W poszukiwaniu czystej przyjemności

Transkrypt

W poszukiwaniu czystej przyjemności
Globalizacja sprawiła, że ponad miliard ludzi jest przekarmionych. Równocześnie setki milionów nie dojadają.
Zielona rewolucja uniezależniła wiele krajów od pomocy żywnościowej,
a także w dużym stopniu od kaprysów pogody. Przez dziesiątki lat wiele
państw przeszło radykalne przeobrażenie i dziś są uważane za wschodzące światowe mocarstwa gospodarcze.
Obecnie kraje rozwijające się mają często większe problemy z otyłością niż z
głodem. Ten uboczny skutek globalizacji zwany jest przejściem żywieniowym. Na początku trzeciego tysiąclecia liczba mieszkańców Ziemi z nadwagą po raz pierwszy zrównała się z
liczbą niedożywionych. Dziś przekarmionych jest już około 1,3 mld ludzi i
przewyższają oni liczebnie głodnych o
kilkaset milionów.
Bogaci i biedni, siedząc przy stole,
narzekają na te same rzeczy. „Cocakolonizacja” – termin ten pojawia
się nawet w artykułach naukowych –
stworzyła globalną infrastrukturę produkcji i sprzedaży tzw. śmieciowego jedzenia, czyli potraw z różnej maści barów szybkiej obsługi. Najczęściej
są to frytki, hamburgery, hot dogi, dania z kurczaków i wieprzowiny, tony
chipsów, chrupek i innych tłusto-słodko-kwaśnych przekąsek, które są istną bombą cholesterolową. Dystrybutorzy różnych Coli i pseudoenergetyzujących napojów podpisują umowy na wyłączność z najmniejszymi nawet sklepikami, zapewniając im lodówki i materiały reklamowe. Dziś nawet Meksykanie – znacznie ubożsi od
mieszkańców Stanów Zjednoczonych
– spożywają więcej kalorii w słodkich napojach niż Amerykanie. Równocześnie sieci hiper– i supermarketów w stylu amerykańskim sprzyjają
we wszystkich państwach, w których
roi się od firm sprzedających śmieciową żywność, rozpowszechnieniu oleju kukurydzianego i sojowego oraz in12
W poszukiwaniu
czystej
przyjemności
nych, nie zawsze najzdrowszych, tłuszczów roślinnych.
Zielona rewolucja zapobiegła głodowi na skalę masową, natomiast zabrakło równie rewolucyjnych rozwiązań,
mogących powstrzymać światową ekspansję otyłości. I nie chodzi tu tylko o
kłopoty natury psychoruchowej ludzi
otyłych, ale także o gwałtowny rozwój chorób związanych z otyłością jak
cukrzyca, miażdżyca, problemy ze stawami, kręgosłupem i sercem. Dopiero od niedawna endokrynologia, neurologia i genetyka – powoli, wspólnymi siłami – rozszyfrowują mechanizmy odpowiedzialne za nadwagę. Naukowcy odkryli nawet gen wiercenia
się, który sprzyja efektywniejszemu
spalaniu kalorii. Postęp nauki wciąż
jednak nie doprowadził do opracowania skutecznego leku odchudzającego.
Dwuskładnikowy Fen-Phen (połączenie fenfluraminy oraz fenterminy) wycofano z rynku w 1997 roku, gdy okazało się, że wywołuje kłopoty z sercem. Z kolei Orlistat jest sprzedawany
dziś bez recepty, ponieważ jego skuteczność nie okazała się na tyle jednoznaczna, aby mógł być uznany za lek.
Gdyby jego działanie nie budziło wątpliwości, lekarze z pewnością zachęcaliby do jego zażywania.
Producenci leków, mimo licznych
porażek, nie dają za wygraną. Prowadzą m.in. badania nad związkiem, który hamowałby działanie substancji
pobudzających apetyt, wydzielanych
przez jelito i mózg; próbują też opracować specyfiki, które podnosiłyby
poziom metabolizmu, a zatem i tempo wydatkowania energii. Żaden lek
nie pomoże jednak na słabą wolę. Najnowsze badania wykazały, że przyjmowanie środków odchudzających
przez chorych na cukrzycę zachęca
wręcz pacjentów do ulegania różnym
pokusom, na przykład na podwójnego hamburgera z serem, hot doga czyli banalną parówkę z homogenizowanego mięsa i tłuszczu, czy też wręcz do
przesiadywania przez cały weekend na
kanapie i oglądania serialowych perypetii hollywoodzkich albo rodzimych gwiazdeczek. Nie bez znaczenia
pozostaje też problemem niekorzystnych działań ubocznych farmaceutyków odchudzających, które wydają się
nieuniknione, gdy manipuluje się przy
czymś tak fundamentalnym, jak mechanizmy regulujące odżywianie się i
metabolizm całego organizmu.
W czerwcu 2008 roku koncern Sanofi Aventis wycofał wniosek o rejestrację rimonabantu, leku który miał
wspomagać odchudzanie. Okazało się
bowiem, że może on sprzyjać myślom
samobójczym.
Wygląda więc na to, że na nadmiar
kilogramów nie ma lepszej recepty niż
mniej jeść i więcej się ruszać. Ale nawet ascetyczny tryb życia budzi kontrowersje. Badanie sprzed dwóch
lat wykazało, że w populacji osób z
umiarkowaną nadwagą umieralność
jest niższa niż wśród tych, którzy mają
prawidłową masę ciała. Specjaliści od
żywienia oraz lekarze, nieustannie
przestrzegający przed zgubnymi skutkami otyłości, przypuścili na te obrazoburcze koncepcje frontalny atak.
Skoro, jak dowodzi większość badań,
diety odchudzające na dłuższą metę
nie działają, (tzw. efekt jojo) a cudownej pigułki wciąż nie ma, cóż powinna
począć osoba otyła, niekoniecznie chora na cukrzycę? Niejako w odpowiedzi
na to pytanie narodził się ruch „grubi, ale sprawni” (fat-but-fit), który zaleca szczególną troskę o aktywność fizyczną i radzi, by nie przejmować się
masą ciała.
Ogólnoświatowe
przemiany w odżywianiu nie zawsze idą
w tym samym kierunku. Gdybyśmy złożyli wizytę w skromnym azjatyckim
domu, jest równie prawdopodobne, że ujrzymy w
nim dzieci skrajnie niedożywione jak i walczące ze
zgubnymi skutkami otyłości. Świat wytwarza dość
pożywienia, by nakarmić
wszystkich, od Kapsztadu po stolicę Korei Północnej. Ale zanim ryż, fasola
czy kukurydza trafi z pola
do miski, musi pokonać długą
drogę. Wprawdzie liczba głodujących
na świecie spadła, lecz niedożywienie
nadal się utrzymuje: setki milionów
ludzi dostają dzień w dzień mniej kalorii, niż potrzebują.
Tymczasem wydaje się, że rolnictwo po zielonej rewolucji osiągnęło już maksimum swych możliwo-
„Coca-kolonizacja” – termin ten pojawia się
nawet w artykułach naukowych – stworzyła
globalną infrastrukturę produkcji i sprzedaży tzw. śmieciowego jedzenia, czyli potraw z
różnej maści barów szybkiej obsługi.
Niektórzy uważają, że należy iść dalej i za normę przyjmować to, co powszechne w danej kulturze. Na przykład wiele kobiet z afrykańskich plemion dba, by nie mieć szczupłej sylwetki, bo to jest dla mężczyzn sexi, a
niektórzy wokaliści nurtu hiphopowego szczycą się zwałami tłuszczu, nadając w ten sposób nowe znaczenie wyrażeniu - ful wypas. O dziwo nie przeszkadza to ich fanom, którzy akceptują przewalające się po scenie góry spoconego sadła.
ści. Wprawdzie produkcja zboża rośnie nieustannie od 40 lat, bo rolnicy
w krajach rozwijających się zwiększają zużycie nawozów sztucznych, zasiewają wysoko wydajne rośliny, stosują pestycydy i nawadnianie, lecz areał uprawny pozostaje bez zmian. Także zwiększanie intensywności ochrony
chemicznej upraw ma granice – grozi
zatruciem wody pitnej.
Wiele wskazuje na to, że genowa zielona rewolucja, polegająca na rozpowszechnieniu upraw roślin zmodyfikowanych genetycznie (GMO), może się
przy-
czynić do
dal-
szego zwiększenia plonów. W latach
sześćdziesiątych ubiegłego wieku,
wprowadzanie nowych odmian roślin
i metod agrotechnicznych dzięki subsydiom rządowym odbyło się błyskawicznie, a produkcja żywności wzrosła niemal natychmiast. GMO, jak się
okazało, rolnictwa szturmem nie wzięły. Rośliny zmodyfikowane genetycznie powstawały bowiem w prywatnych firmach i za prywatne pieniądze, dlatego z reguły są objęte ochroną patentową, a ceny materiału siewnego są często ustalone na takim poziomie, że jest on poza zasięgiem większości rolników i to nie tylko w najuboższych krajach. Wprawdzie w kilku państwach rozwijających się próbowano, i to z pewnym powodzeniem,
uprawiać zmodyfikowaną genetycznie
kukurydzę i soję, ale wciąż brak GMO
przystosowanych do trudnych warunków rolnictwa, na przykład odpornych
na suszę albo duże zasolenie gleby.
Otyłość i głód współistnieją w najuboższych rejonach planety, ale bogate kraje uprzemysłowione również borykają się z kłopotami dietetycznymi.
13
Starannie opracowane plany żywieniowe zalecają, by spożywać codziennie ściśle określoną ilość mięsa, nabiału, owoców i warzyw. Mimo to zmodyfikowaną przed kilkoma laty „piramidę zdrowego żywienia” niektórzy
specjaliści już krytykują jako nieaktualną. Co zatem jeść? Naukowe podstawy optymalizacji diety dla całego
społeczeństwa są mniej niż skromne.
Większość badań dotyczących żywienia polega na śledzeniu reakcji organizmu na wpływ jednej substancji. A organizm ludzki to maszyneria bardzo
złożona. Nie bierze się więc pod uwagę innych czynników, na przykład genetycznych lub związanych z trybem
życia badanych. Konieczność wprowadzania takich nadmiernie upraszczających założeń w tego typu badaniach
tłumaczy, dlaczego nawet najbardziej
podstawowe zalecenia dietetyczne ulegają czasem diametralnym zmianom i
na przykład pojawiają się zdania kwe-
stionujące zalety diety bogatej w błonnik w profilaktyce cukrzycy i nowotworów albo podważające przekonanie, że menu niskotłuszczowe zapobiega zawałom serca i rakowi jelita grubego. Wielu dietetyków i diabetologów
próbuje ułatwić życie zdezorientowanym klientom barów szybkiej obsługi
ze śmieciową żywnością, przez powtarzanie w kółko zaklęć: omijać te miejsca z daleka, mniej jeść, więcej się ruszać, spożywać jak najwięcej owoców
i warzyw, a pieczywo i inne pokarmy
zbożowe jeść tylko pełnoziarniste, no
i unikać wszelkich niezdrowych przekąsek czyli nie podjadać między posiłkami.
Niestrudzone próby zachowania prostoty zaleceń dietetycznych nie odbiegają daleko od tego, co można by
nazwać „dietą Marka Twaina”, który sprowadził złożoność problemu żywienia i zrównoważenia bilansu energetycznego do zdania: „Powodzenie w
życiu polega w dużej mierze na tym,
by jeść to, co się lubi, i pozwolić, by
to, co się zjadło, wydostało się na zewnątrz”. Następcy Twaina – na przykład Michael Pollan, autor głośnej
książki The Omnivore’s Dilemma (Dylemat wszystkożercy) – podkreślają
wagę czerpania przyjemności z jedzenia, natomiast dążenie do trzymania
się „naukowej diety”, czyli pilnowanie,
by pokarmy były lekarstwem, uznają za postępowanie, które paradoksalnie wcale zdrowiu nie służy. Pollan zachęca by „jeść mniej, ale drożej”, czyli
kupować żywność organiczną lub ekologiczną, wysokiej jakości, taką, która
zachowuje i smak, i wartości odżywcze. Jeśli ktoś będzie postępował zgodnie z tymi zasadami, to okaże się, że
sztuka kulinarna i nauka o żywności i
żywieniu nie muszą się wcale ze sobą
gryźć.
Opr. J.N.
Stracić na wadze
Ludzie, którzy chudną niedługo po wykryciu u nich cukrzycy
typu 2 mają lepsze wyniki ciśnienia krwi i poziomu cukru, niż pacjenci, których masa ciała się nie
zmienia – informuje pismo „Diabetes Care”. Co więcej, korzyści
te utrzymują się nawet po ponownym przytyciu, podkreślają autorzy pracy – naukowcy z organizacji prozdrowotnej Kaiser Permanente w Portland (Oregon).
W trwających 4 lata badaniach
udział wzięło 2.574 osób z cukrzycą typu 2. Zbierano dane na temat zmian ich masy ciała w ciągu
pierwszych trzech lat po zdiagnozowaniu choroby, a w czwartym
roku porównywano wyniki pomiarów glukozy i ciśnienia krwi.
W badanym okresie większość
14
pacjentów zachowała mniej więcej
tę samą masę ciała, ale mała grupa (314 osób) schudła średnio o
10 kg. Okazało się, że osoby, które zrzuciły wagę w ciągu pierwszych 18 miesięcy po diagnozie, w
czwartym roku badań dwukrotnie częściej miały dobre wyniki
ciśnienia krwi i poziomu glukozy niż ci, którzy nie schudli. Efekty te utrzymywały się nawet wówczas, gdy pacjenci zdążyli ponownie przybrać na wadze. Jak przypominają naukowcy, dzięki dobrej
kontroli poziomu cukru we krwi
można obniżyć ryzyko wielu powikłań cukrzycy, jak choroba serca, ślepota, uszkodzenia nerwów i
nerek oraz ryzyko zgonu.
– Od dawna wiadomo, że zrzucenie zbędnych kilogramów od-
grywa ważną rolę w prewencji i leczeniu cukrzycy typu 2 – mówi
dr Adrianne Feldstein, główna autorka pracy. Najnowsze badania
dowodzą, że jeśli tuż po diagnozie pacjenci zechcą wprowadzić
konieczne zmiany w stylu życia,
to mogą uzyskać trwałe korzyści
zdrowotne, podkreśla badaczka.
Z dotychczasowych obserwacji
wynika, że chorzy na cukrzycę,
którzy korzystają z porad dietetycznych, mają dwukrotnie większe szanse, stracić na wadze. Podobnie jest w przypadku pacjentów, którzy codziennie robią zapiski na temat tego, co jedzą oraz
pacjentów należących do grup
wsparcia.
źródło: Onet.pl
z serwisu Moja Cukrzyca