vol. 23, no 11 (263) november/listopad 2015
Transkrypt
vol. 23, no 11 (263) november/listopad 2015
a n o r a m a P POLISH Independent Cultural Magazine Niezalezny magazyn kulturalny w w w. p a n o r a m a p o l s k a . c a POLSKA V O L . 2 3 , N O 1 1 ( 2 6 3 ) N O V E M B E R / L I S TO PA D 2 0 1 5 Wielka Koszysta (2193 m n.p.m.), szczyt w Tatrach Wysokich widziana z Drogi na Olczą. Fot. Władysław Bachleda P a n o r a m a 2 P o l s k a November / Listopad 2015 Jubileusz 60-lecia działalności Klubu Męskiego Biblioteka Parafialna im. świętego Jana Pawła II mieści się w dolnej sali kościoła Różańca Św. (11485-106 Str. Edmonton) Czynna w każdą środę od 18:00 do 20:00 oraz w każdą niedziele od 10:00 do 14:00 Posiadamu najnowsze wydania książkowe, CD, DVD, MP3 w następujących działach: religijnym, poświęcony JPII, dział dla dzieci, rozrywkowy oraz historyczny. Mamy też sekcje anglo- jezyczną. BALTYK MEAT PRODUCTS & DELI LTD. Sklep czynny: poniedziałek 9-18, wt.- pt. 9-19, sobota 9-16 KINGSWAY MEWS SHOPPING CENTRE 10559 KINGSWAY AVE. EDMONTON Tel./Fax 780.428.1621 Duży bezpłatny parking W ramach obchodów 60 rocznicy istnienia Klubu Męskiego przy kościele Różańca Świętego w Edmonton 24 października br. odbył się uroczysty bankiet w sali Towarzystwa Polskich Weteranów. W bankiecie uczestniczyło ponad 300 osób w tym wielu zaproszonych gości, a wśród nich John Szumlas Konsul Honorowy RP, ks. Andrzej Sowa proboszcz parafii Różańca Świętego, Janusz Tomczak prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej, Okręg Alberta. Wszystkich przybyłych na tę uroczystość powitała prezeska Klubu pani Lila Futerska, a następnie przestawiła konferansjerów Małgorzatę Rutkowską oraz Bogdana Korala Konikowskiego. Toast za pomyślność Klubu Męskiego wzniósł I wiceprezes Klubu pan Czesław Kuczkowski. Pani Irena Bożymowska, przedstawiła zarys historii Klubu, wspominając osoby które utworzyły tę organizację. Na początku liczył on zaledwie 18 członków a obecnie należy do niego ponad 200 osób. Szereg członków klubu otrzymało dyplomy za ofiarną pracę społeczną a najstarsi członkowie zostali wyróżnieni za długoletnią przynależność do Klubu. Wielu zaproszonych gości, reprezentantów różnych organizacji polonijnych kolejno składało gratulacje, wyrażając uznanie za dotychczasowe osiagnięcia oraz przekazało życzenia dalszej owocnej działalności. W części artystycznej w barwnych kostiumach wystąpił zespół folklorystyczny „Polonez” prezentując piękne polskie tańce. Resztę wieczoru wypełniła zabawa taneczna przy muzyce dobranej przez DJ Grzegorza Ostapowicza. Wszystkim członkom Klubu Męskiego z okazji tego pięknego jubileuszu należą się życzenia pomyślności oraz życzenia wielu sukcesów w dalszej działalności. (JM) Recital Fortepianowy Mikołaja Warszyńskiego Zapraszamy serdecznie na następny Recital Fortepianowy Mikołaja Warszyńskiego, który odbędzie się w sobotę 5-ego grudnia o godz. 2:00 pm w kościele Holy Trinity Anglican Church, 10037 – 84 ave. w Edmonton. W programie będą utwory Debussyego i Chopina, oraz Fantazja Schuberta na cztery ręce z Zuzaną Simurdovą. Bilety w cenie $20 adult /$15 senior /$10 student do nabycia przy wejsciu przed koncertem. Po koncercie zapraszamy na „Reception” która odbędzie w sali „Upper Hall” w kościele. Towarzystwo Kultury Polskiej zaprasza OBOK SKLEPU BAŁTYK MÓWIĘ PO POLSKU Sobotnia Szkoła Polska im. Marii Chrzanowskiej Strathcona High School 10450-72 Ave Edmonton Tel. 469-5944 Urszula Kunikiewicz W tegorocznym jesienno-zimowym sezonie, TKP w Edmonton reaktywuje słynne Zaduszki Jazzowe. Gościem Zaduszek będzie znakomita piosenkarka jazzowa Krystyna Stańko wraz ze swoim kwartetem. Wokalistce towarzyszą: Piotr Lemanczyk kontrabasista, kompozytor: Dominik Bukowski - wibrafonista, kompozytor. Tematem przewodnim Zaduszek będzie 100 lecie urodzin legendarnej Billy Holliday. Krystyna Stańko zaśpiewa również utwory własne do tekstów polskich poetów. Koncert odbędzie się w piątek 6 listopada w dolnej sali Domu Polskiego, adres: 10960-104 Street, Edmonton. Godzina 19:30. Bilety do nabycia w Camelot Travel, Tix on The Squere oraz przy wejściu. Ceny biletów: dorośli $20.00; studenci i emeryci $10.00; członkowie TKP wstęp wolny. w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 15 listopada 2015 r. odbędzie się koncert Cezarego Zmysłowskiego ”From Bach to Blues”. W koncercie wezmą udział: Cezary Zmysłowski – gitara, Tatiana Warszyński – skrzypce, oraz Marcus Woznea – gitara, i Jacek Sobieraj - keyboard. W repertuarze utwory kompozytorów takich jak: J.S. Bach, A. Vivaldi, M. Ponce, A. Barrios, Fryderyk Chopin, N. Paganini. Koncert odbędzie się o godzinie 17:00 w Robertson Westley United Church, adres: 10209 -123 Street, Edmonton. Bilety do nabycia w Tix on the Square oraz przy wejściu. Ceny biletów: dorośli $20, emeryci i studenci $10, członkowie TKP wstęp wolny. Zapraszamy na ten jedyny w swoim rodzaju koncert. P a n o r a m a November / Listopad 2015 P o l s k a 3 Biblioteka Parafialna im. św. Jana Pawła II w kościele Różańca Świętego ma już 5 lat Biblioteka parafialna powstała z incjatywy Rycerzy Kolumba i Koła Przyjaciół KUL-u dzięki aprobacie proboszcza ojca Romana Majek, omi. Do materialnego wsparcia tej biblioteki dołączyły się też inne organizacje parafialne i polonijne, bez udziału których projekt ten by się tak szybko nie rozwinął. Nasza Rada Programowa, która opiekuje się biblioteką jest też zaangażowana w pozyskiwanie funduszy na zakup materiałów bibliotecznych. W tym celu pracowaliśmy między innymi przez trzy kolejne lata dla polskiego pawilonu na Heritage Festival oraz przygotowywując raz na jakiś czas kawę z ciastkami w sali parafialnej Kościoła Różańca Św. Na dzień dzisiejszy posiadamy zarejestrowanych ponad 2500 sztuk najnowszych pozycji zakupionych i sprowadzonych z Polski. Są to głównie książki, albumy, filmy, MP 3, oraz CD. Powiększamy również nasze zbiory przyjmując darowizny od osób indywidualnych. Osób korzystających regularnie z biblioteki jest już ponad 160. Średnio co roku wzbogacamy naszą bibliotekę o ponad 550 nowych pozycji i tendencję tą chcemy utrzymać na przyszłość. Wszystkie nasze materiały już się nie da pomieścić w szafach które posiadamy, więc dodatkowo poszerzyliśmy naszą powierzchnię magazynową o cztery nowe regały, z których każdy może pomieścić prawie 900 sztuk multimedialnych pozycji. Potrzebujemy jeszcze solidny „front desk“ gdzie moglibyśmy zainstalować nasz komputer i skaner oraz dodatkowe dwa monitory. Przemiany technologiczne – tzw. komputeryzacja wkroczyła także w nasze progi. Zakupiliśmy w Polsce, w Bibliotece Narodowej w Warszawie profesjonalny program MAC do obsługi bibliotek, który został zaadoptowany do naszych potrzeb. Na dzień dzisiejszy wszystkie nasze materiały posiadają swoje barkodowe numery, i są gotowe do pracy w tym systemie. Pełne wdrożenie tego programu przewidujemy na początek roku 2016. Oprogramowanie to znacznie usprawni wypożyczanie, inwentaryzację, oraz zapewni szybkie wyszukiwanie zarejestrowanych materiałów. To wszystko zostało zrobione dzięki wkładowi pracy wspaniałego zespołu woluntariuszy zajmujących się biblioteką. Rada Programowa Biblioteki liczy 15 osób i wszyscy oni energicznie i z zapałem pracują. Poszerzylismy naszą działalność regularnie sprowadzając kilka tytułów, takich czasopism jak ”WPiS - Wiara Patriotyzm Sztuka“, “Królowa Różanca“ i “Głos dla Życia“. Organizujemy też liczne konkursy dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Do najbardziej znanych należy „Quiz Papieski“. Jego trzecia edycja w tym roku właśnie się zakończyła. Konkurs Pisanki Wielkanocnej zainicjowany w ubiegłym roku też cieszył się dużym zainteresowaniem. W tym roku nasze konkursy chcemy poszerzyć o jeszcze jeden temat – konkurs szopki bożonarodzeniowej. Wypada podziękować z tego miejsca zasłużonej organizacji - Rycerzom Kolumba, którzy ściśle współpracują z biblioteką pomagając i fundując okolicznościowe nagrody dla zwycięzców konkursów. Na rok następny przygotowywujemy też dwa nowe w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a konkursy: historyczny i polonistyczny. Najnowszą naszą inicjatywą jest tzw. “Kino z Duszą”, gdzie na środowych wieczorach filmowych prezentujemy filmy dokumentalne. Filmy te to głównie filmy nagradzane w Polsce na różnych przeglądach i festiwalach. Do tej pory zaprezentowaliśmy u nas takie filmy jak: “Kolumbia Świadectwo dla Świata“, “Cud na Kostaryce”, “Żyd Ishai“ oraz kilka dokumentalnych filmów telewizji watykańskiej o naszym papieżu - św. Janie Pawle II. Planujemy też gromadzenie materiałów medialnych, głównie zdjęć i filmów z różnych uroczystości kościelnych i z życia organizacji. Materiały te zostaną zebrane w jednym miejscu w Archiwum i będą mogły w przyszłości posłużyć do różnych opracowań. W ten sposób między innymi chcemy pozyskać bardzo wartościowe i unikalne materiały znajdujące się obecnie w zbiorach prywatnych. Jedno jest pewne, że bez finansowego wsparcia organizacji polonijnych i indywidualnych darczyńców nie damy sobie rady. Z tej też okazji zapraszamy wszystkich chętnych na nasz „fundraising dinner“, który odbędzie się 19 listopada br. Szczegółowa informacja jest podana na plakatach. Wesprzeć nas też można kupując bilet za $10.00, który będzie brał udział w losowaniu okolicznościowych nagród podczas trwania tego obiadu. Lista naszych dotychczasowych ofiarodawców jest długa i znajduje się na pamiątkowej tablicy przed wejściem do biblioteki. Liczymy na Wasze kolejne wsparcie oraz propagowanie tej polskiej biblioteki pośród wszystkich zainteresowanych czytelnictwem. Gromadzimy nasze zbiory w następujących działach: religijny, historyczny, literatury polskiej i światowej, dział dla dzieci i dział Św. Jana Pawła II. Zapraszamy wszystkich gorąco do darmowego korzystania z tych zbiorów. Jako woluntariusze mamy chęć służenia Wam, oraz potrzebę czynienia dobra dla swojej społeczności w celu utrzymania i wzbogacenia języka ojczystego w nowym kraju naszego zamieszkania. Ryszard Kazek Koordynator Rady Programowej Biblioteki św. Jana Pawła II P a n o r a m a 4 P o l s k a Ogniki na bagnach…. Z księdzem doktorem Adamem Maliną – proboszczem parafii augsbursko - ewangelickiej w Szopienicach i Mysłowicach, członkiem Komisji Historycznej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, zajmującej się badaniem inwigilacji Kościoła ewangelickiego na podstawie materiałów Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Stanisława Warmbrand - Dobiega końca Rok Tragedii Górnośląskiej; tak brzmi oficjalna, „wojewódzka” formułka czegoś, co niczego nie wyjaśnia, co choć trochę nauczyłoby nas pokory wobec historii Śląska – myślę o wszystkich dziedzinach tej naznaczonej cierpieniem ziemi, na której hitlerowskie obozy śmierci, jak choćby Świętochłowice, Jaworzno, Mysłowice*, po wejściu sowietów na nasz teren zamieniły się w obozy po stokroć groźniejsze… Tysiące istnień ludzkich; śmierć głodowa, śmierć z powodu tyfusu, śmierć z powodu „ucieczki” – tak odnotowywali strażnicy śmierć kilkuletnich obozowych dzieci. Mysłowice odnotowują jeszcze jeden kuriozalny przypadek; śmierć obywatela Węgier, którego winą było to, że był Węgrem… - Muszę powiedzieć tak: na pewno był to Węgier. Wśród dokumentów szukałem ostatnio nazwiska tego człowieka. Niestety, nie ustaliłem. Istnieje wykaz więźniów obozu w Mysłowicach, sporządzony przed kilkunastu laty, zresztą przez byłego więźnia w Jaworznie, na podstawie informacji, będących w posiadaniu naszej kancelarii parafialnej, czyli dokumentów wystawianych przez administrację obozu, oraz na podstawie akt Urzędu Stanu Cywilnego w Mysłowicach. Historia z Węgrem? Chyba z 15 lat temu przyjechali do mnie niespodziewani goście – Polak i Węgier. Pytali o człowieka, który był Węgrem. Opowiedzieli mi jego historię: człowiek ten przypadkowo znalazł się w Mysłowicach. To był czas powojenny. Ów Węgier zagubił się gdzieś w wojennym świecie, i z tego świata wracał do domu. Miejscem przesiadki z pociągu do pociągu były Mysłowice. Na dworcu w Mysłowicach nie spodobał się „przedstawicielowi władzy”. Węgier został aresztowany; „nie pasował” – nie mówił po polsku… Nie opodal był „obóz przejściowy”, zatem tam go osadzono. Moi goście wiedzieli, że ów Węgier na pewno zginął w mysłowickim obozie. Szukali potwierdzenia. Faktycznie, w naszych wykazach ta osoba była. Potwierdzono to w wykazie Urzędu Stanu Cywilnego. Niestety, po latach, nazwisko uleciało mi z pamięci. W wykazie są nierzadko osoby bez danych – bez miejsca urodzenia, bez miejsca zamieszkania. Mało – nazwiska i imiona były przez sporządzających w obozie karteczki (takie „akty zgonu”), spolszczane. Pamiętam, że przy nazwisku tego człowieka była podana przyczyna zgonu – tyfus plamisty. - Znalazł się w niewłaściwym miejscu… - W niewłaściwym czasie. Kto się wtedy liczył z ludźmi?! - Pani Dorota Boreczek, była więźniarka obozu w Świętochłowicach wspomina, że leżała na jednej pryczy z Belgijką, która również aresztowano, bodaj w pociągu, z powodu nieznajomości języka polskiego. Kiedy Belgijka zmarła, również na tyfus, 16-letnia Dorota przez kilka dni nie zgłaszała jej zgonu; na kilka dni miała majątek – dodatkowy koc i rację żywności. W Jaworznie, Holenderkę, osobiście zakatował na śmierć komendant obozu, Salomon Morel. Powód? Nieznajomość języka polskiego i bogate mieszkanie w Tarnowie. Zbrodni dokonano na oczach kilkuletniego synka tej kobiety. Dlaczego pani Dorota wraz z matką znalazła się w obozie? Potomkini sołtysa wioski Katowice – Kazimierza Skiby, mieszkała we własnej kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego. Było co rabować. - No cóż, Węgier też nie mówił po polsku… - Czy ten człowiek jest pochowany na cmentarzu ewangelickim w Mysłowicach? - Prawdopodobnie tak. Wtedy, przed piętnastoma laty, dane były jeszcze niepełne… - Mysłowickie poobozowe masowe mogiły… - Na cmentarzu ewangelickim, gdzie są masowe groby, czyniono w tym roku specjalistyczne badania, które ostatecznie zakończyły się niczym. Całości nie zbadano; wyniki były nieco wątpliwe – wymagały dosyć skomplikowanej interpretacji. Potem się jeszcze okazało, że gdyby chcieć badać grunt, na którym są masowe groby, czyli grunt, będący pod opieką Urzędu Wojewódzkiego, należałoby mieć zgodę tegoż urzędu … Wiele tu niedomówień, hipotez, których nie można dziś już zweryfikować. Byli i wciąż jednak są świadkowie pochówków... - Tory kolejowe, biegnące obok cmentarza. Też, podobno kryją masowe groby… - Kolejny, niezbadany wątek. Nasyp kolejowy uniemożliwia jakiekolwiek badania. Jednak jak pani wie, poszukiwania i badania będą trwały, jako że nie do końca zgadzają się liczby. Biorąc pod uwagę dokumenty pochówków i znając liczbę osób, które zginęły w obozie, to okazuje się, że nieznane jest miejsce pochówku kilkudziesięciu, a może i więcej osób. Weryfikacji dokumentów pochodzących z różnych źródeł, w tym i naszych, dokonywało ostatnio Muzeum Miasta Mysłowice, zobaczymy może niedługo jakie będą jej wyniki. Być może zatem teren za płotem cmentarnym był też i takim miejscem, gdzie grzebano ofiary obozu. - Kiedy kładziono tory, nie naruszano tego gruntu? - Z tego co mi przekazano, wówczas nadsypano ziemię… Dziś chyba nie ma możliwości zbadania tego miejsca georadarem. Z pewnością wszystko zostało przemieszane. - Są, a raczej były masowe groby na cmentarzu katolickim. - Z tego co wiem, są one przekopane… No cóż, w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 na mysłowickim cmentarzu ewangelickim pochówki są rzadkie, w przeciwieństwie do np. cmentarza w Sosnowcu. Tam nowych miejsc już właściwie nie ma. Nawiasem mówiąc, na sosnowieckim cmentarzu były groby więźniów powojennego więzienia i obozu na Radosze. Wykonywano tam wyroki śmierci. Po 20. latach groby te przekopano. Śladem są jedynie wpisy w parafialnych księgach zgonów. - Wróćmy do powojennych masowych grobów w Mysłowicach… - Na cmentarzu ewangelickim pochowanych jest około 820 osób. Na cmentarzu katolickim około 1.200 osób. Na to są dokumenty. Biorąc pod uwagę liczbę zgonów, brak wzmianki, gdzie pozostali ludzie zostali pochowani. Być może, z braku miejsc, ludzie ci zostali pochowani przed cmentarzem katolickim… takie chodziły słuchy. Był wymieniany również cmentarz żydowski… - …który w latach 80. XX wieku przekopano. - Być może prawda jest jeszcze inna? Być może osoby te spoczywają na cmentarzu katolickim bądź ewangelickim, a po prostu nie wydano żadnego dokumentu. Zginęło w mysłowickim obozie około 2.300 osób… - W jakim czasie? - W ciągu półtora roku. Większość w czasie epidemii tyfusu, a także innych szerzących się tam chorób. Trzeba przypomnieć, że w mysłowickim obozie znalazło się wiele osób, które nie miały nic wspólnego z oficjalną przyczyną, czyli „odstępstwem od narodu polskiego”, przynależnością w czasie II wojny światowej do organizacji niemieckich, służbą w armii niemieckiej czy podpisaniem volkslisty. Więziono tutaj ludzi bez sądu, bez jakiegokolwiek wyroku. Więziono Ślązaków, bo byli Ślązakami, Węgra, bo był Węgrem, uczestników powstań śląskich. Przyczyną, nierzadko, była chęć zysku… - Co zostało z obozu? - Nic… zacierano ślady, zacierano pamięć. - Co to jest?! Czy „autorzy” tych zbrodni sądzili, że da się wymazać cokolwiek z pamięci? Zniwelowano stary cmentarz ewangelicki w Katowicach. Teraz jest to plac przy nowym budynku Biblioteki Śląskiej – nikomu nie przeszkadza, że na miejscu człowieczych grobów sikają psy. Po mysłowickim, zabytkowym cmentarzu żydowskim biegną drogi. Co zostało z obozu w Świętochłowicach? Na grobach więźniów obozu w Jaworznie wyrósł las. Przy drodze do obozu w Świętochłowicach stał barak. W baraku, na słupie, w 1945 roku wieszano ludzi. Tak po prostu. Bez sądu, bez wyroku, bez powodu. Bo po prostu szli, a raczej byli pędzeni do obozu… Dziś ten słup podtrzymuje strop supermarketu. Człowiek? Ludzkie życie? - Pyta pani, co to jest? Czasem głupota, czasem strach przed odpowiedzialnością, nierzadko wymuszanie na nas, iżbyśmy zapomnieli. Rzecz niezwykła, że były to działania skuteczne. Rodziny ofiar skutecznie zastraszono. Milczenie trwało latami. Zdarza się, że dziś przychodzą do mnie potomkowie ofiar; chcą P a n o r a m a November / Listopad 2015 dotrzeć do prawdy: Dlaczego? Gdzie ich przodek został pochowany? Nie tylko strach, również trauma zablokowała poszukiwanie miejsc pamięci, pochówku bliskich. - Ja również przyniosłam pytanie rodu Wolnych. Tych z Szadoka. O Martę Wolną, zmarłą w obozie w Mysłowicach. Znane jest miejsce pochówku – masowy grób na cmentarzu ewangelickim. Czy zachowała się kartka, wydawana przez komendanturę obozu? Żyje kuzynka Marty. Docierała do obozu z jakąś powojenną, marną żywnością tramwajem. Zanim odebrano paczkę, musiała klęczeć pod ogrodzeniem obozu z rękami założonymi na tył głowy. Pani Elżbieta była wtedy w zaawansowanej ciąży… Czy paczki docierały do Marty? Podobno nigdy. - Mówi pani o podróży z Katowic – Brynowa tramwajem… Z Bielska, do uwięzionych w mysłowickim obozie rodziców, wędrowały pieszo dzieci. Przynosiły w plecaczkach, tobołkach żywność. Te dzieci, dziś starsi panowie, jeszcze żyją. I pamiętają… - Część cmentarza wygląda imponująco. Jednakowe nagrobki, nazwiska… - Latami były to usypane mogiłki, skromne tabliczki, krzyże. Dopiero kilka lat temu doszło do upamiętnienia tego miejsca. Postawiono jednakowe nagrobki. Po 20. latach starań. Jest jeszcze jeden masowy grób. W innej części cmentarza. Za krzyżem cmentarnym. Puste miejsce. Miał tam stanąć obelisk z nazwiskami… Tak jak mówiłem osoby, które tam są pochowane, w większości są zidentyfikowane. A jest taki przepis prawny, nakazujący uwidacznianie nazwisk osób w danym miejscu pogrzebanych. To są miejsca pamięci narodowej. Do dnia dzisiejszego tego P o l s k a nie uczyniono. - Opór materii? - Może brak pieniędzy a może konstatacja, że jak się coś zrobiło – stawiając krzyże w jednym sektorze cmentarnym, to już więcej nie będzie trzeba… Dziękuję Księdzu za rozmowę. Mysłowicki obóz ulokowany był na bagiennym terenie. Najpierw, od 1910 roku był to obóz przejściowy dla tłumów, wędrujących najczęściej z Galicji do Ameryki. Za chlebem. Od roku 1942 był to podobóz KL Auschwitz, od lutego 1945 do 1949 roku był to „obóz pracy przymusowej”… Ogniki na bagnie… Ponoć dusze zabłąkane. Ogniki na bagnie najnowszej, tragicznej historii Górnego Śląska. Zapłata za bogactwo, jakie dawał i daje Śląsk, zapłata za pracowitość. Każdy większy zakład pracy stał się obozem, a linia kolejowa na wschód, do Donbasu, i dalej, aż do Kazachstanu jest kolejnym, śląskim cmentarzyskiem. Tak jak sowieckie kopalnie, huty… Błędne ogniki. Tysiące istnień ludzkich. Cóż nam, potomnym, pozostało? Pamiętać. I zapalić choćby jedną świeczkę. Po krzyżem, na którymkolwiek cmentarzu świata… *Obóz w Jaworznie: istniał od 1944 roku jako podobóz KL Auschwitz. W czasie okupacji było w nim około 3.700 więźniów. Planowano podnieść liczbę więźniów do 4.600 osób. Liczba ofiar nie do ustalenia; część zginęła w czasie marszu śmierci w 1945 roku. Przyjmuje się, że śmierć poniosło w tym obozie około 2.500 osób. Od roku 1945 (od 1 maja 1945) do roku 1949 w obozie w Jaworznie przebywało (łącznie z 5 podobozami) 14.254 więźniów, w tym ofiary haniebnej Akcji Wisła. Śmierć poniosło 7.200 osób. (według szacunków IPN). Staraniem Związku Ukraińców w Polsce w lesie, gdzie zbiorowe mogiły zarósł las, na polanie są symboliczne groby i pomnik w kształcie żagla, opatrzony cytatem z Pisma Świętego: „Zdało się oczom głupich, że pomarli, a oni trwają w pokoju”. Co roku w jaworznickim lesie odprawiane jest nabożeństwo w obrządku wschodnim. Obóz w Świętochłowicach: Podobóz KL Auschwitz w latach 1942 – 1945. W czasie okupacji przebywało w nim około 2.500 więźniów. Liczba ofiar określana jest na kilkaset. Od lutego 1945 do listopada 1945 liczba więźniów wynosiła 5.767 osób. Zmarło 1855 osób. Mogiły są po części na cmentarzu ewangelickim w Świętochłowicach. Z obozu, poza bramą, nic nie zostało. Obecnie pod bramą usytuowany jest pomnik. Obóz w Mysłowicach: zaistniał w lutym 1941 roku. Pojemność określona była na 400 miejsc. Średnio przebywało w nim 700-1200 osób. Śmierć poniosło około 100 więźniów, choć nieoficjalnie mówi się o 1800 ofiarach. Osadzony był tam również ksiądz Jan Macha. Obóz nazywano „Rosengarten”, jako że spływał krwią więźniów… Po wojnie, od 8 lutego 1945 do 5 marca liczba więźniów osiągnęła stan do 5.000 osób. Śmierć poniosło około 2.300 więźniów. Zbiorowe mogiły usytuowano na cmentarzu katolickim, ewangelickim, i prawdopodobnie żydowskim. Tyle o największych powojennych obozach. Śląski archipelag gułag to również setki obozów przy zakładach pracy. Również przy kopalni „Wujek”… Przeżyć żałobę Rodzi się życie Życie to radość i ból. Budzi się nadzieja i rozkłada skrzydła do lotu Czas przemija wraz z życiem, Radość usycha jak ziarno by wydać nowy pęd Nadzieja nie składa skrzydeł choć śmierć wypełnia przestrzeń. Pozostaje echo powtarzające cierpienie ds Śmierć bliskiej osoby jest zawsze początkiem naszego cierpienia. My tutaj zostajemy i musimy zmierzyć się ze swoimi emocjami. Śmierć kogoś bliskiego jest zazwyczaj zmianą całego naszego życia, jest zmianą bolesną, ale jeśli uporamy się z nią, doprowadzi to do naszego rozwoju. Uporać się z bólem, to mieć świadomość przemijania. Radości i smutki - szczęście i cierpienie - wypełniają każde życie, ale doświadczamy siłę tych uczuć wtedy, kiedy dotykają nas bezpośrednio. Poddajemy się emocjom, nie powstrzymujemy łez – niech echo tych cierpień cichnie w miarę upływającego czasu, tego czasu, który pozwoli zacząć godzić się ze stratą. Zanim doświadczymy spokoju, czeka nas proces wyrzucania z siebie szkodliwych emocji. Pojawia się często poczucie winy, że czegoś nie zrobiliśmy, nie zdążyliśmy. Proces obwiniania się towarzyszy zawsze tam, gdzie śmierć przychodzi niespodziewanie. Wtedy mamy skłonność do pisania własnego scenariusza „co byłoby, gdyby.” Dużą rolę w takim procesie zdrowienia, odgrywają osoby trzecie. Najlepiej, gdy mamy wokół siebie osoby, które nas nie oceniają, które udzielą nam wsparcia, z którymi będziemy mogli podzielić się swoimi uczuciami i myślami. W tej fazie żałoby możemy próbować rozmawiać otwarcie o emocjach, bowiem żałoba jest doświadczeniem emocjonalnym i z czasem wycisza się podobnie jak echo, które nieść może złe emocje, ale w miarę upływu czasu – cichnie i zanika. Dariusz Spanialski w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a Felietony „Sztuka Kochania” Dariusza Spanialskiego teraz w książce e-book! „Sztuka kochania” jest zbiorem felietonów radiowych o tematyce związanej z wychowaniem dzieci i relacjami w rodzinie. Teksty publikowane były w Polskim Radio Edmonton oraz w „Panoramie Polskiej”. Jak głosi recenzja Wydawnictwa „Nowy Świat”- autor stara się pisać językiem prostym. Nie osądza, ale wskazuje na generalne przyczyny kłopotów z jakimi borykają się rodzice; nie podaje gotowych rozwiązań, ale prowokuje do przemyśleń. Adres wydawnictwa: www.nowyswiat/spanialski www.poczytaj.to/spanialski P a n o r a m a 6 Apollo Nadal na Palatynie Nadal jesteśmy na Palatynie, nadal w jego najczcigodniejszej historycznie południowo-zachodniej części, zorientowanej z jednej strony na pobliskie starożytne Forum Boarium i Tybr, a z drugiej na Forum Romanum. Stoję na wąskiej ścieżce pomiędzy dwoma stanowiskami archeologicznymi, osłoniętymi prowizorycznym dachem. To, co widać, to starożytne mury jakichś świątyń, fundamenty, ślady po słupach podtrzymujących dachy chat. Dla laika jest to wszystko obce i niezrozumiałe, a nawet szpecące. Napisy niewiele mówią, nawet te angielskie. A jednak mam świadomość, że stoję w miejscu przesyconym najgłębszą symboliką rzymskiej historii, dla Rzymian najświętszym. To było takie ich Gopło czy Gniezno, czy też chata Piastuna, bądź Mieszka Pierwszego. Podziwiam mądrość Augusta, który w tej części Palatynu uwił sobie gniazdo – rezydencję godną Nowego Romulusa, jak go chciano nazwać. Te wgłębienia w gładzi skalnej, to ślady słupów podtrzymujących słomiany dach Chaty Romulusa. Chata owa, miejsce kultu założyciela Rzymu, otoczona była przez Augusta wielką czcią. Płonęła dwukrotnie w jego czasach, raz w 32 roku, potem w 12-tym przed Chrystusem. Za każdym razem była z wielkim pietyzmem odbudowywana i najprawdopodobniej przetrwała do 4-tego wieku po Chrystusie. Poniżej, u stóp Palatynu, nieomal w linii prostej, około 50 stóp w dół, nieomal pod domem Augusta niedawno zlokalizowano tzw. Luperkal, jaskinię, w P o l s k a której słynna Wilczyca karmiła Romulusa i Remusa. Luperkal zbadany został przy pomocy sondy laserowej od góry, ponieważ jego wnętrze jest wypełnione do ¾ gruzem po jakimś zawale i całkowicie niedostępne. Na zdjęciach zrobionych przez sondę widać mozaikowe piękne freski kopuły sufitu i wielkiego białego orła wykonanego tą samą techniką. Odkopywanie Luperkalu będzie niezwykle trudne i zajmie dobrych kilka lat - jak nie więcej, przepowiadają archeologowie. A ja się cieszę, że w ogóle został odkryty! Bardzo blisko Domu Augusta znajdują się resztki wczesno-republikańskiej świątyni Wiktorii, bogini zwycięstwa, oraz świątyni Matki Bogów, Cybele, bogini wojny i płodności. Cybele była szczególnie czczona przez ród Klaudiuszy, do których należała Liwia, małżonka Augusta. Patrzę na spiętrzone brązowe bloki tufy, które ongiś były fundamentem świątyni Cybele i myślę sobie, że Liwia miała blisko do swojej bogini, kilkadziesiąt kroków zaledwie. Uruchamiam wyobraźnię. Już widzę jak idzie, smukła i dostojna, po wysokich schodach – aż znika we wnętrzu budynku. Za nią jak cień sunie niewolnica niosąca dary ofiarne. O co będzie Liwia prosić Cybele? O rychłą śmierć przybranych synów Augusta, Gaiusza i Luciusza, dzieci Julii? O sukcesje dla swojego syna z pierwszego małżeństwa, Tyberiusza? A może oczerniliśmy ją niesłusznie – i my i historycy rzymscy, którzy jej przypisywali liczne skrytobójstwa? Może idzie do Cybele błagać o dar potomstwa, którego los jej odmówił? Może ciągle jeszcze ma nadzieje? Ciekawe, czy rzeczywiście świątynia Cybele była otoczona murem, jak piszą historycy rzymscy. Powód tej nietypowej separacji od ludu był dość osobliwy. Ludi Megalenses, wielkie doroczne święto Cybele było wprawdzie utrzymane w stylu rzymskim, co oznaczało tradycyjne procesje i ofiary, a potem dużo zdrowej (jak na Rzym) rozrywki dla ludu rzymskiego: teatr, walki gladiatorów, walki z dzikimi zwierzętami i tym podobne. Istniały jednak też i inne formy uczczenia bogini i te były znacznie bardziej rozwiązłe, między innymi przewidujące publiczna autokastracje aspirujących do roli kapłanów młodych mężczyzn. Te krwawe obrzędy odbywały się przy dźwiękach jazgotliwej wschodniej muzyki, ponoć doprowadzającej słuchających do szału religijnego i nie tylko. Rzymski Senat, który sprowadził Cybele do Rzymu na rozkaz proroczych Ksiąg Sybilli w okresie wojen punickich pod koniec 3-ciego wieku przed Chrystusem, prawdopodobnie nie miał pełnej informacji na temat kultu Cybele. Obyczajowość rzymska była wówczas surowa. Kiedy zaś bogini (w postaci czarnego kamienia przywiezionego przez delegację senatorską z Pessinus z Azji Mniejszej statkiem) przybyła do Rzymu, zwyczajnie było już za późno. Najpierw więc czekano dość długo z wybudowaniem obiecanej świątyni na Palatynie, a potem otoczono świątynię murem. W ten sposób owe szokujące Rzymian „szczególne przejawy czci” Cybele w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 zostały w owych murach dyskretnie zamknięte. Tak więc Cesarz August miał w pobliżu swojej rezydencji dwa miejsca kultu Romulusa: Chatę i Luperkal oraz dwie świątynie potężnych boginek niosących zwycięstwo i płodność swoim wyznawcom. We własnej rezydencji ulokował też kaplice bogini Westy, patronki ogniska domowego. Z drugiej strony swojego domu August, jak wiemy, wybudował świątynię Apollona, prywatnego boga opiekuńczego, a według rozpowszechnianych plotek, również i naturalnego ojca, który jak wieść niosła, pod postacią węża nawiedził Atie, matkę Augusta pewnej nocy, spędzanej przez nią w innej rzymskiej świątyni Apollona. Wychodzę na alejkę prowadząca do Domu Livii, na północ od Domu Augusta. Wygląda na to, że Dom Augusta sąsiadował z domem małżonki dosłownie przez ulice. Najprawdopodobniej obie rezydencje zostały właśnie połączone w jedną. Odrestaurowany kilka lat temu dom Liwii wyraźnie był rezydencją prywatną, w przeciwieństwie do domu Augusta, który z pewnością dzielił się na część oficjalną, do której dostęp mieli urzędnicy i petenci i część prywatną, zastrzeżoną tylko dla rodziny i prywatnych gości. Przepiękne malowidła ścienne znam niestety tylko ze zdjęć – wyjątkowo ciężko się dostać do Domu Liwii. Niby udostępniony jest dla zwiedzających, ale zawsze, kiedy przychodzę, jest zamknięty. Rozumiem, że duża liczba zwiedzających zmienia klimat w pomieszczeniach i negatywnie wpływa na kolory i strukturę malowideł, bądź co bądź tworzonych przy pomocy barwników pochodzenia organicznego, ale nie chce się poddać. Tyle wielkich dzieł sztuki i architektury, z pietyzmem odtworzonych, ginie bezpowrotnie w naszym szalonym świecie. Trzeba zwiedzać, oglądać, fotografować póki czas. W 2016 roku mam nadzieję zdobyć wejściówki drogą „on-line”, tak jak do Scavi pod Bazyliką Św. Piotra. Zaraz za Domem Liwii wchodzimy w kryptoportyk – rodzaj zagłębionego w ziemi betonowego długiego korytarza z wąskimi oknami z jednej strony. Przypomina mi jeden z tuneli w Górach Skalistych, na Trans-Canada Highway 1. Kryptoportyk łączył dom wdowy po Auguście z pałacem jego następcy, Tyberiusza jej syna. Wchodząc w chłodny cień Kryptoportyku wkraczamy na teren Domus Tiberiana, pałacowego kompleksu położonego na północ od rezydencji Augusta i Liwii. Niewiele o nim wiadomo, bo około 1500 roku teren ten został zamieniony w ogród rodziny Farnese. Dziewiętnastowieczni archeologowie przebadali tylko fragmenty północny i południowy. Nikt nie prowadził wykopalisk w centrum pałacu. Zakłada się jednak, że Domus Tiberiana powstał na bazie istniejącego wcześniej domu z epoki republikańskiej, należącego do ojca Tyberiusza, następcy Augusta i był znacznie większy niż Dom Augusta. Tyberiusz, który przejął władze po Auguście był człowiekiem o skomplikowanym charakterze. Niewątpliwie bardzo pracowity i zdolny, świetny November / Listopad 2015 P a n o r a m a P o l s k a Dom Augusta, pokój masek przywódca wojskowy, zostawił po sobie bardzo różne wspomnienia rzymskich historyków. Jedni przekazują informacje o jego oszczędności, gdzie indziej nazwanEJ skrajnym skąpstwem. Słyszymy zapewnienia o romantycznej miłości Tyberiusza do pierwszej żony, z która został rozłączony siłą, żeby mógł poślubić zblazowaną córkę Augusta, Julie. Z drugiej strony padają także oskarżenia o pedofilie i wszelakie koszmarne zboczenia, którym ulegał Tyberiusz w późniejszym już wieku, kiedy żył w odosobnieniu w pałacu na Capri. Dominuje wśród tych niespójnych przekazów przekonanie o okrucieństwie i podejrzliwości cesarza – zwłaszcza tej ostatniej, wręcz graniczącą z paranoją. Jeżeli wierzyć historykom, w jednym z licznych pokoi Domus Tiberiana na Palatynie zmarł zagłodzony na rozkaz cesarza niejeden młody potomek rodziny cesarskiej. Tyberiusz, jak wiadomo, wycofał się z Rzymu po jakimś czasie i odtąd rządzili z pałacu zbudowanego na Capri. Nie wrócił nawet na pogrzeb swojej matki Liwii, którą pochowano po kilku dniach oczekiwania na przyjazd syna. Zakazał tylko listownie udzielania jej statusu bogini. Liwia została ubóstwiona dopiero za panowania cesarza Klaudiusza. Tyberiusz nie wrócił do już Rzymu w ogóle, a jednak zachował pełnię władzy, pomimo spisków i rosnącej opozycji. Nie wydaje się jednak, żeby w tych warunkach Domus Tiberiana rozrósł się w imponującą budowle. Tyberiusz, pomimo, że odziedziczył ¾ majątku Augusta, był chyba świadomy jak wiele z tego majątku ubyło w czasach, kiedy pierwszy cesarz rzymski przemieniał Rzym z ceglanego na marmurowy i budował swoje Forum, oraz remontował liczne świątynie. Za czasów Tyberiusza po raz pierwszy od dziesiątków lat Rzymianie cierpią z racji przejściowego wprawdzie, ale głodu. Swetoniusz wspomina też o niezwykle skąpych festiwalach i wręcz mówi o skąpstwie Tyberiusza, choć wygląda to bardziej na kłopoty ekonomiczne. Domus Tiberiana rozbudował następca Tyberiusza, młody Gaius, zwany Kaligulą „Bucikiem”. Syn niezwykle szlachetnych rodziców, Germanika i Agryppiny Starszej, wyniesiony został na tron cesarski w nadziei, że odziedziczył po nich prawość charakteru. Niestety nie było tak – zbyt wcześnie został osierocony i zdeprawowany. Gaius zamieszkał w Domus Tiberiana i powiększył go znacznie, łącząc pałac ze świątynią Kastora i Polluksa na Forum Romanum. Niewiele z tego można odczytać z plątaniny ocalałych murów, ale podobno Gaius, który kazał sobie oddawać cześć boską za życia, zamienił świątynię na coś w rodzaju holu pałacowego czy też sali posłuchań i miał zwyczaj zasiadać pomiędzy posągami Kastora i Polluxa i tam odbierać cześć boską. Po rychlej śmierci powszechnie znienawidzonego Gaiusa pretorianie, przeszukujący sale pałacu, natrafili na ukrywającego się Klaudiusza i ku jego zdziwieniu, mianowali go cesarzem. Klaudiusz nigdy nie pretendował do tronu – był nieśmiały, jąkał się i utykał na nogę. Był typem intelektualisty, szczególnie zainteresowanym historią Etrusków. Okazał się być jednak sensownym władcą i jego śmierć za sprawą drugiej żony, Agryppiny Młodszej, która chciała przyspieszyć sukcesję swojego nastoletniego syna, Nerona, przyniosła Rzymowi same nieszczęścia. Neron, jak to bywa z rozpuszczonymi i źle wychowanymi nastolatkami, rozkoszował się władzą i szybko zaczął ją nadużywać. Kiedy wyzwolił się spod wpływu wychowawcy – filozofa Seneki, opanowało go szaleństwo. Kazał zamordować matkę, Agrypinę Młodszą, a także pierwszą żonę, której głowę zaniesiono Poppei, jej następczyni w cesarskim łożu. Był przy tym jednak wielbicielem sztuki i architektury i panowanie zaczął od przebudowy i rozbudowy pałacu – Domus Transitoria. Właściwie wszystko, czego dokonał, wiązało się z architekturą – i niewiele przetrwało dłużej niż 20 lat. Miał do dyspozycji dwóch bardzo zdolnych architektów, Severusa i Celera, którym najwyraźniej w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 7 dał wolną rękę w projektowaniu i wykonawstwie – jak długo dzieła ich wzbudzały podziw. Jak zauważyliśmy, arystokraci rzymscy mieli zwykle dom w mieście, „domus” i wille podmiejską. Domus był duży, ale dość skromny, willa zaś bywała zwykle rozłożysta, z wieloma pokojami, sypialniami, jadalniami takimi i owakimi. August miał wille pod Rzymem, należącą do żony, Tyberiusz miał swój pałac na Capri, Agrypina willę niedaleko obecnego Neapolu. Neron zapragnął mieć jedno i drugie, ale w samym środku Rzymu. Pałac miał stanąć na Palatynie, zaś willa, usytuowana wśród sztucznie stworzonych zagajnikow i strumieni, mini-miasteczek nawet, a także jeziora, zbudowano u podnóża sąsiedniego wzgórza, Eskwilinu. Na tymże wzgórzu znajdowały się ogromne i piękne ogrody starego przyjaciela Augusta, Mecenasa, które prawem dziedziczenia przeszły na Nerona. Projekt pod tytułem Złoty Dom Nerona miał połączyć Palatyn z Eskwilinem. Problem polegał na tym, że cały teren był gęsto zabudowany. Do Domu Tyberiusza dodał więc Neron drugi kryptoportyk i zaczął budowę pałacu przejściowego, zwanego Domus Transitoria. Pożar 64 roku, znany nam z opisów Sienkiewicza i Quo Vadis, zniszczył ten budynek jeszcze przed ukończeniem i dosłownie wymiótł wszelkie zabudowania w okolicach Palatynu z południa, wschodu i zachodu, a także Eskwilinu i przyległych terenach. Droga do przebudowy całego ogromnego terenu była wreszcie wolna. Kiedy pierwsi chrześcijanie umierali na krzyżach i płonących słupach, kiedy więzienia wypełniały się skazanymi za podpalenie Rzymu, Neron rozkoszował się myślą o tworzonych już planach Złotego Domu – willi i pałacu zarazem. Maria Kozakiewicz Laur Apollina P a n o r a m a 8 Po furmanie bat zostanie... Po furmanie bat zostanie po hutniku trepy po górniku kilof łata a po chłopie cepy W seniorowym wieku pamięć ludzka trudniej rejestruje to, co nowe, a przywołuje obrazy, zdarzenia, postacie z coraz dalszej przeszłości. Wspomnienia prowadzą mnie do czasów mojej pierwszej pracy w placówce leczniczej położonej w małej wiosce w Beskidzie Śląskim. Do przyjaciół, których wielu dawno powołał Pan. Jadwiga była nieco starsza ode mnie, ale ze względu na podobny bagaż przeżyć z dzieciństwa nie odczuwałyśmy tej różnicy. Mimo niełatwego życia, zachowała gdzieś na dnie pewną dozę romantyzmu wyniesioną z umiłowania polskiej literatury. Nie było jej dane zasmakować radości z sukcesów odnoszonych przez dzieci wychowywanych w duchu umiłowania tradycji i miłości do stron rodzinnych. Zmarła przedwcześnie po krótkiej, a ciężkiej chorobie. Nie wiem, jak wyglądała po kolejnych, coraz trudniejszych, bolesnych operacjach. Pracowałyśmy razem. W wolnej chwili, gdy nasi podopieczni udawali się na popołudniowy odpoczynek, miałyśmy okazję pogadać. Lubiłyśmy jej słuchać, bo wtedy mówiła gwarą, śpiewnie, miękko. Jej wypowiedzi miały coś z sentencji. Człowiek i człowiek. Niby taki sam, a każdy inaczej patrzy na świat. Patrzy tak samo, a nie to samo widzi. Takie lustro, toć sziba, jak w oknie. Ale w lustrze widzisz tylko siebie, a przez okno i świat i innych ludzi. Tylko uważaj, abyś nie spalała się za bardzo. Czy masz potrzebny dystans do cudzych spraw? Bo angażując się zbyt mocno, wypalisz się szybko. By mieć siłę pomagać, trzeba mieć w sobie ład i trochę chłodu, opamiętywała niekiedy. A czy ty jesteś taka, zapytała przysłuchująca się rozmowie Zuza, salowa. Była miejscowa, znała jej relacje rodzinne. Może byś tak tego twojego pacła bez łeb klapytkom. Jadwiga nie odpowiedziała. O sobie nie mówiła wiele. Jak żyło się jej z pokaleczonym przez los człowiekiem ze znanego nie tylko we wsi rodu, można się było domyślić. Gdy rozmawiałyśmy o planach małżeńskich, potrafiła zrobić podsumowanie: pamiętaj, jak będzie coś dobrze, to będzie jego zasługa. Ale gdy będzie źle, gdy dziecko zachoruje, zabraknie pieniędzy, będzie twoja wina! Fórt twoja wina! Pra – potwierdziła salowa. Nasze kontakty się zerwały, gdy wyjechałam na studia. Nie dawało mi spokoju, że nie powiadomiono mnie w porę o jej pogrzebie. Więc trzeba odwiedzić jej mogiłę. Wciąż jednak było wystarczająco dużo powodów, by przełożyć wyjazd na później. Tak minęło lat kilkanaście. Powroty do krainy młodości kryją wiele niebezpieczeństw. Mogą bardziej rozczarować niż wzruszyć. Przecież świadomość podpowiada, że skoro P o l s k a wszystko płynie, to nie możemy znaleźć naszych miejsc w takim stanie, jakie pielęgnuje pamięć. Takie i inne rozważania poprzedziły moją wyprawę. Pewnego październikowego dnia zapakowałam znicze do plecaka i wyruszyłam na dworzec. Niestety, drogi remontowane w ślimaczym tempie, narzucają rytm jazdy z prędkością flegmatyka na wstecznym. Przybyłam do beskidzkiego miasteczka spóźniona na zaplanowane połączenie. Następny autobus miał być dopiero za dwie godziny. Do celu jednak dotarłam. Dzięki zebranym wcześniej informacjom łatwo odnalazłam poszukiwaną mogiłę, mimo że i wiejskie nagrobki przez swoją powtarzalność stają się coraz mniej rozpoznawalne. Dzień, choć jesienny, był dość ciepły, zwłaszcza że pora była południowa. Podumałam nad grobem, potem przeszłam cmentarnymi alejkami i ze smutkiem stwierdziłam, że wielu innych moich znajomych, z którymi poznałam się w miejscu mojej pierwszej pracy, jest już u Ponbuczka. Kierując się w stronę wyjścia, ponownie przeszłam aleją, która prowadziła do mogiły bliskiej mi kiedyś osoby, wciąż rozmyślając, jak to się dzieje, że tylko niektórzy pozostają w naszej pamięci. Spostrzegłam, że w pobliżu innego grobu stoi starsza kobieta i przygląda mi się z uwagą. Wreszcie usłyszałam: dziwom się, dziwom, a toż to wy. Natychmiast otwarła mi się potrzebna klapka w mózgownicy. Zuzka, tak? Toć przeca – odpowiedziała uradowana. Toć my się zeszły przi krzyżu... pokazała na mogiłę. Barz wom rada. Mogymy połozprawiać. Zuza ze spokojem właściwym starszym ludziom opowiedziała mi nieznane wątki z życiorysu mojej przyjaciółki z młodości. Jako to się wszyjstko krziżuje, powiedziała. Bo nasza historia krzyżami się mierzy, odpowiedziałam cytatem z piosenki. Wdycki taki były czasy – podsumowała. Na losy Jadźki i jej męża trzeba patrzeć przez pryzmat czasów stalinowskich. Za podejrzenie o działanie na szkodę państwa cztery lata to jak dla brata. Jednakże Jura nie odsiedział całego wyroku. Pomogło wpływowe nazwisko ojca i zapewne niemałe pieniądze. Jednym trudy dodają siły, innych trwale okaleczają. Często te okaleczenia są jakby koleinami, którymi i drugiemu przyjdzie iść, przypominała nasze niegdysiejsze posiadówki Zuzka. I będziesz mieć wrażenie jakby to była drabina położona przed tobą. Musisz patrzeć pod nogi, a jak patrzysz pod nogi, nie widzisz, gdzie świeci i prowadzi twoja gwiazda, kończyła niegdyś metaforycznie Jadźka. Jakimi drogami przyszło im iść? Oboje mieli spóźniony start życiowy. On miał drogę do kariery naukowca zamkniętą, gdyż szczegółowe życiorysy były drobiazgowo na uczelniach analizowane. Nie dało się ukryć odsiadki. Potraktowany kilkakrotnie odmownie, zrozumiał, że nie ma szans, by mógł po wyjściu z więzienia ukończyć przerwane studia. Złożył podanie o posadę w miejscowym urzędzie. Dostał pracę w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 na podrzędnym stanowisku. Mając za sobą maturę i trzy lata studiów, oczytany, odczuł to jako dalszy ciąg kary. Izolowano się od niego, by poprzez bliższy kontakt nie narazić siebie i swoich bliskich, więc czuł się napiętnowany. Rosło w nim poczucie rozgoryczenia, które przelewał na najbliższych, po ożenieniu się głównie na żonę. Płojmy do Ujca, powiedziała Zuza. Byliście tam? Tam ponoć terozki szumni. Pogwarzymy kapkem. Widząc zmiany wokół, miałam wątpliwości co do tej szumności w dawnej karczmie. W latach gierkowskich był trend, by góralskie chaty, rzekomo dowód staroświeckości i biedy, zastąpić nowoczesnymi. I na potęgę zaczęto wznosić z kiepskich pustaków domy w stylu nijakim, nie pasujące do górskiego krajobrazu, a rozbierać drewniane, ciepłe, przyjazne. Kiedyś nie było banku, ale była księgarnia; księgarz znał treść niemal wszystkich pozycji, a cytatami z wierszy sypał jak z rękawa. Do karczmy rzadko zachodziłam. Nie wypadało, tak przynajmniej wtedy myślałam. Gdy nadarzyła się nieodparta okazja, gdy trzeba było czekać na autobus po mszy niedzielnej, fascynowała mnie i jednocześnie przerażała atmosfera. Tam toczyło się prawdziwe życie. Tu odbywały się wesela i stypy. Tu urządzano świniobicia. Karczma tętniła tak intensywnie, że momentami chciało się z niej uciekać, by nie narazić się na zaczepki tych, którzy o nas mówili przibysie. Przibyś to obcy. Przibisiem nazywali nawet doktora, który ich leczył przez niemal pół wieku; odbierał porody w kurnych chatach, przyjeżdżał nocą saniami tamować krwotoki. Jak poharatali się w bójce, zszywał rany, składał złamane kości. Słowem leczył wszystkich i niemal wszystkie choroby. Ale pozostał przibysiem. Płoj, namawiała Zuza. Toż jakeśmy się zeszły, to się ucieszmy. Zaśpiewała cienkim, czystym głosem. Ty Zuza jeszcze śpiewujesz po weselach? Kaj tam. Już nie chodzem. Czemu? Czamu? - powtórzyła. Toć terozki inna moda. Ni po naszymu. O tak! Przypomniałam sobie obecne wesela. Na każdym na jedno kopyto zawodzi solistka: Kochanych rodziców mam, choć nierzadko ci boczą się wzajemnie na siebie. Kieregoś roku zaśpiewałam pieśniczkem, kierą śpiewali mamulka: ,,Leci przez wieś gazda //I trzepie jajami //chciałybyście dziołchy// by lecioł za wami”. Pedzieli, co siejem zgorszeni. Jo zgorszeni! Jak zgorszeni, to nie śpiewujem. A jako terozki gwarzą? Przeca fórt przezywają, nawet dziołchy! Ino zajebiste i zajebiste. I ni ma zgorszynia! A jak kierysik śpiywo stare pieśniczki, już się nie śmiejom, jak haj downi – rozżaliła się Zuzka. Droga z cmentarza minęła nam na takiej pogwarce. Weszłyśmy do karczmy, która upodobniła się do innych, jakie można spotkać w różnych miejscach Polski. W tej karczmie kiedyś była okazja do obserwacji prawdziwej atmosfery z życia tej wsi. Teraz mogłam stwierdzić, jak tradycja ulega temu, co nowe. Gdy niegdyś po nabożeństwach w karczmie November / Listopad 2015 oczekiwano na autobus, zdarzało się, że to czekanie dla niektórych kończyło się powrotem do domu późną nocą pieszym chwiejnym kursem. Zwykle tak wracał do domu mąż Jadźki i od progu atakował, nie ukrywając przyczyn spóźnienia. Tego jesiennego dnia dziś w pospolicie szumnej karczmie zastałyśmy kilku zawianych. Po chwili rozpoznałam męża mojej św. pamięci koleżanki. Zniszczy go alkohol, pomyślałam. Dobrze, że on mnie nie poznał!!! W środku było ciemnawo, ale co uderzyło mnie najmocniej, to istotnie muzyka. Kiedyś tu się śpiewało, aż głosy odbijały się od powały. To był śpiew - rozmowa. Jak kto umiał przyśpiewać, tego chętnie zapraszano na wszelkie uroczystości. Rozmawiano śpiewkami, przepijając do siebie, a muzyka po takiej śpiewce przegrywała melodię. W tym czasie inny, zaczepiony pieśnią miał czas ułożyć sobie odpowiedź do wiersza. Bez przygany, że się jest niepożądanym gapiem patrzącym na weselników, można było stanąć pod oknem karczmy, a nawet wejść do środka, jeśli wiesieli było tylko w jednej izbie, podziwać się. Przyśpiewkę na przykład Po furmanie bat łostanie//po hutniku trepy// po górniku kilof, łata, a po chłopie cepy podchwytywał następny, rozwijając kolejną zwrotkę: po furmanie bat łostanie// po traktorze koło// kiedy żeśmy się tu zeszli// bawmy się wesoło. I zależy kto dalej śpiewał, kto komu się naraził, bo kolejny mógł odpowiedzieć w zależności od sytuacji: po furmanie bat łostanie// po góralu narty// nie pij Jura głorzołecki,// boś je fórt łożarty! I zależało czy Jura, Józwa, Anton miał dosyć i przysypiał przy stole, czy miał niedopite i był zaczepny. Wtedy nietrudno było o bójkę. A barz piyknie się bijali, a pote się piyknie godzili. Wszyjstko przy głorzołce. Nie trza było sądów - ciągnęła wspominki Zuza. Teraz przywitała nas inna melodia: dont łorry, bi hepi leciało z głośników. Dont łorry, bi heppi powtarzał podpity gość w przyciasnej marynarce, przyglądając się wchodzącym, zapewne licząc, że ktoś nowy postawi mu kolejkę. Ło, to wy, ciotko, zwrócił się do Zuzy. Witejcie. Ty nie witej się, ino do dom, boś cołki przepomnioł, jako twoi w chałupie wyglądają, odpowiedziała mu. Padom ci, idź ku chałupie, łożarciuchu. Taki je Jura- powiedziała już do mnie, gdy usiadłyśmy w kącie, by móc na osobności pogwarzyć – Błorok! Pijany zemrze! Jura pomamrotał coś pod nosem, pokiwał się, pozaczepiał innych i widząc, że nikt nie oczekuje jego towarzystwa, wyszedł. I miałyśmy spokój. Toć mówiłam niebłoszce, by go tak klapytkom pacła, a nie bojała się niczym kwoka o pisklem. Jeden w doma rządzi. Dwoch nie poredzi, mówiła Zuza. Wróciłyśmy do poprzedniego wątku. Ojciec zamierzał Jadźkę wydać za wdowca. Nie chciała być żoną starego, obarczonego dziećmi. Mówiono, że bijał nieboszczkę. Bała się takiego życia. Chciała wyjść za mąż z miłości, jakiej nie ma nawet w kinie. A kino było P a n o r a m a P o l s k a dawniej w tej wsi. Najpierw objazdowe, potem stałe. Chodziłam na każdy film, powiedziała nam kiedyś. To twój ojciec nie był taki surowy, skoro pozwalał ci iść do kina. Gdzie tam pozwalał, nie wiedział. A pieniądze, skąd miałaś? Przecie mieszkaliśmy przy lesie. Znam wszystkie grzyby, jagody, umiem wić wianki. Do willi nosiłam, a jak było tego więcej i do miasta. Oddalała się od wiejskiej rzeczywistości. Wreszcie zbuntowała się, uciekła do szkoły z internatem. Powróciła na wieś z dyplomem. Wyszła za mąż. Miała być miłość, jak w kinie. Oj tak, jak w kinie, ale to taki film do płaczu - recenzowała Zuzka. Miała za swoje przy nim, miała, zakończyła opowieść. Czas na mnie, powiedziałam, dzień krótki. Toż krzepcie się, a zajdźcie kiedy ku mni. Tam pod Groń, treficie, pożegnała mnie. Ni za trzidzieści roków. Poszłam w kierunku przystanku, gdzie plątał się jeszcze Jura i stało kilka nieznanych mi osób. Nie wyglądało, żeby ktoś usiłował wciągnąć mnie w rozmowę. Wstawiony Jura ledwie widział na oczy. Prowadził bełkotliwy dialog z wytworem swej pijackiej wyobraźni. Gestykulował, zmieniał tonację, ale ani płot, ani słup ogłoszeniowy nie odpowiadał na jego zaczepki. Obserwując go, myślałam o jego żonie, która nigdy nie skarżyła się na swój los. I znów powróciłam w myślach do naszych wspólnych dyżurów i rozmów. Nie masz tego w metryce, że urodziłaś się do życia łatwego. Gdzie masz zapisane, że twoje życie ma być bez trosk? Nie wiemy, ile przeszedł, tłumaczyła jego reagowanie emocjami na różne sytuacje w pracy i w domu: Każdy ma swój krzyż, na jaki zasługuje. A że nie lekki? Krzyże są różne, nie tylko przydrożne, na które sobie popatrzysz i wiesz dokąd iść. Krzyż sama bierzesz i niesiesz. Pra, dopełniła starsza salowa i włączyła się do opowieści. Bieresz, bieresz. A kiej bieresz, to dźwigej. Może ja mam swój za wdowca, zastanowiła się głośno Jadwiga. Pra, ciotko. Starka mawiali: Nie ma kącika bez krzyżyka. Trzeba ten krzyż wziąć, bo każdy kto krzyż niósł, to i krzyżem się podparł. A kto krzyż odrzucił lub skracał, gdy przyszedł nad przekopę, nie miał się na czym wesprzeć ani po czym przejść. Łoto krzyżem cię pobłogosławią, gdy idziesz do ślubu. Hnetki przebrzmią melodie, ucichnie szum wiesielni, zacznie się trudne życi. Trzeba umieć te życiowe krzyże nieść. Zwykle milczałyśmy, gdy przychodziła do pracy zapłakana. Przecież do sąsiadów było słychać: nie będę cię bił, ale ususzę jak śliwkę. Będę wolny. I chodził gdzie chciał, a ona schła, schła, aż któregoś dnia uschła na amen. Tak rozmyślając, nie zauważyłam, że niedaleko mnie stanął Jura. Może słyszał coś z naszej rozmowy z Zuzą prowadzonej głosem zdradzającym wzruszenie? Może wcześniej już mnie obserwował? Nie miałam teraz wątpliwości, że mnie poznał, ale nie spodziewałam w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 9 się rozmowy. Nagle zaczął: było jej źle ze mną, źle, bo mnie źle samemu ze sobą. Bóg ją zabrał, a mnie zostawił, bym miał się źle ze sobą, powtarzał bełkotliwie. Chciałem być wolny, jak ojciec, a chciałem mieć rodzinę, jak on, jak każdy. O czym on mówi, zastanowiłam się. Czy o samotności, której ciężaru nie przewidział? Czy o swojej trudnej osobowości? Przypomniałam sobie, jak Jadźka mówiła o przyczynie jego ucieczek z domu. Gdy tylko ktoś obcy pojawiał się w pobliżu, zabierał dzieci i znikał w otaczającym dom lesie. Reagował, jak jego matka, prosta góralka, gdy jej mąż – artysta powracał do domu sam lub ze szlachetnie urodzonymi, których portretował: jej pierwszy odruch to ucieczka z dziećmi do lasu!!! Nieraz zastawała ich tam noc. Nieśmiałość matki i lęk przed obcymi spotęgowała się u Jury na skutek jego przejść z powodu aresztowania w czasach Bieruta, bo nikt z licznego rodzeństwa nie objawiał takiego zachowania. Bywając niegdyś w ich domu, długo nie rozumiałam, czemu odwraca wzrok, gdy się do niego mówi. W tej chwili nie wydawał się już tak pijany, nawet się nieco ogarnął: pozapinał znoszony i nieco przyciasny garnitur, poprawił beret. - Co wos tu przykludziło, dziołszko? Przeszedł na gwarę, którą mówił tylko do swoich. Czyżby mnie potraktował, jak swoją? Odwiedzam dawnych znajomych odpowiedziałam. Byliście u niej, ja? - wskazał w kierunku cmentarza. Czamu przestałaś do nos zachłodzić? No czamu? pytał z wyrzutem. Czy miałam odpowiedzieć, boś ją izolował, osaczał, jakbyś zazdrościł, że potrafi mieć przyjaciół? - No i wos tu cosik przikludziło - powtórzył. Nie płowiycie mi, a toć widzem skoroście... Urwał. Ino wom rzeknem, co mamulka z ciotkom godali ło wos, że ta dziołszka ni do miasta. Mo łostać z… Nie zdążył dokończyć, bo podjechał samochód. Wsiadej Jura, zawołał kierowca. Jura zawahał się i niepewnie powiedział: Śmierdzem, a ty mosz cerę w aucie, ale zrobił krok w kierunku samochodu, w którym na tylnym siedzeniu w foteliku siedziała dziewczynka. Niespodziewanie odwrócił się do mnie. Ukłonił niemal klasycznie, po sarmacku, trzymając jedną rękę na piersi, drugą opuszczoną wzdłuż ciała. I wówczas pomyślałam, że dużo się mówi o różnego rodzaju zagrożeniach, a tak niewiele o zagrożeniu i ochronie naszego środowiska duchowego. Zapomina się, że najbardziej zagrożony jest człowiek pozostawiony sam sobie z problemami, których nie może udźwignąć. Takim wydał mi się ów góral, na którego los niemały wpływ wywarła sytuacja polityczna i nie pozwoliła prawidłowo się ukształtować. Po furmanie bat zostanie! A co zostaje po takich, jak Jura, Jadźka, Zuza? Takim refleksjom sprzyja czas, kiedy to w listopadzie obchodzimy Święto Zmarłych. Genowefa Światłoń P a n o r a m a 10 P o l s k a Wejście do MASSMoCA Klejnot schowany w North Adams W miasteczku North Adams wdzięcznie położonym wśród niezbyt wysokich gór, blisko stanu Nowy Jork od zachodu i Vermont od północy, ale jeszcze w stanie Massachusetts, byłoby raczej nudno, jak w tysiącach innych prowincjonalnych miast w USA, gdyby nie Massachusetts Museum of Contemporary Art. Jakby celowo to jedno z najsłynniejszych gniazd sztuki nowoczesnej (jak sama nazwa wskazuje) tkwi zupełnie niespektakularnie w centrum małego miasteczka. To adres światowy dla koneserów sztuki! Dookoła góry i nic poza tym. Główna ulica z wiecznym repertuarem: sklepy, apteki, bary, stacje benzynowe i Mc Donald. Parę kościołów, architektonicznie niezbyt imponująco reprezentujących różne religie, okrasza w kierunku nieba apatię głębokiej prowincji. Do stolicy stanu Massachusetts, czyli do odległego Bostonu, daleko jak licho. Tu są góry, tam za górami i autostradami jest Atlantyk. To muzeum o światowej marce, w skrócie nazywane MASS MoCA, od miana stanu (MASSachusetts) i od „sztuki nowoczesnej”, jest ważnym magnesem dla znawców i snobów. Powstało w 1986 roku. Thomas Krens z niedalekiego Williams College Museum of Art spostrzegł, iż mu w sąsiednim miasteczku nie mieszczą się dzieła sztuki w małym muzeum. Przerobił tu na muzeum starą fabrykę i tak stał się słynny, iż został potem w Nowym Jorku dyrektorem Guggenheim Museum przy Piątej Alei. Łatwo powiedzieć „stara fabryka”. Za takim lapidarnym zwrotem tkwią pokolenia robotników i etos proletariatu USA. Tu dawno temu nad rwącym potokiem była wytwórnia butów, cegielnia, młyn, warsztat kołodziejski (wytwarzano powozy), okucia dla statków w Wojnie Domowej 1862. Z powodu tej okropnej wojny (Południe contra Północ) szyto tu też mundury dla żołnierzy – oczywiście tych Unijnych, z Północy. Wreszcie około 1895 zbudowano 25 budynków. Widzę je więcej niż 100 lat potem. Są brzydkie do dzisiaj jak los proletariatu. Około 1905 zatrudniano tu 3200 robotników – miasto w mieście. Tekstylia poszły na bok, fabrykę zamknięto. Kupił ten areał - jakby nie było 13 akrów gruntu - nowoczesny kapitalista, Sprague. Powstała Sprague Electric Company, która przetrwała, o dziwo od 1942 aż do 1985 roku. Wytwarzano tu części do broni wysokiej jakości dla armii USA. Nazwa nie informowała o wszystkim. Podobno produkowano tu w tajemniczej ciszy prowincji również elementy do broni atomowej... Wchodzę do muzeum sztuki. Nie, jeszcze nie. Chodzę po niebywale brzydkim podwórcu, po betonie i asfalcie, oglądając dookoła protokątne okna byłych budynków fabrycznych. w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 Cicho, spokój, nawet ptaszki nie kwilą. Mury są z cegły, stare, odrapane, celowo nie odnawiane. Nagle staję jak wryty. Nade mną widzę druty rozpięte poziomo między masztami-słupami. Na drutach, parę pięter nad moją głową, zwisają metalowe beczki, jak po ropie czy oleju. Z tych metalowych beczek wyrastają drzewa. Drzewa wiszą, ale rosną w dół!! Beczki mają u dołu otwory w środku. Przez otwór-dziurę przechodzi drzewo. Jest widocznie sprytnie podlewane od wewnątrz lub z góry. Drzewa rosną jednak wyraźnie w dół! Płacąc za chwilę za bilet wstępu do muzeum, dowiaduję się, iż jest to tak zwana long-term installation i wykonała ją artystka Natalie Jeremijenko. Te drzewa cierpią dla sztuki... A w środku muzeum starzy znajomi: mój ulubiony Anselm Kiefer, najlepszy artysta niemiecki, rzeźbiarz i malarz. Akurat dano mu dyspozycji całą halę na ekskluzywną wystawę dzieł. Są to leżące na betonie falujące płyty żelazobetonu. Falują jak bunty i protesty ludu. Najpierw cicho, potem crescendo... W drugiej przestrzeni stoją jego słynne „łóżka kobiet rewolucji”. Konceptualizm czystej wody. Łóżka są z ołowiu. On uwielbia ołów. W środku każdego ołowianego łoża jest wgłębienie, a w nim: kałuża z kamykami, albo zardzewiały chleb z metalu, albo czarny ze starości słonecznik - miejsce na czułość historii... Hołd dla wdów. Symbole uległości kobiecej, poddania się losowi w ciszy muzeum. Ale kontrastowo jest też podpisane „łóżko” Charlotte Corday. Z zimną krwią przygotowała polityczny mord nożem na polityku Marat. Dla niej był zbyt radykalnym politykiem. Anselm Kiefer wydobywa z ołowiu myśli o rewolucji a ze swych obrazów (też tu wiszą) interpretacje filozoficzne. Jego malowidła-kolaże urzekają. Zaskorupiałe statki, wprasowane w chropawe płótno, zatrzymane w środku zmagań wojskowych lub w kipieli natury. Wiele jest doznań estetycznych tu w North Adams w stanie Massachusetts. Wraki, wraki marzeń, zastygłe dzięki mocy ręki artysty, gdyż burza poszła dalej. Dokąd? Drzewa rosnące w dół P a n o r a m a November / Listopad 2015 P o l s k a 11 Dzieło Sol LeWitta Rzeźby „łóżka” Anselma Kiefera O tym wie tylko twórca. Statek naszego życia pozostał oczywiście sam z pokiereszowanym pokładem, na którym nie można odbudować niczego, bo brak sił. Pesymizm. Zakrwawione miecze przyklejone do śluzu zastygłej farby nie wzywają już do walki o lepsze jutro. Wizja Kiefera jest przygnębiająca jak zapadające się nieuchronnie w otchłań miasta – też jego specjalność wizjonerska, oglądana w innych galeriach świata... Coś musi odejść, aby coś, jako nowe, mogło zacząć oddychać... Przechodzę do zasadniczych budynków MASSMoCA, gdzie króluje już sam Sol LeWitt, monarcha konceptualizmu. Umarł w Nowym Jorku w 2007 roku. Obdzielił tu kilka sal swymi wielkimi formatami, ukazującymi świat jego języka artystycznego. Olbrzymie malowidła tworzą korytarze, ulice, zakątki interpretacji. Bawi się udanie kolorami, splątując je w fantazje swych nieujarzmionych wizji. Są to spirale, fale, prostokąty, utwory geometryczne, wymierzone linijką. Nie ma nic w pionie - jak drzewa rosnące w dół. Ten artysta widzi inaczej kosmos swego mozolnego marszu przez bruzdy żywota. Normalne i typowe. Nie prostolijnie, ale nie tak dramatycznie, jak Niemiec ulepiony agresywną gliną politycznej historii swego narodu. U LeWitta jest oddech lekkiej sztuki, powietrze konkretnej interpretacji, śmiałe zaproszenie do intelektualnych prób odczytania języka nowoczesnej sztuki. To wszystko i jeszcze więcej oferuje wizyta w North Adams, za górami, za lasami, ale przed fajerwerkami dzieł, przed betonem rewolucji, przed poszukiwaniem zakamarków uczuć, przed impulsami w sercu, doceniającym spotkanie z planetą o nazwie „sztuka”. Wiesław PIECHOCKI maj 2014, Massachusetts, NORTH ADAMS Malowidło Sol LeWitta Malowidło-kolaż A. Kiefera w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 12 P a n o r a m a P o l s k a Dzieje dzwonu Gwiaździstego Relacja emerytowanych nauczycieli, małżeństwa Heleny i Leona Białeckich z Szerokiej Miałem piętnaście lat, ale wciąż mam przed oczami sceny, które rozegrały się u nas w Szerokiej 20 marca 1942 roku. Pod nasz kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych przyjechali Niemcy – wojskowi, żandarmi, pracownicy fizyczni. Było ich w sumie z dwanaście osób. Przyjechali zdjąć nasze dzwony. Wezwano księdza. Ówczesny proboszcz Władysław Kręczkowski duszpasterzował w parafii od 1938 roku, był tu także podczas okupacji. Pochodził z Pomorza i dobrze władał językiem niemieckim. – Powiedzieli mu, że zabiorą dzwony. I od razu ostrzegli, że jak parafianie będą się sprzeciwiać, to konsekwencje pozna cała Szeroka. Ksiądz uprosił, by choć ostatni raz zabrzmiały. Zgodzili się. Dzwony biły przez 20 minut. Zbiegli się mieszkańcy z całej parafii - dzieci, całe rodziny. Otoczyli kościół. W ten zimny, marcowy dzień, zabiły wszystkie trzy dzwony. Jeden został odlany w XVI wieku. Niemieckie źródła podają, że bił już w starym, drewnianym kościele w Szerokiej. Służył parafianom od 1520 roku! Potem przeniesiono go do nowo zbudowanej świątyni murowanej, poświęconej w 1803 roku. Ważył 80 kg, nazywano go „Dzwonem Gwiaździstym”, ponieważ na płaszczu u góry zdobiły go gwiazdy. Odznaczał się przepiękną tonacją. Ale dla Niemców nie miało to znaczenia. Mówili na niego twardo: „Sternglocke”. Drugi dzwon pochodził z 1707 roku. Prawdziwy olbrzym. Ważył 560 kilogramów. Ufundowany został niegdyś przez księdza proboszcza krzyżowickiego, bo Szeroka z braku księży przez 200 lat włączona była do parafii krzyżowickiej. Dzwon nazywał się „Św. Józef ”. A trzeci dzwon został ufundowany w 1838 roku, ale widniała na nim data 1938. – Po prostu był pęknięty i w 1938 roku, a więc po 100 latach, został przetopiony. Mój ojciec furmanką go wiózł do ludwisarni w Bielsku-Białej. Pamiętam, jak przechowaliśmy go jedną noc u nas w stodole. Do dzisiaj zachowała się fotografia z uroczystości jego poświęcenia. W czasie I wojny światowej dzwony uznano za zabytkowe i ich nie ruszono. Ale w czasie II wojny Niemcy zabierali wszystko. Cenne dzwony ze spiżu i brązu, które dotąd biły na chwałę Boga, miały pomóc im podbić Europę i świat. Zabrali wóz z szerockiego majątku księcia pszczyńskiego, z dużą, specjalną platformą do przewożenia byków. Wóz postawili przed kościołem. Przygotowano belki przy dzwonnicy. Zaczęto zdejmować dzwony. Wielu ludzi płakało. A miejscowy dzwonnik, Antoni Kumor przybiegł zdyszany. Wydawało się, że oszaleje. Krzyczał, by mu tych dzwonów nie zabierać. Żandarmi go złapali i przywiązali powrozami do trzystuletniego dębu. On wrzeszczał, bronił się, ale w końcu opadł z sił i zamilkł. Zdjęte dzwony przetransportowano do Pszczyny, tam je oznakowano farbą. - Napisano na nich liczbę: 25 - znak, że pochodzą z województwa śląskiego. Cyfrę 17 - potwierdzenie dla powiatu Pszczyna. A kolejne cyfry oznaczały liczbę dzwonów odebranych do tej chwili na Śląsku – 200, 2002. Z Pszczyny „skarby Szerokiej” wywieziono do Hamburga. Tam Niemcy gromadzili dzwony i pomniki na olbrzymim placu, a fabryka przetapiająca je na armaty znajdowała się w podziemiach. Pracowali w niej przymusowo Polacy z Generalnej Guberni. Niemcy składowali dzwony nie tylko z krajów podbitych, ale także ze swoich parafii. Były tam dzwony i pomniki z Polski (m.in. słynny warszawski pomnik Adama Mickiewicza), z Francji, Belgii, Włoch. Niemcy są jednak skrupulatni, aż do bólu. Ordnung muss sein! Nie brali dzwonów jak leci. Każdy okaz do przetopienia był osobno klasyfikowany. Wśród obsługi znaleźli się ludzie z wyższym wykształceniem. Postanowili, że te dzwony, które są bardzo stare, zabytkowe, albo mają niezwykle artystyczne zdobienia, będą na samym końcu przetapiane. Na cele wojenne przetapiano najpierw „młode” dzwony. Szerocki dzwon z 1838 roku został przetopiony od razu. – Był cenny dla nas, dla Niemców bez wartości. Tak jak wielu mieszkańców, zdążyliśmy się pogodzić ze stratą. W Szerokiej na Mszę zaczęły zwoływać inne dzwony. Żelazne, otrzymane z Połomi. Ale wydawały dźwięk - pożal się Boże. – Jakby ktoś o garnek chochlą stukał. I nagle, w 2006 roku, do naszego domu przybył prof. Przemysław Nadolski z Bytomia, badacz i historyk. – „Zostałem skierowany do Was przez waszego emerytowanego księdza prob. Antoniego Łatko, powiedział, że interesujecie się historią regionu”. Powiedział: „Proszę państwa, zabrano Wam dzwony podczas okupacji. Czy wy wiecie, że one ocalały? – Wtedy oniemieliśmy. A jak? A co? Nie mogliśmy uwierzyć. Historyk wyjaśnił, że gdy alianci dowiedzieli się, że w Hamburgu są zakłady przeróbcze, gdzie produkują armaty i jest wielki plac z tymi dzwonami, to przez trzy noce trwał nalot dywanowy. I zniszczyli, ile się dało. Fabryka przestała istnieć. Wiele dzwonów zniszczono, ale cała masa nadal tam była, wśród tych dzwonów i te z Szerokiej – usłyszeliśmy. Tuż po wojnie alianci nawet chcieli je w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 zarekwirować jako zdobycz wojenną. - Ale biskupi niemieccy orzekli wówczas, że to nie jest własność niemiecka, a parafian z krajów podbitych. I zabrać nie pozwolili. I przez kilka lat były zwracane do poszczególnych krajów, Francji, Włoch, Belgii, nawet do Polski, ale nie na Śląsk. Natomiast niemieckie kościoły mogły je sobie „wynajmować” do swoich parafii. Z dokumentów wynika, że szerocki Dzwon Gwiaździsty trafił w ten sposób w 1953 roku do parafii w Gűglingen, w Badenii – Wirtembergii, gdzie zawieszono go w wieży kaplicy cmentarnej. To dane z Archiwum Dzwonów w Norymberdze. Z nich wynika też, że z kolei „Św. Józef ” trafił do Dolnej Saksonii - dzwoni w miejscowości Ganderkesee – gdzie parafia św. Jadwigi skupia przede wszystkim Ślązaków niemieckojęzycznych. Do lata 2007 roku zastanawialiśmy się, jak odzyskać dzwon. I czy w ogóle warto. Jak się za to zabrać? Przełom nastąpił, gdy odwiedziliśmy w Niemczech córkę, która osiedliła się w najmniejszym niemieckim landzie - Saarland. Danka, a może byśmy do Gűglingen w drodze powrotnej wstąpili? – zagadnąłem córkę. Zatelefonowaliśmy do kancelarii parafialnej. Był piątek. – Proboszcza nie będzie, ale zapraszamy – odpowiedziała sekretarka. Gűglingen to niewielkie, 30-tysięczne miasteczko, w większości protestanckie. - Przypadkowy mieszkaniec swoim autem pilotował nas do kościoła. Ktoś kosił trawę wokół świątyni i twierdził, że w nowym kościele katolickim nie ma dzwonu. „Ale ten dzwon, o którym mówicie, jest na cmentarzu ewangelickim w kaplicy Leonarda” – powiedział robotnik i pojechał tam z nami. W oddali cmentarz, dom pogrzebowy, kaplica. Patrzę, a tam nasz, szerocki dzwon! Wzruszyłem się. U nas był od 1520 roku, a teraz tak daleko od nas! – wspomniałem z żalem. Potem odwiedziliśmy probostwo. Proboszcza, Hermanna Ruppa, nie było. Były tylko dwie panie. – Przekazałem dla proboszcza folder o JastrzębiuZdroju. Dołączyłem też historię kościoła w Szerokiej, napisaną w języku niemieckim jeszcze w 1912 roku przez prof. Alfonsa Nowacka. Podaliśmy e-mail, by ksiądz potwierdził, że otrzymał przekazane materiały i co sądzi o tym wszystkim. Jednak po powrocie do Polski nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi. Mijały miesiące i nic. W sierpniu do Polski przyjechała córka ze znajomym nauczycielem - germanistą. Postanowiliśmy napisać list do proboszcza Ruppa. Stonowany, łagodny. Z podaniem historii dzwonu. - „Cieszymy się, że dzwon u Was na chwałę Bożą wzywa parafian” – napisaliśmy. I znowu cisza. W końcu zrozumieliśmy, że nie ma na co czekać. To był 2008 rok. - Wtedy postanowiliśmy napisać do archiwum dzwonów do Norymbergii. Za dwa tygodnie przyszła odpowiedź November / Listopad 2015 do prezydenta miasta Mariana Janeckiego. Wszystko się potwierdziło. Po poradę pojechaliśmy do Kurii Metropolitalnej w Katowicach. - I tam przyjął nas kanclerz ks. dr Olszowski. Stwierdził, że nie ma umowy pomiędzy państwami na zwrot takiego mienia. Więc taka inicjatywa musi być oddolna. Pobłogosławił, życzył powodzenia. Dał książkę Kazimierza Bielenina zatytułowaną „Dwa dzwony”, profesora z Krakowa, gdzie były przykłady zwrotów dzwonów w Polsce w innych parafiach: w Bestwinie, Brzeszczach i innych. Na miejscu w Szerokiej ks. proboszcz Joachim Kloza dość sceptycznie odniósł się do naszej inicjatywy. Ale poradził, jak się za to zabrać. - Zawiązać komitet do spraw odzyskania dzwonu - zasugerował. Na zebraniu rady sołeckiej pomysł przyjęto z entuzjazmem. Do komitetu przystało ochoczo 11 osób. I wysłano kolejne pismo do proboszcza Hermanna Ruppa. Już dwa razy nie odpisał, więc tym razem uzyskaliśmy adres biskupa, któremu podlega ks. Rupp i wysłaliśmy list także do niego. Za dwa tygodnie przyszła odpowiedź. I szok. - To, co zostało skradzione, musi wrócić do właściciela – przekazała słowa ks. biskupa dr. Gebharda Furst z Rottenburga - jego pracownica, Magdalena Klein, odpowiedzialna w diecezji za instrumenty muzyczne. Został wytypowany nawet specjalny człowiek do „sprawy szerockiej” - diakon Willi Forstner. - Od razu był przychylnie nastawiony. Wysłał nam nawet zdjęcie z naszym dzwonem. „Wszystko zrobię, co w mojej mocy, by ta sprawa ruszyła ” obiecał. Ale mijały kolejne miesiące. Korespondencja, życzenia świąteczne, podziękowania. A sprawa stała w miejscu. Listy pisane w języku niemieckim sprawę nam też utrudniały. Do 2011 roku, gdy… nastąpiła zmiana proboszcza w Gűglingen. Jeszcze w tym samym roku sprawą zajęli się niemieccy biskupi podczas specjalnej konferencji. Ale jak zwrócić coś, co zostało po wojnie „wynajęte”? Wzięli się na sposób i uradzili, że dadzą dzwon Szerokiej w … podnajem. - Sprawa nabrała rozgłosu. Nawet w prasie niemieckiej ze znamiennym tytułem: Znak pokoju. Pisano, że dzwon będzie w Polsce raczej trwałym depozytem, nie ma innej rady, bo nie ma międzypaństwowej ugody. Ruth Kern, pani pastor z Niemiec, potrafi dobrze wczuć się w tę sytuację. - Dzwon ten jest symbolem więzi z ich ojczyzną, jest istotny dla tożsamości wspólnoty – mówiła w jednym z wywiadów. Parafia w Gűglingen ufundowała nowy dzwon dla siebie. Kosztował 8 tysięcy euro. Szerocki dzwon tamtejsi parafianie zdjęli i 8-osobowa delegacja przywiozła Gwiaździstego autokarem 15 listopada 2012 roku do Szerokiej. A co z olbrzymim dzwonem św. Józefa? P a n o r a m a P o l s k a Gwiaździsty wrócił a „św. Józef ” musi poczekać na swoją kolej. Może postara się o to parafia krzyżowicka, gdyż inskrypcja na dzwonie głosi, że fundatorem tego dzwonu był ks. prob. August Boscius - proboszcz szerocki i krzyżowicki zarządzający wówczas obiema parafiami – pomyśleliśmy. Dnia 16 listopada 2012 roku stał się cud. W szerockim kościele, wypełnionym po brzegi przez parafian i delegację katolików, ewangelików i jednego metodystę z Niemiec, a także ważnych gości z kraju, można było zobaczyć nasz Dzwon Gwiaździsty. Stał na podwyższeniu w prezbiterium, ozdobiony wieńcem z Gűglingen i kwiatami naszej parafianki. Wszyscy mogli podziwiać odzyskany skarb, najstarszą pamiątkę z Szerokiej. Pieśnią Zespołu śpiewaczego „Niezapominajki”: Anielską pieśń dzwon grał, Cześć Maryi wdzięcznie głosił… rozpoczęła się uroczystość. Wtedy wchodziły do prezbiterium naszego kościoła liczne poczty sztandarowe. O godz. 16.00 zaczęła się Msza św. dziękczynna, sprawowana przez naszego ks. proboszcza Joachima Klozę. Dwaj diakoni z Niemiec razem z naszymi ministrantami służyli do tej Eucharystii. Wierni śląskim zwyczajem szli bardzo licznie na tzw. „ofiarę” i przystępowali do Stołu Pańskiego, dając tym samym wyraz ogromnej radości z powrotu dzwonu, choć tych pamiętających dzwon przed jego zarekwirowaniem zostało zaledwie 38 parafian i to bardzo leciwych. Najważniejsze przesłanie: „ Niech ten dzwon będzie znakiem pokoju, jedności i chrześcijańskiej miłości dla naszych wspólnot parafialnych” z przemówień naszego Proboszcza i niemieckiego Diakona, pozostanie na długo w pamięci uczestników tej niezwykłej uroczystości. Na zakończenie kapłan zaintonował pieśń dziękczynną: Te Deum laudamus … Gromkim głosem kontynuowali ją wszyscy zebrani w naszej świątyni. Gwiaździsty jest już po renowacji i zawisnął w wieży naszego kościoła. Będzie jak dawniej ogłaszał śmierć parafian, bo nazywano go także dzwonem ostatniej godziny. Leon i Helena Białeccy z Jastrzębia-Zdroju - Szerokiej 13 Dr. Margaret Pokroy Dr. Mila Lutsky Pleasantview Professional Bldg. Suite 300, 11044 - 51 Avenue Edmonton, Alberta T6H 5B4 Fax: (780) 432 - 1427 (780) 430 - 9053 We speak English, Polish, and Russian Z dumą wspieramy edmontońską Polonię Kontakt w języku polskim Kathy 780.638.7177 servuscu.ca 415, 10115-100A Str. Edmonton, AB T5J 2W2 w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a FAMILY DENTISTS P a n o r a m a 14 ŚPIEW I MUZYKOWANIE Adam Korfanty P o l s k a Tradycje mysłowickich ewangelików Środowisko mysłowickich ewangelików, rozśpiewane i mocno ceniące sobie śpiew nie tylko stworzyło wspaniały chór. Wydało także kilku ciekawych ludzi, którzy w swoim życiu zajmowali się muzyką. Zarówno w sferze hobbystycznej jak i zawodowej. Warto na chwilę zatrzymać się przy tych osobach, wszak swoją działalnością nie tylko ubogacały wspólnotę ewangelicką w Mysłowicach, ale także oddziaływały na kulturę naszego miasta i całego regionu. Warto zwrócić uwagę na Adam Korfantego, Mirosława Bliwerta i jego córkę Joannę Bliwert-Hoderny. Adam Korfanty urodził się 24 grudnia 1928 roku w Mysłowicach w ewangelickiej rodzinie urzędnika mysłowickiego magistratu Edmunda i jego żony Marii z domu Oppelt. Ojciec, pochodzący z Siemianowic, był człowiekiem o polskim poczuciu narodowym. Był też działaczem społecznym, koncentrującym się na działaniach budzących polską tożsamość narodową wśród mieszkańców Górnego Śląska. Adam Korfanty był najmłodszym spośród swego rodzeństwa. Część swojego dzieciństwa spędził w Mysłowicach, część w Bieruniu Nowym, w którym rodzina mieszkała przez jakiś czas. W tych miejscowościach uczęszczał do szkoły powszechnej. W okresie II wojny światowej rozpoczął naukę gry na skrzypcach, którą musiał jednak przerwać w związku z problemami finansowymi rodziny po II wojnie światowej. Swoje talenty rozwijał ucząc się samodzielnie gry na gitarze. To także czas zaangażowania w harcerstwo. Warto dodać, że uczęszczał do gimnazjum w Mysłowicach, gdzie także angażował się w działalność muzyczną. Po maturze został powołany do wojska, gdzie zaangażował się w śpiew chóralny. Także po służbie wojskowej działał w mysłowickim chórze „Hejnał”, gdy w 1952 roku doszedł do wniosku, że należy powołać przy parafii ewangelickiej chór. Dlatego w 1953 roku, przy poparciu ówczesnego proboszcza ks. Emila Kowali zaczął organizować przy parafii ewangelickiej w Mysłowicach chór, który przyjął nazwę „Jubilate Deo”. Sam Adam Korfanty został dyrygentem tego chóru. Nie miał stosownego wykształcenia, ale zapał, który nim kierował pozwolił na douczenie się. Dobrze wpływała na umiejętności młodego dyrygenta współpraca m.in. z dyrygentem chóru „Hejnał” Alojzym Barą. Chór się rozwijał, poznawał nowe pieśni. Bardzo wielkim przeżyciem, jak sam wspomina Adam Korfanty, był udział w przeglądzie chórów diecezji katowickiej w Krakowie w roku 1955 roku. Po raz pierwszy dyrygował chórem, który także po raz pierwszy występował dla szerokiego audytorium poza kościołami zrzeszonymi w ośrodku duszpasterskim w Szopienicach. Swoje życie dzielił między rodzinę (w 1951 roku ożenił się z Krystyną Szolc-Pilarek i w małżeństwie urodziło mu się troje dzieci: Ewa, Barbara i Ryszard), pracę i pasje muzyczne. Bardzo dużym wsparciem była współpraca z Mirosławem Bliwertem, który doradzał i grał na organach podczas występów chóru. W 1980 roku zaangażował się w działalność „Solidarności”, czym dał wyraz dezaprobaty dla systemu komunistycznego, który zresztą utrudniał mu życie zawodowe przez wiele lat (m.in. przedłużona służba wojskowa, utrudnienia w studiowaniu itp.). W związku z emigracją do Australii syna Ryszarda, w 1987 roku Adam Korfanty podjął decyzję, by wyemigrować z żoną do tego kraju. Po 34 latach pracy jako dyrygent w mysłowickim chórze, nastąpiło uroczyste pożegnanie z chórzystami. Zamieszkał w Perth City. Tutaj chciał wstąpić do chóru, ale takiego nie było. Dlatego w tym mieście Serenity Funeral Service 10129 Princess Elizabeth Avenue NW Edmonton, AB T5G 0X9 Tel. 780 477 7500 Fax 780 477 0110 www.serenity.ca YOUR COMMUNITY OWNED NOT-FOR-PROFIT SOCIETY w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a November / Listopad 2015 założył swój drugi chór. Sam wspomina ten moment tak: „W dniu 1 sierpnia 1988 roku doszło do pierwszego spotkania. Stanąłem przed tą grupką obcych mi ludzi, z „duszą na ramieniu”, tak jak ongiś gdy zaczynałem swoją pracę dyrygencką w 1953 roku w Mysłowicach. Tym razem jednak nie był to strach przed nutami i metodyką nauczania śpiewu, był to strach przed kontaktem słownym z chórzystami. Moja angielszczyzna była szczerze mówiąc, bardzo zła (byłem samoukiem), zaś wymowa języka angielskiego przez australijczyków doprowadzała mnie do rozpaczy”. Jednak chór działał i angażował się w życie parafialne oraz różnego rodzaju koncerty. Jednak w 1989 roku Adam Korfanty przeprowadził się do Europy - zamieszkał w Niemczech. Tutaj zaangażował się w działalność chóru w miejscowości Spreitbach. Dzięki temu nawiązał współpracę z mysłowickim chórem, co zaowocowało wzajemnymi odwiedzinami. W sumie Adam Korfanty zaangażował się w dwa chóry - kościelny i świecki. W 1994 roku powołał do życia kolejny - „Cantemus”, który zrzeszał głównie ludzi młodych. Na potrzeby działalności tego chóru założyciel i dyrygent nauczył się grać na keyboardzie. Dwa lata później został także dyrygentem chóru parafialnego w Täferrot. Na uwagę zasługuje fakt, że działając w Mysłowicach Adam Korfanty zawsze mógł liczyć na wsparcie Mirosława Bliwerta, który grał i komponował pieśni. W momencie, gdy Adam Korfanty znalazł się poza granicami Polski musiał działać sam. Dlatego sam komponował pieśni, pisał słowa i uczył swoich kompozycji chórzystów. Opracowywał też pieśni na potrzeby chórów. W sumie napisał 33 pieśni. Obecnie Adam Korfanty nadal mieszka w Niemczech. Jednak przy różnych okazjach przyjeżdża do Mysłowic. Współpracuje też ze swoim pierwszym chórem - „Jubilate Deo”. Tomasz Wrona P a n o r a m a November / Listopad 2015 ZEGARMISTRZ EUROPA WATCH & JEWELLERY P o l s k a Bek Denture Clinic 2474 West Edmonton Mall, Entrance 1, Phase 3, Europa Bd 8882-170 St. Edmonton, AB, T8T 4M2 Tel. 780.444.3025 lub 780.907.3530 Pon. – piątek 10:00 – 21:00 Sobota 10:00 – 18:00 KLUB WAWEL 17515-127 Str. Edmonton Tel. 780.475.9366, Fax 780.473.8251 Oferuje usługi w zakresie wynajęcia mieszkań dla seniorów oraz dwie sale i Klub Wawel na wesela, bankiety, pikniki, różnego rodzaju uroczystości i imprezy Executive Editor- Redaktor Naczelny Marek Stepczyński Edward Możejko Piotr Węcław CAMELOT TRAVEL TOURS INC. e-mail: [email protected] Conrtibutors – Współpraca: Maria Kozakiewicz Tomasz Kornecki Wiesław Piechocki Internet Edition – Wydanie Internetowe: Marcin Janiszewski 10120 - 118 Ave Edmonton, AB T5G 0P6 Tel (780) 430-8747 księgarnia Tel. (780) 477-8747 Toll Free 1 888-430 8747 Fax (780) 430-0571 Desktop Publishing – Skład komputerowy: Jan Janiszewski 18 Spiller Rd. SE Calgary, AB Tel. (403) 272-6595 Fax (403) 272-4725 Cell (403) 617-6274 SOLIDNIE - FACHOWO PO PRZYSTĘPNYCH CENACH ZRÓB REZERWACJĘ NA NASZEJ STRONIE PO PRZYSTĘPNYCH CENACH www.camelotedmonton.com Reklamy i ogłoszenia oraz życzenia można zamawiać nadsyłając ich treść wraz z odpowiednią opłatą na adres redakcji: Suite 1240, 5328 Calgary Trail S. Edmonton, Alberta T6H 4J8, Canada S O L I D N I E - FA C H O W O [email protected] PA N O R A M A P O L S K A T H E P O L I S H PA N O R A M A Editorial Board – Zespół Readakcyjny: Posiadamy ponad 1000 zegarków. Specjalizujemy się w naprawianiu zegarków Rolex, Omega, Breitling i innych TOWARZYSTWO POLSKICH WETERANÓW POLISH VETERAN’S SOCIETY 9203- 144 Ave. Edmonton 15 Advertising – Dział Reklam: e-mail: [email protected] Tel. 780-434-2665 Czeki lub przekazy pienieżne należy wystawiać na Panoramę Polską. Redakcja nie odpowiada za treść, ani za formę zamieszczonych ogłoszeń, jak również za poglądy autorów publikowanych tekstów, z którymi często się nie zgadzamy. Advertising Deadlines: advertizing space must be reserved no later than on the 15th of the month preceding publication date (e.g. January 15 for February edition). Advertising discounts: 6 inserts – 10% off, 12 inserts – 20% off. Make your cheque or money order payable to Panorama Polska. Please send letters to the editor to: [email protected] Include address and telephone number. We reserve the right to edit all letters. Przyjmujemy do druku tylko teksty nadesłane pocztą elektroniczną (MS Word z polskimi znakami). Zastrzegamy sobie prawo skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie zwraca nadesłanych materiałów. w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a WIESŁAW GÓRECKI, M.Sc. Niezależny konsultant ubezpieczeniowy. Sprzedaje ubezpieczenia: :::::::::::(life & mortgage) )))))))))))))))))))))))))) ))(disability) ))critical illness ssssssssssssssssssssssssss ::s)s))s:)::):::)s:� sssss ::)):):��:)�s):::a:):s:):: ::s�����s� as):ssa:::)�:))s::::�a:)):::):::::sa:s:):a::::as:)::s)s:::::::)):a)))a :::::s:)a):):a:)::a::::):))::):aaa:�)a:))::a:aa:::a:s:�:::))::� Jeśli chcesz zaoszczędzić na składkach Nie zwlekaj! Zadzwoń dzisiaj! Otrzymasz najlepsze stawki dostępne na rynku. ARTISTIC BAKE SHOP LTD 6820 - 104 St. EDMONTON Tel. 780.434.8686 EDMONTON’S PREMIER CREATIVE EUROPEAN BAKERY FAMILY OWNED AND OPERATED SINCE 1966 OPEN Tues - Fri 8:30 - 5:30 Sat. 7:30 - 3:00 Europejska piekarnia otwarta: od wtorku do piątku 8:30 - 5:30 w soboty 7:30 - 3:00 CLOSED SUNDAY & MONDAY Zamknięta w niedziele i poniedziałki www.artisticbakeshop.com �):s::a:s:�::)::::::)a:::s):)::)�:):)::ss)a::�a:)):::):::::::::::::�:�s): ::a:::s):::::)::a�a:)):):::saa:)a::�a:)):::):::::�:)a:aa:)):::::):)a:::a wiek 30 35 40 45 50 55 60 $100,000 M K $250,000 M K $500,000 M K $82 $104 $135 $175 $210 $280 $89 $107 $145 $177 $215 $280 $109 $173 $182 $217 $255 $360 $134 $199 $232 $315 $370 $545 $177 $237 $340 $462 $580 $840 $283 $362 $565 $780 $940 $1455 $436 $605 $945 $1340 $1760 $2495 K - kobieta, M - mężczyzna aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa