Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Pacyfista I cz. 3
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
siremil
Na zewnątrz świat skąpany był w czerwonej łunie słońca wiszącego nad mokradłami. Nie
miało zamiaru jeszcze zachodzić, lecz trujące opary z bagien nadawały promieniom krwistej
barwy. Teraz wieś nie wyglądała już tak sielankowo; wręcz przeciwnie – upiornie, ponuro i
nieziemsko. Nawet mały placyk wyznaczający centrum osady, pusty, bez znaku żywej duszy;
nawet bez szubienicy wyglądał jak miejsce kaźni wielu istot; tak wielu, że piasek nie mógł
już wchłonąć więcej krwi. Oczywiście pacyfista zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko iluzja
i mimo nieprzyjemnego wrażenia postanowił jeszcze raz obejść gospodarstwa.
Nie zdążył przejść ulicą kilku kroków, gdy z jednej z chałup wyskoczyli sołtys i
starszy jegomość, ten, który wcześniej wspomniał Morthonowi o zombiaku.
- Słuchaj, mości panku, dobrze by było, gdybyś zajął się dzisiaj tym cholernym
umarlakiem – rzucił sołtys i dodał, schylając się, ściszonym głosem: - Bo ten upierdliwy,
bojaźliwy dziad zatruje mnie na śmierć.
- Nie chcę mieć tak zacnego człowieka na sumieniu – mruknął Morthon, uśmiechając
się nieznacznie.
- Ten tu Piotr Pyrka wskaże ci drogę do grasanta! – powiedział jeszcze sołtys i w
poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku oddalił się czym prędzej w sobie tylko znanym
kierunku. Po paru krokach zatrzymał się jednak i zawołał:
- A jeśli znajdziesz jeszcze chwilę, zajdź i do mnie Biały Pielgrzymie. I tak zapewne
nie zmrużę dziś oka.
W odpowiedzi pacyfista skinął tylko smętnie głową. Szykowała się kolejna nic nie
warta rozmowa.
- Czekaj dziś po północy, przed karczmą – rzekł szybko do kmiecia. Poczekał chwilę,
dając tym samym chłopu czas na przemyślenie tej skomplikowanej propozycji. Gdy ten już
to przeanalizował i kiwnął na znak, że wszystko jest dla niego jasne, Morthon powrócił do
obchodu. Większość chłopów już od dłuższego czasu siedziała w swych domach i albo
dojadali swe wieczerze, albo już pokładli się spać. Chodząc od chałupy do chałupy, można
było odnieść wrażenie, iż w tej wsi dzień kończy się jeszcze szybciej niż gdziekolwiek indziej.
Nawet kury gdzieniegdzie gdakały jeszcze w najlepsze.
„Czy ci ludzie nie mają sobie nic do powiedzenia? Czy nie mają nic do okazania?” –
Strona: 1/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
myślał pacyfista przyglądając się życiu tutejszej ludności. – „A może chłopy wskakują jak
najszybciej do wyra, by jeszcze szybciej obudzić się w środku nocy i zaznać grzesznej
rozkoszy?” Ta wersja wydawała się bardziej prawdopodobna. Na to pytanie wolał jednak już
sobie nie odpowiadać. Było to zmartwienie miejscowego proboszcza, nie jego. Całe
szczęście.
Słońce zaszło. Na niebo wypłynęło tysiące gwiazd i dominująca nad nimi, dostojna
tarcza księżyca. Wraz z nadejściem nocy z północy zaczął wiać przyjemny wietrzyk. Było
chłodno. Szczyty gór okryły się burymi chmurami, zwiastując niepogodę. Panowała cisza i
spokój. Morthon liczył jednak, że tej nocy odnajdzie upiora czy raczej to upiór odnajdzie jego.
Dziś przybysza widziała prawie cała wieś i na pewno wiadomość o nim, jeśli nie dotarła do
sukkuba wcześniej, dotarła właśnie dzisiaj. Znając zaś zwyczaje tych niespokojnych dusz,
Morthon mógł spodziewać się, iż jest przezeń obserwowany. Może nawet upiór będzie starał
się go uwieść. Na swą zgubę oczywiście.
Do północy jednak pozostało jeszcze około dwóch godzin. Do czasu gdy dwa światy
przenikały się i mieszały bez przeszkód niczym wody dwóch spotykających się potężnych
rzek. Ten ludzki - oswojony, dobrze znany przyjmował ciepło niczym utęsknionego
krewnego tajemniczego orbis exterior[1]. Ten drugi zaś, świat upiorów i demonów, świat
przedwiecznych istot zamieszkujących ziemię od zarania dziejów z radością przyjmował
powtarzane od zarania czasu zaproszenia. Owe światy zawsze funkcjonowały zgodnie obok
siebie stale się łącząc, współdziałając, przekazując sobie niezrozumiałą energię. Jednak
tylko dwa razy w ciągu doby i kilka dni w ciągu roku bramy między tymi tak różnymi
habitatami otwierały się na oścież, by byty je zamieszkujące mogły swobodnie przekraczać
niewidzialne granice szerokim strumieniem. Wtedy właśnie Morthon miał nadzieję i
największą szansę spotkać sukkuba w swej prawdziwej postaci, wtedy też upiór mógł czuć
się najpotężniejszy i to właśnie, wbrew pozorom, dawało Bożemu Bojownikowi przewagę nie
do przecenienia. Pozostały więc czas postanowił zmarnować – jeśli i tak było to nieuniknione
– na nic nie wnoszącą rozmowę z sołtysem. Im szybciej go odwiedzi, tym szybciej będzie
miał to z głowy.
Zgodnie z tym co się wywiedział, sołtys całkiem niedawno wyprowadził się ze swej
chałupy z centrum wsi i przeniósł się kawałek dalej, w stronę gór. Teraz urzędował w
domostwie niepokojąco przypominającym rycerski gródek z dawnych czasów. Gdy Morthon
po raz pierwszy zobaczył niewysoki, choć stromy ziemny nasyp z postawioną na płaskim
szczycie kwadratową, drewnianą wieżą pomyślał, że musiał znaleźć się w bardzo
niebezpiecznej okolicy. Później, gdy okazało się, że Zagaj należy do najspokojniejszych siół,
jakie było dane mu odwiedzić, nie wiedział co sądzić o tej pachnącej świeżo ściętym
drzewem fortyfikacji. Teraz już wiedział, że nie przeciwko wrogom to refugium, a przeciw
przyjaciołom. Chyba rzeczywiście sołtys zbytnio obrósł w piórka, ewentualnie czuł pismo
nosem i zdawał sobie sprawę, że w panującym klimacie musi liczyć się z konfrontacją z
ludźmi księcia. Ale czy naprawdę sądził, że jest w stanie podjąć równorzędną walkę? Toż to
czysty obłęd!
Szedł ostrożnie ledwo widoczną w blasku księżyca ścieżynką ku wysokiej wieży.
Gospodarz musiał jeszcze nie spać, gdyż z prostokątów okien na pierwszym piętrze sączyło
się ciepłe, żółte światło. Minął wzniesiony zaledwie wczoraj ostrokół oraz zalążek przyszłej
palisady i znalazł się na niewielkim majdanie. Pachniało żywicą. Do wieży na parterze tuliło
się kilka niższych niewielkich budynków gospodarczych oraz nieukończony jeszcze żuraw.
Dróżka wiła się między nimi, by w końcu po licznych zakrętach dotrzeć do wąskiego wejścia.
Pacyfista załomotał w nieheblowane drzwi. Po dłuższej chwili otworzył mu wielki, ponury
Strona: 2/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
drab w lnianej koszulinie na potężnych plecach i nieludzko wręcz splątanym kołtunie na
głowie. Obrzucił pacyfistę niechętnym spojrzeniem, burknął coś co mogło oznaczać „tędy” i
począł wspinać się po prawie pionowych schodach. Pacyfista podążył za nim by po chwili
znaleźć się tuż przed otwieranymi przez osiłka drzwiami. Skinął głową w podziękowaniu,
wyminął go i wszedł do środka. Pomieszczenie, którego próg przekroczył było niewielkie i
nader skromnie urządzone. Na cały wystrój składał się drewniany wieszak po lewo od drzwi,
niezdobiony kufer pod oknem i niewielki stół w centrum pokoju okolony kilkoma prostymi
taboretami. Na jednym z nich siedział zamyślony sołtys. Wpatrywał się gdzieś przed siebie
zrazu nie zauważając w ogóle gości. Sługa chrząknął.
Gospodarz podskoczył zaskoczony. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że
nie poznał Białego Pielgrzyma, lecz wzrok dosyć szybko odzyskał swą ostrość.
- Ach, to ty, pacyfisto – Odesłał gestem sługę. Morthonowi zaś wskazał miejsce
naprzeciw.
- To ja - Ten powiesiwszy wpierw kapelusz i pelerynę na kołku, bez słowa zajął
wskazane miejsce. Blat stołu prezentował się równie mizernie co cała izba. Na samym
środku wyrastał niczym mały wulkan opasły kożuch stopionego wosku, wewnątrz którego
migotał bystrym płomieniem knot świecy. Obok, tuż przy cynowym kuflu z resztką mętnego,
ciemnego piwa w wydrążonym bochnie czerstwego chleba stygł jakiś gulasz czy gęsta zupa.
To wszystko. Pacyfiście nie uszło uwadze, że sołtys odsyłając chłopa służebnego nie
zażyczył drugiego kufla dla przybysza. Zatem rozmowa zapowiadała się nie tylko na błahą,
lecz również mało przyjemną. Bywa.
Zarządca wioski, podobnie jak proboszcz, szybko chciał przejść do rzeczy.
- Sukkub musi zginąć jak najszybciej - syknął.
- Zostać spacyfi… – chciał poprawić, lecz zamarł w pół słowa, gdy dostrzegł jeszcze
jedną rzecz stojącą w pokoju, skrytą za skrzydłem drzwi, póki pozostawały otwarte.
- Należy do ciebie? – Boży Bojownik podniósł się z siedzenia i ruszył w tamtą stronę.
- Tak - Sołtys wykrzywił usta w wąskim uśmiechu widząc konsternację malującą się
na twarzy gościa.
- Toż musiało kosztować fortunę! – wydukał Morthon, lecz tak naprawdę
istotniejszym był fakt, że cacko owe musiało należeć do rycerza. Nie chodziło tu tylko o
zasobność kiesy, lecz również o odpowiedni status i zwyczajowe prawa. Przez głowę
pacyfisty przemknęła myśl, że może jednak Zagaj nie jest taką enklawą spokoju za jaką na
pierwszy rzut mógł uchodzić. Czym zatem był? Zbójeckim matecznikiem? Siedliskiem
bandytów napadających na bogatych i szlachetnie urodzonych. Czy w takim razie nie
rozmawiał właśnie z ich hersztem w samym sercu zbójnickiej gawry? „ Nie, to absurdalne” –
pomyślał. Zatem skąd tu się to wzięło?
- Kosztowało.
- Tedy powiedz mi kim ty jesteś?
- Jestem człowiekiem miłującym spokój i ceniącym pracę ludzkich rąk. A to – sołtys
odwrócił się za pacyfistą i powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem, tak że teraz obaj patrzyli
na źródło konfuzji, to jest, na ustawioną na wieszaku potężną, zapewne niebotycznie drogą,
Strona: 3/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
płytową zbroję turniejową. – A to jest pamiątka po kimś, kim byłem dawno temu i już nigdy
nie będę.
Bladooki zerknął na szerokiego w barach sołtysa i ponownie na zbroję przed nim.
Była równie szeroka i zapewne ukształtowana tak, by pomieścić tę górę mięśni. Musiano ją
wykonać z dobrej stali, gdyż mimo braku śladów jakiejkolwiek konserwacji, jedynie
gdzieniegdzie pojawiły się niewielkie rude liszaje korozji. Wszystkie jej części, od czubków
trzewików, poprzez nagolennice, taszki, aż po napierśnik i naramienniki, zdobił misterny
roślinny ryt wijący się gęsto po zimnym, lśniącym metalu, pokrywając całą powierzchnię
zawiłą siecią delikatnych pnączy; tak delikatnych jakby utkanych z pajęczej przędzy. Hełm
zaś, choć również zdobiony subtelnymi pąkami kwiatów i zawijasami łodyżek, był masywny
i potężny, osłaniający jednocześnie szyję i kark rycerza. Mocowany na sztywno do kirysu, z
wysoko ulokowaną szparą wzrokową, przypominał nieco płazi pysk. Na polu walki ograniczał
widoczność i krępował ruchy. W szrankach natomiast zapewniał doskonałą ochronę nawet
przed złomkami skruszonych kopii. Świetna zbroja, świetny hełm, szkoda, że nadająca się
jedynie do gonitwy przez płot podczas dworskich zabaw. I właśnie z tego powodu jej
właściciel musiał być bardzo bogaty, gdyż tylko zamożni rycerze mogli pozwolić sobie na
taką zbroję – zupełnie bezużyteczną podczas walki na śmierć i życie. Czy takim krezusem
był ongiś sołtys Zagaja?
- Chłopi wiedzą? – Pacyfista z powrotem usiadł na swoim miejscu.
- Niektórzy wiedzą, niektórzy nie. Jeszcze inni nie chcą wiedzieć. Czy to istotne?
Morthon wzruszył ramionami. Zaskoczyło go to, co tu zobaczył, to prawda, lecz co
go to w sumie mogło obchodzić? Był chłopem? Był rycerzem? Zamierzał przeciwstawić się
zbrojnie księciu, czy też nie? Dla pacyfisty zawsze ważne jest tylko zlecenie, nic więcej. No
może odległe, bardzo odległe drugie miejsce zajmuje jeszcze zleceniodawca. Poza tym nikt i
nic więcej nie powinno zaprzątać jego głowy.
- Upiór odzyska pokój wieczny już niebawem. Kwestia kilku dni.
- Naprawdę zależy mi na tym, mości pacyfisto, by wszystko odbyło się sprawnie, po
cichu i jak najszybciej.
- Dałeś mi to już do zrozumienia w karczmie…
- Bolko. Możesz mi mówić Bolko.
- Rozmawialiśmy już o tym Bolko.
- Chciałbym… – Sołtys zawahał się przez chwilę, po czym wstał od stołu i otworzył
wieko skrzyni stojącej pod oknem. – Chciałbym, abyś naprawdę zrozumiał ile to dla mnie
znaczy.
Sięgnął do wnętrza kufra, pogmerał chwilę, by w końcu wydobyć zeń pokaźny,
skórzany mieszek. Zważył go w zadumie w dłoni i położył na stole przed pacyfistą. Biały
Pielgrzym jednak nie zaszczycił pękatego trzosu choćby przelotnym spojrzeniem.
- Zgłoszę się po zapłatę już po wszystkim – Czy już przypadkiem dziś tego nie mówił?
Miał szczerze dość tych czczych gadek i strzępienia jęzora po próżnicy. Wolałby już
konfrontację z upiorem.
Strona: 4/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Sprawdź chociaż ile? Tuszę, że będziesz miło zaskoczony.
Czy sądził, że kupi jego milczenie? Pacyfista bezwiednie pokiwał głową. Mężczyzna
siedzący przed nim, może i był kiedyś rycerzem, ale i tak nie do końca poznał zwyczaje
Bractwa. Pacyfiści praktycznie nie operowali pieniędzmi, nie musieli, a każdą otrzymaną
zapłatę przekazywali przy najbliższej sposobności bezpośrednio na rzecz macierzystej lub
najbliższej komandorii.
- Wiem ile.
- Ile zatem? – Sołtys uniósł wysoko brwi.
- Co łaska – Biały Pielgrzym nie umiał nad tym zapanować i uśmiechnął się
paskudnie.
Bolko prychnął pogardliwie. Na jego czole i szerokiej szyi wystąpiły grube żyły,
nozdrza poczęły falować w rytm przyspieszonych oddechów. Nadal na jego twarzy
odmalowywała się niepewność, podejrzliwość i strach – podobnie jak to miało miejsce
podczas rozmowy sprzed kilku godzin. Teraz jednak dało się dostrzec pewną zmianę. W
jego gestach, w jego ruchach, w sposobie jakim obserwował przybysza spod przymrużonych
powiek, można było wyczytać agresję czy drapieżność raczej. Skąd ta nagła zmiana? Czy
pewności siebie dodało mu odsłonięcie kart dotyczących jego pochodzenia, czy coś innego
dodało determinacji jego poczynaniom? Morthon nie miał pojęcia. Nigdy nie rozumiał tych
międzyludzkich gierek, tych niuansów, tego stroszenia grzebienia między samcami. Cóż, w
końcu miał ich chronić, nie rozumieć.
Mimo, że przez chwilę sołtys wyglądał jakby miał zaraz poderwać resztki gulaszu ze
stołu i cisnąć nimi w Bożego Bojownika zdołał się opanować. Westchnął tylko, zwiesił wzrok,
opuścił ramiona jakby uszło z niego powietrze.
- Wiem jak tam jest – mruknął, nie wiadomo, bardziej do siebie czy do pacyfisty. –
Znam wielki świat za górami, za mokradłami. Wielkie dwory, turnieje, blade damy w
koronkowych rękawiczkach, małe, podłe intrygi…
Morthon nie przerywał. Jeżeli Bolko ma ochotę się wygadać, nic mu do tego. Miał
jeszcze godzinę do północy, mógł więc słuchać.
- Za młodu byłem pysznym szałaputem sądzącym, że wszystkie bogactwa i
splendory są w zasięgu mojej ręki. I chyba tak naprawdę bardzo się nie myliłem. Byłem
bogaty, fortuna sprzyjała mi, tak w zgiełku walki, jak i podczas igraszek na tępe i kopie.
Panny pąsowiały na widok takiego czempiona. Sława rozbrzmiewała coraz głośniej, skarbiec
pęczniał. W życiu jednak, nawet rycerza, wszystko co nadobne ma swój koniec, a każdy
młokos musi kiedyś dorosnąć. I mi dane było w końcu przejrzeć na oczy, poprzez flaki i
krew… – zerknął na pacyfistę. Przez chwilę musiał zastanawiać się czy wprowadzić obcego
w dalsze szczegóły swego żywota, lecz prawie białe oczy wpatrujące się weń, widać nie
wzbudziły jednak na tyle zaufania by mógł dalej kontynuować. Westchnął ponownie, a
brzmienie jego głosu uległo zmianie.
- Świat za górami to złe miejsce. Mylisz się, mości pacyfisto, jeśli sądzisz, że nie
docierają tu do nas stamtąd żadne wieści. Wbrew pozorom wiemy bardzo dużo. I wiesz co?
Im więcej wiemy o tym co się dzieje dookoła, tym mocniej pragniemy, by o nas zapomniano.
- Co masz na myśli?
Strona: 5/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Nie zgrywaj tępaka! – fuknął gniewnie. – Mówię o krwawo tłumionych buntach na
południu, o coraz brutalniejszym jarzmie na północy. Mówię o udzielnych watażkach na
wschodzie, nie różniących się w niczym od zwykłych bandytów. Mówię o rosnącym ucisku i
wyzysku, o przywilejach dla wybrańców i srogim, bezlitosnym prawie dla całej reszty. Mówię
o szubrawcach budujących kariery, niewyobrażalne bogactwa na karkach i niedoli
bogobojnych poczciwców.
