Wywiad: Dwaj jak jeden brat mniejszy,Wrocław: z męczennikami do
Transkrypt
Wywiad: Dwaj jak jeden brat mniejszy,Wrocław: z męczennikami do
Wywiad: Dwaj jak jeden brat mniejszy „Św. Franciszek w swoich pismach przekazuje nam, jaki powinien być brat mniejszy, franciszkanin. Kiedy tak patrzę na Zbyszka i Michała to dla mnie jest to taki jeden święty franciszkanin.” – w szczerym wywiadzie wspomina o. Jarosław Wysoczański, który pracował w Pariacoto razem z męczennikami – o. Zbigniewem Strzałkowskim i o. Michałem Tomaszkiem. Jak to jest żyć z taką świadomością, że ma się bliskich przyjaciół w niebie? Po decyzji Papieża Franciszka, dotyczącej beatyfikacji Michała i Zbigniewa, postanowiłem sobie, że teraz trzeba popatrzeć na ich śmierć z innej perspektywy. Zastanowić się, jaką tajemnicę przez to męczeństwo chce nam pokazać Pan Bóg… Z jednej strony jest to praca umysłu, która wymaga, aby uporządkować sobie to wszystko, co się wydarzyło, a z drugiej trzeba przyjąć i zaakceptować to sercem, z którego przecież rodzi się misja. Chodzi o przedłużenie pamięci o tym, co się stało. To również dla mnie próba bycia narzędziem tej prawdy głoszącej, że krew męczenników jest posiewem chrześcijan. To spojrzenie w perspektywie tajemnicy Boga. Staram się przypomnieć teraz pewne fakty z ich życia, żeby odczytać, co było ich inspiracją. Mówi Ojciec o faktach z ich życia. Myślę, że Ojciec jest teraz trochę tu na ziemi ich rzecznikiem… Proszę o nich coś więcej opowiedzieć, o ich życiu, o tym, jacy oni byli, w relacjach z innymi, w ich pracy, w codzienności… Zacznę może od Zbyszka, bo był starszy – miał w chwili śmierci 33 lata… Był człowiekiem, który charakteryzował się dużą racjonalnością. Powiedziałbym, że był to umysł ścisły, filozoficzny. W sytuacji, gdy trzeba było rozwiązać jakiś problem, on najpierw dogłębnie go studiował, rozważał jakimi środkami dysponujemy, następnie myślał, z kim byśmy mogli współpracować, a później realizował dany projekt, sprawdzając przy tym, jak skuteczne okazało się to rozwiązanie. To bardzo mocno współgrało z metodą pracy stosowaną wśród ludzi w duszpasterstwie, jak również w innych sektorach życia społecznego – metoda ver, juzgar, actuar czyli zobaczyć, ocenić i działać. Myślę, że Zbyszek bardzo dobrze się czuł w tej metodzie pracy. To bardzo mocno współgrało z jego formacją intelektualną. Oprócz tego był na pewno człowiekiem bardzo ciekawym. Ciekawym rzeczywistości, w której żył. To właśnie u niego w pokoju można było zobaczyć książki o minerałach, publikacje dotyczące geografii. Zależało mu bardzo na tym, aby dobrze znać rzeczywistość, w której żyliśmy i pracowaliśmy. Miał też wielkie szczęście przez pierwsze pół roku pracować z człowiekiem, który pomógł mu zrozumieć życie w Peru. Był to ks. Pablo Fink pochodzący z Tyrolu, doktor teologii, z Gregorianum. Przez wiele lat żył w Peru i dzięki temu wprowadził doskonale Zbyszka w sytuacje Kościoła, państwa, duszpasterstwa, zwłaszcza na terenach wiejskich, oraz wśród ludzi Andów. Ks. Fink prowadził piękny internat dla chłopców. Zbyszek, będąc wcześniej w Niższym Seminarium, pracując wśród młodych, znalazł się jakby w swoim sosie. To znaczy, był do tego bardzo dobrze przygotowany. Myślę, że na polu pracy z młodymi czuł się jak ryba w wodzie. Michał natomiast ma 31 lat, kiedy ginie. On z kolei był taką „mamą”, człowiekiem o dużej wrażliwości. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że Zbyszek nie miał wrażliwości, bo również był wrażliwy, ale Michał był tym, który bardzo kochał młodzież i dzieci. Chodził po Pariacoto, od domu do domu i przekonywał rodziców, że jest czymś bardzo ważnym, aby dzieci przyszły w niedzielę do kościoła, na wspólną modlitwę, na katechezę…. Miał przy tym wielką cierpliwość. Rozmawiał, tłumaczył im dlaczego to jest takie istotne. Później udało się mu te dzieci gromadzić. Było ich coraz więcej. W kościele przygotował im specjalne miejsce – rozsunął ławki i położył maty, by wszystkie dzieci się zmieściły. Michał śpiewał z nimi, uczył uczestniczenia w Eucharystii oraz katechizmu. Potrafił spędzać z nimi po trzy, cztery godziny w niedzielę po południu. Miał wielki dar czasu „straconego” dla młodzieży. On prawie codziennie, po każdej mszy świętej wieczornej spotykał się z młodzieżą. Oczywiście mówimy o rzeczywistości, która miała miejsce 24 lata temu. W Pariacoto nie było światła, żadnych rozrywek, jedyną taką atrakcją była po prostu Eucharystia. Mieliśmy generator prądu i mały telewizor, dlatego mogliśmy wieczorami wyświetlać dla całego Pariacoto wartościowe filmy. Można powiedzieć, że wówczas nasza misja była głównym punktem zainteresowania dla całej wioski… Dzisiaj to się wszystko zmieniło, bo jest światło, prąd, dyskoteki… Trzeba przyznać, że w tamtym czasie mieliśmy trochę ułatwioną drogę dotarcia do młodych. I takim szczególnym towarzyszem dzieci i młodzieży był właśnie Michał. Kiedy tak patrzę na Zbyszka i Michała to dla mnie jest to pełny brat mniejszy. Czytamy w pismach św. Franciszka, że ideał brata mniejszego jest w stanie wypełnić dopiero wspólnota – kilku braci, z których każdy swoimi darami i talentami służy wspólnocie. Można więc powiedzieć, że Zbyszek z Michałem to jeden święty franciszkanin, bo pierwszy ma większy dar do racjonalnego myślenia i działania, a drugi większą łatwość wyrażania miłości. Czyli uzupełniali się nawzajem… Właśnie tak. A jak wyglądały ich relacje z ludźmi? Słyszałam, że ludzie gór, ludzie Andów są bardzo zamknięci, a jednak jakoś udało się do nich dotrzeć… No tak. To prawda. Po hiszpańsku mówi się nawet: Tu ves la cara, y no sabes lo que dice el corazon, czyli „Ty patrzysz na twarz, a nie wiesz, co mówi serce.” Myślę jednak, że jednym z bardzo mocnych elementów, w naszym życiu wśród ludzi było to, że byliśmy ubodzy. Ubóstwo jest pięknym, wspaniałym narzędziem w ewangelizacji. Nie dlatego, że my staramy się być ubodzy, tylko że Chrystus uniżył samego siebie i był wśród nas. I jeżeli my jesteśmy ubodzy, czyli schodzimy do dołów, wtedy mamy w sobie siłę Chrystusa w budowaniu wspólnoty. W praktyce wygląda to tak, że w momencie kiedy ja czegoś nie mam, to muszę zapukać i poprosić. Kiedy proszę, nawiązuje się najpierw kontakt wzrokowy, potem werbalny, gdy się o coś prosi i właśnie w ten sposób nawiązuje się więź między osobami. A z tego osobistego kontaktu z drugą osobą, tworzy się wspólnota. Do Pariacoto przyjechaliśmy nie jako misjonarze, którzy operowali jakimiś wielkimi pieniędzmi. Zerwaliśmy z koncepcją misjonarza, który ma worek pełen dolarów. Przyjechaliśmy jako ubodzy i przez to ubóstwo byliśmy bardzo blisko ludzi. To jeden z pierwszych elementów, który bardzo zbliżył nas do ludzi. Później przejawiało się to już w konkretnych relacjach. Po prostu pracowaliśmy razem z ludźmi na przykład wtedy, gdy musieliśmy zrobić coś na terenie misji. Te zwykłe, proste czynności łączą. Nie tylko dyskurs Kościoła wygłaszany z mównicy. To pewnie też, ale my zresztą nie byliśmy jeszcze za dobrzy w języku… Najważniejsze dla nas było po prostu bycie między ludźmi. Zbyszek z Michałem są wspaniałymi przykładami, tego co św. Franciszek wyraził w 16. Rozdziale Reguły Niezatwierdzonej, w którym polecił, że bracia, którzy znajdują się wśród niewierzących, po pierwsze powinni żyć z nimi w pokoju i po chrześcijańsku, a dopiero po czasie, gdy rozeznają, że taka jest wola Boża, mogą zacząć głosić Słowo Boże. Czyli u nas, u franciszkanów najpierw powinno być życie, a potem przepowiadanie. Dlatego w wielu miejscach świata franciszkanie są, modlą się, żyją między ludźmi. Czasem nawet nie mają kościołów żeby przepowiadać, a są bardzo kochani i szanowani przez ludzi. Siła franciszkanizmu polega na byciu z ludźmi na takim poziomie, na jakim ci ludzie żyją. I to nie jest nasza siła, ale moc pochodząca od Chrystusa, który zamieszkał między nami. Ten aspekt bycia między ludźmi był przez nas bardzo mocno przeżywany. Po prostu przyjechaliśmy z bardzo biednej Polski. Najpierw pomagały nam siostry, które zaprosiły nas do wspólnego stołu, do siebie. Później, w miarę jak zaczęliśmy pracować, ludzie także przynosili nam różne rzeczy, którymi chcieli się z nami dzielić. Czy były też jakieś przyjaźnie między męczennikami a ludźmi z wioski? Tak. Na pewno Zbyszek miał tam przyjaciół. Dzisiaj, po czasie dowiaduję się o wielu konkretnych osobach, które znał bliżej, z którymi chodził po górach, dyskutował, towarzyszył ich życiu. Michał w tym względzie był nawet bardziej otwarty. Wiem, że był kierownikiem duchowym wielu młodych ludzi, którzy zwierzali mu się z różnych problemów, również z trudnej sytuacji, w której żyli. Oni dzisiaj są tymi, którzy tam przekazują pamięć o nich. Razem z o. Michałem i o. Zbigniewem beatyfikowany będzie ks. Alessandro Dordi. Pracował on wprawdzie 100 km od Pariacoto, ale była to ta sama diecezja. Czy nasi męczennicy go znali? Czy mieli z nim kontakt? Tak, oczywiście. Alessandro Dordi był tym, który dużo dłużej żył w Peru i miał większe doświadczenie. Znał Pariacoto, nawet tam bywał, ponieważ uczestniczył w kursach dla katechistów, które organizowaliśmy. Przed naszym przybyciem do Peru, to on współpracował z siostrami, przygotowującymi takie kursy. Stąd też był dla nas takim ojcem, pewnego rodzaju mistrzem, pokazującym, jak żyć w tym świecie ludzi, do których zostaliśmy posłani. Od kiedy pracował w Peru? Na pewno dłużej niż my. Wydaje mi się, że przyjechał już w latach 70 –tych. Ks. Dordi bardzo chciał być misjonarzem w Afryce. Jednak Pan Bóg posyła go do Peru. Odwiedził nawet wcześniej Pariacoto, ale ostatecznie ks. Bp Luis Bambaren zaproponował mu pracę w Santa. Ks. Alessandro był kapłanem, który bardzo dobrze znał świat i duszpasterstwo wśród ludzi wsi. Odwiedzaliśmy go bardzo często, spotykaliśmy się z nim także na różnego rodzaju spotkaniach diecezjalnych. Jak wiemy z przekazów świadków, w momencie, kiedy ks. Dordi dowiedział się o śmierci o. Michała i o. Zbigniewa, powiedział: „następny będę ja”. Jakoś czuł to wewnętrznie… Mówiliśmy o przyjaźniach misjonarzy, o życzliwości, której doświadczali, ale patrząc na okoliczności, w których zginęli o. Michał i o. Zbigniew to nie sposób nie zapytać, czy mieli wrogów? Czy byli ludzie, którym ich działalność nie odpowiadała? Myślę, że Zbyszek na pewno miał wrogów… W jakim znaczeniu? W takim, że uczył bardzo mocno prawdy i był bardzo przejrzysty. Również jeżeli chodzi na przykład o rozliczenia budowlane. Był w tym bardzo konkretny i radykalny. Wiem, że zdarzały się takie przypadki, że gdzieś przez ludzką słabość wykrywał różne nadużycia i mówił o nich jasno. Myślę więc, że ci ludzie, którym powiedział wprost, że coś się nie zgadza, mogli nie być z tego zadowoleni. Poza tym jednak nie mieliśmy jawnych, otwartych przykładów, że ktoś był naszym wrogiem czy nieprzyjacielem. Obecnie poznajemy wiele faktów, o których wcześniej się nie mówiło. Na przykład informacja o tym, że w grupie młodzieży był ktoś, kto szpiegował czy nawet wydał misjonarzy… Ks. biskup publicznie wymienia imię tego człowieka… Mieliśmy świadomość, że w naszych środowiskach mogą być ludzie, którzy na nas donoszą. Zresztą wskazywać może na to świadectwo Zbyszka, wypowiedziane wkrótce przed śmiercią, gdy nasza kucharka mówi, że w wiosce są terroryści. O. Zbigniew odpowiada: „nie mamy nic do ukrycia. Jeśli przyjdą, damy świadectwo prawdzie”. I rzeczywiście nie mieliśmy w tym obaw, bo nasze życie było bardzo przejrzyste. Nie było nic, co trzeba by było ukrywać. Chłopak, o którym wspomina biskup pochodził z rodziny, która była w jakiś sposób związana z Sendero Luminoso. On był postrzegany wśród młodych zawsze jako taki ciekawski. Czasem pojawiał się ni stąd, ni z owąd. Niektórzy zamieniali to nawet w żart i mówili do niego: o, zobacz, skąd się tutaj bierzesz?… Ale my po prostu tam żyliśmy, pracowaliśmy. Nie było czasu zastanawiać się nad tym, czy ktoś i kto na nas donosi. Drugą część wywiadu z o. Jarosławem można przeczytać -> tutaj <Rozmawiała Agnieszka Kozłowska www.misje.franciszkanie.pl Wrocław: z męczennikami do Zmartwychwstania Franciszkanie we Wrocławiu oczekiwali w tym roku Zmartwychwstania Pańskiego wraz z ich kandydatami na ołtarze, którzy w grudniu tego roku zostaną ogłoszeni błogosławionymi. Jak wiadomo działającą przy kościele parafię i sanktuarium obsługują Franciszkanie Konwentualni, którzy w tym roku (5 grudnia) oczekują na beatyfikację dwóch swoich współbraci: o. Zbigniewa Strzałkowskiego oraz o. Michała Tomaszka – Męczenników z Pariacoto w Peru. Oddali oni życie za wiarę i Kościół 9 sierpnia 1991 r. Obaj Męczennicy byli związani z kościołem na Kruczej. To tutaj dnia 7 czerwca 1986 r. o. Zbigniew przyjął święcenia kapłańskie a o. Michał święcenia diakonatu z rąk J. Em. Ks. Kard. Henryka Gulbinowicza. Dlatego wyjątkową wymowę miał tegoroczny Boży Grób we franciszkańskim kościele. Wystrój Bożego Grobu nawiązuje do męczeństwa misjonarzy w Peru. Centrum Bożego Grobu jest zawsze wystawiony do adoracji Najświętszy Sakrament. Miejscem wystawienia jest ołtarz, pod ołtarzem znajduje się „grób” ze złożoną figurą Pana Jezusa. Za ołtarzem widnieje duży krzyż, taki sam, jaki ustawili wierni w Pariacoto, po śmierci Misjonarzy, dla uczczenia ich męczeństwa, z wypisanymi imionami: Zbigniew y Miguel oraz z franciszkańskim zawołaniem po hiszpańsku: Paz y Bien. Po bokach widnieją sylwetki o. Zbigniewa i o. Michała, a Najświętszy Sakrament adorują dzieci ubrane w peruwiańskie stroje. Franciszkańscy Misjonarze oddali życie za Chrystusa w kilka chwil po zakończonej wieczornej mszy św. Za każdym razem, kiedy ją sprawowali, powtarzali Jezusowe słowa: „To jest Ciało moje za was wydane” oraz „To jest krew za was wylana”. Wystrój Bożego Grobu ma nie tylko przypomnieć o ich męczeństwie i rychłej już beatyfikacji, ale pokazuje, że każdy kapłan powinien być gotowy do złożenia najwyższej ofiary, jeśli zajdzie taka potrzeba. Odprawiając codziennie mszę św. czynimy to naprawdę i słowa Chrystusa stają się naszymi słowami. My o tym często zapominamy, ale tak powinno być. Oni, nasi Męczennicy o tym pamiętali i faktycznie złożyli dosłownie ofiarę ze swojego życia na ołtarzu peruwiańskiej ziemi, przesiąkniętej ich krwią, w Pariacoto, w diecezji Chimbote, w Peru. Będą pierwszymi męczennikami Kościoła w Peru. Oby orędowali za nami i wypraszali nam kapłanom zdolność do ofiarnego duszpasterstwa a wszystkim nawiedzającym nasz kościół prawdziwy franciszkański „Pokój i Dobro”. o. Marek Augustyn/red. za franciszkanie.pl Głogówek: Patrzeć wzrokiem męczenników 5 kwietnia w krakowskiej prowincji franciszkanów rozpoczął się drugi miesiąc nowenny przed beatyfikacją pierwszych polskich misjonarzy-męczenników – o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka. Tym razem uroczysty charakter miał on w Głogówku na Opolszczyźnie, gdzie znajduje się prenowicjat – dom, w którym odbywa się pierwszy, roczny etap formacji dla przyszłych zakonników. Mszy św. przewodniczył prowincjał o. Jarosław Zachariasz, a w Eucharystii uczestniczyli m.in. siostrzenica o. Michała Tomaszka z mężem – Maria i Dariusz Łopatkowie oraz sekretarz prowincjalny ds. misji o. Zbigniew Świerczek. Uroczystość zbiegła się z obchodami wielkanocnymi. Dlatego wyższy przełożony w okolicznościowym słowie nawiązał do tej tajemnicy, a także do wystroju kościoła w peruwiańskim Pariacoto, gdzie zostali pochowani franciszkańscy męczennicy. „Ponad znakami i symbolami śmierci, zdobiącymi szklany grób Chrystusa w Pariacoto, góruje drewniane tabernakulum a nim Najświętszy Sakrament – pełna życia, nadziei i mocy Pamiątka śmierci Zbawiciela i Chleb żywota, przed którym w milczeniu klękają pielgrzymi, wspominając słowa: „Mam moc duszę swoją dać i mam moc znowu ją odzyskać“ – mówił prowincjał, pokazując przeźrocze andyjskiej świątyni. „Sądzę, że w świetle celebrowanych dziś tajemnic winniśmy dokonać pewnego zwrotu w myśleniu o naszym życiu i o naszym umieraniu dla Pana. Trzeba byśmy patrząc na postawę peruwiańskich męczenników inaczej popatrzyli także na życie i śmierć swoją i na życie i śmierć tych, wśród których żyjemy. Ponieważ jesteśmy zanurzeni w Chrystusa, my także mamy ‘moc duszę swoją dać’ i mamy moc w Jego zmartwychwstaniu ‘wziąć ją z powrotem’. Nosimy w sobie Jego śmierć i nosimy w sobie Jego zmartwychwstanie. W jego śmierci zamknęliśmy naszą śmierć i w Jego zmartwychwstaniu odnajdziemy nasze do życia powstanie” – dodał przełożony prowincji. O. Zachariasz przekonywał, że Bóg w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa daje nam znak pustego grobu. „Konsekwencją jego przyjęcia jest podjęcie się misji wyruszenia w drogę wiary i dzielenia się nią aż po krzyż – jak Zbigniew i Michał w Pariacoto” – mówił. Prowincjał dowodził, że wyniesienie ich do chwały ołtarzy poucza nas, iż „winniśmy patrzeć na nasze życie oczami najprawdziwszych świadków Zmartwychwstania; patrzeć wzrokiem męczenników, który przebija ciemności śmierci i kamienie grobu, widząc już chwałę, która ma się w pełni objawić, ‘gdy się ukaże Chrystus, życie nasze’”. Po mszy św. wierni i goście obejrzeli wystawę poświęconą męczennikom z Peru. Początek celebracji trzeciego miesiąca nowenny uroczyście rozpocznie się 10 maja w kościele franciszkanów w Jaśle. jms Franciszkanie w kraju Inków Również dzisiaj misjonarze ewangelizujący w Peru kontynuują dzieło, które rozpoczęli o. Zbigniew i o. Michał. Pariacoto – niewielka miejscowość położona w Andach na wysokości 1 200 m. n. p. m. – to właśnie tutaj rozpoczęła się historia obecności franciszkanów w Peru. Pierwszymi misjonarzami, którzy rozpoczęli tam pracę byli o. Jarosław Wysoczański, o. Zbigniew Strzałkowski oraz o. Michał Tomaszek. Misja w Pariacoto została oficjalnie otwarta 30 sierpnia 1989, w uroczystość św. Róży z Limy – patronki Peru. Parafia obejmowała swoim zasięgiem ponad 70 wiosek, rozsianych na wysokościach do 4000 m.n.p.m. Misjonarze przepowiadali tam Dobrą Nowinę zarówno słowem, jak i czynem. Franciszkanie w Pariacoto głosili katechezy, sprawowali sakramenty, a także organizowali szkolenia w zakładaniu sieci wody pitnej i uczyli profilaktyki zdrowotnej. Wraz z Caritasem dostarczali pomoc żywieniową w parafii. Jednak przede wszystkim byli do dyspozycji tamtejszych ludzi, gotowi by ich wysłuchać i im towarzyszyć. Początki obecności misyjnej franciszkanów z Polski w Pariacoto przebiegały w czasie, gdy maoistyczna organizacja „Świetlisty Szlak” prowadziła w Peru wojnę domową przeciwko siłom rządowym. Działania duszpastersko – charytatywne misjonarzy zostały uznane przez terrorystów jako szkodliwe dla rozwoju planowanej przez nich rewolucji. 9 sierpnia 1991 r. partyzanci zamordowali o. Zbigniewa i o. Michała. To tragiczne wydarzenie na pewien czas przerwało regularne duszpasterstwo w Pariacoto. Franciszkanie sporadycznie, i najczęściej w tajemnicy, przyjeżdżali do misji ze stolicy Peru, z Limy, gdzie półtora roku wcześniej, w lutym 1990 r. przyjęli parafię i rozpoczęli pracę. Pierwszym proboszczem w Limie został o. Szymon Chapiński. Męczeńska krew przelana przez o. Michała i o. Zbigniewa zaczęła wydawać pierwsze owoce. Do Peru zaczęli przyjeżdżać franciszkańscy misjonarze, którzy poruszeni przykładem życia zamordowanych współbraci, zapragnęli pracować w tym kraju. Wiosną 1994r. do Pariacoto przybył z Boliwii o. Stanisław Olbrycht. Był pierwszym franciszkaninem, który zaczął tam regularną pracę po śmierci męczenników. Kolejna parafia, w której zaczęli pracować franciszkanie znajduje się w Chimbote – mieście znanym z dużego portu rybackiego i fabryki mączki rybnej. Misjonarze rozpoczęli tam pracę w 1996 roku. Również dzisiaj franciszkanie w Peru obecni są w tych trzech miejscowościach. Każda z parafii ma swoją specyfikę, która wynika z położenia, w jakim się znajduje. Parafia w Pariacoto leży wysoko w Andach, Chimbote zaś znajduje się na wybrzeżu, podobnie jak stolica kraju – Lima, miasto pełne kontrastów. Jednak niezależnie od miejsca, franciszkanie pracujący w Peru w swoich działaniach kontynuują to, co rozpoczęli o. Michał i o. Zbigniew – życie i misję w duchu św. Franciszka z Asyżu. Pariacoto – oprócz pracy duszpasterskiej w tej olbrzymiej parafii, franciszkanie wraz z nauczycielami prowadzą Parafialną Szkółkę Wyrównawczą, pomagającą dzieciom, które z różnych powodów nie radzą sobie z nauką w szkole publicznej. W Pariacoto znajduje się również postulat (dom, w którym uczą się kandydaci na franciszkanów) oraz centrum formacji katechistów. Chimbote – misjonarze prowadzą duszpasterstwo parafialne w charyzmacie franciszkańskim. Administrują dom rekolekcyjny „Pokój i dobro”, w którym odbywają się różnego rodzaju rekolekcje i spotkania dla wiernych. Lima – franciszkanie oprócz parafii prowadzą Poliklinikę Nuestra Señora de la Piedad, przyjmującą ludzi ubogich i chorych. Działalność franciszkańska w tym mieście to również praca z dziećmi i młodzieżą, przy parafii oraz w szkołach, w których ewangelizują misjonarze. Agnieszka Kozłowska więcej informacji o misji w Peru na : www.misje.franciszkanie.pl