Lubię być na przekór
Transkrypt
Lubię być na przekór
Lubię być na przekór Rozmowa z nim jest strumieniem słów, czasem urwanych myśli, mnogości wątków, nieprzewidywalnych skojarzeń. Jest jak muzyka płynąca z serca, z duszy. Wokalista, aktor teatralnych inscenizacji muzycznych ubiera swoje utwory w luźny, taneczny klimat. Rozmawia ANNA BINKOWSKA Zabawowo traktujesz swoją zawodową pasję? - Uważam, że w piosenkę nie powinno się wpuszczać za dużo ideologii i pretensji, jakoby była ona przewodnią rolą narodu. Nie robię sztandaru z moich utworów. Wolę doświadczać, stać z dystansu. Stoję z boku, opisuję, co dzieje się w świecie. To jest ciekawsze. Jak chcę ważnych przeżyć, to gram w teatrze, teraz np. we Wrocławiu w dramatycznej sztuce muzycznej "Jerry Springer - The Opera" w reżyserii Jana Klaty. Jak się wcieliłeś w rolę transwestyty? - Myśmy się nie wcielali w role. Odzwierciedlaliśmy pragnienia ludzi, które śmiertelnicy przelewają na telewizję. Sztuka opowiada o korporacji telewizyjnej, o marzeniach, które uczestnicy talk-show przedstawiają w swoich często ukrytych marzeniach i pragnieniach. To jest show telewizyjny, a ci, którzy to oglądają, myślą, że to jest prawda. Jest to metafora przyszłych niezadowolonych, nadzieja, że oni wreszcie się obudzą. To potęga tego spektaklu, który osiągnął ogromny sukces również za granicą. Lubię piosenkę "Kiedy umrę kochanie". Sam napisałeś słowa? - To ładna piosenka, pochodzi z płyty wydanej cztery lata temu. Napisałem ją do wiersza mojej ulubionej poetki Haliny Poświatowskiej. Kiedyś wielcy krytycy literatury i poezji uważali, że to jest grafomanką. Naprawdę była jedną z pierwszych utalentowanych tekściarek. Tak ją określam. Czym różni się Twoja ostatnia płyta "Z ust do ust" od poprzedniej "Gdzieś- po-między"? - Tym, że jest - nazwijmy to - w stylu retro. Wykorzystałem pewne charakterystyczne środki, które dla nas są może wspomnieniem, tęsknotą. Takie brzmienie oddają sekcja trąb, chórki. Tęsknotą za czym? - Za rzeczami określonymi. Za muzyką, za piosenką, która ma zwrotkę i refren. Za piosenką, w której są proste relacje między dziewczyną a chłopakiem. Bardzo hasłowe określenia, gdzie nie ma dociekań związanych z seksem albo nie ma dociekań na temat psychologii. Chcę spotkania dwojga ludzi, którzy nie pakują się w dwuletnią rozmowę poprzez internet. Interesuje ich to, żeby poprzez internet dowiedzieć się o sobie, a potem się spotkać na żywca z dotykaniem, całowaniem, tańczeniem blisko siebie. Chodzi mi o czystą fizyczność. Tak jakby na przekór? - Wszystkie moje płyty są na przekór. Jak jest modny soul czy pop, to ja wtedy ciacham np. jazz. Bezgraniczną miłością darzę Andrzeja Kurylewicza, który na podstawie najlepszych tradycji amerykańskiego jazzu stworzył polską jakość tego gatunku - muzyki filmowej, teatralnej, piosenkę, która łączy ciągłość wspaniałych fraz z doskonałością amerykańskiej harmonii. Po nim bardzo długo nikt nie osiągnął takiej perfekcji. Później pojawił się Grzegorz Ciechowski, Stanisław Sojka. Pod każdym względem podobają mi się jego utwory, zawsze niepretensjonalne, napisane z dystansem, z puentą. W jakim czasie żyjesz? Mam wrażenie, że trochę w innej epoce... - Teraz nie ma żadnych czasów. Jest tylko teraźniejszość. Nigdy nie robię rzeczy, które albo były, albo będą. Robię tylko to, co mnie dzisiaj interesuje, co mi się bardzo podoba. Ludzie lubią klasyfikować, porównywać, nazywać. Praca z Piotrem Rubikiem przy "Oratoriach" zaowocowała niemałym sukcesem. Jak wspominasz ten czas? - To był pomysł na stworzenie dużej formy parasymfonicznej, z orkiestrą i prostymi piosenkami na tematy religijne. Nie było tajemnicą ani kiczowatym zabiegiem, że papież kiedyś umrze. Wszystko w tym projekcie wynikało z głębokiego uniesienia religijnego. Wszyscy twórcy byli głęboko wierzący. Dałeś się ponieść? - Dla każdego piosenkarza śpiewanie z dużą orkiestrą jest zawsze wielkim wydarzeniem. Czasami w muzyce jest trochę sentymentalizmu, trochę pompatycznego uniesienia. Mój głos do tego pasuje. Biorę bardzo dużo powietrza, wydobywam dużą ilość dźwięku z alikwotami, które w całości dają taką potęgę, która cię porusza, zresztą mnie też. Nikt, kto to wymyślił, nie sądził, że okaże się sukcesem. Tak się stało dlatego, że ludzie potrzebowali czegoś takiego. Każda muzyka, piosenka musi mieć swój czas. Po drodze do muzyki studiowałeś prawo. Wybór był pomyłką? - Nie wiem, na prawie są ciekawi, fajni ludzie. Nieprzypadkowo mówi się "nie pomieści rzeka Raba, ile wypił wydział prawa". Może nie tyle chodzi o ilość spożywanego alkoholu, co o niesamowite ilości wiedzy, które można pochłonąć. Mnie wyrzucili, więc nie za wiele jej łyknąłem. Ale potem byłem na historii, na naukach kościoła na Papieskim Instytucie Teologicznym. Zmieniałem studia, tak jak zmieniam kierunki mojego rozwoju muzycznego. Nie traktuję tego jako błędu, nie popełniłem żadnych błędów. Jestem idealnym chłopcem, ale niestety chłopcem. Nie poniosłem w życiu wielkiej porażki, nie dotknęło mnie nieszczęście. Miałem przepuklinę, padaczkę w dzieciństwie, przez 20 lat chorowałem na astmę. To wszystkie moje nieszczęścia. Ludzie, szczególnie w Polandzie, uważają, że człowiek może stworzyć coś wielkiego, kiedy ma np. garba albo miał nieszczęśliwe dzieciństwo. U nas to, co człowiek robi, tym warunkuje się, co przeżył. Nie do końca tak jest. Nie bywasz czasami postrzegany jako przemądrzały zarozumialec? - Interesuję się ludźmi, żyję z nimi, wchodzę w relacje. Jestem człowiekiem ciekawym, uczę się, jestem dość inteligentny. Ktoś, kto na mnie patrzy z boku, pewnie myśli, co to za mądrołek, bezczelny i jeszcze taki, któremu się udaje. Ma fajną żonę, którą kocha, dzieci... - Wszystko ma, jeszcze dobrze śpiewa, pisze całkiem fajne piosenki, jest brany do eksperymentalnych teatrów, lubiany przez swoje środowisko. Tylko dać mu w ryj i nie puszczać w radiu. Właśnie, dlaczego tak się dzieje? - Puszcza mnie wyłącznie radio publiczne, natomiast radia komercyjne są przedsiębiorstwami, które zarabiają na powszechności. Nie jestem mega powszechnym artystą. Traktuję mojego słuchacza jak sam siebie. Poważnie, co nie znaczy, że jestem śmiertelnie poważny. Traktuję go tak, jakbym miał siedzieć na widowni i go słuchać. To nie musi być powszechny widz ani słuchacz. Nie wszyscy muszą mnie kochać. Ale będę starał się coraz bardziej, żeby ludzie darzyli mnie większą miłością. Czujesz się artystą? - Artystą to czasami się bywa, kiedy się wyłamuje poza ramy rzemiosła, profesjonalizmu. Bardzo bym chciał być poza, ale bez jakiegoś tam ciśnienia. Jak mi się udaje, to jestem zadowolony. Jakie są Twoje pozaartystyczne pasje? - Pochodzę z Gór Świętokrzyskich. Lubię wędrówki, nie tylko po górach. Jedno dziecko kładę na brzuch, drugie ciągnę za sobą i latam po różnych miejscach. Zwiedzanie, oglądanie, chodzenie po lasach jest moją największą pasją. Jak się żyje z zawodowej pasji, w sensie prozaicznym? - Nieźle, jak się ma sporą publiczność, której przybywa. Mam fajny, wygodny dom. Moją pasją są samochody, mam trzy bardzo ładne. Kocham je. Od przybytku głowa nie boli... - Jeden jest rodzinny, drugi do wygłupiania się, a trzeci do jeżdżenia tzw. gospodarczego. Mam kolegę, który też ma kilka samochodów, wymieniamy się. Jaką lubisz literaturę? - Lubię wracać do kanonów, do klasyki - Manna, Dostojewskiego, od czasu do czasu do rozprawek filozoficznych. Zawsze będę wracał do "Ulissesa" Joyce'a, bo nigdy w życiu go nie czytałem. Ale na przykład dowiedziałem się, że podobną literaturę pisał Stanisław Przybyszewski, autor m.in. "Pałuby". Na owe czasy była uznawana za równie dobrą pozycję jak książki Joyce'a. Lubię literaturę historyczną. Interesuję się Rosją, cywilizacyjnym postępem tego kraju. Lubię biografie. Polscy celebryci są bardzo płodni. - (wymowne milczenie). Gdybym chciał się czegoś dowiedzieć o muzyce, to bym przeczytał biografie amerykańskich artystów, bo oni stworzyli muzykę rozrywkową. Nie ma polskiej muzyki rozrywkowej jako takiej. Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z piosenką? - W dzieciństwie. Byłem proletariackim dzieckiem. Jakie jest Twoje prozaiczne życie, np. w roli taty? - Jest niesamowicie gnębiące, cholernie normalne. Rano o 5.30 zawożę jedno dziecko do szkoły. O 7.30 drugie dziecko oczekuje kanapki, która musi być równiutko przycięta, przekrojona na pół albo w trójkącik. Aniela siedzi sobie na blacie kuchennym, a ja spełniam jej wszystkie życzenia, nie tylko kulinarne. Ze starszą, trzynastoletnią też masz taki dobry kontakt werbalny? - Ona ostatnio nie mówi, zawiesza się. Masa rzeczy w jej zachowaniu jest podobna do mojego okresu dorastania. To nie jest tak, że moje narzędzia dydaktyczne, pedagogiczne, wychowawcze powinny skutkować, mimo że odbyłem kurs pedagogiczny, studiując historię na UJ. Wychowanie dziecka jest bardziej metodą prób i błędów, a jednocześnie delikatnego wprowadzania cieniutką strzykawką minimalnych ilości mądrości, które wynikają z tego, że samemu było się głupim. Twoja żona prawniczka nie nudzi się z Tobą? - Każda kobieta pragnie poczucia bezpieczeństwa, to bynajmniej nie wynika z moich poglądów seksistowsko-dyskryminujących. Przyznaję się, że często, to mi się nie udaje. W mój zawód jest wpisany egoizm, myśli się o sobie lub o perspektywach tego, co ma się zrobić. W efekcie najbliżsi mówią, że się ich nie docenia, nie zwraca na nich uwagi. Wizerunek tego szczęśliwego człowieka blednie. Dlatego jak jestem w domu po dłuższej przerwie to staram się moim córkom oddać sprawiedliwość. Luxclub.pl