Morthon zastanawiał się nad jego słowami. Co prawda, sam przybył „stamtąd”
ledwie kilka dni temu, ale nie nosił w sobie jakiegoś wyjątkowego przeświadczenia, by coś
się zmieniło. Przecież Królestwo Niebieskie dopiero miało nadejść, nic więc dziwnego, że
świat był pełen niesprawiedliwości. Zatem tak, widział głodujących chłopów, tak mijał
niejedno drzewo przystrojone dyndającymi wisielcami. Widział korowody błagalników
dobijające się bezskutecznie do drzwi królewskich urzędów. Ostatnio też zauważał coraz
częściej pojawiające się pod murami miast ponure stosy, oczyszczające pono dusze ludzkie
z grzechów. Coraz częściej spotykał na wpół rozłożone szczątki niemowląt, o które w
miejskich rynsztokach walczyły zajadle wygłodniałe kundle. Ostatnio… Coraz częściej… A
jednak chyba rzeczywiście coś się zmieniało. Ludzie – nigdy nie kochający się w sposób jaki
nakazuje Pismo – zatracili się w wyszukiwaniu coraz to nowych sposobów zadawania sobie
bólu, odzierania z godności, upodlania.
W izbie zdawało się pociemnieć. Jezu… Czyżby jego liczne obserwacje ludzkich żywotów
były aż tak ułomne, tak pozbawione dalszej perspektywy i oderwane od większej całości?
„To nie jest twój świat” – przypomniały mu się słowa mistrza. –„Ani twoje zmartwienia.
Jesteś pacyfistą. Skup się na twojej posłudze”. Czy jego, hodowany w zaciszu własnego
sumienia, obraz świata mógł być aż tak wypaczony, wyjałowiony? Czy umiejętność
postrzegania świata została złożona na ołtarzu sumiennego pacyfisty w imię walki z
pomiotem Upadłego? Dlaczego zatem właśnie teraz, podczas rozmowy z – było, nie było –
byle sołtysem, miałby się ten stan rzeczy zmienić? Dlaczego właśnie teraz, tak nagle
miałoby opaść bielmo zakrywające oczy?
Wtem, pod powiekami zamajaczyła mu uśmiechnięta twarz południcy. Serce
przyspieszyło swój rytm, krew zaszumiała w skroniach. Za wszelką cenę jednak nie chciał
tego po sobie poznać. Zamrugał jedynie kilka razy oczami, a zwid uleciał jakby nigdy go tu
nie było. Nie czuł się jednak najlepiej. Czy to była odpowiedź? Nie był pewien. Nie chciał być
pewien.
Niegdysiejszy rycerz oczywiście jak gdyby nigdy nic kontynuował:
- Uwierz mi, pacyfisto, w życiu widziałem wiele zła czy zwykłego kurestwa. Sam… –
Znowu zerknął przelotnie na rozmówcę. – Sam też niejedno uczyniłem. Dlatego też tak
bardzo cenię to miejsce. Miejsce, gdzie liczy się co masz w głowie, sercu – na wzmocnienie
swych słów klepnął się w czoło, pierś – i rękach – pokazał szerokie niczym bochny chleba,
spracowane dłonie. Gdzie dostaniesz tylko to, na co zapracujesz. Ni mniej, ni więcej.
Pacyfista nie mógł już dłużej skupić uwagi na postaci gospodarza. Czuł się
skołowany. Słowa sołtysa, południcy i jego własne myśli kotłowały się pod czaszką. Ściany
izby poczęły delikatnie falować.
- Muszę już iść – wybełkotał, zgarnął płaszcz i kapelusz, i ruszył do wyjścia.
Bolko poderwał się nagle i już w progu zamknął ramię przybysza w potężnym
uścisku.
Strona: 6/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Komu służysz?! – Z jego oczu wyzierał gniew i trwoga.
- Bogu! – Morthon wyszarpnął się z trudem i ruszył pędem po schodach.
Nikt już go nie powstrzymywał. Wypadł na zewnątrz. Przebiegł za ostrokół i
zatrzymał się na chwilę. Oddychał ciężko. Żołądek dopadły skurcze. Co to było?! Jakieś
cholerne olśnienie?! Jakiś urok?! Ale przecież wyczułby działanie złej magii…
Rozejrzał się, by się upewnić czy aby na pewno nikt za nim nie podąża i ruszył
powoli przed siebie próbując poskładać myśli. Na świeżym powietrzu poczuł się nieco lepiej.
Co tu się u licha wyprawia?! Co się z nim przed chwilą stało? Co takiego zrobiła z nim
południca? Potrząsnął kilka razy głową, chcąc w ten sposób pozbyć się resztek oszołomienia.
Wszedł między ściślejszą zabudowę Zagaja i niemalże w tym samym momencie
wzdłuż kręgosłupa przeszedł go pulsujący ciepłem dreszcz i rozlał się wzdłuż nerwów do
kończyn i reszty ciała. Dzięki Bogu! To oznaczało, że zaraz spotka upiora. Umysł
błyskawicznie oczyścił się ze zbędnych myśli, mięśnie się naprężyły, a zmysły wyostrzyły.
Nagle Morthon kątem oka wychwycił jakiś ruch. Rozejrzał się szybko po okolicy. Widział
tylko ciemne zagrody i – gdzieniegdzie – bielone wapnem ściany chlewów. W ciemnościach
nocy wiele sprzętów przybierało dziwne pozy, rzucało niepokojące cienie. Pacyfista był
jednak pewien, że ktoś lub coś przebiegło za nim przez piaszczystą drogę. Mógł to być kot
lub inne zwierzę; mogło to jednakże być coś, co już dawno powinno być na tamtym świecie.
Pacyfista bardziej nawet wyczuł niż dostrzegł dwoje oczu wpatrujące się w niego zza węgła
jednej z chałup stojącej na końcu drogi. Ruszył powolnym acz pewnym krokiem. Po nocy
nawet on nie miał zamiaru ganiać za sukkubem. Miłość, nienawiść, żądza – te potężne
uczucia budziły do istnienia i napędzały takie istoty jak incubus et succubus. Nie należało
więc ich lekceważyć. Nawet wiedziony boską ręką Biały Pielgrzym mógł ulec w
bezpośredniej konfrontacji z upiorem skupiającym w sobie najpotężniejsze ludzkie żywioły.
Tak więc jedynie pozbawieni mózgów rębacze starali się polować w nocy na takiego upiora;
starali się, bo rzadko im się ta sztuka udawała. Dość powiedzieć, że mieli dużo szczęścia
jeśli uchodzili z życiem. Morthon pacyfikację zaplanował na dzień. Musiał jednak – jak
przystało na profesjonalistę – postępować zgodnie z wcześniej ustalonym zamysłem. Teraz,
gdy przechodził przez furtkę, by znaleźć się na posesji jednego z chłopów, cały czas myślał
o swoim planie i nawet na chwilę nie dał ponieść się emocjom, a dziwne zdarzenie mające
miejsce w gródku Bolka, było teraz już tylko niejasnym wspomnieniem, mirażem.
Już dostrzegał blade rysy twarzy sukkuba, gdy upiór czmychnął do tyłu i zniknął w
mroku. Pacyfista szybko minął szczyt chałupy i stanął naprzeciw stojącego upiora. Nie miał
zamiaru dalej uciekać. Sukkub wyglądał tak jak opisał go ojciec Maxymilian. Przed
Morthonem stała wysoka, smukła kobieta ubrana czy raczej osnuta czernią. Jej długie,
kruczoczarne włosy, wijąc się i zrywając się nagle do lotu jak stado dzikich ptaków, tańczyły
na wietrze. Jej ciemne, drobne usta wyginały się lekko w uśmiechu, odsłaniając przy tym
rząd perlistych ząbków. Biel jej delikatnej skóry; jej twarzy, piersi, rąk odbijała blask gwiazd.
Jej ogromne oczy zionęły czernią nocy… I śmierci.
