Oddać sprawiedliwość przegranym
Transkrypt
Oddać sprawiedliwość przegranym
Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XI, 2015, nr 2 (49) Mirosław Gołuński Oddać sprawiedliwość przegranym* W ostatnich dziesięcioleciach wraz z postępującą dekolonizacją odległych zakątków kuli ziemskiej, nastąpił proces odzyskiwania przez zniewolone dotąd przez Europejczyków ludy własnej tożsamości. Hindusi, Afrykańczycy czy południowoamerykańskie ludy indiańskie, takie jak Aztekowie, Majowie czy Inkowie stanęli przed niezwykle trudnym zadaniem opowiedzenia swojej historii własnym językiem. Proces ten ukazał, jak się okazało, konieczność nie tylko odtworzenia przeszłości, ale poprzez spotkanie z nią uzyskania nowej, własnej tożsamości. Wydawać by się mogło, że takie działania dotyczą wyłącznie ludów nieeuropejskich, które zostały między XV a XVII wiekiem zniewolone i narzucono im nie tylko obcą władzę, ale wraz z nią kulturę i religię. Okazuje się, że są również ofiary ekspansji wewnątrz Europy. O ile wszyscy w polskich szkołach słyszeli, że źli Krzyżacy wymordowali Prusów czy Jaćwingów, już mniej liczni wiedzą, że pod płaszczykiem chrystianizacji już znacznie wcześniej zostały unicestwione liczne plemiona słowiańskie żyjące między Łabą a Odrą, zwane ogólnie Słowianami Połabskimi. Wraz z nimi zniknęła słowiańszczyzna, z jej unikalną kulturą, wierzeniami, wreszcie mitologią. Nie można zaprzeczyć, że zanik wierzeń i kultury Słowian dokonał się również na ziemiach, które obecnie należą do Polski, a której zręby państwowości, według późniejszych kronikarzy, wykuł Mieszko I, przyjmując chrzest. Według oficjalnej i powszechnie rozpowszechnianej w szkołach wersji był to proces pokojowy, a spokojne i rolnicze ludy tych ziem: Polanie, Mazowszanie, Ślężanie, Wiślanie i inne przyjęły chrześcijaństwo praktycznie bez oporu. Czy tak było naprawdę? Witold Jabłoński, dojrzały już pisarz, autor między innymi bardzo interesującej tetralogii o XIII-wiecznym magu Witelonie (Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer), postanowił odpowiedzieć przecząco na postawione w zakończeniu poprzedniego akapitu pytanie i Recenzja książki: Witold Jabłoński, Ślepy demon. Sieciech, Warszawa: SuperNowa 2015, ISBN: 978-837578-091-8, ss. 333. * rozpoczął pracę nad inną historią Polski epoki wczesnopiastowskiej. Nie mogę powiedzieć alternatywną, ponieważ w przeciwieństwie do licznych dziś (i na ogół mało udanych) historii alternatywnych (ostatni przykład to choćby Wysłanniczka bogini i Królowa Joanna d’Arc Konrada T. Lewandowskiego zawarte w tomie Utopie) Jabłoński nie zamierza opowiadać nam, co by było gdyby. Postawił sobie zadanie trudniejsze i zdecydowanie ambitniejsze – opowiedzieć historię tamtych czasów z perspektywy tych, którzy Chrystusa wcale przyjąć nie chcieli, uważając go za obcego i wrogiego boga. A zdaniem pisarza, wcale nie było ich tak mało. Dwa lata temu do rąk czytelników trafiła powieść Słowo i miecz, opowiadająca „wymazaną” przez kronikarzy-zakonników historię buntu Miecława, który w czasie bezkrólewia po nieoczekiwanej śmierci Mieszka II próbował wywalczyć dla siebie własne państwo – Mazowsze, ze stolicą w Płocku. Według niektórych badaczy bunt ten miał ścisły związek z reakcją pogańską wywołaną przez zwolenników dawnej wiary, która objęła niemal całą Polskę. Dopiero po blisko dekadzie zarówno reakcję, jak i bunt Miecława stłumił krwawo Kazimierz Odnowiciel, syn Mieszka II. Autor deklaruje w zakończeniu tej powieści, że nie wierzy przekazom kronikarzy, gdyż byli oni ideologicznie zainteresowani umniejszeniem „pogańskiego” oporu wobec nowej wiary i zohydzeniem (co szczególnie udało się Wincentemu Kadłubkowi) postaci Miecława (co ciekawe, tym zohydzającym tropem poszedł w XIX wieku Józef Ignacy Kraszewski, pisząc swego Masława – to oboczna wersja imienia Miecław). Jeżeli nieco miejsca poświęciłem poprzedniej powieści Jabłońskiego, to dlatego, że właśnie wydany Ślepy demon. Sieciech jest nie tylko ideologiczną, ale również fabularną kontynuacją Słowa i miecza. Przesuwamy się w czasie o mniej więcej pół wieku: w toku powieści przyglądamy się wydarzeniom rozgrywającym się między 1063 a 1076 rokiem. O ile pierwsza data wybrana jest nieco arbitralnie, zwieńczeniem tomu jest koronacja Bolesława Śmiałego (a więc syna Kazimierza Odnowiciela) na króla Polski. Podobnie jak w poprzedniej powieści narracyjną klamrą utworu są zarysowane w prologu wydarzenia, do których zmierza akcja całej powieści. Przed oczami czytelnika przewija się korowód postaci, które poznał w poprzedniej powieści: matka Miecława, Żywia (tym razem jako upiorzyca w Nawii), Boranin Andaj – wyśmienity łucznik i towarzysz Żywii w szalonej wyprawie ze Słowa i miecza, nadal zmuszony zabijać nie tylko w obronie własnej; jak i zupełnie nowych: wydobyty przez Żywię z Nawii mag, Kościej, Luba – żona zwolennika Miecława poległego w ostatniej bitwie buntu, wiedźma wierna starym bogom, wreszcie Sieciech – przyszły historycznie wszechmocny palatyn Władysława Hermana, dopiero wspinający się po stopniach kariery, pochodzący z możnego rodu szlachcic, którego ojciec też poległ we wspomnianej bitwie oraz Krystyna. Pochodzenie tej postaci jest bardzo interesujące, gdyż w różnych przekazach jej imię łączone jest z Bolesławem Śmiałym, którego miała być kochanką. Wspominają o niej również inni twórcy piszący o tych czasach, J. I. Kraszewski czy Karol Bunsch. Żaden z nich nie nadał jej jednak tak wielkiego znaczenia, jak Jabłoński, który czyni z niej kochankę zarówno obu Piastów, jak i Sieciecha, a także, tu jednak już wbrew prawdzie historycznej, matkę kluczowej dla całego konceptu opowiadanej nam historii postaci Zbigniewa (w tym sensie pełni ona rolę zbliżoną do Żywii, choć dzieli ją tym razem z Lubą). Oczywiście, szeroko reprezentowani są również nienawistni obrońcom słowiańszczyzny przedstawiciele kleru – znany biskup Aron wspominający Lucjusza – najczarniejszy charakter Słowa i miecza. I nowi bohaterowie, wśród których siłą rzeczy wyróżnia się Stanisław ze Szczepanowa czy przedstawiciel Gladius Dei, Wilibald. Tym razem wojna w świecie ludzi w dużo większym stopniu odbija się w świecie bóstw. Okazuje się, że słowiańscy bogowie, mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, jakie grozi im ze strony Jezu Krysta, walczą o władzę nad ludźmi również między sobą. A efekty tego okazują się opłakane, zwłaszcza dla Prusów. Jabłoński rysuje bardzo ponurą panoramę XI-wiecznego świata. Skrytobójstwa, rzezie, zdrady (zarówno te polityczne, jak i te najbardziej intymne) są na porządku dziennym. Litości dla innych nie ma nikt: ani dziecko, ani dorosły, ani upiór, ani „poganin”, ani mnich. Ta wizja świata naprawdę poraża. Nikt nie jest w tym świecie uczciwy, bo to się nie opłaca. Za każdy dobry uczynek spotyka człowieka kara, a jakakolwiek słabość zostaje natychmiast wykorzystana w politycznych grach prowadzonych przez bogów i ludzi. To świat, w którym między Jawią a Nawią (czyli między żywymi a umarłymi) można niemal swobodnie wędrować (Boranie muszą odejść do Zaczarowanego Lasu, a Żywia-upiorzyca nie ma problemu z porwaniem naiwnego pastuszka i zaciągnięciem jego umierającego ciała do Nawii – zanim zdążył umrzeć). Siłą tej opowieści jest to, co zawsze wydawało mi się pewną słabością autora Hetery Fryne, dystans narracyjny, sprawiający, że choć sam tekst nie jest emocjonalny, to własnie zimne opisy okrucieństwa robią jeszcze większe wrażenie. Pisarz nie mógł sobie też odmówić złośliwych aluzji do współczesności (w opowieści o Witelonie pojawia się inkwizytor Jerzy z Kropiwnicy – ówczesny prezydent rodzinnego miasta Jabłońskiego, Łodzi, nazywał się Jerzy Kropiwnicki). Tym razem jedną z wiodących postaci w powieści jest skromny mnich, Terlik – a będzie to postać bardzo dosłownie wieloznaczna. Jak widać, ci, którzy znają już twórczość recenzowanego pisarza, odnajdą tu liczne aluzje i nawiązania do wcześniejszych utworów, zmierzą się również z jego słabościami. Nie będę jednak ukrywał, że mam z tą powieścią problem, daleko większy niż choćby ze Słowem i mieczem, który wynika – i mam wielką nadzieję, że tak właśnie jest – z faktu, że Ślepy demon. Sieciech to początek opowieści. Powieść nie jest „gruba”, a zawiązują się w niej co najmniej cztery linie narracyjne, które nie mają w tym tomie ani zakończenia, ani nawet widoku na nie. Na szczęście powieść nie jest reklamowana jako „polska wersja Gry o tron”, gdyż z jednej strony, chodzi w niej o coś znacznie więcej niż trzymającą w napięciu rozgrywkę, z drugiej zaś, Witold Jabłoński jest zbyt dobrym pisarzem, by wchodzić w czyjeś buty. Niemniej, pojawiające się wątki i ich nierozwiązywanie może wprowadzać u czytelnika dysonans poznawczy. Dlatego też z nadzieją, ale i z napięciem czekam na tom drugi powieści, zwiastowany na okładce jako Ślepy demon. Zbigniew – logiczną konsekwencję tego, co wydarza się w omawianym tomie. Nie jestem tylko pewien, czy włączone w tytuły tomów imiona (zwłaszcza Sieciecha) nie są dezorientujące.