tutaj
Transkrypt
tutaj
OJCOWIE APOSTOLSCY br. Simon Tugwell OP Kościół w ciągu swej historii podlega różnym nastrojom. Czasami, wydaje się, jest pewny siebie i wartości swego orędzia, innym razem zagubiony i niepewny; czasami obwieszcza śmiało i zdecydowanie wszystkim, co powinni czynić, innym razem sprawia wrażenie, jakby sam szukał drogi w ciemnościach. Co ciekawe, najbardziej wierny sobie jest niekoniecznie w „najlepszych” momentach swej historii, gdy przemawia stanowczym i wyraźnym głosem. W samą jego istotę jest bowiem wpisany pewien rodzaj ciągłego poczucia niezadowolenia, ponieważ jest on tylko czasową organizacją łączącą ludzi i przygotowującą ich do nowego stworzenia, w którym Bóg będzie wszystkim we wszystkich i otrze z oczu wszelką łzę. Kiedy przemawia ze zbytnią pewnością siebie, może tym samym zaciemniać fakt, że zajmuje się przede wszystkim tym, czego „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć”. Prawda bowiem jest taka, jak pisze święty Jan, że, „jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”. Okres zagubienia i niepewności, jaki przeżywamy dzisiaj, kiedy obserwujemy rozczarowanie ludzi w stosunku do Kościoła i chrześcijaństwa, powinien być, jeśli zechcemy przyjąć do wiadomości fakty, czasem zbawiennym i pouczającym. Chrześcijaństwo musi rozczarowywać, ponieważ nie ma służyć temu, by pomóc spełniać nam wszystkie nasze ludzkie ambicje i aspiracje, lecz ma być narzędziem poddania wszystkich rzeczy woli Boga. Pierwsi uczniowie zawiedli się i rozczarowali, ponieważ Jezus okazał się nie tym Mesjaszem, którego chcieli. Święty Łukasz pokazuje nam, że nawet po zmartwychwstaniu apostołowie wciąż marzyli o przywróceniu politycznej potęgi Izraela. Musieli się rozczarować. Kiedy ludzie odwracają się od Kościoła, ponieważ znajdują spełnienie swych pragnień i ambicji gdzie indziej, nie wolno nam sądzić, że jako chrześcijanie również powinniśmy spełniać te pragnienia i ambicje; przeciwnie, tym pilniej powinniśmy przyjrzeć się jeszcze raz temu, czym zostaliśmy naprawdę obdarowani w Kościele. To prawda, że chrześcijaństwo kieruje nas ku spełnieniu wszystkich naszych pragnień i nadziei, ale tylko gdy jesteśmy świadomi tego, iż w ostatecznym rozrachunku okaże się, że wiele naszych pragnień i nadziei będziemy musieli uznać za opacznie rozumiane i głupie. Tylko Bóg, lepiej niż my sami, wie, jak uczynić nas szczęśliwymi. Chrześcijaństwo siłą rzeczy oznacza konieczność przemodelowania naszych nadziei, zaś nieodłączną częścią tego procesu są rozczarowania, jakie spotykają nas po drodze. W Kościele pierwotnym niemal od samego początku znajdujemy dowody na obecność w nim rozczarowanych chrześcijan. W zbiorze pism grupującym różnego rodzaju teksty, określanym najczęściej mianem pism „ojców apostolskich”, znajdujemy reakcję różnych pisarzy chrześcijańskich na tę sytuację i dostrzegamy zarazem u każdego z nich „duchowość niedoskonałości”. Zmuszeni przez okoliczności, rozwijają w swoich pismach takie rozumienie chrześcijaństwa, które nadaje sens wątpliwościom i poczuciu niedoskonałości życia w Kościele. Całkiem możliwe, że mają sporo do powiedzenia także nam, ponieważ pokusy dnia dzisiejszego są pod wieloma względami uderzająco podobne do pokus z ich czasów. Pisma ojców apostolskich obejmują, z grubsza rzecz biorąc, okres od ostatnich dziesięcioleci pierwszego wieku do połowy drugiego wieku po Chrystusie. Znajdują w nich odbicie różnorodne sytuacje, w jakich znajdowało się wiele wspólnot chrześcijańskich. Klemens, piszący w Rzymie około roku 95, kieruje swój list do Kościoła w Koryncie, rozdartego schizmą. Didache i list Barnaby (przypisywany apostołowi Barnabie błędnie) pochodzą z Palestyny, Syrii lub Egiptu i zajmują się przede wszystkim pokusą przyjęcia przez chrześcijan praktyk judaistycznych. Na scenie pojawia się na chwilę Ignacy Antiocheński, który na początku drugiego stulecia zginie męczeńską śmiercią w Rzymie. Wzywa się na pomoc Hermasa, który ma zaradzić kryzysowi Kościoła w Rzymie wywołanemu, przypuszczalnie w połowie drugiego wieku, przez perfekcjonizm niektórych niestrudzonych nauczycieli Kościoła odrzucających możliwość pokuty dla tych chrześcijan, którzy popadli w grzech. W tym okresie Kościół wciąż poszukiwał własnej tożsamości. Nie było jeszcze oficjalnego kanonu pism chrześcijańskich, chociaż nie można wykluczyć, że pewne pisma Nowego Testamentu były znane niektórym ojcom apostolskim. Istniały uświęcone tradycją słowa Jezusa i zasady doktrynalne i etyczne, ale Kościół czekał jeszcze ogrom pracy. Jego forma organizacyjna była w niektórych miejscach wciąż bardzo prosta, zaś funkcje nauczycielskie pełniły osoby działające na własną rękę (acz, jak wierzono, z Bożej inspiracji) i nieposiadające żadnego hierarchicznego statusu w takiej postaci, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni dzisiaj. To, co wyłoniło się w późniejszych wiekach jako ortodoksyjna wiara Kościoła katolickiego, musiało wówczas „konkurować” z wieloma alternatywnymi wersjami chrześcijaństwa i tylko z perspektywy czasu jesteśmy w stanie odróżnić pisarzy ortodoksyjnych od nieortodoksyjnych. Całkiem prawdopodobne, że w rzeczywistości w niektórych miejscach najwięcej osób spośród tych, którzy uważali się za chrześcijan, gromadziły wspólnoty, które dzisiaj uważamy za heretyckie. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji niektórzy ludzie chcieli mieć więcej pewności, niż Kościół mógł im zaoferować. Hermas replikuje, oświadczając, że prawdziwego proroka poznać po tym, że nie odpowiada na pytania. Żądać odpowiedzi na pytania to dowód braku wiary, zaś ci, którzy odpowiadają na pytania, to fałszywi prorocy, tacy sami jak pogańscy wróżbiarze. Prawdziwy prorok, zdaniem Hermasa, nie służy radą pojedynczej osobie i przemawia tylko przed całym zgromadzeniem Kościoła, mówiąc to, co Duch Święty każe mu mówić. Jak pisze święty Ignacy Antiocheński, cechą wyróżniającą chrześcijaństwo jest fakt, że głosi ono „przyjście Zbawiciela, Pana naszego Jezusa Chrystusa, Jego mękę i zmartwychwstanie”. On jest naszym prawdziwym życiem i poza nim jesteśmy tylko duchami udającymi ludzi, którym brak substancji. Wiara jest początkiem życia, lecz jego pełnią jest miłość, a miłość powinna przejawiać się w konkretnym działaniu i obejmować troskę o drugich, cierpliwe znoszenie obelg, łagodność" i przede wszystkim przynależność do Kościoła w jedności z biskupem i jego kapłanami i diakonami. Tym, którzy chcą namacalnego dowodu z „archiwów” (co najprawdopodobniej oznacza Stary Testament), Ignacy może jedynie powiedzieć: „Dla mnie archiwami jest Jezus Chrystus.” Tym, których interesują tylko „rzeczy niebieskie, Ignacy w duchu polemicznym odpowiada, że on także może rozważać rzeczy niebieskie, lecz to jeszcze nie czyni go chrześcijaninem. Prawdziwie boże życie jest wynikiem połączenia wiary i miłości, „obie zaś zjednoczone to Bóg”. Może jacyś działający w pojedynkę nauczyciele zapewniają radosne podniecenie swoim wiernym słuchaczom, nie zmienia to jednak faktu, że autentyczny „obraz i naukę nieśmiertelności” znaleźć można tylko w jedności Kościoła. „Ten, kto nie jest wewnątrz sanktuarium (tzn. nie działa w łączności z biskupem — S. T.), sam pozbawia się chleba Bożego”, który „jest pokarmem nieśmiertelności, lekarstwem pozwalającym nam nie umierać.” To, co ofiaruje nam Bóg i czym w rzeczywistości jest Bóg, to jedność i dlatego tylko w jedności Kościoła możemy być z Nim jedno. W tym, co mówi biskup, może nie być nic niezwykłego, inaczej niż u rozsiewających herezję głosicieli wielkich i czczych słów, ale właśnie tym bardziej należy go szanować. Jedność to jeden z ulubionych tematów Ignacego. Znajdujemy u niego zalążki pewnego rodzaju mistycznej wykładni jedności, będącej zapowiedzią filozofii neoplatoników. Bóg jest Jednym w tajemnicy swego własnego bytu; lecz oto z tego pierwotnego milczenia wychodzi Słowo i Ono też jest Jednym niczym nieoddzielonym od Jednego. Słowo to przychodzi na świat, przywdziewając rzeczywistość naszego ciała, i umiera, i powstaje z martwych w tym ciele i w ten sposób stwarza jedność między ciałem a duchem. Jego uczniowie muszą wejść w tę jedność, odpowiadając zarówno na Jego słowa i czyny, jak i na Jego milczenie, a to oznacza konieczność odtworzenia w sobie zespolenia milczenia i słowa, wiary i miłości, ciała i ducha. To właśnie dokonuje się w opartej na pewnej strukturze jedności Kościoła z jego biskupami, prezbiterami, diakonami i ludźmi świeckimi. To właśnie sławi Ignacy i tego życzy Kościołom: trojakiej „jedności ciała i ducha Jezusa Chrystusa, naszego wieczystego Życia, wiary i miłości, gdyż nic nie ma nad nią ważniejszego, a przede wszystkim Jezusa i Ojca”. Wszelkie pragnienia mniej skażonej cielesnością i bardziej „duchowej” religii spotykają się z dezaprobatą Ignacego. Bez wątpienia w niektórych kręgach pojawiały się twierdzenia, iż ludzie duchowi nie mogą mieć już nic wspólnego z ciałem (dzięki czemu znikał oczywiście problem zewnętrznych struktur Kościoła i konieczności okazywania czynem miłości bliźniego). Ignacy wykorzystuje ich słowa przeciwko nim samym: to prawda, człowiek duchowy nie może uczynić nic cielesnego, ponieważ cokolwiek czyni, nawet w ciele, ma charakter duchowy, gdyż czyni to wszystko w Chrystusie. Jednak abyśmy nie myśleli, że każdy, kto dokonuje czynów w Chrystusie, osiąga pewien rodzaj „duchowej” samoświadomości, Ignacy podkreśla, że dokonywać czynów w Chrystusie oznaczani mniej ni więcej, tylko dokonywać ich w jedności z biskupem. Kryterium zatem nie jest to, czy czujemy się duchowi, ale czy działamy w jedności z Kościołem. Jeśli widzimy, że takie stawianie sprawy donikąd nas nie prowadzi, nie ma powodu do niepokoju. „Nic, co widzialne, nie jest dobre.” Kluczem do naszego odkupienia, więcej nawet, do otaczającej nas rzeczywistości, jest to, co Ignacy nazywa „męką mojego Boga”, my zaś mamy „dobrowolnie” decydować się na udział w Jego męce, nawet jeśli w rzeczywistości tylko niewielu z nas zostanie męczennikami. Chrystus dopiero kiedy odszedł z tego świata, by być „w Ojcu”, „bardziej daje się widzieć”; dopiero wtedy staje się On „człowiekiem doskonałym”, który nas umacnia, dając nam rzeczywiste istnienie. I dlatego właśnie Ignacy czeka z utęsknieniem na swą męczeńską śmierć, gdyż, jak pisze, „wtedy będę naprawdę uczniem Jezusa Chrystusa, kiedy nawet ciała mego świat widzieć nie będzie”. To wtedy właśnie stanie się „słowem Boga”; bo jak dotychczas, jest tylko nic nieznaczącym „hałasem”. Te słowa wyjaśniają prawdopodobnie, dlaczego Ignacy, który sam był biskupem, twierdzi, że biskupa należy szanować, kiedy zachowuje milczenie. Milczenie biskupa jest świadectwem rzeczywistości Boga, zarówno w tajemnicy Jego Boskiego milczenia, jak i w milczeniu Jego męki. Kościół jest miejscem, w którym wszystko staje się rzeczywiste, ponieważ zostaje zanurzone w ukrytej rzeczywistości Boga, tak że to, co zewnętrzne, i to, co wewnętrzne, staje się jednym, słowo i milczenie zostają na powrót zjednoczone. Ignacy uważa, że stanie się prawdziwie człowiekiem dopiero w chwili męczeństwa, kiedy świat nie będzie go już więcej widział, to zaś pokazuje dobitnie, w którą stronę ma podążać cały Kościół. Tu i teraz świadczy on o rzeczywistości życia, które jest życiem w Chrystusie tylko wówczas, jeśli opiera się skutecznie pokusie, by stać się zbyt „duchowym” lub zbyt widocznym. Jego funkcjonowanie musi opierać się na połączeniu cielesności, z jej kruchością i jej uciążliwościami, z ukrytą i niezmierzoną rzeczywistością ducha. Klemens nie jest tak błyskotliwym pisarzem jak Ignacy, ale i on na pierwszy plan wysuwa Kościół i pragnie chronić go przed pokusami bardziej ekscytującej religii poza Kościołem. Wydaje się, że powodem schizmy w Koryncie był bunt niektórych obdarzonych większym intelektem i znaczniejszymi charyzmatami członków tamtejszego Kościoła przeciw jego oficjalnym przywódcom, którzy wyprowadzali swą władzę, w oparciu o sukcesję apostolską, od samego Chrystusa. Sytuacja nie różniła się zbytnio od tej, którą zmuszony był zająć się w swoich listach święty Paweł. Niestali w swym postępowaniu Koryntianie do tego stopnia pragnęli stać się duchowi, że zapominali o praktykowaniu uczynków miłości i miłosierdzia i święty Paweł musiał im przypomnieć, że termin „duchowy” ma również inny, znacznie ważniejszy sens, który wiąże się z miłością wzajemnym szacunkiem i pomocą. Podobnie Klemens podkreśla, że najważniejszym darem Boga nie są niezwykłe umiejętności lub zdolności, które mogą przypadkiem mieć niektórzy wierzący, lecz ład i pokój. Odwołując się do ładu i harmonii kosmosu, pisze, że pokój był celem Boga od samego początku, a następnie wzmacnia to atrakcyjne porównanie, przypominając o posłuszeństwie w armii i dyscyplinie, i porządku, jakimi odznaczał się kult świątynny w Starym Testamencie. Czyni także aluzję do strasznych kar, jakie spotkały tych, którzy oddawali w Starym Testamencie cześć Bogu niezgodnie z Jego wolą. W przekonaniu Klemensa błędem jest szukać chwały i wielkości wyłącznie w oparciu o własne zasługi; naprawdę liczy się tylko wiara, wiara zaś oznacza gotowość posłuszeństwa woli Boga. Musi wystarczać nam to, czym żywi nas Chrystus, nawet jeśli nie zaspokaja to naszej próżności. Nasze słowa mają wartość jedynie wtedy, gdy rodzą się z posłuszeństwa woli Boga. Nasza jedyna nadzieja jest w Chrystusie i, jak pisze Klemens, „lepiej jeśli mali i uczciwi znajdziecie się w owczarni Chrystusowej, niż gdybyście, mając nawet wielkie poważanie, zostali wykluczeni z owej nadziei, jaką w Nim mamy”. Barnaba i nieznany nam kompilator Didache zajmują się innego rodzaju problemami, jednak to, co chcą nam przekazać, jest bliskie temu, co mówią Ignacy i Klemens. Kościół, o którym piszą, nie ma jeszcze tak wyraźnie ukształtowanej struktury, jak Kościół w pismach Klemensa i Ignacego. Z Didache wyłania się obraz Kościoła, w którym dopiero od niedawna są biskupi i diakoni i wiele wskazuje na to, że z początku nie są dobrze przyjmowani we wspólnocie przywykłej do apostołów (wędrownych kaznodziejów, bez prawa do stałego osiedlania się w jednym miejscu), proroków (tych, którzy przemawiają „pod natchnieniem Ducha”) i nauczycieli. Prawie na pewno takim właśnie nauczycielem był także Barnaba i być może także wędrował z miejsca na miejsce. Nie wie on nic o biskupach ani innych przedstawicielach duchowieństwa odpowiedzialnych za strukturę terytorialną Kościoła. Zarówno Barnaba, jak i autor Didache są przekonani, że przez Chrystusa Bóg objawił nam swą wolę i prawdę, pokazując nam „drogę życia”. Jednak to objawienie nie jest nam dane jednorazowo i w całości. Słowo Boże należy pielęgnować i rozwijać w sobie. Autor Didache zachęca wierzących, by szukali towarzystwa świętych każdego dnia po to, by móc znaleźć oparcie w ich słowach. Zwłaszcza Barnaba jest przekonany, że ponieważ dni są złe i poddane władzy nieprzyjaciela, „musimy czuwać nad sobą i szukać woli Pana”. Musimy trzymać straż nad naszym życiem i słuchać Słowa Bożego tak uważnie i dokładnie, jak tylko się da, aby „Zły, wślizgnąwszy się podstępnie, nie wyrzucił nas z naszego własnego życia”. Autor Didache uważa, że wciąż możemy oczekiwać nowego nauczania od Boga, przekazywanego przez Jego proroków i nauczycieli. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nie było jeszcze ukształtowanego pełnego systemu przyjętej doktryny, oznaczało to, że sprawą niesłychanej wagi było wystrzegać się nauczycieli błędu. Zarówno Barnaba, jak i autor Didache wskazują, że podstawowym zabezpieczeniem jest w takim wypadku wspólne studiowanie w Kościele Słowa Bożego. Tylko gromadząc się razem, chrześcijanie mogą być pewni, że nie zwiedzie ich fałsz. Barnaba utożsamia ów fałsz z pokusą przyjęcia praktyk izraelskich. Mało prawdopodobne, że ma na myśli tylko osoby nawrócone z judaizmu; najprawdopodobniej kieruje swoje słowa do wszystkich chrześcijan pochodzenia izraelskiego i nieizraelskiego poszukujących wiary, której owoce byłyby bardziej namacalne i bezpośrednie. W jego przekonaniu kult i system religijny judaizmu były rezultatem strasznej pomyłki. Izraelici odrzucili przymierze natychmiast po tym, jak je otrzymali, zwiedzeni przez „złego anioła”. Na skutek tego opacznie zrozumieli wszystkie przykazania. Bóg pragnął obrzezania duchowego, oni jednak przyjęli obrzezanie cielesne. Bóg chciał, by unikali pewnych przywar duchowych, oni jednak sądzili, że chodzi o to, by unikać spożywania mięsa niektórych zwierząt. Jednak ich największym błędem było przekonanie, że posunęli się tak bardzo w rozwoju duchowym, że mogą świętować szabat, tymczasem przykazanie mówi, że szabat należy świętować „czystymi rękoma”, a my jeszcze nie mamy czystych rąk. Rzeczą najważniejszą jest dla Barnaby przypomnienie nam, że nie jesteśmy jeszcze usprawiedliwieni, że wciąż jesteśmy grzesznikami. Szabat będziemy mogli świętować dopiero przy końcu czasów, kiedy będziemy oczyszczeni. W nowy sposób interpretuje biblijną opowieść o stworzeniu człowieka, pragnąc skierować naszą uwagę na to, co należy jeszcze do przyszłości; zgodnie z tym, co pisze Księga Rodzaju, człowiek ma panować nad rybami, zwierzętami i ptactwem, my jednak nie potrafimy tego jeszcze robić. Oznacza to, że nie osiągnęliśmy jeszcze pełni człowieczeństwa, o którym mówi Biblia. Musimy do tego jeszcze dojrzeć. To, co możemy zrobić w tej chwili, to starać się zobaczyć wyraźnie, dokąd dotarliśmy, i nie zachowywać się i nie działać tak, jakbyśmy byli w naszym rozwoju już dalej. Oznacza to, że musimy unikać zadowolenia z siebie. Nie powinniśmy sądzić, że już jesteśmy sprawiedliwi, „abyśmy nie zasnęli w naszych grzechach”. Zamiast tego powinniśmy czynić każde dobro, które możemy czynić, by odkupić nasze grzechy. Dobrym uczynkiem, który Barnaba zdaje się cenić bardziej niż inne, jest głoszenie sobie wzajemnie Słowa Bożego. Chrystus mieszka w nas teraz, „prorokując” w nas, a właściwym skutkiem naszego chrztu jest to, że nasze słowa przynoszą owoc w innych ludziach. A zatem to, co staje się naszym udziałem w Kościele, to nie doskonałość lub świętość, którą już osiągnęliśmy, a obietnica, droga, którą należy podążać. W Kościele otrzymujemy nowy początek. Wywód autora Didache nie jest tak systematyczny, jednak i on podkreśla, że chrześcijanie powinni odseparować się od judaizantes, i pisze dość osobliwie, że nie powinni pościć w tym samym dniu, w którym poszczą wyznawcy judaizmu. Możliwe, że mamy tu do czynienia z tym samym problemem, z którym zetknęliśmy się w Liście Barnaby. Skłaniając się ku judaizmowi, można się było utożsamić z systemem religijnym, który dawał jasne i natychmiastowe wskazówki odnośnie do wymogów stojących przed wierzącym, dzięki czemu przy odrobinie szczęścia można się było utwierdzać w przekonaniu, że postępuje się należycie, tak jak robił to faryzeusz z przypowieści o faryzeuszu i celniku. Prawdopodobnie by przeciwdziałać tak pojmowanemu perfekcjonizmowi, autor Didache opatruje swą katechezę dość zaskakującym wyjaśnieniem: „jeśli możesz w całości nieść jarzmo Pana, będziesz doskonały; jeśli nie możesz, czyń, co możesz”. Komentatorzy objaśniali ten fragment na różne wyrafinowane sposoby, wydaje się jednak, że należy go rozumieć właśnie tak, jak go sformułowano. Ponieważ autor Didache pisze, że ilekroć chrześcijanie gromadzą się razem na modlitwie, powinni ją rozpoczynać od wyznania grzechów, i ponieważ uważa, że należy się modlić w czasie Eucharystii o doskonałość jako rzeczywistość eschatologiczną, jest prawdopodobnie przekonany, że nierealistyczne jest oczekiwanie, iż ludzie będą w stanie wypełnić wiernie wszystkie zobowiązania etyczne zawarte w jego nauczaniu. Ważne, by starali się czynić, co w ich mocy. Miast definiować na nowo zasady tak, by każdy mógł twierdzić, że jest doskonały, zadaniem Kościoła było stworzyć wizję życia, w którym byłoby miejsce na niedoskonałości. Z całą pewnością taka perfekcjonistyczna szkoła myślenia istniała wówczas w Rzymie, zaś jej zwolennicy twierdzili, że po przyjęciu chrztu nie ma już możliwości pokuty za grzechy. Wydaje się, że na skutek takiego nauczania znaczna liczba wierzących opuściła w rozpaczy Kościół. Hermas, któremu objawiła się tajemnicza niewiasta symbolizująca Kościół, zapewnia wierzących, że ci, którzy upadli, mogą czynić pokutę, zaś jego nauczanie najprawdopodobniej obudziło na powrót w wielu wiernych nadzieję. Kościół odmłodniał niczym „starzec doprowadzony do rozpaczy przez swoją słabość i ubóstwo”, który otrzymuje spadek i wstaje z łóżka. Przeciwstawiając się rygoryzmowi swoich przeciwników, Hermas przedstawia bardziej wyważoną wizję tego, co znaczy być chrześcijaninem. Uważa, że tylko obłudnicy przeczą możliwości czynienia pokuty. Miast tego należy przestrzegać wierzących przed sytuacjami, w których odpokutować za grzechy będzie bardzo trudno lub stanie się to niemożliwe. Najważniejszy jest tu stosunek do wiary i do Kościoła. Bardzo niedobre jest ciągłe wahanie się, jeśli jednak ktoś wierzy całym sercem, ma bardzo dużą szansę na zbawienie, nawet jeśli popełnił jakieś grzechy, ponieważ nie spowodują one wielkiej szkody. Jeśli nawet ktoś w bardzo wyraźny sposób złamał przykazania, ale pozostał wierny Kościołowi, starał się przebywać w towarzystwie chrześcijan i nigdy nie bluźnił przeciwko imieniu Chrystusa, dla takiego człowieka wszystko skończy się dobrze. Nauczanie Hermasa komplikuje jego wiara w istnienie silnych czynników duchowych, będących w stanie, przynajmniej w niektórych wypadkach, decydować o działaniu ludzi. W jednym z ustępów Hermas powiada, że nawet najbardziej zatwardziały grzesznik nie będzie w stanie zmienić tego, że będzie chociaż odrobinę człowiekiem wiernym, jeśli „anioł sprawiedliwości” zamieszka w jego duszy; i odwrotnie, człowiek wierny popełni grzech, jeśli w jego serce wstąpi myśl podsunięta przez anioła zła. My z naszej strony musimy dołożyć wszelkich starań, by nie ufać złemu „aniołowi”. Chociażby nie wiadomo jak nas zwodził, musimy trwać w przekonaniu, że nie ma on dla nas żadnego dobra. A ponieważ dobry duch jest zawsze delikatny i wrażliwy, nie wolno nam dopuścić do tego, by znalazł się w nieodpowiednim towarzystwie. Jeśli będziemy mu utrudniać życie, opuści on mieszkanie naszej duszy. Dlatego powinniśmy pielęgnować takie przymioty, które lubi, czyli pozostawanie w prawdzie, cierpliwość, gorące oddanie i radość, a unikać rzeczy, których nie lubi, czyli zgorzknienia i smutku. Perfekcjonizmowi i obserwowanym przez siebie jego szkodliwym skutkom przeciwstawia Hermas zbiór zasad przetrwania. Wszyscy prawdopodobnie będziemy popełniać czasem jakieś grzechy; czy w takim razie ostoimy się w dzień sądu? Jeśli pozostaniemy wierni naszej wierze i Kościołowi, istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak. Jeśli jednak okażemy się niewierni, wówczas w ostatecznym rozrachunku nie na wiele się zdadzą nawet nasze przymioty. Jeśli świadomie wyrzekniemy się wiary, wówczas prawdopodobieństwo tego, że będziemy zdolni odpokutować za grzechy, jest bardzo małe. Wszystko, co przedstawiłem w tym rozdziale, jest oczywiście bardzo dalekie od zestawów ćwiczeń duchowych i przewodników opisujących drogę ku wyżynom „kontemplacji” typowych dla pism mistrzów duchowości. Całkiem możliwe jednak, że problemy poruszane przez ojców apostolskich mają bardziej fundamentalne znaczenie. Zwracają one naszą uwagę na niebezpieczeństwo zbytniej pewności siebie w odniesieniu do własnej duchowości i rzekomo doskonalej znajomości geografii wyżyn ducha. Nie wiemy jeszcze, kim będziemy, jednak jako chrześcijanie wierzymy, że właśnie w Kościele możemy mieć największą pewność zyskania ostatecznego daru, niezależnie od tego, jaki to będzie dar. Sposób życia, jaki proponuje się nam w Kościele, nie jest bynajmniej tak jasno określony i zdefiniowany, jakbyśmy sobie mogli wymarzyć, my jednak pozostajemy na tej drodze, nie tyle wiedząc dokładnie, co się na nią składa, lecz właśnie pozostając w Kościele, w opartej na tolerancji wspólnocie z naszymi braćmi i siostrami w wierze, nawet jeśli nie są oni tak wspaniali i uduchowieni jak niektórzy inni ludzie.