosobowo numerem jej odznaki 1189. Zastanawiała się, czy wyjąć asa
zrękawa.AlejeśliDziadekdowiesię,żegozdemaskowała,możesięspłoszyć.Wzięłakartkęizaczęła
rysowaćmandalęzkwiatów.Samaniewiedziała,kiedynakartcepojawiłsięinicjał:K.W.
– Ostatnio musiałem prosić technika, żeby kupił za swoje pieniądze dysk zewnętrzny, na który
skopiowaliśmydanezesprzętupodejrzanego–mówiłtymczasemoficer.–Wiedziałem,żepotrzebnynam
dupochron,bojakbyśmycośznaleźli,klientmógłbysiębronić,żegowystawiliśmy.Alefirmaniedała
kasy.
–Żenujące.–Saszaniewierzyławłasnymuszom:naprawdęwdwudziestympierwszymwiekupolska
policjamiałatakieproblemy?
–Tosamoimpowiedziałem–zgodziłsięDziadek.–Staryażsięzapowietrzył.Gdybycośtambyło,
usłyszałem, zwróciliby założony wkład. Ale jeśli nie, nie mógłbym tego rozliczyć z budżetowych
pieniędzy.Okazałosię,żedupablada.Komputerbyłczysty.Zatotechnikmaterazwolnydyskzakilka
stów.Kupiłemmuflaszkę.Żadnątamsinglemalt.Uczciwegołyskaczazadwiepaczki.Tochybasiódma
tegotypuakcjawtymroku.Jakbyktoścałyczasbyłokrokprzednami.Dwalatarobotynamarne.Nie
wiem,czyktośklientaostrzegł.Byłempewien,żejesteśmywdomu.Amożetoodpoczątkubyłylewe
sanki? Słowem, mam w ręku same pomówienia. I kupę znanych nazwisk, bardzo znanych. Jak się
domyślasz, nikt nie puszcza pary z ust. Kilka zatrzymanych drobiazgów, które chciały sypać, nagle
kojfnęłowpierdlu.Samobójeoczywiście.
–Iwypadki–dodała.–Klasyk.
–Jakwidzisz,żadnegoargumentu,żebypowiększyćzespół.
–Mogępracowaćzadarmo–zapewniła.–Chcęrobićtenprofil.
–Słyszałem,żejesteśniezła,naprawdę–wszedłjejwsłowo.–Aletajemnicasłużbowa.Zresztą,nie
maciała.Ajakniematrupa…
–Exnihilonihilfit[2]–dokończyłazaniego.–Byłyjużprecedensoweprocesyskazujące,choćzwłok
nieznaleziono.
–Przyjdzieczas.Nieto,żecinieufam.
Nie wierzyła mu. Jednak z jakiegoś powodu z nią rozmawiał. Powiedział jej tak dużo. Między
informacyjną watą odczytała kontekst i oboje o tym wiedzieli. Zdawała sobie sprawę, że zaryzykował.
Czuła, że Dziadek jest w kropce. Może boi się o stanowisko? A może już wie, że wkrótce oddadzą tę
sprawękomuśinnemu.Naprzykładtemu,ktojąskutecznieschowa.Alezjakiegośpowoduwciążmówił.
Przewidywał zapewne, że wkrótce może być mu potrzebna. Wkrótce się spotkają. Czuła to. Nagle
przemknęło jej przez głowę, że znaczenie mogło mieć to, że zmienił się premier. Sprawa była
priorytetem, kiedy u sterów była ta konkretna partia. To oni dali zlecenie na intensywne prace CBŚ
iinnychsłużb.Wtedyniktnieżałowałnadyskizewnętrzne.
–Możeszmichybapowiedzieć–urwała.
–Jużzadużopowiedziałem.
–Doceniam–zapewniła.–Alemuszęwiedzieć.Prywatnie.
– To nie jest prywatna rozmowa. – Nagle zaczęło mu się śpieszyć. Przestraszył się? Byli na
wewnętrznympodsłuchu?Zcałąpewnością.
–Czybrałeśpoduwagę,żeŁukaszPolakjestniewinny?
–Typowinnaświedziećlepiej.Jaznimniespałemprzeztydzień.Niemamznimdzieci.
Zagryzławargę.
–Możesięmyliliśmy?
–Niewiem.
–Ajaksądzisz?–nieodpuszczała.–MamKarolinęijeśliposądzonogoniesłusznie…
Przerwała.Wrzuciłapetadokosza.Stanęłaprzedoknemipatrzyłanaswojeodbiciejakwlustrze.
–Tainformacjawieledlamnieznaczy.Zmieniawłaściwiewszystko.Wmoimżyciunie,aletosprawa
kluczowadlamojejcórki.Jużzaczęłapytaćoojca.Cojejmammówić?Wiem,żemnierozumiesz.Sam
maszdzieci,wnuki.
–Tonieon–wychrypiał.Usłyszałaodgłosinhalatora.Sercezaczęłobićjejszybciej.Zdawałosię,że
trwatowieki.–Wkażdymrazieniedziałałsam.Izpewnościąnieonbyłmózgiem.Alewjakimśstopniu
brałwtymudział.Namojegonosawie,ktozatymstoi.
–Stoi?–upewniłasię.–Tosięwciążdzieje?Miałamrację.
Trawazielonajakniedojrzałeawokado.Czerwonasukienka.Białe,krągłepiersiLidki.Rude,kręcone
włosy. Martwe oczy. Dziewczyna mogłaby być młodszą siostrą Saszy. Podobieństwo było uderzające.
Dlaczego dopiero teraz przyszło jej to do głowy? Hipoteza pewnie zbyt odważna, ale Załuska była
przecież profilerką. Musiała wziąć pod uwagę każdą ewentualność. Także tę, że „Czerwony Pająk”
porwałją,bowpisywałasięwprofiljegoofiar.Toniemógłbyćprzypadek.Włoskinakarkustanęłyjej
dęba.
Zanim zadzwoniła, wrzuciła jeszcze raz nazwisko zaginionej w wyszukiwarkę grafik Google. Była
prawiepewna,żezdjęciezrobionopośmierci.Choćniedasiętegoudowodnić,dopókinieznajdąciała.
– Kto? – rzuciła twardo. – Bo ty wiesz, kto jest prawdziwym „Czerwonym Pająkiem”. Chodzi
odowody.Czytak?
O dziwo, poczuła ulgę. Jakby ktoś zdjął jej z barków potworny ciężar. Czy jednak mogła zaufać
Dziadkowipotymwszystkim?
–ZapytajPolaka–wykpiłsię.–Możezdążysz,zanimgoskasują.Niewiemjakty,alejaniebędępo
nimpłakał.
Rozłączył się. Wybrała numer kontrolnie, ale, tak jak się spodziewała, „abonent był czasowo
niedostępny”.Mimotowstukałagowlistękontaktówpodnazwiskiem:KajetanWróblewski–Dziadek.
KOLA
(2000)
Prosiak leżał na metalowym stole racicami do góry. Ryjek miał wykrzywiony, jakby pośmiertnym
uśmiechem drwił z rozprutego brzucha. Mikołaj Nesteruk kończył jego wytrzewianie. Strzepnął resztkę
flaków do stojącego obok wiadra, przesunął je nogą. Zakręciło się wokół własnej osi, ale nie upadło.
Dobrze, otarł pot z czoła rękawem. Nie uśmiechało mu się dodatkowe sprzątanie. I tak żona zmyje mu
głowę,żeszlachtujeświniakiwgarażu,gdziezakażdymrazempowejściuczujezapachkrwi.Takasię
delikatna zrobiła, odkąd zamieszkali w mieście. Patrzcie ją. Jeść mięso każdy by chciał, ale zabić,
oprawićiupiecmusiktośinny.
Dawniejchłopsamradziłsobieześwinią,królikiemczysarną.Dozaszlachtowaniakurykobietynie
ważyły się wołać gospodarza. Brały ją za łeb i kładły na pieniek. Siekiera w domu zawsze była
naostrzona. Tępa znaczyła, że gospodarz zaniedbuje obejście, lenia ma za skórą lub pije w nadmiarze.
Aleteczasydawnominęły.Wniektórychdomachludzieniemielimałegotoporka,anawetporządnego
śrubokrętu.Donajdrobniejszejrobotywzywali„złotąrączkę”.Mikołajkrzyczałimwtedycenyzsufitu.
Kto dziś wie, że przed oprawieniem truchło trzeba zawiesić na haku, by z martwego ciała spłynęła
krew.Ażebysięniezmarnowała,zebraćjącodokropli.Czasamitejjuchybyłokilkapojemników.Na
Podlasiu czerniny się nie robiło. Czarna polewka wciąż znaczyła wypowiedzenie wojny, ale za to
kaszankaześwieżejkrwiikaszyschodziłapoświniobiciujakzłoto.
