Pobierz w pdf - Extrastory

Transkrypt

Pobierz w pdf - Extrastory
Co pan powie na mały eksperyment?
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Brian
Co pan powie na mały eksperyment?
Gmach Instytutu Psychiatrii w Marianowie na pierwszy rzut oka wydawał się być ogromnym,
starym, zapomnianym i nawiedzonym zamczyskiem. W istocie, po części tak rzeczywiście
było. Liczył on sobie pięć pięter, a malutkie okienka, pomimo że było ich dość dużo, nie
wpuszczały do środka zbyt wiele światła. Nie wiadomo dokładnie ile było w środku sal dla
pacjentów, które zajmowały cztery najwyższe piętra, szacunkowo określić można liczbę tę
na około stu na każdym z nich. Na piętrze pierwszym sale były małe, jednoosobowe, na
drugim dwuosobowe, na trzecim trzyosobowe, a na czwartym piętrze pacjenci byli
umieszczani po czterech na jednej sali. Dodatkowo, na każdym z pięter znajdowały się
gabinety lekarskie, zabiegowe, dyżurki pielęgniarek, salowych oraz ochroniarzy, gotowych
do działania
o każdej porze dnia i nocy.
Wyposażenie Instytutu, wbrew pozorom, nie pozostawiało wiele do życzenia. Dyrekcja,
oprócz pieniędzy, które miała na prowadzenie placówki od państwa oraz z datków rodzin
osób, które przebywały na leczeniu, w bliżej nieznany sposób, wciąż znajdowała kolejnych
sponsorów, którzy finansowali badania naukowe przeprowadzane w Instytucie. Głównie
właśnie dzięki tym bogatym sponsorom parter budynku zajmowały najnowocześniejsze
laboratoria oraz sprzęt medyczny, a w Instytucie pracowali najlepsi specjaliści z dziedzin
takich jak psychiatria, neurologia, neurochirurgia, farmakologia, psychologia
i wielu innych.
Jeżeli chodzi o stwierdzenie, krążące wśród mieszkańców niedalekich wsi, miast i
miasteczek, że gmach jest niczym nawiedzone zamczysko, to trzeba przyznać, że nie wzięło
się ono z niczego. To turyści, przybywający do Marianowa, urzeczeni malowniczym
krajobrazem, czasem późną porą zapuszczali się w okolice Instytutu, gdzie po zmroku hałas
pracujących maszyn, podjeżdżających samochodów czy świergot ptaków nie wyciszał już
wszystkiego, tak dobrze jak za dnia. Dokładniej mówiąc: nie wyciszał przeraźliwych krzyków
pacjentów - krzyków, które mogłyby przerazić najodważniejszego z mężczyzn. Niejeden z
wczasowiczów zobaczył - jakby rozdzierający krzyk nie wystarczył - w okienku gmachu
pacjenta w szpitalnej, białej piżamie lub kogoś z personelu w białym fartuchu i uznał za
zjawę, a sam budynek za nawiedzony. Można więc powiedzieć, że był to klasyczny
mechanizm powstawania historii o duchach.
Strona: 1/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Symetrycznie do gmachu, po jego prawej i lewej stronie, usytuowane były dwa nowsze
parterowe budynki. W jednym mieściły się pokoje dla personelu, drugi natomiast był
budynkiem gościnnym, niezbędnym ze względu na usytuowanie Instytutu z dala od
cywilizacji. Znajdowały się w nim pokoje gościnne dla osób odwiedzających swych bliskich,
dla lekarzy, którzy przyjeżdżali z różnych stron świata na konsultacje i obserwacje
pacjentów, dla studentów medycyny i specjalizujących się w dziedzinie psychiatrii, aby
mogli poznać historie chorób pacjentów i nauczyć się jak z nimi postępować i jakie są
najnowocześniejsze schematy leczenia oraz dla prawników zajmujących się
ubezwłasnowolnieniami. Tak, prawda jest smutna, lecz w jakim celu zatajać ją przed innymi
– żeby świat wydawał się być lepszy i mniej okrutny niż jest w rzeczywistości?
Wszystko to otaczał gruby mur z kilkoma wysokimi wieżami strażniczymi, z których
rozpościerał się przepiękny krajobraz. Podobnie jak od wewnątrz, również z zewnętrznej
strony mur i wieże otoczone były mnóstwem drzew, które zmieniały kolory zależnie od pory
roku, można powiedzieć, że były niczym zegar, wskazujący, może niezbyt dokładnie, czas.
Niezbyt dokładnie dla przypadkowego obserwatora, ale nie dla kogoś, kto obserwuje je od
wielu lat... Gdzieś w oddali widać było wartki strumyk, jakby kontrast do czasu, który w
Instytucie Psychiatrii płynął bardzo, bardzo wolno... Na horyzoncie rysowała się nieśmiało
stara, drewniana ławka. Był to przystanek, na którym spotykał się opuszczający Instytut z
rodziną, która zabierała go do siebie. Strażnicy lubili obserwować te pełne wzruszeń chwile.
Bywało, że rodzina czekała już od świtu, nie mogąc doczekać się spotkania z osoba
wypisaną, ale bywało też tak, że niektórzy siedzieli na tej ławce kilka godzin, a nawet dni,
niestety nie przyjeżdżał nikt... Czasami szli przed siebie, ginęli na horyzoncie i nikt już o
nich nigdy nie słyszał, a czasem wracali pod mur i tak bardzo jak kiedyś chcieli stamtąd
wyjść i uciec, tak teraz pragnęli wrócić. Niestety tutaj nie liczyło się to, czego oni chcą.
Najbardziej wytrwali kręcili się wokół kilka dni, po czym powiadomione przez dyrekcję
służby porządkowe zabierały ich do miasta. Dochodziły słuchy, ze część z tych osób z
trudem odnajdywała się w nowych warunkach. Chodziło zwłaszcza o osoby, które spędziły
w Instytucie dużą część swojego życia, a duża część oznaczała czasem nawet dwadzieścia,
trzydzieści lat…
***
Kiedy zatrzasnęła się za mną brama Instytutu poczułem się bardzo nieswojo. Spojrzałem
jeszcze raz na budynek, po czym obróciłem się i skierowałem w stronę ławki, chociaż
wiedziałem, że nikt nie będzie tam na mnie czekał. Właściwie sam nie wiem, dlaczego
postanowiłem iść właśnie tam, chyba dlatego, że wszyscy tak robili. Po
dwudziestominutowym marszu byłem na miejscu, usiadłem i zamyśliłem się. Z daleka
wyglądało pewnie, jakbym na kogoś czekał, jednak strażnicy doskonale znali moją krótką
historię. Krótką, ponieważ jestem grubo po 30-tce, a moja historia ma tylko kilka lat. Były
to lata, które spędziłem w Instytucie.
***
Dokładnie 4 lata temu, do Instytutu Psychiatrii zadzwonił telefon. Dzwoniono z oddalonego
o kilkadziesiąt kilometrów szpitala, do którego policja przywiozła dwa tygodnie wcześniej
mężczyznę w średnim wieku po wypadku komunikacyjnym, którego był sprawcą. Nie miał
przy sobie żadnych dokumentów, nic nie pamiętał, był w szoku. Na szczęście nie poniósł
Strona: 2/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
poważnych obrażeń, jedyne, co trapiło tamtejszych lekarzy to mała rana na głowie, która
stała się przyczyną telefonu do Instytutu. Pacjent czuł się dobrze, lecz pomimo upływu
czasu nie zdołał odzyskać pamięci. Nie wiedział jak się nazywa, skąd pochodzi, gdzie jechał.
Nie potrafił wymienić żadnego nazwiska, imienia bliskiej osoby, na policji w całym kraju nie
zgłoszono zaginięcia osoby, której rysopis odpowiadałby tajemniczemu mężczyźnie. Tym
mężczyzną byłem ja.
Późnym południem tego dnia byłem na miejscu. Po kilku minutach przyszedł lekarz dyżurny
i kierownik Oddziału. Zostałem wstępnie zbadany, następnie wypytany niemal o wszystko,
niestety oprócz pytań, które miały za zadanie sprawdzić moje zorientowanie co do miejsca i
czasu, nie znałem odpowiedzi na żadne. Po blisko trzech godzinach wezwana do gabinetu
pielęgniarka poprosiła, abym poszedł za nią. Przemierzając dość długi korytarz
zastanawiałem się co teraz ze mną będzie i gdzie mnie prowadzą. Minęliśmy klatkę
schodową i skręciliśmy w lewo. Zaniepokoiłem się, było już ciemno, a dalej nie było już nic,
ślepy zaułek. Już miałem zapytać co się dzieje, gdy nagle zobaczyłem otwierające się drzwi
windy. Weszliśmy do środka. Jechaliśmy na czwarte piętro. Przeszliśmy kawałek, po czym
zatrzymaliśmy się przed drzwiami do sali 407. Pielęgniarka zapytała czy lubię wstawać
o świcie, uśmiechnęła się i nie czekając na odpowiedź uchyliła drzwi. Od tej pory pokój 407
w Instytucie Psychiatrii w Marianowie stał się dla mnie domem.
Tej nocy szybko usnąłem, byłem strasznie zmęczony podróżą, badaniem i odpowiadaniem
lekarzom ciągle na te same pytania. Kiedy otworzyłem oczy następnego ranka, dopiero
świtało. Spałbym może dłużej, jednak zasnąć ponownie nie dawały mi jakieś dźwięki,
początkowo nie mogłem sprecyzować, co to mogło być, jednak po chwili uświadomiłem
sobie, że przypomina to pianie koguta. Kogut? Skąd kogut w Instytucie Psychiatrii?
Zastanawiałem się dłuższą chwilę, a o tak wczesnej porze wymagało to wytężonego wysiłku.
Postanowiłem otworzyć oczy, wstać i sprawdzić. Podniosłem się lekko i oparłem łokciami
o łóżko. Jeden z moich współlokatorów też już nie spał, drugi naciągnął na głowę kołdrę
i mruczał coś pod nosem. Łóżko naprzeciwko było puste, jego właściciel stał przy otwartym
oknie i...
- Kogut – powiedział nagle mężczyzna, który podobnie jak ja nie mógł dłużej spać,
wskazując palcem na tego przy oknie – nazywa się Marek Grabik, ale codziennie o świcie
udaje koguta
i dlatego tak wszyscy tu na niego wołamy. A najlepsze jest to, że zaraz odejdzie od okna,
położy się spać, obudzi pewnie grubo po dziesiątej i niczego nie będzie pamiętał.
Wyobrażasz sobie, on nie wie, dlaczego wołamy na niego Kogut!
Nie wiedziałem do końca co mam powiedzieć, dlatego pokiwałem tylko ze zrozumieniem
głową. Już wiedziałem, dlaczego pielęgniarka pytała czy lubię wcześnie wstawać...
- Jestem Romek. A ty musisz być ciekawym przypadkiem skoro tutaj jesteś... – ciągnął
rozmowę współlokator.
- Może i jestem – odparłem – niestety nie mogę o sobie nic opowiedzieć, właściwie to nawet
nie wiem ile mam lat i jak się nazywam...
- Bardzo ciekawe... Każdy z nas trafił tutaj z zupełnie innego powodu. Widzisz tego tam? –
kiwnął w stronę starszego mężczyzny przykrytego po czubek głowy kołdrą - Przyjęty
wczoraj, słyszałem relację lekarza dyżurnego zdającego wczoraj wieczorem raport, pozwól,
że zacytuję:
Strona: 3/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Jan Grzelak, lat 65. Pacjent podaje, że nie pamięta, co się z nim działo pomiędzy godziną 8
rano a 16. Utrzymuje, że rano obudził się w pełni świadomy, zdrowy, dobrze się czuł.
Twierdzi, że według otoczenia (żona i syn) w godzinach, podczas których trwał incydent
wykonywał on swoje zwykłe codzienne czynności. Wstał, ubrał się, umył, zjadł śniadanie,
wyprowadził psa na spacer. Około godziny 11 zadzwonił do żony, którą wyraźnie zaniepokoił
stan zdrowia pacjenta, ponieważ wezwała pogotowie. Z doniesień żony wie również, że
podczas ataku miał zaburzoną pamięć wsteczną – nie wiedział, co robił dnia poprzedniego.
Około godziny 16 „obudził się’’ na Oddziale, czuł się dobrze, wieczorem zgłaszał osłabienie
i zmęczenie. Pacjent dotychczas zdrowy, nie przypomina sobie, żeby taki incydent kiedyś
się już zdarzył. W okresie poprzedzającym zachorowanie neguje zawroty i bóle głowy oraz
wymioty i nudności. Zapytany o krótkotrwałe zaburzenia widzenia, zaburzenia czucia,
równowagi również zaprzecza.
Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Miałem zapytać już czy Romek przypadkiem sobie
tego gdzieś wcześniej nie zapisał i nie uczył się na pamięć przez całą noc, przecież
recytował to jednym tchem. Romek chyba zorientował się o czym myślę.
- Nazywam się Romek Maliniak, jestem w Instytucie z powodu mej pamięci... Widzisz jestem
mnemonistą, to znaczy mam nadzwyczajną pamięć, skierowali mnie, bo umiem np.
wymienić dwadzieścia tysięcy cyfr liczby p i bardzo szybko zapamiętuję to, co przeczytam
albo usłyszę. Instytut stara się dotrzeć do tego, gdzie kryję się mój fenomen, żeby w ten
sposób pomóc osobom, które pamięć straciły. A umieszczenie nas w jednej sali to pewnie
też jakiś eksperyment…
Marek – Kogut odszedł od okna, po czym wrócił do łóżka, naciągnął kołdrę i chyba zasnął.
O jedenastej do sali weszło kilku lekarzy i dwie pielęgniarki. Podeszli do każdego
z pacjentów, zapytali jak się czuje, zaświecili latarką w oczy i poszli. Za chwilę jeden z nich
wrócił, podszedł do mnie i zakomunikował, że codziennie od piętnastej do siedemnastej
będę uczestniczył w terapii grupowej, która odbywa się w świetlicy na końcu korytarza.
Oprócz tego, co jakiś czas będą wykonywane różne badania dodatkowe, ale o ich terminie i
miejscu miałem być informowany przez pielęgniarkę oddziałową.
Tego dnia, po powrocie z zajęć grupowych podszedł do mnie Marek. Zaproponował grę
w szachy. Zadziwiający jest ludzki umysł – pomyślałem – nieświadomy Kogut mistrzem
szachownicy...
Godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata, które spędziłem w Instytucie były w większości do
siebie podobne. Ciągle mieszkałem w sali 407, ale przez ten czas zdążyłem już zwiedzić
prawie cały budynek, byłem na każdym z pięter, znałem cały personel. Bywały dni, kiedy
niektórzy pacjenci opuszczali Instytut. Byli często wśród nich moi dobrzy znajomi. Nie było
mi wtedy łatwo, ale w miarę upływającego czasu przyzwyczaiłem się do tego. Jestem
dorosłym człowiekiem, wiedziałem, że w życiu czasem tak jest, że każdy ma prawo do
własnego życia, a przebywanie w Marianowie nie może trwać w nieskończoność. Z drugiej
strony, przecież nie jestem sam, na miejsce osób, które opuściły mury ciągle przybywali
inni, i wciąż poznawałem nowe osoby.
Przez te wszystkie lata przeszedłem wszystkie możliwe, najnowocześniejsze badania,
leczony byłem za pomocą drogich, nowych leków stosowanych według procedur
opracowanych przez najwybitniejszych specjalistów farmakologii. Poddawany byłem
również wielu różnym, skomplikowanym zabiegom, uczestniczyłem w długoletnich sesjach
terapeutycznych, niestety nie pomogło to w przywróceniu pamięci, czy choć nawet jednego
Strona: 4/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
wspomnienia.
Policja nie ustaliła wiele więcej, chociaż nie można z drugiej strony powiedzieć, że nie robili
nic. Pewnego dnia przywieźli radiowozem starszego mężczyznę, którego znaleziono
siedzącego przez wiele godzin na ławce w parku. Mówił, że szuka swojego wnuczka, który
prawdopodobnie zaginął. Wylegitomowano go, okazało się, że nazywa się Lucjan
Modrzewski, ma 86 lat i mieszka jakieś sto kilometrów od Instytutu, w okolicy miejsca
wypadku, w którym byłem poszkodowany. Wszystko się zgadzało, nawet mój przybliżony
wiek pasował do możliwego wieku wnuczka pana Lucjana.
- Co Pan powie na mały eksperyment? Ma pan ochotę na spotkanie, być może że z pana
dziadkiem? - słowa kierownika Instytutu do tej pory dźwięczą mi gdzieś w głowie. Dlaczego?
Głównie dlatego, że wiązałem z nimi dużą nadzieję na odkrycie, kim jestem i odnalezienie
rodziny. Tego samego dnia doszło do konfrontacji. Nie poznałem w osobie starszego
mężczyzny nikogo bliskiego, chociaż nie stanowiło to jednoznacznego dowodu na to, że nie
jestem z nim spokrewniony. Dziadek? To pytanie ciągle kołatało się w mojej głowie. Z kolei
pan Lucjan widząc mnie uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i powiedział, że skądś mnie zna,
ale niestety nie może sobie przypomnieć skąd. Pan Lucjan został wysłany na rezonans,
który w połączeniu z zeznaniami jego osobistej pielęgniarki potwierdził przypuszczenia
lekarzy. Pielęgniarka zjawiła się w Marianowie dnia następnego, przerażona, również
przywieziona radiowozem. Wyjaśniła, że pan Lucjan nie ma żadnej rodziny w kraju, obaj
jego synowie wiele lat temu wyjechali w poszukiwaniu pracy i na stałe osiedlili się w
Stanach Zjednoczonych. Chcieli zabrać ze sobą ojca, lecz ten nie wyraził na to zgody, nie
chciał opuszczać kraju, w którym się urodził i spędził tyle lat. W tych okolicznościach została
zatrudniona pielęgniarka, która mieszkała u pana Lucjana, opiekowała się nim. Synowie
regularnie dzwonili, dowiadywali się o zdrowie taty, niestety w ostatnim czasie choroba
szybko postępowała i stan pacjenta pogorszył się. Trzeba było poświęcać mu coraz więcej
czasu, pilnować na każdym kroku, gdyż potrafił wyjść z domu i później nie pamiętał jak
wrócić, nie poznawał osób, z którymi znał się od lat. Choroba Alzheimera – mimo, że była to
diagnoza choroby pana Lucjana – była dla mnie jak wyrok. Wyrok w sprawie o moje
pochodzenie, ponieważ dogasała ostatnia iskierka nadziei na wyjaśnienie mojej tajemnicy.
Takich eksperymentów podczas mojego pobytu w Marianowie było kilka, niestety w żadnej
z osób nie rozpoznałem nikogo bliskiego i żadna z nich nie rozpoznała mnie.
Kierownik Instytutu postanowił przyjąć pana Lucjana. Jemu nie można już było pomóc i
przywrócić pamięci z powodu dużego zaawansowania procesu, ale obserwacje, badania,
analizy jego przypadku i podobnych mogły zaowocować i w przyszłości powstrzymać lub
złagodzić objawy chorobowe u innych osób. Od dnia przyjęcia Lucek stał się moim
przyjacielem, pomimo braku więzów krwi traktowałem go jak dziadka, a Lucjan...
a Lucjan ciągle powtarzał, że skądś mnie zna, ale nie może sobie przypomnieć skąd.
Byłem pacjentem spokojnym i opanowanym, jednak bywają w życiu sytuacje, które potrafią
wstrząsnąć człowiekiem najbardziej obojętnym... Pewnego razu nad ranem obudziły mnie
krzyki. Tym razem niestety nie był to współlokator Kogut. Niestety, gdyż wszyscy woleliby
zostać obudzeni właśnie przez niego, niż z powodu tego wydarzenia. Wyszedłem na
korytarz, było jeszcze ciemno. Wielu pacjentów, podobnie jak ja wyległo przed swoje sale.
Za chwilę przyszła dyżurna pielęgniarka i poprosiła wszystkich o powrót do łóżek. Próbowała
uspokoić wszystkich i nie doprowadzić do wybuchu paniki. Położyłem się, ale nie usnąłem
już tej nocy, wiedziałem, że coś musiało się stać.
Przed południem, około godziny jedenastej wszystko stało się jasne. Elżbieta, jedna z
pacjentek Instytutu, odeszła. Odeszła na zawsze - popełniła samobójstwo. Jak to zrobiła? Nie
Strona: 5/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
zdołałem dowiedzieć się wiele. Ktoś musiał pomóc jej w przemyceniu noża... Nóż wbiła
sobie prosto w serce, które i tak, może nie dosłownie, lecz w przenośni, dawno krwawiło.
Elżbieta Nowacka miała 40 lat. Dwa lata wcześniej uległa poważnemu wypadkowi
samochodowemu, wiele tygodni spędziła nieprzytomna w szpitalu, przeszła wiele
poważnych operacji. Wyszła z tego wszystkiego, niestety straciła pamięć. Lekarze nie
wiedzieli czy ją kiedykolwiek odzyska, a jeśli tak, to nie można było określić kiedy się to
stanie. Mogło to być za godzinę, ale równie dobrze za 10 lat lub w ogóle. Elżbieta nie
poznawała męża, dzieci, najbliższych przyjaciółek, znajomych z pracy. Czuła się źle w ich
towarzystwie, to byli dla niej zupełnie obcy ludzie, nie potrafiła im zaufać. Odwiedzali ją
bardzo często, ale ilekroć przyszli, ona wyrzucała ich, nie chciała widzieć i rozmawiać, była
w depresji. Widocznie nie mogła się pogodzić z nową sytuacją, z tym, co przyniósł jej los.
Ten wypadek to był dla niej początek... końca jej życia...
Śmierć Elżbiety nie była wydarzeniem pozytywnym, napełniającym nadzieją tych, którzy
pamięć również stracili i świadomi tego, czy też nie, wciąż czekają, dlatego starano się tego
tematu unikać w rozmowach, rozważaniach. Lekarze chyba bali się mojej reakcji na
zaistniałą sytuację. A może nie? Może traktowali to jako kolejny eksperyment?
Długo myślałem o Elżbiecie, jej tragedii i o sobie, miałem przecież podobny problem. Nie
chciałem się poddawać, pomimo upływu już kilku lat postanowiłem dać sobie jeszcze trochę
czasu, gdzieś tam w środku wierzyłem, że kiedyś dowiem się kim jestem, wrócą
wspomnienia i odnajdę dawnych znajomych. Tego samego dnia podszedł do mnie Artur
Tracz, pacjent z sali obok, którego poznałem kilka dni po swoim przyjeździe. Artur trafił do
Marianowa kilka miesięcy przede mną. Szybko złapaliśmy ze sobą dobry kontakt, byliśmy w
podobnym wieku i w podobnej sytuacji. Artur, tak jak ja, miał wypadek samochodowy i
utracił pamięć. On również nie pamiętał kim jest, nikt go nie szukał. Poczułem się lepiej, o
ile można się tak poczuć z powodu czyjegoś nieszczęścia. Do tej pory myślałem, że nikomu
innemu nigdy nie przytrafiło się to, co mnie. Znajomość z Arturem uświadomiła mi, że było
inaczej, pozwoliło poczuć się jakoś tak raźniej.
Artur był wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami, Elą. Wyznał mi, że nie może już dłużej.
Chciałby zacząć nowe życie, ale z drugiej strony trudno jest to zrobić, zostawić wszystko co
było za sobą, nie szukać odpowiedzi na pytania, które męczą w każdej wolnej chwili, każdej
nocy. Postanowił odejść, rozmawiał już z lekarzami, którzy uznali, że poradzi sobie na
zewnątrz, a wir pracy, w który zamierzał się rzucić będzie lepiej na niego działał niż
spoglądanie w okno, obserwowanie upływającego czasu, pozwoli mu zapomnieć.
Spojrzałem na Artura. Mówił poważnie. Może i miał rację... Był odważnym, młodym
człowiekiem, po co miał oglądać się za siebie i bezczynnie czekać na powrót pamięci, tym
bardziej, że nie wiadomo czy kiedykolwiek to nastąpi. Artur miał w sobie dużo siły, nie
każdy potrafiłby tak po prostu zostawić wszystko i zacząć od nowa, Elżbieta nie umiała... Ja
nie byłem jeszcze na to gotowy, choć zdawałem sobie sprawę, że utrata pamięci to albo
kres życia albo początek czegoś nowego. Byłem rozdarty pomiędzy tymi dwoma
rozwiązaniami, żyłem jeszcze nadzieją na trzecią możliwość – na odzyskanie pamięci i
powrót do wcześniejszego życia, które może było szczęśliwe. Uścisnęliśmy się życząc sobie
wytrwałości i byśmy nigdy nie utracili nadziei, a los był nam zawsze przychylny.
Jesienią pan Lucjan jakby odzyskał po części utraconą pamięć. Miał świadomość swej
choroby, potrafił logicznie wnioskować, coś się zmieniło. Od razu zauważyłem zmianę,
przecież traktowałem Lucka jak dziadka. Któregoś dnia Lucjan poprosił mnie o rozmowę.
-Ja umieram – powiedział.
Strona: 6/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Słowa te do tej pory dźwięczą mi w uszach.
Lucjan rozpłakał się. Podszedłem do niego i objąłem ramieniem. Przyszywany dziadek otarł
łzy, po czym machnął ręką.
- Boję się, że nie zdążę powiedzieć ci, jak bardzo cię lubię, dlatego robię to teraz. Proszę cię,
nie poddawaj się, nie postępuj pod wpływem emocji a gwarantuję, że będziesz jeszcze
kiedyś szczęśliwy. Ja jestem już stary, przeżyłem wiele szczęśliwych lat. Kiedy zacząłem
tracić pamięć, zdiagnozowano mi tę przeklętą chorobę, zdałem sobie sprawę, że przestanę
pamiętać osoby mi najbliższe, wiedziałem, że to kres mojego życia.
Oczy napełniły mi się łzami, chociaż bardzo starałem się nie okazać słabości.
- To wszystko nie oznacza, że to, co przytrafiło się tobie nie może być początkiem nowego
życia. Jesteś młody, trudno żyć ciągle szukając czegoś, co może zaginęło bezpowrotnie...
Zostaw przeszłość za sobą i ułóż życie na nowo. Ja wiem, że to wcale nie jest proste i wielu
się nie udało...
Pomyślałem o Elżbiecie.
-...ale ty jesteś silny i wierzę, że dasz radę.
Uścisnęliśmy się, otarliśmy łzy.
- Chciałbym cię o coś prosić. Jak już stąd wyjdziesz, proszę zanieś na grób mojej żony lilie.
Ja niestety już nie dam rady tego zrobić, a ona tak je lubiła...
Nie mogłem odmówić. Dziadek wstał, poklepał mnie po ramieniu i poszedł się położyć.
Tej nocy Lucjan Modrzewski zmarł.
Dowiedziałem się rano, osobiście powiadomił mnie o tym kierownik Oddziału gdyż wiedział,
że bardzo się lubiliśmy. Uświadomiłem sobie, że nigdy więcej już nie zobaczę Lucjana,
a nasza ostatnia rozmowa była pożegnaniem. Zacisnąłem zęby próbując zatrzymać
napływające do oczu łzy.
Kilka dni później zostałem wezwany do gabinetu lekarskiego. Lekarz przekazał mi, że
niestety nadal trudno im przewidzieć czy odzyskam pamięć, a jeżeli tak, nie wiadomo kiedy
tak się stanie. Ustalono, że mógłbym opuścić Instytut i zgłaszać się tutaj na kontrolę oraz
terapie, które będą się odbywać co dwa tygodnie. Oczekiwano, abym wyraził chęć na taką
formę leczenia. Pomyślałem chwilę. Czy jestem gotowy na normalne życie, czy będę potrafił
opuścić Instytut Psychiatrii i zacząć od początku? Zdecydowanie kiwnąłem głową. Lekarz
uśmiechnął się.
Trzeba było jeszcze załatwić formalności, a przede wszystkim dokumenty.
- Jak byś chciał mieć na imię?
- Na imię? Nie wiem... Nie myślałem o tym wcześniej...
- Hmmm... To może imię na A a nazwisko na Z, ogarniemy cały alfabet?
Adam Zawiał. Jak Ci się podoba?
Strona: 7/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Podoba. – odpowiedziałem.
Dokumenty były gotowe na koniec miesiąca. Pożegnałem się ze wszystkimi, wziąłem swoje
rzeczy, adresy placówek, w których mogłem zamieszkać i zjeść coś, dopóki nie będę w
stanie sam się utrzymać.
***
Minęło około dwóch godzin. Wciąż siedziałem zamyślony na ławce – przystanku niedaleko
Instytutu. Cztery lata, które spędziłem Instytucie pozostawiło wiele wspomnień.
Przypomniałem sobie Lucjana, i to jak mówił, że we mnie wierzy.
Wziąłem głęboki oddech, byłem wolny. Wyciągnąłem z kieszeni kartkę i udałem się pod
wskazany adres. Wyczerpany padłem na łóżku i szybko zasnąłem. Następnego dnia
obudziłem się po dziesiątej, spojrzałem na zegarek i sam nie mogłem uwierzyć jak to
możliwe. Rozejrzałem się wokół i dotarło do mnie, że nie jestem już w Instytucie Psychiatrii
a w oknie nie ma Marka, którego wszyscy znali pod pseudonimem Kogut. Wziąłem prysznic
i ubrałem garnitur. Rękawy były trochę za krótkie, ale tylko taki miałem. Po śniadaniu
wyszedłem z budynku i udałem się do najbliższej kwiaciarni. Kupiłem lilie.
Marmurowy pomnik ze złotym napisem: Eleonora Modrzewska i Lucjan Modrzewski. Pokój
ich duszom. Poczułem łzę cieknącą po policzku. Dziadku... – pomyślałem...
Następnego dnia postanowiłem wybrać się na miejsce wypadku, mając nadzieję, że może
coś sobie przypomnę. Brałem pod uwagę fakt, że w ciągu tylu lat wszystko mogło się
zmienić, ale z drugiej strony nigdy nic nie wiadomo.
Dotarłem na tamto feralne skrzyżowanie około południa. Przeszedłem dookoła kilka razy,
dokładnie rozglądając się wokół. Nic. Naprzeciwko zobaczyłem park, postanowiłem usiąść
na którejś z ławek i z tamtej pozycji poobserwować okolicę. Jak pomyślałem, tak też
zrobiłem. Kilka minut później obok mnie usiadła kobieta. W pewnej chwili zorientowałem się,
że kobieta wpatruje się w skrzyżowanie i płacze. Wydało się to bardzo dziwne. Zapytałem
czy może w czymś pomóc, czy coś się stało.
Spojrzała na mnie, otarła łzy.
- Dziękuję, że pan pyta – odparła - widzi pan, cztery lata temu na tym skrzyżowaniu zginął
mój mąż...
Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. Byłem w szoku. Tysiące myśli przebiegało mi przez
głowę, a serce biło jak szalone.
- Przepraszam, zawracam panu głowę.
Nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Zdołałem tylko kiwnąć przecząco.
- Mieszkam niedaleko i często spaceruję po parku, wspominam męża. Tak naprawdę, mimo
upływu tak długiego czasu nie pogodziłam się z jego śmiercią, ale... po co ja panu to
wszystko opowiadam i zadręczam moimi problemami. Pójdę już, miło było pana poznać,
panie...?
- Adam – tylko tyle przecisnęło się mi przez ściśnięte gardło.
Strona: 8/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- A ja mam na imię Marzena. Do widzenia.
Uśmiechnęła się i poszła.
Jeszcze długo nie mogłem uwierzyć w to, co mi się przydarzyło. Czy to mogła być moja żona?
Miała jakieś trzydzieści pięć – czterdzieści lat, podobnie jak ja. Była ładna, podobała mi się.
Jeśli jest moją żoną, to dlaczego nie przyjechała do Instytutu i mnie stamtąd nie zabrała do
domu? Myślała, że nie żyję? Dlaczego? Dlaczego nikt jej nie powiedział, że to nieprawda?
Dlaczego mnie nie poznała? Tak bardzo się zmieniłem przez te cztery lata?
A może po prostu umysł ludzki jest tak przewrotny, że jeśli już uwierzyła w moją śmierć, to
później, mimo, że staje przede mną twarzą w twarz, podświadomie odrzuca prawdę?
Marzena, Marzena, Marzena... Nic mi nie mówiło to imię. To było przerażające, a może
mamy dzieci? Co się z nimi działo przez te lata? A może to kolejny eksperyment, kolejna
próba ludzkiego umysłu?
Zrobiło się późno. Postanowiłem wracać i przyjeżdżać do parku codziennie. Musiałem
porozmawiać z tą kobietą. Ale czy wyznanie, że jestem jej zmarłym mężem to na pewno
dobry pomysł? Biłem się z myślami całą noc. Nie wiedziałem co zrobić. A może pojechać do
Instytutu i poprosić o pomoc, albo zgłosić się na policję i pozwolić, by to mundurowi
załatwili za mnie tę sprawę? Marzena, Marzena, Marzena...
Minęło kilka dni, spędzałem cały swój wolny czas w parku i wypatrywałem Marzeny. Długo
myślałem co jej powiem jak ją spotkam. Pamiętałem słowa Lucjana, żeby nie podejmować
decyzji i nie działać pod wpływem emocji. Postanowiłem delikatnie, aby się nie zorientowała
zapytać ją o kilka rzeczy, wybadać co myśli. Przecież mogła ułożyć sobie życie na nowo...
Dokładnie tydzień po pierwszym spotkaniu spotkałem Marzenę ponownie. Zaczęliśmy
rozmawiać. Zapytana o męża czule się uśmiechnęła. Zaczęła opowiadać jakim
czułym
i wspaniałym był człowiekiem. Pracował w pobliskim banku, jechał w
odwiedziny do chorego kolegi, ale niestety nigdy już nie wrócił... Z naprzeciwka na
czerwonym świetle
z prędkością ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę
nadjechał samochód... Wezwane na miejsce zdarzenia pogotowie ratunkowe niestety nie
zdołało już nic zrobić...
- Mężczyźnie, który spowodował wypadek nic się nie stało... Nic. Ale to nie wszystko! Wie
pan, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ten morderca nie trafił do więzienia, nie
postawiono mu żadnych zarzutów! Morderca! Zabił mojego męża, zniszczył życie mi i moim
dzieciom!
Uspokoiła się na chwilę, po czym zaśmiała ironicznie.
- Po badaniach okazało się, że nic nie pamięta, nie miał żadnych dokumentów. Zamiast
wylądować za kratami i spędzić tam resztę życia trafił do zakładu psychiatrycznego.
Ale chyba niepotrzebnie pana zadręczam, przepraszam...
Poczułem uderzenie gorąca a kilka sekund później oblewający mnie zimny pot. W jednej
chwili runęły wszystkie marzenia i plany, które od chwili pierwszego spotkania Marzeny
wypełniały każdą moją myśl, każdą chwilę. Morderca – dźwięczało mi w uszach. To ja nim
jestem, to ja zabiłem tego mężczyznę, zabierając go jego żonie i dzieciom. To ja jestem tym
mordercą!
W jednej chwili zerwałem się z ławki i zacząłem biec. Biegłem przed siebie, nie wiedziałem
Strona: 9/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
gdzie, chciałem uciec od tego, uciec od prawdy...
Zabrakło mi sił, zatrzymałem się. Nie wiedziałem co mam teraz robić. Może powinienem
jechać do Instytutu, a może zgłosić się na policję? Zapomnieć o wszystkim i udawać, że nic
się nie stało czy szukać kolejnych odpowiedzi, dowiedzieć się kim jestem? Miliony myśli i
znikąd pomocy... Dlaczego los jest taki okrutny? Dlaczego zginął tamten człowiek, a nie ja?
Co się stało tamtego dnia, dlaczego jechałem tak szybko, uciekałem czy spieszyłem się
gdzieś? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Los tak ze mnie zakpił…
Nie! Nie wolno się poddać! Skoro dane mi było przeżyć ten straszny wypadek to znaczy, że
mam jeszcze coś do zrobienia, muszę doprowadzić to wszystko do końca, a później...
a później zobaczy się co dalej.
Było już ciemno, udałem się do mieszkania. Nie zmrużyłem oka przez całą noc,
zastanawiając się nad swoim życiem, tym co już przeżyłem i tym, co mnie jeszcze czeka. A
może jutro, gdy będę przechodził przez przejście dla pieszych jakiś kierowca pod wpływem
alkoholu spowoduje wypadek i skończy się moja męka...? Potrząsnąłem energicznie głową,
aby odrzucić te myśli. Świtało. Powoli wstałem, wziąłem zimny prysznic, żeby trochę się
orzeźwić. Układałem sobie w głowie plan dzisiejszego dnia. Ubrałem się, zjadłem śniadanie
i złapałem za klamkę. Otworzyłem drzwi, ale odwróciłem się jeszcze i rozejrzałem wokół,
może już tu nie wrócę.
Godzinę później stanąłem przed budynkiem Komisariatu Policji. Pewnym krokiem wszedłem
do środka, w holu skierowałem się od razu do okienka i poprosiłem o rozmowę z
policjantem dyżurnym. Rozmawialiśmy prawie trzy godziny, Na przemian krzyczałem i
szeptałem, co jakiś czas przerywając wyznanie, aby otrzeć łzy, które wciąż napływały mi do
oczu. Zadzwoniono do archiwum skąd miały zostać dostarczone dokumenty i cenne dla
sprawy dowody znalezione na miejscu wypadku.
Kiedy wszedł kurier, wstałem. Wzrok utkwiłem w niesionym przez niego tekturowym
pudełku. Może tam kryje się rozwiązanie zagadki sprzed ponad czterech lat? Może coś
zobaczę, czegoś się dowiem, co pomoże mi odkryć prawdę.
W pudełku były sprawozdania policjantów i zeznania świadków zebrane na miejscu
wypadku oraz dowody rzeczowe. Wśród nich zegarek, pęk kluczy oraz portfel. Żadnych
dokumentów. Wziąłem do ręki portfel, otworzyłem go. W przegródce znajdowało się kilka
monet i banknot dwudziestozłotowy. Nagle, nie wiedząc, czemu, moje palce skierowały się
do jednej z przegródek, ukrytej głęboko, tak, że ciężko byłoby ją znaleźć nie wiedząc
wcześniej, że tam jest. Wyciągnąłem z niej zwitek papieru. Policjant spojrzał na mnie ze
zdumieniem, zapytał skąd wiedziałem, że w portfelu jest ta kartka. Nie potrafiłem tego
wytłumaczyć. Na kartce był numer 1755. Co on oznaczał?
- Panie Zawiał, czy wie pan co to za numer?
Nagle mnie oświeciło.
- Tak. To numer skrytki bagażowej na pobliskim dworcu. O rany... co z moim bratem? Gdzie
on teraz jest? Poderwałem się z krzesła i zacząłem gorączkowo biegać wokół biurka.
- Spokojnie, jaki brat, czy coś sobie pan przypomniał? – pytał policjant.
- Mój brat bliźniak.
Strona: 10/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Nagle wszystko sobie przypomniałem, zacząłem opowiadać.
- Przed wypadkiem znalazłem się po prostu w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej
porze... Byłem świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn, mówili coś o przemycie narkotyków.
Doszło między nimi do kłótni, jeden drugiego chyba postrzelił, wtedy zorientował się, że
słyszę ich rozmowę i przestraszył, z ręki wypadła mu broń, jakieś dokumenty, uciekł. Ja... ja
miałem już wezwać karetkę, ale usłyszałem syreny policyjne. Zabrałem wszystko i zacząłem
biec. Dotarłem do dworca, schowałem broń i papiery w skrytce, zapisałem numer i
schowałem do portfela. Okazało się, że ten złoczyńca zapamiętał moją twarz i później, nie
wiem w jaki sposób, znalazł mojego brata bliźniaka. Jesteśmy do siebie bardzo podobni i...
on myślał, że to ja, groził mu. Brat wszystko mi opowiedział, bardzo się zdenerwowałem,
byliśmy uczciwymi ludźmi, po śmierci rodziców wzajemnie wspieraliśmy się w trudnych
sytuacjach, jeden za drugiego oddałby życie... Powiedziałem bratu, że to poważna i
niebezpieczna sprawa i musi wyjechać za granicę do naszego kuzyna. Kazał mi obiecać, że
się jeszcze kiedyś zobaczymy. Obiecałem. Powiedziałem, że spotkamy się, choćby miało się
to stać za 10 lat...
Wsiadłem w samochód. Chciałem pojechać na dworzec, zabrać zawartość skrytki i pojechać
na komisariat, aby złożyć zeznania. Wiedziałem, że to może być trudne, że mogę być
obserwowany, ale wierzyłem, że sprawiedliwość zwycięży. Byłem... bardzo zdenerwowany,
jechałem szybko a później...
W dworcowej skrytce bagażowej numer 1755, zamkniętej od przeszło czterech lat,
znaleziono broń oraz dokumenty obciążające osoby pełniące ważne funkcje w państwie.
Przyznano mi odznaczenie za moje zasługi.
***
Wiedziałem, że spotkanie, które planowałem nie będzie łatwe. Wiedziałem również,
że nie mogę już dłużej z nim zwlekać. Poszedłem do kwiaciarni, kupiłem duży bukiet
pięknych kwiatów. Ruszyłem w stronę parku, niedaleko skrzyżowania. Usiadłem na ławce i
czekałem, miałem dziwne przeczucie, że spotkam Marzenę. Zamyśliłem się. Nie byłem
pewien jej reakcji, trochę się jej bałem. Nagle zobaczyłem ją w oddali, wstałem, krzyknąłem
jej imię i pomachałem. Podeszła.
- Dzień dobry. Myślałam, że już się nie zobaczymy, ostatnio tak szybko pan uciekł...
Wskazałem jej miejsce na ławce, po czym sam usiadłem. Do oczu napłynęły mi łzy. Z
zaciśniętego gardła wydobyło się ciche przepraszam... Później powoli, zdanie po zdaniu,
zacząłem opowiadać swoją historię... Opowiadałem o swoim bracie, o zdarzeniu, którego
byłem świadkiem, o tym jak wsiadłem do samochodu... o tym jak potoczyło się moje życie
po wypadku i jak mi ciężko żyć ze świadomością, że kogoś skrzywdziłem, jak bardzo tego
żałuje.
- Twój mąż był młodym szczęśliwym mężczyzną, miał ciebie, miał dzieci. W tym wieku ma
się tyle planów, tyle niespełnionych marzeń... Zabrałem mu wszystko. Zabrałem wam
wszystko. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zła może wyrządzić... Przepraszam. Ja
nie chciałem...
Marzena płakała. Kiedy skończyłem chwyciła mnie mocno za rękę i powiedziała cicho, że mi
Strona: 11/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
przebacza... Trzymaliśmy się za ręce jeszcze przez jakiś czas. Pełni smutku, ale z drugiej
strony szczęśliwi, że wszystko się wyjaśniło, a czas w jakimś stopniu zabliźnił rany.
Spałem spokojnie. Rano wyszedłem z mieszkania i skierowałem w stronę
cmentarza. W ręku trzymałem bukiet lilii. Chciałem przed wyjazdem pożegnać się z
przyjacielem. Dotarłem na miejsce i usiadłem na małej ławeczce naprzeciwko marmurowej
tablicy ze złotymi literami. Długo się w nie wpatrywałem. Jakaś przechodząca kobieta
spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Posiedziałem jeszcze chwilę, chciałem pójść jeszcze w
jedno miejsce. Wstałem i szedłem powoli alejkami, wreszcie przystanąłem. Znalazłem napis,
którego szukałem, wyczytałem powoli wyraz po wyrazie: Zmarł śmiercią tragiczną.
Zapaliłem znicz, zamyśliłem się na chwilkę. Wyszeptałem ciche przepraszam. Zaczęło
padać, krople jedna po drugiej spadały na mnie, jakby deszcz ostatecznie chciał zmyć moją
winę. Chyba do końca nieświadomie kiwnąłem głową w podziękowaniu za przebaczenie,
odwróciłem się
i odszedłem.
***
Lotnisko znajdowało się jakieś trzy godziny drogi od mojego mieszkania. Na miejscu
okazało się, że wszystkie loty będą opóźnione z powodu przylotu do naszego kraju delegacji
osób związanych z polityką.
Trzymałem w ręku bilet i uśmiechałem się. Opuszczenie Polski oraz opóźnienie lotów
sprzyjało wspomnieniom, a w moim przypadku było co wspominać. Czteroletni pobyt w
Instytucie Psychiatrii w malowniczym Marianowie uświadomił mi jak bardzo trudne może
być ludzkie życie, ile różnych historii może napisać dla nas los. Ludzie, których poznałem,
sytuacje, których byłem świadkiem, wszystko to pokazało, że to samo zdarzenie, gdy
dotyczy różnych ludzi może mieć zupełnie inny przebieg i zakończenie.
Wyprostowałem się na krześle. Udało się, pamięć powróciła, jednak prawda nie okazała się
być tak różowa jak się tego spodziewałem, przecież skrzywdziłem niewinnego człowieka i
jego rodzinę a brat musiał uciekać za granicę. Kto by pomyślał, że wszystkie te wydarzenia,
na czele z moim pobytem w Instytucie Psychiatrii przez tyle lat, były spowodowane tym, że
przypadkiem znalazłem się w nieodpowiednim miejscu, wśród złych ludzi i przekrętów,
którymi się zajmują. Ścisnąłem mocniej bilet, jakbym bał się, że ktoś mi go zabierze.
Rozmyślania przerwał komunikat z głośników – proszono pasażerów lotu o podejście do
odprawy. Kupiłem jeszcze gazetę w pobliskim kiosku, po czym ustawiłem się w kolejce. Ten
lot należał do najważniejszych w moim życiu, kończył stare życie i dawał początek nowemu.
Wchodząc na pokład poczułem się wolny. Moja karta życia stała się w jednej chwili pusta,
gotowa by ją zapisać w nowym miejscu. Doceniam tę szansę, doskonale wiem, że mogło
być inaczej, że mogłem na zawsze zostać w Instytucie lub posunąć się do czegoś, co wcale
nie byłoby dobrym rozwiązaniem, wiem też, że ciężko byłoby przestać mieć nadzieję i żyć
dalej nie oglądając się za siebie w poszukiwaniu prawdy. Cieszyłem się, że rozwiązałem
zagadkę swego pochodzenia i świadomie zaczynam nowy rozdział w życiu. Moje myśli były
już daleko stąd, wyobrażałem sobie spotkanie z bratem, od którego dzieliło mnie tylko kilka
godzin…
Strona: 12/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl