Wielkie Szlaki Pustynne Australii

Transkrypt

Wielkie Szlaki Pustynne Australii
Wielkie Szlaki Pustynne Australii
©2005 [email protected]
Wyruszamy z Sydney i przez Góry Błękitne
oddalamy się od cywilizacji w kierunku
australijskiego Outbacku. Ziemia staje się
intensywnie ceglasto czerwona, a krajobraz
intensywnie monotonny i jednolity. Po horyzont
roztacza się busz a droga skręca raz na kilkadziesiąt
kilometrów. Pewnym urozmaiceniem są kangury,
które szczególnie o świcie i o zmroku wykazują
skłonności
samobójcze
wyskakując
niespodziewanie na drogę.
Skłonności samobójcze wykazałem również ja
rozpoczynając naukę jazdy w ruchu lewostronnym
w centrum miasta. Czułem się jak dziecko za
sterami trambulatora. Wszechogarniające poczucie
bezradności wobec fałszywych odruchów: chcę
zmienić bieg – łapie za klamkę, chcę włączyć
kierunkowskaz – machają mi wycieraczki,
wyjeżdżam na ulice – jadę pod prąd, ronda od
lewej – kierownica od prawej.... Całe
doświadczenie staje się bezużyteczne. Sam nie
wiem kiedy – ku mojemu przerażeniu – zacząłem
myśleć ze taka jazda jest całkiem normalna
Przejeżdżamy przez górnicze Broken Hill i
kierujemy się na północny-zachód w stronę
wielkich australijskich pustyni wypełniających cała
środkową część kontynentu. Mamy 80 litrów wody,
40 dodatkowych
litrów
paliwa,
kilkadziesiąt kilogramów pożywienia oraz kompas i
dobre mapy, wiec damy sobie rade.
Od czasu do czasu – co kilkaset kilometrów –
przejeżdżamy przez miasteczka, na które zazwyczaj
składa się stacja paliw, pub z noclegami oraz kilku
lub kilkudziesięciu mieszkańców. W okolicach
Yunta złapał nas deszcz i gravelowa droga
(utwardzona ziemia) w oczach zaczęła zmieniać się
w grząską maź. Z napędem na cztery koła udało
nam się dotrzeć do miasteczka gdzie w pubie
czekały na nas lokalne piwa: Toothes Old,
Victoria Bitter oraz Carlton Midstrength, którymi
częstował nas zadowolony z wizyty barman.
©2005 [email protected]
Po kilku dniach pomykania przez pustynie na
horyzoncie pojawiają się pagórki – to góry
Flinders Ranges.
Głębokie
kaniony
o
wielokolorowych
ścianach
i
aborygeńskie
bohomazy w skalnych jamach są bardzo ciekawym
urozmaiceniem okolicy, ale nie wprawiły nas w
zachwyt.
Jadąc po Oodnadatta Track wzdłuż nieczynnej już
linii kolejowej Old Ghan łączącej niegdyś Adelaide z
Alice Springs docieramy do ogromnego słonego
jeziora Eyre, które, pomimo tego iż ma zlewisko
rozmiaru 1/6 Australii napełnia się tylko co kilka
lat. Czujemy się jakbyśmy byli nad morzem: wydmy,
piaskowa plaża, wiatr o słonym zapachu – tylko
wody i szumu fal jakoś brakuje. Biwakowi uroku
dodają płonące w ognisku kilkudziesięcioletnie
podkłady kolejowe i znane wszystkim piosenki
śpiewane do kilkuletniej gitary.
Australia to zdecydowanie najbardziej płaski kontynent
świata a ilość dróg przypadająca na liczbę mieszkańców jest
tak duża, że w czasie całodziennej podróży po Outbacku
można spotkać zaledwie kilka samochodów. Nic wiec
dziwnego ze kierowcy w tych rejonach pozdrawiają się jak
przyjaciele.
©2005 [email protected]
Trudno powstrzymać zdumienie, gdy po
przejechaniu kilkuset kilometrów po zupełnie
płaskim terenie nagle – zupełnie bez powodu –
pojawia się – przypominający węża, który połknął
słonia – kształt Uluru. Intensywność kolorów o
wschodzie i zachodzie słońca jest niewiarygodna.
Główna
atrakcja
kontynentu
przyciągnęła
oczywiście mnóstwo turystów, którzy teraz
ustawiają się z kieliszkami szampana w kolejce do
fotografii. Szukamy wiec bardziej zacisznego
miejsca obchodząc kamień dziesięciokilometrową
pętlą.
W parku narodowym Finke Gorge testujemy nasza
terenówkę na 80 kilometrowej trasie, której
pokonanie zajmuje nam dwa dni. Samochód na
niskiej skrzyni biegów sprawia wrażenie jakby mógł
przejechać przez wszystko.
W drodze do Alice Springs, zwanej stolicą
Czerwonego Centrum, nocujemy w Simpsons Gap
skąd postanawiamy przebiec po buszu 23 kilometry
dzielące nas od miasta. Docieramy wyczerpani i
odwodnieni, więc wieczór spędzamy w pubie z
miejscowymi
Aborygenami i przyjezdnymi
Maorysami na pałaszowaniu ogromnych steków.
©2005 [email protected]
Przejeżdżamy przez Zwrotnik Koziorożca i
szlakiem Tanami Road prowadzącym przez
pustynie Tanami, na która mogliśmy wjechać tylko
dzięki pisemnemu pozwoleniu, dojeżdżamy do
Parku Narodowego Bungle Bungle. Głębokie kaniony
o niemal stykających się ze sobą ścianach
porośniętych tropikalna roślinnością oraz upal,
pomimo środka zimy, a do tego ogromne ilości
frustrujących much nadają temu miejscu unikalnego
i specyficznego uroku.
W Fitzroy Crossing – miasteczku jak wiele innych –
przed lokalnym pubem spora grupka Aborygenów
robi to co zwykle – czyli siedzi bezczynnie. Jeden z
nich nas zaczepia i pokazuje coś w rodzaju dużej
pisanki. Tłumaczy ze to orzech Baobabu i ze sam
na nim wystrugał wzorki. Mile zaskoczeni jakością
struganki kupujemy. W momencie, w którym
dwudziestodolarowy papierek opuścił nasze ręce
wszyscy siedzący w okolicy 'bracia' pomaszerowali
razem do pubu po piwo. W aborygeńskiej kulturze
nie ma pojęcia własności – to co uda się upolować,
znaleźć czy zarobić jednemu należy do wszystkich.
Po kilkunastu dniach spędzonych na pustyni i
tygodniu w tropikach widok Oceanu Indyjskiego
był tym, o czym od dawna marzyliśmy. Biwak na
plaży, ryby smażone w ognisku, jogging wzdłuż
wybrzeża i plumkanie na falach dodały nam sił na
drugą cześć podróży.
©2005 [email protected]
Rejon Kimberley w północno zachodniej części
Australii to zdecydowanie najciekawsza i najbardziej
malownicza część kontynentu. Fascynowały mnie
głównie stawy, do których schodziło się po
kilkudziesięciometrowych,
niemal
pionowych
ścianach, z których spadały małe wodospady. W
wodzie natomiast pływały razem z nami olbrzymie
jaszczurki. Dzięki tym stawom zniesienie
35 stopniowych
upałów
przy
olbrzymiej
wilgotności stawało się łatwiejsze. Niestety wiele
miejsc spodobało się również, bardzo licznym w tej
okolicy, krokodylom i one dbały o to żeby mieć
wyłączność na pływanie.
Do Darwin – stolicy Terytorium Północnego docieramy w trakcie lokalnego festiwalu, dzięki
czemu mamy okazje zajadania się przysmakami z
Chin, Malezji, Samoa, Tajwanu, Japonii, Wietnamu,
Timoru Wschodniego, Indii.... Oczywiście najwięcej
zabawy jest z owocami morza o dziwnych
kształtach i smakach. Tylko występ lokalnych
Aborygenów stukających cały dzień w dwa kije i
śpiewających cos pod nosem nieco rozczarowuje.
W drodze powrotnej jedziemy przez pastwiska
rozmiarów polskich województw, spotykamy dzikie
konie, wielbłądy i orły żywiące się drogowa padlina.
©2005 [email protected]
Szybko robi się coraz zimniej i aż trudno uwierzyć,
że jeszcze kilka dni temu było zbyt gorąco żeby
zasnąć a teraz śpimy w śpiworach przykrywając się
dwoma polarami. Na drogach robi się coraz
tłoczniej, miasteczka pojawiają się już nie co
kilkaset lecz co kilkanaście kilometrów – zbliżamy
się do Sydney.
©2005 [email protected]