Sekretne życie nastolatka cz. 1 — Rory

Transkrypt

Sekretne życie nastolatka cz. 1 — Rory
Sekretne życie nastolatka cz. 1 — Rory
ROZDZIAŁ I
Millerton to niewielkie miasteczko niedaleko Nowego Jorku, otoczona zielenią i małą rzeką z boiskiem
do koszykówki, parkiem i sklepami. Może i nie jest to zbyt wielkie miasto, ale jego mieszkańcy,
przynajmniej w większości, nie wyobrażali sobie życia w innym miejscu niż to. Po prostu panował tam
cudowny klimat a miasto miało swój własny urok, którego nie można było mu odmówić.
Nie tak dawno skończyły się wakacje i powoli zaczynało robić się chłodno. Chłodny wiaterek
najwidoczniej nie przeszkadzał młodemu chłopakowi, który samotnie rzucał piłkę do kosza na boisku w
pobliżu rzeki.
Był to młody chłopak, dosyć wysoki blondyn o niebieskich oczach i rozmarzonym spojrzeniu. Ubrany w
porozciąganą bluzę z kapturem raz po raz rzucał piłką do kosza i za każdym razem trafiał. Wydawało się,
że nic do niego nie dociera. W pewnym momencie z plecaka rzuconego na ławkę dało się słyszeć
dzwonek. Chłopak złapał piłkę i podszedł do plecaka i odebrał telefon.
- Tak mamo?- powiedział do słuchawki. Usiadł na ławce i wyjął butelkę wody.
- Mike, gdzie jesteś?- odezwała się matka chłopaka.
- Jestem na boisku. Właśnie miałem zamiar wracać.
- Po drodze mógłbyś zajść do sklepu i kupić mi kilka rzeczy?
- Jasne. Wyślij mi listę w smsie.- Mike spojrzał na swoją porozciąganą bluzę. Nie był to zbytnio
wyjściowy strój, ale cóż miał zrobić?
- Dobrze, już ci wysyłam.- matka chłopaka rozłączyła się a on zaczął zbierać swoje rzeczy. Napił się
wody a potem zarzucił plecak na ramię, wziął piłkę i ruszył w stronę miasteczka.
Był już wieczór i naprawdę zaczynało być zimno. Mike nie czuł tego kiedy był cały rozgrzany po ostrym
treningu na boisku. Teraz szedł powoli chodnikiem i czuł zimne dreszcze przechodzące przez jego ciało.
Wzdrygnął się mimowolnie i dalej szedł przed siebie. Ulice były już prawie puste. Większość ludzi
zapewne grzała się w domach lub siedziała w ciepłych kawiarniach. Mike westchnął i zatrzymał się przed
wejściem do sklepu aby przepuścić wychodzącą kobietę. Kiedy znalazł się już w środku zerknął na listę
zakupów przesłanych przez mamę.
- Taak... chleb, masło, coś do chleba, makaron...- wyliczał wrzucając wszystko do koszyka.- Mam
nadzieję, że starczy mi kasy- podszedł do miłej ekspedientki. Pieniędzy starczyło i Mike wpakował część
zakupów do plecaka a część do papierowej torby. Wyszedł ze sklepu i skierował się w stronę domu.
- Mike! Mike! Zaczekaj!- usłyszał wołanie za sobą. Odwrócił się i zobaczył swoją przyjaciółkę Tess,
która biegła za nim machając ręką w zabawny sposób. Mike się uśmiechnął.
- Hej, spokojnie. Bo się zadyszysz- powiedział uśmiechając się kiedy dziewczyna do niego dobiegła.
- Ha ha zabawne- mruknęła Tess usiłując złapać oddech.- Uch już myślałam, że cię nie dogonię.wysapała w końcu.
- Stało się coś?- ruszyli przed siebie.
- W zasadzie....- Tess spojrzała na niego.- w sumie to nie. Nic się nie stało. Byłam na boisku, ale ciebie
już nie było. Zobaczyłam cię teraz i postanowiłam zagadać.
- Zimno się zrobiło i postanowiłem wrócić do domu.- powiedział Mike zakładając kaptur na głowę. Tess
zerknęła na torbę w jego dłoni.
- Kolacja?- zapytała.
- Czuj się zaproszona.
- Och, nie... A w sumie.... Nie chcę się narzucać.
- Ty? Narzucać?- Mike miał ogromną ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymał. Tess była u nich
1
tak częstym gościem, że prawie tam mieszkała. W zasadzie to nie miałby nic przeciwko bo była dla niego
jak siostra. Mike był jedynakiem, którego wychowywała matka. Ojciec się go wyrzekł jeszcze zanim
pojawił się na tym świecie. W sumie nie żałował bo Matthew Lucas był jednym z największych drani na
tej planecie.
- Hej, ziemia do Michaela!- Tess szturchnęła go w ramię. Mike otrząsnął się z zadumy i spojrzał na nią.
- Przepraszam, zamyśliłem się odrobinę- powiedział przepraszającym tonem. Tess uśmiechnęła się tylko.
Doszli już do domu Marie i Michaela. Był to niewielki domek jednopiętrowy z małym ogródkiem i
werandą. Wiosną i Latem matka Mike'a sadziła piękne kwiaty, które były obiektem zazdrości niektórych
sąsiadek. Z czym jak czym, ale z kwiatami Marie sobie radziła doskonale.
- Oooo już czuję te zapachy. Zaczyna skręcać mnie w żołądku.- Tess złapała się za brzuch.
- Słyszę nawet.- uśmiechnął się Mike. Otworzył drzwi i oboje weszli do środka.- Mamo?
- Kuchnia!- usłyszeli. Mike rzucił piłkę do swojego pokoju i pociągnął Tess za sobą.
- Mamy gościa- powiedział stawiając torbę na stole. Marie oderwała się od naczynia z lazanią i spojrzała
na tą dwójkę.
- Siadajcie, zaraz podam jedzenie.- odezwała się swoim delikatnym i spokojnym głosem. Marie
Hendricksen była niską, czarnowłosą kobietą po trzydziestce. Mike'a urodziła mając zaledwie szesnaście
lat, ale nie żałowała tego. Jedyne czego mogła żałować to fatalny wybór ojca dla swojego syna. Ale kto
by mógł przypuszczać, że Matthew Lucas okaże się takim draniem, który uwiedzie ją i porzuci na wieść o
ciąży. Marie od zawsze dbała sama o siebie i swojego syna, który był jej całym światem. Teraz spojrzała
na niego i jego uroczą przyjaciółkę Tess i kiedy usiedli przy stole nałożyła im jedzenie na talerz.
- Tess to od kilku minut jęczy, że jest głodna- powiedział Mike. Tess szturchnęła go pod stołem.
- Nie żartuj sobi.e- powiedziała.- świetna lazania, Marie.- uśmiechnęła się do matki Michaela. Znała ją od
kiedy była małym brzdącem. Praktycznie mieszkała u Marie i Mike'a i z jego mamą była na „ty” od
zawsze. W zasadzie od małego mówiła do niej Marie a ona nie protestowała, więc już tak zostało. We
trójkę byli jak rodzina.
- Dziękuję, starałam się.- kobieta nalała im soku zakupionego przez Mike'a.- Powiesz mi później ile mam
ci oddać- powiedziała do syna.
- Nie przesadzaj, ja też to jem- obruszył się chłopak. Marie uśmiechnęła się do niego. Zabrała się za
jedzenie.
- Dzisiaj w szkole była istna masakra- odezwała się Tess.- Ledwo wakacje się skończyły a oni już nam
zadają tyle, że szok!
- No dla ciebie nauka nigdy nie była problemem. Zresztą Mike również dobrze się uczy- zauważyła
Marie.
- No tak, ale wakacje dopiero co się skończyły.- Tess wzięła do ust wielką łyżkę lazanii.
- I mówi to osoba, która pół wakacji spędziła ucząc się historii starożytnej Grecji.- powiedział Mike.
- Nie Grecji i nie historii tylko matematyki. Nawet nie wiesz czego się uczyłam. Poza tym historię też
trochę obadałam.
- No i sama widzisz.
- Ale to dlatego, że....- znów nabrała lazanii do ust. Marie i Mike spojrzeli na nią z zaciekawieniem- ….
mam zamiar udzielać korepetycji.
- Czy nie robiłaś tego w zeszłym roku? I w podstawówce?- Marie odstawiła talerz.
- Tak, robiłam. Ale w tym roku rozszerzam swoją działalność na inne przedmioty i na starsze klasy. A do
tego muszę wiedzieć o wiele więcej niż dotychczas.- wyjaśniła Tess. Mike kiwnął głową ze
zrozumieniem.
- I wszystko stało się jasne- powiedział. Dokończył kolację i odstawił talerz. Marie poczekała aż wszyscy
skończą i zebrała wszystko ze stołu.
- Idźcie sobie porozmawiać w pokoju Mike'a a ja muszę wyjść- powiedziała sprzątając po kolacji.
2
- Dokąd?- zainteresował się Mike.
- Pani Mayers ma do mnie jakąś sprawę- pogłaskała go czule po głowie. Mike nigdy by się do tego nie
przyznał, ale lubił kiedy tak robiła. To były ich intymne momenty. Cieszył się, że ma ją i nawet nie
bardzo brakowało mu ojca.
- Tess, to ja pokażę ci nową płytę.
- Ok- Tess wstała od stołu.- Marie, to było boskie- powiedziała.- Dzięki za kolację.
- Polecam się na przyszłość- Marie się uśmiechnęła.
- Tylko nie siedź za długo- poinstruował ją Mike i wyszli z Tess z kuchni. Marie usłyszała jak zamykają
się za nimi drzwi do pokoju. Wzięła swój sweterek i wyszła do sąsiadki.
ROZDZIAŁ II
Sobota zaczęła się mgliście. Okolice rzeki otaczała lekka mgiełka, którą usiłował rozwiać chłodnawy
wiatr. Zza chmur nieśmiało wyglądało słońce, usiłując swymi promieniami przegonić ostatki nocy. W
tych wczesnych godzinach porannych ciężko by było znaleźć osobę, która by wynurzyła się z ciepłego
domu, spod grubej kołdry. Do takich osób niewątpliwie należała Beverley Anderson. Młoda, szczupła
brunetka niewielkiego wzrostu, która obecnie smacznie spała. Wydawało się, że nic nie jest w stanie jej
obudzić. W końcu do domu dotarła dopiero dwie godziny temu po hucznej akademickiej imprezie w
mieście oddalonym o dobre pół godziny jazdy. Gdyby ją ktoś zapytał jak dotarła do domu to z całą
pewnością nie potrafiłaby znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Co w jej przypadku jest rzadkością, gdyż
Beverley jest jedną z najbardziej rozrywkowych, wygadanych, bezczelnych a jednocześnie najbardziej
lubianych osób w szkole. Śmiało można powiedzieć, że stała na czele tych bogatych i niezwykle
popularnych osób w szkole a może i w całym mieście. Kapitan szkolnej drużyny cheerleaderek co mecz
zagrzewała swoją drużynę do gry. Chyba to było to co lubiła najbardziej. Poza imprezowaniem,
oczywiście.
Beverley przebudziła się na chwilę by zerknąć na zegarek. Godzina wydała jej się zbyt wczesna jak na jej
siły, więc odwróciła się na drugi bok z zamiarem udania się po raz kolejny w objęcia Morfeusza.
Jednakże nie było jej to dane, gdyż w momencie kiedy w jej marzenia senne wpadł Orlando Bloom
odezwała się jej komórka. Dziewczyna niechętnie spojrzała na nią i odczytała wiadomość wysłaną przez
jej najlepszą przyjaciółkę Caroline Carver.
„Hej B. Anderson. Wstawaj bo cię okradną!”
Beverley uśmiechnęła się lekko, ale nie miała zamiaru odpisywać. Odłożyła telefon na szafkę i zarzuciła
kołdrę na głowę. Caroline jednak nie dawała za wygraną i po chwili telefon rozdzwonił się na dobre.
Beverley przeklinała w duchu samą siebie za niewyłączenie telefonu. Odebrała dopiero po czwartym
sygnale.
- Oby to było coś dobrego- mruknęła sennie.
- Nie mów, że jeszcze śpisz.- usłyszała rześki głos Caroline.
- Ja mam spać? A to czemu? Przecież spałam te trzy godziny. Kto potrzebuje więcej snu?- powiedziała
ironicznie.
- Najwyraźniej ty. Obiecałaś mi coś.
- Niezbyt kojarzę co mogłam ci obiecać.- Bev usiłowała zmusić swoje szare komórki do pracy.
- Oj kobieto.... Zakupy. Chris ma urodziny przecież.- powiedziała Caroline.
- Och... za ile będziesz?- zapytała.
- Zaraz- usłyszała w odpowiedzi i w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
3
- Ech czekaj bo ktoś puka- Beverley zwlekła się z łóżka i otworzyła drzwi.- Och...- rozłączyła się widząc
przyjaciółkę za drzwiami. Caroline Carver była tego samego wzrostu co Beverley, równie szczupła, ale
miała blond włosy do ramion jak zawsze spięte w kucyk. Z natury samotniczka, dziewczyna kapitana
szkolnej drużyny koszykówki, cheerleaderka jak jej przyjaciółka. Ulubionym zajęciem Caroline było
rysowanie oraz słuchanie muzyki. Uwielbiała stare przeboje i muzykę, której poza nią słuchało bardzo
mało osób na świecie. Beverley nigdy jakoś nie podzielała jej zamiłowania do siedzenia w domu z
słuchawkami na uszach i słuchania brzdękolenia jakichś dziwnych gości o wyglądzie obdartusów. Ale
cóż, każdy ma inne gusta. Teraz ta oto dziewczyna stała na progu jej sypialni z wielkim promiennym
uśmiechem na twarzy i dwoma wielkimi kubkami.
- Hej ty śpiochu- Caroline wręczyła jej olbrzymi kubek kawy.- Żyjesz?
- Dzięki. Jakoś powoli- napiła się wspaniałego płynu, który od razu pobudził ją do życia.- Tego mi było
trzeba.
- Tak myślałam. Więc ubieraj się i idziemy do centrum.- Caroline położyła się na łóżku i spojrzała na
przyjaciółkę. Beverley westchnęła ciężko.
- Poczekaj, pójdę się przebrać- powiedziała wyjmując ciuchy z szafy.
- Spoko, mamy czas- Caroline ułożyła się wygodniej. Beverley poszła do łazienki by się przygotować do
wyjścia. Caroline wiedziała, że ma przynajmniej godzinę zanim Bev wróci. Zeszła z łóżka i rozejrzała się
po pokoju. Oczywiście Beverley nigdy nic nie zmieniała w wystroju wnętrza. Nie lubiła zmian w
przeciwieństwie do Carol, która co jakiś czas coś zdejmowała, przywieszała, przestawiała lub całkiem
wyrzucała. Sypialnia Beverley była dość duża. Z telewizorem, wielkim łożem z baldachimem oraz
tonami płyt i książek, których nigdy nie czytała. Honorowe miejsce zajmował olbrzymi domek dla lalek,
pamiątka z wyprawy do Nowego Jorku, który miała odkąd skończyła pięć lat. Caroline uśmiechnęła się
do siebie i wzięła do ręki jedną z książek. „Zabić drozda”, ich szkolna lektura. Ona przeczytała ją już
dawno, gdyż wiedziała, że Beverley zmusi ją by jej opowiedziała o czym to „nudziarstwo” jest. Pod
łóżkiem znalazła fałszywy dowód osobisty, którego Bev używała by dostać się do klubów i kupować
alkohol. Siedemnastolatek nikt by do klubu nie wpuścił, nie mówiąc już o sprzedaży alkoholu. Beverley
wyglądała poważnie jak na swój wiek i jej zdecydowany ton głosu nigdy nie pozwolił barmanom czy
ochroniarzom w klubach wątpić w to, że ma skończone 21 lat. Reszta na tym korzystała. Każdy z nich
miał taki dowód załatwiony skądś od podejrzanych „chłopaków” Beverley. Caroline wzięła plakietkę i
położyła ją na szafce.
- Przeczytałaś już to?- Beverley stanęła za jej plecami. Jej wzrok spoczywał na lekturze szkolnej.
- Nie- skłamała Caroline. Nie miała ochoty na streszczanie książki. Wolała by Bev skupiła się na
zakupach i pomocy w wyborze prezentu dla jej chłopaka.
- Szkoda. Termin powoli się zbliża.
- Wiem, ale mamy czas. Nie martw się.- uspokoiła ją Carol.
- Nie martwię się. Po prostu wiem, ze mnie nie zawiedziesz- Beverley wzięła torebkę z szafy. Caroline
wymusiła uśmiech. „A kiedy w końcu sama coś przeczytasz i przestaniesz mnie wykorzystywać?”
pomyślała.- To co? Idziemy?
- Jasne. Pojedziemy twoim autem. Moje jest w warsztacie.- Caroline wyszła z sypialni przyjaciółki.
- Och, co się stało?- zainteresowała się Beverley.
- Przegląd. Po zakupach mnie tam podrzucisz, co?
- Jasne. Wsiadaj- podeszły do samochodu Bev. Caroline zajęła miejsce pasażera a Beverley usiadła za
kierownicą.- Mam nadzieję, że dasz się zaciągnąć do sklepu z ciuchami.
- Wiesz, że tak- uśmiechnęła się Caroline.- Ciuchy to zawsze. A potem na kawę.
- A może najpierw kawa potem zakupy? I śniadanie. Umieram z głodu.
- Bardziej obiad, ale ok.- zgodziła się Carol.
- To w drogę- pojechały na zakupy.
4
CDN
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
Rory, dodano 31.05.2011 20:20
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
5