Nie ma już prawdziwych mężczyzn, mruczał pod nosem Mikołaj. Zresztą, kto brałby się dziś do
rzeźniczej roboty, skoro „ekologiczny prosiak bankietowy” z pobliskich zakładów mięsnych (cztery
kilogramy – mały, sześć czterdzieści – duży), zapakowany próżniowo w folię i z kolorową instrukcją
obsługi, kosztuje tyle samo co żywiec, a z żywca wnętrzności samemu trzeba wyjąć. Ale Mikołaj był
pewien, że nawet jeśli firma gwarantuje bezkonkurencyjność znakiem towarowym i walorami
estetycznymiorazsmakowymi,tonietosamocowyhodowananawłasnychziemniakachdomowaświnia.
PozatymwzględyestetyczneMikołajmiałwżopie.
Za kwadrans zacznie świtać. Na razie, w świetle stuwatowej żarówki, trudno było precyzyjnie
skończyć robotę. Nie miał pomocnika. Kiedyś świniobicie robiło się we dwóch. Jeden długim, ostro
zakończonymprętemwkłuwałsięwprostwsercezwierzęcia,drugipodrzynałgardło.Trzykwikiibyło
po zawodach. Dobrze wykonany ubój nie przydawał zwierzęciu cierpienia. Śmierć przychodzi
błyskawicznie,jeślirzeźnikznasięnarobocie.Mycie,opalanieiobróbkęmięsaprzejmowałykobiety.
Jeślitrzeba,zwoływałysąsiadki,kumy,dorastającecórki.Imszybciejmięsozostałoprzetworzone,tym
smaczniejsze były wyroby. On sam preferował kiełbasę „palcówkę” zalewaną w wiadrze rozgrzanym
smalcem. Stała w komórce całą zimę, aż do Wielkanocy. Nigdy nie zieleniała, jak dzisiejsze kupne
szynki.Innasprawa,żeniemiałasiękiedypopsuć.Znikałazwiadraprzyokazjiświąt,niedzieliwizyt
gości.Każdagospodynimiałaswojąrecepturęiprzekazywałającórkom,razemzresztątajemnicdomu.
Gdzietamjegocórkadotakiejroboty.NawidokkrwiMariolastawałasztywnonanogachitrzęsłasię
jakosika.
Na szczęście ta świnka nie była duża. Mikołaj sam sobie z nią poradził. Nie był tylko pewien, czy
zdąży z zamówieniem. Zanim nadzieje prosiaka kaszą gryczaną, słoniną i podrobami, wsadzi mięso do
dołu i je zapiecze, minie dobrych kilka godzin. Jak zwykle sam musiał wszystkiego dopilnować.
Weselnicyczekalijużwwykrochmalonychkoszulach.Zachwilępodjedziespecjalnyautokar,byzabrać
ichdo„restaurana”.Aonzrobotąwpółdrogi.
Rozległsięhuk.
Mikołaj zamarł, wsłuchał się w ciszę. Szosa była nieopodal. Pewnie opona komuś pękła, pomyślał,
i wrócił do pracy. Ale kiedy po chwili usłyszał jeszcze trzy podobne odgłosy, był już pewien, że to
wystrzałzbroni.Lasbyłzbytdaleko.Toniekłusownik.
Podszedłdowiadrazczystąwodą.Włożyłdoniegodłonie,opłukałmetodycznie.Wyszedłzgarażu.
Szarówka przed świtem skutecznie ograniczała widoczność. Ruszył na skuśkę, przez pole, do szosy.
Rozejrzał się. Pusto. Ale nie tylko on usłyszał ten dźwięk. W kilku domach rozbłysły żarówki. Kiedy
zrezygnowanyizły,żetraciczas,zawracał,dostrzegłkontursylwetki.Ktośbiegłnawpółschylony.
–Ratujcie!Ludzie!–zawołałostatkiemsił.Padłnakolanaijużsięniepodniósł.
Mikołajżwaworuszyłwstronęczarnejpostaci.Niebyłwstaniebiecszybciej.Miałjużswojelata.
–Ktowoła!?–wychrypiał,ztrudemłapiącoddech.–Cosięstało,człowieku?
–Zabili–wydusiłztrudemmężczyzna.Podniósłgłowę.
–Piecia?–szepnąłzszokowanyMikołaj.
Kucnął, rozchylił marynarkę niemłodego już mężczyzny. Ubranie rannego było zbroczone gęstą
czerwonąmazią.
–Ktocitozrobił?
–Niewidziałem–padłowodpowiedzi.
Musiał dostać w brzuch. Krwawił jak zwierzyna po uboju. Kaliber był spory. Broń myśliwska?
Strzelbanajeleniealbożubry.Samodziałka?Jednakulaprzebiłaobojczyknawylot.Dziurabyłanadwa
palce. Reszta pocisków nadal zapewne tkwiła w ciele. Mikołaj wiedział, co należy robić. W czasie
wojny nieraz miał do czynienia z postrzałem. Ściągnął z grzbietu koszulę, porwał ją na strzępy
ipróbowałzatamowaćsikającąkrew,alenieszłołatwo.Pracowałjakiśczas,ażsięzgrzał.Potzalewał
mu oczy. Kiedy wstępnie opatrzył ranę, pierwsze promyki słońca różowiły już niebo. Pogoda znów
będziejakdrut.
Mikołajwstał,chciałnatychmiastdotrzećdozabudowań.Wiedział,żewstarymmłyniejesttelefon.
By człowiek przeżył, pomoc powinna przybyć natychmiast. Wtedy leżący wyciągnął do niego rękę.
Chwyciłgorozpaczliwie,zacisnąłpięść.
–Ratujją,Kola–wyszeptałpobiałorusku.–Tamjestsamochód.Łarysawnimzostała.Nieżywa.
Mikołajpodniósłgłowę.Rozejrzałsię.Naszosieniebyłożadnegoauta.
Gdańsk,2014
Tarcza ruszyła z łoskotem, a podmuch powietrza uniósł ją do góry niczym falujący na wietrze
latawiec.Saszachwyciłaprawydolnyróg,rozprostowałaipoliczyłaotworypokulach.Uśmiechnęłasię
kącikiem ust, ale powstrzymała od komentarza. Nie puściła żadnego strzału. Wszystkie sześć trafień
w dolne partie sylwetki. Tak jak zaplanowała. Napastnik unieszkodliwiony, ale nie martwy. Odłożyła
rewolwer na blat niewielkiego stolika pokrytego filcem. Wysypała łuski. Musi zapamiętać, by wziąć
jedną na szczęście. Nie była na strzelnicy od ośmiu lat. To tak, jakby zaczynać trening od nowa. Choć
jazdynarowerzeteżsięniezapomina.
–Niezłeskupienie–pochwaliłjąinstruktor.–Toco,glock?Czyodrazukałasznikow?
Kobieta zdjęła okulary. Ściśnięte słuchawkami dźwiękoszczelnymi zauszniki powodowały ból.
Nadkomisarz Robert Duchnowski stał przy ścianie pokrytej instrukcjami „jak obezwładnić agresora”.
Uśmiechałsięzaprobatą.Kciukimiałwsuniętewkieszeniedżinsów.Wkraciastejkoszuliikowbojkach
wyglądałjakbohaterwesternu.Całeszczęście,żeściąłtenokropnywarkocz,pomyślałaZałuska.Włosy
miał teraz krótkie, zawsze zmierzwione. Choć straciły już całkiem swój naturalny kolor na rzecz
szlachetnej stali, wyglądał dużo młodziej, niż kiedy się spotkali przy okazji zabójstwa Igły. Wyciągnął
rękępokatalogzwyborembroni.Cmokałznacząco.
–Wolałabymcośdokobiecejdłoni–mruknęła.–Jakąśpszczółkę.
–Beretta?–zaproponowałDuch.
–Możebyć.Ispróbujęnadłuższymdystansie.
Odwróciła się, zmierzyła odległość. Stąd ledwie widziała tarczę, a co dopiero jej środek. Okulary
powędrowałynanos.
–Niespodziewałemsięinnejodpowiedzi–padłozzajejpleców.
Pokręciła głową jak matka rozbrykanego chłopca, która sama nie wie dlaczego, ale pozwala na
zabawęwłasnąosobąibezopamiętaniadajesięwodzićzanos.
–Takłatwocięzadowolić–odcięłasiędlaporządku.
–Myliszsię,aleskoroniechceszsięprzekonać–Duchzaśmiałsięprowokująco.
Instruktorzerkałnanichznadtarczyzniesmaczony.
– Dziesięć metrów to standardowa odległość – pouczył Saszę. Oznaczył pisakiem dotychczasowe
trafienia.–Dwadzieściapięćtodystansolimpijski.
– Skoro klientka nalega – Duch wszedł mu w słowo i nacisnął zielony guzik. Tarcza odjechała pod
ścianę.Instruktorruszyłdoswojegokantorka.
