KBM 2011 Link http://rowery.trojmiasto.pl/Maraton

Transkrypt

KBM 2011 Link http://rowery.trojmiasto.pl/Maraton
KBM 2011
Link http://rowery.trojmiasto.pl/Maraton-szosowy-Karlskrona-2011-n51656.html
Maraton szosowy Karlskrona 2011
fot. Piotr Bartoszewicz
Oto nasza skromna paczka uczestników w 1 edycji Karlskrona Bike Maratonu
W ostatni weekend sierpnia odbył się dwuetapowy rajd szosowy pt. Karlskrona Bike
Maraton, którego organizatorem było stowarzyszenie znanych i lubianych maratonów:
"KaszebeRunda" oraz "Żuławy Wkoło. Pierwsza edycja imprezy zorganizowana po drugiej
stronie Morza Bałtyckiego, moim zdaniem, okazała się ogromnym sukcesem, co
podzielają z resztą inni uczestnicy tego maratonu.
W piątkowe popołudnie 26 sierpnia stawiliśmy się w terminalu linii promowej StenaLine z
zamiarem ruszenia na podbój Szwecji. Pierwsze pozytywne wrażenie, z całej serii
kolejnych, to liczba uczestników, która jak się potem okazało, oscylowała w granicach
200 osób. Wśród zebranych, co rusz napotykaliśmy na przyjaciół i znajomych z licznych
imprez, w których mieliśmy okazję wcześniej uczestniczyć. Była to okazja do wspomnień,
ale również do nawiązania nowych znajomości i żartowania, że nasz maraton, to
odwrócona fala potopu sprzed 350 lat.
Dzięki znakomitej organizacji formalności związane z rejestracją, odprawą i
zaokrętowaniem w "brzuchu" olbrzyma o wdzięcznej nazwie Stena Spirit, który miał nas
przetransportować do Karlskrony, przebiegały niezwykle sprawnie. Było to dowodem,
potwierdzonym podczas kolejnych dni imprezy, że team organizacyjny to perfekcjoniści
przygotowani na każdą ewentualność. Od pierwszej chwili miałem poczucie, że jesteśmy
w dobrych rękach i to przekonanie towarzyszyło mi do końca tej wspaniałej imprezy.
Dodam, że moje zdanie podzielali wszyscy, z którymi miałem okazję na ten temat
rozmawiać i na tej podstawie sądzę, że podzielają ją, pozostali uczestnicy Karlskrona Bike
Maraton.
Po zabezpieczeniu i zamocowaniu rowerów na pokładzie samochodowym, udaliśmy się do
przydzielonych nam kabin. Po sprawnym zadomowieniu się i rozładowaniu pierwszych
emocji ruszyliśmy do sali restauracyjnej, której panoramiczne okna pozwalały na
rozkoszowaniu się widokiem nieba i sierpniowego zachodu słońca. Po jakimś czasie, w
trakcie kolacji, poczuliśmy lekkie wibracje sygnalizujące, że nasza podróż stała się faktem
a stalowy, jedenastopiętrowy prom odbił od nabrzeża i rozpoczął manewry. Po kilkunastu
minutach od odcumowania opuściliśmy Gdynię, obierając kurs na Karlskronę.
fot. Dariusz Pawlikowski
Na trasie spotykamy masę znajomych, m.in. grupę z Intela
Po kolacji skierowaliśmy się do sali konferencyjnej na zebranie w celu odbioru plakietek
startowych i pamiątkowych koszulek. To było kolejną okazją do zawarcia znajomości i
integracji z grupami uczestników. Ten wieczór był również okazją do spacerów i
podziwiania oddalających się świateł polskiego wybrzeża, które jeszcze długo żegnało nas
widocznymi z oddali, coraz słabiej dostrzegalnymi błyskami latarni morskich. Pomimo
wielu atrakcji i szampańskich nastrojów, rozsądek kazał nam odpocząć przed trudami
czekających nas dni.
1 dzień maratonu:
Następnego dnia o świcie, kabinowy interkom wyrwał nas z błogiego snu. Po krótkiej
chwili poświęconej na "ogarnięcie się" i poranną toaletę, zebraliśmy się w ponownie w sali
restauracyjnej głodni wrażeń, cudownych widoków wschodzącego słońca i przysmaków
jakie dla nas przygotowano.
Po śniadaniu sprawnie zebraliśmy się na pokładzie samochodowym, umieszczając bagaże
w busach, które niezawodnie towarzyszyły nam podczas kolejnych jej etapów.
Po zacumowaniu i wyjechaniu z promu zebraliśmy się w dwóch grupach na terenie
terminala portowego. A po krótkiej chwili, pilot na motocyklu, a zarazem również
organizator imprezy - Andrzej Gołębiowski poprowadził naszą kolumnę w kierunku
ośrodka sportowego zlokalizowanego na przedmieściach Karlskrony, skąd
wystartowaliśmy na 190 kilometrową trasę I etapu do Kalmaru.
Od startu tempo było szybkie i było widać, że uczestnicy, którzy zdecydowali się na
dłuższą trasę poważnie podeszli do sytuacji. Pogoda, jak na szwedzkie warunki była
doskonała: słońce, temperatura w granicach 18-20 stopni i niewielki wiatr sprzyjały
szybkiej jeździe. Do tego fantastyczne nawierzchnie i śladowy ruch samochodów - to
szczęście, w które trudno było uwierzyć nam - doświadczonym bywalcom naszych
polskich dróg. Należy jeszcze podkreślić niespotykaną niestety u nas, kulturę i rozsądek
szwedzkich kierowców w traktowaniu rowerzystów. Nie ma wątpliwości, że uważa ich się
za pełnoprawnych uczestników ruchu drogowego.
fot. Grzegorz Roztropiński
Piotr Bartoszewicz na trasie Karlskrona Bike Maratonu
Trasa przejazdu była urozmaicona i przebiegała bardzo urokliwymi miejscami. Niewielkie
pofałdowanie i łagodne podjazdy sprzyjały szybkiej jeździe. Cały czas towarzyszył nam
sielski krajobraz i fantastyczna architektura skromnych ale gustownych domków, mile
harmonizujących z przyrodą i otoczeniem. Soczysta, wszechobecna zieleń łagodziła nieco
skutki zmęczenia spowodowanego forsownym tempem, jakie od pierwszej chwili sobie
narzuciliśmy. Bujne lasy, liczne jeziorka i od czasu do czasu pola oraz pomalowane na
rudy kolor domki i wspaniałe, puste i równe odcinki dróg.
Wiele miejscowości i wiosek, przez które przejeżdżaliśmy sprawiały wrażenie
wyludnionych podobnie jak drogi, którymi jeździliśmy. Dla przybyszy z kraju o większej
gęstości zaludnienia, to zauważalna różnica.
W punktach żywieniowych / bufetach, z których ze względu na ambitnie postawione
zadanie "śrubowania czasu", korzystaliśmy bardzo oszczędnie organizator przygotował
lekkie i kaloryczne posiłki, napoje i owoce. Zauważyliśmy, że w ich przygotowanie
zaangażowali się również obywatele lokalnych społeczności, co było ogromną pomocą i
miłym gestem z ich strony. Dodam, ze Szwedzi, którzy nie należą do ludzi okazujących
emocje, w bezpośrednich kontaktach okazywali się bardzo mili i życzliwi, choć brakowało
im tej słowiańskiej żywiołowości. Przyznam, że szczególnie na drodze i dojeździe do
skrzyżowań, gdzie często znajdowałem się na pozycji podporządkowanej bardzo
odpowiadała mi ta szwedzka przewidywalność i roztropność, ponieważ kierowcy widząc
zbliżający się rower, nawet z dużej odległości, spokojnie czekali na jego przejazd
ustępując drogi. Sądzę, że wielu naszym "asom" kierownicy przydałoby się takie
doświadczenie i lekcja poglądowa, dlatego już teraz zachęcam do udziału w
przyszłorocznej edycji Bike Maratonu.
Sytuacja na trasie zmieniała się dynamicznie, "połykaliśmy" kolejne grupki lub
poszczególnych kolarzy. Byliśmy też wyprzedzani przez innych, by następnie spotkać ich
na dalszym etapie lub punkcie żywieniowym. Każdy uczestnik lub grupa jechała swoim
tempem i wedle własnej taktyki pokonywała trasę.
fot. Kamila Niechwiadowicz
Zamek w Kalmarze
Do Kalmaru dojechaliśmy po siedmiu godzinach od startu, czyli bez rewelacji. Z drugiej
strony jednak, skoro nie był to wyścig, gdzie najważniejszy jest czas, a raczej satysfakcja
z przejazdu trasy, gdzie każdy uczestnik, który ją pokona może czuć się jak zwycięzca,
tak i my byliśmy z siebie bardzo dumni.
Prosto z mety podjechaliśmy rowerami do hotelu, w którym zostaliśmy zakwaterowani.
Kąpiel i zmiana ciuchów tchnęła w nas nowe siły. Następnie spacerkiem udaliśmy się do
centrum Kalmaru na wieczorny posiłek, przy okazji rozciągając obolałe mięśnie.
Niewyszukany, ale smaczny posiłek i napój, nawiązujący smakiem do piwa pozwoliły
nam, na osiągnięcie chwilowego poczucia błogostanu. Zaraz ruszyliśmy na miasto
zaintrygowani cudownym brzmieniem ośmiocylindrowych silników amerykańskich
krążowników, których zlot właśnie miał miejsce i był częścią uroczystości związaną z
lokalnym zwyczajem obchodzenia końca lata. Z podziwem obserwowaliśmy te
przejeżdżające obok nas krążowniki. Stan niektórych z nich był naprawdę imponujący,
często jednak kolidował ze stanem wskazującym ich właścicieli. Można było odnieść
wrażenie, ze szwedzka drogówka w Kalamarze została skierowana do innych zadań lub
tego dnia miała wolne. Oprócz zlotu odbywały się jeszcze koncerty i imprezy taneczne,
których odgłosy towarzyszyły nam podczas prób zaśnięcia, kiedy przewracaliśmy się z
boku na bok w naszym hotelu. Po gwałtownej burzy zapanował w końcu spokój.
2 dzień maratonu:
Drugi dzień zaczęliśmy oczywiście od "szwedzkiego stołu" i obfitego śniadania. Prognoza
pogody była niepokojąca, a wszelkie znaki na niebie tylko ją potwierdzały.
No cóż, zgodnie z naszym powiedzeniem, że "nie jesteśmy tu dla przyjemności"
rozpoczęliśmy przygotowania do startu na 130 kilometrową trasę. W związku z
przelotnym deszczem start został przesunięty o 10 minut. I jak zwykle organizator miał
rację, ponieważ z upływem czasu i pokonywanych kilometrów było tylko lepiej. Od razu
nieśmiało pojawiło się słońce, które po południu zagościło już na stałe. Zbawiennym
czynnikiem w przegnaniu chmur był wiatr. Jednak był na tyle silny, że chwilami uciążliwy
i utrudniający jazdę na niektórych, bardziej odsłoniętych odcinkach. Tym, którzy nie
wytrzymali tempa grupy, było trudniej - musieli bowiem zmagać się samotnie nie tylko z
trasą, ale i porywistym wiatrem.
fot. Dariusz Pawlikowski
Zlot amerykańskich krążowników szos w Kalmarze
Niestety, na własnej skórze odczułem trud samotnych zmagań, ponieważ w pierwszym
punkcie w pośpiechu zostawiłem swój telefon i musiałem się wrócić po kilku kilometrach.
A następnie, chcąc dogonić grupę przegapiłem w ferworze strzałkę i dopiero po
przejechaniu kilkunastu kilometrów miałem pewność, ze rozpocząłem zwiedzanie Szwecji
na własną rękę. Bilans tej przygody to dodatkowe 37 km. Ponieważ nadganiałem
stracony czas to tego dnia jechałem tylko na zabranych z domu kostkach cukru i wodzie
w bidonach jakie dopełniłem na pierwszym, pechowym i jedynym punkcie w jakim
zatrzymałem się tego dnia.
Na ostatnim odcinku prowadzącym do Karlskrony, nastąpiło połączenie obu tras. Na metę
(pomiar czasu był na przedmieściach Karlskrony, meta natomiast w Wamoparken)
dojechałem po 6-u godzinach od startu. Jak na samotną jazdę, to nie najgorzej, choć
oczywiście bez rewelacji. Jednak w przeciwieństwie od pozostałych uczestników, ja
miałem "w nogach" 167 km. Dodam, że ostatnie osoby dojeżdżały przed tuż siódmą
dosłownie przed wyruszeniem grupy w kierunku bazy promowej.
Na mecie zlokalizowanej na terenie lokalnego ośrodka rekreacyjnego, czekały na nas
medale, gorący posiłek, który smakował jak najbardziej wykwintne danie i polskie piwo
dostarczone przez organizatora i pieczołowicie hołubione przez ekipę techniczną. Jego
smak i aromat to była nagroda za trudy naszych zmagań.
W trakcie posiłku mieliśmy okazję do swobodnych pogawędek, wymiany opinii i wrażeń,
ale przede wszystkim, nacieszenia się faktem pokonania własnych słabości i dojechania w
niezłej formie do celu. Nastroje naprawdę dopisywały i widać było, szczęście i
zadowolenie na twarzach uczestników maratonu. Po posiłku leniuchowaliśmy jeszcze na
trawie, wygrzewając się w słońcu, omawiając wrażenia z ostatnich dwóch dni.
Warto dodać również, że na obu etapach działały sprawne ekipy zapewniające fachowy
masaż.
fot. Piotr Bartoszewicz
Dziewczyny jakoś specjalnie się nie zmęczyły... może zawrócimy ten prom?
... i z powrotem do domu:
Rejs powrotny opóźnił się z powodu zaskoczenia służb portowych, tak liczną grupą
rowerzystów i o dziwo - dużo gorszej organizacji w porównaniu z ich polskimi kolegami.
Prom, tym razem Stena Vision odcumował po dziewiątej. Rano na pokładzie odebraliśmy
dyplomy i korzystając z okazji do podziękowania w imieniu naszej grupy za
zorganizowanie tak fantastycznej imprezy. Nie mam wątpliwości, że organizatorzy spisali
się na szóstkę z plusem. Jestem szczęśliwy, że miałem okazję być uczestnikiem
Karlskrona Bike Maratonie i wierzę, że ja i inni członkowie GR3miasto będziemy obecni na
wszystkich następnych edycjach tej wspaniałej jak i innych imprezach organizowanych
przez Stowarzyszenie KF Sport Promotion.
Tym, którzy nie zdecydowali się na wyjazd, mówię: - żałujcie!
Wszystkich, którzy rozważają udział w przyszłorocznym Karlskrona Bike Maraton -
zdecydowanie namawiam!
Natomiast organizatorów i członków ekipy technicznej pozdrawiam!
Bardzo Wam dziękuję za wkład pracy i miłą atmosferę!
Autor relacji: Piotr Bartoszewicz [GR3miasto]