TMoJCh 2012 - kazanie D.Sawicki

Transkrypt

TMoJCh 2012 - kazanie D.Sawicki
Ks. Doroteusz Sawicki
(Kościół Prawosławny)
Kazanie wygłoszone podczas nabożeństwa w ramach
Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan
Kościół rzymskokatolicki św. Marcina w Warszawie, 19 stycznia 2012 r.
W imię Ojca i Syna i Św. Ducha.
Eminencjo, Ekscelencje, Czcigodni Księża. Drodzy Bracia i Siostry.
Z niedowierzaniem i sprzeciwem św. Jan Chrzciciel zwraca się do Zbawiciela w dzisiejszej Ewangelii
słowami: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?”. Rozumie bowiem, że
zachwiana tam została hierarchia godności. To czysty ma oczyszczać skalanych. Stwórca winien
odnawiać stworzenie. A nie na odwrót. Mesjasz winien chrzcić proroka, a nie człowiek Boga.
Podobnie powinno dzisiaj wyglądać głoszenie kazania w tej historycznej świątyni. Ja powinienem
słuchać, a nie przemawiać. Cóż bowiem mogę powiedzieć o tym wielkim dniu sprzed 50 lat. Nie było
mnie jeszcze wśród żywych. Jak mogę oceniać wydarzenie, którego nie doświadczyłem. Jeśli nawet
wspomnę o ks. Aleksandrze Fedorowiczu, który głosząc wówczas kazanie wzruszył się tak bardzo, iż łzy
szczęścia zalały mu twarz, a głos uwiązł w gardle, to nie będę w stanie powiedzieć przy jakich słowach
to nastąpiło. Jeżeli będę chciał zaakcentować, iż tamto nabożeństwo 10.01.1962 było niejako
duchowym wprowadzeniem w dzieło II soboru watykańskiego, to nie uczynię tego w należytym
stopniu, bo jest to dla mnie jedynie teoria.
Cóż właściwie tu robię? A co robimy tu my wszyscy? Po co się zebraliśmy? Co wspominamy?
Narodziny idei, której nie zrealizowaliśmy? Wielkie hasło, któremu nie jesteśmy wierni? Budowanie
jedności, której wciąż nie ma?
Ktoś powie, że przecież podpisaliśmy deklarację o wzajemnym uznawaniu chrztu świętego. Ale czy
rzeczywiście wszystkie Kościoły i wyznania ją podpisały? Czy przed zawarciem małżeństwa
wyznaniowo mieszanego młodzi ludzie w kancelariach parafialnych nie stają przed problemem
podpisywania oświadczenia co do chrztu przyszłych dzieci? Ile przykrych słów usłyszy człowiek, który
poprosi o metrykę, bo chce zmienić wyznanie, przejść do innego Kościoła, powszechnie nazywanego
„bratnim”. O tym, że jedne wyznania mogą dziś liczyć na wsparcie władz, a inne nie, jedne otrzymają
wsparcie przy budowie nowych świątyń, a innym rzuca się kłody pod nogi, o nierównym dostępie do
mediów, o różnorodności standardów prac komisji majątkowych, bilateralnych i o tysiącu innych
faktów podrywających wiarę w jedność i ekumeniczną wspólnotę nie czas i miejsce tu wspominać.
Jakie więc wielkie wydarzenie dziś świętujemy? Może 50. rocznicę naszej porażki? Może półwiecze
klęsk i niepowodzeń? Co właściwie osiągnęliśmy? Dalej jesteśmy przecież podzieleni. Kłócimy się.
Niejednokrotnie rywalizujemy. Bardzo rzadko wznosimy się ponad wyznaniowe granice.
Nic więc dziwnego, że młodzi ludzie coraz częściej mówią, że ekumeniczne działania do niczego nie
prowadzą. Im taka powykrzywiana jedność do niczego nie jest potrzebną. Jakże często mówią mi:
dlaczego nie żyjecie jak pierwsi chrześcijanie? Mienicie się spadkobiercami apostołów lecz o czym
świadczą wasze czyny?
Co im odpowiedzieć?
Przyznać się, że błądzimy, że jesteśmy słabi, że tak mało się nam udaje, że ekumeniczne
współdziałanie dalekim jest od doskonałości.
Tak. To wszystko prawda. Czy mam powiedzieć, że ideał pierwszej chrześcijańskiej gminy w
Jerozolimie jest dla nas nieosiągalnym? Nie. Nie. Bo go nie było. Ideał to atrybut Boga, a nie człowieka.
Kiedy otwieram księgę Dziejów Apostolskich, to czytam w 5. rozdziale o wiernych, którzy sprzedawali
swe majątki by wesprzeć ubogich. Słyszę również o Ananiaszu i Szafirze, którzy ubogich chcą
wykorzystać do budowania własnej chwały. Widzę też spory w sprawie nierównego obsługiwania
wdów po żydach helleńskich i wybór 7 diakonów, którzy mieli zwalczać powyższe nieprawości i
separatystyczne tendencje. Dostrzegam teologiczne kontrowersje na Soborze Apostolskim 51 r.
Kłótnię apostołów Pawła i Barnaby podczas II podróży misyjnej oraz apostołów Piotra i Pawła w
Antiochii.
Jeśli sięgam dalej w historię Kościoła, to widzę: spory co do daty świętowania Wielkanocy,
postrzegania godności chrztu heretyków, miejsca poszczególnych Kościołów lokalnych w dyptykach.
Gdy zagłębiam się w Sobory Powszechne, to trudno mi nie przyznać, że każdy dzień ich obrad
nacechowany był zderzeniami różnych poglądów i koncepcji, a ostateczne decyzje zapadały chyba
wyłącznie dzięki interwencji Świętego Ducha.
Tamta jedność, tak często stawiana dziś za wzór, nie była więc sielankowym obrazem pełnej
jednomyślności i zgodności. Była ciężką pracą, by nie powiedzieć walką, o zachowanie wspólnoty
różnorodnych i niepowtarzalnych. Była jedną symfonią różnorodnych nut, na różnych polach i liniach,
tej samej pięciolinii. Ówcześni chrześcijanie dlatego byli jednością, że dążyli do wypracowania
wspólnej decyzji zgodnej z bożą prawdą. Modlili się o nią i dyskutowali o niej. Raz się godzili. Innym
razem kłócili, a nawet zrywali ze sobą kontakty. Były okresy schizm. Były też lata ścisłego
współdziałania. Wspólny kielich nie zawsze był faktem.
W świetle powyższego obrazu mam coraz większe przekonanie, że nie jest z nami tak źle. Oni walczyli
o jedność chrześcijaństwa i my walczymy. Oni mieli sukcesy i porażki. Podobnie i my.
Gdy na II Soborze Powszechnym w 381 r. opracowano credo wiary wspólne dla wszystkich dzieci
bożych, było ono podsumowaniem, ukoronowaniem ponad trzech stuleci walki o jedność. Nasz
wysiłek trwa zaledwie 50 lat. Jesteśmy na początku drogi. Nie oczekuje się plonów nazajutrz po siewie.
Tym bardziej nie oczekuje się plonów bez siewu. Nie będzie plonów bez siewu.
Oto sens dzisiejszej uroczystości.
Wspominamy dziś ludzi, którzy 50 lat temu stanęli na jednej niwie, chwycili w dłonie ziarno Słowa
Bożego z tej samej Ewangelii i rzucili je w głąb gleby ludzkich serc. Uczynili tak, choć nie mieli żadnego
doświadczenia, choć od ostatniego podobnego siewu minęło ponad 900 lat, choć tak wielu mówiło, że
to daremny trud, że nie może się udać. Wielu wręcz oskarżało ich i krytykowało. Inni wyśmiewali. A
oni postanowili spróbować. Nie wiedzieli jak daleko mogą się posunąć. Nie chcieli skalać ziarna. Nie
chcieli skrzywdzić gleby. Rozumieli, że choć ziarno jest tego samego gatunku, to każda skiba i bruzda
jest niepowtarzalną i niezależną. Umieli jednak wznieść się ponad historyczny horyzont i dostrzec, że
choć nie przecinają się, to stanowią jedno pole. Choć ziarna wzrastać będą oddzielnie, w granicach
poszczególnych bruzd, to jednak wzrastać będą dzięki ciepłu jednego słońca i rosie z tej samej chmury.
Jeden też Pan pośle kiedyś żniwiarzy by tego samego dnia ścieli zboże i związali w jeden snop. Nawet
w takiej jedności każdy kłos zachowa coś ze swej indywidualności. Jest jednak nadzieja, może bardzo
odległa, że kiedyś z tych kłosów będzie również jeden chleb.
Ojciec, gdy sieje zboże, cieszy się, że jego dzieci, nie on sam, a jego dzieci będą miały co jeść. 50 lat
temu cieszono się w tej świątyni, że następne pokolenie zaspokoi swój duchowy głód.
Dlatego to ja głoszę to kazanie. Nie siewca, a następne pokolenie. Ten kto ma korzystać z siewu
dokonanego bez jego udziału. Nie ten, który wykonał pracę, bo nie czynił tego dla zaszczytów i słów
uznania, a ten który ma cieszyć się dostrzegając rodzące się plony.
Czy cieszą się? Czy miłym w smaku jest mi ten ekumeniczny chleb? Czy realnie odczuwam jedność i
braterską miłość?
Już na wstępie powiedziałem, że daleko nam do doskonałości. Ekumenizm to wciąż zadanie. Ziarno
dopiero kiełkuje. Jeszcze wiele dni upłynie do chwili, gdy będzie można upiec chleb i położyć go na
stół. Dopiero widzimy jak roślina nabiera kształtów. Wypuszcza pierwsze liście. Pojawiają się pierwsze
zawiązki kwiatów, malutkie owoce. Jeszcze tak naprawdę nie wiemy, jakie będą jej losy, a tym bardziej
czy przyniesie obfite plony. Nie osądzajmy więc ekumenizmu, bo jeszcze na to za wcześnie. Nie chwali
się dnia przed zachodem. Nie ocenia się chleba przed upieczeniem.
Wiemy tylko jedno. Ekumeniczna roślina potrzebuje naszego wsparcia. Nie można jej teraz porzucić.
Czynić wicher i niepokój, które ją złamią, zawsze jest łatwo. Podtrzymywać ją swą wiarą, ogrzewać
miłością, poić nadzieją jest dużo trudniej.
Powtórzmy już słyszane pytania. Cóż właściwie ja tu robię? Co robimy tu my wszyscy? Nie świętujemy
minionych 50 lat ciężkiej ekumenicznej pracy, a rozpoczynamy kolejne półwiecze nowych wysiłków.
Nie chwalimy się tym co osiągnęliśmy, a rozważamy to, co trzeba jeszcze wykonać w pierwszej
kolejności. Sięgamy do przeszłości, by budować przyszłość. Wspominamy sukcesy, by podbudowywały
nas do dalszego działania. Wspominamy porażki i błędy, by je naprawiać i unikać ich powielania.
Szykujemy się do kolejnego siewu. Już dziś go rozpoczynamy. A za kilka lat narodzi się ktoś, kto
skomentuje ten dzień za 50 lat.
Co odpowiem tym, którzy krytykują naszą ekumenię? Co odpowiem na ich zarzuty, że nie ma dziś
pełnego równouprawnienia, miłości absolutnie przekraczającej wyznaniowe i religijne granice? Co
odpowiem na przejawy antysemityzmu, rusofobii, nietolerancji?
Nie odpowiem nic. Nie jestem w tych sprawach autorytetem. Żyję w zbyt spokojnych czasach. Zbyt
mało doświadczyłem.
Odpowiem: pojedźcie do Oświęcimia i spytajcie się duchów pomordowanych, czy chcieliby w swoich
czasach dzisiejszego ekumenizmu. Pojedźcie na Wołyń, Podlasie, Lubelszczyznę i spytajcie się ofiar lat
czterdziestych XX w., czy zadowoliliby się wówczas dzisiejszym poziomem tolerancji. Spytajcie
uczestników Akcji Wisła, czy gdyby mieli możliwość przenieść dzisiejszy model ludzkiego
współistnienia do roku 1947, a uczestników godów Nocy Św. Bartłomieja XVI w., czy nie odmieniłoby
to ich losów. Spytajcie chrześcijan w tzw. „wolnym Egipcie”, w Indiach, w krajach czarnej Afryki, w
Kosowie, czy gdyby dano im nasz ekumenizm, czy narzekaliby.
To nie ja, to oni was – krytykujących i wątpiących – pytają: „czy chcecie się z nami zamienić
miejscami?”.
Zbyt szybko zapominamy o stosach, wojnach religijnych, rzeziach, deportacjach, krucjatach. Krwawa
przeszłość to jeden z wariantów przyszłości, która może nastać jeśli nie będziemy jej świadomie
kreować. Nie krytykować, a kreować. Jeśli nie podoba ci się dzisiejszy ekumenizm, to przyjdź i pokaż
jakim ma być. Rozpoczynamy siew kolejnego pięćdziesięciolecia. To właściwy moment, by jego ster
wziąć w swoje ręce. Przyjdź i zmierz się z tym wyzwaniem. Św. Jan Chrzciciel uczynił tak, choć uważał,
że nie jest godzien ochrzcić Zbawiciela, że nie potrafi. Stał się bożym narzędziem objawienia Św.
Trójcy. Niedoskonały objawił Doskonałego.
Pozwólcie więc, że zakończę dzisiejsze rozważania słowami wiary, że i nasz niedoskonały ekumenizm
prowadzi do Doskonałego Boga. Nie dlatego, że jest godzien i potrafi, lecz dlatego że Pan nam tak
każe. Ekumenizm nie jest bowiem celem samym w sobie, a narzędziem. Jak św. Jan odszedł w cień,
gdy pojawił się Chrystus Pan, tak i on zniknie gdy doskonale zjednoczymy się w Chrystusie. Oby ktoś,
kto za 50 lat będzie tu przemawiał, mógł za to podziękować Bogu. Amen.