vol. 23, no 11 (263) november/listopad 2015

Transkrypt

vol. 23, no 11 (263) november/listopad 2015
a
n
o
r
a
m
a
P
POLISH
Independent Cultural Magazine
Niezalezny magazyn kulturalny
w w w. p a n o r a m a p o l s k a . c a
POLSKA
V O L . 2 3 , N O 1 1 ( 2 6 3 ) N O V E M B E R / L I S TO PA D 2 0 1 5
Wielka Koszysta (2193 m n.p.m.),
szczyt w Tatrach Wysokich widziana z Drogi na Olczą.
Fot. Władysław Bachleda
P a n o r a m a
2
P o l s k a
November / Listopad 2015
Jubileusz 60-lecia działalności
Klubu Męskiego
Biblioteka Parafialna
im. świętego Jana Pawła II
mieści się w dolnej sali kościoła Różańca Św.
(11485-106 Str. Edmonton)
Czynna w każdą środę od 18:00 do 20:00
oraz w każdą niedziele od 10:00 do 14:00
Posiadamu najnowsze wydania książkowe,
CD, DVD, MP3 w następujących działach:
religijnym, poświęcony JPII, dział dla dzieci,
rozrywkowy oraz historyczny. Mamy też sekcje
anglo- jezyczną.
BALTYK
MEAT PRODUCTS & DELI LTD.
Sklep czynny:
poniedziałek 9-18, wt.- pt. 9-19, sobota 9-16
KINGSWAY MEWS SHOPPING CENTRE
10559 KINGSWAY AVE. EDMONTON
Tel./Fax 780.428.1621
Duży bezpłatny parking
W ramach obchodów 60 rocznicy istnienia
Klubu Męskiego przy kościele Różańca Świętego w
Edmonton 24 października br. odbył się uroczysty
bankiet w sali Towarzystwa Polskich Weteranów. W
bankiecie uczestniczyło ponad 300 osób w tym wielu
zaproszonych gości, a wśród nich John Szumlas Konsul
Honorowy RP, ks. Andrzej Sowa proboszcz parafii
Różańca Świętego, Janusz Tomczak prezes Kongresu
Polonii Kanadyjskiej, Okręg Alberta.
Wszystkich przybyłych na tę uroczystość powitała
prezeska Klubu pani Lila Futerska, a następnie
przestawiła konferansjerów Małgorzatę Rutkowską oraz
Bogdana Korala Konikowskiego.
Toast za pomyślność Klubu Męskiego wzniósł
I wiceprezes Klubu pan Czesław Kuczkowski. Pani
Irena Bożymowska, przedstawiła zarys historii Klubu,
wspominając osoby które utworzyły tę organizację.
Na początku liczył on zaledwie 18 członków a obecnie
należy do niego ponad 200 osób.
Szereg członków klubu otrzymało dyplomy za
ofiarną pracę społeczną a najstarsi członkowie zostali
wyróżnieni za długoletnią przynależność do Klubu.
Wielu zaproszonych gości, reprezentantów różnych
organizacji polonijnych kolejno składało gratulacje,
wyrażając uznanie za dotychczasowe osiagnięcia oraz
przekazało życzenia dalszej owocnej działalności.
W części artystycznej w barwnych kostiumach
wystąpił zespół folklorystyczny „Polonez” prezentując
piękne polskie tańce.
Resztę wieczoru wypełniła zabawa taneczna przy
muzyce dobranej przez DJ Grzegorza Ostapowicza.
Wszystkim członkom Klubu Męskiego z okazji tego
pięknego jubileuszu należą się życzenia pomyślności
oraz życzenia wielu sukcesów w dalszej działalności.
(JM)
Recital Fortepianowy
Mikołaja Warszyńskiego
Zapraszamy serdecznie na następny Recital
Fortepianowy Mikołaja Warszyńskiego, który odbędzie
się w sobotę 5-ego grudnia o godz. 2:00 pm w kościele
Holy Trinity Anglican Church, 10037 – 84 ave. w
Edmonton. W programie będą utwory Debussyego
i Chopina, oraz Fantazja Schuberta na cztery ręce z
Zuzaną Simurdovą.
Bilety w cenie $20 adult /$15 senior /$10 student
do nabycia przy wejsciu przed koncertem.
Po koncercie zapraszamy na „Reception” która
odbędzie w sali „Upper Hall” w kościele.
Towarzystwo Kultury Polskiej
zaprasza
OBOK SKLEPU BAŁTYK
MÓWIĘ PO POLSKU
Sobotnia Szkoła Polska
im. Marii Chrzanowskiej
Strathcona High School
10450-72 Ave Edmonton
Tel. 469-5944 Urszula Kunikiewicz
W tegorocznym jesienno-zimowym sezonie, TKP
w Edmonton reaktywuje słynne Zaduszki Jazzowe.
Gościem Zaduszek będzie znakomita piosenkarka
jazzowa Krystyna Stańko wraz ze swoim kwartetem.
Wokalistce towarzyszą: Piotr Lemanczyk kontrabasista,
kompozytor: Dominik Bukowski - wibrafonista,
kompozytor.
Tematem przewodnim Zaduszek będzie 100 lecie
urodzin legendarnej Billy Holliday. Krystyna Stańko
zaśpiewa również utwory własne do tekstów polskich
poetów. Koncert odbędzie się w piątek 6 listopada w
dolnej sali Domu Polskiego, adres: 10960-104 Street,
Edmonton. Godzina 19:30. Bilety do nabycia w
Camelot Travel, Tix on The Squere oraz przy wejściu.
Ceny biletów: dorośli $20.00; studenci i emeryci
$10.00; członkowie TKP wstęp wolny.
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
15 listopada 2015 r. odbędzie się koncert Cezarego
Zmysłowskiego ”From Bach to Blues”. W koncercie
wezmą udział: Cezary Zmysłowski – gitara, Tatiana
Warszyński – skrzypce, oraz Marcus Woznea – gitara, i
Jacek Sobieraj - keyboard. W repertuarze utwory kompozytorów takich jak:
J.S. Bach, A. Vivaldi, M. Ponce, A. Barrios, Fryderyk
Chopin, N. Paganini.
Koncert odbędzie się o godzinie 17:00 w Robertson
Westley United Church, adres: 10209 -123 Street,
Edmonton.
Bilety do nabycia w Tix on the Square oraz przy
wejściu. Ceny biletów: dorośli $20, emeryci i studenci
$10, członkowie TKP wstęp wolny.
Zapraszamy na ten jedyny w swoim rodzaju
koncert.
P a n o r a m a
November / Listopad 2015
P o l s k a
3
Biblioteka Parafialna im. św. Jana Pawła II
w kościele Różańca Świętego ma już 5 lat
Biblioteka parafialna powstała z incjatywy Rycerzy
Kolumba i Koła Przyjaciół KUL-u dzięki aprobacie
proboszcza ojca Romana Majek, omi. Do materialnego
wsparcia tej biblioteki dołączyły się też inne organizacje
parafialne i polonijne, bez udziału których projekt ten
by się tak szybko nie rozwinął.
Nasza Rada Programowa, która opiekuje się
biblioteką jest też zaangażowana w pozyskiwanie
funduszy na zakup materiałów bibliotecznych.
W tym celu pracowaliśmy między innymi
przez trzy kolejne lata dla polskiego pawilonu
na Heritage Festival oraz przygotowywując
raz na jakiś czas kawę z ciastkami w sali
parafialnej Kościoła Różańca Św.
Na
dzień
dzisiejszy
posiadamy
zarejestrowanych ponad 2500 sztuk
najnowszych pozycji zakupionych i
sprowadzonych z Polski. Są to głównie książki,
albumy, filmy, MP 3, oraz CD. Powiększamy
również nasze zbiory przyjmując darowizny
od osób indywidualnych.
Osób korzystających regularnie z
biblioteki jest już ponad 160.
Średnio co roku wzbogacamy naszą
bibliotekę o ponad 550 nowych pozycji i
tendencję tą chcemy utrzymać na przyszłość.
Wszystkie nasze materiały już się nie da
pomieścić w szafach które posiadamy, więc
dodatkowo poszerzyliśmy naszą powierzchnię
magazynową o cztery nowe regały, z których
każdy może pomieścić prawie 900 sztuk
multimedialnych pozycji.
Potrzebujemy jeszcze solidny „front
desk“ gdzie moglibyśmy zainstalować nasz
komputer i skaner oraz dodatkowe dwa
monitory.
Przemiany technologiczne – tzw.
komputeryzacja wkroczyła także w nasze
progi. Zakupiliśmy w Polsce, w Bibliotece
Narodowej w Warszawie profesjonalny
program MAC do obsługi bibliotek, który
został zaadoptowany do naszych potrzeb.
Na dzień dzisiejszy wszystkie nasze materiały
posiadają swoje barkodowe numery, i są
gotowe do pracy w tym systemie. Pełne
wdrożenie tego programu przewidujemy na początek
roku 2016.
Oprogramowanie
to
znacznie
usprawni
wypożyczanie, inwentaryzację, oraz zapewni szybkie
wyszukiwanie zarejestrowanych materiałów.
To wszystko zostało zrobione dzięki wkładowi
pracy wspaniałego zespołu woluntariuszy zajmujących
się biblioteką. Rada Programowa Biblioteki liczy 15
osób i wszyscy oni energicznie i z zapałem pracują.
Poszerzylismy naszą działalność regularnie
sprowadzając kilka tytułów, takich czasopism jak ”WPiS
- Wiara Patriotyzm Sztuka“, “Królowa Różanca“ i “Głos
dla Życia“.
Organizujemy też liczne konkursy dla dzieci,
młodzieży i dorosłych. Do najbardziej znanych należy
„Quiz Papieski“. Jego trzecia edycja w tym roku właśnie
się zakończyła.
Konkurs Pisanki Wielkanocnej zainicjowany w
ubiegłym roku też cieszył się dużym zainteresowaniem.
W tym roku nasze konkursy chcemy poszerzyć o jeszcze
jeden temat – konkurs szopki bożonarodzeniowej.
Wypada podziękować z tego miejsca zasłużonej
organizacji - Rycerzom Kolumba, którzy ściśle
współpracują z biblioteką pomagając i fundując
okolicznościowe nagrody dla zwycięzców konkursów.
Na rok następny przygotowywujemy też dwa nowe
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
konkursy: historyczny i polonistyczny.
Najnowszą naszą inicjatywą jest tzw. “Kino z
Duszą”, gdzie na środowych wieczorach filmowych
prezentujemy filmy dokumentalne. Filmy te to głównie
filmy nagradzane w Polsce na różnych przeglądach i
festiwalach. Do tej pory zaprezentowaliśmy u nas takie
filmy jak: “Kolumbia Świadectwo dla Świata“, “Cud
na Kostaryce”, “Żyd Ishai“ oraz kilka dokumentalnych
filmów telewizji watykańskiej o naszym
papieżu - św. Janie Pawle II.
Planujemy też gromadzenie materiałów
medialnych, głównie zdjęć i filmów z
różnych uroczystości kościelnych i z życia
organizacji. Materiały te zostaną zebrane
w jednym miejscu w Archiwum i będą
mogły w przyszłości posłużyć do różnych
opracowań.
W ten sposób między innymi chcemy
pozyskać bardzo wartościowe i unikalne
materiały znajdujące się obecnie w zbiorach
prywatnych.
Jedno jest pewne, że bez finansowego
wsparcia
organizacji
polonijnych
i
indywidualnych darczyńców nie damy sobie
rady.
Z tej też okazji zapraszamy wszystkich
chętnych na nasz „fundraising dinner“, który
odbędzie się 19 listopada br. Szczegółowa
informacja jest podana na plakatach.
Wesprzeć nas też można kupując bilet za
$10.00, który będzie brał udział w losowaniu
okolicznościowych nagród podczas trwania
tego obiadu.
Lista
naszych
dotychczasowych
ofiarodawców jest długa i znajduje się na
pamiątkowej tablicy przed wejściem do
biblioteki. Liczymy na Wasze kolejne wsparcie
oraz propagowanie tej polskiej biblioteki
pośród
wszystkich
zainteresowanych
czytelnictwem.
Gromadzimy
nasze
zbiory
w
następujących działach: religijny, historyczny,
literatury polskiej i światowej, dział dla dzieci
i dział Św. Jana Pawła II.
Zapraszamy wszystkich gorąco do
darmowego korzystania z tych zbiorów.
Jako woluntariusze mamy chęć służenia Wam, oraz
potrzebę czynienia dobra dla swojej społeczności w celu
utrzymania i wzbogacenia języka ojczystego w nowym
kraju naszego zamieszkania.
Ryszard Kazek
Koordynator Rady Programowej Biblioteki
św. Jana Pawła II
P a n o r a m a
4
P o l s k a
Ogniki na bagnach….
Z księdzem doktorem Adamem Maliną – proboszczem
parafii augsbursko - ewangelickiej w Szopienicach i
Mysłowicach, członkiem Komisji Historycznej Kościoła
Ewangelicko-Augsburskiego, zajmującej się badaniem
inwigilacji Kościoła ewangelickiego na podstawie
materiałów Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia
Stanisława Warmbrand
- Dobiega końca Rok Tragedii Górnośląskiej; tak
brzmi oficjalna, „wojewódzka” formułka czegoś, co
niczego nie wyjaśnia, co choć trochę nauczyłoby nas
pokory wobec historii Śląska – myślę o wszystkich
dziedzinach tej naznaczonej cierpieniem ziemi,
na której hitlerowskie obozy śmierci, jak choćby
Świętochłowice, Jaworzno, Mysłowice*, po wejściu
sowietów na nasz teren zamieniły się w obozy po
stokroć groźniejsze… Tysiące istnień ludzkich;
śmierć głodowa, śmierć z powodu tyfusu, śmierć z
powodu „ucieczki” – tak odnotowywali strażnicy
śmierć kilkuletnich obozowych dzieci. Mysłowice
odnotowują jeszcze jeden kuriozalny przypadek;
śmierć obywatela Węgier, którego winą było to, że
był Węgrem…
- Muszę powiedzieć tak: na pewno był to Węgier.
Wśród dokumentów szukałem ostatnio nazwiska
tego człowieka. Niestety, nie ustaliłem. Istnieje wykaz
więźniów obozu w Mysłowicach, sporządzony przed
kilkunastu laty, zresztą przez byłego więźnia w Jaworznie,
na podstawie informacji, będących w posiadaniu naszej
kancelarii parafialnej, czyli dokumentów wystawianych
przez administrację obozu, oraz na podstawie akt
Urzędu Stanu Cywilnego w Mysłowicach. Historia
z Węgrem? Chyba z 15 lat temu przyjechali do mnie
niespodziewani goście – Polak i Węgier. Pytali o
człowieka, który był Węgrem. Opowiedzieli mi jego
historię: człowiek ten przypadkowo znalazł się w
Mysłowicach. To był czas powojenny. Ów Węgier
zagubił się gdzieś w wojennym świecie, i z tego świata
wracał do domu. Miejscem przesiadki z pociągu do
pociągu były Mysłowice. Na dworcu w Mysłowicach nie
spodobał się „przedstawicielowi władzy”. Węgier został
aresztowany; „nie pasował” – nie mówił po polsku…
Nie opodal był „obóz przejściowy”, zatem tam go
osadzono. Moi goście wiedzieli, że ów Węgier na pewno
zginął w mysłowickim obozie. Szukali potwierdzenia.
Faktycznie, w naszych wykazach ta osoba była.
Potwierdzono to w wykazie Urzędu Stanu Cywilnego.
Niestety, po latach, nazwisko uleciało mi z pamięci. W
wykazie są nierzadko osoby bez danych – bez miejsca
urodzenia, bez miejsca zamieszkania. Mało – nazwiska
i imiona były przez sporządzających w obozie karteczki
(takie „akty zgonu”), spolszczane. Pamiętam, że przy
nazwisku tego człowieka była podana przyczyna zgonu
– tyfus plamisty.
- Znalazł się w niewłaściwym miejscu…
- W niewłaściwym czasie. Kto się wtedy liczył z
ludźmi?!
- Pani Dorota Boreczek, była więźniarka obozu
w Świętochłowicach wspomina, że leżała na jednej
pryczy z Belgijką, która również aresztowano,
bodaj w pociągu, z powodu nieznajomości języka
polskiego. Kiedy Belgijka zmarła, również na tyfus,
16-letnia Dorota przez kilka dni nie zgłaszała jej
zgonu; na kilka dni miała majątek – dodatkowy koc i
rację żywności. W Jaworznie, Holenderkę, osobiście
zakatował na śmierć komendant obozu, Salomon
Morel. Powód? Nieznajomość języka polskiego i
bogate mieszkanie w Tarnowie. Zbrodni dokonano
na oczach kilkuletniego synka tej kobiety. Dlaczego
pani Dorota wraz z matką znalazła się w obozie?
Potomkini sołtysa wioski Katowice – Kazimierza
Skiby, mieszkała we własnej kamienicy przy ulicy
Dąbrowskiego. Było co rabować.
- No cóż, Węgier też nie mówił po polsku…
- Czy ten człowiek jest pochowany na cmentarzu
ewangelickim w Mysłowicach?
- Prawdopodobnie tak. Wtedy, przed piętnastoma
laty, dane były jeszcze niepełne…
- Mysłowickie poobozowe masowe mogiły…
- Na cmentarzu ewangelickim, gdzie są masowe
groby, czyniono w tym roku specjalistyczne badania,
które ostatecznie zakończyły się niczym. Całości nie
zbadano; wyniki były nieco wątpliwe – wymagały
dosyć skomplikowanej interpretacji. Potem się jeszcze
okazało, że gdyby chcieć badać grunt, na którym są
masowe groby, czyli grunt, będący pod opieką Urzędu
Wojewódzkiego, należałoby mieć zgodę tegoż urzędu
… Wiele tu niedomówień, hipotez, których nie można
dziś już zweryfikować. Byli i wciąż jednak są świadkowie
pochówków...
- Tory kolejowe, biegnące obok cmentarza. Też,
podobno kryją masowe groby…
- Kolejny, niezbadany wątek. Nasyp kolejowy
uniemożliwia jakiekolwiek badania. Jednak jak pani
wie, poszukiwania i badania będą trwały, jako że nie do
końca zgadzają się liczby. Biorąc pod uwagę dokumenty
pochówków i znając liczbę osób, które zginęły w obozie,
to okazuje się, że nieznane jest miejsce pochówku
kilkudziesięciu, a może i więcej osób. Weryfikacji
dokumentów pochodzących z różnych źródeł, w
tym i naszych, dokonywało ostatnio Muzeum Miasta
Mysłowice, zobaczymy może niedługo jakie będą jej
wyniki. Być może zatem teren za płotem cmentarnym
był też i takim miejscem, gdzie grzebano ofiary obozu.
- Kiedy kładziono tory, nie naruszano tego
gruntu?
- Z tego co mi przekazano, wówczas nadsypano
ziemię… Dziś chyba nie ma możliwości zbadania tego
miejsca georadarem. Z pewnością wszystko zostało
przemieszane.
- Są, a raczej były masowe groby na cmentarzu
katolickim.
- Z tego co wiem, są one przekopane… No cóż,
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
na mysłowickim cmentarzu ewangelickim pochówki
są rzadkie, w przeciwieństwie do np. cmentarza w
Sosnowcu. Tam nowych miejsc już właściwie nie ma.
Nawiasem mówiąc, na sosnowieckim cmentarzu były
groby więźniów powojennego więzienia i obozu na
Radosze. Wykonywano tam wyroki śmierci. Po 20.
latach groby te przekopano. Śladem są jedynie wpisy w
parafialnych księgach zgonów.
- Wróćmy do powojennych masowych grobów w
Mysłowicach…
- Na cmentarzu ewangelickim pochowanych jest
około 820 osób. Na cmentarzu katolickim około 1.200
osób. Na to są dokumenty. Biorąc pod uwagę liczbę
zgonów, brak wzmianki, gdzie pozostali ludzie zostali
pochowani. Być może, z braku miejsc, ludzie ci zostali
pochowani przed cmentarzem katolickim… takie
chodziły słuchy. Był wymieniany również cmentarz
żydowski…
- …który w latach 80. XX wieku przekopano.
- Być może prawda jest jeszcze inna? Być może
osoby te spoczywają na cmentarzu katolickim bądź
ewangelickim, a po prostu nie wydano żadnego
dokumentu. Zginęło w mysłowickim obozie około
2.300 osób…
- W jakim czasie?
- W ciągu półtora roku. Większość w czasie
epidemii tyfusu, a także innych szerzących się tam
chorób. Trzeba przypomnieć, że w mysłowickim obozie
znalazło się wiele osób, które nie miały nic wspólnego
z oficjalną przyczyną, czyli „odstępstwem od narodu
polskiego”, przynależnością w czasie II wojny światowej
do organizacji niemieckich, służbą w armii niemieckiej
czy podpisaniem volkslisty. Więziono tutaj ludzi bez
sądu, bez jakiegokolwiek wyroku. Więziono Ślązaków,
bo byli Ślązakami, Węgra, bo był Węgrem, uczestników
powstań śląskich. Przyczyną, nierzadko, była chęć
zysku…
- Co zostało z obozu?
- Nic… zacierano ślady, zacierano pamięć.
- Co to jest?! Czy „autorzy” tych zbrodni sądzili,
że da się wymazać cokolwiek z pamięci? Zniwelowano
stary cmentarz ewangelicki w Katowicach. Teraz jest
to plac przy nowym budynku Biblioteki Śląskiej –
nikomu nie przeszkadza, że na miejscu człowieczych
grobów sikają psy. Po mysłowickim, zabytkowym
cmentarzu żydowskim biegną drogi. Co zostało z
obozu w Świętochłowicach? Na grobach więźniów
obozu w Jaworznie wyrósł las. Przy drodze do obozu
w Świętochłowicach stał barak. W baraku, na słupie,
w 1945 roku wieszano ludzi. Tak po prostu. Bez sądu,
bez wyroku, bez powodu. Bo po prostu szli, a raczej
byli pędzeni do obozu… Dziś ten słup podtrzymuje
strop supermarketu. Człowiek? Ludzkie życie?
- Pyta pani, co to jest? Czasem głupota, czasem
strach przed odpowiedzialnością, nierzadko wymuszanie
na nas, iżbyśmy zapomnieli. Rzecz niezwykła, że
były to działania skuteczne. Rodziny ofiar skutecznie
zastraszono. Milczenie trwało latami. Zdarza się, że
dziś przychodzą do mnie potomkowie ofiar; chcą
P a n o r a m a
November / Listopad 2015
dotrzeć do prawdy: Dlaczego? Gdzie ich przodek
został pochowany? Nie tylko strach, również trauma
zablokowała poszukiwanie miejsc pamięci, pochówku
bliskich.
- Ja również przyniosłam pytanie rodu Wolnych.
Tych z Szadoka. O Martę Wolną, zmarłą w obozie w
Mysłowicach. Znane jest miejsce pochówku – masowy
grób na cmentarzu ewangelickim. Czy zachowała
się kartka, wydawana przez komendanturę obozu?
Żyje kuzynka Marty. Docierała do obozu z jakąś
powojenną, marną żywnością tramwajem. Zanim
odebrano paczkę, musiała klęczeć pod ogrodzeniem
obozu z rękami założonymi na tył głowy. Pani
Elżbieta była wtedy w zaawansowanej ciąży… Czy
paczki docierały do Marty? Podobno nigdy.
- Mówi pani o podróży z Katowic – Brynowa
tramwajem… Z Bielska, do uwięzionych w mysłowickim
obozie rodziców, wędrowały pieszo dzieci. Przynosiły w
plecaczkach, tobołkach żywność. Te dzieci, dziś starsi
panowie, jeszcze żyją. I pamiętają…
- Część cmentarza wygląda imponująco.
Jednakowe nagrobki, nazwiska…
- Latami były to usypane mogiłki, skromne
tabliczki, krzyże. Dopiero kilka lat temu doszło do
upamiętnienia tego miejsca. Postawiono jednakowe
nagrobki. Po 20. latach starań. Jest jeszcze jeden
masowy grób. W innej części cmentarza. Za krzyżem
cmentarnym. Puste miejsce. Miał tam stanąć obelisk
z nazwiskami… Tak jak mówiłem osoby, które tam
są pochowane, w większości są zidentyfikowane. A
jest taki przepis prawny, nakazujący uwidacznianie
nazwisk osób w danym miejscu pogrzebanych. To są
miejsca pamięci narodowej. Do dnia dzisiejszego tego
P o l s k a
nie uczyniono.
- Opór materii?
- Może brak pieniędzy a może konstatacja, że jak
się coś zrobiło – stawiając krzyże w jednym sektorze
cmentarnym, to już więcej nie będzie trzeba…
Dziękuję Księdzu za rozmowę.
Mysłowicki obóz ulokowany był na bagiennym
terenie. Najpierw, od 1910 roku był to obóz
przejściowy dla tłumów, wędrujących najczęściej z
Galicji do Ameryki. Za chlebem. Od roku 1942 był to
podobóz KL Auschwitz, od lutego 1945 do 1949 roku
był to „obóz pracy przymusowej”…
Ogniki na bagnie… Ponoć dusze zabłąkane.
Ogniki na bagnie najnowszej, tragicznej historii
Górnego Śląska. Zapłata za bogactwo, jakie dawał
i daje Śląsk, zapłata za pracowitość. Każdy większy
zakład pracy stał się obozem, a linia kolejowa na
wschód, do Donbasu, i dalej, aż do Kazachstanu jest
kolejnym, śląskim cmentarzyskiem. Tak jak sowieckie
kopalnie, huty…
Błędne ogniki. Tysiące istnień ludzkich.
Cóż nam, potomnym, pozostało?
Pamiętać. I zapalić choćby jedną świeczkę. Po
krzyżem, na którymkolwiek cmentarzu świata…
*Obóz w Jaworznie: istniał od 1944 roku jako
podobóz KL Auschwitz. W czasie okupacji było w
nim około 3.700 więźniów. Planowano podnieść liczbę
więźniów do 4.600 osób. Liczba ofiar nie do ustalenia;
część zginęła w czasie marszu śmierci w 1945 roku.
Przyjmuje się, że śmierć poniosło w tym obozie około
2.500 osób. Od roku 1945 (od 1 maja 1945) do roku
1949 w obozie w Jaworznie przebywało (łącznie z
5
podobozami) 14.254 więźniów, w tym ofiary haniebnej
Akcji Wisła. Śmierć poniosło 7.200 osób. (według
szacunków IPN). Staraniem Związku Ukraińców w
Polsce w lesie, gdzie zbiorowe mogiły zarósł las, na
polanie są symboliczne groby i pomnik w kształcie
żagla, opatrzony cytatem z Pisma Świętego: „Zdało się
oczom głupich, że pomarli, a oni trwają w pokoju”. Co
roku w jaworznickim lesie odprawiane jest nabożeństwo
w obrządku wschodnim.
Obóz w Świętochłowicach: Podobóz KL Auschwitz
w latach 1942 – 1945. W czasie okupacji przebywało w
nim około 2.500 więźniów. Liczba ofiar określana jest
na kilkaset.
Od lutego 1945 do listopada 1945 liczba więźniów
wynosiła 5.767 osób. Zmarło 1855 osób. Mogiły są po
części na cmentarzu ewangelickim w Świętochłowicach.
Z obozu, poza bramą, nic nie zostało. Obecnie pod
bramą usytuowany jest pomnik.
Obóz w Mysłowicach: zaistniał w lutym 1941
roku. Pojemność określona była na 400 miejsc. Średnio
przebywało w nim 700-1200 osób. Śmierć poniosło
około 100 więźniów, choć nieoficjalnie mówi się o 1800
ofiarach. Osadzony był tam również ksiądz Jan Macha.
Obóz nazywano „Rosengarten”, jako że spływał krwią
więźniów…
Po wojnie, od 8 lutego 1945 do 5 marca liczba
więźniów osiągnęła stan do 5.000 osób.
Śmierć poniosło około 2.300 więźniów. Zbiorowe
mogiły usytuowano na cmentarzu katolickim,
ewangelickim, i prawdopodobnie żydowskim.
Tyle o największych powojennych obozach. Śląski
archipelag gułag to również setki obozów przy zakładach
pracy. Również przy kopalni „Wujek”…
Przeżyć żałobę
Rodzi się życie
Życie to radość i ból.
Budzi się nadzieja i rozkłada skrzydła
do lotu
Czas przemija wraz z życiem,
Radość usycha jak ziarno
by wydać nowy pęd
Nadzieja nie składa skrzydeł
choć śmierć wypełnia przestrzeń.
Pozostaje echo
powtarzające cierpienie
ds
Śmierć bliskiej osoby jest zawsze początkiem
naszego cierpienia. My tutaj zostajemy i musimy
zmierzyć się ze swoimi emocjami. Śmierć kogoś
bliskiego jest zazwyczaj zmianą całego naszego życia, jest
zmianą bolesną, ale jeśli uporamy się z nią, doprowadzi
to do naszego rozwoju. Uporać się z bólem, to mieć
świadomość przemijania.
Radości i smutki - szczęście i cierpienie - wypełniają
każde życie, ale doświadczamy siłę tych uczuć wtedy,
kiedy dotykają nas bezpośrednio. Poddajemy się
emocjom, nie powstrzymujemy łez – niech echo tych
cierpień cichnie w miarę upływającego czasu, tego
czasu, który pozwoli zacząć godzić się ze stratą.
Zanim doświadczymy spokoju, czeka nas proces
wyrzucania z siebie szkodliwych emocji. Pojawia się
często poczucie winy, że czegoś nie zrobiliśmy, nie
zdążyliśmy. Proces obwiniania się towarzyszy zawsze
tam, gdzie śmierć przychodzi niespodziewanie. Wtedy
mamy skłonność do pisania własnego scenariusza „co
byłoby, gdyby.”
Dużą rolę w takim procesie zdrowienia, odgrywają
osoby trzecie. Najlepiej, gdy mamy wokół siebie osoby,
które nas nie oceniają, które udzielą nam wsparcia, z
którymi będziemy mogli podzielić się swoimi uczuciami
i myślami. W tej fazie żałoby możemy próbować
rozmawiać otwarcie o emocjach, bowiem żałoba jest
doświadczeniem emocjonalnym i z czasem wycisza się
podobnie jak echo, które nieść może złe emocje, ale w
miarę upływu czasu – cichnie i zanika.
Dariusz Spanialski
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
Felietony „Sztuka
Kochania” Dariusza
Spanialskiego teraz w
książce e-book!
„Sztuka kochania” jest zbiorem
felietonów radiowych o tematyce
związanej z wychowaniem dzieci
i relacjami w rodzinie. Teksty
publikowane były w Polskim
Radio Edmonton oraz w
„Panoramie Polskiej”.
Jak głosi recenzja Wydawnictwa
„Nowy Świat”- autor stara się
pisać językiem prostym.
Nie osądza, ale wskazuje na generalne przyczyny
kłopotów z jakimi borykają się rodzice; nie podaje
gotowych rozwiązań, ale prowokuje do przemyśleń.
Adres wydawnictwa:
www.nowyswiat/spanialski
www.poczytaj.to/spanialski
P a n o r a m a
6
Apollo
Nadal na Palatynie
Nadal jesteśmy na Palatynie, nadal w jego
najczcigodniejszej historycznie południowo-zachodniej
części, zorientowanej z jednej strony na pobliskie
starożytne Forum Boarium i Tybr, a z drugiej na Forum
Romanum.
Stoję na wąskiej ścieżce pomiędzy dwoma
stanowiskami
archeologicznymi,
osłoniętymi
prowizorycznym dachem. To, co widać, to starożytne
mury jakichś świątyń, fundamenty, ślady po słupach
podtrzymujących dachy chat. Dla laika jest to wszystko
obce i niezrozumiałe, a nawet szpecące. Napisy niewiele
mówią, nawet te angielskie. A jednak mam świadomość,
że stoję w miejscu przesyconym najgłębszą symboliką
rzymskiej historii, dla Rzymian najświętszym. To było
takie ich Gopło czy Gniezno, czy też chata Piastuna,
bądź Mieszka Pierwszego.
Podziwiam mądrość Augusta, który w tej części
Palatynu uwił sobie gniazdo – rezydencję godną Nowego
Romulusa, jak go chciano nazwać.
Te wgłębienia w gładzi skalnej, to ślady słupów
podtrzymujących słomiany dach Chaty Romulusa.
Chata owa, miejsce kultu założyciela Rzymu, otoczona
była przez Augusta wielką czcią. Płonęła dwukrotnie
w jego czasach, raz w 32 roku, potem w 12-tym
przed Chrystusem. Za każdym razem była z wielkim
pietyzmem odbudowywana i najprawdopodobniej
przetrwała do 4-tego wieku po Chrystusie.
Poniżej, u stóp Palatynu, nieomal w linii prostej,
około 50 stóp w dół, nieomal pod domem Augusta
niedawno zlokalizowano tzw. Luperkal, jaskinię, w
P o l s k a
której słynna Wilczyca karmiła Romulusa i Remusa.
Luperkal zbadany został przy pomocy sondy laserowej
od góry, ponieważ jego wnętrze jest wypełnione do ¾
gruzem po jakimś zawale i całkowicie niedostępne. Na
zdjęciach zrobionych przez sondę widać mozaikowe
piękne freski kopuły sufitu i wielkiego białego orła
wykonanego tą samą techniką. Odkopywanie Luperkalu
będzie niezwykle trudne i zajmie dobrych kilka lat - jak
nie więcej, przepowiadają archeologowie. A ja się cieszę,
że w ogóle został odkryty!
Bardzo blisko Domu Augusta znajdują się resztki
wczesno-republikańskiej świątyni Wiktorii, bogini
zwycięstwa, oraz świątyni Matki Bogów, Cybele, bogini
wojny i płodności. Cybele była szczególnie czczona przez
ród Klaudiuszy, do których należała Liwia, małżonka
Augusta.
Patrzę na spiętrzone brązowe bloki tufy, które
ongiś były fundamentem świątyni Cybele i myślę sobie,
że Liwia miała blisko do swojej bogini, kilkadziesiąt
kroków zaledwie.
Uruchamiam wyobraźnię. Już widzę jak idzie,
smukła i dostojna, po wysokich schodach – aż znika
we wnętrzu budynku. Za nią jak cień sunie niewolnica
niosąca dary ofiarne. O co będzie Liwia prosić Cybele?
O rychłą śmierć przybranych synów Augusta, Gaiusza
i Luciusza, dzieci Julii? O sukcesje dla swojego
syna z pierwszego małżeństwa, Tyberiusza? A może
oczerniliśmy ją niesłusznie – i my i historycy rzymscy,
którzy jej przypisywali liczne skrytobójstwa? Może
idzie do Cybele błagać o dar potomstwa, którego los jej
odmówił? Może ciągle jeszcze ma nadzieje?
Ciekawe, czy rzeczywiście świątynia Cybele była
otoczona murem, jak piszą historycy rzymscy. Powód
tej nietypowej separacji od ludu był dość osobliwy.
Ludi Megalenses, wielkie doroczne święto Cybele
było wprawdzie utrzymane w stylu rzymskim, co
oznaczało tradycyjne procesje i ofiary, a potem dużo
zdrowej (jak na Rzym) rozrywki dla ludu rzymskiego:
teatr, walki gladiatorów, walki z dzikimi zwierzętami
i tym podobne. Istniały jednak też i inne formy
uczczenia bogini i te były znacznie bardziej rozwiązłe,
między innymi przewidujące publiczna autokastracje aspirujących do roli kapłanów młodych
mężczyzn. Te krwawe obrzędy odbywały się przy
dźwiękach jazgotliwej wschodniej muzyki, ponoć
doprowadzającej słuchających do szału religijnego i nie tylko. Rzymski Senat, który sprowadził Cybele
do Rzymu na rozkaz proroczych Ksiąg Sybilli w
okresie wojen punickich pod koniec 3-ciego wieku
przed Chrystusem, prawdopodobnie nie miał pełnej
informacji na temat kultu Cybele. Obyczajowość
rzymska była wówczas surowa. Kiedy zaś bogini (w
postaci czarnego kamienia przywiezionego przez
delegację senatorską z Pessinus z Azji Mniejszej
statkiem) przybyła do Rzymu, zwyczajnie było
już za późno. Najpierw więc czekano dość długo z
wybudowaniem obiecanej świątyni na Palatynie, a
potem otoczono świątynię murem. W ten sposób owe
szokujące Rzymian „szczególne przejawy czci” Cybele
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
zostały w owych murach dyskretnie zamknięte.
Tak więc Cesarz August miał w pobliżu swojej
rezydencji dwa miejsca kultu Romulusa: Chatę i
Luperkal oraz dwie świątynie potężnych boginek
niosących zwycięstwo i płodność swoim wyznawcom.
We własnej rezydencji ulokował też kaplice bogini
Westy, patronki ogniska domowego.
Z drugiej strony swojego domu August, jak wiemy,
wybudował świątynię Apollona, prywatnego boga
opiekuńczego, a według rozpowszechnianych plotek,
również i naturalnego ojca, który jak wieść niosła, pod
postacią węża nawiedził Atie, matkę Augusta pewnej
nocy, spędzanej przez nią w innej rzymskiej świątyni
Apollona.
Wychodzę na alejkę prowadząca do Domu Livii,
na północ od Domu Augusta. Wygląda na to, że Dom
Augusta sąsiadował z domem małżonki dosłownie przez
ulice. Najprawdopodobniej obie rezydencje zostały
właśnie połączone w jedną. Odrestaurowany kilka lat
temu dom Liwii wyraźnie był rezydencją prywatną, w
przeciwieństwie do domu Augusta, który z pewnością
dzielił się na część oficjalną, do której dostęp mieli
urzędnicy i petenci i część prywatną, zastrzeżoną tylko
dla rodziny i prywatnych gości. Przepiękne malowidła
ścienne znam niestety tylko ze zdjęć – wyjątkowo
ciężko się dostać do Domu Liwii. Niby udostępniony
jest dla zwiedzających, ale zawsze, kiedy przychodzę,
jest zamknięty. Rozumiem, że duża liczba zwiedzających
zmienia klimat w pomieszczeniach i negatywnie
wpływa na kolory i strukturę malowideł, bądź co bądź
tworzonych przy pomocy barwników pochodzenia
organicznego, ale nie chce się poddać. Tyle wielkich
dzieł sztuki i architektury, z pietyzmem odtworzonych,
ginie bezpowrotnie w naszym szalonym świecie. Trzeba
zwiedzać, oglądać, fotografować póki czas.
W 2016 roku mam nadzieję zdobyć wejściówki
drogą „on-line”, tak jak do Scavi pod Bazyliką Św.
Piotra.
Zaraz za Domem Liwii wchodzimy w kryptoportyk
– rodzaj zagłębionego w ziemi betonowego długiego
korytarza z wąskimi oknami z jednej strony. Przypomina
mi jeden z tuneli w Górach Skalistych, na Trans-Canada
Highway 1. Kryptoportyk łączył dom wdowy po
Auguście z pałacem jego następcy, Tyberiusza jej syna.
Wchodząc w chłodny cień Kryptoportyku
wkraczamy na teren Domus Tiberiana, pałacowego
kompleksu położonego na północ od rezydencji Augusta
i Liwii. Niewiele o nim wiadomo, bo około 1500 roku
teren ten został zamieniony w ogród rodziny Farnese.
Dziewiętnastowieczni archeologowie przebadali tylko
fragmenty północny i południowy. Nikt nie prowadził
wykopalisk w centrum pałacu. Zakłada się jednak,
że Domus Tiberiana powstał na bazie istniejącego
wcześniej domu z epoki republikańskiej, należącego do
ojca Tyberiusza, następcy Augusta i był znacznie większy
niż Dom Augusta.
Tyberiusz, który przejął władze po Auguście
był człowiekiem o skomplikowanym charakterze.
Niewątpliwie bardzo pracowity i zdolny, świetny
November / Listopad 2015
P a n o r a m a
P o l s k a
Dom Augusta, pokój masek
przywódca wojskowy, zostawił po sobie bardzo różne
wspomnienia rzymskich historyków. Jedni przekazują
informacje o jego oszczędności, gdzie indziej nazwanEJ
skrajnym skąpstwem. Słyszymy zapewnienia o
romantycznej miłości Tyberiusza do pierwszej żony,
z która został rozłączony siłą, żeby mógł poślubić
zblazowaną córkę Augusta, Julie. Z drugiej strony padają
także oskarżenia o pedofilie i wszelakie koszmarne
zboczenia, którym ulegał Tyberiusz w późniejszym
już wieku, kiedy żył w odosobnieniu w pałacu na
Capri. Dominuje wśród tych niespójnych przekazów
przekonanie o okrucieństwie i podejrzliwości cesarza
– zwłaszcza tej ostatniej, wręcz graniczącą z paranoją.
Jeżeli wierzyć historykom, w jednym z licznych pokoi
Domus Tiberiana na Palatynie zmarł zagłodzony
na rozkaz cesarza niejeden młody potomek rodziny
cesarskiej.
Tyberiusz, jak wiadomo, wycofał się z Rzymu po
jakimś czasie i odtąd rządzili z pałacu zbudowanego
na Capri. Nie wrócił nawet na pogrzeb swojej matki
Liwii, którą pochowano po kilku dniach oczekiwania
na przyjazd syna. Zakazał tylko listownie udzielania
jej statusu bogini. Liwia została ubóstwiona dopiero za
panowania cesarza Klaudiusza. Tyberiusz nie wrócił do
już Rzymu w ogóle, a jednak zachował pełnię władzy,
pomimo spisków i rosnącej opozycji.
Nie wydaje się jednak, żeby w tych warunkach
Domus Tiberiana rozrósł się w imponującą budowle.
Tyberiusz, pomimo, że odziedziczył ¾ majątku Augusta,
był chyba świadomy jak wiele z tego majątku ubyło w
czasach, kiedy pierwszy cesarz rzymski przemieniał Rzym
z ceglanego na marmurowy i budował swoje Forum,
oraz remontował liczne świątynie. Za czasów Tyberiusza
po raz pierwszy od dziesiątków lat Rzymianie cierpią z
racji przejściowego wprawdzie, ale głodu. Swetoniusz
wspomina też o niezwykle skąpych festiwalach i wręcz
mówi o skąpstwie Tyberiusza, choć wygląda to bardziej
na kłopoty ekonomiczne.
Domus Tiberiana rozbudował następca Tyberiusza,
młody Gaius, zwany Kaligulą „Bucikiem”. Syn
niezwykle szlachetnych rodziców, Germanika i
Agryppiny Starszej, wyniesiony został na tron cesarski
w nadziei, że odziedziczył po nich prawość charakteru.
Niestety nie było tak – zbyt wcześnie został osierocony i
zdeprawowany. Gaius zamieszkał w Domus Tiberiana i
powiększył go znacznie, łącząc pałac ze świątynią Kastora
i Polluksa na Forum Romanum. Niewiele z tego można
odczytać z plątaniny ocalałych murów, ale podobno
Gaius, który kazał sobie oddawać cześć boską za życia,
zamienił świątynię na coś w rodzaju holu pałacowego
czy też sali posłuchań i miał zwyczaj zasiadać pomiędzy
posągami Kastora i Polluxa i tam odbierać cześć boską.
Po rychlej śmierci powszechnie znienawidzonego
Gaiusa pretorianie, przeszukujący sale pałacu, natrafili
na ukrywającego się Klaudiusza i ku jego zdziwieniu,
mianowali go cesarzem. Klaudiusz nigdy nie pretendował
do tronu – był nieśmiały, jąkał się i utykał na nogę. Był
typem intelektualisty, szczególnie zainteresowanym
historią Etrusków. Okazał się być jednak sensownym
władcą i jego śmierć za sprawą drugiej żony, Agryppiny
Młodszej, która chciała przyspieszyć sukcesję swojego
nastoletniego syna, Nerona, przyniosła Rzymowi same
nieszczęścia.
Neron, jak to bywa z rozpuszczonymi i źle
wychowanymi nastolatkami, rozkoszował się władzą i
szybko zaczął ją nadużywać. Kiedy wyzwolił się spod
wpływu wychowawcy – filozofa Seneki, opanowało
go szaleństwo. Kazał zamordować matkę, Agrypinę
Młodszą, a także pierwszą żonę, której głowę zaniesiono
Poppei, jej następczyni w cesarskim łożu. Był przy tym
jednak wielbicielem sztuki i architektury i panowanie
zaczął od przebudowy i rozbudowy pałacu – Domus
Transitoria. Właściwie wszystko, czego dokonał,
wiązało się z architekturą – i niewiele przetrwało dłużej
niż 20 lat. Miał do dyspozycji dwóch bardzo zdolnych
architektów, Severusa i Celera, którym najwyraźniej
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
7
dał wolną rękę w projektowaniu i wykonawstwie – jak
długo dzieła ich wzbudzały podziw.
Jak zauważyliśmy, arystokraci rzymscy mieli zwykle
dom w mieście, „domus” i wille podmiejską. Domus
był duży, ale dość skromny, willa zaś bywała zwykle
rozłożysta, z wieloma pokojami, sypialniami, jadalniami
takimi i owakimi. August miał wille pod Rzymem,
należącą do żony, Tyberiusz miał swój pałac na Capri,
Agrypina willę niedaleko obecnego Neapolu.
Neron zapragnął mieć jedno i drugie, ale w samym
środku Rzymu. Pałac miał stanąć na Palatynie, zaś willa,
usytuowana wśród sztucznie stworzonych zagajnikow
i strumieni, mini-miasteczek nawet, a także jeziora,
zbudowano u podnóża sąsiedniego wzgórza, Eskwilinu.
Na tymże wzgórzu znajdowały się ogromne i piękne
ogrody starego przyjaciela Augusta, Mecenasa, które
prawem dziedziczenia przeszły na Nerona. Projekt pod
tytułem Złoty Dom Nerona miał połączyć Palatyn z
Eskwilinem.
Problem polegał na tym, że cały teren był gęsto
zabudowany. Do Domu Tyberiusza dodał więc
Neron drugi kryptoportyk i zaczął budowę pałacu
przejściowego, zwanego Domus Transitoria. Pożar 64
roku, znany nam z opisów Sienkiewicza i Quo Vadis,
zniszczył ten budynek jeszcze przed ukończeniem i
dosłownie wymiótł wszelkie zabudowania w okolicach
Palatynu z południa, wschodu i zachodu, a także
Eskwilinu i przyległych terenach. Droga do przebudowy
całego ogromnego terenu była wreszcie wolna. Kiedy
pierwsi chrześcijanie umierali na krzyżach i płonących
słupach, kiedy więzienia wypełniały się skazanymi za
podpalenie Rzymu, Neron rozkoszował się myślą o
tworzonych już planach Złotego Domu – willi i pałacu
zarazem.
Maria Kozakiewicz
Laur Apollina
P a n o r a m a
8
Po furmanie bat zostanie...
Po furmanie bat zostanie
po hutniku trepy
po górniku kilof łata
a po chłopie cepy
W seniorowym wieku pamięć ludzka trudniej
rejestruje to, co nowe, a przywołuje obrazy, zdarzenia,
postacie z coraz dalszej przeszłości. Wspomnienia
prowadzą mnie do czasów mojej pierwszej pracy
w placówce leczniczej położonej w małej wiosce w
Beskidzie Śląskim. Do przyjaciół, których wielu dawno
powołał Pan.
Jadwiga była nieco starsza ode mnie, ale ze
względu na podobny bagaż przeżyć z dzieciństwa nie
odczuwałyśmy tej różnicy. Mimo niełatwego życia,
zachowała gdzieś na dnie pewną dozę romantyzmu
wyniesioną z umiłowania polskiej literatury. Nie było jej
dane zasmakować radości z sukcesów odnoszonych przez
dzieci wychowywanych w duchu umiłowania tradycji i
miłości do stron rodzinnych. Zmarła przedwcześnie po
krótkiej, a ciężkiej chorobie. Nie wiem, jak wyglądała po
kolejnych, coraz trudniejszych, bolesnych operacjach.
Pracowałyśmy razem. W wolnej chwili, gdy nasi
podopieczni udawali się na popołudniowy odpoczynek,
miałyśmy okazję pogadać. Lubiłyśmy jej słuchać, bo
wtedy mówiła gwarą, śpiewnie, miękko. Jej wypowiedzi
miały coś z sentencji.
Człowiek i człowiek. Niby taki sam, a każdy inaczej
patrzy na świat. Patrzy tak samo, a nie to samo widzi.
Takie lustro, toć sziba, jak w oknie. Ale w lustrze
widzisz tylko siebie, a przez okno i świat i innych ludzi.
Tylko uważaj, abyś nie spalała się za bardzo. Czy masz
potrzebny dystans do cudzych spraw? Bo angażując się
zbyt mocno, wypalisz się szybko. By mieć siłę pomagać,
trzeba mieć w sobie ład i trochę chłodu, opamiętywała
niekiedy.
A czy ty jesteś taka, zapytała przysłuchująca się
rozmowie Zuza, salowa. Była miejscowa, znała jej
relacje rodzinne. Może byś tak tego twojego pacła bez
łeb klapytkom. Jadwiga nie odpowiedziała.
O sobie nie mówiła wiele. Jak żyło się jej z
pokaleczonym przez los człowiekiem ze znanego nie
tylko we wsi rodu, można się było domyślić.
Gdy rozmawiałyśmy o planach małżeńskich,
potrafiła zrobić podsumowanie: pamiętaj, jak będzie coś
dobrze, to będzie jego zasługa. Ale gdy będzie źle, gdy
dziecko zachoruje, zabraknie pieniędzy, będzie twoja
wina! Fórt twoja wina! Pra – potwierdziła salowa.
Nasze kontakty się zerwały, gdy wyjechałam na
studia.
Nie dawało mi spokoju, że nie powiadomiono mnie
w porę o jej pogrzebie. Więc trzeba odwiedzić jej mogiłę.
Wciąż jednak było wystarczająco dużo powodów, by
przełożyć wyjazd na później. Tak minęło lat kilkanaście.
Powroty do krainy młodości kryją wiele
niebezpieczeństw. Mogą bardziej rozczarować niż
wzruszyć. Przecież świadomość podpowiada, że skoro
P o l s k a
wszystko płynie, to nie możemy znaleźć naszych miejsc
w takim stanie, jakie pielęgnuje pamięć. Takie i inne
rozważania poprzedziły moją wyprawę.
Pewnego październikowego dnia zapakowałam
znicze do plecaka i wyruszyłam na dworzec. Niestety,
drogi remontowane w ślimaczym tempie, narzucają
rytm jazdy z prędkością flegmatyka na wstecznym.
Przybyłam do beskidzkiego miasteczka spóźniona na
zaplanowane połączenie. Następny autobus miał być
dopiero za dwie godziny. Do celu jednak dotarłam.
Dzięki zebranym wcześniej informacjom łatwo
odnalazłam poszukiwaną mogiłę, mimo że i wiejskie
nagrobki przez swoją powtarzalność stają się coraz
mniej rozpoznawalne. Dzień, choć jesienny, był dość
ciepły, zwłaszcza że pora była południowa. Podumałam
nad grobem, potem przeszłam cmentarnymi alejkami
i ze smutkiem stwierdziłam, że wielu innych moich
znajomych, z którymi poznałam się w miejscu mojej
pierwszej pracy, jest już u Ponbuczka.
Kierując się w stronę wyjścia, ponownie przeszłam
aleją, która prowadziła do mogiły bliskiej mi kiedyś
osoby, wciąż rozmyślając, jak to się dzieje, że tylko
niektórzy pozostają w naszej pamięci. Spostrzegłam,
że w pobliżu innego grobu stoi starsza kobieta i
przygląda mi się z uwagą. Wreszcie usłyszałam: dziwom
się, dziwom, a toż to wy. Natychmiast otwarła mi się
potrzebna klapka w mózgownicy. Zuzka, tak?
Toć przeca – odpowiedziała uradowana.
Toć my się zeszły przi krzyżu... pokazała na mogiłę.
Barz wom rada. Mogymy połozprawiać. Zuza ze
spokojem właściwym starszym ludziom opowiedziała
mi nieznane wątki z życiorysu mojej przyjaciółki z
młodości. Jako to się wszyjstko krziżuje, powiedziała.
Bo nasza historia krzyżami się mierzy, odpowiedziałam
cytatem z piosenki.
Wdycki taki były czasy – podsumowała. Na losy
Jadźki i jej męża trzeba patrzeć przez pryzmat czasów
stalinowskich. Za podejrzenie o działanie na szkodę
państwa cztery lata to jak dla brata. Jednakże Jura nie
odsiedział całego wyroku. Pomogło wpływowe nazwisko
ojca i zapewne niemałe pieniądze.
Jednym trudy dodają siły, innych trwale
okaleczają. Często te okaleczenia są jakby koleinami,
którymi i drugiemu przyjdzie iść, przypominała nasze
niegdysiejsze posiadówki Zuzka. I będziesz mieć
wrażenie jakby to była drabina położona przed tobą.
Musisz patrzeć pod nogi, a jak patrzysz pod nogi, nie
widzisz, gdzie świeci i prowadzi twoja gwiazda, kończyła
niegdyś metaforycznie Jadźka.
Jakimi drogami przyszło im iść?
Oboje mieli spóźniony start życiowy. On miał drogę
do kariery naukowca zamkniętą, gdyż szczegółowe
życiorysy były drobiazgowo na uczelniach analizowane.
Nie dało się ukryć odsiadki. Potraktowany kilkakrotnie
odmownie, zrozumiał, że nie ma szans, by mógł po
wyjściu z więzienia ukończyć przerwane studia. Złożył
podanie o posadę w miejscowym urzędzie. Dostał pracę
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
na podrzędnym stanowisku. Mając za sobą maturę
i trzy lata studiów, oczytany, odczuł to jako dalszy
ciąg kary. Izolowano się od niego, by poprzez bliższy
kontakt nie narazić siebie i swoich bliskich, więc czuł
się napiętnowany. Rosło w nim poczucie rozgoryczenia,
które przelewał na najbliższych, po ożenieniu się
głównie na żonę.
Płojmy do Ujca, powiedziała Zuza. Byliście tam?
Tam ponoć terozki szumni. Pogwarzymy kapkem.
Widząc zmiany wokół, miałam wątpliwości
co do tej szumności w dawnej karczmie. W latach
gierkowskich był trend, by góralskie chaty, rzekomo
dowód staroświeckości i biedy, zastąpić nowoczesnymi.
I na potęgę zaczęto wznosić z kiepskich pustaków domy
w stylu nijakim, nie pasujące do górskiego krajobrazu, a
rozbierać drewniane, ciepłe, przyjazne. Kiedyś nie było
banku, ale była księgarnia; księgarz znał treść niemal
wszystkich pozycji, a cytatami z wierszy sypał jak z
rękawa.
Do karczmy rzadko zachodziłam. Nie wypadało,
tak przynajmniej wtedy myślałam. Gdy nadarzyła się
nieodparta okazja, gdy trzeba było czekać na autobus
po mszy niedzielnej, fascynowała mnie i jednocześnie
przerażała atmosfera. Tam toczyło się prawdziwe życie.
Tu odbywały się wesela i stypy. Tu urządzano świniobicia.
Karczma tętniła tak intensywnie, że momentami
chciało się z niej uciekać, by nie narazić się na zaczepki
tych, którzy o nas mówili przibysie. Przibyś to obcy.
Przibisiem nazywali nawet doktora, który ich leczył
przez niemal pół wieku; odbierał porody w kurnych
chatach, przyjeżdżał nocą saniami tamować krwotoki.
Jak poharatali się w bójce, zszywał rany, składał złamane
kości. Słowem leczył wszystkich i niemal wszystkie
choroby. Ale pozostał przibysiem.
Płoj, namawiała Zuza. Toż jakeśmy się zeszły, to
się ucieszmy. Zaśpiewała cienkim, czystym głosem. Ty
Zuza jeszcze śpiewujesz po weselach? Kaj tam. Już nie
chodzem.
Czemu?
Czamu? - powtórzyła. Toć terozki inna moda. Ni
po naszymu.
O tak! Przypomniałam sobie obecne wesela. Na
każdym na jedno kopyto zawodzi solistka: Kochanych
rodziców mam, choć nierzadko ci boczą się wzajemnie
na siebie. Kieregoś roku zaśpiewałam pieśniczkem, kierą
śpiewali mamulka: ,,Leci przez wieś gazda //I trzepie
jajami //chciałybyście dziołchy// by lecioł za wami”.
Pedzieli, co siejem zgorszeni. Jo zgorszeni! Jak zgorszeni,
to nie śpiewujem. A jako terozki gwarzą? Przeca fórt
przezywają, nawet dziołchy! Ino zajebiste i zajebiste. I
ni ma zgorszynia! A jak kierysik śpiywo stare pieśniczki,
już się nie śmiejom, jak haj downi – rozżaliła się Zuzka.
Droga z cmentarza minęła nam na takiej pogwarce.
Weszłyśmy do karczmy, która upodobniła się do innych,
jakie można spotkać w różnych miejscach Polski. W tej
karczmie kiedyś była okazja do obserwacji prawdziwej
atmosfery z życia tej wsi. Teraz mogłam stwierdzić, jak
tradycja ulega temu, co nowe.
Gdy niegdyś po nabożeństwach w karczmie
November / Listopad 2015
oczekiwano na autobus, zdarzało się, że to czekanie
dla niektórych kończyło się powrotem do domu późną
nocą pieszym chwiejnym kursem. Zwykle tak wracał do
domu mąż Jadźki i od progu atakował, nie ukrywając
przyczyn spóźnienia.
Tego jesiennego dnia dziś w pospolicie szumnej
karczmie zastałyśmy kilku
zawianych. Po chwili
rozpoznałam męża mojej św. pamięci koleżanki.
Zniszczy go alkohol, pomyślałam. Dobrze, że on mnie
nie poznał!!! W środku było ciemnawo, ale co uderzyło
mnie najmocniej, to istotnie muzyka. Kiedyś tu się
śpiewało, aż głosy odbijały się od powały. To był śpiew
- rozmowa. Jak kto umiał przyśpiewać, tego chętnie
zapraszano na wszelkie uroczystości. Rozmawiano
śpiewkami, przepijając do siebie, a muzyka po takiej
śpiewce przegrywała melodię. W tym czasie inny,
zaczepiony pieśnią miał czas ułożyć sobie odpowiedź do
wiersza.
Bez przygany, że się jest niepożądanym gapiem
patrzącym na weselników, można było stanąć pod
oknem karczmy, a nawet wejść do środka, jeśli wiesieli
było tylko w jednej izbie, podziwać się. Przyśpiewkę na
przykład Po furmanie bat łostanie//po hutniku trepy//
po górniku kilof, łata, a po chłopie cepy podchwytywał
następny, rozwijając kolejną zwrotkę: po furmanie bat
łostanie// po traktorze koło// kiedy żeśmy się tu zeszli//
bawmy się wesoło.
I zależy kto dalej śpiewał, kto komu się naraził, bo
kolejny mógł odpowiedzieć w zależności od sytuacji: po
furmanie bat łostanie// po góralu narty// nie pij Jura
głorzołecki,// boś je fórt łożarty! I zależało czy Jura,
Józwa, Anton miał dosyć i przysypiał przy stole, czy
miał niedopite i był zaczepny. Wtedy nietrudno było o
bójkę. A barz piyknie się bijali, a pote się piyknie godzili.
Wszyjstko przy głorzołce. Nie trza było sądów - ciągnęła
wspominki Zuza.
Teraz przywitała nas inna melodia: dont łorry, bi
hepi leciało z głośników. Dont łorry, bi heppi powtarzał
podpity gość w przyciasnej marynarce, przyglądając się
wchodzącym, zapewne licząc, że ktoś nowy postawi mu
kolejkę.
Ło, to wy, ciotko, zwrócił się do Zuzy. Witejcie.
Ty nie witej się, ino do dom, boś cołki przepomnioł,
jako twoi w chałupie wyglądają, odpowiedziała mu.
Padom ci, idź ku chałupie, łożarciuchu.
Taki je Jura- powiedziała już do mnie, gdy
usiadłyśmy w kącie, by móc na osobności pogwarzyć –
Błorok! Pijany zemrze!
Jura pomamrotał coś pod nosem, pokiwał się,
pozaczepiał innych i widząc, że nikt nie oczekuje jego
towarzystwa, wyszedł. I miałyśmy spokój.
Toć mówiłam niebłoszce, by go tak klapytkom
pacła, a nie bojała się niczym kwoka o pisklem. Jeden w
doma rządzi. Dwoch nie poredzi, mówiła Zuza.
Wróciłyśmy do poprzedniego wątku. Ojciec
zamierzał Jadźkę wydać za wdowca. Nie chciała być
żoną starego, obarczonego dziećmi. Mówiono, że bijał
nieboszczkę. Bała się takiego życia. Chciała wyjść za
mąż z miłości, jakiej nie ma nawet w kinie. A kino było
P a n o r a m a
P o l s k a
dawniej w tej wsi. Najpierw objazdowe, potem stałe.
Chodziłam na każdy film, powiedziała nam kiedyś. To
twój ojciec nie był taki surowy, skoro pozwalał ci iść do
kina.
Gdzie tam pozwalał, nie wiedział. A pieniądze, skąd
miałaś?
Przecie mieszkaliśmy przy lesie. Znam wszystkie
grzyby, jagody, umiem wić wianki. Do willi nosiłam, a
jak było tego więcej i do miasta.
Oddalała się od wiejskiej rzeczywistości. Wreszcie
zbuntowała się, uciekła do szkoły z internatem.
Powróciła na wieś z dyplomem. Wyszła za mąż.
Miała być miłość, jak w kinie. Oj tak, jak w kinie,
ale to taki film do płaczu - recenzowała Zuzka.
Miała za swoje przy nim, miała, zakończyła
opowieść.
Czas na mnie, powiedziałam, dzień krótki. Toż
krzepcie się, a zajdźcie kiedy ku mni. Tam pod Groń,
treficie, pożegnała mnie. Ni za trzidzieści roków.
Poszłam w kierunku przystanku, gdzie plątał
się jeszcze Jura i stało kilka nieznanych mi osób. Nie
wyglądało, żeby ktoś usiłował wciągnąć mnie w
rozmowę. Wstawiony Jura ledwie widział na oczy.
Prowadził bełkotliwy dialog z wytworem swej pijackiej
wyobraźni. Gestykulował, zmieniał tonację, ale ani płot,
ani słup ogłoszeniowy nie odpowiadał na jego zaczepki.
Obserwując go, myślałam o jego żonie, która nigdy nie
skarżyła się na swój los. I znów powróciłam w myślach
do naszych wspólnych dyżurów i rozmów.
Nie masz tego w metryce, że urodziłaś się do życia
łatwego. Gdzie masz zapisane, że twoje życie ma być
bez trosk? Nie wiemy, ile przeszedł, tłumaczyła jego
reagowanie emocjami na różne sytuacje w pracy i w
domu: Każdy ma swój krzyż, na jaki zasługuje. A że nie
lekki? Krzyże są różne, nie tylko przydrożne, na które
sobie popatrzysz i wiesz dokąd iść. Krzyż sama bierzesz
i niesiesz. Pra, dopełniła starsza salowa i włączyła się do
opowieści. Bieresz, bieresz. A kiej bieresz, to dźwigej.
Może ja mam swój za wdowca, zastanowiła się głośno
Jadwiga.
Pra, ciotko. Starka mawiali: Nie ma kącika bez
krzyżyka. Trzeba ten krzyż wziąć, bo każdy kto krzyż
niósł, to i krzyżem się podparł. A kto krzyż odrzucił
lub skracał, gdy przyszedł nad przekopę, nie miał się na
czym wesprzeć ani po czym przejść.
Łoto krzyżem cię pobłogosławią, gdy idziesz do
ślubu. Hnetki przebrzmią melodie, ucichnie szum
wiesielni, zacznie się trudne życi. Trzeba umieć te
życiowe krzyże nieść.
Zwykle milczałyśmy, gdy przychodziła do pracy
zapłakana. Przecież do sąsiadów było słychać: nie będę
cię bił, ale ususzę jak śliwkę. Będę wolny.
I chodził gdzie chciał, a ona schła, schła, aż któregoś
dnia uschła na amen.
Tak rozmyślając, nie zauważyłam, że niedaleko
mnie stanął Jura. Może słyszał coś z naszej rozmowy z
Zuzą prowadzonej głosem zdradzającym wzruszenie?
Może wcześniej już mnie obserwował? Nie miałam
teraz wątpliwości, że mnie poznał, ale nie spodziewałam
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
9
się rozmowy. Nagle zaczął: było jej źle ze mną, źle, bo
mnie źle samemu ze sobą. Bóg ją zabrał, a mnie zostawił,
bym miał się źle ze sobą, powtarzał bełkotliwie. Chciałem
być wolny, jak ojciec, a chciałem mieć rodzinę, jak on,
jak każdy.
O czym on mówi, zastanowiłam się. Czy o
samotności, której ciężaru nie przewidział? Czy o
swojej trudnej osobowości? Przypomniałam sobie, jak
Jadźka mówiła o przyczynie jego ucieczek z domu. Gdy
tylko ktoś obcy pojawiał się w pobliżu, zabierał dzieci
i znikał w otaczającym dom lesie. Reagował, jak jego
matka, prosta góralka, gdy jej mąż – artysta powracał
do domu sam lub ze szlachetnie urodzonymi, których
portretował: jej pierwszy odruch to ucieczka z dziećmi
do lasu!!! Nieraz zastawała ich tam noc.
Nieśmiałość matki i lęk przed obcymi spotęgowała
się u Jury na skutek jego przejść z powodu aresztowania
w czasach Bieruta, bo nikt z licznego rodzeństwa nie
objawiał takiego zachowania. Bywając niegdyś w ich
domu, długo nie rozumiałam, czemu odwraca wzrok,
gdy się do niego mówi.
W tej chwili nie wydawał się już tak pijany, nawet
się nieco ogarnął: pozapinał znoszony i nieco przyciasny
garnitur, poprawił beret.
- Co wos tu przykludziło, dziołszko?
Przeszedł na gwarę, którą mówił tylko do swoich.
Czyżby mnie potraktował, jak swoją?
Odwiedzam
dawnych
znajomych
odpowiedziałam. Byliście u niej, ja? - wskazał w
kierunku cmentarza.
Czamu przestałaś do nos zachłodzić? No czamu? pytał z wyrzutem.
Czy miałam odpowiedzieć, boś ją izolował, osaczał,
jakbyś zazdrościł, że potrafi mieć przyjaciół?
- No i wos tu cosik przikludziło - powtórzył. Nie
płowiycie mi, a toć widzem skoroście... Urwał. Ino wom
rzeknem, co mamulka z ciotkom godali ło wos, że ta
dziołszka ni do miasta. Mo łostać z…
Nie zdążył dokończyć, bo podjechał samochód.
Wsiadej Jura, zawołał kierowca. Jura zawahał się i
niepewnie powiedział: Śmierdzem, a ty mosz cerę w
aucie, ale zrobił krok w kierunku samochodu, w którym
na tylnym siedzeniu w foteliku siedziała dziewczynka.
Niespodziewanie odwrócił się do mnie. Ukłonił niemal
klasycznie, po sarmacku, trzymając jedną rękę na piersi,
drugą opuszczoną wzdłuż ciała.
I wówczas pomyślałam, że dużo się mówi o różnego
rodzaju zagrożeniach, a tak niewiele o zagrożeniu i
ochronie naszego środowiska duchowego. Zapomina
się, że najbardziej zagrożony jest człowiek pozostawiony
sam sobie z problemami, których nie może udźwignąć.
Takim wydał mi się ów góral, na którego los niemały
wpływ wywarła sytuacja polityczna i nie pozwoliła
prawidłowo się ukształtować.
Po furmanie bat zostanie! A co zostaje po takich, jak
Jura, Jadźka, Zuza? Takim refleksjom sprzyja czas, kiedy
to w listopadzie obchodzimy Święto Zmarłych.
Genowefa Światłoń
P a n o r a m a
10
P o l s k a
Wejście do MASSMoCA
Klejnot schowany w North Adams
W miasteczku North Adams wdzięcznie położonym
wśród niezbyt wysokich gór, blisko stanu Nowy Jork
od zachodu i Vermont od północy, ale jeszcze w stanie
Massachusetts, byłoby raczej nudno, jak w tysiącach
innych prowincjonalnych miast w USA, gdyby nie
Massachusetts Museum of Contemporary Art. Jakby
celowo to jedno z najsłynniejszych gniazd sztuki
nowoczesnej (jak sama nazwa wskazuje) tkwi zupełnie
niespektakularnie w centrum małego miasteczka. To
adres światowy dla koneserów sztuki! Dookoła góry i
nic poza tym. Główna ulica z wiecznym repertuarem:
sklepy, apteki, bary, stacje benzynowe i Mc Donald.
Parę kościołów, architektonicznie niezbyt imponująco
reprezentujących różne religie, okrasza w kierunku
nieba apatię głębokiej prowincji. Do stolicy stanu
Massachusetts, czyli do odległego Bostonu, daleko jak
licho. Tu są góry, tam za górami i autostradami jest
Atlantyk.
To muzeum o światowej marce, w skrócie nazywane
MASS MoCA, od miana stanu (MASSachusetts) i od
„sztuki nowoczesnej”, jest ważnym magnesem dla
znawców i snobów. Powstało w 1986 roku. Thomas
Krens z niedalekiego Williams College Museum of Art
spostrzegł, iż mu w sąsiednim miasteczku nie mieszczą
się dzieła sztuki w małym muzeum. Przerobił tu na
muzeum starą fabrykę i tak stał się słynny, iż został potem
w Nowym Jorku dyrektorem Guggenheim Museum
przy Piątej Alei. Łatwo powiedzieć „stara fabryka”. Za
takim lapidarnym zwrotem tkwią pokolenia robotników
i etos proletariatu USA. Tu dawno temu nad rwącym
potokiem była wytwórnia butów, cegielnia, młyn,
warsztat kołodziejski (wytwarzano powozy), okucia
dla statków w Wojnie Domowej 1862. Z powodu tej
okropnej wojny (Południe contra Północ) szyto tu też
mundury dla żołnierzy – oczywiście tych Unijnych, z
Północy. Wreszcie około 1895 zbudowano 25 budynków.
Widzę je więcej niż 100 lat potem. Są brzydkie do
dzisiaj jak los proletariatu. Około 1905 zatrudniano tu
3200 robotników – miasto w mieście. Tekstylia poszły
na bok, fabrykę zamknięto. Kupił ten areał - jakby
nie było 13 akrów gruntu
- nowoczesny kapitalista,
Sprague. Powstała Sprague
Electric Company, która
przetrwała, o dziwo od 1942
aż do 1985 roku. Wytwarzano
tu części do broni wysokiej
jakości dla armii USA. Nazwa
nie informowała o wszystkim.
Podobno produkowano tu w
tajemniczej ciszy prowincji
również elementy do broni
atomowej...
Wchodzę do muzeum
sztuki. Nie, jeszcze nie. Chodzę
po
niebywale
brzydkim
podwórcu, po betonie i
asfalcie, oglądając dookoła
protokątne
okna
byłych
budynków
fabrycznych.
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
Cicho, spokój, nawet ptaszki nie kwilą. Mury są z cegły,
stare, odrapane, celowo nie odnawiane.
Nagle staję jak wryty. Nade mną widzę druty rozpięte
poziomo między masztami-słupami. Na drutach, parę
pięter nad moją głową, zwisają metalowe beczki, jak po
ropie czy oleju. Z tych metalowych beczek wyrastają
drzewa. Drzewa wiszą, ale rosną w dół!! Beczki mają u
dołu otwory w środku. Przez otwór-dziurę przechodzi
drzewo. Jest widocznie sprytnie podlewane od wewnątrz
lub z góry. Drzewa rosną jednak wyraźnie w dół! Płacąc
za chwilę za bilet wstępu do muzeum, dowiaduję się,
iż jest to tak zwana long-term installation i wykonała
ją artystka Natalie Jeremijenko. Te drzewa cierpią dla
sztuki...
A w środku muzeum starzy znajomi: mój ulubiony
Anselm Kiefer, najlepszy artysta niemiecki, rzeźbiarz
i malarz. Akurat dano mu dyspozycji całą halę na
ekskluzywną wystawę dzieł. Są to leżące na betonie
falujące płyty żelazobetonu. Falują jak bunty i protesty
ludu. Najpierw cicho, potem crescendo... W drugiej
przestrzeni stoją jego słynne „łóżka kobiet rewolucji”.
Konceptualizm czystej wody. Łóżka są z ołowiu. On
uwielbia ołów. W środku każdego ołowianego łoża
jest wgłębienie, a w nim: kałuża z kamykami, albo
zardzewiały chleb z metalu, albo czarny ze starości
słonecznik - miejsce na czułość historii... Hołd dla
wdów. Symbole uległości kobiecej, poddania się losowi
w ciszy muzeum. Ale kontrastowo jest też podpisane
„łóżko” Charlotte Corday. Z zimną krwią przygotowała
polityczny mord nożem na polityku Marat. Dla niej był
zbyt radykalnym politykiem. Anselm Kiefer wydobywa
z ołowiu myśli o rewolucji a ze swych obrazów (też tu
wiszą) interpretacje filozoficzne.
Jego malowidła-kolaże urzekają. Zaskorupiałe
statki, wprasowane w chropawe płótno, zatrzymane w
środku zmagań wojskowych lub w kipieli natury. Wiele
jest doznań estetycznych tu w North Adams w stanie
Massachusetts. Wraki, wraki marzeń, zastygłe dzięki
mocy ręki artysty, gdyż burza poszła dalej. Dokąd?
Drzewa rosnące w dół
P a n o r a m a
November / Listopad 2015
P o l s k a
11
Dzieło Sol LeWitta
Rzeźby „łóżka” Anselma Kiefera
O tym wie tylko twórca. Statek naszego życia
pozostał oczywiście sam z pokiereszowanym pokładem,
na którym nie można odbudować niczego, bo brak sił.
Pesymizm. Zakrwawione miecze przyklejone do śluzu
zastygłej farby nie wzywają już do walki o lepsze jutro.
Wizja Kiefera jest przygnębiająca jak zapadające się
nieuchronnie w otchłań miasta – też jego specjalność
wizjonerska, oglądana w innych galeriach świata...
Coś musi odejść, aby coś, jako nowe, mogło zacząć
oddychać...
Przechodzę
do
zasadniczych
budynków
MASSMoCA, gdzie króluje już sam Sol LeWitt,
monarcha konceptualizmu. Umarł w Nowym
Jorku w 2007 roku. Obdzielił tu kilka sal swymi
wielkimi formatami, ukazującymi świat jego języka
artystycznego. Olbrzymie malowidła tworzą korytarze,
ulice, zakątki interpretacji. Bawi się udanie kolorami,
splątując je w fantazje swych nieujarzmionych wizji.
Są to spirale, fale, prostokąty, utwory geometryczne,
wymierzone linijką. Nie ma nic w pionie - jak drzewa
rosnące w dół. Ten artysta widzi inaczej kosmos swego
mozolnego marszu przez bruzdy żywota. Normalne i
typowe. Nie prostolijnie, ale nie tak dramatycznie, jak
Niemiec ulepiony agresywną gliną politycznej historii
swego narodu. U LeWitta jest oddech lekkiej sztuki,
powietrze konkretnej interpretacji, śmiałe zaproszenie
do intelektualnych prób odczytania języka nowoczesnej
sztuki.
To wszystko i jeszcze więcej oferuje wizyta w North
Adams, za górami, za lasami, ale przed fajerwerkami
dzieł, przed betonem rewolucji, przed poszukiwaniem
zakamarków uczuć,
przed impulsami w sercu,
doceniającym spotkanie z planetą o nazwie „sztuka”.
Wiesław PIECHOCKI
maj 2014, Massachusetts, NORTH ADAMS
Malowidło Sol LeWitta
Malowidło-kolaż A. Kiefera
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
12
P a n o r a m a
P o l s k a
Dzieje dzwonu Gwiaździstego
Relacja emerytowanych nauczycieli,
małżeństwa Heleny i Leona Białeckich z Szerokiej
Miałem piętnaście lat, ale wciąż mam przed
oczami sceny, które rozegrały się u nas w Szerokiej 20
marca 1942 roku. Pod nasz kościół pod wezwaniem
Wszystkich Świętych przyjechali Niemcy – wojskowi,
żandarmi, pracownicy fizyczni. Było ich w sumie z
dwanaście osób. Przyjechali zdjąć nasze dzwony.
Wezwano
księdza.
Ówczesny
proboszcz
Władysław Kręczkowski duszpasterzował w parafii od
1938 roku, był tu także podczas okupacji. Pochodził
z Pomorza i dobrze władał językiem niemieckim.
– Powiedzieli mu, że zabiorą dzwony. I od razu
ostrzegli, że jak parafianie będą się sprzeciwiać, to
konsekwencje pozna cała Szeroka. Ksiądz uprosił,
by choć ostatni raz zabrzmiały. Zgodzili się. Dzwony
biły przez 20 minut. Zbiegli się mieszkańcy z całej
parafii - dzieci, całe rodziny. Otoczyli kościół.
W ten zimny, marcowy dzień, zabiły wszystkie
trzy dzwony. Jeden został odlany w XVI wieku.
Niemieckie źródła podają, że bił już w starym,
drewnianym kościele w Szerokiej. Służył parafianom
od 1520 roku! Potem przeniesiono go do nowo
zbudowanej świątyni murowanej, poświęconej w
1803 roku. Ważył 80 kg, nazywano go „Dzwonem
Gwiaździstym”, ponieważ na płaszczu u góry zdobiły
go gwiazdy. Odznaczał się przepiękną tonacją. Ale dla
Niemców nie miało to znaczenia. Mówili na niego
twardo: „Sternglocke”.
Drugi dzwon pochodził z 1707 roku. Prawdziwy
olbrzym. Ważył 560 kilogramów. Ufundowany został
niegdyś przez księdza proboszcza krzyżowickiego, bo
Szeroka z braku księży przez 200 lat włączona była do
parafii krzyżowickiej. Dzwon nazywał się „Św. Józef ”.
A trzeci dzwon został ufundowany w 1838
roku, ale widniała na nim data 1938. – Po prostu
był pęknięty i w 1938 roku, a więc po 100 latach,
został przetopiony. Mój ojciec furmanką go wiózł
do ludwisarni w Bielsku-Białej. Pamiętam, jak
przechowaliśmy go jedną noc u nas w stodole.
Do dzisiaj zachowała się fotografia z uroczystości
jego poświęcenia.
W czasie I wojny światowej dzwony uznano za
zabytkowe i ich nie ruszono. Ale w czasie II wojny
Niemcy zabierali wszystko. Cenne dzwony ze spiżu i
brązu, które dotąd biły na chwałę Boga, miały pomóc
im podbić Europę i świat.
Zabrali wóz z szerockiego majątku księcia
pszczyńskiego, z dużą, specjalną platformą
do przewożenia byków. Wóz postawili przed
kościołem. Przygotowano belki przy dzwonnicy.
Zaczęto zdejmować dzwony. Wielu ludzi płakało.
A miejscowy dzwonnik, Antoni Kumor przybiegł
zdyszany. Wydawało się, że oszaleje. Krzyczał, by
mu tych dzwonów nie zabierać. Żandarmi go złapali
i przywiązali powrozami do trzystuletniego dębu.
On wrzeszczał, bronił się, ale w końcu opadł z sił i
zamilkł.
Zdjęte dzwony przetransportowano do Pszczyny,
tam je oznakowano farbą. - Napisano na nich liczbę:
25 - znak, że pochodzą z województwa śląskiego.
Cyfrę 17 - potwierdzenie dla powiatu Pszczyna. A
kolejne cyfry oznaczały liczbę dzwonów odebranych
do tej chwili na Śląsku – 200, 2002. Z Pszczyny „skarby Szerokiej” wywieziono
do Hamburga. Tam Niemcy gromadzili dzwony i
pomniki na olbrzymim placu, a fabryka przetapiająca
je na armaty znajdowała się w podziemiach. Pracowali
w niej przymusowo Polacy z Generalnej Guberni.
Niemcy składowali dzwony nie tylko z krajów
podbitych, ale także ze swoich parafii. Były tam
dzwony i pomniki z Polski (m.in. słynny warszawski
pomnik Adama Mickiewicza), z Francji, Belgii,
Włoch.
Niemcy są jednak skrupulatni, aż do bólu.
Ordnung muss sein! Nie brali dzwonów jak leci.
Każdy okaz do przetopienia był osobno
klasyfikowany. Wśród obsługi znaleźli się ludzie z
wyższym wykształceniem. Postanowili, że te dzwony,
które są bardzo stare, zabytkowe, albo mają niezwykle
artystyczne zdobienia, będą na samym końcu
przetapiane. Na cele wojenne przetapiano najpierw
„młode” dzwony.
Szerocki dzwon z 1838 roku został przetopiony
od razu. – Był cenny dla nas, dla Niemców bez
wartości. Tak jak wielu mieszkańców, zdążyliśmy
się pogodzić ze stratą. W Szerokiej na Mszę zaczęły
zwoływać inne dzwony. Żelazne, otrzymane z Połomi.
Ale wydawały dźwięk - pożal się Boże. – Jakby ktoś o
garnek chochlą stukał.
I nagle, w 2006 roku, do naszego domu przybył
prof. Przemysław Nadolski z Bytomia, badacz i
historyk.
– „Zostałem skierowany do Was przez waszego
emerytowanego księdza prob. Antoniego Łatko,
powiedział, że interesujecie się historią regionu”.
Powiedział: „Proszę państwa, zabrano Wam dzwony
podczas okupacji. Czy wy wiecie, że one ocalały? –
Wtedy oniemieliśmy. A jak? A co? Nie mogliśmy
uwierzyć.
Historyk wyjaśnił, że gdy alianci dowiedzieli
się, że w Hamburgu są zakłady przeróbcze, gdzie
produkują armaty i jest wielki plac z tymi dzwonami,
to przez trzy noce trwał nalot dywanowy. I zniszczyli,
ile się dało. Fabryka przestała istnieć. Wiele dzwonów
zniszczono, ale cała masa nadal tam była, wśród tych
dzwonów i te z Szerokiej – usłyszeliśmy.
Tuż po wojnie alianci nawet chcieli je
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
zarekwirować jako zdobycz wojenną. - Ale biskupi
niemieccy orzekli wówczas, że to nie jest własność
niemiecka, a parafian z krajów podbitych. I zabrać
nie pozwolili. I przez kilka lat były zwracane do
poszczególnych krajów, Francji, Włoch, Belgii, nawet
do Polski, ale nie na Śląsk. Natomiast niemieckie
kościoły mogły je sobie „wynajmować” do swoich
parafii.
Z dokumentów wynika, że szerocki Dzwon
Gwiaździsty trafił w ten sposób w 1953 roku do
parafii w Gűglingen, w Badenii – Wirtembergii,
gdzie zawieszono go w wieży kaplicy cmentarnej. To
dane z Archiwum Dzwonów w Norymberdze. Z nich
wynika też, że z kolei „Św. Józef ” trafił do Dolnej
Saksonii - dzwoni w miejscowości Ganderkesee –
gdzie parafia św. Jadwigi skupia przede wszystkim
Ślązaków niemieckojęzycznych.
Do lata 2007 roku zastanawialiśmy się, jak
odzyskać dzwon. I czy w ogóle warto. Jak się za to
zabrać? Przełom nastąpił, gdy odwiedziliśmy w
Niemczech córkę, która osiedliła się w najmniejszym
niemieckim landzie - Saarland.
Danka, a może byśmy do Gűglingen w drodze
powrotnej wstąpili? – zagadnąłem córkę.
Zatelefonowaliśmy do kancelarii parafialnej. Był
piątek. – Proboszcza nie będzie, ale zapraszamy –
odpowiedziała sekretarka.
Gűglingen to niewielkie, 30-tysięczne miasteczko,
w większości protestanckie. - Przypadkowy
mieszkaniec swoim autem pilotował nas do kościoła.
Ktoś kosił trawę wokół świątyni i twierdził, że w
nowym kościele katolickim nie ma dzwonu.
„Ale ten dzwon, o którym mówicie, jest na
cmentarzu ewangelickim w kaplicy Leonarda” –
powiedział robotnik i pojechał tam z nami. W oddali
cmentarz, dom pogrzebowy, kaplica. Patrzę, a tam
nasz, szerocki dzwon! Wzruszyłem się. U nas był od
1520 roku, a teraz tak daleko od nas! – wspomniałem
z żalem.
Potem odwiedziliśmy probostwo. Proboszcza,
Hermanna Ruppa, nie było. Były tylko dwie panie.
– Przekazałem dla proboszcza folder o JastrzębiuZdroju. Dołączyłem też historię kościoła w Szerokiej,
napisaną w języku niemieckim jeszcze w 1912 roku
przez prof. Alfonsa Nowacka. Podaliśmy e-mail, by
ksiądz potwierdził, że otrzymał przekazane materiały
i co sądzi o tym wszystkim.
Jednak po powrocie do Polski nie doczekaliśmy
się żadnej odpowiedzi. Mijały miesiące i nic. W
sierpniu do Polski przyjechała córka ze znajomym
nauczycielem - germanistą. Postanowiliśmy napisać
list do proboszcza Ruppa. Stonowany, łagodny. Z
podaniem historii dzwonu.
- „Cieszymy się, że dzwon u Was na chwałę Bożą
wzywa parafian” – napisaliśmy.
I znowu cisza. W końcu zrozumieliśmy, że
nie ma na co czekać. To był 2008 rok. - Wtedy
postanowiliśmy napisać do archiwum dzwonów do
Norymbergii. Za dwa tygodnie przyszła odpowiedź
November / Listopad 2015
do prezydenta miasta Mariana Janeckiego. Wszystko
się potwierdziło.
Po poradę pojechaliśmy do Kurii Metropolitalnej
w Katowicach.
- I tam przyjął nas kanclerz ks. dr Olszowski.
Stwierdził, że nie ma umowy pomiędzy państwami
na zwrot takiego mienia. Więc taka inicjatywa musi
być oddolna. Pobłogosławił, życzył powodzenia. Dał książkę Kazimierza Bielenina zatytułowaną „Dwa
dzwony”, profesora z Krakowa, gdzie były przykłady
zwrotów dzwonów w Polsce w innych parafiach: w
Bestwinie, Brzeszczach i innych.
Na miejscu w Szerokiej ks. proboszcz Joachim
Kloza dość sceptycznie odniósł się do naszej inicjatywy.
Ale poradził, jak się za to zabrać. - Zawiązać komitet
do spraw odzyskania dzwonu - zasugerował.
Na zebraniu rady sołeckiej pomysł przyjęto
z entuzjazmem. Do komitetu przystało ochoczo
11 osób. I wysłano kolejne pismo do proboszcza
Hermanna Ruppa. Już dwa razy nie odpisał, więc
tym razem uzyskaliśmy adres biskupa, któremu
podlega ks. Rupp i wysłaliśmy list także do niego. Za
dwa tygodnie przyszła odpowiedź. I szok.
- To, co zostało skradzione, musi wrócić do
właściciela – przekazała słowa ks. biskupa dr.
Gebharda Furst z Rottenburga - jego pracownica,
Magdalena Klein, odpowiedzialna w diecezji za
instrumenty muzyczne. Został wytypowany nawet
specjalny człowiek do „sprawy szerockiej” - diakon
Willi Forstner.
- Od razu był przychylnie nastawiony. Wysłał
nam nawet zdjęcie z naszym dzwonem. „Wszystko
zrobię, co w mojej mocy, by ta sprawa ruszyła ” obiecał.
Ale mijały kolejne miesiące. Korespondencja,
życzenia świąteczne, podziękowania. A sprawa
stała w miejscu. Listy pisane w języku niemieckim
sprawę nam też utrudniały. Do 2011 roku, gdy…
nastąpiła zmiana proboszcza w Gűglingen. Jeszcze w
tym samym roku sprawą zajęli się niemieccy biskupi
podczas specjalnej konferencji. Ale jak zwrócić
coś, co zostało po wojnie „wynajęte”? Wzięli się na
sposób i uradzili, że dadzą dzwon Szerokiej w …
podnajem.
- Sprawa nabrała rozgłosu. Nawet w prasie
niemieckiej ze znamiennym tytułem: Znak
pokoju. Pisano, że dzwon będzie w Polsce raczej
trwałym depozytem, nie ma innej rady, bo nie ma
międzypaństwowej ugody.
Ruth Kern, pani pastor z Niemiec, potrafi dobrze
wczuć się w tę sytuację. - Dzwon ten jest symbolem
więzi z ich ojczyzną, jest istotny dla tożsamości
wspólnoty – mówiła w jednym z wywiadów.
Parafia w Gűglingen ufundowała nowy dzwon
dla siebie. Kosztował 8 tysięcy euro.
Szerocki dzwon tamtejsi parafianie zdjęli i
8-osobowa delegacja przywiozła Gwiaździstego
autokarem 15 listopada 2012 roku do Szerokiej.
A co z olbrzymim dzwonem św. Józefa?
P a n o r a m a
P o l s k a
Gwiaździsty wrócił a „św. Józef ” musi poczekać na
swoją kolej. Może postara się o to parafia krzyżowicka,
gdyż inskrypcja na dzwonie głosi, że fundatorem tego
dzwonu był ks. prob. August Boscius - proboszcz
szerocki i krzyżowicki zarządzający wówczas obiema
parafiami – pomyśleliśmy.
Dnia 16 listopada 2012 roku stał się cud. W
szerockim kościele, wypełnionym po brzegi przez
parafian i delegację katolików, ewangelików i jednego
metodystę z Niemiec, a także ważnych gości z kraju,
można było zobaczyć nasz Dzwon Gwiaździsty.
Stał na podwyższeniu w prezbiterium, ozdobiony
wieńcem z Gűglingen i kwiatami naszej parafianki.
Wszyscy mogli podziwiać odzyskany skarb, najstarszą
pamiątkę z Szerokiej.
Pieśnią Zespołu śpiewaczego „Niezapominajki”:
Anielską pieśń dzwon grał, Cześć Maryi wdzięcznie
głosił… rozpoczęła się uroczystość. Wtedy wchodziły
do prezbiterium naszego kościoła liczne poczty
sztandarowe.
O godz. 16.00 zaczęła się Msza św. dziękczynna,
sprawowana przez naszego ks. proboszcza Joachima
Klozę. Dwaj diakoni z Niemiec razem z naszymi
ministrantami służyli do tej Eucharystii. Wierni
śląskim zwyczajem szli bardzo licznie na tzw. „ofiarę”
i przystępowali do Stołu Pańskiego, dając tym samym
wyraz ogromnej radości z powrotu dzwonu, choć tych
pamiętających dzwon przed jego zarekwirowaniem
zostało zaledwie 38 parafian i to bardzo leciwych.
Najważniejsze przesłanie: „ Niech ten dzwon
będzie znakiem pokoju, jedności i chrześcijańskiej
miłości dla naszych wspólnot parafialnych” z
przemówień naszego Proboszcza i niemieckiego
Diakona, pozostanie na długo w pamięci uczestników
tej niezwykłej uroczystości.
Na zakończenie kapłan zaintonował pieśń
dziękczynną: Te Deum laudamus … Gromkim
głosem kontynuowali ją wszyscy zebrani w naszej
świątyni.
Gwiaździsty jest już po renowacji i zawisnął w
wieży naszego kościoła. Będzie jak dawniej ogłaszał
śmierć parafian, bo nazywano go także dzwonem
ostatniej godziny.
Leon i Helena Białeccy
z Jastrzębia-Zdroju - Szerokiej
13
Dr. Margaret Pokroy
Dr. Mila Lutsky
Pleasantview Professional Bldg.
Suite 300, 11044 - 51 Avenue
Edmonton, Alberta T6H 5B4
Fax: (780) 432 - 1427
(780) 430 - 9053
We speak English, Polish, and Russian
Z dumą wspieramy
edmontońską Polonię
Kontakt w języku polskim
Kathy 780.638.7177
servuscu.ca
415, 10115-100A Str.
Edmonton, AB T5J 2W2
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
FAMILY DENTISTS
P a n o r a m a
14
ŚPIEW I MUZYKOWANIE
Adam Korfanty
P o l s k a
Tradycje mysłowickich ewangelików
Środowisko
mysłowickich
ewangelików,
rozśpiewane i mocno ceniące sobie śpiew nie tylko
stworzyło wspaniały chór. Wydało także kilku
ciekawych ludzi, którzy w swoim życiu zajmowali
się muzyką. Zarówno w sferze hobbystycznej jak i
zawodowej. Warto na chwilę zatrzymać się przy
tych osobach, wszak swoją działalnością nie tylko
ubogacały wspólnotę ewangelicką w Mysłowicach,
ale także oddziaływały na kulturę naszego miasta
i całego regionu. Warto zwrócić uwagę na Adam
Korfantego, Mirosława Bliwerta i jego córkę Joannę
Bliwert-Hoderny.
Adam Korfanty urodził się 24 grudnia
1928 roku w Mysłowicach w ewangelickiej rodzinie
urzędnika mysłowickiego magistratu Edmunda i
jego żony Marii z domu Oppelt. Ojciec, pochodzący
z Siemianowic, był człowiekiem o polskim poczuciu
narodowym. Był też działaczem społecznym,
koncentrującym się na działaniach budzących polską
tożsamość narodową wśród mieszkańców Górnego
Śląska.
Adam Korfanty był najmłodszym spośród
swego rodzeństwa. Część swojego dzieciństwa
spędził w Mysłowicach, część w Bieruniu Nowym,
w którym rodzina mieszkała przez jakiś czas. W tych
miejscowościach uczęszczał do szkoły powszechnej.
W okresie II wojny światowej rozpoczął naukę
gry na skrzypcach, którą musiał jednak przerwać
w związku z problemami finansowymi rodziny
po II wojnie światowej. Swoje talenty rozwijał
ucząc się samodzielnie gry na gitarze. To także
czas zaangażowania w harcerstwo. Warto dodać,
że uczęszczał do gimnazjum w Mysłowicach, gdzie
także angażował się w działalność muzyczną.
Po maturze został powołany do wojska,
gdzie zaangażował się w śpiew chóralny. Także po
służbie wojskowej działał w mysłowickim chórze
„Hejnał”, gdy w 1952 roku doszedł do wniosku,
że należy powołać przy parafii ewangelickiej chór.
Dlatego w 1953 roku, przy poparciu ówczesnego
proboszcza ks. Emila Kowali zaczął organizować przy
parafii ewangelickiej w Mysłowicach chór, który
przyjął nazwę „Jubilate Deo”. Sam Adam Korfanty
został dyrygentem tego chóru. Nie miał stosownego
wykształcenia, ale zapał, który nim kierował pozwolił
na douczenie się. Dobrze wpływała na umiejętności
młodego dyrygenta współpraca m.in. z dyrygentem
chóru „Hejnał” Alojzym Barą. Chór się rozwijał,
poznawał nowe pieśni. Bardzo wielkim przeżyciem,
jak sam wspomina Adam Korfanty, był udział w
przeglądzie chórów diecezji katowickiej w Krakowie
w roku 1955 roku. Po raz pierwszy dyrygował
chórem, który także po raz pierwszy występował dla
szerokiego audytorium poza kościołami zrzeszonymi
w ośrodku duszpasterskim w Szopienicach.
Swoje życie dzielił między rodzinę (w
1951 roku ożenił się z Krystyną Szolc-Pilarek i
w małżeństwie urodziło mu się troje dzieci: Ewa,
Barbara i Ryszard), pracę i pasje muzyczne. Bardzo
dużym wsparciem była współpraca z Mirosławem
Bliwertem, który doradzał i grał na organach podczas
występów chóru.
W 1980 roku zaangażował się w działalność
„Solidarności”, czym dał wyraz dezaprobaty dla
systemu komunistycznego, który zresztą utrudniał
mu życie zawodowe przez wiele lat (m.in. przedłużona
służba wojskowa, utrudnienia w studiowaniu itp.).
W związku z emigracją do Australii syna
Ryszarda, w 1987 roku Adam Korfanty podjął
decyzję, by wyemigrować z żoną do tego kraju. Po 34
latach pracy jako dyrygent w mysłowickim chórze,
nastąpiło uroczyste pożegnanie z chórzystami.
Zamieszkał w Perth City. Tutaj chciał wstąpić do
chóru, ale takiego nie było. Dlatego w tym mieście
Serenity Funeral Service
10129 Princess Elizabeth Avenue NW
Edmonton, AB T5G 0X9
Tel. 780 477 7500‎ Fax 780 477 0110
www.serenity.ca
YOUR COMMUNITY OWNED
NOT-FOR-PROFIT SOCIETY
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
November / Listopad 2015
założył swój drugi chór. Sam wspomina ten moment
tak: „W dniu 1 sierpnia 1988 roku doszło do
pierwszego spotkania. Stanąłem przed tą grupką
obcych mi ludzi, z „duszą na ramieniu”, tak jak ongiś
gdy zaczynałem swoją pracę dyrygencką w 1953 roku
w Mysłowicach. Tym razem jednak nie był to strach
przed nutami i metodyką nauczania śpiewu, był to
strach przed kontaktem słownym z chórzystami.
Moja angielszczyzna była szczerze mówiąc, bardzo
zła (byłem samoukiem), zaś wymowa języka
angielskiego przez australijczyków doprowadzała
mnie do rozpaczy”. Jednak chór działał i angażował
się w życie parafialne oraz różnego rodzaju koncerty.
Jednak w 1989 roku Adam Korfanty przeprowadził
się do Europy - zamieszkał w Niemczech. Tutaj
zaangażował się w działalność chóru w miejscowości
Spreitbach. Dzięki temu nawiązał współpracę z
mysłowickim chórem, co zaowocowało wzajemnymi
odwiedzinami. W sumie Adam Korfanty
zaangażował się w dwa chóry - kościelny i świecki. W
1994 roku powołał do życia kolejny - „Cantemus”,
który zrzeszał głównie ludzi młodych. Na potrzeby
działalności tego chóru założyciel i dyrygent nauczył
się grać na keyboardzie. Dwa lata później został także
dyrygentem chóru parafialnego w Täferrot.
Na uwagę zasługuje fakt, że działając w
Mysłowicach Adam Korfanty zawsze mógł liczyć
na wsparcie Mirosława Bliwerta, który grał i
komponował pieśni. W momencie, gdy Adam
Korfanty znalazł się poza granicami Polski musiał
działać sam. Dlatego sam komponował pieśni,
pisał słowa i uczył swoich kompozycji chórzystów.
Opracowywał też pieśni na potrzeby chórów. W
sumie napisał 33 pieśni.
Obecnie Adam Korfanty nadal mieszka w
Niemczech. Jednak przy różnych okazjach przyjeżdża
do Mysłowic. Współpracuje też ze swoim pierwszym
chórem - „Jubilate Deo”.
Tomasz Wrona
P a n o r a m a
November / Listopad 2015
ZEGARMISTRZ
EUROPA WATCH & JEWELLERY
P o l s k a
Bek Denture Clinic
2474 West Edmonton Mall, Entrance 1,
Phase 3, Europa Bd 8882-170 St.
Edmonton, AB, T8T 4M2
Tel. 780.444.3025 lub 780.907.3530
Pon. – piątek 10:00 – 21:00
Sobota 10:00 – 18:00
KLUB WAWEL
17515-127 Str. Edmonton
Tel. 780.475.9366, Fax 780.473.8251
Oferuje usługi w zakresie wynajęcia mieszkań
dla seniorów oraz dwie sale i Klub Wawel
na wesela, bankiety, pikniki,
różnego rodzaju uroczystości i imprezy
Executive Editor- Redaktor Naczelny
Marek Stepczyński
Edward Możejko
Piotr Węcław
CAMELOT
TRAVEL TOURS INC.
e-mail: [email protected]
Conrtibutors – Współpraca:
Maria Kozakiewicz
Tomasz Kornecki
Wiesław Piechocki
Internet Edition – Wydanie Internetowe:
Marcin Janiszewski
10120 - 118 Ave
Edmonton, AB T5G 0P6
Tel (780) 430-8747
księgarnia
Tel. (780) 477-8747
Toll Free 1 888-430 8747
Fax (780) 430-0571
Desktop Publishing – Skład komputerowy:
Jan Janiszewski
18 Spiller Rd. SE
Calgary, AB
Tel. (403) 272-6595
Fax (403) 272-4725
Cell (403) 617-6274
SOLIDNIE - FACHOWO
PO PRZYSTĘPNYCH CENACH
ZRÓB
REZERWACJĘ NA NASZEJ
STRONIE
PO PRZYSTĘPNYCH
CENACH
www.camelotedmonton.com
Reklamy i ogłoszenia oraz życzenia można
zamawiać nadsyłając ich treść wraz z
odpowiednią opłatą na adres redakcji:
Suite 1240, 5328 Calgary Trail S.
Edmonton, Alberta T6H 4J8, Canada
S O L I D N I E - FA C H O W O
[email protected]
PA N O R A M A P O L S K A
T H E P O L I S H PA N O R A M A
Editorial Board – Zespół Readakcyjny:
Posiadamy ponad 1000 zegarków.
Specjalizujemy się w naprawianiu zegarków
Rolex, Omega, Breitling i innych
TOWARZYSTWO POLSKICH WETERANÓW
POLISH VETERAN’S SOCIETY
9203- 144 Ave. Edmonton
15
Advertising – Dział Reklam:
e-mail: [email protected]
Tel. 780-434-2665
Czeki lub przekazy pienieżne należy wystawiać
na Panoramę Polską. Redakcja nie odpowiada
za treść, ani za formę zamieszczonych ogłoszeń,
jak również za poglądy autorów publikowanych
tekstów, z którymi często się nie zgadzamy.
Advertising Deadlines: advertizing space must
be reserved no later than on the 15th of the
month preceding publication date (e.g. January
15 for February edition).
Advertising discounts: 6 inserts – 10% off,
12 inserts – 20% off.
Make your cheque or money order payable to
Panorama Polska.
Please send letters to the editor to:
[email protected]
Include address and telephone number.
We reserve the right to edit all letters.
Przyjmujemy do druku tylko teksty nadesłane
pocztą elektroniczną (MS Word z polskimi
znakami). Zastrzegamy sobie prawo skracania
i adjustacji tekstów oraz zmiany tytułów.
Redakcja nie zwraca nadesłanych materiałów.
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
WIESŁAW GÓRECKI, M.Sc.
Niezależny konsultant ubezpieczeniowy.
Sprzedaje ubezpieczenia:
:::::::::::(life & mortgage)
))))))))))))))))))))))))))
))(disability)
))critical illness
ssssssssssssssssssssssssss
::s)s))s:)::):::)s:�
sssss
::)):):��:)�s):::a:):s:)::
::s�����s�
as):ssa:::)�:))s::::�a:)):::):::::sa:s:):a::::as:)::s)s:::::::)):a)))a
:::::s:)a):):a:)::a::::):))::):aaa:�)a:))::a:aa:::a:s:�:::))::�
Jeśli chcesz zaoszczędzić na składkach
Nie zwlekaj!
Zadzwoń dzisiaj!
Otrzymasz najlepsze stawki dostępne na rynku.
ARTISTIC BAKE SHOP LTD
6820 - 104 St.
EDMONTON
Tel. 780.434.8686
EDMONTON’S PREMIER
CREATIVE EUROPEAN BAKERY
FAMILY OWNED AND OPERATED SINCE 1966
OPEN
Tues - Fri 8:30 - 5:30
Sat. 7:30 - 3:00
Europejska piekarnia otwarta:
od wtorku do piątku 8:30 - 5:30
w soboty 7:30 - 3:00
CLOSED SUNDAY & MONDAY
Zamknięta w niedziele i poniedziałki
www.artisticbakeshop.com
�):s::a:s:�::)::::::)a:::s):)::)�:):)::ss)a::�a:)):::):::::::::::::�:�s):
::a:::s):::::)::a�a:)):):::saa:)a::�a:)):::):::::�:)a:aa:)):::::):)a:::a
wiek
30
35
40
45
50
55
60
$100,000
M
K
$250,000
M
K
$500,000
M
K
$82
$104
$135
$175
$210
$280
$89
$107
$145
$177
$215
$280
$109
$173
$182
$217
$255
$360
$134
$199
$232
$315
$370
$545
$177
$237
$340
$462
$580
$840
$283
$362
$565
$780
$940 $1455
$436
$605
$945 $1340 $1760 $2495
K - kobieta, M - mężczyzna
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa