BIBLIOTEKA
Transkrypt
BIBLIOTEKA
BIBLIOTEKA TEATRÓW AMATORJKICE Nr. 195 W. RAORT ZIĘĆ Z PRZESZKODAMI KROTOCIIWJLA W JEDNYM AKCIE LWÓW SPÓŁKA NAKŁA DO WA » ODRODZENIE" Spółka N akładow a „ODRODZENIE”, Lwów, ul. P iłsu d sk iego 1.16 KATALOG BIBLJOTEKI TEATRÓW AMATORSKICH C ena u tw o ró w jed n o a kto w ych . . . . „ „ dw uaktow ych i m onologów ». trzya kto w ych . . . . Nr. 4, 7, 22, 26, 41, 65, 83, 108, 110, 137, 138, 143, 144, 146, 148, 149, 151, 154, 158, 160. 163, 164, 165, 166, 167, 168, 169, 171, 173, 179, 180, 182, 187, 190, 191, 1 9 2 ............................................... po 1 B jo rn so n : „N ow ożeńcy“ k om edja w 2 a k t. (2 m . 3 k.) 2 F redro J . A ., „K alosze“ , kom edja w 1 akcie (4 m. 3 k .). 3 A lfre d de M üsset: „ K a p ry s“ , kom. w 1 akcie (2 m . 2 k .). 4 Blizińslci J . : „ P rz e z o rn a m a m a “ , kom. w 3 a k t. (5 m . 5 k .). 5 — „ N a w ędkę“ j kom edja w 1 akcie 3 m. 2 k .). 6 Z alew ski K .: „S p u d ło w ali“ , kom edja w ' akcie (5 m . 1 k .). 7 Blizińslci J .: „ P a n D am azy“ , komedj; w 4 a k t. (5 m . 4 k .). 8 Dclacour i lio g e r: „ Z a rz u tk a balow a“ , ko m e d ja w 1 akcie (5 m . 5 k .). 10 E y ra u d A . : „ P a n n a P iv e rt“ , kom edja w 2 a k ta ch z fra n c . (3 m. 5 k .). 11 Blizińslci J .: „M ąż od biedy“ , kom. w 1 akcie (3 m. 5 k .). 12 B a łu cki: „ T e a tr a m a to rsk i“ , kom. w 2 a k ta ch (4 m . 4 k .). 15 A b out E .: „M o rd erca“ , kom. w 1 akcie z fran c . (4 m . 2 k .). 17 Blizińslci J . : „M arcow y k a w ale r“ , k rot. w 1 akcie (3 m. 2 k .). 18 D ejski M. A .: „Miodowe m iesiące“ , kom. w 2 a k ta ch (5 m . 3 k .). 19 M ailhac i U elevy L .: „ P a ła cy k “ , kom edja w 1 akcie z fra n c . (4 m. 2 k .). 20 Sulisla w : „P o kw eście“ , fra s z k a w 1 akcie (2 m. 4 k .). 22 Blizińslci J .: „R o zb itk i“ kom edja w 4 a k ta ch (10 m . 5 k .). 23 M ozer: „ T a tu ś pozw olił“ , kom. w 1 akcie (3 m. 4 k .). 24 M adejski L .: „ S to tysięcy“ (Jed en k ro ć), kom. w 1 akcie (4 m . 3 k .). 25 Labische: ,,M oja có reczk a“ , kom. w 1 akcie (3 m. 3 k .). 26 B a łu ck i M .: „Dom o tw a rty " , kom. w 3 a k ta ch (12 m. 8 k .). Zł 0 90 „ 1— „ 1 50 „ 2- 28 Gozlau E .: „C h w ała Bogu, s tó ł n a k ry ty “ , kom. w 1 akcie (5 m. 3 k .). 29 D obrzański S t.: „ Z łoty cielec“ , kom. w 1 akcie (5 m. 1 k .). 30 — „ T a je m n ic a “ , fra s z k a scen. w 1 odsł. (2 m . 2 k .). 31 — „ P o d e jrz a n a osoba“ , kom edja w 1 akcie (4 m . 2 k .). 32 B lizińslci J .: „C io tk a n a w y d an iu ", kom. w 1 akcie (2 m. 2 k .). 33 D ob rza ń ski S t.: „ O n u fry “ , kom . w 1 akcie (3 m. 1 k .). 34 ^ „K ajcio “ , kom edja w 1 akcie (4 m. 35 Labiclic E .: „Z aślubiny z przeszkodam i", kom edja w 1 akcie (4 m . 3 k .). 36 B elly G .: „Żyw y nieboszczyk“ , kom. w 1 akcie (3 m. 1 k .). 37 — „ F iliż a n k a h e rb a ty “ , kom. w 1 akei> z fra n c . (3 m . 1 k .). 41 P rzyb y lski Z .: „W icek i W acek“ , kom,i w 4 a k ta ch (10 m. 12 k .). 43 Monologi, Zeszyt pierw szy. 44 Balucici Al.: „O J ó z ię “ , fra s z k a scer* w 1 akcie (2 m. 2 k .). 4 ö 'P ieniążek C z.: „ N a p rz y s ta n k u ", koni. w 1 akcie (1 m . 2 k .). 46 — „ B iały w a ch la rz “ , kom. w 1 akcie (3 m . 2 k .). 47 Monologi, Z eszyt d rugi. 48 G odinet E .: „ T y ra n z m iłości", kom. w 1 akcie (3 m. 2 k .). 49 M a d eyski: „C iocia , F em cia", kom. w 1 akcie (3 m. 4 k .). 50 Monologi, Zeszyt trzeci. 51 B a łu c k i M .: „K u zy nek", kom edja w 1 akcie (2 m . 1 k .). 52 — „B ilecik m iło sn y", kom edyjka w 1 akcie (2 m . 2 lc.). 53 W alew ski A .: „K oniki polne", kom. w 3 a k ta c h (10 m . 14 k .). BIBLJOTEKA TEATRÓW AMATORSKICH N r 195 ZIĘĆ Z PRZESZKODAMI KROTOCHWILA W JEDNYM AKCIE PRZEZ W. R A O R T A LWÓW SPÓ Ł K A N A K ŁA D O W A „O D R O D Z E N IE ” W szelkie p raw a w y sta w ie n ia na scen ach z aw o d o w y ch i am ato rsk ich p raw n ie zastrze ż o n e . A d re s: W. R A O R T Lwów , T arn o w sk ie g o 28 m 17 OSOBY: W E K S E L K IE W IC Z , bankier - lat 53 D O M IC E L A , jego żona — lat 43 A N U S IA , ich córka — lat 20 S E R W E T K A , lokaj — lat 28 R Y C Y N O W S K I, aptekarz — lat 30. Rzecz dzieje się współcześnie, w dużem mieście. 1 * (Scena przedstaw ia bogato urządzony salon. Z lewej drzwi boczne — w głębi drzw i środkow e. Z prawej okno. — Stoliczek z telefonem — obok fotograf je A nusi. — Przed oknem stoi składana drabinka do zawieszania firanek). S C E N A I. W ekselkiewicz — Domicela — Anusia. W ekselkiewicz (trzym ając flaszeczkę politury w rę» ku i ściereczkę um oczoną w politurze, wyciera m eb le): Będzie połysk, jak się patrzy! N a „glanc“ !... Domicela (zawiesza razem z A nusią firanki nad o k n e m ): Zniszczysz mi sw oją patentow aną politurą wszystkie meble! M ógłbyś się wziąć do innej po» trzebniejszej roboty!... W ekselkiewicz: Nie jestem tw oim lokajem ! Je» stem chwała Bogu, bankierem W ekselkiew iczem ! — Zawołaj sobie kucharkę do pom ocy... N ie trzeba jej chyba całego dnia na zgotow anie przesolonej zupy i przypalonej pieczeni!... A nusia: (zajęta zawieszaniem firanek, w ybucha na» gle płaczem). W ekselkiewicz: Święty A ntoni, co się stało?!... C o za bąk cię ukąsił?... Anusia: Ż aden bąk, ale ja stanow czo za niego nie wyjdę! W ekselkiewicz: N ie w yjdziesz? Cóż możesz swe» — 4 — * mu przyszłemu mężowi zarzucić? N aw et go nie znasz osobiście... Anusia: I ty go także przecież nie znasz... W ekselkiew icz: N ie znam, ale to co o nim wiem, wystarcza, aby został tw oim mężem. D ow iadyw ałem się i zebrałem o nim informacje, które prześcigają wszelkie moje marzenia. Pracow ity, bogaty, zasłu* guje na kredyt i zarabia rocznie, jako właściciel apte* ki 24 tysięcy... T o nie jest taki zwyczajny aptekarz — to wynalazca! Domicela: W ynalazca? (schodzi z drabiny zawieś siwszy firanki). W ekselkiewicz: T ak, dobroczyńca ludzkości! Domicela: Ach, to on zapewne wynalazł radjo i kino dźwiękowe?... W ekselkiewicz: Nie!... O n wynalazł now y proszek przeciw pluskw om . Anusia: I takiego wynalazcę od pluskiew ja mam poślubić? (patos). Ja —której dusza unosi się w za* ziemskich krainach praw dziw ej poezji? (schodzi z drabiny). Domicela: Ja też byłam poetyczną panną, dopóki twego tata nie poznałam i jakoś w szystko szczęśli* wie przeszło, moje dziecko. Posłuchaj A nusiu dobrej rady twojej m atki, która już z niejednego pieca chleb jadła... W iesz o tern dobrze, że nasz stary przyjaciel Tabaczkiewicz, który jest właścicielem znanego ogólnie biura służby i stręczenia m ałżeństw pod fir* mą „Fortuna“ , pragnie cię wysw atać za tego apteka* rza. Ponieważ part ja ta odpow iada nam w zupełno* ści, przeto oświadczyliśm y zgodę na to m ałżeństwo. Anusia: Jakto?... T a k na ślepego?... N ie widziaw* szy nawet tego aptekarza od pluskiew ? Domicela: O d pluskiew , czy od rycynusu, to jeden ff-'-' ' • . — 5 — djabel! G runt, że jest to zamożny człowiek i że Ta» baczkiewicz zapewnił nas, iż takiej partji trzeba szu» kać ze świeczkami. Pozwoliłam sobie też zanim zgo» dziłam się dać odpow iedź Tabaczkiewiczow i, prze» ' glądnąć tw oje szpargały w biurku. I oto co znała» złam: (wyciąga plik zapisanych kartek). O to cały ten m agazyn anonim ow ych wierszy miłosnych!... Anusia: M am o, jakże m ogłaś?... Domicela: M ogłam i na szczęście znalazłam to, cze» go mi potrzeba, aby zrozumieć dlaczego całemi dnia» mi chodzisz i wzdychasz... (potrząsa kartkam i). O to cała przyczyna! W ekselkiewicz (patrząc na k a rtk i): Ależ to istny tasiemiec miłosny! Anusia: Przysięgam wam, że naw et nie znam auto» ra tych wierszy! N ie znam go, ale też za nikogo in» nego nigdy zamąż nie w yjdę, jak tylko za niego (w zdycha). O mój poeto! Przyjdź, przybądź w me ramiona, bo kto takie wiersze umie pisać, ten i ko» chać potrafi... O duszy myślę, a nie o ciele... W ekselkiewicz: T o cielę myśli nie o ciele, czyli — jak to mówią — w zdrow em ciele zdrow e cielę... Domicela (do W ekselkiew icza): Przestań dowcip» kować stary byku! W ekselkiewicz: Ha, jeśli ja jestem bykiem , a cór» ka cielęciem, to trzeba tylko dla mamy znaleźć odpo» wiednie imię... M yślę, że do familji nadaje się w tym w ypadku, tylko jakaś krowa!... Domicela: Milcz, kiedy do mnie mówisz! (do Anu» si). W ięc ty napraw dę nie znasz tego (potrząsa kart» kami) w ierszoroba? Tego poety od siedm iu boleści!.. Anusia (patetycznie): N ie nazywaj go tak m atko! T o talent, to genjusz, którego iskra Boża natchnęła do tych wierszy. N ie znam go, ale czuję, że go ko» cham... W iersze te otrzym uję codziennie pocztą, od czasu, kiedy byliśm y w biurze sług i m ałżeństw pana Tabaczkiewicza, w poszukiw aniu odpow iedniego lo* kaja... W ekselkiew icz: A ch tak! C zw arty tydzień jestem już bez lokaja, bo w całej „Fortunie“ Tabaczkiewi* cza nie można znaleźć odpow iedniego draba... Domicela: M iał na składzie jednego, ale ty masz fiu, fiu w głowie i nie odpow iadał ci. D obrze ci tak! Dziś, kiedy przyszły nasz zięć, ma złożyć nam wizy* tę, jesteśm y bez lokaja... W ekselkiewicz: Tabaczkiewicz telefonow ał mi wczoraj, że znalazł już odpow iedniego lokaja dla nas i że zgłosi się dziś rano. N ie pojm uję dlaczego do* tychczas jeszcze go niema... Domicela: Ten cały tw ój Tabaczkiewicz ze swoją „F ortuną“ już mi bokiem wyłazi! Przez cztery tygo* dnie nie mógł w yszukać odpow iedniego służącego!... W ekselkiewicz: Ale za to w yszukał nam zięcia, że palce lizać!... M yślę jednak, że ten lokaj lada chwila powinien się zgłosić. (D o A nusi) N ie chciałbym, aby twój narzeczony myślał, że zawsze jesteśm y bez od* powiedniej służby... Anusia: A ja papie oświadczam, że nigdy nie po* ślubię innego, jak tylko tego, któ ry tak piękne wier* sze do mnie pisze: (wyciąga list z za gorsu i c z y ta ): Jak piękne twe oczy W ram ionach roztoczy Co miłość jednoczy I szczęście już kroczy... W ekselkiewicz: Niech sobie kroczy na oczy z roz* toczy, ale takie wiersze ja także do tw ojej mamy pi* sałem. N a to nie trzeba być poetą. W ystarczy jak się jest idjotą... Anusia (patetycznie): Ach, nie rań mego serca, pa== po! Czuję, że on mnie kocha! W ekselkiewicz: Kocha cię?... Ależ ty go nie znasz — jak sama mówisz. — T o jest m iłość?... W milo» ści, to człowiek musi mieć przed sobą coś realnego, coś namacalnego, bo każda inna miłość, to jest liza» nie cukru przez szybę... Lepszy jest aptekarz, który się o ciebie stara, w garści, jak ten nieznany poeta, na dachu. W ierz mi, że sw atany ci przez Tabaczkie» wicza aptekarz będzie cię stokroć bardziej kochał. A ptekarze są znani z zamiłowania do miłości i robią to fachowo. Anusia: Jakże możesz wogóle mówić o tym zaplu» skwionym aptekarzu, którego się podobało panu Ta» baczkiewiczowi i to przez jego (ironicznie) biuro sług i m ałżeństw, mnie narzucić na męża?... Przecież my go wcale nie znamy!... W ekselkiewicz: Przepraszam , bo on zna cię! G dy byliśm y w „Fortunie" u Tabaczkiewicza w spraw ie lokaja to i on tam był, gdyż poszukiw ał gospodyni. Tabaczkiewicz mi opow iadał, że obserw ow ał cię przez cały czas z drugiego pokoju i na odchodnem oświad» czył mu, to jest, Tabaczkiewiczow i, że na pierwsze wejrzenie zakochał się w tobie na śmierć i życie... Anusia: Gw iżdżę na to! (ironicznie). A ptekarz z proszkiem na pluskw y! Pewnie do tego jeszcze po» kraka... W ekselkiewicz: M oja kochana, jak ktoś zarabia rocznie 24 tysięcy, to może być naw et pokraką. Czy wolałabyś jakiegoś przystojnego hołysza z „Fundu» szu bezrobocia“ ?... Zresztą zobaczymy, może wcale nie jest pokraką... (dobitnie). O j, m oja gąsko, m oja — B— gąsko! (głaszcze ją po policzku). A propos gąski... Przypom niałem sobie, że trzeba zamówić na jutro gęś w sklepie u Koziołka... T rudno! Lokaja nie ma, to sam pan W ekselkiew icz musi załatwiać sprawun* ki! (bierze kapelusz i laskę). Radzę ci więc A nusiu zastanów się dobrze. W olisz bogatego aptekarza, którego nam sw ata solidne biuro sług i m ałżeństw Tabaczkiewicza, jak nieznanego w ierszoroba, który się. sam swata swojemi połam anem i wierszami! (iro* nicznie deklam uje). Tw e oczy, roztoczy, jednoczy, już kroczy! (spluw a) Tfu! (w ychodzi). S C E N A II. Domicela — Anusia. Domicela: Ojciec ma rację! N ic przecież ci się nie stanie, jeśli sobie przynajm niej tego aptekarza ogląd* niesz! M oże ci się właśnie podobać będzie (patrzy na zegar). Ach, my tu gadu, gadu, a już jest 12*ta! Za kw adrans powinien tu przyjść, gdyż Tabaczkie* wicz telefonował, że po 12*tej przyjdzie z nim razem, aby złożyć nam uszanow anie (bierze drabinkę). Po* móż mi ją wynieść, (w ynosząc): W ierz mi, moje dziecko, że pragniem y twego dobra... Anusia: A ja tak cale życie marzyłam o poecie i po* ezji — a tu aptekarz z całkiem prozaicznym prósz* kiem na pluskw y!... (pom aga wynieść drabinę). — A p tek arz! S C E N A III. Serwetka. Serwetka (niczem nie przypom inający wyglądem lokaja, wchodzi środkow em i drzwiam i bardzo dys* kretnie, staje, rozgląda się i patrzy na zegarek): O ho, już 12»ta! Spóźniłem się, bo Tabaczkiewicz kazał mi się zgłosić o 10»tej. Zaspałem , psia kość! (rozgląda się). Salon całkiem do rzeczy... Hm ! Służyło się u większych panów , to i z tym bankierem W eksel» kiewiczem dam sobie radę... (ogląda fotel z pod spo» du). Zam ożni ludzie... Szkoda, żem się spóźnił... Kto wie, czy ten W ekselkiew icz tymczasem sobie już in» nego służącego nie poszukał?... Teraz to takie czasy... Spóźnisz się o godzinę, a już dw óch siedzi na two» jem miejscu... Psia krew, że ja to zawsze muszę się spóźnić... Ł adny będzie sos, jak sobie W ekselkiew icz innego służącego poszukał! (refleksja). H m , wiedział» by może o tern Tabaczkiewicz w swojej „Fortunie“ ... (dostrzega telefon) N ikogo niema, więc w artoby się zapytać Tabaczkiewicza... (podchodzi na palcach do telefonu). Żeby mnie tylko ktoś nie zastał przy tele» fonie, bo gotow i mnie z miejsca wylać... (podnosi słuchawkę) 15—00... T a k jest! 15 i dw a zera... Czy biuro sług i m ałżeństw „F ortuna“ ? T ak?... Czy jest pan Tabaczkiew icz? Przy telefonie?... Sługa pana, panie Tabaczkiewicz! T u m ówi lokaj, Jan Serwetka, którego pan polecił do służby u pana W ekselkiewi» cza. Spóźniłem się o dwie godziny i chciałem się za» pytać, czy pan W ekselkiew icz sobie tymczasem nie znalazł innego służącego? N ie?... N o, to chwała Bo» gu! Proszę?... Co mam powiedzieć panu W ekselkie» w ieżowi? Jak?... Że pan bardzo zajęty w biurze i nie będzie mógł być u niego z racji w izyty?... Rozu» miem! M am powiedzieć, że pan przeprasza i że nie przyjdzie... (stoi ze słuchaw ką przy uchu). — 10 — S C E N A IV. Serwetka — W ekselkiewicz. W ekselkiewicz (w chodzi przez drzw i środkow e i patrzy zdum iony na Serwetkę). Serwetka (nie zauważywszy W ekselkiew icza, mó; wi do telefo n u ): Proszę bardzo, panie Tabaczkie; wicz... M oże pan się na mnie zdać... O, myślę, że spo; dobam się panu bankierow i W ekselkiew iczow i... — Sługa! Cześć! (kłania się nisko) Sługa! W ekselkiewicz (patrzy na zegarek): Pewnie, że mi się podoba! Pięć m inut po 12;tej, a już jest na miej; scu. O 10 m inut nawet zawcześnie. T o mi zięć, jak się patrzy! (chrząka). H m , hm! Serwetka: (przerażony, opuszcza słuchaw kę). W ekselkiewicz: Nastraszyłem pana? Proszę mi w y; baczyć, że tak niespodziew anie wszedłem. Serwetka: Czy mam zaszczyt z panem bankierem W ekselkiew iczem ?... Przychodzę z polecenia pana Tabaczkiewicza z „F ortuny“ ... W ekselkiewicz: Bardzo się cieszę, gdyż oczekiwa; łem pana z niecierpliwością. Serwetka: Proszę mi darow ać, że ośmieliłem się te; lefonować... Pan Tabaczkiewicz polecił mi ośw iad; czyć panu, że jest bardzo zajęty i dlatego przyjść nie może. W ekselkiewicz: Nie szkodzi! M yślę, że zawrzemy miłą znajomość i bez pom ocy pana Tabaczkiewicza. N o, czy źle m ów ię? Serwetka: Ależ owszem, panie dyrektorze! W ekselkiewicz (na s tro n ie ): Pierw szorzędny chłop! Serwetka: Raczy mi pan darow ać, że się spóźni; łem... — 11 — W ekselkiew icz: Ależ przeciwnie!... Przyszedł pan nawet o 10 m inut wcześniej... Serwetka: Ja, wcześniej? (n. str.) W arjat! W ekselkiew icz: Proszę, może pan spocznie? (wska» żuje fotel) Proszę bardzo! Serwetka (zdum iony): Ależ, panie dyrektorze... W ekselkiewicz: Ależ bardzo proszę, bez ceremo» n ji!... Serwetka (zrezygnow any siada): H a, jak pan ka» że. (n. str.) Jakiś porządny człowiek! W ekselkiewicz: Jakże się miewa pańska rodzina? Serwetka (zd u m io n y ): M oja rodzina? O, pan bar» dzo łaskaw i Ojciec ma koklusz, a mama cierpi na na» gniotki. (n. str.) C o to jest?... W ekselkiewicz: M ilo mi panu oświadczyć, że wy» wari pan na mnie najkorzystniejsze wrażenie. Nie wiedziałem nawet, że Tabaczkiewicz tak bardzo po» trafi wniknąć w moje upodobania, polecając nam pa» na. Będę się szczerze cieszył, jeśli w ydam się panu tak sym patyczny, jak pan mnie!... Serwetka: Oczywiście, panie dyrektorze, oczywi» ście! (na str.) C o to jest?... W ekselkiewicz: G runt jednak, aby się pan przede» wszystkiem mojej A nusi podobał... Czy nie tak?... Nie chcę mojej A nusi przym uszać i w szystko tylko od pana zależeć będzie... Serwetka (n. s tr .) : A ha, ta A nusia jest pewnie tu» taj gospodynią! (głośno). Postaram się, panie dyrek» torze! W ekselkiewicz: M oją rzeczą będzie ułatwić wam zupełne sam na sam, abyście się mogli porozumieć... Pan mnie pojm uje?... Serwetka: N aturalnie! (n. str.) A ni słowa!... W ekselkiewicz: Jestem przekonany, że pan jesteś — 12 — człowiekiem honoru i nie nadużyje pan mego, ani A nusi zaufania... Serwetka: Z całą pewnością! (n. str.) Boże miło; sierny, co to ma znaczyć?... W ekselkiewicz: Przedstaw ię pana zaraz mojej córce... Serwetka: Ach, więc A nusia... (popraw ia się) pani A nusia, to córka?... W ekselkiewicz: Oczywiście! T ak się nazywa. — Chciałem jednak przedtem omówić z panem kilka ważnych szczegółów. Serwetka: Bardzo chętnie. W ekselkiewicz: O pieniądzach chyba mówić nie będziemy. Serwetka: Dlaczego?... W ekselkiewicz: Co panu dać mogę, o tern zapew; ne wie pan od Tabaczkiew icza? Serwetka: N iestety nic mi konkretnego nie powie; dział. Pow iedział mi tylko, że pan mi da conajmniej tyle, ile mi daw ano gdzieindziej. W ekselkiewicz: A więc, to panu chyba w ystarczy? Serwetka: Hm ! Człow iek chciałby jednak niecoś więcej... W ekselkiewicz: Bardzo się cieszę, że pan jesteś ści* sły w spraw ach pieniężnych. T ak, jak ja! K rzyw dy panu nie zrobię, ale wyśw iadcz mi pan tą grzeczność i nie m ówm y, przynajm niej dziś, o pieniądzach! Serwetka: Chętnie, ale... W ekselkiewicz: Dziś w ydaje mi się rozm owa o kwestjach pieniężnych dość przykra. Będzie pan zadow olony, zaręczam panu! Pom ów m y raczej o tern, jak sobie urządzim y nasze w spólne życie. Zam ieszka pan, rzecz oczywista, w naszym dom u. Serwetka: M a się rozumieć. — 13 — W ekselkiewicz: N a zawsze... (z uczuciem). Pom yśl pan: na zawsze! Serwetka: Bardzo będę rad. N ie jestem za częstemi zmianami. W ekselkie w icz: W lecie jeździm y zazwyczaj do Zakopanego. Czy godzi się pan na to ? Serwetka: W szy stk o mi jedno! Pow ietrze, to po» wietrze. W ekselkiew icz: Całkiem słusznie! Cieszę się, że odpow iada panu willegiatura w górach, bo myślą» łem, że pan w oli spędzać lato nad morzem. M am wła» sną willę w Z akopanem i dostanie pan osobny po» kój, ale z w spólną łazienką z m oją córką. Serwetka (zd u m io n y ): Jakto z córką?... W ekselkiewicz (z filuternym uśm iechem ): Święto» szek z pana!... W sp ó ln a łazienka z m łodą ładną ko» bietką, to chyba nic tak strasznego... A teraz coś w zaufaniu... (nachyla mu się do ucha). Chce pan coś uzyskać u mojej córki, to bierz się pan do rzeczy od» razu. Raz, dwa, trzy, a gips jestem, jeśli nie będzie pańską! A teraz pójdę po żonę i córkę, bo już czas, aby pana poznały (częstuje go papierosem ). Pan pa» li?... Bardzo proszę! (podaje ognia). N a chwileczkę pana przeproszę. (W ychodzi i mówi n. str.) Lalka, nie chłopiec! T o mi zięć — proszę siadać! (W ycho» dzi na lew o). SCEN A V. Serwetka. Serwetka (patrząc na drzwi, którem i w yszedł We» kselkiew icz): W a rjat, albo anioł! N ie, coś podobne» go jeszcze mi się nie zdarzyło! (stanow czo) Z takiej posady nie zrezygnuję tak prędko!... Płaca, w spólne — 14 — mieszkanie, Zakopane, córka z łazienką... Ależ to raj, a nie służba! (do siebie) Serwetka, trzym aj się ostro, bo wreszcie szczęście się do ciebie uśmiechnęło! — (drzwi z lewej się otw ierają i Serwetka zrywa się z przyzwyczajenia na równe nogi i staje w pozycji służbow ej). S C E N A V I. Serwetka — W ekselkie wicz — Domicela — Anusia. W ekselkiewicz (przedstaw iając Serwetkę żonie i córce): M oja żona. M oja córka. Serwetka: (całuje obie w ręce). W ekselkiewicz: N o i jakże pan znajduje m oje pa» nie? Serwetka: Jestem zachwycony, panie dyrektorze! W ekselkiewicz: A m oja córeczka, A nusia? Anusia (zażenow ana): Ależ, papo! Serwetka: Jeśli mi w olno mieć swoje zdanie, to mo» gę powiedzieć, że śliczna. Domicela (n. str. do A nusi): W ięc widzisz, że zno» wu nie taka pokraka, jak sobie w yobrażałaś... (oglą» da Serwetkę z góry na dół). N o i cóż? P odoba ci się? Anusia (o b o ję tn ie ): Całkiem m ożliwy aptekarz! (ogląda go tak, jak m atka). Ujdzie... W ekselkiewicz: W idzę, że się sobie wzajem nie po» dobacie. T o mi wystarcza. U mnie k rótka sprawa. Raz, dwa i po wszystkiem ! (do A nusi) P odoba ci się? Anusia (zażenow ana): Ależ papo, jakżesz można! W ekselkiewicz: Pytam , czy podoba ci się?... A nusia: Ależ papo!... N ie przeczę, że... W ekselkiewicz (przeryw ając): W ystarcza! Kobie» ta, która nie przeczy, to dw a razy potw ierdza. Domicela (do S erw etki): Ach, panie, gdyby pan — 15 — wiedział, co się w sercu m atki dzieje, która jedyną swoją córkę ma oddać obcemu człowiekowi!... Zre« sztą nie narzucamy jej swego zdania... N iech sama A nusia rozstrzyga, a jeśli jej serce się za panem opo« wie, to my na drodze do jej szczęścia stać nie będzie« my... (w zruszona) Patrz pan na nią na tę liłijkę, któ« rą w yhodow ałam własną piersią... W ekselkiewicz (w zruszony ociera o c z y ): T ak jest, wyhodow aliśm y ją w łasną piersią... Domicela: Czy, wy mężczyźni możecie zrozumieć, co znaczy pierś m atki?... W eksełkiewicz: I ojca?... Domicela (do Serw etki): Jeśli się jednak córka mo« ja zdecyduje, to błagam pana, niech pan stara się ją zadowolić w każdym względzie (płacząc). M atka prosi pana o to! Serwetka (n. s tr .) : Co to jest?... (do A nusi) Pro« szę mi wierzyć, że dołożę wszelkich starań, gdyż do« myślam się, że od tego, czy pani będzie zadow olona, zależy przecież moje stanow isko w dom u jej rodzi« ców. Będę się starał zadowolić panią w każdym względzie i może mi panienka zaufać. Będę dla pani wiernym sługą. A nusia: N ie przeczę, że pan ma może dobre chęci, ale proszę mi zostawić nieco czasu do namysłu. Za« nim się zwiążę obietnicą, chciałabym pana nieco le« piej poznać... Serwetka (n. s tr .) : A więc chcą mnie przyjąć tylko na próbę!... Anusia: Będę rada, jeśli po pewnym czasie będę mogła panu powiedzieć: zostań pan u nas na zawsze. Czy godzi się pan