Odrodzenie Dussmanna
Transkrypt
										Odrodzenie Dussmanna
                                        
                                        
                                Prowadzenie firmy Odrodzenie Dussmanna W rozmowie z Pawłem Skwarczowskim przedstawiamy kulisy sanacji na polskim rynku firmy Dussmann. Proszę mi powiedzieć, dlaczego jedna z największych na świecie firm z tak dużym doświadczeniem i potencjałem − lider na ryku niemieckim − miała przez długie lata problemy w Polsce? –– Jest mi trochę niezręcznie dokonywać takich ocen, aczkolwiek podejmując się zadania rewitalizacji spółki, chcąc nie chcąc byłem zmuszony zanalizować błędy poprzedników. Praktycznie cała branża, obserwując Dussmanna, dziwiła się, że nie osiągnął chociażby takiej pozycji, jak inne międzynarodowe firmy, które w podobnym okresie weszły do Polski. Jednym z wielu powodów był, moim zdaniem, zbyt szybki rozwój grupy Dussmann jednocześnie w wielu krajach i nieuwzględnienie różnic − zarówno kulturowych, jak i tych specyficznych dla naszej branży na poszczególnych rynkach na całym świecie oraz brak wystarczającej korporacyjnej kontroli. To dosyć ogólna diagnoza. –– Tak, ale zasadnicza. Co do reszty, jak mówiłem, nie chcę się wypowiadać. Nie zostałem zatrudniony jako recenzent − bo to, że było źle, każdy wiedział − lecz w celu zrestrukturyzowania spółki i w krótkim czasie odbudowania jej wizerunku na polskim rynku. Co się w takim razie stało, że nagle zaczęło się udawać i nastąpił tak długo wyczekiwany sukces? –– Po pierwsze, trafiłem do firmy w najbardziej odpowiednim momencie, tj. wtedy, gdy nastąpiła zmiana całego zarządu w Niemczech. Obecny – kilkuosobowy − jest niezwykle zaangażowany. Praktycznie tego samego dnia został zatrudniony mój obecny szef, członek zarządu, Axel Gränitz, któremu grupa Dussmann zawdzięcza rewitalizację firmy na wielu światowych rynkach, gdzie sytuacja była podobna do tej w Polsce. Zbudował w krótkim czasie 54 do nas; narzędzia (kapitał) dostajemy od spółki matki, a to, że konsultujemy wiele decyzji, stanowi o naszej sile, a nie jest wadą. Osobiście niezwykle cenię sobie partnerski styl zarządzania, jaki prezentuje niemiecki zarząd, a przede wszystkim nasz bezpośredni szef Stefan Steinhardt, który zawsze jest otwarty na nowe propozycje, a w bieżącej pracy jest bardziej coachem i partnerem niż srogim szefem. Paweł Skwarczowski P. Dussmann Sp. z o.o. profesjonalny i sprawny zespół dyrektorów regionalnych oraz wymienił wielu prezesów lokalnych spółek. Ja zostałem zatrudniony przez pana Greinera, który jest obecnie najważniejszą osobą w zarządzie − po wycofaniu się pana Dussmanna z aktywnej działalności w firmie. Charyzma i oddanie tych ludzi jest charakterystyczne dla całej firmy − jestem niezwykle szczęśliwy, że mogę z nimi współpracować Wspomniał Pan, że problemy były także w innych krajach… –– Tak, dotyczyły kilku krajów, ale teraz to już przeszłość. Jak wspomniałem, restrukturyzacji poddano praktycznie całą międzynarodową część firmy. Ta niemiecka zawsze miała się dobrze i nadal jest niekwestionowanym liderem. W wielu krajach Dussmann ma niezwykle mocną pozycję, np. we Włoszech, w Luxemburgu, na Węgrzech, w Austrii oraz w krajach nadbałtyckich. Przejdźmy do samej firmy: czy jest pan bezwolnym wykonawcą instrukcji i procedur idących z Berlina? –– Korporacja nakłada pewne proce- dury, ale samo prowadzenie spółki polskiej należy do trzyosobowego zarządu, któremu przewodzę. Jesteśmy powołani do takiego prowadzenia interesów na zlecenie właściciela, aby wartość spółki rosła − wybór metody osiągnięcia celu należy Nr [12] 1/2010 • www.firmasprzatajaca.pl Ilu pracowników zostało z Panem do dziś z załogi jaką Pan 2,5 roku temu zastał w słynnym biurze Dussmanna na Bednarskiej − pewnie żaden? –– Zaskoczę Pana − połowę obecnej załogi stanowi poprzedni zespół. Są to bardzo wartościowi ludzie, którzy wsparci nowymi pracownikami odzyskali konieczny w pracy wigor i walnie przyczynili się do dobrych rezultatów. Pamięta Pan pierwszy dzień pracy z nowej firmie? Musiał być ciężki po 7 latach pracy blisko domu w firmie z sukcesami? –– Ma Pan rację − było bardzo ciężko. Warszawa późną jesienią nie nastraja dobrze. Zastałem zdziesiątkowaną, smutną załogę czekającą na decyzję czy w ogóle firma będzie istnieć. Nawet biuro znajdujące się w wielkiej kamienicy na Mariensztacie dostosowało się do tej przygnębiającej atmosfery. Od początku nie mogłem sobie wyobrazić, że w tej lokalizacji, związanej z nieciekawą historią naszej firmy, będziemy mogli osiągnąć sukces. Co Pan powiedział załodze na początku? –– Byłem szczery − nie obiecywałem niczego. Ci ludzie za dużo już mieli kolejnych szefów, którzy obiecywali gruszki na wierzbie, a potem odchodzili z sowitymi odprawami i znajdowali kolejne dobre fuchy. Po prostu zaczęliśmy pracować. Prowadzenie firmy Czy czegoś Pan żałuje? Czy coś się Panu na początku nie udało? –– Żałuję jednego: że na samym początku nie mogłem dać tym wartościowym ludziom 100% z siebie − zbyt poobijany emocjonalnie wyszedłem z poprzedniej firmy, nie było czasu na odpoczynek, więc nie dysponowałem całym swoim potencjałem energetycznym. Jakie były pierwsze decyzje strategiczne? –– Najważniejszą podjęto wcześniej − beze mnie: otóż sprzedano stare biuro i właśnie zaczęliśmy szukać nowego. Mój zastępca, pan Jarek, znalazł perfekcyjnie pasujące do naszej „osobowości” skromne biuro, które nasi pracownicy pieszczotliwie określają mianem „schroniska młodzieżowego”. Porozmawiajmy więc o uzdrowieniu firmy. Wszyscy na rynku pewien czas temu pogrzebali Dussmanna. Słyszałem, że firma-matka rozważała bardzo poważnie wycofanie się z Polski. Teraz ten wizerunek jest już praktycznie odbudowany. Dussmann pojawia się w coraz większej liczbie obiektów. Widać go. Miał Pan jakieś ultimatum od właścicieli firmy? –– Nie. Zbyt długo pracuję w tej branży i zbyt dobrze znałem sytuację spółki, aby składać jakiekolwiek deklaracje. Myślę, że jedną z przyczyn porażek w poprzednich latach było zbytnie skupienie się na deklaracjach i snuciu dalekosiężnych planów, a zbyt małe na rzeczywistości i na ocenianiu własnych możliwości. Jestem świadom tego, że gramy w drugiej lidze. Przez te piętnaście lat w okresie po transformacji ustrojowej na rynku naszych usług ukształtowała się czołówka firm usługowych. Część z nich jest zakładami pracy chronionej, które mają dużo przywilejów i ciężko z nimi konkurować. Najważniejsze jest jednak to, że zarówno właściciele firmy, czyli pan i pani Dussmann, jak i zarząd firmy są zadowoleni z efektów naszej pracy, a my mamy satysfakcję z dokonanych reform. Firma przynosiła straty, a od roku przynosi zyski. To chyba jest meritum sprawy. Właściciel firmy odzyskał do nas zaufanie. Porażki naszej firmy w Polsce z lat 1993–2007 niestety przyczyniły się do zachwiania zaufania inwestora niemieckiego do Polaków. Nie chcę, aby to brzmiało zbyt pompatycznie, ale częścią misji było odbudowanie tego zaufania. Wiemy, jaki jest stereotyp Polaka w Niemczech. Na szczęście to się zmienia − między innymi dzięki takim przykładom jak nasz. Nr [12] 1/2010 • www.firmasprzatajaca.pl 55 Prowadzenie firmy To nie tylko stereotyp. Niedawno na targach w Brnie rozmawiałem z jednym z właścicieli pewnej niemieckiej firmy. Weszła do wszystkich krajów oprócz Polski z tego względu, że kiedy właściciel po raz pierwszy przyjechał do Polski (10 czy 15 lat temu), to skradziono mu auto. –– Cóż mogę powiedzieć − miał prawo się zirytować, ale nie wierzę, aby był to prawdziwy powód tej decyzji. Gdyby tak było, świadczyłoby to przede wszystkim o niedojrzałości emocjonalnej tego przedsiębiorcy. To, że jako naród nie mamy dobrej opinii na Zachodzie, to prawda, ale jak wspomniałem, to się zmienia − w dodatku bardzo szybko. Ja akurat zostałem dosyć dotkliwie okradziony w Berlinie i to na dodatek podczas pobytu związanego z rozmową rekrutacyjną do firmy Tana − czy z tego powodu miałem zrezygnować z pracy w tej firmie (śmiech)? Chciałbym jednak przypomnieć, że w naszej branży pojawiło się też sporo dość przykrych incydentów, jakich polscy przedsiębiorcy dopuścili się w stosunku do pionierów naszej branży z Niemiec. Pewne niemieckie firmy produkcyjne zostały oszukane − pojawiły się podróbki oryginalnych produktów. Moja misja, oprócz czysto biznesowego formatu, miała właśnie ten dodatkowy smaczek, czyli odzyskanie dobrego imienia i pokazanie, że u nas także można uczciwie i rozsądnie prowadzić interesy. Udało się to w pełni: dzisiaj nikt nie mówi w centrali Dussmanna o wycofaniu się z rynku, o zamykaniu, nikt nie mówi o nas jako o przykładzie marnotrawstwa czy defraudacji, a wręcz przeciwnie − podaje się nas za wzór firmy, która podniosła się z kolan. Było mi niezmiernie miło, gdy podczas ostatniej konferencji w Luxemburgu prezesi poprosili mnie o wygłoszenie wykładu na temat zarządzania w kryzysie i rewitalizacji spółki. Słuchali mnie ludzie z całego świata − miałem okazję przybliżyć im nasz kraj i pokazać, że jesteśmy dynamicznie rozwijającą się, nowoczesną gospodarką. Czuł się Pan trochę jak ambasador? –– Tak. Warto pamiętać, że zawsze, spotykając się z obcokrajowcami, jesteśmy ambasadorami naszego kraju; nierzadko ci napotkani przez nas gdzieś w świecie ludzie będą patrzyli na nasz kraj przez pryzmat właśnie naszego spotkania. W mojej dotychczasowej karierze nie miałem kontaktów z kolegami z tak egzotycznych krajów jak Chiny, Wietnam czy Emiraty Arabskie, a przed naszym spotkaniem w Luxemburgu niektórzy z nich mylili nas ze Słowakami i Litwinami. W kwietniu znów będę miał prezentację na 56 Nr [12] 1/2010 • www.firmasprzatajaca.pl Prowadzenie firmy konferencji we Włoszech, więc będę miał okazję zaprezentować naszą polską spółkę i nasz kraj przedstawicielom nowych krajów, gdzie Dussmann otworzył swoje oddziały. Co Pan im tym razem powie? –– Wybór tematu prezentacji pozosta- wiono mnie; ma się on oczywiście wiązać z naszą spółką. Nie zamierzam jednak zanudzać słuchaczy pokazywaniem naszych kontraktów. W zeszłym roku temat roli lidera w zarządzaniu kryzysowym bardzo się spodobał i wywołał gorące dyskusje. Największym zainteresowaniem cieszyły się zdjęcia z naszych imprez integracyjnych, które pokazały, jacy jesteśmy na co dzień i dość mocno kontrastowały z prezentacjami pozostałych kolegów. Myślę, że tym razem znów sięgnę po tematykę związaną z zarządzaniem firmą. Mamy jednak rok chopinowski, więc podkład muzyczny jest oczywisty, a jako wstęp posłużą obrazki z przygotowań do Euro 2012. Na czym polega niemieckość firmy? Czy to jest tylko to, że Niemcy są właścicielem i jest tam transfer zysków? –– Transferu zysków nie ma ponieważ po cały czas inwestujemy. Nie mówiłbym o niemieckości firmy, ponieważ obecnie jest to firma międzynarodowa. Jest w 27 krajach, łącznie z Chinami, Wietnamem, Kazachstanem, Emiratami Arabskimi. Jak mówiłem, międzynarodowa część koncernu praktycznie nie ma kontaktu z jej niemiecką częścią, a większość managerów ma doświadczenie w pracy ponadregionalnej, a więc mieli wystarczająco dużo czasu, aby przekonać się, że co kraj to obyczaj i nie ma sensu wprowadzać niemieckich wzorców na inne rynki. Czy ktoś dzisiaj kojarzy Microsoft z USA? Podobnie jest z Dussmannem − poza granicami Niemiec nasza firma coraz częściej nazywana jest „global playerem”. Czy ta międzynarodowość ułatwia pozyskiwanie kontraktów sieciowych? –– Nieznacznie. Dla naszych klientów to nie usługi oferowane przez naszą firmę są najważniejsze − więc przetargi międzynarodowe na usługi FM (facility management) pojawiają się rzadko, a jeśli już, to różnice między poszczególnymi rynkami bardzo utrudniają takie ich rozstrzygnięcie, aby zleceniodawca osiągnął to, co zamierza − czyli efekt skali. Czy jest coś, czego nauczył się Pan się od kolegów z centrali? − mam na myśli wiedzę technologiczną. –– Odpowiem w ten sposób: jestem ogromnie wdzięczny za narzędzia, jakie zostały nam dane, abyśmy sami mogli się uczyć; nie jesteśmy jednak małymi nowicjuszami, których trzeba prowadzić za rączkę; zatrudniano mnie jako doświadczonego managera, którzy potrzebował jedynie narzędzi do wykonania czekających go zadań. Jakie to były narzędzia? –– Kapitał, wsparcie psychiczne, moty- wacja, tolerancja, zrozumienie i co najważniejsze cierpliwość zamiast oczekiwania szybkiego cudu. Ale przecież to standardowe sprawy − bez nich nie miałby Pan sił ani środków, aby wejść w tak trudny temat. –– No widzi pan – niby standardowe, ale w poprzednich latach brakowało mi właśnie tych oczywistych kwestii; cieszę się, że mam szefów, dla których są to według pana słów standardy − i nie jest to żadna wazelina. Jeśli coś jest dobre, trzeba głośno o tym mówić. Niestety w firmach często pracownicy narzekają na przełożonych dla samego narzekania. Prowadzenie firmy Jak jest rozwiązane w Państwa firmie wsparcie technologiczne? –– Centrala dysponuje zespołem doradców technicznych w każdej z usług, które oferujemy; nie korzystamy jednak zbyt często z ich pomocy; są potrzebni w krajach, gdzie zarządzający naszymi oddziałami pochodzą spoza branży. Obecnie są to szybko rozwijające się rynki na Bliskim Wschodzie. Nasz zespół posiada wystarczające doświadczenie w wykonywaniu usług , jednak w tym roku planujemy wejść na rynek techniki i tu nie obędzie się bez pomocy z Berlina. Powiedział Pan, że Dussmann to niższa liga. –– Biorąc pod uwagę wielkość obrotów, pewnie tak jest. Nie przykładam jednak to tego zbyt wielkiej wagi. Dla nas najważniejsi są nasi obecni klienci − ludzie, którzy nam zaufali i dali szansę. Mam dla nich wielki szacunek − dzięki nim istniejemy. Chciałbym, aby nasi pracownicy mieli tę świadomość. Każdego dnia powinniśmy tak pracować, aby nasi klienci nie żałowali swojego wyboru i mówili o nas dobrze. Proszę mi powiedzieć, kiedy Pan będzie wiedział, czy awansowaliście już do wyższej ligi? –– Wtedy, gdy wszyscy nasi klienci nie będą nawet rozmawiali z konkurencją, a jej oferty będą trafiały do szuflady. Dla naszych klientów chcemy być Champions League, cała reszta – choroba przychodów i rzucanie się na każdy kontrakt za wszelką cenę mnie nie interesuje. Poza tym mam nadzieję, że już jesteśmy w superlidze, biorąc pod uwagę kryterium firmy przyjaznej dla każdego pracownika. Zna mnie pan i wie, że uwielbiam widzieć, że ludzie zjawiają się w pracy pełni entuzjazmu, że firma rośnie jak na drożdżach, że przychodzą do nas nowi pracownicy. Frekwencja na naszych spotkaniach integracyjnych i szkoleniach jest stuprocentowa, a nie są one obowiązkowe − to chyba o czymś świadczy. Będę jednak trwał przy swoim − przez jakie kontrakty chce Pan awansować, biorąc pod uwagę obroty i wyniki? –– Nie odżegnujemy się od żadnego z sektorów rynku i żadnej z usług. Który jest najbardziej obiecujący? –– Nie myślimy sektorowo, tylko myślimy o danym kliencie. Chcemy pracować z klientami, z którymi można budować relacje partnerskie. Sektor służby zdrowia jest nadal do zagospodarowania. Udało się nam pozyskać dwie znamienite prywatne placówki medyczne. Czerpiemy niezwykłą przyjemność ze współpracy z nimi 58 z tego względu, że mogą być one tak samo elastyczne, jak każdy inny podmiot komercyjny. Nie jestem zwolennikiem ustawy o zamówieniach publicznych. Jestem typem sprzedawcy, a nie referentem, i chcę sprzedawać moje usługi poprzez moją osobę, markę i naszą doświadczoną i kompetentną załogę, nie poprzez najniższą cenę i sprawnego prawnika. Dlatego obecnie nie widać nas zbyt często na rynku zamówień publicznych. Jako zespół nie jesteśmy przygotowani na walkę na rynku przetargów. Ta walka ma mało wspólnego z duchem sportu, a bardziej odbywa się w kancelariach prawniczych i sądach. Nie jest to mój konik, ale bez tego się pewnie nie obejdzie, więc szukamy kogoś, kto dobrze się czuje w tych tematach czyli w kalkulowaniu kontraktów w sektorze publicznej służby zdrowia. Osobiście większą satysfakcję czerpię z normalnej sprzedaży. Poza tym nigdy nie zrozumiem, dlaczego jeśli już w przetargu z jedynym cenowym kryterium niby wygrywa najniższa cena, to potem jednak firma, która ją zaoferowała, nie dostaje kontraktu. Zapewne z powodu błędów formalnych w ofercie? –– Jeśli biegacz dobiegnie na metę pierwszy i zostanie zdyskwalifikowany z powodu dopingu, który dał mu dodatkową energię, mogę zgodzić się z takim werdyktem, ale jeśli powodem dyskwalifikacji był inny niż zakładany kolor butów, to tego nie rozumiem. Wytłumaczenie, że firma, która spełniła najważniejsze kryterium, czyli dała najniższą cenę, która z założenia ma dać budżetowi Państwa wymierne korzyści, nie dostaje kontraktu, ponieważ np. pomyliła się w stawce VAT, podczas gdy ocenie podlegały ceny netto, jest dla mnie absurdalne. Kiedyś nasza oferta została odrzucona, ponieważ podpisałem ją, a moje nazwisko jako prezesa nie zostało jeszcze ujawnione w KRS−ie. Dołączyliśmy do oferty uchwałę wspólników oraz wniosek do KRS−u, ale zamawiający twierdził, że ofertę powinien był podpisać były prezes! To, że on nie miał już żadnego umocowania, nikogo nie interesowało. To pewnie nie tyle przykład na to, jak wadliwa jest ustawa, tylko jak niska jest znajomość prawa. No ale o absurdach tego typu moglibyśmy rozmawiać godzinami. To chyba właśnie nie tyle sama ustawa, a kryterium ceny jest tak bardzo problematyczne. –– Kryterium jedynie ceny w naszej branży jest fatalne, ale jeśli już jest − to stosujmy je bezlitośnie, ale potem wymagajmy dokładnie tego, o czym mówiła SIWZ (specyfikacja istotnych warunków Nr [12] 1/2010 • www.firmasprzatajaca.pl zamówienia) i czego wymaga standard wykonania danej usługi − firmy stosujące dumping same się wykruszą. Ustawa o Zamówieniach Publicznych jest, była i będzie, ale powinniśmy otwarcie mówić o jej wadach oraz o tym, że nie spełnia swojej roli. Najlepszym przykładem jest chociażby przypadek budowy stadionu we Wrocławiu, gdzie z kolei kryterium jedynie ceny może doprowadzić do katastrofy dla tego miasta, jeśli nie zdąży wybudować stadionu. Ofertę spółki, która zaoferowała najniższą cenę, miasto chciało odrzucić, ale ta odwołała się do sądu i wygrała. Efekty widzimy. A jak sobie dajecie radę, konkurując z zakładami pracy chronionej − przecież to one stanowią czołówkę rynku. To dzięki refundacjom Impel został największym graczem. –– Nie mamy innego wyjścia, chociaż ma pan rację − przewaga ZPChR-u na starcie jest olbrzymia. Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy słyszę od zarządzających tymi zakładami, że powoli przestaje im się opłacać je prowadzić, ponieważ korzyści są mniejsze niż koszta dostosowania siedziby lub stanowisk pracy do wymogów statutowych. Nie jest także prawdą, że ZPChR-y nie wliczają korzyści z refundacji podczas kalkulowania cen, jak to zwykli są twierdzić. Nie to jednak irytuje − trudno jest mieć pretensje do przedsiębiorców, że wykorzystują możliwości, jakie daje im polskie prawo. Jest niestety wiele firm, które poświadczają nieprawdę, oferując swym klientom olbrzymie obniżki wpłat na PFRON, które byłyby możliwe do uzyskania jedynie w przypadku zatrudniania wyłącznie osób niepełnosprawnych. Problemem jest fakt, iż nikt nie kontroluje zaświadczeń o obniżce wpłat na PFRON, jakie wydają swoim klientom. Słabo kontroluje się także wykorzystanie refundacji. Czy Pana zespół jest już kompletny, aby podjąć walkę z największymi na rynku? –– Tworząc na nowo firmę, przeżywałem swoiste déjà vu; po okresie szybkiego rozwoju pojawiły się problemy z wydajnością działu kadr i płac, który nagle musiał zmagać się ze znacznie większą ilością pracowników. W tym dziale byliśmy zmuszeni wymienić praktycznie cały zespół, który został wzmocniony panią Iloną Nazaruk, doświadczoną w naszej branży i niezwykle zaangażowaną pracownicą. Jak zwykle problem stanowi dział handlowy, do którego szukamy kandydatów, oraz dział higieny szpitalnej, który czeka na szefa z zacięciem handlowym i obszerną wiedzą branżową. Poza tym, jak mówiłem, zamierzamy Prowadzenie firmy wejść na rynek techniki, czym musi zająć się osoba z długoletnim doświadczeniem w konkurencji świadczącej już te usługi. Po uzupełnieniu o te osoby naszej kadry zespół będzie kompletny na potrzeby najbliższych dwóch do trzech lat. Czy problemem nie jest lokalizacja Waszej centrali? − w Warszawie ludzie podobno są wybredni, jeśli chodzi o pracę. –– Ma pan rację − oczekiwania finansowe pracowników w stolicy są bardzo wygórowane, a różnica w poziomie zarobków znaczna w porównaniu z innymi, nawet dużymi miastami. Nie tyle jednak żądania zarobkowe, co fluktuacja związana z możliwościami, jakie daje to miasto, jest zagrożeniem dla konsekwentnego prowadzenia firmy. Na razie jednak, poza wspomnianym działem, nie stanowi to dla nas większego problemu. Dlaczego nie przeniesie Pan centrali do Krakowa − bliżej rodziny? –– Ta propozycja pojawia się dosyć często ze strony naszych przełożonych, zwłaszcza gdy słyszą, że w Warszawie zarobki są wyższe (śmiech) − proszę jednak pamiętać, że oprócz mnie i mojej rodziny jest prawie dwudziestu innych pracowników i dwadzieścia ich rodzin, które są związane z Dussmannem od lat i że to ja podjąłem decyzję o pracy w Warszawie, gdzie firma istnieje od lat. Naszym pracownikom z Warszawy należy się więc szacunek, zwłaszcza że część z nich przetrwała w firmie ciężkie czasy. Z tego powodu nie podejmuję tego tematu, chyba że muszę czasami użyć tego argumentu przy okazji zbyt wygórowanych oczekiwań płacowych moich pracowników (śmiech). A jak rozstanie znosi rodzina? –– Na razie bardzo dobrze − żyjemy bardzo intensywnie, a rozłąka wcale nie jest tak wielka. Żona jest managerem w domu i świetnie nami trzema zarządza. Cały czas podkreśla, że woli mnie mieć jedynie 3 do 4-ech dni w tygodniu w domu, ale pełnego energii i radosnego − a tę satysfakcję i poczucie spełnienia daje mi właśnie praca w Dussmannie. Na całe szczęście mam nienormowany czas pracy, a z racji bycia szefem, sam planuję mój tydzień. Mamy już dużo kontraktów na południu Polski, więc Kraków jest bardzo dobrym miejscem wypadowym. Jeśli rozwój nadal będzie tak intensywny, planuję otwarcie małego oddziału w Krakowie. De facto poza domem jestem każdego tygodnia nie dłużej niż 3−4 noce, a nasz zespół to samodzielni ludzie i w większości przypadków wystarczy telefon i mail. Współczuję jednak całej rzeszy podróżnych w pociągach do Warszawy, którzy muszą przysłowiowo odbić kartę w pracy w poniedziałek o 8.00, a wyjechać mogą dopiero w piątek po południu. Gdyby moja praca tego wymagała, natychmiast przeprowadziłbym się do Warszawy. Jak to? − myślałem, że krakus nie lubi Warszawy. –– Krakus może tak, ale ja nim nie jestem, a Warszawę bardzo polubiłem. Nawet nie wiem, za co. Wiem jednak, że niesprawiedliwie nasza stolica jest obarczona wieloma negatywnymi stereotypami. Jest to dynamiczne, duże miasto − owszem, inne od Krakowa, ale chyba nawet bardziej pasujące do mnie. Panie Pawle − dziękuję, że po długich namowach zgodził się Pan na tę szczerą rozmowę. Życzę Panu powodzenia i zachęcam do stałejlektury „Firmy Sprzątającej” dziękuję za rozmowę Rozmawiał Piotr słomka Nr [12] 1/2010 • www.firmasprzatajaca.pl 59