Alkohol zamiast milosci do ojczyzny
Transkrypt
Alkohol zamiast milosci do ojczyzny
0 TYM SIĘ MÓWI Czy uwa˝a pan/pani, ˝e powinno si´ zabroniç rezerwie Êwi´towania na dworcach i w pociàgach? SŁOWO POLSKIE GAZETA WROCŁAWSKA Razem ze skróceniem służby, umierają wojskowe obyczaje i dobre wychowanie Pociąg do demolki d WOJCIECH MARCINKOWSKI z Henrykowa, absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego Nie jestem z założenia źle do nich nastawiony. Zdaję sobie sprawę, że najgorsi są ci, którzy przesadzą z alkoholem. Nie mam negatywnych wspomnień związanych z rezerwą i uważam, że nie powinniśmy im zabraniać świętowania. Jadąc pociągiem razem z nimi, oczekiwałbym tylko większej obstawy mundurowych. Kolorowi, weseli, czasem nadmiernie ha∏aÊliwi, ale niegroêni – tacy zwykle sà rezerwiÊci, którzy w∏aÊnie wyszli z wojska. Jednak zdarza im si´ zniszczyç pociàg czy pobiç konduktora d JAN GOLUS z Brzegu Dolnego, pracownik zakładów chemicznych „Rokita” Znacznie gorsi od rezerwistów są pseudokibice. Powiem szczerze, że czasem zatrzymuję się w holu dworca, żeby poobserwować zbiorowe robienie pompek. Zwykle rezerwiści nie są groźni dla podróżnych. Nie wydaje mi się, by mogli komuś zrobić krzywdę. Zdecydowanie nie zabraniałbym im świętowania. Jerzy Wójcik Ż ołnierze, którzy kończą służbę zasadniczą, z reguły budzą pozytywne emocje przechodniów. Ich kolorowe chusty i grupowe robienie pompek to rodzaj przedstawienia folklorystycznego. Jednak zupełnie inne zdanie na ten temat mają pasażerowie pociągu relacji Olsztyn-Gliwice, którzy kilka dni temu mieli wątpliwą przyjemność podróżować w towarzystwie młodych mężczyzn, którzy wyszli do cywila. d ANNA TRONOWICZ z Zielonej Góry, Diabły i baranki ZDJĘCIA: PAWEŁ RELIKOWSKI urzędniczka Myślę, że zakazy nic tutaj nie pomogą. Kiedyś podróżowałam w jednym przedziale z rezerwistami i nie wspominam tego źle. Oczywiście, nie chciałabym cały czas jeździć w ich towarzystwie, ale raz na jakiś czas można zatkać uszy i nie słuchać ich przekleństw. 17 Wśród grupy 150 rezerwistów znalazło się kilku najbardziej agresywnych, którzy zdemolowali wyposażenie wagonu i poturbowali obsługę pociągu. Na stacji w Koluszkach sześciu z nich nie bez problemu zatrzymała w końcu policja. – Z moich informacji wynika, że to natychmiast uspokoiło całą resztę. Po tym, jak wyprowadzono ich na dworzec, większość stała się potulna jak baranki – mówi płk Robert Jędrychowski, komendant wrocławskiego oddziału Żandarmerii Wojskowej. – Ich karygodne zachowanie to najczęściej efekt przedawkowania alkoholu – dodaje. Choć, jak podkreśla komendant, na Dolnym Śląsku w ciągu ostatniego roku nie zanotowano żadnych głośnych ekscesów z udziałem rezerwistów. – Na bieżąco dostajemy informacje o dużych grupach wychodzących do rezerwy. Wiemy, októrej godzinie, dokąd i ja- kimi pociągami jadą. Wtych gorących okresach większość żandarmów ma patrole w okolicach Rynku i dworca kolejowego – wyjaśnia Jędrychowski. – Takie działania przynoszą efekty tylko we współpracy ze Służbą Ochrony Kolei i policją. Fruwające śmietniczki Mariusz Radoliński, zastępca komendanta wrocławskiego komisariatu kolejowego, dobrze wie, o czym mówi Jędrychowski. Wyjaśnia, że rezerwiści to grupy pod specjalnym nadzorem. – Na szczęście zwykle kończy się na dużym hałasie i całej kolorowej otoczce wokół nich. Ostatnio trzy stuzłotowe mandaty wręczyliśmy rezerwistom za to, że załatwiali potrzeby fizjologiczne w miejscu publicznym. Oby tylko na takich interwencjach się skończyło – podsumowuje Radoliński. Podróżni spotkani na wrocławskim dworcu są zgodni: wolimy żołnierzy od pseudokibiców. Twierdzą, że wojacy zwykle dobrze się bawią i tylko niektórzy z nich przecenią swoje możliwości co do ilości spożytego alkoholu. Jednak zdaniem podróżnych, mało który z wychodzących do cywila żołnierzy jest agresywny. – Mnie tam wszystko jedno, czy to żołnierze, czy pseudokibice. Jak widzę jednych czy drugich oszołomów wsiadają- cych do mojego składu, wiem, że to nie będzie lekka jazda – przekonuje pan Henryk, który od ponad 30 lat pracuje jako konduktor w pociągach dalekobieżnych. – Kiedyś mieli większy respekt do człowieka – jak zagroziłem wezwaniem policji, to ich uspokajało. Teraz nie mam pewności, czy chcąc się popisać przed kolegą, taki młodzian nie rzuci we mnie wyrwanym stolikiem albo śmietniczką, gdy mu zwrócę uwagę. Takich delikwentów wolę od razu oddawać w ręce policji. Nie znają granic Podobnego zdania jest wrocławski satyryk Stanisław Szelc, który doskonale pamięta swoje wyjście do rezerwy. Chociaż, jak podkreśla, spędził w kamaszach kilka tygodni po zakończeniu studiów, radość z powodu opuszczenia szeregów armii wcale nie była mniejsza. – Wracaliśmy całą grupą pociągiem z Opola do Wrocławia. Po kilku tygodniach abstynencji oczywiście zaopatrzyliśmy się w piwo przed podróżą. Były żołnierskie przyśpiewki i nieco głośniejsze zachowanie, ale nikomu nie przyszło do głowy demolowanie mienia Polskich Kolei Państwowych – śmieje się Szelc. Satyryk twierdzi, że dzisiaj z przerażeniem patrzy na spite do nieprzytomności grupy rezerwistów z tandetnymi chustami, których producenci idą na ilość, a nie na jakość. – Rozumiem, że jak u Słowian świętowanie rozpoczyna się od wizyty w monopolowym. Ale wszystko ma swoje granice. Wracałem kiedyś nocnym pociągiem z Poznania do Wrocławia i trafiłem na świętującą grupę rezerwistów. Bardziej przypominało to klatkę z małpami niż przedział z normalnymi ludźmi – bluzgi, bójki między sobą i tłuczenie butelek. To kompletny bezsens, bo w ten sposób tylko zrażają do siebie podróżnych. Sam zmieniłem wagon, żeby nie jechać w takim towarzystwie – dodaje. Bo służba była za krótka Jego słowa podziela komendant Jędrychowski, który dodaje, że w wielu przypadkach największym wrogiem jest alkohol i zachowanie się rezerwistów w większej grupie. – W swoim towarzystwie są pewniejsi siebie, a co gorsza zaczynają naśladować najgłupsze zachowania innych kolegów. Na szczęście nie jest tak, że czują się bezkarni. W momencie, gdy pojawiają się mundurowi i rezerwiści wiedzą, że nie ominą ich konsekwencje, spuszczają z tonu. Dlatego staramy się obstawiać jak najwięcej pociągów, w których podróżują grupy wychodzących z wojska, ale nie sposób być wszędzie – dodaje komendant. Zapytany o przyczyny takiego zachowania, na pierwszym miejscu wymienia skrócenie służby i zmianę jej charakteru. – W tak krótkim czasie przełożeni robią wszystko, by przystosować żołnierza do wykonywania zadań wojskowych. Niestety, to powoduje, że brakuje czasu na wychowanie żołnierza. To duży minus obecnej służby zasadniczej. Pojawiają się pierwsze jaskółki, jak chociażby korpus zawodowych szeregowych, którzy pełnią służbę w oparciu o kontrakty od jednego do trzech lat. Jednak to nie zmienia faktu, że żołnierz po dziewięciomiesięcznej służbie zasadniczej to nie ten sam człowiek, który kiedyś wychodził po dwóch latach – twierdzi Jędrychowski. Koniecznie z pieczątką Wojskowi i eksperci wojskowości przyznają, że na naszych oczach upadają od lat kultywowane tradycje żołnierskie, jak chociażby własnoręczne przygotowywanie kolorowych chust dla rezerwistów. „O tempora, o mores! Do czego to doszło, że żołnierze zamiast kombinować samemu, kupują gotowce. Jak widać, młodzież wszędzie, już nawet w wojsku, idzie na łatwiznę. No nic, przynajmniej nie będzie szkód w mieniu jednostki i po wyjściu rezerwy prześcieradła pozostaną w normalnym rozmiarze” – pisze jeden z użytkowników na forum rezerwistów Wojska Polskiego. Innego zdania jest Piotr Gryciuk z katowickiego przedsiębiorstwa „United”. Jego firma od dwóch lat sprzedaje rezerwistom chusty z dowolnie wybranymi przez nich nadrukami. – Mam coraz więcej zamówień. W tym czasie tylko dwie osoby kupiły ode mnie same pompony, co wskazywałoby, że robią te pamiątki własnoręcznie. Reszta kupuje te w pełni przygotowane do świętowania – tłumaczy Gryciuk. Na pytanie, czy nie wydaje mu się, że takie chusty wyglądają tandetnie, tylko się uśmiecha. – Moje zdanie tutaj się nie liczy. Żołnierze sami wybierają wzory, ja tylko wykonuję usługę. Jeśli ktoś chce chodzić po mieście z taką chustą, a nie inną, to ja to szanuję – tłumaczy. Forumowicze ze strony internetowej www.wojsko-polskie.pl, którzy do rezerwy wychodzili kilka i kilkanaście lat temu, komentują to zgodnie: „Jezu, kupić chustę, to tak jak załatwić sobie jednostkę 100 metrów od domu. Zapłaci tylko prawdziwy kot! Rezerwista zrobi sam na prześcieradle, na którym jeszcze widnieje pieczątka”. • FOT. ARCHIWUM SPGW SŁOWO POLSKIE GAZETA WROCŁAWSKA WTOREK, 31 lipca 2007 Jeszcze kilkanaście lat temu honorem każdego rezerwisty było własnoręczne przygotowanie chusty, która miała być prawdziwą wizytówką żołnierza... Alkohol zamiast miłości do ojczyzny Rozmowa z prof. dr. hab. Janem Maciejewskim z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego • Co jakiś czas słyszymy o fatalnym zachowaniu żołnierzy wychodzących do rezerwy. Zniszczone restauracje, zdemolowane pociągi czy pobici konduktorzy. Czy tak wygląda dzisiejsza rezerwa? – Z żalem muszę przyznać, że to zupełnie inni ludzie niż jeszcze kilkanaście lat temu. Za każdym razem jestem zbulwersowany, gdy słyszę, co wyczyniają żołnierze wychodzący do rezerwy. Nie ma to nic wspólnego z tradycjami wojskowymi, które zanikają na naszych oczach. Dziś od porządnej chusty ważniejsze jest wyposażenie w odpowiednią ilość alkoholu. Tę pierwszą można kupić za kilkaset złotych, bez konieczności zarywania nocy na własnoręczną produkcję takiej pamiątki z wojska. • Z czego to wynika? – Wojsko przestało wychowywać młodych ludzi i jest trochę tak, że samo jest sobie winne. Zlikwidowano funkcję oficera wychowawczego, bo w nowej rzeczywistości, po 1989 roku, podniosły się głosy, że nie potrzeba ludzi od indoktrynacji politycznej. Tymczasem ci oficerowie wykonywali niezbędną w nowym środowisku społecznym, dla tak młodych ludzi, pracę wychowawczą. Ich funkcję przejęli dziś kapelani wojskowi, co najwyraźniej przynosi kiepskie efekty. • A skrócenie długości służby? – Powiedziałbym – skrócenie długości i jakości służby. Oczywiście, że ma kolosalne znaczenie. Przez dziewięć miesięcy między tymi ludźmi nie zdąży wytworzyć się żadna więź, nie utworzą tego, co socjolodzy nazywają pierwotną grupą społeczną. Inna sprawa, że w dzisiejszej rzeczywistości ustrojowej do służby zasadniczej trafiają przeważnie ci mniej zapobiegliwi, którzy nie zdążyli przedstawić „odpowiednich papierów” lub wyjechać za granicę. Można powiedzieć: „dali się złapać”. • Nie da się z nich zrobić żołnierzy? – Nie w takim wojsku, jakie mamy dzisiaj i nie w tak krótkim czasie. Jeżeli w ciągu całej służby karabin w ręku mieli sporadycznie, a na strzelnicy byli może dwa razy, to trudno im się dziwić, że nie poczują atmosfery armii i znaczenia służby dla ojczyzny. Trudno się dziwić, że po odsłużeniu wymaganego czasu myślą tylko o tym, żeby się upić i jakoś dotrzeć do domu. Większości z nich nie w głowie przygotowania do hucznego świętowania, własnoręczne robienie chust z prześcieradeł po nocach. Tym ludziom brakuje nawyków wspólnego działania, dyscypliny, dumy z odbycia służby wojskowej i dobrego wychowania, dlatego dochodzi na przykład do demolowania pociągów. FOT. JANUSZ WÓJTOWICZ WTOREK, 31 lipca 2007 FOT. MIKOŁAJ SUCHAN 16 • Ale żołnierze zawsze jeździli pociągami... – I zawsze zachowywali się głośno. Ale podróżni byli w stanie zrozumieć ich radość, uśmiechnąć się, gdy śpiewali żołnierskie piosenki, nawet rubaszne. Jednak trudno, żeby zgodzili się na chamskie zachowanie, totalne niszczenie pociągu czy zaczepianie jego obsługi. • Jest szansa, że to się zmieni? – Niewielka. Jeśli nie powstanie armia w 100 procentach zawodowa, żołnierze służby zasadniczej będą z coraz większym rozluźnieniem i lekceważeniem podchodzić do swoich obowiązków. Będą też kombinować, jak urozmaicić czas przymusowego pobytu w wojsku. • rozmawiał: JERZY WÓJCIK