Morthonowi serce załomotało w piersi. Mroczna dama stojąca przed nim wyglądała
zaiste groźnie, lecz przede wszystkim pięknie. Pacyfista przełknął głośno ślinę. Za głośno.
- Podobam ci się – stwierdziła, nie spytała. Jej głos rozległ się nagle, ostro, lecz
wydawało się jakby mimo to nie mącił ciszy. Brzmiał słodko jak śmiech ukochanej i władczo
zarazem jak wyrok. Pacyfista milczał.
Strona: 7/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Dlaczego więc pragniesz mojej śmierci? – spytała. Tym razem z jej głosem nie niósł
się już śmiech, lecz płacz.
- Nie pragnę niczyjej śmierci. Ty zaś już nie żyjesz – odparł cicho Morthon.
Oczy sukkuba błysnęły jakimś bolesnym wspomnieniem.
- Nie bądź służbistą! – syknęła zimno, a usta skrzywiła w grymasie ni to wzgardy, ni
to zdegustowania.
Morthon instynktownie, choć bez gwałtownych ruchów, chwycił rękojeść szabli.
Upiór jednak nie miał zamiaru walczyć. Nie tak.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy – rzekła słodko. – Nikogo nie chcę krzywdzić. Nie lubię
bólu, smutku, gniewu. Lubię radość, przyjemność, rozkosz…
Jej dłoń delikatnie prześlizgnęła się po kształtnej piersi, wąskiej talii, zanurzyła się
między udami. Cicho westchnęła.
- Przynoszę miłość, nie śmierć. – Uśmiechnęła się zawadiacko.
Cały czas swymi bazaltowymi oczyma wpatrywała się w blade oczy pacyfisty. Fale
gorąca przelały się przez jego ciało. Oddech przyspieszył swój rytm.
- Wejdź ze mną w rozkosz i zapomnienie – mruknęła. Palcami drugiej ręki sięgnęła
wewnątrz pulsującej czerni, ścisnęła mocno sutek, a wzrok uciekł jej ku nocnemu niebu.
Zagryzła wargę.
- Wejdź! – jęknęła.
Morthon wiedział, że mało kto mógł przetrwać ten moment kuszenia. Nawet jemu od
jej czarów i własnych hormonów szumiało w głowie. Nawet on był na granicy; granicy, za
którą czyhało zatracenie. Nigdy jej jednak nie przekroczył i tym razem przekraczać także
nie zamierzał. Miał plan i jego się trzymał.
- Przynosisz wieczne potępienie – rzekł spokojnie, kierując brzeszczot szabli w stronę
sukkuba. Upiór parsknął jak rozdrażniony kot i po chwili namysłu rzucił się do ucieczki,
rozpływając się w ciemnościach nocy.
- Dobrze – mruknął do siebie Morthon, chowając broń do pochwy. Jak na razie mógł
być z siebie zadowolony. Wszystko szło tak, jak założył wcześniej.
Księżyc stał już wysoko rzucając wątłe, krótkie cienie, co przypomniało przybyszowi
o spotkaniu z Piotrem Pyrką i o tym nieszczęsnym zombiaku. Niby nie miał ochoty ganiać za
ożywieńcem, teraz jednak ta perspektywa nie wydawała mu się już tak zupełnie
beznadziejna. Dzięki niemu nie będzie miał przynajmniej czasu rozmyślać o innych, bardziej
niepokojących rzeczach. Czym prędzej ruszył więc w stronę karczmy.
C.D.N.
http://forum.extrastory.pl/viewtopic.php?f=23&t=201
Strona: 8/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
[1] Orbis exterior oraz orbis interior – pojęcia zapożyczyłem z antropologii kultury;
dosłownie oznaczają świat zewnętrzny i świat wewnętrzny czyli, w praktyce, świat nieznany,
obcy, nieprzynależny ludziom; świat duchów, demonów i wszelkich sił nadprzyrodzonych
oraz – w opozycji – świat oswojony, znany, bezpieczny, świat ludzi;
Strona: 9/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl