Wstęp W

Transkrypt

Wstęp W
A. S. Neill, Nowa Summerhill. Przeł. Maria Duch. Poznań 1994, Wydawnictwo Zysk
i Ska
Wstęp
W zasadzie dzisiejsza (1971) Summerhill jest taka sama jak w momencie założenia w 1921 roku. Nadal obowiązuje niezależność i samorządność
uczniów i nauczycieli, swoboda w uczestniczeniu bądź nieuczestniczeniu
w zajęciach, wolność pozwalająca na zabawę przez całe dni, tygodnie czy
lata, jeśli to konieczne, wolność od jakiejkolwiek indoktrynacji religijnej,
moralnej czy politycznej, wolność od urabiania charakteru.
W innych szkołach ludzi z inicjatywą i dobrych nauczycieli liczy się na
legiony i powinno się ich szanować za niezwykły trud, jakiego od nich
wymaga praca w krępującym ich działanie środowisku – w szkołach mających często koszarowy charakter. Ja jednak uważam, że oni nie mogą mi
niczego zaofiarować, ponieważ nie idziemy tą samą drogą; być może podążamy po równoległych traktach, które prawdopodobnie nigdy się nie
przetną, gdyż oni pracują w szkole, a ja w samorządnej społeczności.
Zauważam jednak pewne oznaki postępu. Nowoczesne szkoły podstawowe potrafią być doskonałe. Ta, którą widziałem w Leicester, była zupełnym przeciwieństwem szkół podstawowych sprzed czterdziestu lat –
zadowolone twarze, gwar swobodnych rozmów, każde dziecko zajęte swoją pracą. Następnym krokiem powinno być przeniesienie tych swobodnych
metod nauczania do szkół średnich, co, biorąc pod uwagę system egzaminacyjny, jest zadaniem prawie niemożliwym do zrealizowania.
Summerhill pokazała światu, że szkoła może być wolna od strachu
przed nauczycielami, poniżenia i lęku przed życiem. Jej pracownicy nie
zachowują się wyniośle ani też nie oczekują szczególnych względów tylko
dlatego, iż są dorosłymi. Ich jedynym przywilejem z punktu widzenia naszej społeczności jest swobodny wybór pory udawania się na spoczynek.
Jedzą to samo, co pozostali członkowie naszej szkolnej rodziny. Zwracamy się do nich po imieniu i rzadko są obdarzani przezwiskami; a jeżeli już,
to są one dowodem przyjaznego i równego traktowania. Przez trzydzieści
lat George Corkhill, nasz nauczyciel nauk przyrodniczych, był Georgem
lub Korkiem lub Corkim. Był ulubieńcem wszystkich.
Nie ma potrzeby stwarzania barier odgradzających uczniów od nauczycieli, barier wznoszonych przez dorosłych, nie przez dzieci. Nauczyciele
chcieliby być bożkami, chroniącymi się za swą wyniosłością. Obawiają
się, że utraciliby swój autorytet, gdyby zachowywali się jak ludzie, a ich
klasy zmieniłyby się w domy wariatów. Obawiają się porzucić swe obawy.
Ogromne rzesze uczniów lękają się swych nauczycieli. To dyscyplina jest
źródłem strachu. Zapytajcie któregokolwiek z żołnierzy, czy boi się swego
starszego sierżanta; nigdy nie spotkałem takiego, który by się nie bał.
Coraz częściej dochodzę do przekonania, że największą reformą, jakiej
wymagają nasze szkoły, jest usunięcie przepaści, która dzieli młodych
i starych, przyczyniając się do podtrzymania paternalizmu. Taki dyktatorski autorytet wywołuje w dziecku poczucie niższości, które potem ciągnie
się za nim przez całe życie; jako dorosły po prostu zastępuje autorytet nauczyciela autorytetem szefa.
Być może istnienie armii jest koniecznością, ale nikt, prócz tępych
konserwatystów, nie będzie obstawać przy tym, że wojskowy dryl jest
wzorcowym sposobem życia. A mimo to w naszych szkołach panuje właśnie taka, albo i gorsza, dyscyplina. Żołnierze przynajmniej mają dużo ruchu, a dziecko, w wieku, gdy naturalną potrzebą jest fizyczna aktywność,
większość czasu spędza siedząc na pupie.
24
W tej książce wyjaśniam, dlaczego obecnie istniejący układ sił próbuje
zniszczyć witalność dzieci, ale przeważająca większość nauczycieli nie
rozumie tego, co kryje się za dyscypliną i kształtowaniem charakteru,
i większość z nich nie chce tego wiedzieć. Wychowywanie poprzez dyscyplinę jest najłatwiejsze. BACZNOŚĆ! SPOCZNIJ! To komendy z koszarowego placu i sali klasowej.
W USA tę rolę spełnia strach uczniów przed złymi ocenami – idiotycznymi ocenami, które nie mają żadnego znaczenia – lub obawa przed
oblaniem egzaminów; w niektórych krajach nadal króluje strach przed
trzciną lub pasem czy też obawa przed szyderstwami lub kpinami głupich nauczycieli.
Tragiczne jest to, że i oni nie są wolni od strachu – boją się odsłonić,
obawiają się, że nadzwyczajna intuicja dzieci odkryje ich prawdziwe oblicze. Ja to wiem. Dziesięć lat pracy w państwowych szkołach pozbawiło
mnie wszelkich złudzeń co do nauczycieli. W swoim czasie też byłem wyniosły, zachowywałem się z rezerwą i byłem zwolennikiem dyscypliny.
Nauczałem w systemie opartym na rzemieniu, jak w Szkocji nazywaliśmy
pas. Używał go mój ojciec, a ja poszedłem w jego ślady, nawet nie zastanawiając się nad zaletami i wadami tej metody – aż do owego dnia, gdy
jako dyrektor zbiłem nim chłopca za zuchwałość. Nieoczekiwanie pojawiła mi się w głowie nowa myśl. Co ja robię? To mały chłopiec, a ja jestem
duży. Dlaczego biję kogoś mniejszego od siebie? Wrzuciłem swój rzemień
do ognia i nigdy już nie uderzyłem dziecka.
Zuchwałość chłopca sprowadziła mnie do jego poziomu; obraziło to
moją godność, mój status najwyższego autorytetu. On zwrócił się do mnie
tak, jakbyśmy byli sobie równi – niewybaczalna zniewaga. Ale dzisiaj,
sześćdziesiąt lat później, tysiące nauczycieli nadal tkwi tam, gdzie wtedy
ja się znajdowałem. Trąci to zarozumialstwem, ale to po prostu naga
prawda, że nauczyciele w większości odżegnują się od tego, by być człowiekiem z krwi i kości.
25
Nie dalej jak wczoraj pewien młody kolega powiedział mi, że dyrektor
straszył go wyrzuceniem z pracy, ponieważ jeden z chłopców zwrócił się
do niego per Bob. „Co to by było, gdyby szeregowiec zwracał się do pułkownika per Jim?”
Dlaczego dostaję tysiące listów od dzieci? Nie z powodu mych pięknych oczu – o nie – ale dlatego, że idea Summerhill przemawia do ich
najgłębszych uczuć, ich tęsknoty za wolnością, nienawiści do autorytetów w domu i szkole, pragnienia nawiązania kontaktu ze starszymi.
W Summerhill nie ma przepaści między pokoleniami. Gdyby tak było,
nie odrzucono by połowy z moich propozycji. Gdyby tak było, to dwunastoletnia dziewczynka nie mogłaby powiedzieć nauczycielowi, że jego
lekcje są nudne. Muszę dodać, że również i nauczyciel może powiedzieć
dziecku, że jest piekielnie nieznośne. Obu stronom należy się taka sama
wolność.
Wychowanie powinno wyrabiać w dziecku poczucie własnej wartości,
a jednocześnie budzić w nim uczucia prospołeczne; robi to bez wątpienia
szkoła samorządowa. W innych szkołach posłuszeństwo jest uważane za
tak wielką cnotę, że w późniejszym życiu tylko nieliczni potrafią się czemukolwiek przeciwstawić. Tysiące studentów zdobywających zawód nauczyciela jest pełnych entuzjazmu w stosunku do swego przyszłego zajęcia. Rok po opuszczeniu murów uczelni siedzą w pokojach nauczycielskich przekonani, że wychowanie oznacza ujarzmienie i dyscyplinę. To
prawda, że nie mogą ośmielić się na przeciwstawienie systemowi, bo zostaną wylani z pracy, ale nieliczni się na to odważają, choćby tylko
w swych myślach. Trudno przełamać bariery urabianego przez całe życie
charakteru.
Nikt nie może zaprzeczyć temu, że społeczeństwo jest chore; to, że
nie chce uleczyć się z tej choroby, również nie budzi wątpliwości. Odpiera wszelkie ludzkie wysiłki, by się poprawić. Sprzeciwiało się prawu
głosu dla kobiet, zniesieniu kary śmierci; sprzeciwiało się zreformowa26
niu naszego okrutnego prawa rozwodowego, naszych okrutnych praw
przeciwko homoseksualistom. Naszym zadaniem, jako nauczycieli, jest
przeciwstawienie się psychologii tłumu, psychologii stada baranów, w
którym każde zwierzę wygląda i ryczy tak samo – bee, bee – odpędzając
czarną owcę i tych, którzy się za nią ujmują. Nasze szkoły mają swoich
pasterzy, nie zawsze najłagodniejszych. Nasze owieczki odziane są w
swe miłe mundurki.
W psychologii nie ma osób wszechwiedzących. Wewnętrzne siły rządzące ludzkim życiem nadal są w znacznym stopniu przed nami ukryte.
Od czasu, gdy geniusz Freuda powołał ją do życia, psychologia przebyła już długą drogę; ale nadal to młoda nauka, odkrywająca brzegi nowych
kontynentów. Za pięćdziesiąt lat ludzie będą pewnie śmiać się z naszej
dzisiejszej ignorancji.
Odkąd porzuciłem nauczanie i zająłem się psychologią dziecka, miałem
do czynienia z różnymi dziećmi – młodymi podpalaczami, złodziejami,
kłamcami, moczącymi łóżka i skorymi do gniewu. Lata intensywnej pracy
z młodzieżą przekonały mnie o tym, jak stosunkowo niewiele jeszcze
wiem o siłach motywujących do życia. Jednakże jestem przekonany, że
rodzice, którzy mieli do czynienia jedynie z własnymi dziećmi, wiedzą
o wiele mniej ode mnie.
Ponieważ wierzę, że trudne dzieci prawie zawsze sprawiają kłopoty
z powodu nieodpowiedniego traktowania ich w domu i w szkole, dlatego
też pozwalam sobie w równym stopniu zwracać się do rodziców, jak i nauczycieli.
Czym zajmuje się psychologia? Sugerowałbym użycie terminu uleczenie. Ale jakiego rodzaju uleczenie? Ja nie chcę, aby uleczono mnie z mego
przyzwyczajenia do wybierania koloru pomarańczowego i czarnego; nie
chcę, aby wyleczono mnie z palenia ani ze słabości do piwa. Żaden nauczyciel nie ma prawa leczyć dziecka z jego zamiłowania do walenia w
bęben. Powinno się jedynie uwalniać je od tego, co unieszczęśliwia.
27
Przez te wszystkie lata tylko w jednym względzie zmieniłem swe podejście do psychologii. W czasach, gdy moja szkoła znajdowała się na terenie Niemiec, a potem Austrii (w latach 1921 do 1924), znajdowałem się
w środku nowych ruchów psychoanalitycznych. Podobnie jak wielu innych młodych głupców myślałem, że byliśmy już o krok od utopii. Uczynić nieświadomych świadomymi i świat uwolni się od nienawiści, przestępstw i wojen. Odpowiedzią była psychoanaliza.
Kiedy wróciłem do Wielkiej Brytanii, do domu zwanego Summerhill, w
Lyme Regis miałem jedynie pięciu uczniów. W ciągu trzech lat ich liczba
wzrosła do dwudziestu siedmiu. Większość z nich stanowiły dzieci trudne
przysłane tam przez zdesperowanych rodziców i szkoły – dzieci kradnące,
destruktywne i nieokrzesane. Myślałem, że „leczyłem” je za pomocą psychoanalizy, ale stwierdziłem, że te, które odmawiały uczestniczenia w tych
sesjach, również zostawały uleczone i doszedłem do przekonania, że to wolność, a nie psychoanaliza była lekarstwem na ich dolegliwości. Na szczęście
to nie ona wybawi ludzkość od trawiącej ją choroby.
Nie twierdzę, że ta metoda jest zła, ale wiem, że nauczyciel nie powinien być psychoterapeutą. Terapeuta musi być neutralny, stać z boku.
Gdybym na ogólnym zebraniu spytał: „Kto, do diabła, pożyczył sobie mój
płaski klucz i nie zwrócił go?”, a uczyniłby to Willi, to dla niego mój głos
zabrzmiałby jak narzekania ojca i zacząłby utożsamiać mnie z gliniarzem;
a na następnej sesji psychoanalizy zamknąłby się w sobie niczym małż
w muszli.
Trudne dziecko to dziecko nieszczęśliwe, walczące z samym sobą;
a w konsekwencji z całym światem. Podobnie ma się sprawa ze sprawiającymi trudności dorosłymi. Szczęśliwy człowiek nigdy nie zakłóci spotkania, nie będzie głosił haseł wojennych czy linczował Murzyna. Szczęśliwa
kobieta nigdy nie będzie łajać dzieci czy męża. Szczęśliwy człowiek nigdy
nie będzie mordował czy kradł. Szczęśliwy pracodawca nigdy nie będzie
grozić swym pracownikom.
28
Wszystkie zbrodnie, cała nienawiść, wszystkie wojny wynikają z poczucia nieszczęścia. Ta książka jest próbą pokazania, skąd bierze się to
nieszczęście i jak rujnuje ludzkie życie oraz jak można wychować dzieci,
aby wiele z tego zła nigdy nie ujrzało światła dziennego.
Co więcej, ta książka jest historią pewnego miejsca – szkoły Summerhill – w którym leczy się uczniów nieszczęśliwych, a co ważniejsze –
gdzie wychowuje się ich do życia w szczęściu.
29
Idea Summerhill
J est to opowieść o nowoczesnej szkole Summerhill, która została zało-
żona w 1921 roku, a znajduje się w Leiston, w hrabstwie Suffolk, i jest
oddalona o około stu mil od Londynu.
Parę słów o uczniach Summerhill. Niektóre dzieci przybywają do niej
w wieku pięciu lat, a inne dopiero jako dwunastolatki, pozostają zaś
w szkole na ogół do szesnastego roku życia. W dobrym okresie miewamy
około trzydziestu pięciu chłopców i trzydzieści dziewcząt, z czego znaczna
liczba pochodzi z innych krajów.
Dzieci, podzielone na grupy wiekowe, mieszkają razem z opiekunami.
Maluchy śpią w kamiennym budynku, starsze w drewnianych chatach.
Nikt nie sprawdza dziecięcych pokoi, ale też nikt im ich nie sprząta.
W tym względzie pozostawia się uczniom całkowitą swobodę. Nikt nie
mówi im też, w co mają się ubrać: wkładają na siebie to, co chcą.
Gazety nazywają nas szkołą „chodź-jak-ci-się-podoba” i dają do zrozumienia, że jest to zbiorowisko rozwydrzonych prymitywów, które nie
znają zasad i dobrych manier.
Dlatego też wydaje mi się konieczne napisanie, w miarę możliwości,
uczciwej historii Summerhill. To, że będę pisać przychylnie, jest chyba
naturalne; aczkolwiek spróbuję pokazać zarówno wady, jak i zalety szkoły. O jej wartości niech świadczą zdrowe, wolne dzieci, których życie nie
zostało zatrute strachem i nienawiścią.
Oczywiście, szkoła, która zmusza aktywne dzieci do siedzenia w ławkach i uczenia się w większości niepotrzebnych przedmiotów, jest złą szkołą. To dobra szkoła jedynie dla tych, którzy w nią wierzą, dla tych nietwór-
czych obywateli, którzy pragną mieć potulne, nietwórcze dzieci, które będą
dobrze pasować do cywilizacji, w której miarą sukcesu jest pieniądz.
Początkowo Summerhill była placówką eksperymentalną. Obecnie jest
szkołą poglądową, ponieważ demonstruje, że idea wolności sprawdza się
w praktyce.
Kiedy zakładaliśmy ją z moją pierwszą żoną, przyświecał nam jeden
cel – dopasować szkołę do potrzeb dziecka, zamiast dziecko do szkoły.
Przez wiele lat pracowałem w tradycyjnej oświacie. Znam dobrze ten drugi sposób uczenia. Wiedziałem, że był zły. Był zły, ponieważ opierał się
na dorosłym pojmowaniu tego, jakie powinno być dziecko i jak powinno
się ono uczyć. Ten rodzaj podejścia datuje się z czasów, gdy psychologia
była jeszcze nieznaną nauką.
A zatem zabraliśmy się do stworzenia szkoły, w której dzieci miałyby
wolność bycia sobą. W tym celu musieliśmy zrezygnować ze wszelkiej
dyscypliny, wszelkiego pouczania, udzielania rad, wszelkich nauk moralnych i religijnych pouczeń. Nazywano nas odważnymi, ale to nie wymagało odwagi. Potrzebowaliśmy jedynie tego, co mieliśmy – całkowitej wiary
w dziecko jako istotę dobrą, nie złą. W ciągu pięćdziesięciu lat nic nigdy
nie zachwiało w nas tego przekonania, a wręcz przeciwnie – to przekonanie zmieniło się w pewność.
Według mnie dziecko obdarzone jest wrodzoną mądrością i poczuciem
realizmu. Jeśli pozostawić je samemu sobie, bez jakiegokolwiek doradzania ze strony dorosłych, rozwinie się na tyle, na ile jest do tego zdolne.
Summerhill jest miejscem, w którym ci, którzy posiadają wrodzone zdolności i pragną być naukowcami, zostają nimi; natomiast ci, którzy predysponowani są jedynie do zamiatania ulic, będą pracować miotłą. Chociaż,
jak do tej pory, murów naszej szkoły nie opuścił żaden zamiatacz. Nie piszę tego ze snobizmu, jako że wolałbym raczej, aby szkołę opuścił szczęśliwy zamiatacz ulic niż znerwicowany uczony.
31
Jaka jest Summerhill? No cóż, po pierwsze, lekcje są nieobowiązkowe.
Dzieci mogą w nich uczestniczyć albo nie – nawet przez całe lata, jeśli
tego chcą. Oczywiście jest rozkład zajęć, lecz tylko dla nauczycieli.
Zajęcia odbywają się zwykle w grupach wiekowych, ale czasami także
w grupach zainteresowań. Nie stosujemy nowych metod nauczania, ponieważ nie uważamy, aby nauczanie samo w sobie miało wielkie znaczenie. To, czy dana szkoła opracowała specjalne sposoby nauczania dzielenia, czy nie, nie ma żadnego wpływu na rezultaty kształcenia, ponieważ
dzielenie jest ważne tylko dla tych, którzy chcą się go nauczyć. A dziecko,
które pragnie opanować tę sztukę, dokona tego bez względu na to, jakich
metod będzie się w danej szkole używać.
Dzieci, które przybyły do Summerhill w wieku przedszkolnym, od
początku swego pobytu tutaj biorą udział w lekcjach; ale uczniowie z
innych szkół oświadczają, że nigdy nie będą chodzić na żadne przebrzydłe lekcje. Bawią się i jeżdżą na rowerach, plączą się pod nogami – ale
unikają zajęć lekcyjnych. Czasami trwa to miesiące, a nawet lata. Czas
potrzebny do otrząśnięcia się z tego stanu jest proporcjonalny do nienawiści, jakiej doświadczyli w ostatniej szkole. Pewnego razu przyszła do
nas dziewczynka z klasztoru. Próżnowała przez trzy lata. Przeciętny
okres pozbycia się awersji do uczestniczenia w zajęciach jest znacznie
krótszy.
Ci, którym ta idea wolności jest obca, będą się zastanawiać, co to za
zwariowane miejsce, w którym dzieci bawią się cały dzień, jeśli mają na to
ochotę. Wielu z dorosłych mówi: Jeśli posłano by mnie do takiej szkoły, to
nigdy bym niczego nie zrobił. Inni mówią: Takie dzieci będą się czuły głęboko upośledzone, jeżeli przyjdzie im konkurować z dziećmi, które musiały się uczyć.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl Jack, który opuścił szkołę
w wieku siedemnastu lat, aby rozpocząć pracę w fabryce budowy maszyn.
Pewnego dnia wezwał go do siebie dyrektor.
32
– Jesteś chłopakiem z Summerhill – powiedział. – Ciekaw jestem, jakie
teraz masz zdanie o tego rodzaju wykształceniu, gdy znalazłeś się wśród
chłopaków z tradycyjnych szkół. Załóżmy, że miałbyś ponownie wybierać, poszedłbyś wówczas do Eton czy do Summerhill?
– Oczywiście, że do Summerhill – odparł Jack.
– Ale co ona takiego daje, czego nie dają inne szkoły?
Jack podrapał się po głowie.
– Czy ja wiem – powiedział wolno. – Myślę, że daje poczucie całkowitej wiary w siebie.
– Tak – powiedział sucho dyrektor. – Zauważyłem to, gdy wszedłeś do
pokoju.
– O rety! – roześmiał się Jack. – Przepraszam, jeżeli zrobiłem na panu
takie wrażenie.
– Podoba mi się to – powiedział dyrektor. – Zwykle ludzie, których do
siebie wzywam, denerwują się i wyglądają nieswojo. Ty wszedłeś tu, jakbyś był mi równy.
Ta opowieść pokazuje, że wykształcenie samo w sobie nie jest tak
ważne jak osobowość i charakter. Jack oblał egzaminy na uniwersytet,
ponieważ nienawidził uczenia się z książek. Ale jego brak wiedzy z zakresu Esejów Lamba czy języka francuskiego nie upośledził go życiowo. Jest
obecnie odnoszącym sukcesy inżynierem.
Jednakże w Summerhill jest wiele nauki. Być może grupa naszych
dwunastolatków nie mogłaby konkurować z klasą rówieśników w kaligrafii, ortografii czy ułamkach. Ale na egzaminach wymagających oryginalności nasza drużyna pobiłaby inne na głowę.
W tej szkole nie ma klasówek, ale czasami dla zabawy robię jakiś egzamin. Poniższe pytania pochodzą właśnie z jednego z nich.
Gdzie znajdują się: Madryt, Wyspa Czwartkowa, wczoraj, miłość, demokracja, nienawiść, mój kieszonkowy śrubokręt (niestety, na to pytanie
nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi)?
33
Podaj znaczenie następujących wyrazów (liczby wskazują, ilu odpowiedzi oczekuje się na każde z pytań): hand (3) (jedynie dwoje podało
prawidłowo trzecie znaczenie – tradycyjna miara równa czterem calom);
brass (4) (metal, czelność, wyższy oficer, sekcja instrumentów dętych
w orkiestrze).
Przetłumacz monolog Hamleta „Być-albo-nie-być” na język Summerhill.
Oczywiście pytania nie mają być poważne, a dzieci bardzo je lubią.
Nowo przyjęci nie dorównują poziomem odpowiedzi uczniom, którzy zaaklimatyzowali się już w szkole. I to nie z powodu mniejszych możliwości
intelektualnych, ale raczej dlatego, że przyzwyczaili się pracować w myśl
utartych reguł i najdrobniejsze odstępstwo od nich wprawia ich w zakłopotanie.
Tak wygląda zabawowa strona naszego kształcenia pracy. Na wszystkich lekcjach pracuje się bardzo dużo. Jeżeli z jakiegoś powodu nauczyciel
nie może poprowadzić zajęć w oznaczonym dniu, to zwykle uczniowie są
tym bardzo rozczarowani.
Dziewięcioletni David musiał zostać odizolowany od reszty dzieci
z powodu kokluszu. Płakał gorzko z tego powodu.
– Stracę lekcję geografii Rogera – protestował. David był w szkole
praktycznie od urodzenia i miał zdecydowane i bezdyskusyjne poglądy na
temat konieczności udzielania mu lekcji. Obecnie jest profesorem matematyki na Uniwersytecie Londyńskim.
Kilka lat temu podczas ogólnego spotkania szkoły (na którym drogą
powszechnego głosowania ustalane są wszystkie prawa Summerhill, a każdy uczeń i każdy pracownik ma jeden głos) ktoś zaproponował, aby pewne
przewinienia karać tygodniowym wykluczeniem z zajęć. Inne dzieci
z miejsca zaczęły protestować, uważając tę karę za zbyt srogą.
Moi współpracownicy i ja serdecznie nie lubimy wszelkich egzaminów. Dla nas egzaminy uniwersyteckie są przekleństwem. Ale nie może34
my odmówić uczenia dzieci wymaganych przedmiotów. Jest sprawą
oczywistą, że dopóki będą istnieć egzaminy, będziemy musieli się im podporządkować. Stąd też pracownicy Summerhill zawsze mają kwalifikacje
do uczenia na wymaganym poziomie.
Nie oznacza to jednak, że wszyscy uczniowie chcą zdawać te egzaminy; przystępują do nich jedynie ci, którzy idą na uniwersytet. I tym dzieciom nie sprawia to szczególnej trudności. Zwykle zaczynają się do nich
poważnie przygotowywać w wielu trzynastu lat i całą pracę wykonują do
szesnastego roku życia. Oczywiście nie zawsze zdają za pierwszym podejściem. Ważniejsze jednak jest to, że próbują ponownie.
Pozwólcie, że opiszę teraz, jak wygląda typowy dzień w Summerhill.
Śniadanie jest między 8.15 a 8.45. Pracownicy i uczniowie odbierają je
z okienka znajdującego się obok drzwi do kuchni i przynoszą je sobie do
jadalni. Łóżka powinny być pościelone do 9.30, kiedy to zaczynają się
lekcje.
Na początku każdego semestru wywiesza się rozkład zajęć. I tak Derek
w laboratorium w poniedziałek może mieć klasę I, we wtorek klasę II i tak
dalej. Ja mam podobny rozkład lekcji z angielskiego i matematyki; Maurice z geografii i historii. Młodsze dzieci (w wieku od sześciu do dziesięciu
lat) zwykle większą część przedpołudnia spędzają z własnym nauczycielem, ale uczestniczą również w zajęciach ze stolarki czy plastyki.
Żaden z uczniów nie jest zmuszany do brania udziału w lekcjach. Ale
jeżeli Jimmy przyjdzie na zajęcia z angielskiego w poniedziałek i nie pojawi się na nich aż do piątku następnego tygodnia, to inni uczniowie słusznie protestują, że opóźnia pracę, i mogą wykluczyć go ze swej grupy za
zwalnianie tempa.
Lekcje trwają do 13.00, ale przedszkolaki i młodsze dzieci jedzą lunch
o 12.30. Musimy spożywać posiłki na dwie tury; pracownicy i starsi
uczniowie siadają do lunchu o 13.15.
35
Popołudnia każdy ma całkowicie wolne. Nie wiem, co oni wszyscy
wtedy robią. Ja pracuję w ogródku lub w swoim gabinecie i rzadko zdarza
mi się zauważać w pobliżu dzieci. Widuję, jak młodsi bawią się w gangsterów. Niektóre ze starszych dzieci zajmują się silnikami, inne muzyką,
rysowaniem czy malowaniem. Przy dobrej pogodzie grają w różne gry.
Niektórzy majsterkują w warsztacie, gdzie naprawiają swoje rowery lub
robią łódki czy rewolwery.
O 16.00 podawana jest herbata, po której znowu zaczynają się lekcje.
Młodsze dzieci kończą naukę 0 17.30, kiedy to udają się kolację. Pracownicy i starsze dzieci ostatni posiłek jedzą o 18.15.
O 19.00 rozpoczynają się zajęcia własne. Młodsze dzieci chcą, aby im
poczytać. Średnia grupa woli zajęcia w pracowni plastycznej – malowanie,
wycinanie w linoleum, roboty w skórze, wyplatanie koszy. Zwykle pełna
jest też pracownia garncarska; faktycznie, garncarstwo wydaje się ulubionym zajęciem o każdej porze dnia. Pracownia stolarska i metaloplastyczna
również cieszą się niezmiennym powodzeniem.
Dla prac ręcznych nie ma rozkładu zajęć. Dzieci robią to, na co mają
ochotę. A prawie zawsze chcą konstruować pistolety zabawki, strzelby, łódki czy latawce. Nie są szczególnie zainteresowane starannym łączeniem „na
czopy” kawałków drewna; nawet starsi chłopcy zwykle nie palą się do trudnej stolarki. Także niewielu z nich przejawia zainteresowanie moim własnym hobby – wyklepywaniem mosiężnych przedmiotów – ponieważ przy
robieniu na przykład misy nie można wykazać się zbytnią fantazją.
Przy ładnej pogodzie zwykle nie widać małych gangsterów z Summerhill. Kryją się bowiem po zakamarkach i są całkowicie pochłonięci
dokonywaniem bohaterskich czynów. Natomiast widuje się dziewczynki;
są w domu lub w jego pobliżu.
Pracownia plastyczna zwykle jest pełna ich dzieł malarskich. Dziewczynki zajmują się również szyciem kolorowych cudeniek z materiałów
i inną twórczą działalnością.
36
Możliwe, że Summerhill jest najszczęśliwszą szkołą na świecie. Nie
mamy wagarowiczów i rzadkie są przypadki tęsknoty za domem. Sporadycznie dochodzi do bójek – zdarzają się oczywiście sprzeczki, ale rzadko
widywałem walki na pięści podobne do tych, w jakich sam brałem udział
jako chłopiec. Rzadko słyszę, aby dziecko płakało, ponieważ wolne dziecko ma do uzewnętrznienia o wiele mniej nienawiści niż to, które jest
wiecznie gnębione. Nienawiść rodzi nienawiść, a miłość rodzi miłość. Miłość oznacza akceptację dzieci i jest konieczna w każdej szkole. Nie można być po ich stronie, a zarazem karać je i wrzeszczeć na nie. Summerhill
jest szkołą, w której dziecko wie, że jest akceptowane.
Jednakże my również nie jesteśmy wolni od ludzkich słabości. Którejś wiosny przez wiele tygodni sadziłem ziemniaki, a gdy w czerwcu
znalazłem osiem wyrwanych krzaczków, zrobiłem wielką awanturę. Jest
jednak zasadnicza różnica pomiędzy moją awanturą, a tą, jaką zrobiłby
jakiś autokrata. Ja awanturowałem się z powodu ziemniaków, ale autokrata na tym by nie poprzestał i nie omieszkałby wciągnąć w to wszystko
problemów natury moralnej – dobra i zła. Ja nie powiedziałem, że kradzież moich ziemniaków była czymś złym; nie rozpatrywałem tego
w tych kategoriach – to była sprawa moich ziemniaków. To były moje
ziemniaki i nie powinno się ich ruszać. Mam nadzieję, że wystarczająco
jasno wyraziłem różnicę.
Spójrzmy na to inaczej. Dla dzieci nie jestem autorytetem, którego
trzeba się bać. Jestem im równy; raban, jaki podniosłem o moje ziemniaki,
nie ma dla nich większego znaczenia od rabanu, jakiego mógłby narobić
chłopiec o przebitą dętkę w rowerze. Jest rzeczą zupełnie bezpieczną
wszczynać z dziećmi awantury, jeżeli wszyscy jesteśmy sobie równi.
Ktoś mógłby, powiedzieć: To wszystko bajdy. Tam nie może być mowy o równości. Neill jest szefem; jest większy i mądrzejszy. Rzeczywiście
to prawda. Jestem szefem i jeżeli w domu wybuchłby pożar, dzieci szukałyby u mnie ratunku. Wiedzą, że jestem większy i bardziej wykształcony,
37
ale to nie ma znaczenia, gdy spotykam się z nimi na ich własnym terenie,
że tak się wyrażę, na polu ziemniaków.
Kiedy pięcioletni Billy powiedział, żebym opuścił jego urodzinowe
przyjęcie, ponieważ nie byłem zaproszony, bez wahania natychmiast wyszedłem – tak jak Billy wychodził z mego pokoju, gdy nie chciałem jego
towarzystwa. Nie jest łatwo opisać relacje pomiędzy nauczycielem i uczniem, ale każdy odwiedzający Summerhill wie, co mam na myśli, mówiąc,
że te relacje są idealne. Można to zaobserwować w stosunkach dzieci
z personelem. Pracownicy naszej szkoły znani są jako Harry, Ulla czy Daphne. Ja jestem Neill, a kucharka Esther.
W Summerhill wszyscy mają równe prawa. Nikomu nie wolno chodzić
po moim pianinie, a mnie nie wolno bez pozwolenia brać czyjegoś roweru.
Podczas ogólnego spotkania głos oddany przez sześciolatka liczy się tak
samo jak mój.
Ależ, mówią ci zorientowani, w praktyce głosy dorosłych mają swe
znaczenie. Czyż sześciolatek nie zaczeka z podniesieniem ręki, aby zobaczyć, jak wy głosujecie? Chciałbym czasami, aby tak było, nie odrzucono
by wtedy tak wielu moich propozycji. Wolne dzieci nie ulegają zbyt łatwo
wpływom innych; brak strachu jest najwspanialszą rzeczą, jaka może się
dziecku przytrafić.
Nasi uczniowie nie boją się pracowników szkoły. Jedno z praw mówi,
że po dwudziestej drugiej na górnym korytarzu powinna panować cisza.
Pewnego wieczoru, około dwudziestej trzeciej, toczyła się tam bitwa na
poduszki, więc wstałem od biurka, przy którym pisałem, aby zaprotestować przeciwko temu hałasowi. Kiedy szedłem na górę, rozległ się pośpieszny tupot stóp, a gdy pokonałem ostatni stopień, okazało się, że korytarz był pusty i cichy. Nagle usłyszałem rozczarowany głos: „Ach, to tylko
Neill” – i zabawa zaczęła się na nowo. Kiedy wyjaśniłem im, że próbuję
na dole pisać książkę, okazali troskę i natychmiast zgodzili się zachowywać ciszej. Wcześniejsza ucieczka była spowodowana podejrzeniem, że to
38
dyżurny pilnujący ciszy nocnej (jeden z ich rówieśników) wpadł na ich
ślad.
Podkreślam znaczenie tego, że uczniowie nie odczuwają strachu przed
dorosłymi. Dziewięcioletnie dziecko przyjdzie i powie mi, że zbiło piłką
okno. Powie mi, ponieważ nie boi się, że wzbudzi tym mój gniew czy moralne oburzenie. Być może będzie musiało zapłacić za okno, ale nie musi
się obawiać wymówek czy kary.
Dzieci o wiele łatwiej nawiązują kontakt z obcymi, gdy nie znają uczucia strachu. Angielska rezerwa to w rzeczywistości nic innego jak strach;
to dlatego z największym dystansem zachowują się najbogatsi. Fakt, że
dzieci z Summerhill są tak wyjątkowo przyjaźnie nastawione do gości
i obcych, jest źródłem dumy dla mnie i moich pracowników.
Osoby odwiedzające Summerhill najczęściej zadają pytanie: „Czy
uczeń nie zwróci się przeciwko szkole i nie będzie jej winić za to, że nie
nauczyła go arytmetyki czy muzyki?” Odpowiedź jest następująca: młody
Freddy Beethoven ani młody Tommy Einstein nie pozwolą, aby odsunięto
ich od indywidualnych zainteresowań.
Dziecko powinno żyć swym własnym życiem – nie życiem, które wydaje się najwłaściwsze jego pełnym niepokoju rodzicom, ani życiem
w myśl przykazań pedagoga, któremu zdaje się, iż wie, co jest dla dziecka
najlepsze. Całe to wtrącanie się dorosłych produkuje jedynie pokolenie
robotów.
Nie można zmusić dzieci, by uczyły się muzyki czy czegokolwiek innego, nie zmieniając ich, w pewnym stopniu, w pozbawionych własnej
woli dorosłych. Kształtuje się w nich wówczas umiejętność akceptacji status quo; to jest dobre z punktu widzenia społeczeństwa, które potrzebuje
posłusznych urzędników, sprzedawców, tych wszystkich ludzi mechanicznie łapiących podmiejski pociąg o 8.30 – krótko mówiąc, społeczeństwa,
które jest dźwigane na barkach wystraszonego, szarego człowieka – przerażonego na śmierć konformisty.
39