Quo vadis, nordic walking? …poszło! Mistrzostwa świata w nordic

Transkrypt

Quo vadis, nordic walking? …poszło! Mistrzostwa świata w nordic
Quo vadis, nordic walking?
…poszło! Mistrzostwa świata w nordic walkingu, pierwszy raz w Polsce, wystartowały w sobotę na
trasach biegowych w Jakuszycach i finiszowały po dwóch dniach – pod górkę, bo na Szrenicy –
jako najprawdopodobniej największa impreza nordicowa w naszym kraju.
Jakuszyce widziały już o wiele większe tłumy i tysiące par kijów – w końcu to raj dla narciarzy
biegowych. Takiego stukotu jeszcze jednak nie słyszały. Zanim spadł śnieg i zrobiło się biało, tylu
kijów w tym miejscu chyba jeszcze nie było. Gdy sprawdzałem listy startowe na tydzień przed
zawodami, było na nich ponad 700 osób! Na starcie w ciągu dwóch dni (sobota – konkurencje
crossowe, na pętli w Górach Izerskich, niedziela – tzw. hill, czyli marsz w jedną stronę, na górę, w
Karkonoszach) stanęło ostatecznie ok. 600 zawodników. To więcej niż na najliczniej obsadzonych
mistrzostwach Polski w Złotoryi w 2011 roku, które dotąd opisywaliśmy jako największą imprezę z
kijkami nad Wisłą, a może i na świecie. Pełen sukces marketingowy, bo licząc kibiców, rodziny,
wolontariuszy – przez jakuszycko-szklarską arenę mistrzostw przewinęło się zapewne dobrze ponad
tysiąc osób.
Zazwyczaj nie poświęcamy miejsca w naszej gazecie imprezom organizowanym poza powiatem
złotoryjskim. Tym razem robimy inaczej, bo mistrzostwa świata to, rzec by można, w dużej części
dzieło złotoryjan, napędzane przez Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking. Złotoryjskich
akcentów w Szklarskiej Porębie zresztą nie brakowało, przecież imprezy dla kijkarzy to niemal
„produkt eksportowy” naszego miasta. Złotoryjanie zaznaczyli swoją obecność na listach
startowych, choć szkoda, że tak nielicznie. Nasi krajanie z pewnością jednak dominowali wśród
fotografów i organizatorów. Było też złoto ze Złotoryi podczas dekoracji, przekazane przez prezes
PSNW w podziękowaniu burmistrzowi Szklarskiej Poręby i gospodarzowi Polany Jakuszyckiej.
Rywalizację sportową zdominowali Polacy, co można było usłyszeć podczas hymnów
państwowych. Grano właściwie tylko jeden – Mazurka Dąbrowskiego (dla zawodników, którzy
osiągnęli najlepsze czasy na poszczególnych dystansach). Zaledwie w jednej kategorii wiekowej
mistrzynią została Ukrainka, reszta tytułów trafiła do Polaków – zawodników znanych choćby z
niedawnych mistrzostw Polski w Złotoryi.
Jednym słowem – impreza udana, którą PSNW zapisze sobie złotymi zgłoskami w kronikach.
Dla mnie mistrzostwa świata to jednak całkiem nowe doświadczenie, pozadziennikarskie. Byłem
jednych ze startujących – po raz pierwszy w tak dużej imprezie. Choć nie po raz pierwszy na tak
dużej imprezie – przez kilka ostatnich lat organizowałem mistrzostwa w Złotoryi, sędziowałem,
fotografowałem, a na końcu i opisywałem. Nordic nie jest mi więc obcy, choć smakowałem go
dotąd zazwyczaj z poziomu start-meta, raczej nigdy nie będąc w kotle rywalizacji. Gdy więksi ode
mnie znawcy tematu mówili, że marsz nordycki ma się u nas coraz lepiej, że zawodnicy chodzą z
roku na rok ładniej, a sędziowie mają coraz mniej pracy na trasie – wierzyłem. Do ostatniej soboty.
To, co zobaczyłem na trasie, nieco mnie zażenowało i – co tu dużo mówić – rozczarowało. Z
jakuszyckiej trasy sobotnich zawodów na 10 km, lekko szacując, zdjąłbym jedną czwartą
zawodników. Podczas gdy dla jednych nordic walking i start w zawodach rangi mistrzowskiej to
jeszcze ciągle zabawa (a niektórzy potrafią bawić się naprawdę pięknie – i przy rozgrzewce, i przy
ściganiu, i przy dekoracji), inni gonią już za sukcesem, pucharami, splendorem. Gonią dosłownie –
czyli podbiegają, oczywiście gdy akurat sędziów nie ma w polu widzenia. W ten sposób nordic
walking, zanim stał się dyscypliną sportową, już jest splamiony patologiami z dyscyplin
olimpijskich. Bez uogólnień oczywiście – widziałem na trasie sporo zawodników, którzy szli i
szybko, i cieszyli oko techniką. Generalnie jednak opinia, że jeśli ktoś pilnuje techniki, to idzie w
tyle stawki – wyprzedzany przez tych, którzy tą technikę wypaczają, by być szybszymi – jest nadal
niestety aktualna. Przeszkadzają im kije, więc jedynie nimi machają, markując odpychanie; ucieka
im przeciwnik, więc udają, że muszą przeskakiwać kamienie – ba, całe dziesiątki kamieni; na
zejściu z górki – oczywiście zbiegają, bo przecież górka taka stroma i trudno zatrzymać nogi...
Wstyd, gdy robią to instruktorzy nordic walkingu, megawstyd, gdy podbiegają lub zbiegają
celebryci nordic walkingu (są już i tacy), gwiazdy okupujące na każdych zawodach, nawet w
przysłowiowej „psiej wólce”, podium i chwalące się wokół swoimi osiągnięciami.
Słyszałem, jak po zawodach jedna ze startujących z pań z wyrzutem powiedziała do sędziego
głównego: „Sądziłam, że na mistrzostwach świata to podbiegania i oszukiwania już nie będzie, że
będziecie tego pilnować”. I trudno się dziwić jej irytacji. Ludzie płacą za instruktora, szlifują po
lasach technikę, przyjeżdżają na zawody nordic walking, który staje się dla nich pasją, i – zderzają
się z „boiskowym” (przepraszam – trasowym) cwaniactwem, arogancją i milczeniem sędziów. Tak
nie może być. Trzeba coś zmienić w sędziowaniu. Jeśli organizator ma kłopoty ze ściągnięciem
większej liczby jurorów (notabene na trasie 10-kilometrowej w Jakuszycach było ich ze dwa razy
mniej niż na 2,5-kilometrowej pętli podczas pierwszych mistrzostw Polski 4 lata temu w Złotoryi),
pora się zastanowić nad formułą sędziego lotnego, startującego razem z całą stawką i pracującego w
centrum rywalizacji incognito, niczym policjant operacyjny. Chodzi o to, by zawodnik nie wiedział,
w którym miejscu może zostać oceniony.
Druga sprawa to numery startowe – bez umieszczenia ich również na plecach (poza piersiami
zawodników) nordic zawsze będzie kulał, bo zawodnik po przejściu stanowiska sędziowskiego staje
się na przynajmniej kilometr anonimowy. Numer na plechach znacznie ułatwiłby sędziowanie. I
trzecia sprawa: trzeba zachęcić sędziów do baczniejszego przypatrywania się technice zawodników.
Sędzia nie powinien się obawiać sięgnięcia po żółty kartonik czy nawet dyskwalifikacji.
Mistrzostwa świata to najlepsze miejsce do promocji nordic walkingu, ale i nauki dla tych, którzy
dopiero zaczynają. To przecież właśnie czempionat ma propagować prawidłową technikę chodzenia
z kijami, a nie uczyć złych wzorców.
Piotr Maas / Gazeta Złotoryjska