na to?... Serwetka: Oczywiście! Jestem przekonany, że gdy pani lepiej mnie pozna, to przekona się do mnie. — 16 — W ekselkiewicz (zacierając ręce): Pasujecie do sie* bie, jak dwie oheblow ane deski, moje dzieci! (do Ser* w etki) Będzie pan jednak musiał nauczyć się wiersze robić. Serwetka (zd u m io n y ): W iersze?... Oczywiście, pa* nie W ekselkiew icz! (n. str.) Czego ci ludzie wyma* gają w tym dom u od służącego! W ekselkiewicz: A teraz pójdziem y oglądnąć wa* sze przyszłe gniazdko, (do Serwetki) M am upatrzo* ne dwa mieszkania dla was. Jedno w mojej kamie* nicy, tu na piętrze, a drugie także w mojej kamieni* cy, ale na sąsiedniej ulicy. Które panu lepiej odpo* w iada? Serwetka: Jeśli mam być szczery, to wolałbym to mieszkanie, które jest bliżej rynku, lub hali targow ej, aby na zakupy nie trzeba było daleko chodzić. Anusia (n. s tr .) : C o za chodząca proza! W ekselkiewicz: Brawo, braw o! W idać, że pan je* steś praktycznym człowiekiem! T o mi się podoba! M yślę, że mieszkanie w tej kamienicy będzie się pa* nu podobało, bo jest ogrzewane kaloryferami... A mo* że pan nie znosi ogrzew ania kaloryferam i?... Serwetka: Owszem! W o lę nawet, bo nie trzeba no* sić węgla z piwnicy. W ekselkiewicz: Brawo, m łody człowieku! W idzę, że pan jesteś napraw dę praktyczny... W obec tego, może pana też zainteresuje to, że w dom u mamy elektryczny odkurzacz?... Domicela: Ależ mężusiu, dajże spokój panu! Od* kurzacze, to są spraw y obchodzące tylko nas, ko* biety... Serwetka: O, przeciwnie, łaskaw a pani! T o mnie bardzo interesuje, gdyż trzepanie dyw anów jest — 17 — obrzydliw ą robotą. D obrze trzeba się kurzu nałykać, nim się taki dyw an wytrzepie!... W ekselkiewicz: Jestem zachw ycony pańskiem za* interesowaniem się spraw am i gospodarskiem i! (ści* ska go za rękę). D obry gospodarz, jest zawsze do* brym mężem. Anusia (n. s tr .) : I dla takiego prozaicznego liczy* krupy, mam się wyrzec mego poety?... O Boże! W ekselkiewicz: A więc chodźm y oglądnąć sobie wasze przyszłe m ieszkanko. D użo liczę na pański gust i dobry smak... Idziem y?... Serwetka: Służę panu! (podaje mu palto do ubra* nia). W ekselkiewicz: Ale cóż znowu! Niechże pan da pokój ceremonjom! (ubiera sam palto). T o ja raczej powinienem panu usłużyć, (podaje palto Serwetce). Serwetka: O, co to, to nie! (chce sam się ubrać). W ekselkiewicz (nie puszczając p alta): Niechże pan pozwoli! Proszę bardzo! Serwetka: Ha, jak pan każe!... (ubiera podane mu przez W ekselkiew icza palto — n. str.) C o to jest?... A lbo ja zwarjowalem, albo oni!... W ekselkiewicz: A więc, chodźmy! M oże pan po* dać ramię mojej córce... Serwetka (n. s tr .) : N ic innego, tylko stary ma fjo* la! (głośno) Ależ proszę łaskaw ego pana, to nie ucho* dzi! Cóż ludzie pow iedzą?... W ezm ą pańską córkę na języki i tyle! W ekselkiewicz: M yśli pan?... Hm , może pan ma i rację... Proszę więc podać ramię mojej żonie. (Od* chodzi środkow em i drzwiami z Anusią). Serwetka (n. s tr .) : Co to jest?... T ylu w arjatów siedzi w zamknięciu, a oni w olno chodzą! Domicela: Pan coś m ówił?... Zięć z p rz e sz k o d a m i 2 — 18 — Serwetka: Nie!... Ja tylko tak z radości sobie po* m rukuję... (podaje jej ceremonjalnie ram ię). Służę pani! (wychodzi pom patycznie z Domicelą, przepu* szcza ją pierwszą przez drzwi, a sam staje na sekun* dę w drzwiach i zw rócony do publiczności, kręci so* bie palcem kółko na czole). C o to jest?... (Scena przez chwilę pusta. Słychać kilkakrotne dzwo* nienie aparatu telefonicznego.) S C E N A V II. Rycynowski. Rycynowski (ukazuje się w drzwiach środkow ych i mówi, jakby do kogoś za drzw iam i: N iem a pań* stw a?... W yszli przed chw ilą? Szkoda! Zaczekam więc na ich pow rót... Dziękuję! (w chodzi na scen ę): Spóźniłem, się nieco, to praw da! M iałem złożyć wi* zytę po dw unastej, a teraz (patrzy na zegarek) już dochodzi pierwsza. (R ozgląda się po salonie). Ale to jeszcze nie racja, że poszli sobie nie czekając na mnie. (D ostrzega na stoliku fotografję A nusi). Ach, oto fotograf ja mojej ukochanej! (bierze fotografję i przy* ciska do serca). D roga, kochana, słodka A nusiu! (Te* lefon dzwoni. Przestraszony, odstaw ia fotografję na miejsce. Znow u dzw oni). H a, może się zgłoszę, bo kucharka w kuchni nie słyszy. (Bierze słuchawkę). T u mieszkanie bankiera W ekselkiew icza. Proszę?... Biuro sług i m ałżeństw „F ortuna“ ?... Ach, to sam pan Tabaczkiew icz? Dzień dobry panu! T o ja, Rycynow* ski! A ptekarz R ycynow ski!... T ak, właśnie jestem w mieszkaniu państw a W ekselkiew iczów , ale wszy* scy wyszli do m iasta i czekam na nich. Szkoda, że pan nie poszedł do nich ze mną, jak to umówiliśmy... C o?... Nie może pan?... A może jednak pofatygował* — 19 — by się pan tu ta j? W ykluczone?,... Szkoda!... jak ?... M am przeprosić W ekselkiew iczów , że pan osobiście przyjść nie mógł... Rozumiem! Pan się obaw ia, że po* przedni telefonogram nie doszedł do wiadom ości We* kselkiewicza? D obrze! Oświadczę, gdy powrócą, że pan przeprasza za nieprzybycie... Proszę?... N ie sły* szę! (pauza) Ach tak?... Stary W ekselkiew icz lubi dow cipkow ać?... Żartow niś?... (śmieje się). D obrze, że mnie pan uprzedził!... Bardzo się cieszę, że będę miał teścia żartownisia!... Rozumiem! Lubi żartować i chętnie robi dowcipne kawały... T ak, tak! Dziękuję za życzenia! Oczywiście! Kocham ją do szaleństwa! D o widzenia, panie Tabaczkiewicz, do widzenia! — (odchodzi od telefonu). W ięc mój przyszły teść lubi dowcipkować i żartow ać? Bardzo się cieszę, bo i ja lubię żarty... (siada). Jestem tak podernew ow any swo* jem zbliżającem się szczęściem, że w głowie mi się kręci (ociera czoło chustką i patrzy na fotografję — czule). T y moje szczęście jedyne! T y m aju, ty raju, ty wiosno! — jak mówił mój kolega Tetm ajer... (wy* ciąga papier). M uszę do ciebie wiersz napisać, ty mo* ja bajko w yśniona! (szuka za ołówkiem po kiesze* niach). N ie mam ani kaw ałka ołów ka! Szkoda! A ta* kie natchnienie czuję w duszy, że aż mnie rozpiera! (dostrzega kałam arz). Jest kałamarz! Chw ała Bogu! Będę mógł puścić cugle mojej muzie i opisać ci, Anu* siu, co się w mojem sercu dzieje... (pisze na kolanie, trzymając w jednej ręce kałam arz — mówi głośno): A nusiu, ty mój aniele Czyż mówić mam ci wiele? M asz miłość m oją wszelką... (m yśli) C o bije pod kamizelką... (niechcąco opuszcza kałamarz na dyw an). 2 * — 20 — O Boże! W ylałem atram ent na dyw an! Ł adny sos! (zmieszany, wyciąga chustkę z kieszeni, przyklęka na dywanie i wyciera chustką plam ę). C o sobie o mnie pom yślą? Szkoda, że Tabaczkiewicz tu ze mną nie przyszedł, to czułbym się nieco pewniej. C o za pla* ma! Jak ja to wyczyszczę?... (wyciera plamę z całych sił). S C E N A V III. Rycynow ski — W ekselkiewicz. W ekselkiewicz (w chodzi śro d k ie m ): N o, mieszka* nie mu się podobało i gips jestem, jeśli w krótce nie będę dziadkiem ! (dostrzega R ycynow skiego). He, panie! C o pan tam wyczynia na podłodze?... R ycynow ski: M asz babo placek! W ekselkiew icz!... (czyści dalej). W ekselkiewicz (przysiada nad nim ): C o pan wy* praw ia, do djabła ciężkiego?... Rycynowski (zm ieszany): Sługa pana, panie We* kselkiewicz!... Plama się zrobiła na dywanie, wielka plama... W ekselkiewicz: W idzę, widzę! I cóż pan chce od tej plam y?... Rycynowski: Pragną ją wytrzeć, ale nie idzie... Je* stem już tutaj od kilku m inut, bo nie zastałem pań* stwa... Spóźniłem się nieco i bardzo przepraszam... Przychodzę z polecenia pana Tabaczkiewicza... Kazał mi pana przeprosić, że osobiście nie m ógł przyjść, ale ma bardzo pilne spraw y do załatwienia... W ekselkiewicz: Już mi o tern raz doniósł... Spóź* niłeś się jednak nieco mój panie! (n. str.) Ładnego ananasa przysłał mi Tabaczkiewicz na służącego! — — 21 — (głośno). M yślę jednak, że mogłeś się jakiejś innej roboty czepić, jak w biały dzień leżeć na podłodze... Rycynowski (w sta je ): Dlaczego mi pan m ówi ty, panie W ekselkiew icz? W ekselkiewicz: A jak ci mam m ówić?... H rabio?... Rycynowski (n. s tr .) : Praw da! Zapom niałem , że on lubi żartować! (głośno) M a pan rację! W ekselkiewicz: I do tego wszystkiego wycierasz plamę z atram entu, czystą chustką batystow ą! (od* biera mu chustkę, która jest m ocno poplam iona atra* m entem). T o ma być porządek, do djabła ciężkiego!... M ało masz szmat w dom u do wycierania! (oddaje mu chustkę). Zaraz ją przepierz! Rycynowski: Ależ, panie W ekselkiew icz, nie opla* ci się tyle gadać z pow odu jednej chustki... W ekselkiewicz: T ak sądzisz?... O, to masz jak widzę ładne zapatryw ania na gospodarstw o! M usisz sobie takie zapatryw ania wybić z głowy, mój łaskaw* co, inaczej ja ci je sam wybiję! Rycynowski: D obrze, panie W ekselkiew icz! (na stronie). M ój przyszły teść to napraw dę żartowniś nielada! W ekselkiewicz: C hodź do mnie bliżej! M uszę so* bie przecież z bliska oglądnąć co za ananasa przysłał mi Tabaczkiewicz. Rycynowski: D o usług! (podchodzi — n. str.) Do* wcipy się starego trzym ają, że proszę siadać! W ekselkiewicz (obm acuje mu m u sk u ły ): N o, ze Zbyszkiem Cyganiewiczem nie m ógłbyś się mierzyć! M uskuły dość podłe! Rycynowski: Ze Zbyszkiem Cyganiewiczem, nie, ale zdrów jestem zupełnie. W ekselkiewicz: T w oje zdrow ie mniej mnie obcho* — 22 — dzi! To należy do Kasy Chorych... C hyba jesteś za* pisany do Kasy C horych?... Rycynowski: Nie. Ratowałem się przed śmiercią, jak mogłem i dlatego nigdy nie chciałem należeć do Kasy Chorych, ale jeśli sobie pan tego życzy... W ekselkiew icz: N aturalnie, że sobie tego życzę 1 Przejdź się po p okoju tam i z pow rotem ! Rycynowski: Po co? W ekselkiewicz: Przejdź się, jak mówię! (zły). A lbo będziesz słuchał, albo nie! Rycynowski (ubaw iony): Ależ proszę! (n. str.) Żartow niś, że niech go dunder świśnie! (maszeruje tam i z pow rotem przez W ekselkiew iczem ). W ekselkiewicz: Brzuch do środka! Rycynowski (śmieje się): Proszę b a rd z o ! (n. str.) Czekaj stary. Chce ci się żartów, to i ja sobie pożar* tuję! (wciąga komicznie brzuch i ham uje śmiech). W ekselkiewicz: N ie w ykrzyw iaj mi się tutaj jak małpa! Rycynowski: (śm iech). A to się panu udało! Jak małpa!... Oj, Boże, ja skonam ze śmiechu! W ekselkiewicz: N ie śmiej się cymbale! Ja tu je* stem do śmiechu, a nikt inny... Czy znasz obow iązki, jakie cię czekają w moim dom u?... Czy może mam ci je osobiście w ytłum aczyć?... (chodzi w zburzony po pokoju). Rycynowski (ubaw iony i zak o ch an y ): M oje obo* wiązki w pańskim dom u?... Och, panie W ekselkie* wicz! Ja znam obow iązki swoje w pańskim domu! (marząco) Ja drżę z radości, na wspom nienie tych obow iązków ... (n. str.-śmiejąc się). A to choroba do* wcipna! Kawalarz, jakiego nie znam! (d o W ekselkie* wicza, który przed nim staje). T ak jest! Znam do* kladnie obow iązki swoje w tym domu. W ekselkiewicz: Będziesz musiał sobie wiele trudu zadać i nie próżnow ać! W dzień, czy w nocy, musisz być na każde zawołanie i nie szczędzić sił, ani trudu... Zrozumiałeś? Rycynowski: Zupełnie! N ie będę szczędził sił, ani trudu, jak to nikt dotychczas nie robił... W ekselkiewicz: A czego jeszcze nie umiesz, to ja cię sam nauczę... Rycynowski (w ybucha śm iechem ): Czego ja nie umiem, to pan mnie nauczy? A to paradne! (trąca go poufale palcem pod żebro). Niech pana nie znam! W ekselkiewicz: Co to znow u za m anjery!... Zwar* jowałeś chyba!... Rycynowski: A to z pana kawalarz!... D obrze mó* wił Tabaczkiewicz, że żarty się pana wiecznie trzy* mają! (śmiech). W ekselkiewicz (zły odchodzi na lew o): D am ci fartuch do osłony ubrania. U mnie musisz obowiąz* kowo nosić fartuch! (n. str.) Ten mój now y służący, to największy idjota, jakiego zdarzyło mi się widzieć w odrodzonej Polsce! (w ychodzi). S C E N A IX. Rycynowski — W ekselkiewicz (za kulisam i). Rycynowski: W fartuch mnie chce ubrać... (śmiech). Nie, ja dalibóg pęknę dziś ze śmiechu! N a co mi fartuch?... (śmiech) A do tego w szystkiego po* wiada jeszcze, że czego ja nie umiem, to on mnie na* uczy... D obrze mówił Tabaczkiewicz, że stary jest ka* walarzem pierwszej klasy!... A jak on te kaw ały dow* cipnie urządza! G dybym nie wiedział, że żartuje, to przysiągłbym , że mówi w szystko no serjo. N o, ale — 24 — nie psujm y starem u radości z jego kaw ałów ! Zoba* czymy kto dłużej z nas w ytrzym a w tej roli... W ekselkiewicz (z lewej, za kulisam i): C hodź tu* taj, dam ci twój fartuch! Rycynowski: Ciekaw jestem co to znow u za do w* cip będzie z tym fartuchem... (śmieje się). D alibóg, że bawię się dziś, jak na dramacie w teatrze! (wycho* dząc na lew o). Ale żeby choroba była tak dow cipna w tym wieku, to nawet się nie spodziewałem ! S C E N A X. Domicela — Anusia — Serwetka. W szyscy troje: (w chodzą środkow em i drzw iam i). Domicela (do S erw etki): A więc zakupiłam wszyst* ko według pańskiego życzenia. Jutro przyszłą nam ze sklepu aparat do zm ywania talerzy i garnków , ma* szynkę do czyszczenia noży i elektryczne czyścidło do butów . G d y b y tak wszyscy mieli podobne apa* raty i m aszynki w domach, to trzym anie służby stało by się wogóle niepotrzebne... Serwetka (uspraw iedliw iająco): Ależ, łaskaw a pa* ni... (wychodzi i wraca za chwilę niosąc kilka pa* kunków ). Domicela (do A n u s i): Zostaw iam cię teraz z nim sam na sam. Uważaj i nie pozw ól mu na żadne pou* falości, bo mężczyzna jak dopnie swego, to szukaj w iatru w polu! W razie czego, zadzwoń zaraz na nas! Anusia: D obrze, mamo! Domicela (do Serwetki, k tóry w niósł pakunki) : Zostaw iam pana samego z m oją córką i spodziewam się, że pan nie zawiedzie mego zaufania... Później — owszem, ale teraz bez żadnych poufałości, jeśli prosić można!... (W ychodzi środkow em i drzw iam i). S C E N A X I. Serwetka — Anusia. Anusia (n. str. z ręką na sercu): M ój Boże, co on mi teraz powie?... Serwetka (n. s tr .) : Ojciec ma fjoła, a mamcia kręć» ka, to może mi choć ta mała powie co to w szystko ma znaczyć i jaka ma być m oja posada w tym dom u. (do A nusi) Panienko... Anusia (zm ieszana): Proszę się do mnie nie zbli» żać I T y lk o z daleka, mój panie 1 Serwetka: Proszę panienki, ja się chciałem tylko zapytać... Anusia (n. s tr .) : Pewnie czy chcę zostać jego żo» ną? (głośno). Proszę się do mnie nie zbliżać! Serwetka (k tó ry nie ruszył się z m iejsca): Przecież ja się nie zbliżam... Chciałem się tylko zapytać... A nusia: N ie, nigdy! Serwetka: Jak nie, to nie, ale ja się chciałem tylko dowiedzieć... Anusia: Milcz pan! Błagam pana, milcz pan! Serwetka (n. str. kręcąc palcem po czole): Dzie» dzicznie obciążona po ojcu i matce! (głośno, ener» gicznie). Niechże pani mnie wysłucha! (chce się zbli» żyć). A nusia: Proszę z daleka! N ie zbliżaj się pan do m nie! Serwetka: Ależ ja się muszę wreszcie raz dowie» dzieć... (zbliża się do A nusi). Anusia: Stać! Pan się zapomina! (dzw oni). — 26 — S C E N A X II. C ii — Rycynowski. Rycynowski (w fartuchu lokajskim , mówi na pro* gu, jakby do kogoś za drzwiami z lew ej). T o na mnie dzw onią? (w chodzi na scenę — do publiczności ze śmiechem). Chce, abym nosił ten fartuch, to niech mu będzie (dostrzegłszy A nusię). A ch — ona! Anusia (podchodzi ku niem u): T o ja dzwoniłam . Rycynowski (zakochany, entuzjastycznie): Dzię» kuję pani, stokrotne dzięki! Dzw onienie pani, jest dla mnie niebiańskiem dzwonieniem aniołów... Serwetka (kręci kółko na czole): Jeszcze jeden w arjat! Rycynowski (nam iętnie): O tak! N iebiańskiem dzwonieniem anioła, na które czekałem z ogrom ną tę* sknotą i w gorączce palącej mnie całego... (wyciąga chustkę poplam ioną atram entem i przeciera sobie ca» łą twarz, tak, że czerni się kom icznie). Anusia (nastraszona, cofa się): O Boże, co to jest?! Serwetka (o d p o w iad ając): Jeszcze jeden św irk ko» lorow y! Rycynowski (pada na kolana przed A nusią): Ko» cham panią, kocham! Anusia (wrzeszczy nastraszo n a): M am o! M am o! (dzw oni gw ałtow nie). S C E N A X III. Ciż — W ekselkiewicz — D o micela. W ekselkiewicz i Domicela (w padają z lew e j): Co jest? C o się stało?... W ekselkiewicz (dostrzegłszy scenę, podryw a za kołnierz R ycynow skiego z kolan). C o?... T y się — 27 — ośmielasz oświadczać mojej córce? (potrząsa nim). Ty draniu! Rycynowski (zdum iony): N o , cóż to za dzikie ka* wały! W ekselkiewicz (do Serw etki): I pan patrzy na to, jakby nic? Anusia: (pada z płaczem w ram iona Dom iceli). W ekselkiewicz (wściekły, do Serw etki): W yrzuć aan tego błazna za drzwi! Rycynowski (stan o w czo ): D ość mam pańskich ka* wałów, panie W ekselkiew icz! C o za dużo, to nie zdrowo! Nie chciałem panu psuć zabaw y i dowcip* nych kaw ałów , z których pan słynie, bo pragnąłem sobie pana pozyskać, jako przyszłego teścia, ale osta* tecznie mam dość tych błazeństw!... W ekselkiewicz (zdum iony): C o ? Co ja słyszę?... Jako przyszłego teścia?... Rycynowski: N o chyba pan dobrze wie, że mia* lem zostać pańskim zięciem!... W szyscy: (szept i gesty zdum ienia). W ekselkiewicz: Czekajcie, czekajcie! (bije się dłonią w czoło). Zaczyna mi się w głowie wyjaśniać... Tabaczkiewicz posłał mi dwóch przyszłych zięciów, zamiast jednego! Serwetka: G adanie!... Przecież ja jestem służącym! W szyscy (j. w .): O n, służącym! W ekselkiewicz (do R ycynow skiego): A pan my* ślał kochany panie, że ja robię dow cipy? Rycynowski: N o tak... Przecież to chyba były do* wcipy? W ekselkiewicz (zm ieszany): Oczywiście... tak i jest... ma się rozumieć! (wyciąga portfel i wręcza pie* niądze Serwetce). T u masz-za trzy miesiące zapłacone — 28 — i niech cię nie widzę! T ylko zbieraj się prędko, pręd* ko, na miły Bóg, bo za siebie nie ręczę! Serwetka (chowa pieniądze, z uśmiechem, wycho* dząc szybko): Cześć, moje uszanow anie dla wszyst* kich panów w arjatów ! (w ychodzi środkiem ). Domicela (do R ycynow skiego): W ięc pan jesteś?... Rycynowski: A ptekarz R ycynow ski, do usług pa* ni dobrodziejki. Anusia (do D om iceli): Bardzo mi się podoba ten aptekarz... Domicela (podaje R ycynow skiem u rę k ę ): Bardzo mi miło poznać. Rycynowski (całując ją w rękę): O d kilku tygodni kiedy spotkałem córkę państw a w biurze Tabaczkie* wicza, zapałałem ku niej gorącą miłością. Pan Ta* baczkiewicz, który ze m ną tutaj przyjść nie mógł, upoważnił mnie do złożenia państw u w izyty i do proszenia o rękę ich córki... Anusia: N ie przeczę, panie aptekarzu, że w yw arł pan na mnie bardzo korzystne wrażenie, ale nigdy za pana nie w yjdę, bo ja kocham innego — poetę! W ekselkiewicz (zły): Oszalała! Domicela: Ależ dziecko! Rycynowski (do A nusi): Poetą ja także jestem piękna panno A nusiu! W ekselkiewicz (pokazując na jego zaczernioną atramentem tw arz). Popatrz, jeśli nie wierzysz! M asz tu chyba czarne na białem!... Rycynowski: T ak jest. Jestem poetą, pom im o, że jestem aptekarzem. W ekselkiewicz: Oczywiście! Pan Rycynow ski jest najlepszym poetą w śród aptekarzy i najlepszym ap* tekarzem w śród poetów ... Rycynowski (sk ro m n ie): O pan mnie przecenia... — 29 — (do A nusi). O d kilku tygodni pozwoliłem sobie na? w et codziennie przesyłać pani jeden z m oich wierszy, pisanych na jej cześć... Kocham panią, panno A nusiu! Anusia (w zru szo n a): Pan, pan... Pan nadsyłałeś mi te boskie wiersze, które spraw iły, że zanim pana po? znałam, już go kochałam ? (w stydliw ie) Och, mamo! (pada w objęcia Dom iceli). Rycynowski: T ak, to ja najdroższa! W ekselkiewicz (ponaglając): W ram iona! W eźcie się w ram iona, jak Pan Bóg przykazał, a ja was za? raz pobłogosław ię. Domicela (podsuw ając A nusię w ram iona Rycy? n e w sk ieg o ): N iech was Bóg błogosławi! Anusia i Rycynowski (padają sobie w objęcia). N ajdroższa! N ajdroższy! W ekselkiewicz (w zruszony, do D om iceli): Nie mam nic innego p o d ręką, więc pójdź i ty w m oje ra? miona! Domicela: (obejm uje czule W ekselkiew icza). Rycynowski: (klęka przed A nusią i deklam uje ra? zem z nią, z kom icznym p a to se m ): Jak piękne twe oczy W ram ionach roztoczy, C o miłość jednoczy I szczęście już kroczy... KURTYNA Spółka Nakł. „ODRODZENIE” Lwów, Piłsudskiego 16 p o le c a ró w n ie ż in n e u tw ory scen iczn e E. R O S T A N D : „D aleka księżniczka“ , sztuka w 4 aktach, wierszem, p rzekład K. R ychłow skiego (str. 122) P rzecudny dram at m iłosny, przew yższający p o d nie« jednym w zględem „ O rlątk o “ i „C y ran a“ , nie zatracił w doskonałym przekładzie nic ze swej piękności i w dzięku. W . R A O R T : „M enażerja“, sztuka w 3 aktach, (str. 120). Sztuka pisana śm iało i cięto, w yw ołała w sw oim czasie niem ałą senzację i żyw ą polem ikę. K. S C H O E N H E R R : „T ragedja dzieci“, d ram at w 3 aktach (str. 64) p rzekład A . S ch ro d era Potężna, w strząsająca sztuka, praw dziw a perła nie« mieckiej literatu ry dram atycznej, g rana z niesłychanem pow odzeniem n a scenach w iedeńskich i niem ieckich oraz w teatrze lw ow skim . K. K R U M Ł O W SK I: „Białe fartu szk i“ , w odew il w 4 aktach z tańcam i, m uzyka S. Ekiera — „K rólow a Przedm ieścia“, w odew il w 5 aktach z tań« cami, m uzyka W . Pow iadow skiego — „Śluby rybackie“, w odew il w 4 aktach, m uzyka Z . G órzyńskiego — „P rzew odnik tatrzań sk i“, w odew il w 4 aktach, mu« zyka J. T esarzika — Z biór kom edyjek K. M A JE R A N O W S K I: „O b y w atelk a z K ro w o d rzy “, wo« dewii ze śpiew, i tańc. w 4 akt., m uzyka J. M ateczka — „G dzie djabel nie m oże...“, utw ó r scen. ze śpiew. i tańcam i w 5 aktach, m uzyka St. E kiera — „M uchy K leparskie“, w odew il w 4 akt. ze śpiew, tań« cami m uzyka M. Sw ierzyńskiego — „Z m ory“, sztuka lud. w 4 aktach ze śpiew, i tańcam i m uzyka P. A tam aniuka M. ZIEM 1LSKI i M. G Ó R N IC K I: „Śmiech na sali“, we« sole utw ory kabaretow e i m onologi A . K IT S C H M A N : T rzydzieści n o w ych piosenek kabare« tow ych z repertuaru A . K itschm an i M. W in d h eim a J. S T A R U S Z K IE W IC Z : P o lk a „H usia=Siusia“ , tekst i nu« ty do śpiew u H . Z B IE R Z C H O W S K I: „W alc n o c y “, tekst i n u ty do śpiew u W . R A P A C K I i J. Er. G A W L IK O W S K I: P rzew o d n ik dla T eatrów A m atorskich 1,50 2,— 1,50 2,— 2,— 2,— 2,— 0,80 4,— 4,— 4,— 4,— 1,50 0,80 0,40 0,50 1,50 SPÓŁKA NAKŁADOWA „ODRODZENIE” LW Ó W — PIŁ S U D S K IE G O 16 Poleca ró w n ież : F R A N C ISZ K A B A RA Ń SK IEG O W CO SIĘ BA W IĆ BĘD ZIEM Y ? Gry i zabawy pokojowe c e n a zł 3 .— Gry i zabawy na wolnem powietrzu c e n a zł 3 .— Sztuczki i Figle z kartami z I ic z n e m i ilu str. c e n a zł 4 .— Rozrywki i gry umysłowe z I ic z n e m i ilu str. c e n a zł 4 .— Niewyczerpana składnica zabaw i gier towarzyskich Biblioteka Śląska w Katowicach Id : 0030000970967 Polecona prze szkół powszec I 700564 DZ I E J E P O L S K I ' K s ią ż k a p o g l ą d o w a d la d o jr z a lsz e j m ło d z ie ż y i d o r o sły c h (686 str. — 266 ilustr. — 9 map) Jedyna przystępnie i popularnie, a jednak nau kow o i z dużym talentem literackim opracow ana historja pragm atyczna naszego państw a. C ena egzem pl. broszur, zł 10'— „ „ karton. „ 12'— „ „ opr. w płótno „ 14'— SPÓŁKA NAKŁ. „ODRODZENIE” LWÓW, UL. PIŁSUDSKIEGO L. 16