NastanowiskuobokfacetwbojówkachidesignerskimT-shirciewstyluvintagedestroyedwaliłraz
zarazemzkałacha.Wkolejceczekałjużjegosyn.Niemiałwięcejniżtrzynaścielat.Żonazniebieskimi
dredami z włóczki, skąpo odziana, ale nie goła, bo wytatuowana w kolorowe freski, wsłuchiwała się
w metaliczną kaskadę spadających na podłogę łusek. Wizyta na strzelnicy nie robiła na niej wrażenia.
Pewniemałżonekregularniezmuszałjądouczestnictwawswoimshow.Kobietacochwilawyjmowała
błyszczykikompulsywniemazałanimusta.Wprzerwachwpatrywałasięwczubkiswoichfioletowych
butów na niebotycznym koturnie. Sasza przyglądała się jej jak niecodziennemu zjawisku pogodowemu.
Odkleiłasięnachwilęodrzeczywistości.
Ocknęła się, kiedy na stoliku leżała już beretta 950 i zestaw naboi w plastikowym pudełku.
Przymierzyła niewielki pistolecik do dłoni. Leżał idealnie. Był czarny, lekko wytarty na krawędziach.
Śliczny, pomyślała bezwiednie. Przez moment zapragnęła go mieć. Czuła go lepiej niż poprzednie
modele. A może to czas spędzony na strzelnicy pozwalał jej wrócić do wspomnień, kiedy to zabawy
zbroniąbyływjejżyciunaporządkudziennym.Zawszebyładobrawprecyzyjnymstrzelaniu.Wolałato
niżwielkikaliberiefekciarstwo.
–Dobrzebyjejbyłowtwojejkieszeni–Duchtrafnieodczytałjejmyśli.
Pokręciłagłową.Podjęładecyzję.Owszem,wracadofirmy,znówbędziepolicjantką.Aletylkopoto,
by profilować. Zaliczenie strzelnicy jest konieczne jak ważne wyniki szczepień w branży spożywczej.
Takpozatym,nawetsłużbowo,żadnejbroni.Wyłącznieintelekt.Załadowałamagazynek,odbezpieczyła.
Stanęłaszerokonanogach,wyluzowałagórnepartieciała.Unieruchomiłatylkoramiona.Muszkaweszła
wszczerbinkę.
–Przymierzyłaśsię,zabawiłaś.Terazpokaż,copotrafisz–podjudzałjąDuch.Słyszałagowpołowie.
Słuchawkidobrzeizolowały.–Lewekółko:trzygwoździe.Iresztadoprawego–polecił.
Nieodpowiedziała,aleprzyjęładanedowiadomości.Jużpooddaniupierwszegostrzałuczuła,żenie
jest dobrze. Leciusieńka beretta uroczo dymiła przy wystrzale, ale była wyjątkowo niestabilna. A im
bardziej Sasza się skupiała, tym trudniej było utrzymać cel. Profilerka jak najszybciej chciała mieć ten
egzamin za sobą. Wreszcie magazynek był pusty. Oddała strzał kontrolny, odłożyła broń na blat. Tym
razemtoDuchpierwszyobejrzałwynik.
–Niejestźle–pocieszyłją.–Bierzkarabinikończymy.
Podeszła i zdziwiła się, bo mimo złego nastawienia puściła tylko dwie kule. Obie trafiły w czoło
napastnika.Resztaznalazłasięwewłaściwychmiejscach.TakjakpoleciłDuch.
–Zabiłamgo–westchnęłarozczarowana.
–Gdziedrwarąbią,wiórylecą.–Robertwzruszyłramionami.–Niewiedziałem,żejesteśtakdobra.
–Niestrzelałamodlat.–Udawałaskromną,choćbyłazsiebiedumna.
–Tegosięniezapomina.Jeśliwalkęmasięwekrwi.–Rozciągnąłustawuśmiechu.–Atymasz.Tak
właśniepodejrzewałem.
–Jakzwyklewszystkowiedzący.
–Jaktoduch–dodałcałyzadowolony.
Chwyciłakałasznikowa.Magazynekciężkochodził.Złamałasobiepaznokieć,kiedyładowałaostatnie
naboje,aleczułasięjużpewnie.Tylkokompletnymatołnietrafizkarabinudocelu–mawiałjejbyły
szef, a Sasza podzielała jego opinię. Początkowo nie kontrolowała odrzutu, szybko się jednak
dostosowała. Wiedziała, że po wyjściu ze strzelnicy będzie ją bolał prawy bark. Poszło nadzwyczaj
dobrze.Zulgązdjęłasłuchawki,roztarłaskóręzauszamiiwrzuciłaokularydotorby,nietroszczącsię
oszukanieetui.
–Czylibeznichnicniewidzisz?–droczyłsięzniąDuch.Aponieważnieodpowiedziała,przyjąłto
dowiadomości,jakofakt.
– Daj papierosa – poprosiła, kiedy byli już na zewnątrz. Wypalili po połowie w milczeniu, aż
wreszcieSaszapękła.
–Nieźleposzło!–Szarpnęłanadkomisarzazarękawkoszuli.–Musiszprzyznać.
Skrzywiłsię,choćwoczachgrałamukpina.
–Jeślitaksamopostaraszsięwponiedziałek…Mnietamniebędzie–zaznaczyłizadeptałpeta.–
Jesteśgłodna?
– Bo bez ciebie sobie nie poradzę? – Sasza zmarszczyła czoło na Sokratesa. Zaatakowała: – Ale
wstydziłeśsiępójśćzemnądochłopaków.
Zakreśliła ramieniem okrąg. Byli na terenie amatorskiej strzelnicy, w samym środku sosnowego
zagajnika. Na jednej ze ścian z bali wisiał afisz: „Wesela, komunie, bankiety okolicznościowe. TIP –
Tanioipraktycznie”.Najpierwsobiepostrzelają,apotemidąnabalangę.Alboodwrotnie,przemknęło
jejprzezgłowę.
– Było po drodze – skłamał Duch. – W poniedziałek pokażesz, co umiesz, i nikt nie będzie miał
wątpliwości,żejesteśgodnaetatuwmoimzespole.
Terazjużnaniąniepatrzył.
– Czyli to nie jest pewne? – Zwietrzyła podstęp i nadęła się jak amstafka. – To po co te wszystkie
pisma,raporty,podania?Niebędęsiędonikogołasić.
–Niewątpię–Duchstarałsięzałagodzićsytuację.–Alechciałbymtozobaczyć.JaksięłasiSasza
Załuska?Tomogłobybyćciekawe.
Roześmiałasię.Byłpierwszymmężczyznąoddawna,którypotrafiłjąrozbawić.Zakopalijużtopór
wojenny.Nadaljednak,mimoobopólnejsympatii,ichrozmowyprzypominałysztubackieprzekomarzanie
się. To on namówił ją, by wróciła do firmy. Pokazał, jak wiele w tym zalet. Kiedy go awansowali na
szefakryminalnego,zarezerwowałdlaniejwakat.Właściwiemiałaprzyjśćnajegomiejsce.Komendant
Waligóranierobiłprzeszkód.Ceniłją,anawetpolecałludziomzinnychjednostek.Gdybyniewspólna
propozycja Duchnowskiego i Waligóry, Sasza nie odważyłaby się nawet myśleć o powrocie. Złożyła
papiery, trafiła na kurs podstawowy do Piły i szybko napisała raport o tryb indywidualny, który Duch
pomógł jej załatwić swoimi kanałami. Pojechała do Piły kilka razy, zaliczyła, raczej w miłych
pogawędkachzwykładowcami,wszystkieegzaminyizostałaabsolwentkąkursupodstawowego.
Zawszełatwiejjestodejść,niżwrócić.Odejścietoskoknagłówkękuwolności.Ciachizałatwione.
Powrót oznacza wspinanie się po pionowej skale. W jej przypadku ponowne wykazanie się,
udowodnienie,żejestcośwarta.
Duch nie byłby sobą, gdyby nie postawił warunku: by zasłużyć na jego miejsce, musiała jeszcze
przejść przez to, czego nienawidziła: testy sprawnościowe i strzelnicę. Testy psychologiczne przeszła,
rzeczjasna,śpiewająco.Aletymbardziejczułabrzemię,żeniewolnojejzawieśćichzaufania.Waligóra
i Duchnowski za nią poręczyli. Wiedziała to, choć duma nie pozwalała jej przyznać tego głośno. Albo
robi się coś dobrze, albo wcale. Taką miała zasadę i tego się trzymała. Życie jednak najdoskonalej
weryfikuje nasze oczekiwania. Marzenia marzeniami, ale czasem trzeba zastosować taktyczny odwrót
i przegrupować siły. Jeśli coś pójdzie nie tak i nie wezmą jej do firmy, nie będzie rozdzierała szat,
zdecydowała.
To,cosobiewyobrażałaprzedprzyjazdemdokraju:komercyjnezlecenia,niepodległość,analizydla
sądu–praktycznieniewypaliło.Gdybyniepieniądze,któremiałajejrodzina,ztrudemwiązałabykoniec
zkońcem.WPolsceprofiler,jeśliniepracujewpolicji,niejestdopuszczanydopoważniejszychśledztw.
Trafiały się jej więc zlecenia lepiej lub gorzej płatne, ale to były rzeczy proste, przy których nie
wykorzystywała nawet w kilku procentach ogromu swojej wiedzy. Czuła, że się zwija. Traci pasję.
Zresztą,taknaprawdę,tęskniłazaregularnąsłużbą.Chciaławrócić.Zrozumiałatoposukcesiesprawy
Staroniów, jak nazywano w komendzie ostatnie poważne śledztwo, w którym brała udział i dzięki
któremuotrzymałaszansępowrotu.Niechodziłotylkoosatysfakcję,adrenalinęifakt,żerobiładokładnie
to,doczegobyłastworzona.Corobiłanajlepiejnaświecie.Rzeczrozbijałasięospokój.
Saszamiałaochotęstanąćwreszcietwardonaziemi.Czućpodstopamipodłoże,którejejnieumyka,
któregojestpewna,ibezobawpatrzećwdal.Dałasobieprawodobłędów,boniktniejestdoskonały.
Musiałajednakodzyskaćhonor.Atomożnazrobićtylkowmiejscu,gdziesięgostraciło.
–Idziemy.–Zgasiłapapierosa.–Niezobaczysz,jaksięłaszę.Nigdy.
–Nigdytojaniebędębogaty.
–Wystarczy,żejajestem–odparła.–Icomiztego?
Duch zaparkował na zakazie, a przed przednią szybę włożył plakietkę zaświadczającą
oniepełnosprawnościkierowcy.Saszaprzyglądałasiętemuzniedowierzaniem.
–Nosiłbyśzesobąchociażlaskę–fuknęła.
–Przecieżwziąłemcięzesobą.
–Niezamierzambraćudziałuwtwoichwygłupach–odparowała.–Wkońcuciędorwą.
–Jużbierzesz.–WodpowiedziwcisnąłjejdorąklegitymacjęsympatykaCBŚonumerze0184/2013.
Patrzyłanakawałekplastikuszczerzerozbawiona.Dokumentbyłcałkowiciefikcyjny.Saszanienależała
do żadnej organizacji. Po powrocie do Polski nie zapisała się nawet do Polskiego Towarzystwa
Kryminalistycznego.
–Skądmiałeśmojezdjęcie?
–Jesteśwbaziesygnalitycznej–skłamał.
–Mamnadzieję,żewtejsamejbaziejestteżtwojeDNA.
–Nawetwkilkuwersjach.
Roześmiałasięipatrzyłamuwoczydotąd,ażzdecydowałsięodpowiedziećszczerze.
–Noprzecieżzdokumentów,którezłożyłaś.Dałemsekretarcedozeskanowaniaikazałemwyrobić.
Toniejestnielegalne.Poniekąd.
–Poniekąddziękuję.–Wrzuciłaplakietkędotorby.–Przydasiędoparkowaniaprzedkomendą.
Stanęlinaprzejściu.Ruchbyłsłaby,więcSaszachciałaprzebiecnaczerwonym,aleDuchchwyciłją
zaramięizmusił,bywzorowozaczekałanazmianęświateł.
–Jednakobywatelpraworządny–kpiła.–Niewierzę.
–Jakieśzasadytrzebamieć.
–Naprzykładjedną.
–Jednąmam.Jestemniepoprawnymmonogamistą.
Rozbłysłozielone.
Byłasobota,dzieńodwiedzin,więcprzedbramągdańskiegoaresztunaKurkowejkłębiłasięmasakobiet
zpakunkamiowiązanymiregulaminowymsznurkiemiodświętnieubranychdzieci.SaszaiDuchmielitam
dziś do załatwienia dwie sprawy. Każde swoją. Duchnowski szedł do informatora na oddział męski,
Załuska – na kobiecy. Tydzień temu przywieziono do Gdańska Marzenę Koźmińską, ps. „Osa”, jedną
z najsłynniejszych polskich zabójczyń. Sasza chciała skorzystać z okazji i jeszcze raz pomówić ze
skazaną. Kiedy Koźmińska była na Zamku, jak nazywano grudziądzką fortecę, trzykrotnie odmówiła
profilerce wywiadu psychologicznego. Teraz miała zeznawać w procesie byłego wspólnika. Sasza
przewidywała,żejestrozbita,boRafałGromek,ps.„ElektrykzWąbrzeźna”wychodzijużnaprzepustki,
a wkrótce czeka go wokanda przed sądem penitencjarnym. Wyglądało na to, że Elektryk ma szansę na
zwolnienie warunkowe. Ożenił się w więzieniu, spłodził nawet dziecko. Miał do kogo wracać,
aczekającazabramąrodzinaprzydawałamuwielepunktówdopozytywnejprognozykryminologicznej.
Marzena nie ma widoków nawet na przeniesienie na oddział otwarty. Wciąż uchodziła za jedną
zgroźniejszychpolskichwięźniarek.Saszazamierzaławykorzystaćtenfaktinamówićprzestępczyniędo
udziałuwjejprojekciebadawczym.DoktoratZałuskiejbyłjużprawieskończony.ProfesorTomAbrams
niekryłzadowoleniazwynikówjejbadań,alegdybydorzuciładotegomiodujeszczesprawę,mogliby
liczyćnagrant.Saszauwielbiałabyćnajlepsza.
Wprowadzono ich do śluzy, pomieszczenia monitorowanego przez kamery, do którego wpuszczano
maksymalnie trzy osoby. Oczekujący bliscy skazanych wykrzykiwali przekleństwa, kiedy Sasza i Duch
przeciskalisiębezkolejki.
Teraz siedzieli na plastikowych siedzeniach bez oparć, w milczeniu czekając, aż zajmie się nimi
strażnik. Duch strzelił z kostek dłoni, choć wiedział, że Załuską przyprawia to o dreszcz obrzydzenia.
Dała się jednak sprowokować i odwróciła ku niemu głowę. Nadkomisarz patrzył na nią z uniesioną
brwią.Niebyławstaniewyczytaćzjegotwarzy,coknuje.
–Co?–odezwałasięgburowato.
Pochyliłgłowę.Dźgnęłagowięcłokciemwbok.Udał,żegookrutnieskrzywdziła.
–Gadaj.
–Jesteśgłodna?
–Jużpytałeś.–Wzruszyłaramionami.–Jeszczeniewiem.Aco?
–Możeskoczymypotemnapizzę–zacząłiurwał.–Czycoś?
–Czycoś?–Przekrzywiłagłowęrozbawiona.–Łasiszsię?
–No.–Rozpromieniłsię.–Ijakcisiętopodoba?
Przełknęłaślinę,zamrugałapowiekamiipoczuła,żesięrumieni.Zaskoczyłojąto.Zupełnietegonie
kontrolowała.
– Jak tylko się stąd wydostanę, muszę wyjechać z miasta – szepnęła. – Chcę zamknąć, wyczyścić
pewnesprawy,zanimwejdęnaostrowrobotę.Muszętozałatwićteraz.Właściwiejutroodziesiątej.
– O dziesiątej? – powtórzył Duch. Z trudem ukrywał zawód. – Ja jutro o dziesiątej nie ruszam się
z wyrka. Zamierzam pierwszy raz od miesiąca wyspać się porządnie. Mam wygodne łóżko, ale roboty
tyle, że głównie zezowaty kocur je użytkuje. Oczywiście niezgodnie z przeznaczeniem. Nie licząc
obsikiwania.
Tymrazemnieudałomusięjejrozśmieszyć.
–KarolinapojechałazbabciąnaKretę–ciągnęłaSasza.–Codzienniewysyłająmizdjęcia.Dobrze
siębawią.Chcędomknąćdrzwi.Terazalbonigdy.
Duch bawił się kluczykami do auta. Widziała, że zmarkotniał. Niesłusznie zinterpretował jej
odpowiedźjakokolejnegokosza.
– To sprawa osobista – podjęła wątek. – Dziś w nocy powinnam dojechać na drugi koniec Polski.
Hajnówka,naskrajuPuszczyBiałowieskiej.Osiemgodzinjazdyjaknic.Takwkażdymraziemówimój
GPS.Potrzebujędwóchdniiwracam.Apotymcholernymegzaminiechętnie.Może.Alebezłóżka.
Patrzylinasiebiewmilczeniu,apotemjednocześniesięuśmiechnęli.
–Znówsięnieudało–westchnąłDuch,skutecznieudajączawiedzionego,aleoczymusięśmiały.
–Błyskiemtozałatwię–zapewniła.
Duchnowski wyciągnął w jej kierunku dłoń. Spięła się. Starała się uspokoić przyśpieszony oddech.
Alekiedypołożyłnajejrękuswojąwielkąkościstąłapę,poczuła,jakpokoniuszkiuszuznówoblewają
rumieniec. Dotknął jej tylko na chwilę i bardzo delikatnie. Kiedy zabrał rękę, zobaczyła wysłużoną
berettę,kaliber9,5mm,zamatorskiejstrzelnicy.Zaniemówiła.
– Nie ukradłem – zachichotał Duch. Sasza zaś pomyślała, że ten szpakowaty czterdziestopięciolatek
mawsobiecośzrozbrykanegochłopca.Kiedyśniedostrzegaławnimaniodrobinyczaru.Czyażtaksię
zmienił? Czy to raczej ona przeszła metamorfozę? – Należała do mojego ojca. Pamiątka rodzinna –
wyjaśnił.–Przyniosłemdlaciebie.
–Nienoszębroni–zaprotestowałabezprzekonania.–Niemuszę.
Spodziewałsięinnejreakcji.Byłwyraźnieskonfundowanybrakiemjejzachwytu.
–Poćwiczyszwtymlesieprzedegzaminem.Czyjak?
–Czyjak?
–Toprezent–uciął.–Zaległy,gwiazdkowy.Poniekąd.
–Apozwolenie?
–Grzecznieleżywmoimbiurku.–Puściłdoniejoko.–Tylkoamunicjiniemam.
–Itaksiędługoprzyzwyczajam.–Ważyłaberettęwdłoni,poczympołożyłanakolanachitylkosię
w nią wpatrywała. – Jak sobie kupiłam zmywarkę, obserwowałam ją dwa tygodnie, zanim włączyłam
pierwszyraz.Dobrze,żeniemaszamunicji.Niebędęnarazieużywać.
–Wcaleawcale?
Rozciągnęłaustawuśmiechuipowtórzyłasłowanadkomisarza,naśladująctembrjegogłosu:
–Poniekądwcale.
WtedyDuchnowskirozwinąłdrugądłońiprzesypałdojejkieszenigarśćnaboi,jakbytobyłycukierki.
–Żartowałem.Jednakdrzemiewemniekleptoman.–NachyliłsiędouchaSaszy.Poczułajegowodę
kolońską, zapach skóry i papierosów. Natychmiast zakręciło jej się w głowie. Z trudem się skupiała.
Kiedymówił,czułaciepłowokolicyucha.Prawiejejdotykał.–Śladyzbrodnizatarłem,bezobaw.Nas
niedogoniat.
Sasza wybuchnęła śmiechem i z trudem się powstrzymała, by nie przytulić się całym ciałem do
rozłożystegodrzewa,jakimwpoprzednimwcieleniumusiałbyćDuch.
–Śliczna–zdołaławydukać.
–Wiem–oświadczyłzdumą.–Dlategopasujeciedosiebie.
Terazobojebylispeszeni.Saszaodsunęłasięnabezpiecznąodległość,schowałaberettędokieszeni.
Odetchnęlizulgą,kiedyotworzyłosięokienkodyżurkiiwezwanoichdobramy.
Strażnikwydałimdokumenty,identyfikatory,achwilępóźniejdołączyładoniegokobietawmundurze.
Przedstawiła się jako major. Niestety, Załuska nie dosłyszała jej nazwiska. Była zbyt skołowana
zachowaniemDucha.Wyraźniezniąflirtował.Cogorsza,sprawiałojejtoprzyjemność.Pochyliłagłowę
istarałasięwziąćwgarść.
Szefowa wszystkich szefów ochrony damskiego więzienia nogi miała odziane w śnieżnobiałe
pończochy, blond włosy ufryzowane jak aktorka grająca Niemkę w serialu komediowym ’Allo ’Allo.
Sasza bez trudu wyobraziła ją sobie z pejczem i w lateksie. Zaraz też w myślach ochrzciła ją roboczo
Helgą.Toimięzresztąidealniedoniejpasowało.Kiedyśmusiaławyglądaćjaknordyckakrólowa.Dziś
przytyła i z dawnej świetności została jej wyłącznie dyscyplina, którą z namaszczeniem wprowadzała
wżyciekażdejnapotkanejistoty.Terazmetodyczniewyjmowałaplastikowepojemniki,któreustawiłana
ladzieprzedSasząiDuchem.
–Broń,gaz,telefonykomórkowe.
Załuska włożyła do pudełka berettę, a potem ostrożnie przesypała naboje. Duch umieścił w swoim
służbowegoglocka.Strażnikzoddziałumęskiegobyłmniejszymsłużbistą,alemożewięzień,doktórego
szedł Duch, nie uchodził za niebezpiecznego, bo Saszy zabrano nawet pilnik do paznokci i plastry.
Klawisz Ducha leniwie wskazał kowbojską klamrę paska nadkomisarza, ale o dziwo nie kazał mu nic
zdejmowaćizarazzaprosiłgodokraty.TymczasemHelgaobejrzałakażdykawałekgarderobySaszy.
Duchznikałjużwasyścienaoddzialemęskim,podczasgdystrażniczkanadalwnikliwieanalizowała
zawartośćpodeszwybikerówZałuskiej.
– Przecież nie mam tu ukrytego scyzoryka – narzekała profilerka, ale posłusznie zdjęła obuwie
ipołożyłanaprześwietlarce.
–Tylkosięniespóźnij!–krzyknąłDuchnaodchodne.–Poniedziałek,godzinaósma.Następnafurtka
transferowa otwiera się dopiero jesienią. Ale dobrze będzie. Po południu świętujemy powitanie
wrodzinie,oileniebędężałował,żenieumarłemjużwniedzielę,boWaligórarobiimieninyzaległe
sprzedroku,azapowiedziałpółkilo„DuchaPuszczy”i„WygaszaczaEkranu”naryło.Obiecałaś.
–Tosięjeszczeokaże.–Saszaporuszyłapalcamiustóp.Staławciążnabosaka,aposadzkawięzienia
nie zachwyciłaby inspektorów sanepidu. Zwróciła się do Helgi i spróbowała zażartować: – Chyba nie
udajęsiędoHannibalaLectera?
–Właśnie,żetak,mojadroga–odparłaHelga,nieprzerywającsystematycznegoprześwietlaniatorby.
Zatrzymała obraz, bo zauważyła przedmiot w kształcie szpikulca. Na polecenie strażniczki Sasza
wygrzebała breloczek do kluczy. Pokazała. Kobieta prawie wyrwała go profilerce z rąk, obejrzała
z każdej strony, jakby mógł być w nim ukryty składany pistolet, po czym umieściła w pudełku
depozytowym.
–Alkohol,narkotyki?
Załuska uśmiechnęła się tylko ironicznie. Ale Helga nie umiała czytać emocji z twarzy, bo dalej
zachowywała się jak robot. Teraz odpięła pasek od torby. Zakręciła go na przegubach i sprawdziła
skuteczność jako narzędzia do duszenia. Sasza usłyszała brzęknięcie sprzączki o plastik. Od tej chwili
przestałojącokolwiekdziwić.Odwiedziłajużwszystkiepolskieareszty,wktórychodsiadywaływyroki
zabójczynie, ale takiej kontroli nie przeprowadzano nigdzie indziej. Nawet kiedy Helga wyjęła
dezodorant, otworzyła, prysnęła dwukrotnie i wykrzywiła twarz, bo zapach jej nie odpowiadał, Sasza
wciążstałabezruchuiwpatrywałasięwoddziałową,jakbycodziennieszturmowałafortece.
–Ato?–Wskazałanaekraniedługi,ostrozakończonyprzedmiot.
–Zwykłyołówek.Mazłamanygrafit,jeślitopaniąinteresuje.
–Ztymnapewnoniewpuszczę–burknęłaHelga.
Ołówekpowędrowałdodepozytu.Arazemznimkolejno:zapalniczka,taśmaklejąca,gumadożucia,
notes.
–Notes?–niewytrzymałaZałuska.–Tochybajużprzesada.
Helgawskazałależącewpudełkuprzedmiotyiwyjaśniłacałkiempoważnie:
– Pasek: próba uduszenia współosadzonej. Zapalniczka, dezodorant, taśma klejąca, guma do żucia:
zrobiła z tego miotacz ognia. Moja zmienniczka do dziś jest na zwolnieniu. Ołówek, notes: usiłowanie
oślepienia.
RozbawionaSaszapodniosłaołówekitrzymającgonasztorc,pokazałagestciosuwoczodół.
–Nibytak?
Helga zatemperowała ołówek, roztarła grafit w notesie, otrzepała nadmiar i wykonała gest, jakby
wcierałasobiegrafitdooka.
–Trzynaścieosób,odkądjąprzywieźli–oświadczyła.–Niktniechcezniąsiedzieć.Tłuczesiępo
celi,pajacuje,apotemnagleatak.Wszystkojednokto.–Przejechałapalcempogardle.
Uśmiechzastygłnatwarzyprofilerki.
–Przecieżsiedziodlat.Ostatnioniebyłonaniąskarg.PrawiespotkałamsięzniąwGrudziądzu.
Helgatylkowzruszyłaramionami.Najejtwarzyzagościłgrymaspolitowania,którymiałbyćzapewne
uśmiechem.
–Wejśćzpanią?
–Poradzęsobie.
–Damjąlepiejdosalidlaniebezpiecznych–postanowiłaHelga.
Zabrałapudełko,alezmieniłazdanieizażądałacałejtorby.OddałaZałuskiejtylkobuty.KiedySasza
wkładała bikery, rozległ się dźwięk krótkofalówki. Strażniczka natychmiast zgłosiła współrzędne
swojegomiejscapobytu.
–Wypadekwszwalni–padłozgłośnika.–OddziałowaPdwadowyjściadwadzieściatrzy.Sąranne.
–Doprowadzęgościaiprzejmęjetam.
Ruszyłydokraty.
Nakońcudługiego,pozbawionegookienkorytarzawidaćbyłoschody,adalejprzejściedokolejnego
budynku.Tamsięzatrzymały.Słyszałyjużkrzykihordynabuzowanychkobiet.Helgawpisałanatablicy
przywejściukilkanumerów.Bramatrzasnęła,alenadalstaływmiejscu.Czekały.Nagletużpodstopami
Saszy spadł z góry niedopałek. Załuska podniosła go i, mimo pełnego potępienia wzroku strażniczki,
zgasiłanalamperii.Petaumieściłanaparapecie.Kiedypodniosłagłowę,uszczytuschodówzobaczyła
watahękobiet.Byływróżnymwieku,oróżnejurodzieituszy.Częśćobandażowana.
–Sąmojekrólewny–oświadczyłaklawiszkaztroską.
Saszaobrzuciławięźniarkijednymkrótkimspojrzeniem.Onezaśwpatrywałysięwniąwskupieniu
godnym byka szykującego się do ataku na czerwony fragment tkaniny. Jedna z nich, najmłodsza
i najładniejsza, gwizdnęła przeciągle. Sygnał został odczytany przez resztę jako zachęta do niemego
ataku. I choć niesubordynowana więźniarka natychmiast dostała pałką po plecach, w drugim szeregu
rozległ się szyderczy chichot, a z tyłu słychać było pomruki. Na plan pierwszy wystąpiła potężna,
rozczochrana i spocona postać, którą z trudem dałoby się zakwalifikować do przedstawicielek płci
pięknej. Z powodzeniem wcieliłaby się za to w rolę Rumcajsa i to bez żadnej charakteryzacji. Na
ramieniumiałaogromnyopatrunek.Ranamusiałabyćświeża.Gazaprzesiąkłaiporamieniuażdołokcia
spływaławąskastrużkakrwi.Kobietaniezwracałanatendetaluwagi.Zaplotłapotężnedłonienakarku.
Wywracałabiałkamioczu.Wreszciezaczęławykonywaćobsceniczneruchybiodrami.
– Żanet, nie popisuj się. – Strażniczka przyłożyła jej pałkę do podbródka. – Na nikim nie robi to
wrażenia.
Rumcajs potulnie cofnęła się pół kroku. Tymczasem z góry wciąż schodziły kolejne kobiety. Nie
mieściłysięjużnaschodach,więcHelgadałaimznak,bytezprzoduustawiłysiębliżejniejiZałuskiej.
Chwilę potem wokół Saszy nie było wolnego miejsca. Więźniarki zapełniły całą śluzę. Profilerka
słyszała, jak szepczą między sobą. Inne bez zażenowania wskazywały ją sobie palcem. Tylko te
zdominowane,niższewhierarchii,stałybezruchu,anaichapatycznychtwarzachniemalowałasiężadna
myśl.
–Ładna–padłoztylnejpartiitłumu.–Weźmyjąsobienazamek.
Saszastarałasięignorowaćkomentarze,choćniebyłotołatwe.Wiedziała,żeprowokująjąznudów,
dlaczystejrozrywkiitaknaprawdęnicdoniejniemają.Alekiedypochwiliktóraśniemalchwyciłają
zakrocze,odruchowouchyliłasięgwałtownie,twarzwykrzywiłgrymasstrachu.Gestpotobyłwłaśnie
zamarkowany,więczebrałgromkirechotzamiastaplauzu.ZarazpotemtużobokZałuskiejznówwyrosła
kobietazopatrunkiem.
–Patrz,księżniczko–uśmiechnęłasiępojednawczo.DopieroterazSaszazorientowałasię,jakbyła
potężna. Musiała mieć niemal dwa metry, bo przewyższała profilerkę o blisko dwie głowy. A potem
teatralniezerwałaplasteriodsłoniłaświeżesamookaleczenie.–Wolnegodaćnamniechciały,suki.
NaratunekprzyszłaZałuskiejstrażniczka,któraprowadziławięźniarkizeszwalni.
–Starczy,Żanet–powiedziałaznudzona.–Wracajdoszeregu.
Podeszła do Helgi, podpisała dokument i dalej już białopończocha wyprowadziła stado kobiet na
dziedziniec. Loki podrygiwały jej w rytm marszu. Pod jej dowództwem żadna nie ośmieliła się nawet
pisnąć.AleSaszyjeszczedługowydawałosię,żewciążsłyszyichszepty.Drugastrażniczkabyłamilsza,
nawet się uśmiechała. Ponownie przeszukała profilerkę i wprowadziła ją do małego pomieszczenia,
wpołowieprzeszklonegojakakwarium.
PodrugiejstroniekubikazpleksiczekałajużMarzenaKoźmińska,októrątakbezskuteczniezabiegała
dotądSasza.Napierwszyrzutokaniewyglądałananiebezpieczną.Takieosobyspotykasięwurzędach,
napoczcie.Pełnoichwpośredniakachiwalejkachparkowych,kiedytojednocześniepalącpapierosa
igadającprzeztelefon,pchająwózkizdziećmi.Trudnobyłowiarygodnieoszacowaćjejwiek.Ot,nieco
zaniedbana ciocia, babcia, matka. Równie dobrze mogła być każdą z nich. I zapewne była. Szczupła,
proporcjonalnie zbudowana szatynka. Z twarzy byłaby podobna do nikogo, gdyby nie lekki zez, który
tylko dodawał jej uroku. Na nosie tanie okulary sklejone taśmą przy zauszniku. Włosy obcięte na
grzecznegopazia.Schodzoneklapkiwłożonenaśnieżnobiałe,choćwytartenapiętachskarpety.Nogawki
pomarańczowego uniformu dla niebezpiecznych, podwinięte do kolan, ukazywały chude, białe jak ser
iwydepilowanełydki.
Sasza nie poznałaby morderczyni, gdyby spotkała ją na ulicy. W niczym nie przypominała tej blond
dresiary, którą zapamiętała ze zdjęć operacyjnych po aresztowaniu za zabójstwo warszawskiego
maturzysty.Aletobyłaona.Mózgbandy.Osa.PierwszaijedynajakdotądwPolscekobietaskazanana
dożywociebezmożliwościwyjściapotrzydziestulatachnawarunkowe.Jejwykształceniekończyłosię
na ośmiu klasach szkoły podstawowej, ale w trakcie badań psychologicznych ujawniono, że iloraz
inteligencji Koźmińskiej wynosi 178 IQ. Gdyby się kształciła, bez trudu skończyłaby studia. Była
doskonałym strategiem, miała zdolności komunikacyjne i osobowość przywódcy. Zdiagnozowana
psychopatka.Typadroginiczny,którychpełnodziśnamenedżerskichstanowiskachwkorporacjach.
Tyle że Marzena pochodziła z patologii, oswajano ją z agresją od dziecka i innego życia nie znała.
Żyła z przestępstw aż do zatrzymania. Nigdy nie dotknęła narzędzia zbrodni. Nie zadała ciosu. Nie
uczestniczyła w samym akcie zabójstwa, w torturach zaś brała udział tylko jako widz. Zwykle stała
z boku, zawsze czujna. Pilnowała, by mokrą robotę wykonano zgodnie z jej planem. Na wykonawcę
zabójstwa typowała mężczyznę, który był jej aktualnym kochankiem lub liczył, że Osa go do siebie
dopuści.Jakichuwodziłazeswojąurodą,araczejjejbrakiem,pozostawałodlawszystkichtajemnicą.
Przezlatabyłazbytsprytna,bydaćsięzłapać.Operacyjnitwierdzili,żenakonciemawieleprzestępstw
przeciwkożyciuizdrowiu,choćudowodnionojejtylkojedno.Nigdysięnieprzyznała.
– Nie zgadzam się – powiedziała na powitanie Marzena i uśmiechnęła się szeroko do gościa,
odsłaniającbraktrójki.
Sasza usiadła na przygotowanym taborecie. Nie wiedziała, co zrobić z dłońmi, więc włożyła je do
kieszenikurtki.WtylnejkieszenidżinsówczułauwierającąpaczkęR1.Wyjęłająiprzełożyładokieszeni
na piersi. Strażniczka zabrała jej zapalniczkę, ale w tym pomieszczeniu i tak panował zakaz palenia.
Kameraobserwowałajecałyczas.
–Naco?–Załuskaniezamierzałabyćmiła,choćzezdenerwowaniaczułalekkiemrowienienakarku.
Nie przyszła tutaj o nic prosić. Liczyła, że uda jej się rozdrażnić więźniarkę. Wybić ze złudnego
spokoju i choć na chwilę zedrzeć maskę Osy. Potem zobaczy, czy nadarzy się okazja do zastosowania
innejstrategii.Najpierwmusiałamiećpewność,żewartokruszyćkopięotakiegzemplarzdobadań.
–Nanicsięniezgadzam–padłozzaszyby.–Jestemniewinna.
– Więc obie tracimy czas? – Sasza wyjęła ręce z kieszeni. Dostrzegła czarną smugę na nadgarstku.
Roztarłajądoczystaiwskazałakubikzkuloodpornejpleksi,któryjedzielił.–Idlaczegojesteśwtym
czymś?
Marzena butnie uniosła podbródek. Ale gdy się odezwała, Sasza wyczuła kontrolowaną miękkość.
Tegotypuosobynierobiąnicforfree.Profilerkautwierdziłasięwprzekonaniu,żeniewartospuszczać
ztonu.Koźmińskamiaładoniejinteres.
–BadałaśSzymona–oświadczyławięźniarka.–Tomojadobraznajomaspodceli.
–Nieźlewypadła.
–Płaciszcoś?
Saszazaprzeczyła.
– Ale kawę i papierosy ci przywiozę. Mogę filmy załatwić, książki. Nie wiem, czego potrzebujesz.
Jestemnaukowcem.
–Gównoprawda.–Saszaspłoszyłasię.–Jesteśgliniarą.Czujęto.
–Tomaznaczenie?
Marzena rozsiadła się wygodniej. Rozpięła uniform. Pod spodem miała zielony podkoszulek
w haftowane kwiatki z brokatem. Opinał kształtny, wydatny biust. Może to był jej tajny wabik. Dekolt
odsłaniałśladposamookaleczeniu.Ranababrałasię,wyglądałaodrażająco.
–Ściemniłaśdziewczynom.Trochęsąwkurwione.Niechciałygadaćzpsami.
–Sytuacjabyławtedyinna–zaczęłaSasza,leczzrezygnowała.Nieczułasięwobowiązkutłumaczyć
przedosadzoną.
–Mnietopasuje.
Koźmińska wyciągnęła z kieszeni zmiętą fotografię i przytknęła ją do szyby. Zdjęcie przedstawiało
dwiemłodekobiety:ładnąinieładną.Obieszczupłe,opalone,uśmiechnięte.Obejmowałjemężczyzna.
Na ręku miał złotą omegę lub niezłą jej podróbkę. Przystojny, ale już niemłody. Przed nimi stał ruski
szampanIgristojeikryształowekieliszkioraznapoczętamakrelanagazecie.
–Toja.–Marzenawskazałabrzydulę.Potemprzesunęłapalecnatęładniejszą.–AtoMonika.Ale
wszyscywrobocieznalijąjakoJowitę.MonikaZakrzewska.Ambafatima.Kojarzysz?
Sasza znała akta zabójczyni. Bez trudu domyśliła się, kim jest ślicznotka ze zdjęcia. Pracowała
z Marzeną w osiedlowej agencji towarzyskiej na warszawskim Bródnie. Uchodziły za przyjaciółki.
Którejśniedzielidziewczynawsiadłazdzieckiemdobiałegomercedesatypuokularnik,którypodjechał
poddomjejmatki,izniknęłabezśladu.Polatach,wtrakcieśledztwaozabójstwomaturzysty,sprawajej
zaginięcia wypłynęła ponownie. Jeden ze wspólników Marzeny poszedł na współpracę. Dostał za to
krótszy wyrok. Zeznał, jakoby Koźmińska chwaliła się, że zleciła zabicie przyjaciółki, ponieważ ta
odbiłajejchłopaka.CiałaZakrzewskiejnieznalezionododziś.
–Atentokto?–SaszawskazałatańsząwersjęBrosnanazezdjęcia.
–Niewiem,jaksięnazywa.Aledajęgłowę,żewie,ktoskasowałMonikę.Chcę,żebyśznalazłatego
klientaipozdrowiłagoodemnie.
Zapadłacisza.
–Pracowałynadtąsprawątrzyekipy–odezwałasiępodłuższejchwiliZałuska.–Jakmamdokonać
tegosamaitopotylulatach?
–Jesteśpsem.Typomożeszmnie,jadamcimateriałnaNoblaczycotamrozdająpsychiatrom.
Saszawstała.
–Tendilnieprzejdzie.Pozatymjestempsychologiem.Toróżnica.
PrzezmomentnatwarzyMarzenymalowałosięrozczarowanie.Trwałokilkasekund,zarazzastąpiła
jezłość.
– Wiem o rzeczach, o których nie pisnęłam nikomu – prychnęła i uderzyła się po udach. Zaczęła
mówićszybko,ażpodniosłagłoszezdenerwowania:–Niemiałamwtedytejfoty.Kupiłamjązaciężkie
pieniądze od kogoś z wolności. Pracuję w szwalni. Płacą mi osiemdziesiąt groszy od sztuki. Pensja
ledwiestarczanafajkiipodpaski.Znaczypracowałam,dopókimnieniewyhuśtali.Terazpajacuję,bo
niemamnicdostracenia.Osiebiesięniemartwię.Mogęzdechnąć.Itakniewyjdę.Alemamdzieci.One
żyjątam,zamurami.StaraZakrzewska,matkaMoniki,sekujeje,niszczy.Niemamnatowpływu.Chcę,
żeby odpierdoliła się od moich dzieciaków, bo ja tej kurwy nie zabiłam, choć miałam okazję ścierwo
skasowaćdużowcześniej.
Saszapodniosładłoń.Marzenaprzerwałasłowotok.Trwałychwilęwoczekiwaniu.
–Pomogęcidoniegodojść–obiecałakonfidencjonalniezabójczyni.
–Dlaczegocitakzależy?
– Bo jestem niewinna. – Marzena odzyskała już panowanie nad sobą. Znów była lekceważąca. –
Akuratztymniemamnicwspólnego.Oinnychrzeczachmożemypogadać.Aletonieja,amnieskazano
zajejuprowadzenieipobicie.
Saszaponownieusiadła.
–Przestańbajdurzyć,tomożesięzgodzę–uśmiechnęłasię.–Ocochodzi?
Marzenarozważała,czypowiedziećprawdę,czydalejstrugaćpraworządną.
– Nie liczę na sprawiedliwość – zdecydowała w końcu. – Chcę tylko, żeby kolo mnie odwiedził.
Niechsiętylkodowie,żemamfotęichcępogadać.Przyjedzie.
Saszaskupiłasię.Niewierzyławłasnymuszom.Zdawałosię,żeOsazaczynamówićszczerze.
–Mambyćposłańcem?
Osawzruszyłaramionami.
–Tochybaniewielezachoduwzamianzazwierzeniabestii?
–Obiecankicacanki–rzuciłaSasza.–Jakąmampewność,żedaszsięzbadać?
–Żadnej–przyznałaOsaszczerze.–Zzasadyniepodpisujęcyrografów.Alemogędaćsłowohonoru.
Profilerkazaśmiałasiępodnosem,cowyraźnieubodłowięźniarkę.
–Nigdynieobiecywałamniczego,czegoniemogłamspełnić.Mamswójkodeks.
–Niewątpię–mruknęłaSasza.–Alejakościnieufaminiewierzę.Niesądzę,bycokolwiekmogło
tozmienić.
Marzenanabrałapowietrzaizaczęłamówić.
–Słuchaj,kobieto,boniebędępowtarzać.Tygonieznajdziesz?Poszukaminnegosposobu.Niejesteś
jedyna,którachcewyjąćmiflaki,skraśćduszęinatymzarobić.
–Nierobiętegodlapieniędzy–zaoponowałaSasza.
–Czyżby?–Osaprzekrzywiłagłowęjaksprytnakotka,któraliczynasardynkę.–Agloriaichwała?
Granty? Poklepywanie po pleckach? Nie powiesz mi, że doktorat nie zwiększy twojej pensji,
skądkolwiek ją dostajesz. Nie ma w życiu niczego, co czyni wolnym bardziej niż kasa. Tylko ona się
liczy.Jakjesteśbogata,możeszbyćświrem,chamemimordercą.Mogącinaskoczyć.
–Czemuwięcniesprzedaszswojejhistorii?Napiszksiążkę,zgódźsięnafilm.SąwPolscewydawcy,
którzyniemająskrupułów.Dadzącicwanegodziennikarza,którymatesamepoglądycotynasprawy
finansowe i posłuży za dyktafon. Twoje nazwisko będzie na okładce większe niż jego, ale to mu nie
będzie przeszkadzało. Książka momentalnie stanie się bestsellerem. Pamiętaj jednak, że ważny jest
sprzedawkowy tytuł. Na przykład: „Krwawa królowa przerywa milczenie”. Znów będziesz sławna –
kpiłaZałuska.
Marzenajednaknieodczytałaironii.Wzięławręczszyderstwozadobrąradę.
– Być może tak zrobię – powiedziała już łagodniej i zaczęła się zwierzać. – Nie ma tygodnia, żeby
telewizorysiędomnieniezgłaszały.Jakdotądniktniedałodpowiedniejkwoty.Napatoczyłaśsię,mamy
wspólny biznes, to pomyślałam, że dobijemy targu. Cena nie jest wygórowana. Tak sądzę. A to, co
mówię,jestprawdą.Kurwa,wolałabym,żebybyłoinaczej.Niejest.Wisimi,ktozaciukałJowitęiktoza
toostateczniebeknie.KasypotrzebujęnaspłaceniematkiJowity.Spokójmożnakupić.Można,jeślima
się hajs. – Zatrzymała się i zmierzyła Saszę spojrzeniem. Skierowała w profilerkę wskazujący palec
zkrótkoobciętymiczyściutkimpaznokciem.–Jesteśmatką?
Saszazniechęciąprzytaknęła.Wiedziała,żeterazbędzieshow„nalitość”.Wydawałojejsię,żejest
przygotowana,byodsiaćspektaklodprawdy.
– Moja najstarsza córka jest w ciąży. Będę babcią. Jak tylko sąsiedzi się dowiedzieli, robią
dzieciakommłyn.Jakbybyływinne,żetojajeurodziłam.Fakt,miałypecha.Życietoniehula-hop.Ale
niedamimzniszczyćlajfu,jakpozwoliłamzniszczyćwłasny.
SaszymomentalniezrobiłosiężalMarzeny.Patrzyłateraznienapsychopatkę,leczzrozpaczonąmatkę.
Zamkniętąwklatcekobietę,którajakdzikiezwierzęatakuje,ponieważniedoświadczyłanigdydobroci
i po swojemu stara się przetrwać. Koźmińska byłaby doskonałym tematem oddzielnej pracy naukowej.
MiałamiękkiepodbrzuszeiSaszachciałabysiędoniegodobrać.
–Przemyślęto–rzuciła.
Marzenapokręciłagłową.
–Tyminiewierzysz.
–Aczegosięspodziewałaś?–zaśmiałasięSasza.–Więzieniapełnesąniewinnych.
Koźmińskabyłaniezłąaktorką:najejtwarzwypłynąłterazszczeryzawód.Kiedysięodezwała,głos
jejsięłamał.
– Kiedy naprawdę jej nie zabiłam. Proces był poszlakowy. Przybili mi to uprowadzenie na fali
procesu maturzysty. Tak, zgarnęłam ją spod domu, ale nie ukatrupiłam. Mimo to nie apelowałam. Nie
miałamforsynaadwokata.Aterazjużpoherbacie.
–Oczekujeszniemożliwego.–Saszarozpięłakurtkę.Papierosyupadłynapodłogę.Złapałaspojrzenie
Koźmińskiej, która pożerała je wzrokiem. Sasza wyjęła jednego, bawiła się nim chwilę, kątem oka
obserwując reakcję Marzeny, a potem schowała. Zaczęła mówić: – Niektóre śledztwa pozostają
nierozwiązane na zawsze. Sama powiedziałaś. Nie ma ciała, nie ma zbrodni. A ja nie jestem
jasnowidzem. Nawet nie wiesz, jak się nazywa ten facet. Albo nie chcesz powiedzieć. I jaki ma z nią
związek.Iztobą.
–Gdybymniewypuścili,znalazłabymchuja.Onwie.Możliwe,żesamtozrobił.
Marzenaponowniezamknęłasięwsobie.Pomatceniepozostałnawetślad.ZnówbyłaOsą.
–Skądmasztozdjęcie?–spytałaSasza.–Ktocijesprzedał?Nazwisko.
Koźmińska nie była łaskawa odpowiedzieć. Na odwrocie fotografii zanotowała sygnaturę akt
sądowych.Przesunęłazdjęciepodkubikiem.
– Poczytaj sobie – poprosiła łagodnie. – Wrócisz. Ja jestem cierpliwa. Ale moje dzieci nie mogą
czekać.Pomóż,jeślicośmożesz.
Sasza podniosła fotografię. Numer akt był łatwy do zapamiętania. Sprawa trafiła do sądu w 2001
roku. Profilerka odwróciła zdjęcie i przyjrzała się trójcy. Brunet siedzący pośrodku był już dobrze po
czterdziestce, ale to rzadki typ mężczyzny, który nawet w podartym T-shircie wygląda atrakcyjnie.
Monikakleiłasiędoniego.FacetzerkałjednaknaMarzenę,adokładniejwjejobfitydekolt.Marzenanie
byłapięknością,alemiałacharyzmęjaklatynoskiebrzydulezfilmówAlmodovaraifotografiadobrzeto
oddawała.Takżeto,żewjejoczachsalamandryczaiłysięostrzasztyletów.Tychdwojeniemogłosobie
zaufać,ajednakcośichpołączyło.Owielesilniejniżżigolakazzaginionąślicznotką.Monikabyłaufna,
urocza. Idealna zdobycz dla tej dwójki drapieżników. Załuskiej przypomniała się stara maksyma: trzy
osobymogądochowaćtajemnicy,jeślidwieznichsąmartwe.Jakatajemnicapołączyłatętrójkę?Nie
byłapewna,czychcesiędowiedzieć.
– Nie zgub – zastrzegła Marzena. – Nie mam kopii. Mówiliśmy na niego Okularnik, bo jeździł
mercedesem. Klasa E, model W dwieście dziesięć. Białym jak limuzyna ślubna. Facet pojawiał się
iznikał.Czasemniebyłogodługiemiesiące.Apotemprzylatywałkilkarazywtygodniu,jakbydostał
sraczki.Wtamtychczasachmałoktomiałtakieauto.Nasikliencijeździlimaluchamialbomieliwłasny
tramwaj,bozatrzymywałsiępodichblokiem.Żadnaznasniebyłacallgirl.
Saszasięzamyśliła.JeśliMarzenamówiprawdę,oddałajejjedynytrop,jakiposiadała.Blefowała?
Doczegotaknaprawdęzamierzajejużyć?Byłajużpewna,żewięźniarkazgodzisięnabadanie.Musiała
jejjednakrzucićjakieśmięso.Inaczejodwrócisięibędziepozamiatane.Aktaprzeczyta,czemunie.To
możebyćnawetciekawe.
–Niczegonieobiecuję.–Wstała.
Marzena wzruszyła ramionami. Swój cel osiągnęła. Zarzuciła haczyk. Czy ryba chwyci? Pewności
nigdymiećniemożna.Aletrzebawiedzieć,kiedystrunajestnatylenapięta,żeczasodpuścić.Właśnie
nadszedłtenmoment.Niemanicgorszegowbiznesieniżprzegadaniesprawy.
–Zostawiszkilkafajek?Niezabiorąmi.Mamukładzoddziałową.
Saszapokazałajejnawpółpusteopakowanie.Szparapodkubikiembyłazbytwąska,bypudełkosię
zmieściło, więc wyjęła wszystkie papierosy, spłaszczyła je i przesunęła tą samą drogą, którą Marzena
przemieściła fotografię. Jeden rozsypał się w trakcie operacji. Osa zerknęła w oko kamery, po czym
skrupulatniezebrałatytońdoostatniejdrobiny.
–Skądwiedziałaś,żejestempolicjantką?–zapytałanaodchodneZałuska.
Marzena,zajętaukrywaniempapierosówwewszytejpodpodszewkąprowizorycznejkieszeni,nieod
razuodpowiedziała.
–Maszprochnadłoniach.
Saszaprzyjrzałasięmiejscu,gdziemiałasmugę.Terazpopamiątcezestrzelnicyniebyłonawetśladu.
Marzenaroześmiałasięnieprzyjemnie.
–Nierasowazciebiesuka.Wystarczyłdobryblefipękłaś.
Sasza jej nie uwierzyła. Osa nie była typem improwizatorki. Musiała sprawdzić dossier profilerki
przed spotkaniem. Solidnie się przygotowała. Trzeba na nią uważać. Nie miała jeszcze tak ciekawego
obiektubadawczego.
***
koniecdarmowegofragmentu
zapraszamydozakupupełnejwersji
[1]Centralniak–DworzecCentralnywWarszawie,nawiązaniedosprawysiatkipedofilów,nigdy
niewyjaśnionej.Wmateriałachoperacyjnychprzewijałysięnazwiskaznanychosób,takżepolitycy,
intelektualiści,autorytetymoralne.
[2]Exnihilonihilfit(łac.)–Zniczegonicniepowstaje.
WarszawskieWydawnictwoLiterackie
MUZASA
ul.Marszałkowska8
00-590Warszawa
tel.226211775
e-mail:[email protected]
Działzamówień:226286360
Księgarniainternetowa:www.muza.com.pl
Wersjaelektroniczna:MAGRAFs.c.,Bydgoszcz
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.