s08e07 VKochaneKłopoty

Transkrypt

s08e07 VKochaneKłopoty
Virtualne Kochane Kłopoty
!
Epizod 8.07. „Szalenie Szczęśliwa i Wyluzowana”
!
autorstwa: Lula Bo, wounded
Rory siedziała na swoim krześle podczas najnowszej konferencji prasowej w Arkadia
Lakes, czyli w Południowej Karolinie, kiedy Senator Barack Obama przemawiał o
swoim planie na politykę publiczną. Popijała prawie ciepłą kawę, bazgrała w notesie,
ale całą swoją uwagę skupiała na tym, co działo się przed nią. Senator po raz kolejny
powtarzał tę samą przemowę, nie dodał nic nowego. Starała się, jak zasugerował
Michael, pozmieniać coś i stworzyć coś nowego. Jednak jej poprzednia próba, jak
sądzi ła oryginalna zmiana, nie przypadła mu do gustu. Rory postanowiła wrócić do
punktu wyjścia.
Senator nie przerywał swojej przemowy, kiedy poczuła jak jej prawa kieszeń wibruje.
Rozejrzała się nerwowo. Nikt nawet nie zauważył, a przynajmniej nikomu nie
zależało, żeby się odwrócić. Wyciągnęła komórkę.
Rozsunęła klapkę i spojrzała na sms od mamy:
„hej dziecko. co tam?”
Rory kontrolnie spojrzała w stronę sceny. Senator ciągle mówił. Jego wypowiedź
brzmiała identycznie. Odetchnęła i szybko odpisała.
„Jestem zajęta. Napędzisz mi kłopotów”
Po kilku minutach otrzymała kolejną wiadomość.
„luz. na bank obama nie konfiskuje koma.”
„Mamo, przestań używać skrótów myślowych. Ludzie tacy jak ty definiują nasz
język.” odpisała.
„hej, szybkie info. poprawnosc zajmuje wieki.” kontynuowała Lorelai.
Rory zapłakała cicho. „Mamo naprawdę to boli.”
„kk ranisz mnie.”
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!1
„Jak mam cię szanować, kiedy w ogóle nie używasz wielkich liter, ani polskich
znaków?”
„sa przereklamowane. co tam?”
Lorelai miała zwyczaj zaskakiwać córkę smsami i telefonami w trakcie dnia, jak Rory
radzi sobie w trasie. To było miłe, bo przez odległość nie mogły rozmawiać tak często
jak wcześniej. Jednak czasami wybierała najmniej odpowiednie momenty. Dzwoniła
o trzeciej w nocy, bo nie mogła akurat zasnąć. Wybierała moment, kiedy Rory
panicznie atakowała klawiaturę na kilka minut przed ostatecznym odesłaniem
artykułu, no i teraz…
Rory przewróciła oczami. „ZAJĘTA.” wypisała wiadomość wielkimi literami, mając
nadzieję, że tak przekaz dotrze do nadawcy. Rozejrzała się po sali. Senator nie
wspomniał o niczym nowym. Zaczerpnęła powietrza, jakby dała za wygraną. „Co
ciekawego u Ciebie?” dokończyła wiadomość i wysłała.
„ok. luke prac. ja patrze, jem.”
„Mmm. Zjedz jednego za mnie.” odpisała czując jak ślinka jej leci na samą myśl.
„juz 2gi.
„Jakieś ciekawe wieści w Hollow? Nie miałam okazji przeczytać ostatniej gazety
online.”
„1als pancake world ma 20 rocznice. serwuja nalesniki po raz 1 od 20 lat. taylor chce
prawdziwe indyki na sw dziekczynienia. kirk i lulu mysla nad tematem na slub.”
„Coś ciekawego?”
„luke zbanowal moj pomysl. star wars malo popularne w stars hollow. kirk chce
temat z zakochanego kundla… z kostiumami psow wlacznie.
— Nie wierze! — wymknęło się Rory, łącznie z szyderczym uśmiechem wymalowanym
na jej twarzy. „Och, Kirk” pomyślała. Nie zdawała sobie sprawy, że krzyknęła na głos.
Cała sala, łączne z Senatorem, który przerwał swoją wypowiedź, zwróciła się w jej
stronę.
— Przepraszam. — powiedziała do wszystkich i do nikogo. Zażenowana zapadła się na
swoim krześle. Wyłączyła telefon i schowała go szybko do kieszeni.
!
♫
1!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Al’s Pancake World - Naleśniki Świata u Ala, która nigdy nie miała w menu naleśników.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!2
Emily zeszła po schodach, trzymała folder zawierający ostateczne plany przebudowy
hotelu. Razem z Lorelai zgodziły się w końcu na ostateczny wygląd piętra i miały się
spotkać z budowlańcem, żeby omówić szczegóły i oszacować koszty przedsięwzięcia.
Ruszyła w stronę jadalni tylko po to, żeby zobaczyć pusty pokój mimo, że śniadanie
było przygotowane na stole.
— Richard? — zawołała rozglądając się dookoła. Wydawało się, że nigdy nie było go w
pobliżu kiedy go potrzebowała. — Richard!
— Jestem tutaj, Emily. — powiedział, zakradając się z za jej pleców, bo wynurzył się
właśnie ze swojego gabinetu. — Nie ma powodu do krzyków.
— No tak. Więc mam zaplanowany cały dzień. — zaczęła wykładać Emily, kiedy
Richard zasiadał do posiłku.
— Nie zamierzasz nawet usiąść Emily? — zapytał wskazując w stronę pustego krzesła.
— Och, nie. Nie mam na to czasu. — powiedziała, jakby była nieobecna. — Lecę na
spotkanie DAR, później spotykam się z ekipą sprzątającą, a jeszcze później w
południe spotykam się z Lorelai i ekipą budowlaną.
Richard wzruszył ramionami i otworzył gazetę. — Jak uważasz Emily.
— Wieczorem mam jeszcze jedno spotkanie, więc Geraldine przygotuje dla ciebie
obiad na szóstą. — wytłumaczyła.
Spojrzał na nią z nad rozłożonej gazety. — Tylko dla mnie? A co z tobą?
— Och, zjem obiad z Lorelai w hotelu. — powiedziała machając ręką, jakby odganiała
jego obawy. Emily nieustannie była w ruchu, ale jej się to podobało. Jakby była
częścią czegoś większego. Dodatkowym atutem takiego stanu rzeczy było spędzanie
dodatkowego czasu z córką, po za regularnym piątkowym posiłkiem. Emily spojrzała
na zegarek, jakby nagle zdała sobie sprawę z poczucia czasu. — No i już jestem
spóźniona. Konstancja na pewno będzie chciała rozpocząć spotkanie beze mnie. To
jest do przewidzenia. — dodała sucho. — Do widzenia, Richard. — powiedziała szybko
wychodząc, nawet nie dała mu czasu na odpowiedź.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
— Lepiej, żeby była kawa w tym dzbanku. — ostrzegła Lorelai. Schodząc po schodach
mocowała się właśnie kolczykiem przy lewym uchu. Już udało jej się spóźnić do
pracy, bo zapomniała nastawić budzik. Znowu. Teraz jej lewy kolczyk wydawał się
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!3
specjalnie sabotować i odmawiać współpracy. Mogłaby przyrzec, że jeszcze
poprzedniego wieczora miała dziurkę w uchu, która teraz znikła.
— Och. Jesteś aniołem. — powiedziała na widok podróżnego kubka, który czekał na
nią na kuchennym blacie.
— Dzień dobry. — odpowiedział Luke, który właśnie pichcił coś pysznego przy
kuchence.
— Dobry. — powiedziała przechodząc obok niego, po czym posłała mu szybkiego
buziaka. Schowała niesfornego kolczyka i wyciągnęła tego, który już trafił na swoje
miejsce. — Wstałeś dziś wcześnie. Jeszcze nie załapałeś tej całej koncepcji z
nocowaniem. Czyż nie?
Luke postanowił ja zignorować. — Zostajesz na śniadanie? — zabrzmiał bardziej
rozkazująco niżby tego chciał.
Spojrzała przepraszająco. Sięgnęła dłonią w stronę jego twarzy. Poprawiła mu włosy.
— Nie mogę kochanie. Już się spóźniłam. Michel urwie mi głowę, albo zawładnie
moim biurem, albo jeszcze coś gorszego, jeśli nie wyjdę dziesięć minut temu. A
później, — kontynuowała nadużywając melodramatycznego tonu. — mam spotkanie z
moją matką. Całe dwa! Co oznacza… — spojrzała w przeciwną stronę unikając
spojrzenia Luka. Nie chciała widzieć jego miny, kiedy obwieściła, że ominie ich
wspólny obiad.
— Wrócisz późno do domu. — dokończył, jakby mówił o rutynie.
— Tak mi przykro. — zaczęła szczerze, wpatrując się już w niego.
— Wszystko w porządku. — odpowiedział.
— Wiem, że już dawno nie jedliśmy wspólnego obiadu. Obiecuję, że niedługo
wszystko się zmieni. — zaczęła się tłumaczyć.
— Mówiłem, że wszystko w porządku.
— Muszę tylko przeżyć te kilka spotkań z moją matką i będę cala twoja. — postawiła
nacisk na ostatnią część zdania.
— W porządku, Lorelai.
— Naprawdę? — zapytała, jakby w końcu dotarło do niej, to co mówił.
— Naprawdę. — zapewnił. — To dobrze, że spędzasz czas ze swoją matką.
„Dobrze? Czas z matką?” nie mogla uwierzyć w taką myśl. — Wytłumacz mi to proszę.
— We dwie walczycie ze sobą o wiele mniej. No i razem pracujecie nad wspólnym
projektem. Współpracujecie. Ona akceptuje twoje życie i twoje wybory. — na
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!4
zakończenie zdania spojrzał w dół, nałożył jajecznicę i chwycił grzankę. — A że
spędzacie razem dużo czasu, zawsze masz szansę dodać jakieś dobre zdanie o mnie.
— Och, kochanie. — powiedziała przysuwając się w jego stronę, żeby się do niego
przytulić. — Zawsze dodaję. Jesteś dla mnie zbyt dobry. Więc coś ci powiem. —
powiedziała przysuwając się do niego bliżej. Jej głos nabrał uwodzicielskiego tonu. —
Postaraj się nie zasnąć wieczorem. Wynagrodzę ci to.
— Będziesz wykończona. — powiedział krótko kończąc nakładać sobie śniadanie.
Nie znalazła żadnego dobrego argumentu. Luke był zbyt pragmatyczny! — Dobrze. —
zgodziła się niechętnie i odsunęła się od niego. — Ale jutro wieczorem przygotuj dla
mnie czas. Będziemy tylko my.
— Jutro są moje urodziny. — powiedział sceptycznie.
Zmałpowała jego zmarszczone brwi. — Wiem. — odrzekła ze złowieszczym
uśmiechem.
— Brzmi jak dobry plan. — powiedział z rozbawionym uśmiechem.
— Dobrze. Mnie już tutaj nie ma. — postanowiła Lorelai zarzucając na ramię torebkę.
— Kawa. — powiedziała chwytając kubek. — Jedzenie. — chwyciła kanapkę z
bekonem, jajecznicą i serem, którą Luke zawinął właśnie w torebkę na wynos. —
Buziak. — zażądała przysuwając się do Luka.
— Pa. — odpowiedział jej na chwilę przed pocałunkiem.
— Pa kochanie. — powiedziała biegnąc w stronę drzwi. — Wyjdź z Paul Anką zanim
polecisz do pracy! — zdążyła jeszcze krzyknąć, zanim trzasnęła drzwiami.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Po tygodniach spędzonych w podróży, Rory jeszcze nie znalazła dobrego sposobu na
bezproblemowe obudzenie się rano. Wypróbowała już budzik, który zakupiła z mamą
podczas maratonu zakupowego przed wyjazdem w trasę. Miał dziwny system
wyciszenia, który wraz z upływem czasu zwiększał natężenie głośników, okazał się
niezbyt głośny, żeby wytrącić ją ze śpiączki afrykańskiej, przez co wstawała dopiero
po dziesięciu minutach dzwonienia. Spróbowała każdego dzwonka na swojej
komórce. Wstawała więc w ataku paniki myśląc, że dzwoni jej mama, chcąc
poinformować ją, że ktoś zmarł, albo cudem przeżył jakiś dziwny wypadek. Hotelowe
budziki zawsze dzwoniły zbyt szybko, lub zbyt wolno, i jeszcze się nie zdarzyło, żeby
spotkały się z jej fazą snu, ani jej zasadą półtorej minuty do wstania. W końcu
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!5
zdecydowała się wypróbować budzenie zamawiane w recepcji, ale dalej czuła się,
jakby ktoś kazał jej zwlec ciało, które odmawiało jakiejkolwiek formy posłuszeństwa.
Trzeciego dnia, kiedy ustawiła wszystkie trzy alarmy na dokładnie ten sam czas,
przyłapała się, że siedzi z dłonią wbitą w czoło i cichym płaczem, że jeszcze nigdy
wstawanie nie było tak ciężkie. Szamotała się chwilę pomiędzy urządzeniami zanim
udało jej się odebrać dwa telefony i trzasnąć budzik.
Miała już dużo lepszy system na ogarnięcie swoich rzeczy pierwszego dnia, kiedy
meldowała się w pokoju, niż sposób na pobudkę. Wprowadziła w rutynę zostawianie
szklanki z wodą po tej stronie łóżka, która była bliżej do łazienki, a jej materiałów do
czytania po przeciwnej stronie. To był najlepszy sposób na odnalezienie się w pokoju,
kiedy musiała wstać w środku nocy, żeby skorzystać z toalety. Pamiętała o wodzie do
czasu, kiedy przepisywała ostatni szkic tekstów, wtedy jej myśli nie mogły przestać
krążyć wokół pracy. Dla uspokojenia znalazła na internecie najnowsze odcinki
Bionicznej Kobiety: Agentki Przyszłości2, które puszczała na chwilę przed zaśnięciem,
a jej laptop spokojnie leżał na rogu stolika nocnego, który był najbliżej toalety.
Przeciągając się na łóżku, zahaczyła nogami o zasilacz i udało jej się złapać komputer
zanim uderzył w podłogę. Strona internetowa NBC3 ciągle świeciła na wyświetlaczu.
Ziewnęła. Zminimalizowała przeglądarkę i przestawiła laptop na drugi koniec pokoju.
Nastawiła hotelowy ekspres do kawy i włączyła telewizje. Nastawiła odbiornik na
CNN i ściszyła głośnik. Jej pierwsza okropna kawa dnia zawrzała. Ruszyła w stronę
łazienki. Umyła zęby i wskoczyła pod prysznic.
Wczorajszy dzień upłynął na długiej podróży i ciężkich przemowach politycznych.
Rory ciągle czuła na sobie zapach podróży i tłustej chińszczyzny, którą zjadła na
obiad. Napisała olbrzymią część szkicu artykułu podjadając z wielkiego talerza
zasypanego wieprzowiną i smażonym ryżem, oraz kurczakiem z sezamem.
Skopiowała dokument do maila i wysłała zanim chwyciła kawę z ekspresu
ustawionego na hotelowym korytarzu i mogła oglądać nudne przygody nowej Jaime
Sommers. Postanowiła teraz, kiedy stała pod prysznicem, żeby odtworzyć odcinek
Bionicznej Kobiety przy okazji następnego całonocnego maratonu pisarskiego.
Przeczesała włosy palcami, zastanawiała się z pasją czy potrzebuje już wizyty u
Bionic Woman - Serial produkcji NBC, w reżyserii Michael Dinner, w którym główna postać nazywa się Jaime
Sommers
2!
NBC – amerykańska sieć telewizyjna z siedzibą w Rockefeller Center, Nowy Jork. Jest częścią medialnego
koncernu NBC Universal. Dostarcza audycji ponad 200 amerykańskim stacjom telewizyjnym.
3!
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!6
fryzjera. Wpatrywała się w kosmyk włosów szukając rozdwojonych końcówek, w
międzyczasie przeglądała w myślach swój harmonogram na ten dzień, zastanawiała
się również, czy Michael zdążył już przeczytać jej maila. Właśnie wtedy, naprawdę
straszna myśl pojawiła się w jej głowie.
Śmiesznie mały ręcznik hotelowy ledwo owinął się w okół jej ciała. Rory wybiegła z
łazienki w stronę laptopa. Jej kawa już pachniała na przypaloną, jak zwykle w
ekspresach hotelowych. Położyła się z komputerem na łóżko. Starała się przyspieszyć
internet, włączając w to przyciszony szept: „No dalej, dalej.”. Kawa zabulgotała w
odpowiedzi na debatę z telewizora, która wałkowała ostatnie wyczyny Britney Spears.
W swojej skrzynce odbiorczej odnalazła jedną nieprzeczytaną wiadomość. Widniał na
niej tag „praca”. Kliknęła na wytłuszczony temat. „Odp. polityka publiczna”. Biuro
Michaela wygenerowało automatyczną odpowiedź. Ledwo skojarzyła, że jej szef nie
będzie w pracy przynajmniej do następnego dnia. Przesunęła kursor i otworzyła
maila, którego wysłała poprzedniego wieczoru. Jej ekran wypełnił się tekstem.
Paragraf za paragrafem litego tekstu. Trzy pełne strony notatek, które zebrała w szkic
czegoś, co mogło przypominać propozycję serii artykułów, wszystko odnośnie
Baracka Obamy i jego historii polityki łonowej. [w oryginale zamiast „public”, czyli
„publicznej” Rory napisała „pubic”, czyli „łonowej”. Brak jednej litery diametralnie
zmienił znaczenie]
— O nie. — jęknęła.
!
♫
♫
♫
Zjednoczone posiłki dziennikarzy kłębiły się w oczekiwaniu na Harlana z autobusem.
Mieli w planach udać się do lokalnej fabryki na przywitanie połączone ze spotkaniem,
które poprzedzi przemowę odnośnie emisji gazów cieplarnianych. Rory siedziała na
krawężniku. Przekładała telefon z ręki do ręki. Starała się zachować swoją panię dla
siebie. Ciągle czuła jak stłumiony pisk chce wydobyć się z jej gardła. Nawet nie miała
czasu, żeby przemyśleć straszny błąd, który zrobiła. Zanim miała na to szanse
musiała się umyć, wysuszyć, ubrać i zwlec swój tyłek do autobusu, gdzie wszyscy już
czekali.
Otworzyła klapkę i wybrała numer z wielkim trudem. Telefon w domu się rozdzwonił,
aż w końcu odezwała się automatyczna sekretarka. „Hej, dodzwoniłeś się do Lorelai.
Przykro mi, że nie mogę odebrać, ale właśnie wydałam oszczędności mojego życia na
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!7
Nigeryjskiego księcia. Została mi jedynie stara gitara, dlatego gram na ulicy za
drobne i trochę sympatii. Jeśli chcesz zaoferować swoje wsparcie finansowe, albo
zrobić film bazujący na historii mojego życia, to zostaw wiadomość a po powrocie
oddzwonię.”
Rory niecierpliwie wysłuchała wiadomości. — Mamo! — jęknęła w końcu. — Ja mam
tutaj prawdziwy życiowy dramat. Oddzwoń natychmiast, kiedy zdecydujesz, kto zagra
cię w filmie. Naprawdę: to co mi się przydarzyło jest gorsze niż, kiedy przez
przypadek dodałaś do kawy pieprzu cayenne zamiast cynamonu. — rozejrzała się
dookoła sprawdzając pozycję innych dziennikarzy. Każdy z nich rozmawiał właśnie
przez telefon, ziewał, albo ucinali między sobą znudzone grzecznościowe pogawędki.
Wzięła głęboki wdech, zasłoniła dłonią słuchawkę i kontynuowała. — Wysłałam do
szefa nieprofesjonalny i potencjalnie obraźliwy tekst na maila. Jestem przerażona!
Musisz do mnie oddzwonić, albo zabić, albo znaleźć sposób, żeby włamać mu się na
dysk i skasować tekst zanim on go przeczyta. To nie jest dobry dzień mamo. To jest
Bardzo Zły Dzień.
Rozłączyła się. Jej policzki nabrały rumieńca pomimo, że nikt jej nie usłyszał, nawet
mama jej nie usłyszała.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Wczesnym popołudniem Lorelai, Emily i Tom zasiedli w biurze Lorelai. Omawiali
przebudowę. Tom wydawał się być podekscytowany planami architektonicznymi,
które wybrały, dla niego hotel był jak jego dziecko, podobnie jak dla Lorelai.
Debatowali nad wielkością. Tom był przekonany, że budowa zajmie kilka miesięcy i
wielkie otwarcie może odbyć się w maju, tak jak początkowo zakładały.
— Więc usiądę do planów, do końca tygodnia powinienem wyrobić się z
oszacowaniem kosztów. — powiedział wstając.
— Dzięki Tom. — odpowiedziała również wstając. — Jeśli mogę przypomnieć, będąc
lojalnym klientem przez ostatnie trzy projekty, Zniżka dla Lojalnych Klientów byłaby
naprawdę mile widziana!
Emily zmierzyła córkę wzrokiem nie dowierzając jej słowom. — Tak. Dziękujemy
Tom. — powtórzyła z mniejszym entuzjazmem.
— W takim razie do usłyszenia. — zakończył i skierował się do wyjścia.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!8
— Czy błaganie o zniżkę było naprawdę konieczne Lorelai? — zapytała Emily jak tylko
Tom zatrzasnął za sobą drzwi. — Dobrze wiesz, że pieniądze nie stanowią dla nas
problemu.
— Mamo. Tom jest przyjacielem. Wie, że to tylko powiedzenie. — odpowiedziała
siadając na swoim krześle. — Po za tym, dałam jasno do zrozumienia, że uczciwa cena
będzie mile widziana. Nie musi dawać nam zniżki, ale pozostawiłam otwartą drogę
do negocjacji.
Emily zauważyła uśmiech na twarzy córki. — Czemu się śmiejesz? — zapytała
nerwowo.
— To takie oficjalne. — powiedziała Lorelai wzruszając ramionami. — To naprawdę
się dzieje.
Emily odpowiedziała uśmiechem, jakby właśnie zorientowała się, co się dzieje. — W
rzeczy samej. — zgodziła się. — A ty myślałaś, że to jest śmieszny pomysł.
— Maaamo. — zajęczała Lorelai. — Robiłam właśnie to co zawsze, twoim zwyczajem
wypada się ze mną nie zgodzić. Nie możesz mnie zawieść. Co wtedy byś sobie
pomyślała?
Dzieliły się przyjemną chwilą, obie z uśmiechem na twarzy, kiedy pukanie do drzwi
im przerwało.
— Proszę. — zawołała Lorelai. Emily mogła spokojnie patrzeć, jak uśmiech jej córki
rozszerzył się od ucha do ucha, kiedy Luke wszedł do gabinetu. Jego spojrzenie na
chwilę zatrzymało się na oczach Emily, zanim w końcu wylądowało na Lorelai. —
Cześć.
— Luke! — Lorelai zakrzyknęła prawie w tym samym momencie. Wstała i ruszyła w
stronę Luka, dała mu szybkiego buziaka w policzek. — Co ty tutaj robisz?
— Pomyślałem, że przyniosę wam lunch. — odpowiedział. Odwrócił się w stronę
Emily. — Yyy. Tobie przyniosłem sałatkę. Zapamiętałem, że smakowała ci, kiedy
ostatnim razem odwiedziłaś jadalnię…
— Och, dziękuję. To takie miłe. — powiedziała Lorelai. Cisza w pokoju była
podejrzanie miła. Zwróciła się w stronę matki. — Czy to nie jest miłe, mamo? —
wymusiła na matce.
— Jest. — zgodziła się oschle. Przez krótkie przekierowanie uwagi, do Lorelai nie
dotarł fakt, że jak się wydaje, jej chłopak przyszedł w trakcie bardzo ważnego
spotkania.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!9
— Więc jak idą plany? — Luke zapytał obie, jednak właśnie przerwał myśli Emily.
— Właściwie idą nadzwyczaj dobrze. — odpowiedziała pierwsza. — Prawda mamo?
— Idą dobrze. — zgodziła się Emily.
— Bardzo dobrze. Właściwie mamy przed sobą jeszcze dużo pracy, więc…
— Oczywiście. — odpowiedział Luke. — Wy macie robotę do zrobienia, a ja i tak
muszę wracać do jadalni.
— Dziękujemy za lunch. — powtórzyła po raz kolejny Lorelai. — Do zobaczenia
wieczorem. — Zwróciła się w stronę Luka, żeby go pocałować, jednak w tym samym
momencie Emily chrząknęła głośno. We dwójkę stanęli w pół kroku, a na dodatek
twarz Luka zmieniła się w róż.
— Yyy. Do widzenia Emily. — rzucił krótko. — Widzimy się wieczorem. — potwierdził
w stronę Lorelai.
— Do widzenia, Luke.
I zniknął za drzwiami.
W momencie, kiedy Luke zatrzasnął drzwi, Emily na pięcie odwróciła się w stronę
planów i zmieniła wyraz twarzy o 180 stopni. Znowu uśmiechała się od ucha do ucha.
— Więc, zabierzmy się za paletę kolorów!
Lorelai głośno wypuściła powietrze. — Tak, matko.
!
♫
♫
♫
Po tym, jak Emily wyszła załatwiać swoje sprawy, Lorelai zyskała trochę czasu, żeby
zabrać się za papierkową robotę, zanim wróci jej matka i zabiorą się za obszerne
plany wzorów i kolorów. Ciężko pracowały przez ostatnie dwie godziny. Manny
upichcił dla nich wspaniały obiad, który zjadły nad próbkami materiałów w biurze.
Emily zaczęła wyśpiewywać pieśni pochwalne dla kotletów wieprzowych, dzięki
czemu Lorelai mogła wspomnieć, że to zasługa przepisu Luka, który to oddał na
użytek Dragonfly, po dosyć długich rokowaniach. Emily nie mogła ukryć swojego
zdziwienia. Najpierw przełknęła mięsiwo, wytarła kąciki ust serwetką, dopiero wtedy
przyznała, że to był iście wykwintny posiłek. Lorelai uśmiechnęła się i odpowiedziała,
że przekaże komplement.
Przerzucały palety barw przez prawie całe spotkanie. Emily tylko na chwilę musiała
wyjść, żeby skorzystać z toalety i się „odświeżyć”, w tym czasie Lorelai wykorzystała
chwilę, na wyprostowanie nóg prosto do kuchni. Miała niesamowitą ochotę na coś
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!10
słodkiego na koniec tego wyczerpującego dnia. Nalała sobie kawy i nałożyła trzy
babeczki, które zabrała ze sobą do biura.
Emily upierała się, żeby schemat był ustalony i ściśle przestrzegany. Mimo, że kilka
tygodni temu zgodziła się na zupełnie wolniejsze inne podejście. Teraz, gdy załatwiły
już wstępne sprawy budowlane, pozostało im jeszcze morze kolorów do ustalenia. A
przez to, że Emily miała nieodwołalne spotkanie z fryzjerem i zbiór datków w
filharmonii, te konkretne decyzje musiały zapaść jeszcze dzisiaj, więc Lorelai zgodziła
się na drugie spotkanie tego samego dnia. Kiedy zasiadła do biurka i oddzielała górę
babeczki od dołu, liczyła na to, że skumulowany dobry nastrój, który dawkowała
przez cały dzień, pozwoli jej przetrwać matkę i jej własny humor do wieczora.
— To naukowo niemożliwe dla kobiety w twoim wieku, żeby zachować twoją figurę
przy diecie, którą sobie narzuciłaś. — rzuciła Emily wchodząc do biura. — Do prawdy
Lorelai, powinnaś skorzystać z usług dietetyczki, zanim skończysz z figurą twojego
ojca.
— Zapiszę to w harmonogramie pomiędzy tłustą ucztą i promykiem lukrowego
królestwa. — odpowiedziała zwięźle Lorelai. — Po za tym jedno ciastko jest dla ciebie.
Emily przygładziła włosy i zaczęła zbierać swoje rzeczy. — Kiedy będę doceniać twoją
pamięć, zacznę już ruszać w drogę. Wydaje mi się, że to było ekstremalnie
produktywne spotkanie, które z powodzeniem możemy określić sukcesem.
Dodatkowo udało nam się dotrzymać harmonogram.
— No. — jej głos jeszcze na chwilę wypogodniał. — Przecież nie chcemy spóźnić się z
wyborem dekoracji, dla na tę chwilę jeszcze nie wybudowanego budynku. W pełni się
zgadzam.
— Planowanie jest kluczowe. — wytłumaczyła cierpliwie Emily. — Nie zgrywaj
głupiej, Lorelai. Jestem w pełni świadoma twojej przedsiębiorczości, a ten hotel jest
tego świadectwem, dokonałaś już tego i to dokonałaś w pełnym sukcesie. A udało ci
się to, bo trzymałaś się ścisłego, nie podlegającego dyskusji harmonogramu od
samego początku. — przerwała na chwilę wypowiedź i zmierzyła córkę wzrokiem. —
Czy się mylę?
— Nie. — przyznała Lorelai. — Nie mylisz się.
— Dobrze. Uważam w takim razie, że powinnyśmy utrzymać bieżące tempo. Czy
jesteś wolna jutro w porze lunchu? Powinnyśmy się spotkać i kontynuować bieżącą
dyskusję.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!11
Ostatnie siły podtrzymujące uśmiech Lorelai nagle znikły. — Och. Jutro? — zapytała
zaskoczona. — Jutro mam zaplanowane coś, czego nie mogę przełożyć.
— Czy to „coś” będzie się działo w trakcie pory lunchu?
— Niezupełnie. — odpowiedziała powoli. Zanurzyła palec w drugiej babeczce, zebrała
trochę lukru i wsadziła palec do ust, żeby zyskać trochę czasu. — Ale będę miała dużo
na głowie.
— Ale nie w trakcie lunchu. — nie poddawała się Emily.
— Nie. Nie w trakcie lunchu. — przyznała niechętnie. — Mogę spotkać się na chwilę w
trakcie lunchu. Tak, matko.
Emily przytakiwała głową podczas zakładania kurtki. — Doskonale. Nie zapomnij
przynieść ze sobą książki ze wzorami materiałów. Inaczej spotkanie byłoby bez sensu.
Lorelai zapadła się w krześle, znowu wyciągnęła dłoń w kierunku babeczki. — W
ogóle bez sensu.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Przez cały dzień Rory nie mogła się skoncentrować na niczym, co padło z ust
Senatora. Fakt, że słyszała już każde słowo tej wypowiedzi kilka razy, teraz nie był
bardzo pocieszający. Obsesyjnie myślała nad swoim błędem i próbą wyjścia z opresji.
Z ulgą zapakowała się do autobusu. Jeszcze lepiej poczuła się wchodząc do hotelu.
Umiarkowany spokój pojawił się, kiedy prześlizgnęła kartę w drzwiach i zatrzasnęła
za sobą drzwi. Wyskoczyła z biznesowego stroju i szybko narzuciła na siebie miękką
piżamę. Usiadła na samym środku łóżka z kawą w dłoni i zaczęła wpatrywać się w
monitor.
Zajęło jej kilka minut klikania przez menu zanim znalazła odpowiedni mail i przycisk
„odpowiedz”. Wpadła na to, jak było już za późno, żeby wracać do hotelu. Odetchnęła
z ulgą i wzięła łyk kawy. Przewinęła szybko stronę. Kiedy spoglądała na wyświetlacz z
nad brzegu kubka, mała stróżka kawy przetorowała sobie drogę przez tani tekturowy
kubeczek wprost na jej koszulkę. Przeklęła. Odstawiła w pośpiechu kawę na stolik
nocny i ruszyła w stronę łazienki. Chwyciła pierwszy jeszcze wilgotny ręcznik. T-shirt
był jedną z pamiątek z Europejskiej podróży z Lorelai, w sumie był jej ulubioną
pamiątką, którą kupiły w Nicei. Z przodu na wysokości pępka miał namalowany nos z
francuskim napisem w kształcie uśmiechu pod spodem, który można przetłumaczyć
„Czuję jakiś śmierdzący ser we Francji”. Wcierając mokry ręcznik w resztki plamy
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!12
usiadła z powrotem na łóżku. Kliknęła, żeby wyłączyć wygaszacz ekranu. Zamarła.
Strona właśnie samoistnie się odświeżała. Jeszcze nie zdążyła niczego napisać, nie
mówiąc o odwołaniu katastrofy. Skrzynka pocztowa się załadowała. Rory otworzyła
szeroko oczy i przysunęła głowę do monitora. Jej brwi uniosły się.
— Twoją wiadomość wysłano. — przeczytała na głos. — Nie, nie, nie, nie, nie, nie! —
przesunęła palcami nad gładzik, żeby najechać na tekst i zobaczyć co wysłała.
Przeklęła znowu, głośno, przez to co zobaczyła. Przesłała felerny e-mail, razem z
załącznikiem, do całej redakcji. Po długim momencie wpatrywania się z
przerażeniem, upadła plecami na materac. Zasłoniła dłońmi swoją twarz. Potrząsała
głową i zaklinała. — Nie, nie, nie ,nie, nie.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Emily właśnie skończyła jeść śniadanie, kiedy Richard wszedł do jadalni. Pocałował
ją na dzień dobry i usiadł do swojej kawy i jajecznicy z białek z grymasem niesmaku.
— To dla twojego własnego dobra. — powiedziała jego żona, jak tylko zauważyła tę
charakterystyczną minę. — Nie dalej jak wczoraj rozmawiałam o tym z Lorelai. Dieta
jest odpowiedzią na wszystkie problemy zdrowotne dzisiejszego społeczeństwa, jeśli
zwracalibyśmy na to uwagę wcześniej, to pewnie teraz nie stanowiłaby dla nas
takiego problemu.
— Gadanie. — zaintonował głośno Richard. W ramach wynagrodzenia nalał sobie
porządną ilość śmietanki do kawy. — Jeśli muszę jeść to jedzenie, to nie mam
zamiaru o nim dyskutować, Emily. Teraz, zanim wylecisz z domu do swoich
niezwykle ważnych spotkań, powiedz mi: jakie masz dzisiaj plany?
Emily ściągnęła serwetkę z kolan i zaczęła zamykać kalendarz, który leżał otwarty
obok jej talerza. — Och, wiesz. Seria spotkań z Córkami Amerykańskiej Rewolucji
dotyczących dorocznych obchodów i zbieraniu datków. Chyba w ogóle nie istnieje
żaden porządny temat przewodni dla przyjęcia. Jednak to już najwyższy czas, żeby
ktoś podjął decyzję, mogłybyśmy się wtedy zająć ważnymi rzeczami, jedzeniem, kartą
gości. Wszystko jest bardzo napięte. Później spotykam się z Lorelai, żeby omówić
szczegóły spa. Ustalić terminy zakupów na świąteczny portret. Dodatkowo jeszcze
zaczyna się sezon symfonii. Pewnie później będę miała jeszcze obiad z Lorelai,
znowu. Nie wyobrażam sobie jak miałybyśmy wszystko ustalić w trakcie godziny na
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!13
lunchu. Mamy jeszcze tyle do zrobienia. Nie zdziwiłabym się jeśli jeszcze
musiałybyśmy usiąść nad tym wieczorem.
Richard sięgnął po pieprzniczkę, jego oczy skoncentrowały się na posiłku. — Nie
wrócisz do domu na obiad?
— Cóż. Nie. Nie wyobrażam sobie jak. Przy takim natłoku pracy.
Odstawił pieprz obok swojego talerza. Złożył obie dłonie przed siebie i oparł na nich
brodę. — Jestem zaniepokojony, Emily. Zaniepokojony ilością pracy, którą dokładasz
do projektu z Lorelai. Nie czujesz, jakbyś również była przepracowana?
Studiowała jego minę zimnym spojrzeniem, bez wyrazu emocji na jej twarzy. — Nie,
Richard. Nie czuję jakbym kogokolwiek przepracowywała w tym momencie. Przykro
mi, że ty się tak czujesz.
— Jedynie obserwuję, że te spotkania stają się… że ty stałaś się… że chciałbym
powiedzieć…
— Co dokładnie chciałbyś powiedzieć? — naskoczyła na niego ostro. — Czy moja
nieobecność na jednej czy dwóch kolacjach jest dla ciebie aż tak niewygodna?
— Oczywiście, że nie. — zaprotestował szybko. — Tylko chciałem zaznaczyć…
— Zdaję sobie sprawę, że to nie jest jakiś międzynarodowy interes, czy spotkanie. Tak
naprawdę budujemy jedynie śmieszną dobudówkę. Więc jeśli naprawdę to dla ciebie
takie ważne, to zawsze mogę zadzwonić do córki i dać jej znać, że moje obowiązki
żony w domu uniemożliwiają mi współpracę w joint venture którą założyłyśmy. —
teraz doskonale słyszała gorycz płynącą z jej ust, jednak postanowiła nie przerywać.
— Właściwie jestem pewna, że jej ulży.
Richard nie krył zdziwienia. — Emily, doskonale wiesz, że nie to miałem na myśli.
Proszę usiądź, możemy o tym porozmawiać.
— Nie, Richard. Nie możemy. — ucięła krótko. — Jeśli mi wybaczysz, niedługo się
spóźnię.
Richard odsunął od siebie talerz. Siedział. Wpatrywał się przygnębiony na puste
krzesło swojej żony.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Rory nie zasnęła nawet na chwilę. Nawet Jaime Sommers nie pomógł jej zasnąć. Sam
fakt, że oglądała program na internecie przypominał jej, że istnieje internet. Jej
niesamowite faux pas krążyło sobie spokojnie po cyberprzestrzeni. Spokojnie czekało
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!14
na przeczytanie, przez niezliczoną liczbę profesjonalistów, którzy, jak była pewna,
nigdy już nie usłyszą Rory Gilmore bez salwy śmiechu. Później zapewne będą
tłumaczyć każdemu w zasięgu słuchu, dlaczego właściwie się śmieją. To będzie
groteskowa salwa upokorzenia, która będzie za nią kroczyć do samej śmierci. Była
tego stuprocentowo pewna już w chwilę po drugiej, o piątej zastanawiała się już, jak
to wpłynie na podpis na jej nagrobku. Znała jedynie garstkę osób, do których mogła
zadzwonić, i jak podejrzewała, mięli by możliwość jej pomóc, albo przynajmniej
poczuć się lepiej. Rory nie miała pojęcia, dlaczego zaczęła wybierać numer do osoby,
która nie spełnia żadnego z powyższych kryteriów, ale wymyśliła, że kontakt z
rzeczywistością może być dla niej zbawienny.
Paris odebrała już po drugim dzwonku. — Czego?
— Paris? Hej tu Rory.
Paris podniosła głos. — Doskonale wiem kto dzwoni, Rory, mam identyfikacje
numeru. I na przyszłość, jeśli masz zamiar dzwonić do mnie pomiędzy zajęciami,
byłoby najlepiej nie marnować resztki czasu, którą dysponuję na uprzejmościowe
gadki. Ledwo mam czas, żeby spać odłóżmy na bok pogawędki o płatkach
śniadaniowych i o tym jakie mleko użyłam rano do kawy.
— Brzmisz na zestresowaną. — stwierdziła przybitym tonem Rory.
— Zestresowana? Zestresowana? Nie, Rory, nie jestem zestresowana. Staram się
przebrnąć przez cztery lata medycznej szkoły w dwa razem z pełnym doktoratem.
Właściwie wybieram się właśnie na maseczkę z avocado i pedicure z parafiny w
lokalnym salonie spa tylko po to, żeby zostać najlepszą przyjaciółką Jennifer
Coolidage4. To lekcja życia, która pomoże mi zyskać przyjaciół i zdobyć pozycję na
Harvardzie. — zrobiła krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu. Rory już otworzyła
usta, żeby wydobyć zdanie, jednak bez powodzenia. Paris kontynuowała. — Nie, nie
jestem zestresowana, Rory. Wysypka jest naturalną reakcją mojego organizmu
demonstrującą jak bardzo szalenie szczęśliwa i wyluzowana teraz jestem!
— Wysypka? — zapiszczała Rory. — Masz wysypkę? Och, Paris. Kiedy po raz ostatni
udało ci się usiąść? Albo, no wiesz, zamrugać?
— Będę miała czas na odpoczynek, kiedy będę już miała potrójny doktorat i będę
leczyć rzadkie mutacje raka. — Paris brzmiała gorzko. — Czego chcesz tym razem?
4! Jennifer
Coolidge — Amerykańska aktorka porno, grająca również na małym ekranie w wielu mniejszych
rolach. Ostatnio najbardziej znana z roli Sophie Kuczyński w serialu dwie spłukane dziewczyny.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!15
Rory postanowiła po prostu to wykrztusić z siebie za jednym wdechem. — Przez
przypadek wysłała, naprawdę żenujący mail do swojego szefa, później rozesłałam go
do wszystkich w redakcji. Dodatkowo napisałam „publicznej” z błędem, zjadłam
jedną literę, przez przypadek.
Paris prychnęła dzikim śmiechem w słuchawkę. — I?
— I?! Nie mogę tego w żaden sposób cofnąć, teraz wszyscy będą mnie uważać za
idiotkę, która nawet nie potrafi sprawdzić co napisała.
— Może jesteś po prostu idiotką, która nie wie jak sprawdzić co napisała. —
podsumowała Paris. — Jeżeli byś nie była, to nie wysłałabyś do szefa tekstu z
błędnym słowem. Daj sobie spokój. Zadzwoń do waszego informatyka, każ mu
zalogować się na twoje konto i usunąć maile. Za tydzień już nikt o tym nie będzie
pamiętać.
— Tak sądzisz?
— Nie. — Paris rzuciła prosto z mostu. — Będą się z tego śmiać dopóki nie odejdziesz
do innej gazety, ale przynajmniej spróbujesz to naprawić.
— Potrafisz podnieść kogoś na duchu jak nikt inny, Paris.
— Och, wyluzuj Mary. Przeżyjesz. Każdy na świecie myśli, że jesteś idealna, trochę
upokorzenia wyjdzie ci na zdrowie. — podsumowała Paris. — Słuchaj, muszę złapać
profesora przed kolejnym wykładem. Idiota obniżył mi stopień o połowę za, jego
zdaniem, źle oznaczony folder na moich ostatnich ćwiczeniach w laboratorium.
Człowiek jest upośledzony, jeśli uważa, że się mylę, mam zamiar mu to udowodnić.
— Powodzenia. — powiedziała Rory. — Zadzwonisz później?
— Tylko jeśli przestaniesz być ciepłą kluchą.
— Paris!
— Do usłyszenia.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Lorelai i Emily śmiały się podczas lunchu w jadalni hotelowej. Próbki materiałów
leżały kompletnie zignorowane. Lorelai właśnie opowiadała matce anegdoty z przed
otwarcia Dragonfly.
— Wtedy Kirk zdecydował, że musi zająć się ścianą nośną. — kontynuowała historię,
kiedy wzięła ostatniego gryza kurczaka. — Po incydencie z młotkiem, nie mieliśmy
bladego pojęcia, jak przemknąć się do budynku, żeby nas nie zauważył.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!16
Powiedzieliśmy wszystkim budowlańcom, że Kirk ma zakaz wchodzenia na teren
budowy aż do momentu zakończenia, bez względu na jakiekolwiek wymówki.
— I jak to się skończyło? — dopytywała Emily. Odsunęła właśnie pusty talerz i
pochyliła się w stronę córki.
— Katastrofą. — powiedziała Lorelai. — Mam tylko nadzieję, że narzeczona Kirka
zajmie go tym razem na tyle skutecznie, żeby nie kręcił się w pobliżu budowy.
Lorelai nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni tak miło spędziła czas z
matką. To było, jak powiew świeżego powietrza w ich relacjach. Zadziwiające, że
miała więcej zabawy niż mogłaby przypuszczać.
Emily spojrzała na zegarek. — Och, spójrz na czas! — zakrzyknęła. — Spóźnię się, na
mój zabieg manicure. Marissa jest niezrównana. Muszę to przyznać. Możemy ją
przechwycić! Spa zawsze potrzebuje dobrej manicurzystki!
Lorelai posłała matce słaby uśmiech. — Pewnie, do dzieła. — powiedziała niepewnie.
— Tylko proszę, nie trzaśnij jej w twarz, jak to zrobiłaś z masażystą w tamtym
tygodniu. Chcemy, żeby nasi pracownicy prezentowali się…
— Niczego takiego nie obiecuję. — zażartowała jej matka. — Możemy kontynuować
naszą rozmowę później, Lorelai.
— Pewnie. — odpowiedziała. Pokazała Derekowi puste talerze do posprzątania.
— Wrócę tutaj równo o osiemnastek.
Oczy Lorelai rozszerzyły się w zdziwieniu. — Ale nie dzisiaj, mamo. Mam plany. —
powiedziała łagodnie. — Może jutro?
Lorelai zobaczyła jak twarz jej matki się zmienia. — Plany? Jakie plany?
— Luke ma dzisiaj urodziny, mamo. — wytłumaczyła.
— O której godzinie?
— Dokładnie, urodził się o szóstej rano. — Lorelai zaczęła swoje elaboraty.
— Wiesz co miałam na myśli, Lorelai. — podsumowała Emily. — O której masz plany
z Lukiem?
— Nie mamy ustalonej równej godziny. — przyznała Lorelai. — Muszę jednak
pojechać do Hartford, odebrać jedzenie, wrócić do domu, zapakować prezenty,
zapalić świeczki… Liczyłam na to, że wyjdę z pracy wcześniej, żeby się z tym
wszystkim uwinąć.
— Dobrze więc. Mogę się uwinąć szybciej w salonie, żeby przyjechać tutaj wcześniej.
A później możemy podjechać w stronę Hartford razem!
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!17
Lorelai zauważyła szczerą radość w głosie matki. — To miłe, że o tym pomyślałaś. Ale
nie znajdę wolnego terminu wcześniej. Mam masę pracy.
Emily posmutniała. — To też jej ważne. — powiedziała lodowatym tonem.
Lorelai zauważyła spanikowaną minę Dereka, machnęła ręką, żeby się ulotnił.
Domyślała się już, że zaraz zrobi się nieprzyjemnie.
— W pełni się zgadzam. — potwierdziła Lorelai. Zdecydowanie nie chciała umniejszać
powagi rozbudowy, ani tym bardziej czasu spędzanego z matką. — Ale to może
poczekać do jutra. Moja praca, a w szczególności Luke, nie mogą.
— Nie mam na to czasu, Lorelai. — zaczęła Emily. — Proszę cię tylko, żebyś znalazła
dla mnie czas, dla naszego projektu. Wygląda na to, że nie bierzesz tego na poważnie.
— Ja nie biorę tego na poważnie? — zapytała ściszonym głosem, zauważyła właśnie,
że goście podchwycili ich rozmowę. — Jestem tutaj, znalazłam czas. Pracujemy nad
projektem! Nie mamy żadnego spotkania zaplanowanego na wieczór, a ja mam już
plany! Uch, dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
— Doskonale rozumiem, Lorelai. — powiedziała dramatycznym tonem Emily. —
Zawsze, zawsze, przekładasz siebie, swoją pracę i Luka nad własną matkę!
— Mamo. Przekładam ciebie i ten projekt spa na pierwsze miejsce od tygodni.
Ignoruję przy tym Luka i na dodatek moją pracę.
— Cóż, przepraszam, że moja obecność jest dla ciebie taka niewygodna! —
zakrzyknęła Emily, w jej głosie było słychać ból.
— Mamo, nie to miałam na myśli. — powiedziała Lorelai. — To nie jest żadna udręka.
Jednak naprawdę przydałaby mi się wolny wieczór od projektu. Więc spotkamy się
jutro! — dokończyła stanowczo.
— Dobrze! — rzuciła jedynie Emily. Natychmiast wstała i wybiegła z pomieszczenia.
— Dobrze. — powtórzyła cicho w przestrzeń Lorelai. Chwilę później opadła na
krzesło.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Rory dopiero po dziesięciu minutach czekania zaczęła rozmawiać z żywym
człowiekiem, dokładniej rzecz ujmując z firmowym ekspertem do spraw
informatycznych, nerdem o imieniu Henry. Spróbowała najpoważniejszym głosem
wyjaśnić mu sytuację, chciała cofnąć maila, którego wysłała do szefa, a później przez
przypadek rozesłała do wszystkich na świecie.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!18
— Więc możesz mi pomóc?
— Łatwo, szybko, gładko jak po maśle. — powiedział mniej poważnie Henry. — Jak
brzmi twój login?
— Jest pod Lorelai L. Gilmore. L-L-GILMORE-@…
— Tak. Resztę domeny znam. — uprzedził ją. Usłyszała jak nadmuchał gumę
balonową i pękła wprost w słuchawkę. Po chwili zaczął chichotać. — To ty jesteś
łonową dziewczyną, co?
Rory zasłoniła dłonią twarz. — O, Boże. Ludzie nazywają mnie tak?
Nadmuchał kolejnego balona, który jeszcze raz pękł wprost do słuchawki. — Nie
mam pojęcia, ale ja tak cię nazywam od rana.
— Super. — wymamrotała. — Świetnie.
— Dobra, więc to będzie dosyć proste do zrobienia, ale muszę cię ostrzec. Jeśli
wysłałaś tego maila na adresy z poza firmy, to tam zostaną. Mogę spokojnie dostać
się do ogólnych maili, ale to nie znaczy, że ludzie już tego nie przeczytali i nie
rozesłali dalej. Jeśli otworzyli go, przeczytali, albo przesłali dalej, to nie mogę już z
tym nic zrobić.
— Więc mówisz, że już poleciał w świat. W świat i to na zawsze?
— E tam. Takie maile mają żywotność góra miesiąca. Kiedy mamy taki problem,
zazwyczaj ktoś z działu HR zarządza kasowanie ich w myśl zasady przeczytaj dwa
razy i skasuj raz. Czasami tak się zdarza. Poprzednim razem gościu z księgowości
rozesłał na całą firmę filmik z masturbującym się orangutanem, który w dodatku stał
na głowie.
— Więc mam zaszczyt pójść w ślady kogoś, kto ogląda masturbujące się naczelne. —
powiedziała bez emocji. — To fenomenalnie.
— Nie będziesz ostatnia łonowa dziewczyno.
— Dzięki temu czuję się o niebo lepiej. — powiedziała Rory. — Równie dobrze możesz
spróbować to wycofać z obiegu. Mam tylko nadzieję, że nikt nie rozesłał tego dalej.
Czy możesz mi powiedzieć, czy ktoś to przeczytał, albo rozesłał dalej?
Bardzo wyraźnie słyszała morze klikania po drugiej stronie linii. — Możesz sprawdzić
na Google. Daj mi chwilę. Dam ci znać jak czegoś się dowiem.
Rory zastanawiała się chwilę nad sugestią. Otworzyła przeglądarkę i kliknęła na
wyszukiwarkę. Po chwili wahania wpisała w pole wyszukiwarki: „Rory Gilmore
łonowa polityka”. Większość stron miała mocno podejrzane opisy zawartości. Kilka
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!19
linków wskazywało jej stare teksty z Yale Daily News. Znalazła jedno wyszukiwanie,
które odnosiło się do „lokalnych dziewczyn”, najechała myszką i kliknęła. Mozaika
zdjęć, która ukazała się jej oczom, prawie zmusiła ją do wypuszczenia laptopa z dłoni.
Kiedy starała się pozamykać wszystkie wyskakujące okna z pornografią, za każdym
kliknięciem wyskakiwało więcej okien, z jeszcze bardziej obscenicznymi zdjęciami.
Na dodatek laptop zaczął jęczeć kobiecymi głosami, aż w końcu ekran zamarł.
— Ej, Henry?
— Czego?
— Wydaje mi się, że mój komputer padł.
— Google? — zapytał wyraźnie rozbawionym głosem.
— Powiedziałeś mi! — oskarżyła w akcie desperacji.
— Dobra, dobra. Zrobimy tak. — zaczął tłumaczyć.
Pół godziny później i wiele, wiele przekleństw w trakcie, Rory miała z powrotem swój
laptop, a przyjemne pikanie antywirusa w tle dawało jej poczucie komfortu. Położyła
laptop na nocnym stoliku. Położyła się na poduszkach i odetchnęła z ulgą.
— Jesteś najlepszy, Henry, pewnie słyszysz to codziennie.
— Tak, od mojej mamy. — odpowiedział. — Powinno być dobrze. Jeśli złapiesz wirusa
daj nam znać, mamy zdalny dostęp do twojego komputera. Zabezpieczyliśmy twój
komputer przez twoim wyjazdem. Możemy wszystko naprawić z biura.
— Dziękuję Henry. Naprawdę, naprawdę jestem wdzięczna. Jak tylko wrócę, stawiam
ci obiad.
— Ty i każdy początkujący reporter z pornografią na kompie. — podsumował zwięźle.
— Musisz przesłać jeszcze raz maila do szefa. Tylko tym razem sprawdź pisownię i
popraw tą literówkę. Rozumiemy się? Zaoszczędzisz wszystkim pracy.
— Obiecuję. Dziękuję, Henry.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Richarda ciągle nie było w domu, kiedy Emily wróciła z hotelu, ciągle szalały w niej
emocje. Sprawdziła obiad i wysłała kucharkę do domu, jak tylko nakryła stół. Chciała
tylko spokojnie nalać sobie drinka, usiąść i pozbierać myśli. Siedziała zamyślona, a
lód już się rozpuścił, kiedy w końcu usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i trzaśnięcie.
Richard mamrotał coś do siebie odkładając przy tym kluczyki i płaszcz na miejsce.
Emily spokojnie patrzyła jak jej mąż się organizuje i idzie wprost do gabinetu. W
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!20
połowie drogi Richard zatrzymał się. Zobaczył stół nakryty dla dwóch osób.
Zaintrygowany odwrócił się w stronę salonu. Zobaczył żonę siedzącą na dywanie z
kieliszkiem martini w dłoni. Zatrzymał się w korytarzu. Jego dłoń zawisła w połowie
drogi.
— Emily?
Skinęła w stronę krzesła i wstała, żeby zrobić mu drinka. — Richard, jesteś już.
Dobrze, obiad będzie gotowy w trakcie pół godziny, a wiesz jak szybko psuje się smak
łososia jeśli zbyt długo leży. Cytrynę, czy limonkę z twoim tonikiem?
— Co robisz w domu? — zapytał. — Myślałem, że będziesz miała obiad z Lorelai.
Emily przewróciła oczami i wsadziła w dłoń męża napój. — Ach, to. Cóż,
najwidoczniej życie osobiste Lorelai jest o wiele ważniejsze niż spotkanie biznesowe z
matką. — Richard patrzył na nią pytająco. Emily spokojnie nabrała powietrza i
zawróciła do barku po kolejnego drinka. — Ta dziewczyna jest niemożliwa. Prosisz ją
o spotkanie w jeden wieczór, a ona zachowuje się jakby projekt spa był jej pomysłem.
— Lorelai anulowała spotkanie? Porozmawiam z nią. — zapewnił Richard.
Oderwała wzrok od studiowania martini. — Och znasz Lorelai. Jej priorytety… Cóż jej
priorytety nie uwzględniają pozostałych ludzi. — spojrzała na Richarda. — Na pewno
jesteś zachwycony.
— Najwyraźniej jesteś zawiedziona, Emily. Nie mam bladego pojęcia, co w tym
mogłoby być zachwycające.
Emily wpatrywała się w Richarda. Odezwała się tonem, który przypominał jej
przypaloną kawę, niesamowicie gorzką i mocną. — Proszę, Richard. Chciałeś, żebym
była w domu. Jestem w domu. Wygrałeś. Wielka przygoda Emily i spotkania matki z
córką nie zmienią kompletnie nic w naszym domostwie.
Richard wstał i przeszedł przez salon, żeby usiąść obok żony. Chwycił jej dłoń w swoje
ręce. — Cieszę się, że jesteś w domu, bo brakowało mi ciebie przez te ostatnie kilka
tygodni.
Opuściła nieznacznie wzrok. — Podoba mi się ten projekt. — powiedziała łagodnym,
cichym głosem. — Lubię mieć coś, co jest moje. Lubię dzielić się czymś z Lorelai.
Chciałabym, żebyśmy były bardziej… — zastanowiła się chwilę nad dobrym słowem.
— Bardziej zgrane. Mam wrażenie, że nigdy nie wiem, co chodzi jej po głowie.
Czasami czuję się, jakby nic się nie zmieniło.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!21
Richard mocniej chwycił jej dłoń. — Dużo, dużo rzeczy się zmieniło. — zapewnił żonę.
— Jestem tego pewny. Jestem również pewny, że razem usiądziecie jutro, albo w
innym terminie i wszystko naprawicie. Później będziecie miały jeszcze wiele okazji na
planowanie waszej wielkiej przygody. Wiesz, że nie zgodziłaby się na to, jeśli by tego
nie chciała.
— Naprawdę tak myślisz? — zapytała z nadzieją w głosie.
— Tak myślę. — powiedział jej. — Przepraszam, że nie oddałem pełni szacunku temu
projektowi rano. Po prostu chciałbym spędzać więcej czasu ze swoją żoną.
Emily przytaknęła głową. — Wydaje mi się, że przesadziłam rano.
— Na pewno miałaś słuszne powody. — przyznał.
— Przepraszam. — powiedziała.
— Tak samo jak ja. Teraz puśćmy to w niepamięć i cieszmy się wspólnym wieczorem.
Emily podniosła swoją szklankę do toastu. We dwójkę szczerze się uśmiechnęli.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Reszta dnia Lorelai była daleka od wyluzowania. Po wyjściu jej matki, Lorelai
nieskutecznie starała się być mediatorem pomiędzy Michelem i jednym z kucharzy.
Michel oskarżył o celowe podmienienie masła z Omega 3 na regularne w swoim
drugim śniadaniu. Później starała się uspokoić Sookie po wiadomości o śmierci
Normana Mailera. Koniec końców przekonała Sookie, że dodanie jego imienia do
wielu środkowych imion Marthy było jedynie zwykłym zbiegiem okoliczności. Po
skończonej papierkowej pracy wybiegła z hotelu ze sławnym jabłecznikiem na
miodzie autorstwa Sookie.
Na drodze do Hartford był potężny korek. Do Kebra Nagast, wegetariańskiej
Jamajskiej restauracji, którą niedawno odkryli z Lukiem i o dziwo oboje ją pokochali,
dotarła prawie godzinę później niż zaplanowała. Zamówiła kilka dań i ruszyła w
drogę tak szybko, jak umiała.
Droga powrotna była jeszcze gorsza niż się spodziewała. Wypadek na drodze
ekspresowej zwolnił przepływ samochodów do ślimaczego tempa. W końcu kiedy
Luke zadzwonił z jej domu, żeby dowiedzieć się gdzie jest, wiedziała, że planowany
obiad niespodzianka nie będzie już taką niespodzianką.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!22
Dotarła do domu, wycieńczona, zaraz po dwudziestej. Jedzenie ostygło, ale Luke i tak
był zachwycony i szczęśliwy. Jej dzień już był kiepski, przez kłótnię z matką, a teraz
wieczór z Lukiem był w ruinie.
Razem postarali się ocalić resztki dnia, wrzucili jedzenie do mikrofali i zajęli się
ciastem. Po tym jak Luke otworzył swój prezent - kilka flanelowych koszul, wodę
kolońską i nową książkę kucharską, włączyli film Field of Dreams: Pole Marzeń
(wybór jubilata) i przegadali prawie wszystko. Lorelai opowiadała o minionych
wydarzeniach dnia.
Po uprzątnięciu resztek z wieczora, ruszyli prosto na górę, zbyt zmęczeni na
cokolwiek po za snem. Przebrali się w piżamy. Lorelai zwróciła się w stronę Luka,
kiedy ten wyłączył światło na stoliku nocnym.
— Więc, podobają ci się prezenty? — zapytała z nadzieją w głosie, kiedy kładła się
obok niego.
— Kocham moje prezenty. — zapewnił ją.
— A podobało ci się ciasto?
— To było dobre ciasto.
— A jedzenie?
Luke się zaśmiał. — Niezbyt dobrze odgrzane, ale dobre.
Lorelai się uśmiechnęła. — Cieszę się.
Odpowiedział uśmiechem. — Dziękuję ci. Nie musiałaś aż tak się wysilać. Najbardziej
się cieszę, że mogłem spędzić z tobą wieczór.
— Przyjemność po mojej stronie. — odpowiedziała. — Przepraszam, że przez cały
wieczór byłam padnięta.
— Hej, to jest w pełni zrozumiałe. Jest mi przykro, że pokłóciłaś się z mamą. Jeszcze
bardziej, że z powodu moich urodzin.
— Kochanie. To wcale nie było z twojego powodu. — zapewniła go. — To ma mniej
wspólnego z tobą, a więcej z Emily. — Lorelai położyła się na plecach. Patrząc w sufit
głośno odetchnęła. Była tak zmęczona, a przerwa w domu z Lukiem była tym, czego
potrzebowała. Chciałaby, żeby jej matka to zrozumiała. Lorelai nigdy nie wiedziała
jak zadowolić matkę. Wydawało jej się, że zawsze potrafi ją rozczarować, bez względu
na swoje intencje. Starała się stworzyć jakieś więzi ze swoją matką, dla Rory, ale też
dla siebie.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!23
— Hej, we dwie wypracujecie normalne relacje. — zapewnił ją. Chwycił jej dłoń i
sięgnął w kierunku policzka, żeby ją pocałować.
Chciałaby mu wierzyć. — Nie rozmawiajmy o mojej matce teraz. Przesunęła się bliżej,
aż jej noga była koło niego. — Nie ominęłabym dzisiejszego wieczora za nic na
świecie.
Uśmiechnął się. — Wiem.
— Dobrze. — odpowiedziała z takim samym uśmiechem. — Chętnie dałabym ci resztę
urodzinowego prezentu, ale jestem zbyt zmęczona. Będziesz musiał poczekać do
jutra.
— Nie mogę się doczekać. — mrugnął do niej. — Więc dobranoc?
— Dobranoc. — powtórzyła za nim i sięgnęła w stronę swojej nocnej lampki
pogrążając sypialnię w ciemności.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Rory przewróciła się na łóżku, z rumieńcem wymalowanym na twarzy, sięgnęła po
kolejny kawałek smakołyków do podgryzania. — Muszę ci powiedzieć Paris, —
przegryzła głośno — ze wszystkich sugestii Henrego na temat naprawy mojego
komputera najlepszą musiała być podróż do monopolowego po coś w zabawnym
dużym rozmiarze. Bo to jest „zabawne”.
— Tak, są przezabawni. — powtórzyła Paris. — Ciągle panikujesz?
— Ja? Panikuje? — zapytała zdziwiona Rory. Jej wzrok wbity był przed siebie, a usta
przybrały kształt okrągłego „O”. — Nie ja jestem teraz, doktor Paris, pokryta wysypką.
Dobrze? To ty powinnaś iść na drinka i wyluzować.
— Wyluzować? — powtórzyła echem. — Brzmisz teraz jak postać Calisty Flockhart5,
Rory.
Rory pochyliła się do przodu, jakby właśnie dzieliła się największym sekretem z
przyjaciółką, która była teraz kilka stanów dalej. — W tym rzecz Paris. W tym rzecz.
Chodzi o to, że ty i ja, że my bierzemy siebie zbyt poważnie. I to niesamowicie zbyt
poważnie. Gdzie w tym zabawa? Jaki to ma sens? Dlaczego tak robimy? Dobijamy
się, a to nikomu nawet nie imponuje, w dodatku doprowadza nas do szału i depresji.
Na koniec dnia i tak chcemy tylko iść do domu i przestać się tak zachowywać. Wydaje
mi się, że możesz pracować tak ciężko, aż twoje serce nie eksploduje.
5!
Calista Flockhart - W Polsce najbardziej znana z przełomowej roli prawniczni Ally McBeal.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!24
Paris przez chwilę nic nie mówiła. — Tak. Ale pomaga, jeśli masz z kim pogadać.
Rory gapiła się na swój monitor. — Masz na myśli Doyla?
— Mam na myśli kogokolwiek. — powiedziała Paris. — Słuchaj, leć spać, a ja odezwę
się do ciebie, kiedy będziesz trzeźwa, no i kiedy nie będziesz tak użalać się nad sobą.
Weź się w garść Mary. Masz już reputację, do której musisz odrosnąć.
— Co? Masz na myśli pozostałe Mary? Jak Mary Tyler Moore6? Masz na myśli, że
mam to wszystko nadrobić?
— Tak Mary. Dokładnie to miałam na myśli. — Paris się poddała. — Idź się lepiej
wyspać.
— Dobra, a ty weź kąpiel z owsianki.
— Dobranoc, Marry.
— Dobranoc, Paris.
!
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
♫
Lorelai stała przed domem rodziców, tym razem nie czuła drżenia. Rzadko
odwiedzała rodziców o tak wczesnej porze. Teraz była zdeterminowana, na równi z
niewielkim zmartwieniem. Była zmartwiona, że jej matka nie pokazała się na ich
umówionym popołudniowym spotkaniu. Wiedziała tylko tyle, że jej nieobecność
miała wiele wspólnego z ich wspólnym projektem.
O dziwo czuła również poczucie winy, przez to w jaki sposób rozeszły się poprzednim
razem. Nie było tak, że nie miała racji, ale mogła nieco inaczej potoczyć rozmowę. Z
drugiej strony, w czym mięliby być najlepsi Gilmorowie, jeśli nie w kłótniach.
Tak czy inaczej, była tutaj. Stała u progu drzwi swojej matki. To ona zawsze była
pierwszą, która wyciągała dłoń. Dziś nie stanowiło różnicy. Miała nadzieję, że mogą
po prostu wybaczyć, zapomnieć i ruszyć naprzód ze swoim życiem i z projektem.
Później prawdopodobnie już nie wspomną o tym incydencie. Tak zazwyczaj toczą się
sprawy.
Szybko zapukała do drzwi. Szybko otworzyła pokojówka. Została skierowana do
jadalni, gdzie Emily załatwiała swoją korespondencję.
Spojrzała z nad stosu listów, a jej twarz była pozbawiona emocji, mimo to jej oczy
płonęły złością i smutkiem. Do tego, że jest nieustannym cierniem dla swoich
rodziców Lorelai była już przyzwyczajona. Najwidoczniej nie zgodzenie się na
6!
W swojej najsłynniejszej roli grała producentkę lokalnych wiadomości.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!25
nieplanowane spotkanie na rzecz ważnego dnia w życiu jej chłopaka było kolejną
rzeczą na długiej liście.
Podeszła ostrożnie. — Cześć mamo.
— Witaj Lorelai. — odpowiedziała zimno Emily.
Lorelai nabrała wdechu. Obiecała sobie przed wejściem, że będzie spokojna. — Nie
pojawiłaś się w hotelu na lunch. — zaczęła spokojnie.
— Miałam inne, pilne sprawy.
— Oczywiście, że tak — pomyślała odruchowo Lorelai. Nie była świadoma, że
wypowiedziała swoje myśli na głos.
— Cóż najwidoczniej spędzanie ze mną czasu jest zbyt dużym utrapieniem. Jeśli
jesteś zbyt zajęta na projekt spa, to jeszcze możemy go odwołać.
— Przepraszam? — Lorelai nie mogła w to uwierzyć.
— Możemy to odwołać. Będziemy musiały tylko zapłacić architektowi, oczywiście, ale
za to Tomowi wystarczy część zaliczki za fatygę. — kontynuowała.
— Co? Mamo, wcale tego nie chcę!
— Wczoraj wyglądało na to, że tego nie chciałaś.
— Chcę. Aż się dziwię, jak miło spędza nam się czas. Jednak kiedy zaczynasz
planować coś bez mojej wiedzy i spodziewasz się, że spóźnię się na urodziny mojego
chłopaka… Potrzebuję trochę czasu na inne rzeczy, trochę czasu dla siebie.
— Miło spędzasz czas ze mną? — zapytała jej matka z nadzieją w głosie.
— Pewnie. — przyznała Lorelai a jej ton zelżał. — Oczywiście czasami bywasz
niezmożona, kiedy indziej apodyktyczna…
— Pochlebiasz mi. — powiedziała już bez emocji.
— Ale jesteś w tym naprawdę dobra. — przyznała Lorelai. — A my świetnie razem
pracujemy, a ja cię potrzebuję. Tylko musisz zaakceptować, że mam inne rzeczy na
głowie… pracę, życie, które nie zawsze może być wstrzymane dla korzyść spa. Proszę
zrozum to. Mam na myśli… Czy jak z tatą wróciliście do siebie po separacji, czy nie
chcieliście spędzać ze sobą jak najwięcej czasu? Musisz wiedzieć jak się czuję.
— Wiem. — usłyszała odpowiedź, która bardziej przypominała szept. Ledwo
widoczny uśmiech na twarzy jej matki. — Dobrze, Lorelai. Zatrzymam się u Toma. —
zaczęła i nagle się zatrzymała. — Zobaczymy się na piątkowej kolacji. — poprawiła się
szybko. — Zaplanujemy wtedy spotkania na następny tydzień.
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!26
Lorelai podniosła się z krzesła. W momencie, kiedy miała już wyjść z jadalni usłyszała
głos matki.
— Mam nadzieję, że Luke do nas dołączy.
— Oczywiście, mamo. — powiedziała wyraźnie wzruszona. — Muszę wracać do pracy.
— Proszę bardzo. — odpowiedziała spoglądając na córce prosto w oczy, po czym
wróciła do swoich pilnych spraw. — Do widzenia, Lorelai.
— Pa, mamo.
!
Ciąg dalszy nastąpi…
VIRTUALNE KOCHANE KŁOPOTY
!27