Początek i rozwój parafii św. Jadwigi, Milwaukee, WI. Opr. ks
Transkrypt
Początek i rozwój parafii św. Jadwigi, Milwaukee, WI. Opr. ks
Początki i rozwój parafii Św. Jadwigi, Milwaukee, WI. z okazji 25 letniego jubileuszu w roku 1896. Opr. ks. Władysław K. Mścisz, s. 5-34. CAP at Orchard Lake. Miasto Milwaukee, leżące nad jeziorem Michigan, w stanie Wisconsin, nie może się poszczycić dawnymi dziejami, gdyż zaledwie 50 lat istnienia swego liczy. Gdzie dzisiaj wspaniałe gmachy, dymem ziejące fabryki i bogate składy - - przed pół zaledwie wiekiem gęste rozciągały się bory, które deptała chyba stopa dzikiego zwierza, albo czatującego na łup czerwonoskórca, jako pierwotnego mieszkańca tej pięknej okolicy. Pierwszymi białymi byli tu Amerykanie z innych okolic i stanów przybyli i Niemcy z Europy. A chociaż na pewno przypuszczać można, że i Polak między nimi się znajdował — nie wspominają o tym kroniki miejskie. Mógł to być robotnik, na którego nikt nie zwracał uwagi; mógł być rolnik, szukający dogodnego miejsca na farmę, a który nie znalazłszy go, po chwilowym pobycie powędrował dalej; — mógł być nawet taki, który kontent był, że nikt go o narodowość nie pyta. Trudno, więc z pewnością oznaczyć, kiedy pierwszy Polak stanął w Milwaukee; wprawdzie w roku 1855 znajdujemy wzmiankę o mieszkańcu polskiej narodowości w 20 letnim mieście, lecz niestety nazwiska owego Polaka nie przekazały nam dzieje miasta. I nic dziwnego. Pierwotni imigranci polscy, których najczęściej bieda i niedostatek zmuszały szukać chleba za dalekimi morzami, byli to przeważnie robotnicy, ludzie prości, częstokroć nie umiejący nawet czytać i pisać, i na los szczęścia puszczający się w odległe i nieznane krainy. Najprostszą robotą zarabiając na utrzymanie swoje, niekiedy nawet nie wiedząc o innych swoich współziomkach, nie znając nadto krajowego języka, nie troszczyli się o to, by wśród mieszkańców zająć jakieś wybitniejsze stanowisko. Dopiero w siódmym dziesiątku tego wieku, t. j. około roku 1865 spotykamy kilkadziesiąt rodzin polskich, z których jedni na południowej stronie miasta pobudowawszy sobie maleńkie chałupki, w pobliskich fabrykach znajdowali pracę, inni rozsiedli się na północnej stronie w bliskości jeziora i rzeki znajdując dla siebie pracę przy okrętach, lub też łowieniu ryb. A że z mową Polaka i wiara polska, t. j. rzymskokatolicka ściśle się łączy, owa szczupła, bo zaledwie kilkadziesiąt rodzin licząca garstka Kaszubów i Polaków spod zaboru pruskiego, stęskniona za swoim polskim kościołem, za swoimi pieśniami, które dotychczas brzmiały im w uszach, kupuje szopę 1 na ulicy Grove, przerabia ją na kościołek, który przyozdabia i przystraja jak może, by był gotów do sprawowania Najświętszej Ofiary, gdyby jaki kapłan misjonarz do niego zawitał. Łatwość w znalezieniu pracy i dobra zapłata - miasto bowiem coraz bardziej rozszerzało się i na miejsce drewnianych domków murowane gmachy wznosić poczęło — przyciągała coraz więcej Polaków, tak, że wkrótce ów mały kościółek, prawdziwa szopka betlejemska, nie mógł pomieścić wiernych. Nadto dla ludzi mieszkających nad jeziorem za daleko i za uciążliwie było chodzić do kościoła na ulicę Grove — bo trzeba o tym pomyśleć, że wtedy ani takich ulic, ani kolei ulicznych jeszcze nie było — a kto nie miał koni, piechotą wszystkie swoje wycieczki odbywać musiał. Lecz inny duch ożywiał ówczesnych osadników polskich. Gdy się zjawił wśród nich kapłan, który w ojczystym języku mógł słowem Bożym ich umocnić i pokrzepić, mógł pojednać ich z Bogiem, nie zważali na niedogodność drogi, na deszcz lub upały, lecz o mil kilka i więcej ochoczo spieszyli do niego — podczas gdy dzisiaj, gdy tyle polskich znajduje się świątyń, wielu niestety bardzo jest takich synów owych pobożnych rodziców, którzy jak najpilniej unikają kościoła i jak najdalej od niego być pragną. Uradzono więc sprzedać ów szczupły kościołek i pobudować parę bloków dalej na rogu Mitchell i Grove ulicy kościół większy i obszerniejszy dla mieszkańców południowej strony pod imieniem Św. Stanisława. Część trzecią uzyskanej ze sprzedaży sumy — przeszło tysiąc dolarów — otrzymali mieszkający na północnej stronie miasta Polacy, a chociaż było ich tu wszystkich tylko 40 familii, z których niestety 10 od razu się odłączyło, bądź do niemieckich lub czeskich parafii się przeniosło — uchwalają zabrać się również do budowy własnej świątyni pod wezwaniem Świętej Jadwigi. Działo się to w roku 1871, i od tego czasu datuje się historia i rozwój parafii, która podczas swego jubileuszu srebrnego poszczycić się może słusznie jednym ze znaczniejszych i piękniejszych kościołów. W owym czasie zaledwie śródmieście miało, jakie takie chodniki, części miasta bardziej oddalone ścieżkami tylko połączone były, które wśród pory deszczowej przemokłe i grząskie stawały się niepodobne do przebycia, a właśnie takie części miasta zamieszkiwali Polacy, i im to zawdzięczyć ma miasto, że wiele miejsc pełnych wyboi, dziur i jam cuchnącym napełnionych błotem, skoro między nimi się osiedlili, zasypali, wyrównali i piękne z nich porobili ulice. Na wiosnę, więc w roku 1871 zbierają się wszyscy na tejże północnej stronie zamieszkali Polacy na wspólny mityng, siadają nad urwiskiem brzegu głębokiego parowu, na rogu Brady i Franklin ulicy, jak niegdyś Żydzi wypuszczeni z niewoli Babilońskiej nad gruzami Jerozolimy i świątyni, i radzą gdzie by wybrać najodpowiedniejsze, najpiękniejsze a najtańsze do nabycia miejsce pod kościół i plebanię. Długo trwała narada. Równe i wolne od dziur i jam błotnistych loty płacone wówczas po 200 dolarów, za nadto drogie i kosztowne wydawały się. Nadto kilku otwarcie wystąpiło przeciw budowie własnego kościoła, twierdząc, że i w czeskim lub niemieckim Boga chwalić można, lecz nie zważano na krzyki i protes2 ty tych małodusznych braci, których nazwiska i my milczeniem pokryjemy, i za radą śp. Augusta Rudzińskiego, który największą niemal zasługę wobec tego zbożnego dzieła położył, zakupiono trzy loty, w miejscu, gdzie odbywał się mityng. Za dwie loty zapłacono, a jedną otrzymano w darze. Gorączkowa i pilna zaczęła się robota. Podczas gdy jedni chodzili nie tylko po polskich ale i po angielskich domach, gdzie hojnych nie skąpiono im ofiar; inni udali się na drugą stronę jeziora, by wybrać najlepszy materiał budowlany; pozostali zaś zaczęli kopać fundamenta nie tylko we dnie, ale i wieczorami, gdy popowracali od całodziennej pracy. Każdy starał się wedle sił i możności przyczynić do wspólnego dobra i oto w kilka miesięcy kosztem 11 tysięcy dolarów stanął piękny kościół drewniany obłożony cegłą, który wieżyczką ozdobioną krzyżem złocistym strzelając ku niebu, rozweselał nie tylko puste wtedy ulice okoliczne ale i napawał radością i wewnętrznym zadowoleniem swoich fundatorów, którzy z dumą spoglądali na dzieło przy pomocy i błogosławieństwie Bożym do skutku doprowadzone. Pierwszy Arcybiskup milwaucki, ś. p. Jan Marcin Henni, poświęcił nową świątynię i dał pasterza w osobie nowo-wyświęconego w Seminarium w St. Francis, księdza Piotra Kończą, który też w dzień Patronki kościoła Św. Jadwigi dnia 17 października 1871 pierwszą ofiarę bezkrwawą odprawił. Jak pisklęta chowają się i tulą pod skrzydła kokoszy, która je chroni i strzeże przed szponami jastrzębi, tak i polski ludek w pobożnej prostocie widząc, że znajduje się w kraju, gdzie więcej pogan — nie oddających cześć prawemu Bogu; gdzie więcej pokus i przykładów do złego, chcąc mieć spokojne i ubezpieczone opieką Bożą sumienie, zbliża się do matki swej duchowej Kościoła i chroni pod płaszczem tejże. Zabudowują się z każdym rokiem puste place i ulice dokoła kościoła, wyrównywują się głębokie doły pełne wody, po której stada dzikiego ptactwa się uwijały, szmaragdowa zieleń upstrzona pstrem kwieciem w ogródkach dokoła schludnych domków, rozwesela oko mieszkańców,- jednym słowem, przestrzeń dzika i bagnista jakby pod tknięciem różczki czarodziejskiej, pod pilną i pracowitą ręką polskiego obywatela całkowicie się przemienia i przeistacza. Sąsiedztwo rzeki i jeziora, od którego chłodny i przyjemny, choć czasem i mroźny zawiewał zefirek — położenie na górce, nie mało przyczyniły się do zdrowia i wzrostu mieszkańców — bo oto polska kolonia, która w pierwszym roku zaledwie 4-ma nowymi obywatelami przybyłymi na ten padół płaczu poszczycić się mogła, w drugim roku swego istnienia już 34 podaje do chrztu świętego. Skromny kościołek ofiarnością parafian wkrótce trzema ołtarzami przyozdobiony został, zaopatrzony w ławki, z których wydzierżawienia dochód na utrzymanie i ogrzanie był obrócony. Sprawiono niewielki dzwon, który i na mszę zwoływał, i Anioł Pański dzwonił, który i ostatnie pożegnanie umarłym głosił, i umieszczono go na wieży. Sprawiono organy, które jeszcze po dziś dzień w kościele się znajdują. Podprawiano potrzebne przybory liturgiczne, tak, że nic nie brakło ze rzeczy niezbędnie potrzebnych, chociaż wszystko skromne, pojedyncze i ubożuchne było. Po półtorarocznym pasterzowaniu w parafii ze strony X. Piotra Kończą objął duszpasterskie obowiązki na jego miejscu X. Ksawery Kralczyński z Zakonu 00. Kapucynów z Warszawy, w Królestwie Polskiem, przybyły. 3 Słynny z wymowy swojej jako dzielny kaznodzieja Ojciec Kralczyński zarządzał parafią św. Jadwigi przez lat 3. Za jego to czasów stanęła szkoła parafialna, w której Siostry ze Zgromadzenia Notre Dame, mieszkające we własnym domku obok szkoły, sprawowały obowiązki nauczycielek, kształcąc coraz liczniej napływającą dziatwę polską w nauce religii, polskiego i angielskiego języka i t. d. Polacy widząc, że inne narodowości przy świątyniach i zborach swoich posiadają własne szkoły, gdzie ich dzieci w ojczystym języku nabywały najgłówniejszych wiadomości o wierze i ojczyźnie, która w późniejszym wieku od wynarodowienia się strzec i zachować miała; będąc nadto cały dzień zajęci robotą — w której niekiedy i ich żony udział brały — dobrze pojęli i zrozumieli wartość i potrzebę szkoły. Szkoła łączy nas duchowo z opuszczoną ojczyzną. Polak katolik, który w młodości chodził do szkoły parafialnej, który się uczył religii po polsku, zmuszony często później żyć wśród obcych sobie żywiołów, nie zapomni polskiego pacierza, polskiego "Ojcze nasz" i pierwszych zasad wiary, wpojonych mu po polsku czy to przez księdza, czy nauczyciela, czy siostrę zakonną. Bądźmy pewni, że tak długo jak polskie szkoły mamy, tak długo Polakami będziemy. Wyrzućmy ze szkół język ojczysty, tę tak ważną spójnię z braćmi naszymi w kraju, stracimy najprzód wiarę, potem narodowość, zamerykanizujemy się i zginiemy, jako liczebnie słabi, a i majątkowo nie mocni wśród obcych narodów i żywiołów. Nazwiska nasze poprzekręcane wskazywać chyba będą po latach kiedyś o istnieniu Polaków, którzy w tej wolnej ziemi sami się zgubili. Polacy milwauccy choć w pocie czoła na kawałek chleba pracowali, nie szczędzili grosza na wybudowanie i utrzymanie szkoły. Budynek szkolny murowany z cegły wznosił się obok kościoła na Franklin ulicy, a wesołe rozgowory uczącej się w nim dziatwy rozweselały serca przechodzących Polaków, ojców i matek owej dziatwy, bo widzieli, że trud ich i ofiara dla szkoły poniesiona błogie przynosi owoce. Parafianie polscy dokoła kościoła niemal wszystkie sąsiednie zabudowali ulice — i jakby wieńcem swój kościół otoczyli. Zamieszkali już od kilku lat w mieście i jako tacy będący obywatelami, wspólnie z innymi narodowościami wszystkie ciężary miejskie ponoszący, postarali się w Radzie miejskiej, że ulice czysto polskie, tj. przez Polaków zamieszkałe, otrzymały nazwy bohaterów polskich. Mamy, więc na północnej stronie ulicę równoległą do Franklin, przypominającą tak drogą sercu każdego Polaka postać króla bohatera, obrońcy Chrześcijaństwa przed nawałem Turków, ulicę Sobieskiego, — i ulicę drugiego bohatera, który walczył za wolność Ameryki, sławnego wojownika Pułaskiego. Zapewniwszy wychowanie dzieci, pobudowawszy sobie domki, pomyśleli i o tem, że los zawistny i najzdrowszego człowieka ze świata zmieść może, — a cóż się wtedy stanie z osieroconą rodziną, z opuszczonymi dziatkami, gdy im zabraknie dłoni, która ich żywiła. Schodzą się, więc w hali szkolnej, debatując, jakby temu zaradzić, by w razie wypadku śmierci, choć niewielką pomoc, a w razie słabości opiekę mieć można. I oto powstaje Tomasz Kłopotek, proponując założenie towarzystwa wzajemnej pomocy i w słabości i po śmierci, na co wszyscy jednogłośnie się godzą. 4 Tak powstaje pierwsze "Towarzystwo pod wezwaniem Św. Wojciecha Biskupa i Męczennika", pierwszego Apostoła Polski, które obecnie liczy przeszło 250 członków. Prezydentem tego długie lata był, obecnie alderman, p. Franciszek Nieżorawski. W roku 1875, w kwietniu, z polecenia Arcybiskupa Michała Heiss opuszcza O. Kralczyński parafię św. Jadwigi i przenosi się do św. Stanisława, skąd ówczesny proboszcz X. Jan Rodowicz przychodzi na Jadwigowo, "na Kępę", gdzie pozostaje prawie lat 11, bo do roku 1885. X. Jan Rodowicz, który w r. 1896 w Baltimore zakończył doczesną wędrówkę, pochodził z Litwy. Gorący patryjota naraził się rządowi moskiewskiego despoty, który począł pilnie śledzić jego czynności w kościele i na ambonie. Od życzliwych sobie osób przestrzeżony, że jeśli szybką nie będzie ratował się ucieczką, zostanie uwięziony, uchodzi za granicę przed wygnaniem na Sybir — i przybywa do Monachium, stolicy Bawarii. Zatrzymawszy się tu czas niejaki udaje się do Innsbrucka w Tyrolu, gdzie uczęszcza na uniwersytet w celu uzupełnienia wiedzy swojej i po kilkoletnim tamże pobycie przybywa do Ameryki — i obejmuje parafię św. Stanisława. Za jego pasterzowania wznosi się obecny kościół św. Stanisława, w którym atoli niedługo pozostawał, gdyż jak wspomnieliśmy, w roku 1875 w kwietniu za wolą ówczesnego Arcybiskupa pomieniał się z X. Kalczyńskim na parafią Św. Jadwigi. Za jego czasów wystawiono nowy budynek szkolny. Szkoła dawniejsza została puszczoną na losy i szczęśliwcem owym, który za 1 dolara — gdyż tyle kosztował los — wygrał ją, został obywatel Józef Połczyński. Przesunął ją o blok dalej na swój lot i przybytek nauki i umiejętności zamienił na przybytek Bachusa i na dom mieszkalny. Niewiasty widząc, że ich mężowie łączą się celem wzajemnej pomocy, nie chciały pozostać w tyle, więc zawiązują Bractwo Różańca Św., które z biegiem czasu tak się rozwinęło, że z 10cio centowych składek miesięcznych nie tylko każdej zmarłej siostrze na koszta pogrzebu 50 dolarów wypłacało z początku tylko 25 dol. — ale i wiele rzeczy, czy to do kościoła, czy do plebanii posprawiać mogło. Śpiewanie Różańca w kościele, chrześcijańskie wychowanie dzieci, wzajemna miłość w codziennym życiu sąsiedzkim i unikanie ploteczek - oto najgłówniejsze obowiązki, jakie Siostry różańcowe na siebie przyjęły, i którym, z chlubą przyznać im to trzeba, dotychczas są wierne. Nie tylko o sprawach materialnych pamiętają parafianie Św. Jadwigi, chcąc, by i duchowe sprawy nie były zaniedbane, zawiązują drugie stowarzyszenie imienia Józefa Ignacego Kraszewskiego. Celem tego towarzystwa jest zaznajamianie się nie tylko z pismami tego sławnego powieściopisarza, ale i z ogólnym ruchem literackim w Polsce. Urządzanie teatrów amatorskich, przyzwoitych zabaw i rozrywek, jako też wzajemna pomoc i opieka w słabości, zajęcie się pogrzebem i wsparciem pieniężnym osieroconej żony i dzieci. Towarzystwo imienia J. Ig. Kraszewskiego jest świeckim, założono je w r. 1885 i liczy obecnie około 160 członków w parafii Św. Jadwigi. 5 Dom mieszkalny proboszcza zklecony z desek, wypełnionych rozmaitym rumowiskiem, nie tylko był nader niedogodny, ale co gorsza zaczął się powoli rozsypywać. Musiano pomyśleć o nowym. Kupiono, więc dwie loty na Racine ulicy, i zmieniwszy pierwotny plan zrobiony przez architekta po trzy kroć — wybudowano z cegły nowy o jednym piętrze. Działo się to w roku 1884. Niedługo atoli mieszkał X. Rodowicz w nowym domu. Szatan bowiem, który nie mógł spokojnie patrzeć na tak pomyślny rozwój parafii, na zgodę i jedność pomiędzy mieszkańcami tejże a duszpasterzem, próbował zakłócić dotychczasowy spokój. I udało mu się to w zupełności. Powstały wśród parafian dwie partie, z których każda chciała rządzić nie tylko proboszczem ale i kościołem. A że zwykle w czasie takich zamieszek, każda strona środki chociażby najgorsze uważała za dobre, jeżeli do jej celów służyły, powstały w spokojnej dotychczas parafii Sw. Jadwigi zamieszania, kłótnie, spory, oszczerstwa i najrozmaitsze skargi. X. Rodowicz w nadzwyczaj trudnym znalazł się położeniu. Próbował, niestety daremnie, zaprowadzić porozumienie wśród powaśnionych, lecz mimo najszczerszych chęci, nie udało mu się to. Za wiedzą więc ówczesnego Arcybiskupa X. Michała Heissa zrezygnował, opuścił swoje nieposłuszne i krnąbrne owieczki we wrześniu roku 1885. Arcybiskup zamknął kościół i szkołę 20 września 1885 i odtąd aż do grudnia tego roku parafia Św. Jadwigi pozbawiona była i pasterza i ofiary. Opatrzność atoli czuwała nad zbałamuconym i zbłąkanym ludem, który wkrótce przyszedłszy do zastanowienia się nad postępowaniem swoim, uznał, że zbłądził i udał się do swego Arcybiskupa z prośbą o przebaczenie, i o przysłanie nowego pasterza. Arcybiskup Heiss — widząc szczery żal zbałamuconych ludzi, chcąc nadto położyć koniec sporom i waśniom, które bez powodu wybuchły, zaradził złemu i powierzył parafię Sw. Jadwigi X. Klemensowi Ludwikowi Rogozińskiemu. Można o nim powiedzieć to, co historia podaje o Kazimierzu Wielkim, królu polskim: "Zastał Polskę drewnianą, a zostawił ją murowaną". Wszystko, co teraz widzimy w parafii Św. Jadwigi, jest dziełem tego kapłana. Ksiądz Ludwik Klemens Rogoziński urodził się w Królestwie Polskiem w r. 1835. Wstąpił do zakonu OO. Bernardynów i w Łowiczu wyświęcony w r. 1861 na kapłana został. Był to czas, w którym Polacy, a szczególnie młodzież polska o odbudowaniu i odzyskaniu ojczyzny nie tylko myślała, ale i mówiła. Nic więc dziwnego, że młody naówczas kapłan, przeniesiony do Warszawy, pragnący ojczyzny swobodnej i wolnej, wziął gorący udział w tej tak drogiej każdemu miłującemu ojczyznę sprawie. Rząd narodowy wybrał go do odbierania przysięgi od wszystkich tych, którzy we formującym się powstaniu udział wziąć pragnęli, a kiedy wybuchło powstanie w roku 1863 powołał go do szeregu obrońców ojczyzny, jako kapelana. Za wiedzą i zezwoleniem przełożonych klasztoru opuszcza cichą celę — i idzie do powstania. Niestety, Opatrzność widać dłuższej wymaga pokuty ocl narodu polskiego — nim dozwoli, by imię jego zajaśniało znowu dawnym blaskiem, bo powstanie się nie udało. Moskale z łatwością 6 rozbijali drobne garstki młodzieży powstańczej, a sąsiednie rządy, jak pruski i austryjacki ustawiczne stawiały trudności formującym się oddziałom, które z główną siłą połączyć się chciały. Powstanie upadło, a biorący w nim udział, jeśli nie wpadli w ręce Moskali — gdzie albo śmierć albo Sybir ich czekał, rozproszyli się na wszystkie strony. Kapelan oddziału przekradł się do Galicji zamierzając się tam osiedlić. Los atoli inaczej zrządził. Pojmano go i jako politycznie skompromitowanego odesłano do więzienia do Ołomuńca, gdzie w kazamatach przesiedział miesięcy jedenaście. Otrzymawszy paszport do wyjazdu za granicę, udał się do Francji, do Paryża, i tu przebył lat kilka pomagając w duszpasterstwie kilku księżom. Już będąc za granicą, zdecydował się X. Rogoziński do wyjazdu do Ameryki, a spotkawszy się w Amsterdamie z Biskupem Dubois z Galveston został zawezwany od tego, jako misjonarz do Texas, gdzie spędził cztery lata zarządzając rozległą misyą niemiecko-czeską. W miejscach misji stawia trzy kościoły, około których coraz więcej gromadzi się osadników a małe stacje misyjne dzisiaj są licznymi i bogatymi miastami. Stęskniony za mową polską opuszcza Texas i udaje się na północ, gdzie otrzymuje najprzód parafię w Beaver Dam potem Princeton, gdzie wystawił piękną plebanię a po czteroletnim tamże pobycie przybywa do Milwaukee, gdzie dawała się czuć gwałtowna potrzeba pomocy kapłańskiej. Na liczną już w owym czasie kolonię polską zaledwie trzech kapłanów było. Przybył tedy czwarty pracownik do winnicy Pańskiej, i pozostał w parafii św. Stanisława, jako pomocnik X. Górskiego przez półtora roku. Pracą sześcioletnią na Misji texaskiej, gdzie 50 niemal mil w kwadrat mającą stację, konno objeżdżać musiał, nadwyrężywszy nieco zdrowie wyjechał X. Rgoziński w roku 1885 do Europy na paromiesięczny pobyt. Tymczasem Arcybiskup Heiss, do którego obie waśniące się strony w parafii Św. Jadwigi przysyłały deputacje z prośbą o proboszcza, zwrócił swoją uwagę na nieobecnego X. Rogozińskiego - jako najodpowiedniejszego kandydata, który taktem i powagą połączoną z roztropnością z pewnością życzeniom i Arcybiskupa i parafii zadość uczyni. Skoro tylko usłyszał o jego powrocie, własnoręcznym listem przyzywa go i za zgodą obopólną ustanawia X. Klemensa Rogozińskiego rektorem parafii, oddaje klucze zamkniętego kościoła i plebanii. Dnia 11 grudnia 1885, po trzy miesięcznym zamknięciu, znów Msza Św. zaczęła się odprawiać. Wybór nowego pasterza był nader szczęśliwym. Z chwilą jego przybycia cichną spory i kłótnie, obie partie się godzą, by wspólnie z jego pomocą pracować nad rozwojem tak moralnym jak materialnym. A okazało się, że trzeba było silnej woli i tęgiego hartu duszy w pracy, której polem miała być parafia. I kościół i szkoła rozpierały się niemal pod naciskiem ludzi. Kościół obliczony na 150 do 200 familii był za szczupły na parafię liczącą w owym czasie najmniej 600. Ciągle napływający przybysze Polacy — nie tylko zabudowali, co było jeszcze pustego w bliskości, ale wielu przeniosło się do 13 wardy dzisiejszej na zachód, gdzie grunta jeszcze tak drogie nie były. Trochę daleko było do kościoła i do szkoły — gdy więc z wiosną 1886 zwołany był mityng kościelny — wielu pragnęło by drugi kościół w 13 pobudować wardzie. Przeważyło jednak zapatrywanie 7 starszych mieszkańców, którzy sądzili, że wobec posiada¬nej własności dotychczasowej, lepiej jest kościół obszerniejszy postawić — aniżeli w innej wardzie budować. Miejsca atoli dostatecznego nie było. X. Rogoziński z ob. Józefem Połczyńskim udają się do ob. Kowalskiego, mającego do sprzedania dwie loty między plebanią a Brady ulicą i kupują takowe za cenę 6000 dolarów. Widzimy więc, o ile w górę poszła wartość gruntu. Plac, który przed 15 laty za jakie pół tysiąca nabyć można było obecnie 6 tysięcy w gotówce kosztował. Ponieważ atoli potrzeba było dług znaczniejszy zaciągnąć na pobudowanie nowego obszerniejszego kościoła, inkorporowano parafię, t. j. wedle prawa Stanu Wisconsin własność nieruchomą parafii — przepisano na dwu urzędników z grona parafian, na Arcybiskupa, Wikarego Generalnego i proboszcza każdorazowego. Parafia inkorporowana jako mająca gwarancję prawną, mogła zaciągnąć dług w kwocie 15 tysięcy dolarów na budowę nowego kościoła. Wydano kontrakt i w sierpniu 1886 przystąpiono do kopania fundamentów. Budowę kościoła oddano p. Franciszkowi Nieżorawskiemu, jednemu z parafian, obecnie aldermana miejskiego godność piastującemu, który też z całą energią zabrał się do dzieła. Ofiary ze strony parafian na budowę kościoła płynęły obficie i hojnie, to też w przeciągu roku stanął na narożniku Brady i Racine ul. wspaniały gmach, 153 stopy długości, a 65 szerokości mający, w stylu romańskim, z wieżą, która szczytem swoim 162 stóp wysokim z daleka widoczną się staje, głosząc chwałę narodu polskiego. Ci, którzy odradzali X. Rogozińskiemu odbudowy kościoła — a byli wśród nich nie tylko świeccy ludzie — przedstawiając mu, że nie zdoła zebrać potrzebnych pieniędzy, że w połowie dzieła ze wstydem przestać i zatrzymać się musi — umilkli zawstydzeni. Przekonali się, że wzajemna zgoda i dobra wola więcej może zdziałać — aniżeli małoduszna bojaźń i wzgląd na chwilowy brak gotowych funduszów. Dnia 5go Września tego samego roku X. Wikary Generalny Monsinior L. Batz położył kamień węgielny, a w roku następnym poświęcił Najwielebniejszy X. Arcybiskup Michał Heiss ukończoną świątynię. Cała Polonia milwaucka — wszystkie towarzystwa polskie wzięły udział w tej wspaniałej uroczystości. Prześliczne i wzruszające kazanie wygłosił X. Jacek Gulski, proboszcz kościoła Św. Jacka, podnosząc z uznaniem, że tam, gdzie idzie o chwałę bożą, gdzie idzie o przybytek Pański, Polacy ostatni grosz chętnie składają, to też i imię ich z pewnością nie zaginie na świecie. Niemal całe ówczesne katolickie duchowieństwo wzięło udział w poświęceniu, tak, że szczupłe pokoje probostwa zdawało się nie pomieszczą zgromadzonych. Spełniło się to, co pisze Pol w pieśni o "Ziemi naszej": Dom niewielki — w tem gość wchodzi: Ot i domek się rozszerzył, I wnet miejsce gdzieś się rodzi. Zda się, że Pan domu sobie 8 Ścian i miejsca gdzieś przysporzył, A on tylko w domu tobie Drzwi i serce swe otworzył. Uprzejmy gospodarz X. Rogoziński z prawdziwie staropolską szczerością, uprzejmością i hojnością podejmował wszystkich tak Polaków jak innonarodowców — którzy też i ze swej strony nie szczędzili pochwał nie tylko dla gospodarza ale i dla całej parafii. Kościół, którego rozmiary wyżej podaliśmy, stoi frontem do ulicy Racine. Do wnętrza prowadzi troje drzwi - a nad środkowymi widnieje kuty w kamieniu napis: "Kościół św. Jadwigi" — w łacińskim języku. W narożnikach kościoła daty wyryte wskazują rok 1880 jako czas położenia kamienia węgielnego. Przestąpiwszy bramę i przeszedłszy kruchtę - czyli tak zwany "babieniec" przez drugie podwoje wkraczamy do wnętrza okazałej świątyni, która na widzu mimo woli robi zdumiewające wrażenie. W pośród kilkudziesięciu szeregów ławek — w cztery rzędy podzielonych, zbliżamy się ku presbyterium - oddzielonego pięknej formy balustradą od nawy kościelnej. Do presbyterium wchodzi się po dwu stopniach — jest ono wyższe od reszty kościoła, dla tego, by kapłana w czasie mszy Św. ze wszystkich stron z łatwością widzieć można. Wielki ołtarz zbudowany na wzór rzymskich, t. j. stojący wolno, by go dokoła obejść można, rzeźbiony z drzewa, jest wysoki 16 stóp. Antipedium wsparte na 4 kolumnach, przyozdobione wypukłorzeźbą, przedstawiającą "Ostatnią wieczerzę". Po bokach tabernakulum "Ofiara Melchizedecha" i "Ofiara Izaaka" również w wypukłorzeźbie. Ołtarz kończy się pięknymi niszami, w których umieszczono figury Serca Jezusa i Maryi. Po stronie Ewangelii, t. j. na prawo wznosi się aż do sklepienia ołtarz N. Maryi Różańcowej, sprawiony przez Bractwo Różańca Św., z okazałą wysoką 10 stóp figurą Matki Bożej z dzieciątkiem Jezus na ręku. — U góry obraz Św. Anny z Maryją. Z lewej strony tej samej wysokości ołtarz Św. Józefa — również z figurą, — pod którą u dołu widzimy rzeźbiony obraz, wyobrażający "Śmierć Św. Józefa" w otoczeniu Jezusa i Maryi. U góry Ucieczka do Egiptu. W obu bocznych ołtarzach oprócz figur rzeźbionych są znakomicie wykonane obrazy olejne z życia Chrystusa Pana i Najświętszej Rodziny. Ołtarze kosztują po 1200 dolarów, a ambona i konfesjonał 900. Wszystko jest odpowiednio złocone i polichromowane. Polski artysta-malarz Żukotyński, nie tylko obrazy w ołtarzach malował, ale i cały kościół w stylu odpowiednim przyozdobił. Sklepienie jest z drzewa, wykonane na wzór sufitów w średniowiecznych czasach budowanych. W 20 kwadratowych polach na suficie, obramowanych delikatnymi złotymi paskami, mieści się 10 obrazów Świętych Pańskich, — na ścianie chórowej dwa: Świętej Cecylii, grającej na organie, i Króla Dawida, przygrywającego na harfie. 9 Presbyteryum, którego sklepienie naśladuje niebo pokryte gwiazdami, a które dla lepszego kontrastu ciemniejszymi kolorami jest pomalowane, prócz wspaniałego obrazu Św. Jadwigi, Patronki kościoła, nad wielkim ołtarzem, na bocznych ścianach jaśnieją Św. Klemens Papież, i Św. Wojciech Apostoł Słowian. Całe Sanktuarium wyścielone dywanem czyli kar- petem. Po obu stronach wielkiego ołtarza są dwie obszerne zakrystie: jedna dla księży, — w drugiej przechowują się szaty, aparaty i chorągwie bractw, których jest piękny i cenny zasób. Niemało do wewnętrznej piękności kościoła przyczyniają się wielkie mozaikowe okna kolorowe w liczbie 18, posprawiane ofiarnością bractw, a nawet pojedyńczych rodzin, których nazwiska na wieczną pamiątkę tu wymieniamy. Największe i najpiękniejsze dwa okna sprawili Franciszek i Maryja Nieżorawscy i Jan Jankowski z żoną. Inne ufundowali: Bractwo Św. Wojciecha, Bractwo Różańca Św. dwa okna, Towarzystwo Młodzieńców, Towarzystwo Jana III. Sobieskiego, Rycerze św. Kazimierza, Towarzystwo Panien, Towarzystwo Ig. Kraszewskiego, Familia Niemczyk, Maryja Baska, Wojciech Trzebiatowski, Osmański, familia Połczyńskiego Józefa, wreszcie parafia Św. Jadwigi. W roku 1889, w Lutym, zaprowadzono Drogę Krzyżową, a prześliczne stacje rzeźbione, nabyte za 1200 dolarów, są wspaniałą ozdobą świątyni. W ławkach kościelnych jest miejsc numerowanych na 1150 siedzeń, — na chórze zaś, gdzie zachowano ławki ze starego kościoła, około 300. W wieży kościelnej mieszczą się trzy olbrzymie dzwony, sprawione ze składek, i zegar podarowany przez pewnego dobrodzieja, innowiercę J. Junga. Kościół oświetlony gazem, stu płomieniami, a ogrzewany parą. W podziemiach kościoła umieszczono aparat do ogrzewania. Tu również wmurowany w ścianę wewnętrzną znajduje się kamień węgielny z pierwszego kościółka z datą r. 1871. Przy budowie kościoła nie obeszło się niestety bez ofiar. Oto, bowiem spadł z rusztowania wskutek własnej nieostrożności parafianin Piotr Wożała i zabił się na miejscu. Zaledwie uporał się gorliwy pasterz z budową kościoła, zabrał się natychmiast do budowy szkoły. Widział on dobrze, że szkoła, aby celowi swemu odpowiadała, nie tylko odpowiednie siły nauczycielskie, ale i stosowny, a przede wszystkim zdrowy lokal posiadać powinna. Szkoła zaś ówczesna św. Jadwigi była mała, wilgotna i niewygodna. Trudno, a nawet wprost niemożliwe było w kilku salkach tejże pomieścić coraz liczniej napływającą dziatwę. Czasy zresztą materialnie były dobre, należało więc korzystać z tego i kuć żelazo dopóki gorące. Na zebraniu paraflalnym atoli odezwali się liczni oponenci, przeciwni budowie nowego gmachu. Jedni, by nowych nie składać danin, inni sądzili, że ze starego kościoła może być stosowna szkoła, inni wreszcie, a tych było najwięcej, znowu za 18 wardą głosowali, gdyż dla ich szczególnie dzieci za daleko było chodzić. 10 Skoro jednak sam Arcybiskup, obejrzawszy ówczesną szkołę i uznawszy ją za wysoce niehigieniczną, uznał potrzebę nowego budynku, bardziej odpowiadającego warunkom higienicznym i sanitarnym, zapanował wśród zebranych spokój i projekt nowej budowy przyjęty został. Stary kościół rozebrano, a na tym placu pobudowano obszerny trzypiętrowy gmach, 80 stóp długi, a 50 szeroki. Korytarze krzyżowe prowadzą do 8 sal na 2 piętrach. Sale szkolne wysokie, obszerne i każda 5ma oświetlone oknami, z należytą wentylacją, odpowiadają wszelkim wymaganiom higieny. W szkole obecnie uczy 8 Sióstr i jeden nauczyciel, który zarazem jest organistą. Dzieci jest 550. Na trzecim piętrze jest obszerna, niemal jak cały budynek, hala parafialna, stosownie urządzona i zaopatrzona w kilkaset krzeseł. Odbywają się w niej zebrania bractw i towarzystw, mityngi - - a czasem przedstawienia teatralne i zabawy. Na dole w tak zwanym ofisie zasiada komitet parafialny i załatwia tam sprawy urzędowxe. Obecnie urzędnikami kościelnymi są: Ob. Jan Jankowski, kasjer, i M. Bacliiński, sekretarz. Dom z lotem, który należał do Zgromadzenia Sióstr Notre Dame, parafia kupiła na własność. Domek Sióstr drewniany usunięto, na wolny zaś lot "przemufowano" szkołę starą — a przerobiwszy ją stosownie od góry do dołu, na mieszkalne pokoje, umieszczono w niej Siostry. Mała kapliczka domowa gromadzi Siostry na wspólne modły, — a miniaturowy ogródek pełen kwiatów, ocieniony kilkoma drzewkami, w lecie przyjemnego zażywać pozwala chłodu. Dom Sióstr kupiono w roku 1890. Gdy już kościół wspaniały, szkoła odpowiednia i dom Sióstr urządzone należycie zostały — pomyślał wreszcie X. Rogoziński i o własnym domu, t. j. o plebanii, lecz tylko o tyle, że kazał go wytapetować i zmienił dotychczasowy sposób ogrzewania, usuwając piece, a wprowadzając aparat ciepłem powietrzem grzejący. Plebania stoi frontem do Racine ulicy. Dom piętrowy, wcale imponująco wygląda. Na dole prócz kancelarii parafialnej i kuchni, są 4 pokoiki — na piętrze zaś 5. Obecnie w parafii Św. Jadwigi pracuje drugi kapłan w osobie X. Władysława Mścisza. Dokoła całej własności kościelnej zasadzono kilkanaście drzewek, które dotychczas pięknie i zdrowo się rozwijają. Majątek nieruchomy parafialny, jak obecnie jest, w ziemi i w budynkach przedstawia wartość do 100 tysięcy dolarów. Ciąży zaś na nim do 25 tysięcy długu, bądź w instytucjach finansowych, bądź u ludzi zaciągniętego. Zarząd kościelny czerpie fundusze z dzierżawy siedzeń w kościele, z opłat na kościół i szkołę, i opędza stąd wszystkie potrzeby, które mniej więcej tak się przedstawiają: Pensja księży i Sióstr 2250, służby kościelnej 1100, opłaty diecezyalne 500, opał, gaz i woda i inne drobne wydatki przeszło 1600 — razem przeszło 5000 dolarów. Dochód zaś z ławek i opłat na kościół i szkołę około 7 tysięcy. 11 Jeżeli więc nie potrzeba pokrywać jakichś większych nieprzewidzianych wydatków, czy to w kościele, w szkole lub na plebanii, reszta pieniędzy obracaną bywa na zapłacenie procentów od wypożyczonych kwot, i na częściowe umorzenie długu. Poznać można z tego, cośmy dotychczas skreślili, jak świetne rezul¬taty wydaje zgodna i wspólna praca. W czasie zakładania parafii, wartość tejże nie przenosiła 2 tysięcy, po latach 25 tak poważną przedstawia sumę. Parafianie Św. Jadwigi patrząc na pracę i zabiegi swego pasterza około dobra parafii, wspierali go na każdym kroku, wedle możności. Oprócz kwot po 25 dolarów, jakie na każdą familię na pokrycie ogólnych kosztów włożone zostały, wielu znaczniejsze datki złożyło. Imiona ich, jako szczególniejszych dobrodziejów, w "Złotej Księdze" zapisane zostały, która w archiwum parafialnym jest przechowaną. Oprócz tego, ob. Jan Jankowski, obecnie kasjer kościoła, w rocznicę 25 letniego pożycia małżeńskiego, w roku 1890, ofiarował do kościoła srebrny pozłacany kielich. Ob. Józef Połczyński sprawił piękną monstrancję w roku 1893. Oprócz istniejących już bractw, założono kilka innych. I tak: w r. 1887 pod wezwaniem Św. Jana Kantego, który w 15 wieku, kiedy to nowinki husyckie i kalwińskie i w granice Polski wkradać się poczęły, z takim namaszczeniem i przekonaniem bronił czystości wiary katolickiej, że głównie jego pracy i na ambonie i na katedrze uniwersyteckiej — był, bowiem Jan Kanty profesorem pierwszej wszechnicy polskiej w Krakowie — zawdzięczyć należy, że przodkowie nasi wówczas nie skalali się odstępstwem od kościoła prawdziwego, założono "Towarzystwa Św. Jana Kantego". — W roku 1890 Towarzystwo Jezusa i Maryi, w roku 1893 Rycerze św. Kazimierza, królewicza polskiego, w roku 1894 św. Józefa, i Apostolstwa Serca Jezusa czyli modlitwy. Razem istnieje przy parafii osiem bractw: Sw. Wojciecha 250 członków, Sw. Jana Kantego 150 członków, Rycerze Sw. Kazimierza 00 członków, Sw. Józefa 120 członków, Bractwo Różańcowe złożone z kobiet przeważnie, około 450 czł. Apostolstwa modlitwy 150 członków. Towarzystwo króla Jana III. Sobieskiego, i J. Ig. Kraszewskiego. Dwa ostatnie są świeckie. Członkowie towarzystw mają własne odznaki, ubiory, godła i chorągwie, w których występują w czasie swych uroczystości. Głównym celem towarzystw jest łączenie się wspólnie celem łatwiejszej pomocy. Gdy członek towarzystwa zachoruje — przez czas choroby, co nocy czuwa przy nim dwu innych, oraz otrzymuje w kwocie 5 dolarów tygodniowo, jak długo leży słaby. W razie śmierci towarzystwo asygnuje 50 dolarów na pogrzeb, a dla pozostałych spadkobierców każdy członek składa na jednorazową zapomogę dolara. W roku 1893 nastąpił podział parafii. Polacy z 13ej wardy za daleko mieli do kościoła i do szkoły. Ilekroć razy był mityng parafialny, zawsze oponowali nowym budowom, chcąc by w ich wardzie coś zrobiono. Udali się wreszcie do Arcybiskupa X. Katzera z prośbą, aby pozwolił im własny pobudować kościół. Arcybiskup przychylił się do tego, i tak wszyscy mieszkający za rzeką Milwaukee odłączyli się od Macierzy swojej Św. Jadwigi — i założyli nową parafię Św. Kazimierza. Stara parafia spłaciła nowo zorganizowanej 6 tysięcy dolarów tytułem odstępnego. Nowa rozwija się pomyślnie i liczba ludności zbliża się już do starej i z czasem ją przewyższy. 12 Na wieść o zbliżającym się w tym roku w dzień Św. Jadwigi srebrnym jubileuszu istnienia parafii, poruszył się zarząd kościelny, by jak najuroczyściej ten obchód urządzić. Pierwszy to bowiem kościół polski w Milwaukee, który podobną uroczystość obchodzi. Sprawiono tedy kielich pamiątkowy wraz z ampułkami, wykonany w Paryżu, na który p. Franciszek Nieżorawski ofiarował 100 dolarów, Towarzystwo Panien 50, resztę zaś zebrano w kościele. Rycerze Św. Kazimierza sprawili srebrne ciborium kosztem 100 doi. Zarząd zaś kościelny wydał niniejszą książeczkę opisową z wizerunkami starego i nowego kościoła oraz plebanii. Wybito 1000 pamiątkowych medali srebrnych i aluminiowych z obrazem Św. Jadwigi po jednej, a z wizerunkiem kościoła po drugiej stronie, z napisem: "Pamiątka 25 letniego jubileuszu kościoła Św. Jadwigi w Milwaukee, Wis., d. 18 października, 1896". - - Najwielebniejszy Arcypasterz X. Fryderyk Ksawery Katzer odprawił uroczystą Mszę pontyfikalną, podczas której X. Jacek Gulski, Radca duchowny i proboszcz od Św. Jacka, wygłosił wzruszające kazanie. Po południu udzielił Arcybiskup Sakramentu Bierzmowania i dziatwie i starszym, a X. Wilhelm Grutza, proboszcz od św. Józefata, prawił stosowną naukę. — Nie potrzeba dodawać, że nie tylko wszyscy polscy kapłani z miasta, ale i Niemcy i Ajrysze brali udział w tejże uroczystości. — Bractwa i towarzystwa kościelne miejscowe i z innych kościołów zebrane -"in corpore" tworzyły straż honorową, w kościele wspaniale zielenią przybranym, w tym dniu, którego pamięć każdemu do końca życia miłą pozostanie, a który zakończył się przedstawieniem amatorskim i zabawą w hali. Na ostatku dla ciekawości czytelnika, chcącego może wiedzieć, jak wzrastała parafia, podajemy następujące daty statystyczne. W roku 1871, t. j. w roku założenia było 4 chrzty. Pierwsze dziecię ochrzczone 19 listopada była to Helena Cecylia Odya. W roku 1893 było chrztów 475. Pierwszy ślub zawarty w roku 1872, 9 stycznia, między Jakubem Czupą i Marią Kulas. Najmniej, bo tylko 6 ślubów, było w roku 1875 najwięcej, bo 75, w roku 1893. Ogółem dotychczas w przeciągu 25cio lecia urodziło się 4898 dzieci, w przecięciu rocznie 196 — związki małżeńskie zawarło 776 par, w przecięciu 31. Obecnie liczba familii wynosi 570, czyli 4217 głów. Pisałem w miesiącu Październiku 1898. X. WŁAD. KONST. MŚCISZ. 13