reportaż

Transkrypt

reportaż
19 września 2009r.
Green Cyklo Bies – Polańczyk, Bieszczady
~ radek (fryga)
Po maratonie w Gorzowie, przyszły takie czasy, Ŝe musiałem wybierać między doczesnością Ŝycia na ziemskim
padole, a przyjemnością brania udziału w maratonach. Wygrała doczesność i nie pojawiłem się w Zieleńcu,
Kołobrzegu oraz Iławie, grzebiąc tym samym nadzieję na podium w generalce. RównieŜ sam wyjazd do
Polańczyka stał pod znakiem zapytania. Sięgnąłem po rozwiązanie najbardziej drastyczne – opchnąłem
„czerwoną kobyłkę” – rowerek na którym rozpoczynałem zmagania w maratonach na szosie. śal, bo zawsze
jakiś sentyment pozostaje. Jednak ofiara ta pozwoliła mi na sfinansowanie wyjazdu. TakŜe dla rodzinki.
Mogliśmy zatem zrealizować jedno z naszych marzeń – zobaczyć Bieszczady. I było warto. Nie będę się
rozpisywał co widzieliśmy, gdzie byliśmy, bo to nie rodzinny pamiętnik. Wspomnę jedynie, Ŝe za rok chciałbym
na biesach i aniołach spędzić więcej czasu niŜ tych parę dni.
Do maratonu podszedłem dość powaŜnie. Czułem niedosyt tegorocznych startów. W Trzebnicy na „dzień dobry”
250 km. Dobry początek i zapowiedź udanego sezonu. Choszczno – uwaŜaj na to jak się bawisz na dzień przed
startem!!!. Do Świnoujścia nie pojechałem. Potem Leszno i jazda w deszczu, której efektem było przejechanie
tylko średniego dystansu. To co utraciłem miałem odzyskać w Gryficach, ale sztormowa pogoda spowodowała,
Ŝe ten maraton przybrał zupełnie inny charakter. Istebna – punkt zwrotny. Gdybym nie był czasami przekorny
............ ☺. A tak nabiłem sobie punkty w innej kategorii. Była jeszcze okazja na odrobienie wszystkiego
w Gorzowie – była . Pozostał zatem Polańczyk.
Początek przebiega zupełnie nie po mojej myśli. Zaraz po starcie podjazd, i jak się później okaŜe, trasa cały
czas wiedzie w górę bądź w dół. Tych płaskich odcinków jest niewiele. A jeśli juŜ są to pod wiatr. CięŜko
podjeŜdŜa mi się na pierwszych 5 km. MoŜe to wpływ dość zimnego poranka, a następnie szybkiego wzrostu
temperatury? Postanawiam sięgnąć po Ŝelka. Za Soliną w kierunku na Ustrzyki Dolne, jest juŜ zdecydowanie
lepiej. Systematycznie pozostawiam za sobą kolejnych uczestników maratonu. Na kole mam Pana, z którym
jechałem małą pętle w Gorzowie. Nie przeszkadza mi jego towarzystwo, tym bardziej, Ŝe chyba juŜ wie, Ŝe zbyt
gadatliwy na rowerze nie jestem. Kiedy tuŜ przed 42 km doganiam Jarka, a niedługo po bufecie Tadka, wiem,
Ŝe jadę dobrze. Trasa jest genialna. Asfalt jak nigdzie indziej - wyborny. Na dwóch zjazdach moŜna było
poszaleć i tylko zdrowy rozsądek podpowiadał – spokojnie. Jedyne czego mi brakowało, to widoków. Rzecz nie
w tym, Ŝe ich nie było, ale jakoś mnie nie powalały.
Na 55 km zaliczam pierwszy z trzech ostrych podjazdów. Nachylenie 9% nie robi jednak na mnie większego
wraŜenia. Równo, bez niepotrzebnego spinania się i z towarzyszem na tylnym kole, który co jakiś czas wyraŜa
swoje podziękowania. Byle do góry. Zjazd i za chwilę drugi z trzech podjazdów. Ten odczuwam nieco mocniej.
Więc znów sięgam po Ŝelka. Kilku kolejnych miniętych uczestników, w tym sąsiadów z Trzebnicy oraz Leszna.
Na trzecim podjeździe pojawia się problem. Łydki lekko „kamienieją”. Nie odczuwam typowych skurczów.
Raczej cięŜar, którego nie mogę się pozbyć. Zwalniam nieco i zmieniam na lŜejsze przełoŜenie. Dotąd nawet nie
sięgnąłem po 4 największe koronki. Dociera do mnie, Ŝe odcisnęła się na mojej kondycji wyprawa na Przełęcz
Wetlińską. Z kaŜdym kolejnym metrem odczuwam rosnący dyskomfort z jazdy. Kiedy zjeŜdŜam i kończę
pierwsze okrąŜenie, dalej jechać juŜ mi się nie chce.
Przed startem nie spodziewałem się, Ŝe na mecie zmieszczę się w czasie poniŜej 3 godzin. 2:57 – bardzo mnie
satysfakcjonuje, tym bardziej, Ŝe jest to 3 wynik wśród rowerów innych na dystansie 75 km.
W tym sezonie miałem dobry początek i fajny koniec. W przyszłym moŜe dojdzie jeszcze wybitny środek.
Podsumowanie
~ julek
Skończył się sezon w maratonach szosowych – czas na podsumowanie.
Było ich w sumie 11 – nie wszystkie udało się zaliczyć. Rok 2009 musze zaliczyć do mało udanych. Zaczęło się od kontuzji. To
wszystko przez bieganie (zapragnąłem zrzucić parę kilo). Najpierw Trzebnica i śądło Szerszenia - mogłem tylko kibicować
kolegom i koleŜance. Pogoda śliczna, trasa ładna, widoki wspaniałe – co z tego jak tylko zasłyszane od uczestników. Następnie
Choszczno –j adę. Pojechałem z nadzieja na dobre miejsce i co ? Tylko ból i zniechęcenie – naciągnięte ścięgna i opuchnięte
kolano. Gdyby nie wsparcie kolegów i dobra współpraca w grupie pewnie odpuściłbym. Świnoujście sobie daruje, choć w
zeszłym roku było bardzo miło. Zdrowie waŜniejsze. Szykuje się na Leszno, wszak to u naszych sąsiadów zza miedzy. Niestety i
z tym maratonem musze się poŜegnać . Kolano nadal nie wyleczone – trzeba zmienić lekarza.
Czas na Gryfice – jadę. Niestety tylko jako kierowca, obserwator i kibic – jestem zły. Koledzy wprawdzie przeŜyli straszne chwile
(silny wiatr, deszcz i przenikliwe zimno), ale im zazdrościłem. Nie polegli! Niektórzy pojechali na 256 km. Jestem pod
wraŜeniem. Panowie jesteście wielcy – szacunek za ten wyczyn. Ja teŜ tak chce.
Istebna – górski maraton, poza moim zasięgiem. Pamiętam rok temu jak pędziłem z górek na złamanie karku i jak mozolnie
podjeŜdŜałem lub podchodziłem pod te bardziej pochyłe. Było cięŜko z moją masą wdrapać się na Ochodzitę czy Kubalonke.
Ludziska wierzcie lub nie, jak dojedzie się na metę to tak jakbyś zrobił coś wyjątkowego. Tym bardziej jak czekają na Ciebie
najbliŜsze osoby. Nadszedł ten dzień gdzie trzeba wybierać między rozsądkiem, a pasją. Wybrałem, jadę na maraton
gorzowski. Jestem pełen optymizmu i nadziei. Nie dopuszczam czarnych myśli. Nie przeszkadza mi nawet fakt, Ŝe przekształcili
mi rower na szosowy. Jestem zadowolony, daje z siebie wszystko. Mam cel, chce się sprawdzić i przy okazji pokazać kolegom
Ŝe jestem coś wart jako zawodnik. Przeceniłem swoje siły (wszak mało trenowałem), jednak do mety dojechałem. Odpłaciłem
to wizytą u lekarza i kolejną punkcją (to juŜ chyba 15).
Zieleniec, kolejny górski etap – muszę odpuścić (waŜniejsze zdrowe nogi), ale za rok nie podaruje. Przyszedł czas na Kołobrzeg
- co robić?. Jechać czy odpoczywać, wszak sezon jeszcze trwa. Postanowiłem pauzować z mocnym postanowieniem, Ŝe zaliczę
Iławę. Nadszedł wreszcie ten upragniony dzień wyjazdu . Czuje się wspaniale. Podczas jazdy koledzy dodają mi otuchy i
wsparcie. W dzień startu pogoda nie zachęca, ja jednak jestem zadowolony – jadę, jestem jednym wśród wielu uczestników.
Maraton traktuje lajtowo – mam się nie spręŜać , a dojechać i czerpać z tego przyjemność. Robie dystans 95 km w bardzo
miłym towarzystwie. Wieczorem wspólna biesiada i całkowita integracja z innymi uczestnikami. Zabawa była przednia (org.
powinni brać przykład z Iławy jak umilić wieczór).
W między czasie koledzy z leszczyńskiego klubu 64-sto zorganizowali maraton MTB. Dla mnie to coś nowego postanowiłem
pojechać. Opisuje ten wyczyn i jeszcze drŜą mi nogi . Jakim cudem pokonałem dystans 57 km po leśnych drogach , do tej pory
nie wiem. Miałem chwile radosne, zabawne, ale im bliŜej mety tym siły topniały. Tylko siłą woli przetrwałem ten koszmar. Na
dwa kilometry przed meta, jak opuściłem las i dopadłem asfaltu, zdałem sobie sprawę jak uwielbiam maratony szosowe. Jednak
za rok teŜ spróbuje swoich sił na leśnych bezdroŜach.
Panowie i panie ostatni maraton Green Cyklo Bies w Polańczyku. Jako, Ŝe nigdy nie byłem w Bieszczadach – jadę, a raczej
jedziemy (zabieram rodzinkę). Z trasy jestem zadowolony. Pod górki jedzie mi się komfortowo (20kg mniej). Podoba mi się, Ŝe
podjeŜdŜając pod górkę wyprzedzam młodszych i szosowców. Robie w dobrym czasie dystansik 75 km. Więcej nie trzeba –
kolano jeszcze pobolewa (po maratonie spuchło jak bania). Widoki przecudne, klimat wspaniały. Jestem zachwycony
krajobrazem Soliny i okolic. Czas wracać do codzienności i leczyć kontuzje.
Następny sezon ma być pasmem zwycięstw i sukcesów na chwałę klubu GKR Gostyń i oczywiście Prezesa Radosława I.