(uwaga: tekst stanowi roboczą wersję seminaryjną nie do cytowania
Transkrypt
(uwaga: tekst stanowi roboczą wersję seminaryjną nie do cytowania
1 (uwaga: tekst stanowi roboczą wersję seminaryjną nie do cytowania be zgody autora) Lech Witkowski Witolda Gombrowicza lekcja dla zuchwałych: jak nie dać się oszukać formie? Zarys treści: Wstęp: Asekuracje metodologiczne – między recepcją i precepcją; Pytanie; Paradoks pochwały niedojrzałości pisarza; Czym jest dla Gombrowicza twórczość?; Zręby nowej psychologii i socjologii – syndrom sztuczności; Aspekty normatywne – ideał „Polaka wobec świata”. Moje niezgody z Gombrowiczem; Jaką wizję pedagogiki generuje to odczytanie Gombrowicza?; Zamiast zakończenia: Do Europy – boso czy w ostrogach? W dniu, w którym ujawni się cała prawda o tym nauczaniu szkolnym – dzień ten jest jeszcze bardzo odległy – ludzkość znajdzie się w obliczu gigantycznej mistyfikacji i monstrualnego oszustwa. Wyjdzie na jaw wtedy, że nauczyciel ględzi, uczeń nie słucha; że nikt nic nie robi; że uczeń oszukuje, nauczyciel daje się oszukiwać, że gdyby ścisnąć, trzydzieści godzin intensywnej nauki starczyłoby za trzy kwartały obecnej szkoły. Szkoła w obecnej postaci jest znakomitym przygotowaniem ... ale tylko do życia urzędniczego, do biurokratycznego trwonienia czasu i ‘markowania’ roboty. To nauczanie rozwleczone, rozględzone, biurokratyczne, apatyczne jest przeciwieństwem prawdziwej nauki, tej zwięzłej, natężonej i elektryzującej1. Wstęp Poniższe rozważania są ogniwem szerszego programu badawczego autora, podporządkowanego wysiłkowi wydobywania myśli pedagogicznej z rodzimej kultury, dokładniej mówiąc - odtwarzania pedagogiki z twórczości najwybitniejszych przedstawicieli polskiej kultury, niezależnie od tego czy taką intencję deklarowali czy nie, ani bez względu na to, czy tak dotąd są odczytywani. W latach 90-tych w polskiej humanistyce dokonuje się swoisty przełom recepcyjny, który znosi rozmaite alibi na nieobecność wielkich umysłów współczesnej kultury w akademickiej refleksji poszczególnych dyscyplin humanistycznych. Znikają powody cenzuralne, jak i przeszkody jak chociażby niedostępność tłumaczeń, czy brak wydań, służące wcześniej temu, aby pewne postaci nie włączane były w głębokie 1 Por. Witold Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1999, s. 37. 2 przeobrażenia uniwersyteckiej myśli społecznej. Nieobecność lub marginalizacja albo stereotypizacja Gombrowicza w akademickiej humanistyce w Polsce – nie wyłączając pedagogiki - stają się już niedopuszczalne. Wcześniej i niezależnie od niniejszej próby analizowane przeze mnie postaci Leszka Kołakowskiego czy Marii Janion pozwoliły, jak ośmielam się ufać, na uzyskanie obrazu wartego podobnego wysiłku, pouczającego i skłaniającego do nadziei, że taka strategia nie musi być w swoich efektach dla dyskursu akademickiego ani jałowa pedagogicznie, czy powierzchowna intelektualnie, ani tym bardziej skazana na niepowodzenie. Podstawową przesłanką operacji wpisanych w podjęte lektury Gombrowicza okazało się przypuszczenie, weryfikowane w trakcie wielu prób obcowania z dziełem tego formatu, że wiele podpowiedzi można dla pedagogiki otrzymać podstawiając w miejsce obsesyjnych nieraz trosk Gombrowicza o kondycję, misję i wartość działania pisarza, wszystkiego co dotyczyć może pedagoga, wychowawcy. Mamy tu bowiem znacznie szerszy niż się zwykle sądzi i znacznie bardziej uniwersalny (tzn. dający się uniwersalizować) projekt postawy twórczej w kulturze, wobec kultury i jej sfer wzniosłych i wobec przyziemności życia, wobec życia i tego czym jest i może stać się człowiek. Oczywiście, taka zasada lektury Gombrowicza wymaga pewnych wyjaśnień, a nawet asekuracji i od nich wypada rozpocząć. Tu tylko wydobyć warto tę okoliczność, jaka nie mogła umknąć z pola widzenia Gombrowicza, że pomostem między literaturą i pedagogiką jest wszelka działalność ucząca czytelnika polskiego „prawdy” o literaturze, jako części jego dziedzictwa narodowego i tożsamości społecznej oraz prywatnych wyobrażeń, a więc wszelcy „kierownicy duchowi” jak nauczyciele, wychowawcy, krytycy sztuki, ba, sami twórcy mówiący coś o własnej roli. Na tym polu wszelcy „nauczyciele, wychowawcy czy kierownicy duchowi” to „mistrzowie trywializacji”, jak czytamy w pierwszym tomie „Dziennika”2. Jestem bowiem przekonany, że na spuściznę Gombrowicza można patrzeć całkowicie na serio, jako na – oczywiście mający własne idiosynkrazje wpisane w specyfikę jego biografii3 – dającą się uniwersalizować pewną strategię kulturową, na którą zapotrzebowanie w świecie współczesnym, już PO Gombrowiczu wręcz rośnie, a nie maleje i to mimo tego, że zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy. Co więcej, waga takiego czytania Gombrowicza 2 Por. Dziennik tom I, s. 123. Odnotujmy tu tymczasem sugestię do odrębnych ilustracji, że część tych idiosynkrazji wynika z sytuacji orastania przez Gombrowicza efektami działania w jego rozwoju duchowym mechanizmu „tożsamości negatywnej” – znanego za sprawą koncepcji Eriksona. We Wspomnieniach polskich, ale nie tylko powracają akcenty, jak autor czuł się zmuszony do ostentacyjnego, prowokacyjnego opowiadania się za wręcz skrajnym przeciwieństwem tez i norm narzucanych jego myśleniu przez dom i szkołę i że nie miał tu wyoboru jak tylko sięgać do zachowań odeetowych., por. Wspomnienia.... s. 21, 25. 3 3 zdaje się rosnąć wraz z tym, że nie jest on - w swojej percepcji świata i w swoim buncie na dominującą w nim sztuczność, pretensjonalność i niski poziom ducha, także elit - powtórzmy: nie jest on odosobniony, osamotniony. Nawet typowe wśród pochlebców Gombrowicza wychwalanie go za jego rzekomą wyjątkową i niepowtarzalną oryginalność tu bywa bałamutne4. Przeciwnie, jego myślenie i troski współbrzmią doniośle z szeregiem akcentów, które pozwalają widzieć tu wręcz cechy z trudem przebijającego się nowego paradygmatu w humanistyce, reprezentowanego znacznie szerzej i zasługującego na głębokie przemyślenie dla współczesnych działań pedagogicznych każdego zakresu społecznego – szkolnego, politycznego, moralnego, religijnego... Zwłaszcza, że „grzechy” szkoły wobec ideału rozwoju duchowego, suwerenności i twórczości jednostek, pozostają w wielu punktach podobne do tych, jakich doświadczył, jakie opisywał i z jakimi walczył młody i stary Witold. Warto tu odnotować pewien paradoks. A właściwie aż dwa. Gombrowicz jest przecież obecny w szkole, w programie lektur jest Ferdydurke. Wydaje się jednak, że może to być sposobem na spacyfikowanie potencjalnego efektu emancypacyjnego, wytłumienie eksplozywnej siły diagnoz i alternatywy myślowej wpisanej w jego twórczość. Ta bowiem wymaga zupełnie innego czytania, wysiłku, namysłu a przede wszystkim uczciwości. Obraz Gombrowicza z obiegowych wykładni polonistycznych jawi się jako dalsze ogniwo zniechęcania uczniów do autentycznej twórczej niezgody z nauczycielami, szkołą, w trosce o własną osobowość i suwerenność ludzką. Wyrwanie Gombrowicza z monopolu polonistów – tak jak kiedyś podjąłem taką próbę w stosunku do Michała Bachtina - oto jedna z oczywistych dla mnie, choć zapewne paradoksalnych przesłanek podjętego tu wysiłku. I drugi paradoks. Uważany często za szydercę, prześmiewcę, tupeciarza, prowokatora, nihilistę, manipulatora, oryginała (wielkiego albo żałosnego, to już kwestia punktu widzenia krytyka), Gombrowicz zdaje się być jeszcze czymś innym, co zasługuje na wydobycie szczególnie dziś w dobie rozrostu Unii Europejskiej i naszych wysiłków i dylematów akcesyjnych. Otóż twierdzę, że to jeden z naszych najwybitniejszych Europejczyków, którego stosunek do Europy i świata zdaje się być dziś szczególnie pożądany, gdybyśmy umieli z niego czerpać (choć nie bezkrytycznie) wzorzec, czy na nim się uczyć troski o właściwą wielkość Polaka. Tu Gombrowicz nadal pozostaje niedościgły, bijąc na głowę wszystkich naszych euro-sceptyków i euro-entuzjastów, będąc sam finezyjnym eurotykiem, między 4 Jak czytamy choćby w książce Krzystofa Pomiana W kręgu Giedroycia: „Ale zarówno Giedroyc, jak Jeleński byli przekonani, że twórczość Gombrowicza, z jej swoistą tematyką i właściwą jej filozofią jest nowym, wybitnie oryginalnym głosem w lietaturze polskiej i światowej”, por tamże, s. 49. Otóż wartość tej twórczości zdaje mi się polegać na tym, że ta rzekoma swoistość, oryginalność, czy wyjątkowość wpisuje się w pewien trend zasługujący oczywiście na pochweałę, ale nie stanowiący nowym na pustyni czy wołania na puszczy. 4 niemal neurotycznym stosunkiem do naszych wad i słabości a wręcz autoerotycznym stosunkiem do siebie samego. Tyle w tym pułapek ile potencjału twórczego, któremu warto się przyjrzeć nie na klęczkach, ale na serio. Przynajmniej na ile nas na to stać. Przestrzeń na taki wysiłek pozostaje nadal do spenetrowania. Gombrowicz pozostaje wciąż – mimo przyrastajacej masy wznowień, omówień i ambitniejszych opracowań, nawet serii książek w ostatnich latach – jak to wyraził Jan Kott „nie <doczytany>”5. Zwłaszcza, według mnie, przez tych, którzy tu mogą najwięcej skorzystać, mimo uczuleń samego Gombrowicza i mimo jego odcinania się od ich roli i misji – czyli przez pedagogów. Wystarczy przypomnieć jedno z oskarżeń Gombrowicza pod adresem literatury: „współczesna nasza literatura [...] nie potrafiła wykształcić narodu”6. Gombrowicz poszukuje „szans naszych na wypracowanie nowego gatunku Polaka o formie nowoczesnej, zdolnej sprostać teraźniejszości”7. Pamiętajmy, że w grę tu wchodzi ów „kicz nowoczesny” w obszarze także innych zachowań, niż artystyczne. Zwłaszcza, że już Witold Gombrowicz uczulał w Ferdydurke na to, jak żałosne mogą być odruchy „nowoczesnych” rodziców, manifestujących kiczowatą postępowość wychowawczą. Maria Janion ostrzegała za Gombrowiczem przed ‘k i c z o w a t y m h u m a n i z m e m, który w aurze świętej wzniosłości pojawia się wówczas, gdy bezapelacyjnej obronie wartości nie towarzyszy ich uzasadniona krytyka’”8. Co więcej, w istocie miało to dla niej duże znaczenie, skoro przypominała to nie tylko jeden raz, np. czytamy rzecz znamienną - w słynnym Projekcie krytyki fantazmatycznej [1991] - że „Filozoficzna błazenada umożliwiła Gombrowiczowi prawdziwą i konieczną krytykę wartości, gdyż ich bezkrytyczne wyznawstwo tak często prowadzi do k i c z o w a t e g o h u m a n i z m u; stanowiła ona także dla niego warunek zuchwałego pisania o tym, co dolega w myśl jego własnego stwierdzenia; <Estetyka to to, co nie boli, literatura jest tym, co boli>”9. 5 Por. Jan Kott, autobiografia młodego pisarza, [w:] Witold Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1999, ss. 311-316; cyt. ze s. 311. 6 Por. Wspomnienia polskie... op. cit., s. 238. 7 Tamże, s. 176. 8 Podkr. Janion, por. tejże [1991], s. 6. 9 Por.. tamże, s. 188); poatrz także Janion (2000), s. 380. 5 Asekuracje metodologiczne: między recepcją i precepcją Jak w każdym przypadku treści czynionej przedmiotem refleksji czy tylko obróbki intelektualnej staje pytanie jak takiego autora czytać, jak o nim mówić i pisać, jakie intencje mu przypisać wolno, a jakie z tych operacji są niedopuszczalne, albo wręcz zakazane przez samego autora. Przypadek Gombrowicza jest tu o tyle dodatkowo trudny, że na wiele sposobów pozastawiał we własnej twórczości pułapki i miny na każdego, kto by chciał go zbyt oficjalnie, dosłownie, formalnie, a przy tym wzniośle, z zachwytem i rezonersko, potraktować. Nie da się prowadzić tych rozważań nad pożytkiem pedagogicznym z dzieł autora „Ferdydurke” w trybie z pytaniem w tle o to: „Dlaczego Gombrowicz wielkim pedagogiem był?”, albo „Dlaczego Gombrowicz nas wzrusza i zachwyca?”. Takie pytania są już z gruntu zakazane jako kompromitujące pytającego. Żeby więc uzyskać jakieś niebanalne i niekompromitujące odpowiedzi od Gombrowicza, trzeba nauczyć się, czytając go, także go pytać. Trzeba umówić się z twórcą na tolerowaną przez niego postawę badawczą. Sam w końcu podkreślał jak bywał znudzony i zbuntowany na stosunek do tradycji literatury polskiej zdominowany w szkole w odniesieniu do Słowackiego „wiecznym kadzeniem wieszczowi”10. Jednym z kroków w tę stronę okazuje się skojarzenie, że ilekroć Gombrowicz mówi coś przeciw postawom artystów czy pisarzy, to można w tym znaleźć materiał na argumenty przeciw postawie pedagogicznej, dominującej wśród pedagogów, ale z drugiej strony pojawia się pewna strategia zachęty do nowej postawy. Zresztą nie dotyczy to, moim zdaniem samego Gombrowicza, to samo można zobaczyć i u Tomasza Manna i u Eliasa Canettiego. O takich akcentach w postawie pisarzy polskich pisał niedawno Krzysztof Pomian, wskazując na nową misję powieściopisarzy, w kontekście kręgu Giedroycia. Świadczy o tym już choćby tytuł stosownego rozdziału: „Modernizacja polskiej umysłowości: pisarze jako wychowawcy”11. Jednak będę próbował pokazać, że Gombrowicz nie tyle i nie tylko „podważa wdrukowane w umysły Polaków wyobrażenie, jakie mają o sobie”, czy „załatwia tu swoje porachunki z całą historią Polski i samą ideą polskości wypracowaną w XIX wieku i nadal wpajaną przez wychowanie szkolne w latach dwudziestych i trzydziestych”12, ile w istocie buduje nową strategię pozytywną dla nowej idei polskości, która w kontekście europejskim zachowuje swoją szczególną wymowę i aktualność. Pomian wskazuje tu dalej na „dwojaką rewizję przyjętej idei polskości, by 10 Por. W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie, Wędrówki po Argentynie, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1999, s. 21. 11 Por Krzystof Pomian, W kręgu Giedroycia, Wyd. Czytalnik, Warszawa 2000, s. 43. 12 Tamże, uwaga czyniona przez K. Pomiana kontekście „Trans-Atlantyka”. 6 otworzyć ją na świat zewnętrzny i na wolność” – ja bym dodał jeszcze: oraz na własne ograniczenia, sztuczności i śmieszności. Ta rewizja jednak jest w istocie, jak twierdzę, zalążkiem nowego, trudnego i głębokiego projektu kulturowego – nowej filozofii jednostki (człowieka), nowej psychologii zbiorowości (społeczeństwa polskiego) oraz nowej pedagogiki twórczości (stylu życia). Punktem wyjścia jest pytanie o to, co robi pisarz i artysta, taki, jakim Gombrowicz chciał być w przeciwieństwie do tego, co nagminnie pokutuje w postawach niezdolnych wznieść się do tego projektu. Tą kwestią zajmę się za chwilę. Zauważmy jeszcze, że już Artur Sandauer trafnie podkreślał potrzebę skojarzenia twórczości Gombrowicza jako pisarza z jego postawą jako człowieka, charakteryzującą jego ‘styl osobisty’: „Nie jest to bowiem czysty artysta. Przeciwnie, ma ambicje filozofa i kaznodziei, chce nauczać mądrości, być mistrzem młodzieży, tworzyć określony sposób bycia. [...] Niechęć do mądrzenia się, walka o autentyczność – chociażby w głupstwie; przekonanie, że głupstwo, o którym się wie, że jest głupstwem, być nim przestaje; próba leczenia się z wad narodowych – snobizmu – tytułomanii – przez ‘wyżycie’ ich do końca i przez autokompromitację; wszystko to są cechy nieobce i pisarstwu Gombrowicza”13. Trudności metodologiczne do pokonania w takiej prezentacji jak podjęta są przynajmniej dwie, wynikające stąd, że Gombrowicz wprost nie chce być traktowany jako przedmiot analiz filozoficznych, ani jako podmiot intencjonalnie pedagogiczny – już samo to wydaje się stawiać pod znakiem zapytania całe podjęte tu przedsięwzięcie. No bo posłuchajmy najpierw stanowczego zakazu Gombrowicza: „przede wszystkim chcę być artystą. [...] Ale nie chcę być czytany jako artysta, nienawidzę tych zbyt filozoficznych objaśnień mojej twórczości, chcę, żeby ludzie odbierali moje rzeczy jako opowieść, jako historię i pozwalali się przez nią unosić. I chciałbym też, żeby tak samo o mnie pisali krytycy – żadnych filozoficznych wyciągów, żadnego niemożliwego oddawania toku opowiadania, lecz twórcza próba sił z autorem”14. Na końcu, widać jednak, że w tym odcięciu od „zbyt filozoficznych” objaśnień czy wyciągów, światełko w tunelu jest, pozostaje bowiem zaproszenie do – jak to wyraził – twórczej próby sił z autorem. Wystarczy uniknąć przesady. No więc tego się trzymajmy. Zwłaszcza, że kilka razy przynajmniej powraca u Gombrowicz motyw zachęty dla czytelnika, żeby go poważnie potraktować: 13 Por. Artur Sandauer, Liryka i logika,. Wybór pism krytycznych, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1971, s. 155. 14 Eseje (?), str. 343. 7 „Spróbujcie, sondujcie mnie tam, gdzie jestem najgłębszy, wytrzymam tę próbę. Słowo honoru”.15 Nie koniec zresztą na tym. W innym miejscu Gombrowicz pisze jak jest możliwe „uczenie się” w związku z jego twórczością, jaką wizję perswazji edukacyjnej czy intencji pedagogicznej można mu przypisać. Oto bowiem w liście do Marii Paczkowskiej z września 1968 roku komentuje jej stosunek do „Dziennika” i sztuki „Operetka”, pisząc o sobie w trzeciej osobie: „Dlaczego z G. robisz Nauczyciela? Jego sztuka jest wyładowaniem – zabawą – grą – rozkoszą – jak mało która. Dlaczego chcesz, żeby to był wykład jakiś? Każde zdanie Jego dziennika ma swoją konkretną, prywatną rację, służy Jego życiu. Dlaczego czytasz to, jak księże kazanie? Wszystko, co On prawi – o formie, niedojrzałości, Polakach, etc. – powiedziane zostało bo Jemu było potrzebne, Jego własnemu kształtowaniu. On nie z tych co uczą. On co najwyżej pozwala żeby na Nim się uczono. Dlatego jego prawdy pomieszane z małostkami i niech każdy wybiera co chce. Nic nigdy nie pojmiesz, jeśli nie zrozumiesz, że on Swojego pilnuje, nie cudzego. Że On swoje robi. Że na żadnego Nauczyciela,a ni fabrykanta Wielkości nigdy się nie godził. Że nie jest dostawcą. Że jest jedynie FAKTEM i to FAKTEM DOKONANYM”16. Dlaczego ten fragment jest ważny dla mnie? Świadczy on bowiem o bliskiej mi strategii dydaktycznej, polegającej na tym, że twórczy, wartościowy efekt pedagogiczny, jeśli już o nim mamy mówić „co najwyżej” musi polegać na tym żeby inni uczyli się według własnych możliwości odbioru NA twórcy jako fakcie, wyrażającym się tym, co dla niego SAMEGO jest ważne. Wśród świadectw dotyczących odbioru postawy Gombrowicza, które można traktować jak prowizoryczny budulec do tworzenia dla siebie zrębów nowej racjonalności, mądrości i wrażliwości pedagogicznej są i takie jak Rity Gonbrowicz, która pisząc o stosunku Witolda do ludzi zauważa: „Lubił wystawiać ich na próby. [...] Nie znosił uległości ani respektu. Zachęcał do stawiania oporu”. Życie z nim było ciągłym wezwaniem do wyrażania samego siebie, potwierdzania się, uściślenia, dookreślenia. [...] Nie osądzał. Nie potępiał”17. Jak to zostało już metodologicznie pokazane przez Tomasza Komendzińskiego, obiektywizacja efektów własnego odbioru jakiejś koncepcji musi polegać na próbie umieszczenia jej, z jednej strony w horyzoncie recepcji, czyli tego jak autor jest do tej pory odczytywany, dodam – jakie strategie i warinaty odczytywania sam dopuszczał a jakie 15 Eseje, s. 298. Por. Rita Gombrowicz, Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963-1969, Literackie, Kraków, 2002, s. 377. 16 Wydawnictwo 8 zakazywał, ale także co można powiedzieć o przestrzeni precepcji, czyli tego z czego sam korzystał do czego się odwoływał, na czym i w jaki sposób sam się uczył. Dlatego kapitalne są świadectwa, z jednej strony takie jak to, że „Sartre był rodzajem katalizatora dla jego własnych myśli. Kiedy mówił o Sartrze, filozofii, niesłychanie się zapalał”18 – przy czym należy pamiętać, że równocześnie „Gombrowicz był bezlitosny dla intelektualistów”, nie tylko francuskich zresztą19. W Dzienniku spotykamy wyznania samego Gombrowicza, jak to kontakt z myślą Sartre’a robił na nim wstrząsające wrażenie. Generowanie postawy, gdzie treści odbierane stają się katalizatorem własnego myślenia, i troską by być takim katalizatorem wobec innych, no nie tylko troska o inną niż zwykle „estetykę edukacyjną”, ale także etykę perswazji kulturowej i relacji twórczej. Pytanie Pytanie kluczowe dla tych rozważań zawarte jest w formule: czy da się dyskurs Gombrowicza sproblematyzować w sposób istotny pedagogicznie, nie dokonując gwałtu na nim? Mówiąc inaczej, czy jego strategia narracyjna niesie ze sobą pomysły na poważną (mądrą, znaczącą, twórczą) wizję oddziaływania nie tylko za pośrednictwem aktu czytania jego twórczości, ale zarazem będącą swoiście rozwiniętą koncepcją perswazji kulturowej, mającej ambicje wychowawcze, na miarę aktualnych (czyli już od prawie 40 lat po śmierci i w niemal już okrągłe 100 lat od jego urodzin) dylematów humanistycznych. Pytanie to nie oznacza jedynie ani przede wszystkim próby znalezienia takiej perspektywy lektury, z której będzie wynikało, że autor „Ferdydurke” w swoich rozważaniach wszedł na pole relewantne pedagogicznie i że jego uwagi można stosować, odnosić znacząco do sytuacji kwalifikowanych typowo jako wychowawcze czy edukacyjne. W końcu już obiegowe skojarzenia z tym klasycznym punktem lektur szkolnych niesie obiegową informację, że mamy tu do czynienia z ostrą satyrą na szkołę. Pytanie jest zgoła poważniejsze, przynajmniej w zamyśle je stawiającego. Chodzi bowiem o to, czy wraz z postulowanym tu „pedagogicznym” odczytywaniem Gombrowicza nie da się przypadkiem uzyskać zarysu programu czy elementów strategii myślowej, w takiej postaci, która razem pozwoli na sporządzenie listy miejsc do podjęcia, kategorii niosących nowe, a przynajmniej ciągle jeszcze marginalizowane i nie wchodzące w obieg świadomości ani dyskursu akademickiego, wątki badawcze. Zatem pytanie wyjściowe to pytanie o to czy 17 Tamże, s. 342-343. Tamże s. 308; świadectwo formułuje Georges Chariaire. 19 Tamże, s. 309. 18 9 przy pomocy Gombrowicza da się zaprojektować nowe pole dociekań pedagogicznych w powiązaniu z nowym nastawieniem badawczym i perswazyjnym. Jak można się domyślić, teza wiodąca tych rozważań polega na udzieleniu pozytywnej odpowiedzi na tak postawione pytanie20. Odpowiedź ta nie jest efektem postawy rekonstruującej hierarchicznie główne idee czy jakiś ich system, nawet nie wiem, czy byłoby to możliwe. Przyjęte tu podejście wynika z wysiłku penetrowania poszczególnych fragmentów bogatego pola twórczości Gombrowicza i jego tekstów, zwłaszcza „Dzienników”, dla zarejestrowania subiektywnie życiodajnych miejsc, dających paradoksalne ożywcze impulsy, zaskakujące inspiracje, ogniskujących napięcia. Jednym słowem, są one wynikiem poszukiwania eksplozji intelektualnych, rozsadzających tradycyjne nastawienia, a zarazem budujących niebanalną alternatywę myślową i praktyczną postawy perswazyjnej. Musi się to dokonywać poprzez wybrane fragmenty, części, świadomie lub doraźnie, spontanicznie wypreparowane z narracji Gombrowiczowskiej, czego zresztą on sam był świadom, jak wynika z rozdziałów metanarracyjnych z „Ferdydurke”. Nie darmo Artur Sandauer przypisywał mu swoistą „filozofię części”. Od pewnego czasu staram się upominać o lekturę „pedagogiczną” tekstów nie zorientowanych ani na taki odbiór, ani tak nie odbieranych. Wyczytywano już w nim idee filozoficzne, psychologiczne i socjologiczne, zawsze jako takie, a zainteresowanie pedagogiczne zawsze gdzieś pozostawało w cieniu. W wielu książkach i artykułach poświęconych Gombrowiczowi z trudem można takie podpowiedzi wyłapywać, a nawet wypada odnosić się do tych sugestii często nieufnie i polemicznie. Punktem pośrednim przyjętego tu podejścia jest uwypuklenie paradoksalne sensu samego „pytania pedagogicznego”, o czym pisałem w studium poświęconym Suchodolskiemu. Nie wystarczą tu omówienia fabuły czy dynamiki tekstu, jak to się zdarza w zaawansowanych nawet opracowaniach polonistycznych. Trzeba znaleźć sposób na uwypuklenie doniosłej obecnie problematyki, w którą nawet najwcześniejsze dokonania Gombrowicza, te przedwojenne, jak „Ferdydurke” z 1937 roku, wpisują się w sposób nadal nowatorski dla myśli pedagogicznej, czy szerzej humanistycznej o tym nachyleniu, na 20 Odpryskiem tej odpowiedzi jest w szczególności podteza, że personalistyczne uwrażlwienie części polskiej pedagogiki pokutuje niezdolnością do włączenia w swoje nastawienie wysiłku Gombrowicza, służącego tu porzuceniu naiwności, sentymentalizmów i w konsekwencji przeciwdziałającego sztucznej i pozornej zarazem powadze wpisanej w obiegowe pochwały osoby ludzkiej. Wygląda na to, że część ujęć personalizmu pedagogicznego w Polsce jest ciągle ... przedgombrowiczowska. Uwagę taką formułowałem już w kontekście rozważań jednej z ostatnich książek o pedagogice personalistycznej. 10 początku XXI wieku. Jest tak z całą pewnością z problematycznością ideału nowoczesności. Diagnozy mielizn i pułapek wpisanych w stylizowanie postaw na nowoczesne to jeden z nadal kapitalnych wątków, gdzie krytyki nowoczesności wcale nie wolno kojarzyć z rzekomym rozpasanie postmodernistycznym. Paradoks pochwały niedojrzałości pisarza Lektura pedagogiczna, nie może zwłaszcza przejść obojętnie wobec najbardziej chyba doniosłego i najłatwiej nieporozumienia niosącego akcentu pochwalnego pod adresem niedojrzałości. Przecież dajemy „świadectwa dojrzałości” w szkole, i chcemy do dojrzałości przygotowywać, a tu okazuje się, że sam pedagog (analogicznie do sytuacji pisarza) nie ma prawa przypisywać sobie dojrzałości. Kto przez to ucho igielne rozważań Gombrowicza nie przebrnie, nie ma szans na jego poważne potraktowanie już w żadnym istotnym punkcie. Punktem wyjścia, jest dla mnie teza normatywna, która głosi, że prawdziwym człowiekim kultury może być tylko ten, kto ma dojmujące poczucie wydziedziczenia z kultury, poczucie niedorastania do kultury, stan więc ducha którego nie ukrywa, ale z którym usiłuje jakoś żyć, a jednocześnie się zmagać. Takich formuł mamy w kulture więcej, Kołakowski otwierał swój „Horror metaphysicus” znamiennym zdaniem21: „Filozof współczesny, który nigdy nie miał poczucia, że jest szarlatanem, to umysł tak płytki, że dzieła jego nie są pewnie warte czytania” Z kolei ostrzegawczą formułę wysnuł także dla siebie i swojej wizji powinności pisarza Canetti w „Sumieniu słów”, dobitnie stwierdzając22. „dziś nikt, kto nie wątpi poważnie w swoje prawo do bycia pisarzem nie jest nim”. Paradoksalnie rzecz biorąc, uwaga sugerująca, że Gombrowicz nie jest tu odosobiony ma podnieść rangę jego podejścia i zedrzeć z niego nimb wyjątkowości. Jego powaga wcale nie wymaga podkreślania jego unikatowości, a wręcz przeciwnie – i to wbrew pochlebcom i antagonistom razem wziętym - wynika stąd, że sytuuje się w trudnym niewdzięcznym i paradoksalnym nurcie humanistyki, ciągle wekslowanym przez krytyków niedorastających mu do pięt na margines błazenady i prowokacji, a przez bałwochwalców pomijanym lub 21 Por. Leszek Kołakowski, Horror metaphysicus, Wyd. Res Publica,, Warszawa 1990, s. 7. 11 lekceważonym, bo psuje im obraz oryginalności, unikatowości, pozbawiając przyjemności uwznioślania. Tymczasem to myślenie Gombrowicza nie jest i nie może być sytuowane ani na śmietniku ani na świeczniku, zatem ani na cmentarzu, ani na ołtarzu. Tu jest on po prostu i najzwyczajniej w świecie maksymalnie nowoczesnym humanistą i twórczym umysłem, ni mniej ni więcej. Pisarz, postulowany przez Gombrowicza zna swą niedojrzałość, przez co potrafi nad nią pracować, nie wywyższa się, ani nie przypisuje wyjątkowych mocy i tytułów moralnych. Krytykując aspirujących do rangi „Artystów”, Gombrowicz czyni uwagi, które aż się proszą aby znalazły się u podstaw samorozumienia jakości roszczeń typowego pedagoga (potwierdza się tu moja zasada przyjętej lektury, podstawiająca termin pedagog pod kategorię pisarz, a wychowanie pod termin pisanie): „czas już, abyście przestali mieć się za wyższe istoty, które mogą kogokolwiek pouczać, oświecać, prowadzić, uwzniaślać oraz umoralniać. Któż wam zagwarantował tę wyższość? Gdzie jest powiedziane, że już należycie do wyższej sfery? Któż to mianował was arystokracją? Kto wam dał patent na Dojrzałość? O nie, ten pisarz, o którym mówię, nie będzie oddawał się pisaniu dlatego, że uważa się za dojrzałego, lecz właśnie ponieważ zna swą niedojrzałość i wie, że nie posiadł formy i że jest tym, kto się wspina, ale nie wylazł jeszcze, i tym, kto się robi, ale jeszcze się nie zrobił”23. W grę także wchodzi wizja dynamiki rozwojowej zdolności i możliwości twórczych jako dającej szanse ponownych narodzin – wyrastając w własnej niedoskonałości kolejnym zderzeniem z własnymi nieudolnościami i własną głupotą być może stworzyłem sytuację, która „kształtuje mnie i urabia, stwarza jak gdyby na nowo, i oto jestem jeszcze raz na nowo urodzony”24. W szczególności w powiązaniu z wcześniejszymi rozważaniami Gombrowicza dotyczącymi ograniczonego charakteru relacji czytelnika do tekstu wynika, że każda próba penetracji kultury musi być aż podwójnie cząstkowa, cząstki pola penetrowanego dotycząc, to po pierwsze, i cząstką niezbędnych do tego kompetencji się posługując, to po drugie. Ośmieszenie jednocześnie roszczeń Anality i Syntetologa w „Ferdydurke” jest tego tylko szczątkowym wyrazem. Na pytanie co ma idealnie robić pisarz, Gombrowicz odpowiada wielokrotnie. Podkreślmy, że w strategii intepretacyjnej tu przyjmowanej, każda taka wypowiedź daje się prawomocnie ekstrapolować na projekt nowej postawy pedagogicznej, i roli pisarza-pedagoga 22 Por. Elias Canetti, Sumienie słów,.Eseje, tłum. Maria Przybyłowska, Irena Krońska, Wyd. Literackie Kraków, 1999, s. 313. 23 (Ferdydurke, s. 80 ważny cytat). 12 w kulturze, nawet jeśli słowa rola, a tym bardziej misja używać nie chce. Zresztą Gombrowicz kategorycznie stwierdza, że pisarz to nie zawód, a nawet „zamiast mówić <pisarz> powinno się mówić może <osobowość>”25. Po pierwsze zatem, ważne staje się takie oto sformułowanie Gombrowicza, pokazujące, że warunkiem kształtowania innych staje się troska o samokształcenie: „Prawdziwa praca pisarza to praca wewnętrzna w celu ukształtowania swego wnętrza”26. Po drugie, mamy tu do podjęcia kluczowe zadanie: „celem pisarz musi być poruszanie 27 ludzi” , ale wymaga to skojarzenia z pewną, podstawową przesłanką tej intencji i jej komplikacją< tą mianowicie, iż „Pisarze sprzed pół wieku poszukiwali autentyczności, pisarz współczesny musi być świadom, że nigdy nie będzie autentyczny. Musi wiedzieć, że uprawia grę z tym, co mówi, że sam siebie kształtuje, narzuca sobie jakieś rzeczy, deformuje się. Nigdy nie może być szczery. W tym świecie szczerość jest niemożliwa”28. Idea poruszania ludzi i bycia wręcz „strażnikiem przemiany” duchowej w innych powraca, jak wiadomo w podejściu Manna i Canettiego29, a zatem potwierdza, się moje przypuszczenie, że mamy tu pewien akcent paradygmatyczny, wzorcowy dla pewnego nurtu humanistyki współczesnej, wrażliwego na nowy typ oddziaływania kulturowego na człowieka, nie będący zarazem uzurpacją wobec jego egzystencjalnej niezawisłości. W tle pozostaje kolasalny wymóg wobec pisarzy aby byli osobowościami (stąd pytanie zaraz – jaką psychologię trzeba tu założyć, do czego zaraz przejdę). Ten wymóg bowiem wyraża taka chociażby uwaga Gombrowicza: „Literatura jest sprawą osobowości, powiedziałbym nawet, że nie jest to kwestia talentu, ale przede wszystkim osobowości. Dlatego tylko osoby naprawdę nią obdarzone są w stanie tworzyć autentyczną literaturę. Cała reszta nie jest nic warta. Pisarz drugorzędny, krytyk, krótko mówiąc – autor drugiej kategorii, nie ma dla sztuki żadnej wartości”30. 24 Tamże, s. 80 Eseje (?) s. 464. 26 Tamże, s. 465. 27 tamże s. 295. 28 Tamże, s. 357. 29 Formuła „strażnika przemiany”, przejętego „darem przemiany”, działającego na rzecz własnej „przmiany wewnętrznej” oraz przemiany czytelnika daje o sobie wieloktornie znać w zasadniczym dla takiego odczytania tego tropu u Gombrowicza tekście Eliasa Canettiego „Zawód pisarza” w tomie tegoż: Sumienie słów. Eseje, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, ss. 312-324. 30 Eseje? S. 410-411. 25 13 Widać jakie trzęsienie ziemi by wywołała ta logika myślenia, gdyby ją odnieść do świata wychowania. Wystarczy słow „pisanie” zastąpić słowem „wychowanie”, a piszarz skojarzyć z pedagogiem, a wstrząs będzie czytelny w takim oto zdaniu, z innego miejsca: „Pisanie nie jest więc zawodem. Do pisania niezbędna jest osobowość i wyższy stopień ducha [...] Pisarz nie może nigdy zagwarantować, że nie okaże się głupi. Nie jest on istotą wyższą, jest tylko istotą, która pragnie być wyższą, jest kandydatem do wyższości [...] wszelka tendencja do podkreślania roli społecznej pisarza skazana jest na śmieszność”31. Uwaga ta wiąże się u Gombrowicza, jak sądzę, z przekonaniem, że kluczem do wizji sztuki jest traktowanie jej jako opartej de facto na „prywatnej konwersacji” między twórcą i odbiorcą, jako osobami, osobowościami, mającą szansę powodzenia, jeśli zorientowaną na „wyższy stopień ducha”, jak wyżej pisał. Co to ma jednak oznaczać? Żeby na to pytanie odpowiedzieć trzeba najpierw postawić pytanie inne, mianowicie o to, czym dla Gombrowicza jest twórczość. Bowiem jest jasne, że - nieufny wobec roszczeń teorii naukowych - nie mógłby działać po prostu wybierając sobie, albo popadając w którąś z koncepcji akademickich. Wszystko, co wiedział o życiu, wiedział z własnego życia i własnej twórczości, poddanych bolesnym próbom refleksji, zdzierającej zasłony iluzji i naiwności, i to często aż do bólu. Gombrowicz w zderzeniu z kiczem Omawiając „Gombrowicza romans z kiczem” Jerzy Jarzębski (1997) w znakomitym szkicu zwraca uwagę na trudność oddzielania się od świata, który podlega parodii. „<Kiczowi przedstawionemu> - z pewnego dystansu - coraz częściej towarzyszy więc u Gombrowicza kicz usadowiony w samym utworze; w jego formie artystycznej, w opowieści narratora” (s. 58). Zdaniem krytyka daje tu o sobie znać uwypuklony świadomie choć bez możliwości przezwyciężenia przez autora Ferdydurke „przymusowy charakter kiczu - jego ambiwalencja (bo z jednej strony wszak zaspokaja marzenia, wytwarza pomiędzy ludźmi obszar porozumienia i zgody co do wartości, z drugiej żąda absolutnego posłuszeństwa wobec konwencji” (s. 59). Diagnoza Jarzębskiego jest tu dosadna: u Gombrowicza „daje znać o sobie swoista ambiwalencja: kicz w Ferdydurke został wyśmiany, ale nie rozbrojony, autor książki nie może bowiem w pełni się do niego zdystansować” (s. 60). Nie zmienia to, rzecz jasna wagi 31 Tamże, s. 128-129. 14 obnażenia przez autora - poprzez „kicz przedstawiony” - „groźnej siły stereotypu”, który uczestniczy w pedagogicznym spajaniu jednostek i społeczeństwa. W tym ujęciu „Na kiczu opiera się zatem cała [przedstawiona] społeczna pedagogika - i w tym kontekście nie jest istotne, jakie są walory rzeczywiste osób czy tekstów, jakimi posługują się pedagodzy, aby wytworzyć poczucie wspólnoty. Ważny jest użytek, jaki się z nich robi: Kopernik, Chopin, Mickiewicz czy Słowacki, obróceni przez szkołę w marne lekarstwo na polskie kompleksy niższości, nie wyrastają już ponad poziom Karola Maya, który także - jak wiadomo - literaturą kompensował sobie braki własnej postury czy społecznej sytuacji” (s. 60). Niezwykle interesujące i pouczające - i warte przytoczenia w całości - spostrzeżenia poczynił, wykorzystując kategorię kiczu, Michał Głowiński [1997], w dyskusji stosunku Gombrowicza i Brzozowskiego do dzieła Sienkiewicza. Kluczowe miejsce dla diagnozy kiczowatości stanowi, jak się okazuje „konformizm wobec oczekiwań przeciętności”, przypisany autorowi trylogii. „Nie posługują się oni kategorią kiczu, trudno jednak nie stwierdzić, że z wywodów obydwu wynika, iż twórczość Sienkiewicza jest właśnie domeną kiczu. Oczywiście, przy pewnym jego rozumieniu. Kicz nie jest bowiem p r o s t y m [podkr. LW] odpowiednikiem szmiry, sztampy, tandety czy artystycznej nieudolności. Przeciwnie, może być twórczością na wysoki połysk, efektowną, świetnie zrobioną, odpowiadającą wszelkim regułom sztuki. Dzieła Sienkiewicza są znakomite i mają wszelkie dane, by podobać się szerokiej publiczności. Ale w swych pięknościach stanowią właśnie kicz, bo nie wykraczają poza to, co aprobowane, od dawna gotowe, dane, poza to, co odpowiada potocznym kryteriom piękna, stosowności, poziomu. Ten kicz jest na świetnym poziomie, ale też obaj stosują wobec niego kategorie najwyższe. Ale dzieje się tak również dlatego, że rozrachunki z twórczością Sienkiewicza nie są dla Brzozowskiego i Gombrowicza rozrachunkami tylko z nią. Są rozrachunkami powtórzmy - z polską kulturą, zasadniczą o niej dyskusją, programową krytyką tego, co autorom wydaje się tradycjonalne, przeciętne, fałszywe. Krytyka kiczu Sienkiewiczowskiego równa się bowiem w tych ujęciach krytyką kiczu narodowego, czy - jeśli kto woli - kiczu polskiego” (s. 60-61). Zdaje się więc, że historycznie uwarunkowane sentymentalne „zapotrzebowanie na kicz” przypisane naszej zbiorowości narodowej, które znajduje zaspokojenie w sztuce literackiej Sienkiewicza, przenosi środek ciężkości krytyk w istocie poza obręb przedstawienia w sferę samej rzeczywistości społecznej, niezdolnej do dystansu wobec własnej mitologii i gloryfikowania słabości. Kiczowate jest rozczulanie się nad sobą i pragnienie przeglądania się w lustrze wyłącznie upiększającym, a już bez tolerancji dla lustra krzywego. Skoro już wyżej zajmuje nas odniesienie Gombrowicza do kiczu, to aż prosi się aby wskazać także w tym kontekście na ślad stosunku surrealistów do kiczu; warto więc 15 przywołać sugestię Erazma Kuźmy [1994], piszącego nie tylko w tym kontekście o zjawisku fascynacji kiczem: „Surrealiści w swych manifestach pisali, że szukają przeżycia cudowności, a zdarzać się ono może, twierdzili, raczej przy odbieraniu sztuki prymitywnej, jarmarcznej, popularnej, kiczowatej - niż sztuki klasycznej, intelektualnej, racjonalnej. Ta fascynacja kiczem, tandetą przetrwała u nas do końca dwudziestolecia, o czym świadczy twórczość Schulza czy Gombrowicza ...” (s. 158). Wreszcie - i to wydaje się chyba najbardziej zasadnicze, a tu uwagę tę zawdzięczamy Zygmuntowi Kałużyńskiemu [1996] - nie tylko u Gombrowicza mamy uwypuklony i wzięty w obronę kulturowo doniosły mechanizm rozładowania ludzkich instynktów, żywiołów, namiętności, marzeń i rozsadzania kanonów, konwencji, nawet jeśli zaraz do głosu dochodzą ustanawiane na ich miejsce nowe rozwiązania estetyczne, powodujące to, że residuum kiczu będzie nam stale towarzyszyć w każdej praktyce społecznej, panując nad nami tylko w stopniu w jakim nie będziemy temu wyzwaniu próbowali stawiać czoła z czujnością by nie wpadać w pułapkę, której istnienie sami rozeznajemy. W grę więc wchodzi w szczególności rozterka rozwarstwienia, polegająca na wstydliwym ukrywaniu przez człowieka swego rozmarzenia i nostalgii za baśniowym wręcz spełnieniem szczęścia, w obliczu wyuczonego odruchu obronnego, maskującego kiczowatość naszej ‘przestrzeni duszy’, i skłonności do grania rozumności bez rozdwojenia jaźni. Daje bowiem o sobie znać, podkreślmy - jak to analizuje Jerzy Jarzębski (1996) u Gombrowicza – „kicz rozwarstwiony: bądź jaskrawy, łatwo uświadamiany jako taki i spychany w najściślej prywatne residua psychiki, bądź akceptowany wskutek przyzwolenia węższej lub szerszej społecznej grupy, czasem natomiast oficjalny, przedzierzgnięty w rytuał„ (s. 61). Czym jest dla Gombrowicza twórczość? Spotykamy na szczęście szereg odpowiedzi Gombrowicza no to pytanie, zwłaszcza że udzielając swojej wykładni, zwykle podkreśla jak bardzo zrywa ona i kłóci się z tym co za twórczość uchodzi obiegowo w postawach „belferskich”. To tylko dla takich mistrzów trywializacji, jak pisze, „twórczość nie jest grą sił, nie dających się w pełni skontrolować, wybuchem energii, pracą stwarzającego się ducha” (I; 123). Dwa wątki przynajmniej zasługują tu na dodatkowe omówienie: raz stosunek Gombrowicza do lektur jego własnych prac, jako w istocie rezerwuaru impulsów wzbogacających jego samowiedzę, a po drugie, choć to bardziej fundamentalne, to wskazanie na niego na swoistą inwazyjną strategię nabywania samowiedzy, z których na jednym 16 biegunie mamy zwykłą agresję, natomiast na drugim spotykamy kwintesencję aktu twórczego: Najpierw uderzę, a potem dowiem się czegoś o sobie”. Zręby nowej psychologii i socjologii – syndrom sztuczności Wydaje mi się, że podstawową zasadą leżącą u podstaw Gombrowiczowskiej antropologii jest idea „wieczystego niedorozwoju ludzkiego”32. Drugą zasadę stanowi idea podwójnego „imperatywu formy”. Syntezę obu idei stanowi według mnie swoista przewrotna idea tragiczno-ironicznej dojrzałości człowieka, głosząca, że szczytem dojrzałości jest dążenie do coraz wyższej formy dojrzałości, która w związku z tym musi być świadomością niedojrzałości i dobrowolnym przystaniem na ten stan jako nieprzekraczalny choć dający się przemieszczać, oczyszczać. Dojrzewamy, dorastamy w duchu „niedorozwoju:”, tj. poczucia nie-do-rozwoju pełnego, a nieustanną dynamiką wysiłku „stwarzającego się ducha” (I; 123). Mocny akcent pobratymstwa duchowego spotykamy u Gombrowicza w kontekście jego doświadczenia z lekturami Sartre’a. Widząc u tego ostatniego „ujęcie człowieka jako rzeczy rozdzielonej psutką na dwoje”, a jednocześnie lokowania świadomości swoiście „na zewnątrz mnie”, Gombrowicz napisał, nawiązując do swojej wizji człowieka z Ferdydurke, poprzedzającej rozprawę Sartre’a: „Gdy wyczytałem to w rozprawie Byt i nicość, wydałem okrzyk radości, gdyż jest to dokładnie koncepcja człowieka, który tworzy formę i który nie może być naprawdę autentyczny”33. Nie darmo też, wprowadzając do swoich Wspomnień polskich Gombrowicz wyznaje: „ <Człowiek człowieka stwarza> - to był mój punkt wyjściowy w psychologii”34. Gombrowicz, jeśli mu miejscami zaufamy (choć cała trudność polega w czytaniu go na wyborze tych miejsc na własne ryzyko) daje według mnie bardzo wnikliwy i przekonujący, wcale nie nonszalancki obraz swojej trudności, przewodnik po niej i klucz do pełniejszych interpretacji jego strategii intelektualnej. Takim miejscem jest choćby według mnie takie sformułowanie: „myśl o sztuczności formy klasy wyższej miała stać się jednym z punktów wyjściowych mojej pracy pisarskiej”35. 32 Eseje, s. 527. Eseje?, s. 87 34 tegoż, Wspomnienia polskie, Wędrówki po Argentynie, Wydawnictwo Literackie Kraków, 1999, s. 8. 35 Wspomnienia.... op. cit. s. 29. 33 17 Dopełnia ono całą sekwencję rozważań, odtwarzających przejęcie się Gombrowicza deformacyjnym charakterem interakcji społecznych w realiach funkcjonowania jego środowiska rodzinnego i towarzyskiego. Przejęło go swoiste dominujące, choć nie nazywane tak zafałszowanie komunikacji społecznej i jej reguł gry (sztuczne formy, sztuczne potrzeby elity, zamiast prostoty i szczerości, spotkanych, jak pisał, nawet u analfabetów): „nie mogłem zrozumieć, jak to się dzieje, że kultura, wykształcenie, wychowanie, fałszują człowieka...”36. Gombrowicz pokazuje, jak stopniowo odkrywa, że wiedza, perspektywa szkolnego pokazywania świata, z naszymi lokalnymi sentymentalizmami, narodowymi, światopoglądowymi przesądzeniami, czy urazami historycznymi, może stać się – jak to celnie nazwał: „parawanem zasłaniającym świat”37. Przez to efektem wykształcenia szkolnego, także oddziaływania „patriotycznego” może być, jak mówił tuż obok „zupełne spaczenie perspektywy na całą kulturę światową”38. W moim języku, przyswajającym sugestie Milana Kundery oznacza to sugestię, że w praktyce edukacyjnej, bywamy zdominowani mechanizmem socjalizacji, jako „wiru redukcji kulturowej danego miejsca”, jak to czytamy w Sztuce powieści. . Aspekty normatywne postawy Gombrowicza – ideał „Polaka w skali świata” Wspominając swoje przeżycia z wizyty na Wawelu i rozważając jaką miarą mierzyć te święte dla patriotyzmu narodowego sarkofagi – lokalną polską, czy europejską a może światową Gombrowicz zadawał sobie pytanie-ostry dylemat, o kluczowym znaczeniu dla aspektu normatywnego jego rozważań39 o tożsamości narodowej i naszych szansach w Europie: „Czy więc miałem zapomnieć tutaj o świecie i zamknąć się w mojej polskości? Czy też właśnie tutaj obowiązkiem moim było stać się Polakiem w skali światowej, wyczuwającym obecność świata”40. Stosunek do świata staje się tu zawsze kluczowy: „konfrontacja Polaków ze światem to jedno z najważniejszych naszych zadań dzisiejszych” pisał w Wędrówkach po 36 Tamże, s. 28. Wspomnienia, p. cit., s. 31. 38 Tamże, s. 30. 39 Tamże, s. 233. 40 Tamże, s. 164. 37 18 Argentynie41. Gombrowicz doskonale o tym pamięta, gdy analizuje słabości postaw spotykanych w Argentynie. „Co gubi sztukę argentyńską, do właśnie owa żądza wykazania się przed światem, dorównania. Naczelnym kłopotem tych artystów nie jest wypowiedzenie własnych bólów czy pasji, odkrywanie prawd, kształtowanie życia, ale to tylko żeby napisać powieść <na poziomie europejskim> i stać się znanym w Paryżu”. Wspominając swoje doświadczenia paryskie Gombrowicz opisuje swoją strategię odnajdywania czterech aż aspektów relacji „ja”-Paryż: siebie w Paryżu (jak się odnaleźć i poczuć), siebie dla Paryża (jak z siebie coś Paryżowi dać wartościowego dla niego) i Paryża dla siebie (jak coś z Paryża wziąćwartościowego dla siebie), a z czasem i Paryża w sobie (jak stać się kimś innym dzięki i na przekór, wbrew Paryżowi, ale także niezależnie, choć utwierdzając się w sobie), jak między innymi świadczy jego stosunek do Sartre’a. Wspominając jak boleśnie i buntowniczo odbierał ostentacyjny snobizm paryski, podtrzymywany przez rzesze turystów, pisał: „Musiałem, jako Polak, jako reprezentant słabszej kultury bronić swojej suwerenności – nie mogłem pozwolić aby Paryż mnie zmógł i spostrzegłem, w trakcie tych walk, że to co mi przeszkadzało dotąd cieszyć się Paryżem, wykorzystywać Paryż, to było właśnie to: konieczność utrzymania niezależności, godności i dumy, lęk aby nie stać się uczniem, naśladowcą, akolitą, podziwiaczem, gapiem”42. Jak wiadomo, rozwiązanie Gombrowicza dotyczące dylematu jak sobie poradzić z pychą paryską (nie chcąc jej naśladować trzeba się wobec niej zbuntować, ale aby się zbuntować trzeba jej umieć coś wartościowego przeciwstawić, ale to jest niemożliwe, bo nie jest się na jej poziomie, którego nie chce się naśladować) jest kwintesencją jego postawy twórczej; przedstawiał to rozwiązanie, związane z odwagą odrzucania blagi, młodym argentyńczykom przytłoczonym kulturalnie europejskością: „jeżeli nie możecie się wykazać dojrzałością na miarę paryską, spróbujcie wykazać, że Paryż jest niedojrzały, jak wy”43. Oczywiście Gombrowicz wie, że to wymaga walki z własnymi słabościami, a przede wszystkim umiejętności zdiagnozowania ich, by móc się z nich wyzwalać. Polacy w Paryżu bardzo mu się nie podobali co do stylu w jaki próbowali swoją relację z metropolią-centrum 41 Tamże, s. 265. Tamże, s. 61. 43 Tamże, s. 62. 42 19 europejskości ustanawiać. Wspomina o przejawach zachowań świadczących „o naszym okropnym kompleksie niższości i o braku godności, nawet poczucia humoru”44. Kiedy odnosi się do zamierzeń wpisanych w publikowany w odcinkach przez paryską „Kulturę” swojego dziennika, zanim ukazała się jego postać książkowa, to wskazuje że w grę wchodzi tu przede wszystkim „rewizja polskiego anachronizmu”45. Celem jego jest wprost to, aby – choć nie pada tu skojarzenie z misją pedagogiczną i kulturową – „Wyrwać Polaka z jego rzeczywistości ściśle polskiej, lokalnej, sprawić aby stał się człowiekiem duchowo wolnym i dojrzałym, zdolnym sprostać światu i historii [...] wartość współcześnie żyjącego Polaka nie może być mierzona wartością wybitnych Polaków z przeszłości”46. Gombrowicz zgłasza, przecież nie z przymróżeniem oka postulat wobec literatury polskiej – pod groźbą inaczej bycia jedynie „nędzną parodią roku 1831” „radykalnego odnowienia świadomości polskiej, nasycenia jej nowym rozmachem i nową energią [...] lepsza jest nawet myśl raniąca, burząca, ale szczera i możliwie najgłębsza, ale naprawdę coś poruszająca, niż lękliwe utwierdzanie się w tradycyjnym uczuciu”47. Tego wymaga, jego zdaniem, „potrzeba poddania rewizji dotychczasowego stosunku Polaka do Polski”, konieczność by „bronić Polaków przed Polską ... wyzwolić Polaka z Polski ... sprawić aby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości”48. W zakończeniu Wędrówek po Argentynie spotykamy znowu programowe wyznanie Gombrowicza, nie dające się zlekceważyć, odnoszące się do roli założonej dla jego dziennika, aby „stał się szkołą stylu i dopomógł w wypracowaniu nowej polskiej postawy wobec świata”. I dodaje dalej: „Ja nie jestem z tych co chcą pouczać – to zostawiam urzędowym nauczycielom narodu tam, w Kraju. Ja po prostu rozkładam się przed wami taki, jaki jestem i mówię: nie chcę was uczyć, ale uczcie się na mnie. Oto macie: moje przygody duchowe, moje myśli, reakcje, doświadczenia, cała moja egzystencja ... niech każdy osądza to i przerabia na swój sposób, aby dojśc do własnych, oby najszczęśliwszych rozwiązań”49. Moje niezgody z Gombrowiczem: brak, śmierć, przezwyciężenie belfra Samodzielność podejścia do wielkiej myśli wymaga także umiejętności opierania się jej. Pierwsza teza polemiczna, to uznanie, że Gombrowicz nie ma – przy wielu wnikliwych 44 Tamże, s. 63. Tamże, s. 294. 46 Tamże, s. 295. 47 Tamże, s. 297-298. 48 Tamże, s. 299. 45 20 analizach kategorialnych przemyślanej kategorii braku, i to szwankuje w toku wywodu. Np. za fakt uznaje, że „odczuwa się bardziej to, czego nam brak. Przykład: oficer kawalerii nawet nie wie, że jest zdrów, podczas gdy człowiek chory, jak np. Chopin, dysponuje ścisłym pojęciem zdrowia, gdyż mu zdrowia brak”50. Otóż przykład ten ilustruje tylko sytuację banalną, nie przystającą do poważniejszych deficytów egzystencjalnych, czy kompetencyjnych. Albo takie zdanie Gombrowicza, ilustrujące wpadanie przez niego w płycizny wnikliwości humanistycznej, w kontekście wagi „sprawy śmierci”, o którą jest pytany w jednej z rozmów, i gdzie odpowiada tak, jak gdyby zapomniał, albo nie przemyślał własnego sformułowania z „Dziennik”, o „detronizacji śmierci” we współczesnej kulturze: „Myślę, że we współczesnej kulturze europejskiej ta sprawa jest mocno przesadzona; w gruncie rzeczy to sztuczny problem, gdyż człowiek jest śmiertelny, a więc z natury przygotowany do przyjęcia swego losu. Jestem zdania tego filozofa, który powiedział, że póki żyjemy, śmierci nie ma, a gdy ona nadchodzi my już nie istniejemy. Nie śmierci się boję, lecz agonii. To prawdziwy skandal, że nowoczesne społeczeństwo nie potrafiło zapewnić człowiekowi spokojnej i przyzwoitej śmierci”51. Znacznie bardziej odpowiada mi stanowisko Kristiana Lupy w tej kwestii, uczulającego na to, że „inicjacja w śmierć” pozostaje kapitalnym i naczelnym zadaniem dla sztuki. Gombrowicz formułując banalną w istocie uwagę w trywialnej logice, zapomina, o psychologii i kompetencjach w zakresie traktowania życia, jako uzależnionych od stosunku do śmierci jako „skandalu”. Widać, że problemu śmierci Gombrowicz w całości jako problemu humanistycznego nie przemyślał i tu na niewiele się przydaje, mimo, że potrafi dotknąć newralgicznych miejsc konfliktu etycznego: „Nieraz wysuwa się zarzut, że eutanazja mogłaby sprzyjać nadużyciom., ale wydaje mi się to absolutnie błędne”52. Jaką wizję pedagogiki generuje to odczytanie Gombrowicza? Odpowiedź na to pytanie wymaga najpierw skojarzenia z pedagogiką jako postulującą zawód „niemożliwy”. Myślę bowiem, że nie jest przesadą ani pustą figurą retoryczną mówienie o działaniu profesjonalnym, jak zresztą o powinnościach aksjologicznych, dających o sobie znać szerzej w typowych rolach społecznych (w postawie lekarza, polityka, naukowca, ale także pracownika socjalnego pedagoga czy filozofa), w paradoksalnych kategoriach „zawodu niemożliwego”, tj. takiego, gdzie obowiązki wobec wartości, a zatem powinności normatywne mają taki charakter i wzajemne odniesienie do siebie, że wymagają 49 Tamże, s. 289. Tamże, s. 75. 51 Tamże, s. 364; odpowiedź na pytanie z wywiadu Georges’a Sebbaga. 50 21 uznania ich jednocześnie za konieczne do realizowania i niemożliwe do ostatecznego spełnienia. Mówiąc inaczej, zawód niemożliwy stoi w obliczu zadania uwzględniania celów niezniszczalnych (nie do zrealizowania w ich pełni) a zarazem nieziszczalnych (nie do wyeliminowania jako istotnej składowej szerszego wyzwania)53 i to właśnie dochowanie wierności tej niemożliwości staje się sednem posłania etycznego w taki zawód wpisanego. O wartości działania nie decyduje szansa jego powodzenia, ale ranga sprawy o którą toczy się walka54. Wiadomo, że podstawowa trudność aksjologiczna w naszym odnoszeniu się do drugiego człowieka, a tym bardziej w zakresie brania odpowiedzialności za nasze czyny, oraz relację między ich intencją a skutkami, nie tyle polega na czytelnym i jednoznacznym zdefiniowaniu dobra przeciwstawionego wykluczanemu przez nas – intencjonalnie i efektywnie - złu, ale na bolesnym, ryzykownym i niepewnym rachunku sumienia dotyczącym szans na możliwe minimalizowanie w naszym działaniu błędu i krzywdy, na wyborze mniejszego zła, na wybieraniu między dobrami, z których jedno często musi być realizowane kosztem drugiego. Figura Syzyfa walczącego nie o wtoczenie kamienia ale o godność, czy Odyseusza, zmagającego się z dwiema jednoczesnymi pułapkami Scylli i Charybdy, współwystępujących i dopełniających się niebezpieczeństw to tylko symbole znacznie bardziej polimorficznych sytuacji. Zawód niemożliwy jest wpisany w sytuację tragiczną i ironiczną zarazem, której tragizm ma charakter ontologiczny i aksjologiczny, wymagający rozpoznania niewygodnych, paradoksalnych aspektów kondycji ludzkiej zarówno tego, kto pomocy potrzebuje jak i tego, kto pragnie jej udzielić. Tak więc przesłanką mojego myślenia tu jest wizja uwikłania pracy socjalnej w tragizm i ironia zawodu niemożliwego. Dodajmy zarazem, że niemożliwość w proponowanej tu perspektywie nie ma charakteru czysto pragmatycznego, dającego się eliminować czy choćby osłabiać jakimiś wysiłkami proceduralnymi czy metodycznymi. Niemożliwość ta ma charakter ontologiczny, wpisany w strukturę antropologiczną kondycji ludzkiej, z jednej strony, a aksjologiczną i stanowiącą o złożoności świata wartości z drugiej. Powiedziawszy powyższe mogę już sformułować odpowiedź na pytanie tytułowe tego paragrafu. Otóż niemożliwością konstytuującą sens działania pedagogicznego stanowi z perspektywy Gombrowicza pełnia bycia sobą, której poszukiwanie wymaga świadomego 52 Tamże s. 365. Taką formułę nasunęły mi końcowe rozważania w świetnym eseju filozoficznym Leszka Kołakowskiego pt. Obecność mitu. 54 Takie motto wydaje się przebijać ze znakomitego dziennika filozoficznego polskiego filozofa Henryka Elzenberga, pt. Kłopot z istnieniem. 53 22 podtrzymywania „ruchu formy”, jaką angażujemy w wyrażanie siebie. Ten ruch formy musi być zawsze przeciw pewności, sztywności, sztuczności, wzniosłości, zgodnie z podwójnym „imperatywem formy”, jak to Gombrowicz wyraża w swoim Testamencie. „Najpierwszą powinnością moralną” człowieka jest bycie sobą, a podstawową powinnością pedagogiki staje się troska o pokazywanie jak i dlaczego jest to tak trudne, że aż niemożliwe, a jednocześnie konieczne do podejmowania. Pedagogika staje się przez to heroiczną, tragiczną, Syzyfową pracą z tą niemożliwością, nie mając innego uprawomocnienia ani sensu. Tylko tak działając może bronić się przed uzurpacjami kulturowymi oraz jałowością gry wychowawczej z wychowankiem. Zamiast zakończenia: Do Europy – boso czy w ostrogach? Proponując taki, świadomie prowokacyjny akcent na koniec tych rozważań, czynimy to w duchu Gobrowiczowskim, dla podkreślenia że niezbędne wydaje się nam wprowadzenie do dyskusji w związku z naszym akcesem do Unii Europejskiej, motywów w tej dyskusji dotąd niemal nieobecnych: co z naszymi kompleksami wobec Zachodu i z naszym często zaściankowym stosunkiem do własnej tradycji, co z naszymi atutami współczesnymi poza odwołaniami do minionych symboli wielkości, co z naszą polskością i jej wartością dla Europy, czy nasze „kadzenie wieszczom”, jak pisał Gombrowicz, oraz sentymentalizm narodowy wzmacniają nas czy osłabiają w otwieraniu się na świat, czy młodzież w szkołach przygotowujemy do partnerskiej relacji i rywalizacji z jej rówieśnikami w Europie, czy nasze elity właściwie troszczą się o dumę Polaków z własnego państwa, czy potrafimy twórczo wykorzystywać ducha europejskości do budowania nowego oblicza naszej tożsamości i dla nowoczesności myślenia naszych elit, czy potrafimy walczyć ze słabościami naszego życia społecznego, nie naśladując a korzystając z doświadczenia silniejszych i bardziej dojrzałych demokracji, czy mamy wystarczające poczucie godności Polaka wobec Niemców, czy umiemy zmusić Francuzów i Anglików jako naród to otwarcia na niezależność twórczą naszego ducha narodowego, czy mamy wystarczające poczucie humoru dla udźwignięcia psychicznych urazów, nieuchronnie czekających nas w Europie, czy dorastamy do szans i zagrożeń dla ducha, czy potrafimy dostrzegać i eliminować słabości pokutujące w samej Europie, czy będziemy się w Europie umieli bić o swoje nie jako ubodzy krewni, czy zapóźnieni prowincjusze? 23 Bez lekcji Gombrowicza nie umiałbym tych pytań zadać, tak jak bez przejęcia się lekcją Gombrowicza pytań takich sami sobie w stopniu dostatecznym ciągle nie zadajemy. Pora więc może, abyśmy tę Gombrowiczowską lekcję odrobili? Zwłaszcza, że tego coraz bardziej domaga się nasza rzeczywistość, i akademicka, i polityczna, i światopoglądowa – jednym słowem: kultura pedagogiczna, nas indywidualnie jak i zbiorowo.