szokującą, nawet dla mnie, siłą odepchnęłam Alexa na bok i
Transkrypt
szokującą, nawet dla mnie, siłą odepchnęłam Alexa na bok i
Z szokującą, nawet dla mnie, siłą odepchnęłam Alexa na bok i popędziłam najszybciej jak potrafiłam w stronę gabinetu taty. W ciągu swoich dziewiętnastu lat życia nie raz przekonałam się, że jego „natychmiast” znaczy „w mniej niż minutę”. Na początku ciężko mi było sprostać jego wymaganiom, więc dostawałam różne karne zadania. Przeważnie były to samotne patrole ulic naszego miasta w środku nocy. Małe, niespełna ośmioletnie dziecko puścić w środku nocy na miasto. Tylko on tak potrafi. Powinien dostać nagrodę Ojca Roku. Po raz kolejny biłam rekordy szybkości. Znalazłszy się przed drzwiami jego gabinetu, szybko przeczesałam włosy palcami, wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka bez pukania. W pomieszczeniu było bardzo ciemno. W zeszłym miesiącu ojciec zażądał remontu i przemeblowania. Ściany pomalowano na ciemny brąz, a wszystkie meble – trzy potężne regały uginające się pod ciężarem rozmaitych książek, biurko, krzesło obrotowe, sofa i mały stolik do kawy przy niej – miały kolor czarny. Wielkie okno z wyjściem na taras częściowo zamurowano i było wielkości typowego, łazienkowego okienka. W dodatku zasłaniała je czarna roleta. Nawet już na taras nie da się wyjść. Kiedyś ojciec trzymał w gabinecie dużo roślinek twierdząc, że zieleń go uspokaja. W trakcie remontu wszystko, co liściaste, wyrzucił, przez co teraz pomieszczenie wydawało się mało przytulne, zimne. Jedynym źródłem światła była mała świeczka stojąca na biurku. Na początku wszyscy zaglądający tu łowcy byli w szoku. Wszyscy zgodnie twierdziliśmy, że tata uwielbiał czerń – głównie dlatego w teren mieliśmy wyruszać w ciemnych ubraniach – ale nie miał nic przeciwko kolorowym pokojom. Wiedzieliśmy, że na jego ostatnim patrolu miesiąc temu coś się wydarzyło, co skłoniło go do ukrycia się w ciemności, ale żadnemu z nas nie chciał wyjawić, co. Martwiłam się o niego, więc wzięłam na siebie sprawdzenie – i ewentualne konsekwencje - czy przypadkiem nie stał się wampirem, bowiem przestałam go w ogóle widywać za dnia poza gabinetem. Czosnek, woda święcona, odbicie w lustrze – zdał te testy bez problemów, chociaż ja miałam problemy z dyskrecją. Lubił czosnek, więc ucieszył się, gdy „wspaniałomyślnie” przyniosłam mu go do obiadu. Gorzej wypadłam z wodą święconą i od tego momentu chyba zaczął widzieć we mnie idiotkę. Poszłam do pobliskiego kościoła i poprosiłam księdza o szklaneczkę wody święconej – wiedział o naszej organizacji i pragnął nas wspomagać tyle, ile mógł, więc dał mi sią z radością. Wbiegłam do pokoju ojca i oblałam go wymyślając, że był dzień mokrego podkoszulka. Wszystko poszło bardzo dobrze, wściekł się jedynie o to, że przy okazji zalałam kilka ważnych dokumentów. Z lustrem poszło łatwiej. Przybiegłam do niego z moim kieszonkowym lusterkiem z okrzykiem „Popatrz tatusiu! Siwiejesz!”. Chyba po raz kolejny go wkurzyłam. Zapamiętać: nikomu nie wypominać wieku, jeśli chce się jeszcze pożyć w jednym kawałku. Ostatecznie, doszłam do wniosku, że jego serce na pewno się nie zatrzymało i nie zmienił diety na bardziej krwistą. A następnego dnia zorganizował konkurs na przywódcę Enklawy. - Cześć, tato! – zawołałam przeciągając samogłoski z niewinnym uśmiechem na twarzy, niby nie wiedząc, po co mógłby mnie wzywać. Siedzący przy biurku mężczyzna pochylał się nad jakimś, pewnie ważnym, dokumentem, a słysząc mój głos, podniósł głowę i spojrzał na mnie. Nawet w tych egipskich ciemnościach w delikatnym świetle świeczki mogłam dostrzec niezwykły blask jego zielonych oczu. Długie rzęsy rzucały cienie na jego nieco wychudzone w ostatnim czasie policzki. Czas i odpowiedzialność za wszystkich łowców nie obchodziły się z nim łaskawie. Krótko ścięte, czarne włosy były poprzetykane siwymi kępkami. Dłonie leżące teraz na dokumencie, bym pewnie nie mogła dojrzeć, czym się zajmował, zostały poznaczone plamami wątrobowymi, które nie świadczyły za dobrze o stanie jego zdrowia. Drżały delikatnie wbrew jego woli. Siedział przygarbiony, jakby dźwigał na swoich barkach cały ciężar tego świata. Cóż, może rzeczywiście tak było. Jeśli ja byłam piekielnie skrytą i raczej małomówną osobą, to on bił w tej dziedzinie rekordy. Nigdy nie dzielił się ze mną swoimi zmartwieniami. Nie mogłam uwierzyć, jak w ciągu ostatniego miesiąca się zmienił. Zapamiętałam go jako potężnego mężczyznę, który posiadł siłę zarówno w mięśniach jak i umyśle. Jako mała dziewczynka zawsze byłam zachwycona, gdy zakładał zwykłe t-shirty i mogłam dostrzec jego idealnie wyrzeźbione ciało. Miałam wtedy wrażenie, jakby był dzięki temu niepokonany, jakby mógł stanąć w pojedynkę naprzeciw całej armii. Teraz był zaledwie cieniem samego siebie. Wyglądał tak, jakby się skurczył. Przygarbił się, zielone oczy nadal miały swój cudowny blask, ale jakby spoglądały na świat nieco wystraszone. Mięśnie nadal się odznaczały pod ubraniem, ale były nieco mniejsze, niż wcześniej, sprawiały wrażenie napompowanych, a nie wypełnionych siłą. Serce mi się ściskało za każdym razem, gdy go widziałam i rosła we mnie złość, że nie znałam przyczyny tego, co się z nim działo, chociaż już za pierwszym razem, gdy go spytałam, wyraźnie dał mi do zrozumienia, bym więcej nie wracała do tego tematu. Bym to zignorowała. Nie potrafiłam. - Chodź tu, Tereso – mimo pogarszającego się stanu fizycznego, w jego głosie nadal było czuć siłę, a z oczu biła surowość. Bez zbędnych słów, posłusznie podeszłam do jego biurka i stanęłam przed nim wyprostowana z głową lekko uniesioną ku górze, jak mnie uczył. - Wiesz, dlaczego cię wezwałem? Wzięłam głęboki wdech i cichutko policzyłam do pięciu. Miałam nadzieję, że skonfrontuję się z tym nieco później, gdy dam radę wszystko dokładnie przetrawić. - Spaprałam sprawę, nie? – powiedziałam wprost. - Wiesz doskonale, że ten cały konkurs to tylko pokazówka. – Ocho, zaczyna się wykład moralizatorski. – Od wielu lat to rodzina Howling sprawuje władzę w Enklawie Cieni, ale ostatnimi czasy członkowie stali się bardziej łasy na nieograniczoną potęgę i samowolkę, które niby niesie to stanowisko. Zaczęli się buntować, dlaczego władza przechodzi w obrębie tylko jednej rodziny. Dlatego urządziłem tą całą szopkę, byście mogli zbierać punkty za każde zadanie, by wyłonić najlepszego. Wierzyłem w ciebie, że bez problemu wyprzedzisz wszystkich w rankingu jeszcze przed rozpoczęciem studiów, a ty ledwie plasujesz się w pierwszej dziesiątce. Do tego ostatnie śledztwo. Tereso, ja się dwoję i troję, by cię jakoś wynieść na pierwsze miejsce, ale przy twoich wynikach nie ma nawet jak oszukiwać. Wszyscy wiedzą, jak ci idzie. Tak, mimo treningu, który odbywam odkąd nauczyłam się chodzić, w cotygodniowych zawodach łowców byłam do dupy. Na arenie odpadałam już w pierwszej minucie. Strzelać – z łuku, czy z broni palnej, obojętnie – też wyśmienicie nie potrafiłam. Byłam wyśmienita jedynie w… - Potrafisz jedynie szwędać się po tych swoich pubach dla nadnaturalnych istot i zawierać z nimi dziwne układy, których i tak nie dotrzymujesz. Ile razy ci mówiłem, byś trzymała się z dala od Beliala? Przecież to demon! Oszust jakich mało! Wywiąże się ze swojej części umowy, a potem postara się, by z ciebie wycisnąć jak najwięcej, co wcale nie będzie równowarte tego, co on zrobił. Kiedy zaczniesz się mnie słuchać? Jak mam ci zostawić Enklawę, kiedy ty bratasz się z wrogiem popijając z nim piwo w pubie? Jego głos, na początku pełen przerażającego spokoju, powoli stawał się coraz bardziej nasycony złością. Wyczułam też, że był nieco zawiedziony mną. Mimo to, stałam sztywno i nie odrywałam wzroku od niewielkiej plamy na ścianie za nim. - Odezwij się – zażądał. - Co mam ci powiedzieć? – spytałam cicho. – Co chcesz usłyszeć? Że więcej tego nie zrobię? Że zerwę wszystkie, na pewno przydatne w czarnej godzinie, kontakty? Że, idąc twoim tokiem myślenia, wyprę się własnego pochodzenia i matki? A może mam właśnie to wykorzystać, by wygrać w następnym turnieju? Co mam powiedzieć, by cię zadowolić, ojcze? Wiesz dobrze, że gdyby nie pewne istoty cienia, nie byłoby mnie tutaj, bo Jack naprawdę ssie jako niania. - Jesteś łowcą i przede wszystkim takie pochodzenie masz. Ciągnie to za sobą pewne zobowiązania, a mianowicie każda istota cienia jest twoim wrogiem. Kiedy spotkasz którąś z nich na ulicy, masz obowiązek wyciągnąć swoją broń i zabić ją. - Wszystkich wrzucasz do jednego pudełka. „A on się urodził jako istota cienia – z góry zakładam, że to największe zło na świecie”. Może czas na zmiany? Są wyjątki, dziwadła – jak oni siebie nazywają. Odstają od swoich i są co najmniej neutralnie nastawieni do nas. Nie myślą jedynie o tym, jak by smakowała młoda kobieta, która stoi naprzeciw nich. - Demon pozostanie demonem. Ma taka naturę, którą dobrze znamy my, łowcy, i nigdy się jej w pełni nie pozbędzie. Nie stłumi swoich instynktów. Zawsze będzie stanowił zagrożenie, więc trzeba go wyeliminować. Zacisnęłam dłonie w pięści. Traciłam cierpliwość, ale nawet sprzeczając się z ojcem, nie oderwałam wzroku od ściany naprzeciwko. Wiele razy już przerabialiśmy ten temat, wyciągaliśmy te same argumenty i za każdym razem oboje się na siebie złościliśmy, by potem zdecydować o kolejnym przydziale na następny dzień. Chciałam jakoś do niego dotrzeć, uzmysłowić mu, że skoro jeden demon jest zły, to nie znaczy, że zaraz cała rasa taka jest. Miał takie nastawienie do każdego, kto nie był człowiekiem. Z jednym wyjątkiem, właściwie z dwoma, chociaż co do siebie nie byłam pewna. Moja mama należała do rasy demonów, ale była inna niż reszta. Wyróżniała się na tle innych tak jak ci, których teraz próbowałam bronić. Jej moc była bardzo mała, dzięki czemu z łatwością mogła stłumić swoją magię i ukryć pochodzenie. Nie mogła znieść okrucieństwa wśród swoich, dlatego uciekła, przybrała nazwisko wymarłego już rodu łowców i „wkręciła” się do Enklawy Cieni. Tam poznała tatę, Vincenta Howling. Mogłabym powiedzieć, że zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia jak w tanim romansidle. I nie przeczę, tak było, ale po drodze musieli kilka razy sobie grozić obcięciem palców, gdy któreś z nich nie wykonało swojej części zadania. Wszystko toczyło się cudownie, dwoje zakochanych wzięło ślub, a potem pojawiłam się ja… I jej zasłona otaczająca magię demonów opadła przy porodzie. Do dziś nie wiedziałam, co tata z nią zrobił, gdy się dowiedział o jej pochodzeniu, ale wychowywałam się bez mamy. Może posłał ją w bezpieczne miejsce, by inni łowcy jej nie dorwali. Na pewno nie zrobił jej krzywdy, ponieważ zawsze, gdy o niej mówił, na jego twarzy pojawiał się ten wyjątkowy, rzadko widywany uśmiech pełen miłości. Byłam półdemonem. Właściwie, nie potrafiłam dobrze sprecyzować, czy tata mnie za to nienawidził, czy wręcz odwrotnie. Zauważyłam już dawno, że wymagał ode mnie więcej, niż od innych łowców w moim wieku. Był surowy, nie znał litości, gdy poświęcał czas na trening ze mną. Odpuszczał mi dopiero wtedy, gdy na moim ciele już brakło miejsca na nowe siniaki, albo traciłam przytomność od zbyt mocnego uderzenia. Czy robił to dlatego, by wyszkolić mnie na silną przywódczynię, czy, biorąc pod uwagę jego przekonania, po prostu wyżywał się na mnie, że nie byłam w stu procentach człowiekiem? - Ta rozmowa doprowadzi nas donikąd. – powiedziałam w końcu to samo zdanie, jak za każdym razem. – Coś jeszcze chcesz? Po raz pierwszy od podejścia do jego biurka oderwałam wzrok od ściany i spojrzałam mu w oczy. Ich zieleń nie otulała mnie ciepłem jak dawniej. Było od nich zimno. Oderwał wzrok ode mnie, poprawił się na krześle i przesunął dokumenty na bok. Milczał. Przeciągał tę chwilę najbardziej jak tylko mógł. Splótł ręce na piersi i przeniósł znowu wzrok na mnie. - Chcę byś tej nocy patrolowała Mglisty Las. Sama. Całkowicie zapomniałam, jak pouczał mnie, bym w jego gabinecie zwracała się jak do przywódcy, a nie ojca, i stała sztywno, jakbym kij połknęła. Oparłam się dłońmi o biurko i wiedziałam, że w tym momencie moje oczy były wielkości pięciozłotówki. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć, co zrobić. Płakać i błagać, by mnie tam nie posyłał. Krzyczeć i tupać wściekle nóżką jak małe dziecko, by w ten sposób wyrazić swoje oburzenie. Czy po prostu milcząco zaakceptować taki stan rzeczy. - A-ale nie możesz mnie puścić samej – wreszcie udało mi się wydusić. – Wiesz doskonale, co tam się dzieje. Nikt tam nie wchodzi i już. Takie są zasady. Zwykle naginałam zasady do swoich potrzeb, łamałam je, gdy mi nie pasowały, ale tej jednej przestrzegałam, jakby była największą świętością. „Omijaj Mglisty Las szerokim łukiem”. O każdej porze las spowity jest gęstą mgłą. Owszem, są w nim wydeptane ścieżki, więc jak tu się zgubić, ale mgła jest na tyle gęsta, że ledwo widać drzewo stojące pięć metrów dalej. Słyszałam opowieści, że kiedyś tak nie było, ale przez pewne wydarzenie, zło śpiące pod lasem przebudziło się i stworzyło mgłę, by ludzie mogli się w niej gubić i wpadać wprost w paszczę… Tego czegoś, co tam mieszka. Wielu łowców się zapuściło w tamte okolice, ale jeszcze nikt nie wrócił stamtąd w jednym kawałku. Tata zauważył, jak moje ciało mimowolnie zadrżało na myśl o tym, że miałabym wejść do lasu i pozwolić, by oblepiła mnie mgła. Zdaje się, że w nikłym świetle panującym w pomieszczeniu dostrzegłam na jego twarzy uśmiech. Po raz pierwszy od miesiąca. Chociaż mogło to być tylko złudzenie. - Nie ma mowy, nie pójdę tam – powiedziałam stanowczo, nerwowo postukując palcami w biurko. - Nie obchodzi mnie twoje zdanie. - Mam to gdzieś, nie jestem samobójcą! Przez parę sekund mierzyliśmy się wzrokiem. Tata wiedział, jak bardzo potrafiłam być uparta i zdawał sobie sprawę, po kim ją odziedziczyłam. - Pójdziesz tam, nawet jakbym miał cię przeciągnąć przez pół miasta za włosy. Potrzebujemy tam patrolu, a jedynie ty jesteś tej nocy wolna. - A Jack? Mogłaby pójść ze mną. - Zajęta. Jack była kimś w rodzaju mojego mentora, przewodnika po drodze łowcy, ponieważ miała dłuższy staż w tej branży i wiedzę o wiele większą ode mnie. Zdecydowała się być jedynie moją opiekunką, nie miała nikogo więcej, więc nie rozumiałam, dlaczego miałaby być zajęta. Zawsze wszystko robiliśmy w parach… - Jeśli tak ci zależy na towarzystwie, Alex jest dziś wolny – zasugerował ojciec z podłym uśmieszkiem. Cholera jasna, wiedział bardzo dobrze, że tego faceta nie trawiłam. Pragnęłam jego ślicznej buźki tuż przy swojej jednocześnie się go bojąc. Kurde, trzęsłam portkami na samą myśl, że miałabym z nim zostać sama w lesie! Na dodatek w nawiedzonym lesie. Nie wiem, z czyjej ręki zginęłabym szybciej. Jego czy tej legendarnej istoty. Z drugiej strony, każde towarzystwo nie jest złe. Jak już miałam zginąć, to nie sama. Ojciec zauważył moją niepewność i rumieńce, które mi wykwitły na policzkach na samą myśl o Alexie. Jednak zaskoczyłam go odpowiedzią. - Zgoda, ale kiedy wrócę, odpowiesz mi na każde pytanie. Jednego, czego się nauczyłam podczas przebywania w towarzystwie demonów, to umiejętne zawieranie umów tak, by wycisnąć najwięcej, jak się da. Być do bólu nieprecyzyjnym, by potem dowoli korzystać z warunków umowy, które tylko pozornie ograniczały. Niestety, tata głupi nie był. - Jeśli to będzie pytanie, na które będę mógł odpowiedzieć. Idź już. Popatrzyłam jeszcze na niego bez cienia jakichkolwiek emocji, ukłoniłam się powoli, jak mnie uczył i wyszłam, czując na swoich plecach jego spojrzenie. W umowie był jeszcze jeden warunek, którego żadne z nas nie wypowiedziało na głos, ale zdawało sobie sprawę z jego istnienia. Jeśli nie zginę. Poszłam do swojego pokoju, który mieścił się na drugim piętrze. Nie wyglądał wyjątkowo, nie było widać, że należał do mnie. Jak tata go urządził, gdy skończyłam siedemnaście lat, tak pozostał. To pomieszczenie traktowałam jedynie jako miejsce, gdzie mogę się zdrzemnąć i przebrać, nic poza tym. Jako młoda kobieta, powinnam porozwieszać na czerwonych ścianach plakaty swoich ulubionych, seksownych aktorów, czy muzyków, ale jako łowczyni, nie miałam czasu na takie rzeczy. Już i tak musiałam stawać na głowie, by pogodzić życie zwykłej studentki z życiem w Enklawie Cieni. W ten oto sposób, mój pokój został urządzony po spartańsku. Kanapa z beżowym obiciem, którą rzadko kiedy rozkładałam, ponieważ zakładałam, że na trzy, czy cztery godziny snu to było mało opłacalne i po prostu zwijałam się na połówce. Nad nią wisiała niewielka półka, na której trzymałam książki potrzebne na moich studiach. Swoją drogą, jeszcze ani razu do nich nie zajrzałam, chociaż minęły trzy tygodnie zajęć. Ubrania trzymałam w szafie narożnej i komodzie wykonanych z jasnego drewna. Nic poza tym. Nawet na ciemnych panelach nie leżał dywan, którego z resztą nie chciałam. Zapierałam się rękami i nogami, gdy tata próbował mi jakiś wcisnąć. Po lewej stronie były drzwi do mojej prywatnej łazienki. Pozostali nie mają tego luksusu i korzystają z dwóch wspólnych łazienek na każdym piętrze. Chwyciłam telefon leżący na komodzie i wysłałam wiadomość do Alexa. Może się go bałam, ale dobrze było mieć kontakt z wyśmienitym łowcą pomimo wszystkich „ale”. W razie problemów, mogłam zadzwonić po wsparcie. Jeszcze nigdy mi nie odmówił, ale również nigdy nie pytałam go o nic. Byłam ciekawa, czy teraz się zgodzi. Las sąsiadował z miastem od wschodu. Wstępnie umówiłam się z nim na skraju pod wielką tablicą „Nie wchodzić! Niebezpieczne zwierzęta!” o 21:00. Jeszcze nie zdążyłam odłożyć telefonu na miejsce, gdy ten zawibrował na znak, że otrzymałam wiadomość. Z stopniowo rosnącym napięciem odblokowałam go i zobaczyłam, że Alex odpowiedział. Przełknęłam głośno ślinę i z podekscytowaniem otworzyłam wiadomość. „Ok.” Moje serce wykonało dwa salta i odtańczyło makarenę. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że nie szłam sama do tego przeklętego lasu, czy nieświadomie cieszyłam się z towarzystwa tego diabła z buźką anioła. Na siłę próbowałam przekonać sama siebie, że jak najbardziej chodziło o pierwszą opcję. Wyjęłam z szafy czarne bojówki, sportowy biustonosz, podkoszulek, pierwsze z brzegu skarpetki i oliwkowy sweterek i poszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic i odkręciłam zimną wodę. Uwielbiałam ten czas każdego dnia, gdy moje ciało obmywały lodowate krople. W ten sposób orzeźwiałam swój umysł i byłam w stanie jasno myśleć. Czułam, że chłód nie tylko oczyszczał moje ciało, ale też i duszę. Skórę z natury miałam gorętszą ze względu na swoje dziedzictwo. Taka woda ochładzała ją, dzięki czemu czułam się bardziej ludzko, choć tylko pozornie, po prostu lubiłam się oszukiwać. Tak naprawdę nigdy nie będę idealnie pasować do tego miejsca, a już na pewno nie jako przywódczyni, którą chce mnie zrobić ojciec. Nie nadawałam się na to stanowisko nie tylko ze względu nieczystość krwi. Przeciętnie radziłam sobie w walce, nie potrafiłam sama o niczym zdecydować, nie grzeszyłam inteligencją, a na widok papierkowej roboty aż mnie skręcało w środku. Nie chciałam tego. Zdecydowanie lepiej czułabym się na swoim obecnym stanowisku, tak do końca życia. Bycie zwykłym pionkiem nie wydawało mi się takie złe. Po porządnym wyszorowaniu skóry truskawkowym żelem pod prysznic i umyciu włosów w końcu wyszłam spod prysznica i zaczęłam się wycierać ręcznikiem. Szybko włożyłam wcześniej przygotowane ubranie, po czym rozczesałam włosy i jeszcze mokre zaplotłam w warkocz, który przerzuciłam sobie przez ramię. Wciągnęłam na nogi miejscami poprzecierane po licznych starciach z demonicznymi gębami glany, ubrałam czarną, skórzaną kurtkę i owinęłam szyję czarno-białą arafatką. Przyszedł czas na uzbrojenie. Otworzyłam najniższą szufladę w komodzie i wyjęłam leżące na wierzchu dwa dwudziestopięciocentymetrowe sztylety włożone w brązowe pochwy. Wysunęłam jeden z nich i pogładziłam czule swoją ulubioną broń. Dostałam je na szesnaste urodziny, czyli w dzień, w którym zdałam wszystkie testy i mogłam się nazywać pełnoprawnym łowcą. Piękne, stalowe ostrze pokryte cienką warstwą srebra lśniło w świetle lampy. Na złotej rękojeści wyrzeźbiono wzór, jakby była pokryta łuskami węża. Dzięki tym żłobieniom mój chwyt był pewniejszy i nie musiałam się obawiać, że sztylet mi się wyślizgnie choćby przez to, że toczyłam walkę w deszczu. Z delikatnym uśmiechem na twarzy wsunęłam sztylet z powrotem do pochwy i oba przyczepiłam do paska spodni po obu stronach bioder. Pogrzebałam chwilę, dojrzałam mój mały sprzęt awaryjny i wsunęłam do prawego buta piętnastocentymetrowy nóż myśliwski. Na końcu szuflady dostrzegłam czarny pistolet MAG-95. Chwilę zastanawiałam się nad zabraniem go ze sobą, ale wiele razy na strzelnicy udowodniłam sobie i wszystkim łowcom, że broń palna w moich rękach to bardzo zły pomysł. Jack kiedyś skomentowała to tak: „Nie dość, że celność chujowa, to jeszcze piszczysz z przerażenia po każdym strzale.” Zdecydowanie nie powinnam go ze sobą brać, jeśli nie chciałam strzelić przypadkiem w Alexa i przez to zginąć z jego ręki. Oczywiście, on sam od strzału by nie umarł. Pewnie już tyle tych umów z demonami zawarł, że był nieśmiertelny. Jak karaluch. Odetnij mu głowę, a to paskudztwo i tak jeszcze będzie żyło. Wyjęłam niewielkie, czarne pudełeczko i otworzyłam je. Znajdowało się tam dziewięć shurikenów z czterema ostrzami. Wierząc w szczęście tej liczby, wpakowałam wszystkie do dużej kieszeni po prawej stronie w bojówkach na wysokości kolana. Zamknęłam szufladę i otworzyłam jedną wyżej. Znajdowały się tam małe buteleczki z różnymi płynami i proszkami. Trucizny oraz kwasy. Bez dłuższego zastanawiania się wzięłam cyjanowodór i kwas siarkowy VI. Obie zmieściły mi się w lewej dużej kieszeni. Tak uzbrojona z pomocą Alexa powinnam sobie poradzić ze złem zamieszkującym las, jakie potężne by nie było… Przynajmniej miałam taką nadzieję. Na lewym nadgarstku przypięłam zegarek. Zostały mi jeszcze dwie godziny do patrolu. Postanowiłam trochę się rozluźnić i pójść do mojego ulubionego pubu. Z niechęcią zgasiłam światło w pokoju i wyszłam na korytarz. Zeszłam po schodach i na parterze spotkałam Jack. Wiedziałam, że równie dobrze mogłam się z nią w tej chwili pożegnać, bo marne były moje szanse na powrót do domu w jednym kawałku, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić tej rozmowy. Nie dostrzegła mnie jeszcze, więc z mocno bijącym sercem szybko pobiegłam w stronę drzwi wejściowych modląc się, by mnie nie zauważyła i zawołała. Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi poniekąd szczęśliwa, że nie dałam jej szansy nawet się do mnie odezwać. Jakbym miała jej powiedzieć, że ojciec posłał mnie na pewną śmierć z najprzystojniejszym łowcą w Enklawie? Oczywiście, mogłam się zbuntować, ale jak tata powiedział, zawlókłby mnie tam za włosy. To by tylko odrobinę odwlekło sprawę. Jak na drugą połowę października, wieczór był ciepły. Piątek. Ulice były pełne ludzi wracających z pracy, szczęśliwych, że zaczął się weekend. Studenci i licealiści wałęsali się po mieście w poszukiwaniu dobrej miejscówki na melanż. Gimnazjaliści chowali się w uliczkach i ostrożnie siorbali piwo w strachu, że straż miejska ich zauważy. Dziesięć minut drogi od kwatery głównej znajdował się pub Krwawy Befsztyk. Wbrew pozorom, nie serwują tam ani befsztyku ani niczego krwawego. Zaopatrzenie w tego typu rzeczy we własnym zakresie. Schodziły się tam wszystkie monstra z Dziwnowa oraz przejezdni. Nie brakło towarzystwa wampirów i wilkołaków, czasem zjawiały się elfy, choć te uważały to miejsce za uwłaczające ich godności. Krasnoludy ochoczo zużywały spory zapas piwa i urządzały konkursy na najbardziej majestatyczną brodę. To było jedyne miejsce, gdzie wszyscy wiedzieli, kim jestem, ale traktowali mnie jak równą im. Tutaj wszystkie granice pomiędzy gatunkami zacierały się i tworzyliśmy jedną, wielobarwną społeczność. Nikt do nikogo nie miał uprzedzeń, a jeśli pojawiały się konflikty, grzecznie wychodzili, by nie niszczyć atmosfery w pubie. Weszłam do środka z uśmiechem na twarzy. Wnętrze nie było zbyt dobrze oświetlone, co nadawało przyjemny, pełen spokoju i sielanki klimat. Pomieszczenie wyłożono drewnem, co jeszcze dodatkowo potęgowało przytulność. W tle cichutko grało radio, ale zagłuszały je żywe, wesołe rozmowy pomiędzy bywalcami. Podeszłam do barmana – rudego krasnoluda, którego gęsta, zapleciona w warkocze broda sięgała podłogi – i pocałowałam go na powitanie w czoło. - Hargrimie, dawno się nie widzieliśmy! – zawołałam. Usiadłam na stołku przy kontuarze i patrzyłam, jak przyjaciel nalewał do dużego kufla moje ulubione piwo. - Bry wieczór, kiciu. Co się stało, że nie odwiedzasz starego kumpla? - Sprawy Enklawy. Mnóstwo roboty. Mało snu. Jadę na oparach. Postawił przede mną kufel, a ja bez wahania pociągnęłam kilka głębokich łyków. - Tego mi było trzeba… - westchnęłam i odstawiłam do połowy wypity płyn. - Od kiedy tak bardzo Ci trzeba alkoholu, kotek? – usłyszałam znajomy, lekko zachrypnięty głos. Obejrzałam się przez prawe ramię i zobaczyłam nadchodzącego z moją stronę niezdrowo bladego, srebrnowłosego mężczyznę o oczach tak czarnych, że noc przy nich wypadała blado. Ubrany był w modne w tym sezonie wąskie, beżowe spodnie i koszulę w czerwoną kratkę. W dodatku toporne, jasnobrązowe buty dawały mu wygląd drwala, któremu czasem na chleb zabrakło. Tylko brody do kompletu nie miał. Uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując dwa długie kły. Wampir. Jako łowczyni, byłam beznadziejna w swoim zawodzie, bowiem otaczałam się istotami, z którymi jedynie moja broń powinna mieć kontakt, a nie ja sama. Szczerze mu zazdrościłam. Ja musiałam wydawać majątek, by opatulić się sensownie w te chłodne noce, a on mógł sobie śmiało darować kupno kurtek, bo i tak nie odczuwał zimna. Wkurzał mnie. Usiadł na stołku po mojej prawej stronie i skinieniem głowy pozdrowił Hargrima. Po chwili naprzeciw niego również stanął kufel po brzegi wypełniony piwem. - Nie za wczesna godzina na ciebie? Zwykle wtaczasz się tu ledwo żywa po trzeciej nad ranem – zagaił. - Blake, nie dziś, daj mi w spokoju sączyć swoje ostatnie piwo w życiu – mruknęłam. Uniósł pytająco jedną brew i zaczął palcami stukać w kontuar. Wiedział, że tego nie znosiłam. Znał mnie bardzo dobrze. I również ja wiedziałam, czego ode mnie chciał. Westchnęłam. Bez oporów streściłam mu całą sytuację. A niech wie. Kwiatka mi kupi na symboliczny, pusty grób. - I nie zamierzasz nic z tym zrobić? – zapytał oburzony. Zacisnęłam dłonie mocniej na kuflu. - A jaki masz pomysł? Sprzeciwię się, to mnie tam zawloką siłą. Jeśli jakimś cudem uda mi się przeżyć, zaraz po powrocie zostanę wydalona z Enklawy za swój wcześniejszy sprzeciw. I co ja wtedy zrobię? To jest całe moje życie. Nie jestem przystosowana do życia jak… Normalny człowiek. - Nie możecie udawać, że tam poszliście? - Żeby to było takie proste – prychnęłam. – Nominowani do konkursu na przywódcę są stale obserwowani w czasie wykonywania zadań i oceniani. Podejrzewam, że przy skraju lasu ktoś będzie nas podpatrywał. Patrzył przed siebie i choć starał się nie okazywać żadnych uczuć, na jego twarzy zauważyłam z trudem maskowany niepokój i strach. Kiedy przeniósł spojrzenie na mnie, dostrzegłam w jego czarnych oczach buchającą ogniem wściekłość, ale też bezradność. Serce mi się ścisnęło na ten widok. W Enklawie mało było osób, które się mną przejmowało, więc nie przyzwyczaiłam się do widoku osób tak mocno targanych emocjami w związku z moją osobą. Doświadczałam jedynie przerażającej, chłodnej wściekłości ojca. Nie wyrażanej mocnymi słowami czy tonem głosu, tylko czynami i zwięzłymi rozkazami. Nie byłam dobra w kontaktach międzygatunkowych, w jakichkolwiek kontaktach, ale chciałam w jakiś sposób ulżyć temu wampirowi, który chyba za bardzo się do mnie przywiązał po tym, jak raz uratowałam go przed nagłym gniewem elfa rozbijając talerz z spaghetti na tej spiczastouchej głowie. Zrobiłam to nie dlatego, że szkoda mi było Blake’a. Wkurzała mnie postawa elfa. Myślał, że mógł się dowoli wywyższać ponad innych i wszyscy powinni mu buty lizać. Ktoś musiał mu pokazać, gdzie jego miejsce. Zaproponował mi kolację w podzięce, a ja skorzystałam. Zawsze byłam łasa na żarcie za darmo. Na początku rozmowa się nie kleiła, nie miałam pojęcia, jak rozmawiać z wampirem, który z chęcią stołowałby się na mojej szyi. Wybrnęliśmy jednak z krępującej ciszy relacjami z nocnego życia i polubiliśmy swoje towarzystwo. Również nasza znajomość jest dla nas korzystna. On, należąc do tutejszego klanu, zapewnia mi ochronę przed wampirami – panuje u nich taka zasada, że przyjaciel jednego wampira jest nietykalny dla drugiego w obrębie tego samego klanu, chyba że pierwszy wyrazi na to zgodę. Z mojej strony otrzymywał ochronę przed łowcami. I oboje byliśmy z tego zadowoleni, chociaż do mnie przylgnęła opinia wampirze dziwki, ale tylko nieliczni nie bali się tego mówić wprost. Ze zdenerwowaniem, jak zareaguje na ten gest, postanowiłam zrobić cokolwiek i położyłam dłoń na jego lewym ramieniu. Przez cienki materiał koszuli poczułam delikatnie napinające się mięśnie. Głośno przełknęłam ślinę. Serce łomotało mi w piersi. Nie wiedziałam, co powiedzieć, żeby choć trochę rozluźnić atmosferę. - Przysięgnij, że wrócisz – szepnął. Przeszedł mnie dreszcz. Blake nie był taki młody, na jakiego wyglądał. Miał już swoje lata i o wiele więcej życiowego doświadczenia i wiedzy niż ja. Wiedział, że łowca składając przysięgę musiał jej dotrzymywać. Takie były zasady. A skoro ja lubiłam je łamać… Uśmiechnęłam się do niego najcieplej, jak potrafiłam i rzekłam: - Przysięgam ci na płynącą w mych żyłach krew łowcy, że wrócę w jednym kawałku. Dopiłam piwo, zostawiłam pieniądze obok pustego kufla i żegnając się z wampirem wyszłam z pubu. Z niechęcią skierowałam się w stronę wejścia do lasu, przy którym byłam umówiona. Cała drżałam. Bałam się, co tam mogliśmy spotkać. Martwiłam się, że stamtąd nie wyjdziemy. Stałam pod wielką tablicą na skraju lasu i nerwowo spoglądałam na zegarek. Było pięć minut po 21, a Alexa nie widziałam na horyzoncie. Przez kilka warstw ubrań przenikało zimno, które wydostawało się z tego upiornego miejsca okrytego gęstą mgłą. Wszystkie rośliny utraciły swą barwę, wszystkie były w mlecznym kolorze. Tuptałam w miejscu, by choć trochę się rozgrzać. Włożyłam dłonie do kieszeni kurtki żałując, że nie wzięłam rękawiczek. - Gotowa na podróż życia? Gdybym nie miała ukrytej twarzy w arafacie, krzyknęłabym głośno, niemniej jednak podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam się i ujrzałam mojego diabła. Byłam w szoku, że mimo panującej dookoła ciszy – gdzie nawet wiatr nie miał odwagi choćby delikatnie poruszyć liśćmi, takie się zrobiło z tego lasu wygwizdowo - on zakradł się tutaj bezszelestnie, gdy ja z każdym krokiem pobrzękiwałam jak krowa idąca na wypas z tym śmiesznym, dużym dzwoneczkiem. Posłałam mu spojrzenie pełne wściekłości, a on tylko się uśmiechał niewinnie. Wbrew mej woli, zaczęło mi się robić ciepło. Sposób, w jaki na mnie patrzył… W jego oczach nie widziałam strachu przed patrolem. Wyraźnie rozbierał mnie spojrzeniem i nawet nie starał się tego ukryć. Poczułam, jak na policzki wypływa mi rumieniec. Wiedziałam, że to tylko gra. Z każdym swoim towarzyszem tak się zabawiał. Już dawno dostrzegł, co się ze mną działo, gdy był w pobliżu i postanowił to wykorzystać. Będę kolejną, którą poświęci, by się wydostać z tego przeklętego miejsca. Naciągnęłam chustę aż po sam nos, po czym bez słowa ruszyłam ścieżką w stronę Mglistego Lasu. Nie zrobiłam nawet pięciu kroków, gdy Alex chwycił mnie za rękę. Odwróciłam się do niego i zauważyłam, że trzyma w dłoni sznurek długości mniej więcej pół metra. - Powinniśmy się związać. To byłby zły pomysł, gdybyśmy się rozdzielili – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. Zmrużyłam oczy i prychnęłam, choć wiedziałam, że miał rację. Nie powinniśmy dopuścić do tego, że zgubimy siebie nawzajem. Z niezadowoleniem wyciągnęłam w jego stronę lewą dłoń, a on zawiązał na niej supełek. W momencie, gdy jego dłoń delikatnie musnęła moją poczułam, jakby przeszył mnie niewielki impuls elektryczny. Nie był to ten, który się czuło po wsadzeniu palca w gniazdko. To jeden z tych, który wywoływał niekontrolowane ciepło u dołu brzucha, a serce na chwilę przyspieszało. Cały czas patrzyłam na niego i oceniałam jego reakcję. Widział, jak reagowało moje ciało wbrew woli i bardzo dobrze się bawił. Gdy zawiązał drugi koniec sznurka na swoim prawym nadgarstku, w końcu wyruszyliśmy na patrol. Weszliśmy do lasu, gdzie od razu okryła nas jak wszystko inne gęsta mgła. Mogłabym spokojnie wyjąc sztylet i ją kroić, jak w kreskówkach. Powoli, nie spiesząc się, szliśmy przed siebie ramię w ramię rozglądając się dokoła z nadzieją, że może uda nam się znaleźć jakichś zaginionych, a z tego, co słyszałam, było ich sporo. Widoczność była bardzo ograniczona, dlatego polegaliśmy na innych zmysłach. Słuch, węch, dotyk. Staraliśmy się oddychać najciszej, jak się da, by dosłyszeć każdy szelest i w razie czego jak najszybciej wyjąć broń do obrony. Nie zaszliśmy nawet pięćdziesięciu metrów, gdy po ziemi rozeszła się uwolniona potężna fala magii i wprawiła grunt pod naszymi stopami w drganie. Nagle usłyszeliśmy z oddali przerażający ryk bestii i wzmagający się szelest roślin. Coś biegło w naszą stronę i nie najwyraźniej nie było przyjaźnie nastawione. Chyba mamy przesrane.