Pobierz w pdf - Extrastory
Transkrypt
Pobierz w pdf - Extrastory
Co pan powie na mały eksperyment? Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: Brian Co pan powie na mały eksperyment? Gmach Instytutu Psychiatrii w Marianowie na pierwszy rzut oka wydawał się być ogromnym, starym, zapomnianym i nawiedzonym zamczyskiem. W istocie, po części tak rzeczywiście było. Liczył on sobie pięć pięter, a malutkie okienka, pomimo że było ich dość dużo, nie wpuszczały do środka zbyt wiele światła. Nie wiadomo dokładnie ile było w środku sal dla pacjentów, które zajmowały cztery najwyższe piętra, szacunkowo określić można liczbę tę na około stu na każdym z nich. Na piętrze pierwszym sale były małe, jednoosobowe, na drugim dwuosobowe, na trzecim trzyosobowe, a na czwartym piętrze pacjenci byli umieszczani po czterech na jednej sali. Dodatkowo, na każdym z pięter znajdowały się gabinety lekarskie, zabiegowe, dyżurki pielęgniarek, salowych oraz ochroniarzy, gotowych do działania o każdej porze dnia i nocy. Wyposażenie Instytutu, wbrew pozorom, nie pozostawiało wiele do życzenia. Dyrekcja, oprócz pieniędzy, które miała na prowadzenie placówki od państwa oraz z datków rodzin osób, które przebywały na leczeniu, w bliżej nieznany sposób, wciąż znajdowała kolejnych sponsorów, którzy finansowali badania naukowe przeprowadzane w Instytucie. Głównie właśnie dzięki tym bogatym sponsorom parter budynku zajmowały najnowocześniejsze laboratoria oraz sprzęt medyczny, a w Instytucie pracowali najlepsi specjaliści z dziedzin takich jak psychiatria, neurologia, neurochirurgia, farmakologia, psychologia i wielu innych. Jeżeli chodzi o stwierdzenie, krążące wśród mieszkańców niedalekich wsi, miast i miasteczek, że gmach jest niczym nawiedzone zamczysko, to trzeba przyznać, że nie wzięło się ono z niczego. To turyści, przybywający do Marianowa, urzeczeni malowniczym krajobrazem, czasem późną porą zapuszczali się w okolice Instytutu, gdzie po zmroku hałas pracujących maszyn, podjeżdżających samochodów czy świergot ptaków nie wyciszał już wszystkiego, tak dobrze jak za dnia. Dokładniej mówiąc: nie wyciszał przeraźliwych krzyków pacjentów - krzyków, które mogłyby przerazić najodważniejszego z mężczyzn. Niejeden z wczasowiczów zobaczył - jakby rozdzierający krzyk nie wystarczył - w okienku gmachu pacjenta w szpitalnej, białej piżamie lub kogoś z personelu w białym fartuchu i uznał za zjawę, a sam budynek za nawiedzony. Można więc powiedzieć, że był to klasyczny mechanizm powstawania historii o duchach. Strona: 1/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Symetrycznie do gmachu, po jego prawej i lewej stronie, usytuowane były dwa nowsze parterowe budynki. W jednym mieściły się pokoje dla personelu, drugi natomiast był budynkiem gościnnym, niezbędnym ze względu na usytuowanie Instytutu z dala od cywilizacji. Znajdowały się w nim pokoje gościnne dla osób odwiedzających swych bliskich, dla lekarzy, którzy przyjeżdżali z różnych stron świata na konsultacje i obserwacje pacjentów, dla studentów medycyny i specjalizujących się w dziedzinie psychiatrii, aby mogli poznać historie chorób pacjentów i nauczyć się jak z nimi postępować i jakie są najnowocześniejsze schematy leczenia oraz dla prawników zajmujących się ubezwłasnowolnieniami. Tak, prawda jest smutna, lecz w jakim celu zatajać ją przed innymi – żeby świat wydawał się być lepszy i mniej okrutny niż jest w rzeczywistości? Wszystko to otaczał gruby mur z kilkoma wysokimi wieżami strażniczymi, z których rozpościerał się przepiękny krajobraz. Podobnie jak od wewnątrz, również z zewnętrznej strony mur i wieże otoczone były mnóstwem drzew, które zmieniały kolory zależnie od pory roku, można powiedzieć, że były niczym zegar, wskazujący, może niezbyt dokładnie, czas. Niezbyt dokładnie dla przypadkowego obserwatora, ale nie dla kogoś, kto obserwuje je od wielu lat... Gdzieś w oddali widać było wartki strumyk, jakby kontrast do czasu, który w Instytucie Psychiatrii płynął bardzo, bardzo wolno... Na horyzoncie rysowała się nieśmiało stara, drewniana ławka. Był to przystanek, na którym spotykał się opuszczający Instytut z rodziną, która zabierała go do siebie. Strażnicy lubili obserwować te pełne wzruszeń chwile. Bywało, że rodzina czekała już od świtu, nie mogąc doczekać się spotkania z osoba wypisaną, ale bywało też tak, że niektórzy siedzieli na tej ławce kilka godzin, a nawet dni, niestety nie przyjeżdżał nikt... Czasami szli przed siebie, ginęli na horyzoncie i nikt już o nich nigdy nie słyszał, a czasem wracali pod mur i tak bardzo jak kiedyś chcieli stamtąd wyjść i uciec, tak teraz pragnęli wrócić. Niestety tutaj nie liczyło się to, czego oni chcą. Najbardziej wytrwali kręcili się wokół kilka dni, po czym powiadomione przez dyrekcję służby porządkowe zabierały ich do miasta. Dochodziły słuchy, ze część z tych osób z trudem odnajdywała się w nowych warunkach. Chodziło zwłaszcza o osoby, które spędziły w Instytucie dużą część swojego życia, a duża część oznaczała czasem nawet dwadzieścia, trzydzieści lat… *** Kiedy zatrzasnęła się za mną brama Instytutu poczułem się bardzo nieswojo. Spojrzałem jeszcze raz na budynek, po czym obróciłem się i skierowałem w stronę ławki, chociaż wiedziałem, że nikt nie będzie tam na mnie czekał. Właściwie sam nie wiem, dlaczego postanowiłem iść właśnie tam, chyba dlatego, że wszyscy tak robili. Po dwudziestominutowym marszu byłem na miejscu, usiadłem i zamyśliłem się. Z daleka wyglądało pewnie, jakbym na kogoś czekał, jednak strażnicy doskonale znali moją krótką historię. Krótką, ponieważ jestem grubo po 30-tce, a moja historia ma tylko kilka lat. Były to lata, które spędziłem w Instytucie. *** Dokładnie 4 lata temu, do Instytutu Psychiatrii zadzwonił telefon. Dzwoniono z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów szpitala, do którego policja przywiozła dwa tygodnie wcześniej mężczyznę w średnim wieku po wypadku komunikacyjnym, którego był sprawcą. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, nic nie pamiętał, był w szoku. Na szczęście nie poniósł Strona: 2/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl poważnych obrażeń, jedyne, co trapiło tamtejszych lekarzy to mała rana na głowie, która stała się przyczyną telefonu do Instytutu. Pacjent czuł się dobrze, lecz pomimo upływu czasu nie zdołał odzyskać pamięci. Nie wiedział jak się nazywa, skąd pochodzi, gdzie jechał. Nie potrafił wymienić żadnego nazwiska, imienia bliskiej osoby, na policji w całym kraju nie zgłoszono zaginięcia osoby, której rysopis odpowiadałby tajemniczemu mężczyźnie. Tym mężczyzną byłem ja. Późnym południem tego dnia byłem na miejscu. Po kilku minutach przyszedł lekarz dyżurny i kierownik Oddziału. Zostałem wstępnie zbadany, następnie wypytany niemal o wszystko, niestety oprócz pytań, które miały za zadanie sprawdzić moje zorientowanie co do miejsca i czasu, nie znałem odpowiedzi na żadne. Po blisko trzech godzinach wezwana do gabinetu pielęgniarka poprosiła, abym poszedł za nią. Przemierzając dość długi korytarz zastanawiałem się co teraz ze mną będzie i gdzie mnie prowadzą. Minęliśmy klatkę schodową i skręciliśmy w lewo. Zaniepokoiłem się, było już ciemno, a dalej nie było już nic, ślepy zaułek. Już miałem zapytać co się dzieje, gdy nagle zobaczyłem otwierające się drzwi windy. Weszliśmy do środka. Jechaliśmy na czwarte piętro. Przeszliśmy kawałek, po czym zatrzymaliśmy się przed drzwiami do sali 407. Pielęgniarka zapytała czy lubię wstawać o świcie, uśmiechnęła się i nie czekając na odpowiedź uchyliła drzwi. Od tej pory pokój 407 w Instytucie Psychiatrii w Marianowie stał się dla mnie domem. Tej nocy szybko usnąłem, byłem strasznie zmęczony podróżą, badaniem i odpowiadaniem lekarzom ciągle na te same pytania. Kiedy otworzyłem oczy następnego ranka, dopiero świtało. Spałbym może dłużej, jednak zasnąć ponownie nie dawały mi jakieś dźwięki, początkowo nie mogłem sprecyzować, co to mogło być, jednak po chwili uświadomiłem sobie, że przypomina to pianie koguta. Kogut? Skąd kogut w Instytucie Psychiatrii? Zastanawiałem się dłuższą chwilę, a o tak wczesnej porze wymagało to wytężonego wysiłku. Postanowiłem otworzyć oczy, wstać i sprawdzić. Podniosłem się lekko i oparłem łokciami o łóżko. Jeden z moich współlokatorów też już nie spał, drugi naciągnął na głowę kołdrę i mruczał coś pod nosem. Łóżko naprzeciwko było puste, jego właściciel stał przy otwartym oknie i... - Kogut – powiedział nagle mężczyzna, który podobnie jak ja nie mógł dłużej spać, wskazując palcem na tego przy oknie – nazywa się Marek Grabik, ale codziennie o świcie udaje koguta i dlatego tak wszyscy tu na niego wołamy. A najlepsze jest to, że zaraz odejdzie od okna, położy się spać, obudzi pewnie grubo po dziesiątej i niczego nie będzie pamiętał. Wyobrażasz sobie, on nie wie, dlaczego wołamy na niego Kogut! Nie wiedziałem do końca co mam powiedzieć, dlatego pokiwałem tylko ze zrozumieniem głową. Już wiedziałem, dlaczego pielęgniarka pytała czy lubię wcześnie wstawać... - Jestem Romek. A ty musisz być ciekawym przypadkiem skoro tutaj jesteś... – ciągnął rozmowę współlokator. - Może i jestem – odparłem – niestety nie mogę o sobie nic opowiedzieć, właściwie to nawet nie wiem ile mam lat i jak się nazywam... - Bardzo ciekawe... Każdy z nas trafił tutaj z zupełnie innego powodu. Widzisz tego tam? – kiwnął w stronę starszego mężczyzny przykrytego po czubek głowy kołdrą - Przyjęty wczoraj, słyszałem relację lekarza dyżurnego zdającego wczoraj wieczorem raport, pozwól, że zacytuję: Strona: 3/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Jan Grzelak, lat 65. Pacjent podaje, że nie pamięta, co się z nim działo pomiędzy godziną 8 rano a 16. Utrzymuje, że rano obudził się w pełni świadomy, zdrowy, dobrze się czuł. Twierdzi, że według otoczenia (żona i syn) w godzinach, podczas których trwał incydent wykonywał on swoje zwykłe codzienne czynności. Wstał, ubrał się, umył, zjadł śniadanie, wyprowadził psa na spacer. Około godziny 11 zadzwonił do żony, którą wyraźnie zaniepokoił stan zdrowia pacjenta, ponieważ wezwała pogotowie. Z doniesień żony wie również, że podczas ataku miał zaburzoną pamięć wsteczną – nie wiedział, co robił dnia poprzedniego. Około godziny 16 „obudził się’’ na Oddziale, czuł się dobrze, wieczorem zgłaszał osłabienie i zmęczenie. Pacjent dotychczas zdrowy, nie przypomina sobie, żeby taki incydent kiedyś się już zdarzył. W okresie poprzedzającym zachorowanie neguje zawroty i bóle głowy oraz wymioty i nudności. Zapytany o krótkotrwałe zaburzenia widzenia, zaburzenia czucia, równowagi również zaprzecza. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Miałem zapytać już czy Romek przypadkiem sobie tego gdzieś wcześniej nie zapisał i nie uczył się na pamięć przez całą noc, przecież recytował to jednym tchem. Romek chyba zorientował się o czym myślę. - Nazywam się Romek Maliniak, jestem w Instytucie z powodu mej pamięci... Widzisz jestem mnemonistą, to znaczy mam nadzwyczajną pamięć, skierowali mnie, bo umiem np. wymienić dwadzieścia tysięcy cyfr liczby p i bardzo szybko zapamiętuję to, co przeczytam albo usłyszę. Instytut stara się dotrzeć do tego, gdzie kryję się mój fenomen, żeby w ten sposób pomóc osobom, które pamięć straciły. A umieszczenie nas w jednej sali to pewnie też jakiś eksperyment… Marek – Kogut odszedł od okna, po czym wrócił do łóżka, naciągnął kołdrę i chyba zasnął. O jedenastej do sali weszło kilku lekarzy i dwie pielęgniarki. Podeszli do każdego z pacjentów, zapytali jak się czuje, zaświecili latarką w oczy i poszli. Za chwilę jeden z nich wrócił, podszedł do mnie i zakomunikował, że codziennie od piętnastej do siedemnastej będę uczestniczył w terapii grupowej, która odbywa się w świetlicy na końcu korytarza. Oprócz tego, co jakiś czas będą wykonywane różne badania dodatkowe, ale o ich terminie i miejscu miałem być informowany przez pielęgniarkę oddziałową. Tego dnia, po powrocie z zajęć grupowych podszedł do mnie Marek. Zaproponował grę w szachy. Zadziwiający jest ludzki umysł – pomyślałem – nieświadomy Kogut mistrzem szachownicy... Godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata, które spędziłem w Instytucie były w większości do siebie podobne. Ciągle mieszkałem w sali 407, ale przez ten czas zdążyłem już zwiedzić prawie cały budynek, byłem na każdym z pięter, znałem cały personel. Bywały dni, kiedy niektórzy pacjenci opuszczali Instytut. Byli często wśród nich moi dobrzy znajomi. Nie było mi wtedy łatwo, ale w miarę upływającego czasu przyzwyczaiłem się do tego. Jestem dorosłym człowiekiem, wiedziałem, że w życiu czasem tak jest, że każdy ma prawo do własnego życia, a przebywanie w Marianowie nie może trwać w nieskończoność. Z drugiej strony, przecież nie jestem sam, na miejsce osób, które opuściły mury ciągle przybywali inni, i wciąż poznawałem nowe osoby. Przez te wszystkie lata przeszedłem wszystkie możliwe, najnowocześniejsze badania, leczony byłem za pomocą drogich, nowych leków stosowanych według procedur opracowanych przez najwybitniejszych specjalistów farmakologii. Poddawany byłem również wielu różnym, skomplikowanym zabiegom, uczestniczyłem w długoletnich sesjach terapeutycznych, niestety nie pomogło to w przywróceniu pamięci, czy choć nawet jednego Strona: 4/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl wspomnienia. Policja nie ustaliła wiele więcej, chociaż nie można z drugiej strony powiedzieć, że nie robili nic. Pewnego dnia przywieźli radiowozem starszego mężczyznę, którego znaleziono siedzącego przez wiele godzin na ławce w parku. Mówił, że szuka swojego wnuczka, który prawdopodobnie zaginął. Wylegitomowano go, okazało się, że nazywa się Lucjan Modrzewski, ma 86 lat i mieszka jakieś sto kilometrów od Instytutu, w okolicy miejsca wypadku, w którym byłem poszkodowany. Wszystko się zgadzało, nawet mój przybliżony wiek pasował do możliwego wieku wnuczka pana Lucjana. - Co Pan powie na mały eksperyment? Ma pan ochotę na spotkanie, być może że z pana dziadkiem? - słowa kierownika Instytutu do tej pory dźwięczą mi gdzieś w głowie. Dlaczego? Głównie dlatego, że wiązałem z nimi dużą nadzieję na odkrycie, kim jestem i odnalezienie rodziny. Tego samego dnia doszło do konfrontacji. Nie poznałem w osobie starszego mężczyzny nikogo bliskiego, chociaż nie stanowiło to jednoznacznego dowodu na to, że nie jestem z nim spokrewniony. Dziadek? To pytanie ciągle kołatało się w mojej głowie. Z kolei pan Lucjan widząc mnie uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i powiedział, że skądś mnie zna, ale niestety nie może sobie przypomnieć skąd. Pan Lucjan został wysłany na rezonans, który w połączeniu z zeznaniami jego osobistej pielęgniarki potwierdził przypuszczenia lekarzy. Pielęgniarka zjawiła się w Marianowie dnia następnego, przerażona, również przywieziona radiowozem. Wyjaśniła, że pan Lucjan nie ma żadnej rodziny w kraju, obaj jego synowie wiele lat temu wyjechali w poszukiwaniu pracy i na stałe osiedlili się w Stanach Zjednoczonych. Chcieli zabrać ze sobą ojca, lecz ten nie wyraził na to zgody, nie chciał opuszczać kraju, w którym się urodził i spędził tyle lat. W tych okolicznościach została zatrudniona pielęgniarka, która mieszkała u pana Lucjana, opiekowała się nim. Synowie regularnie dzwonili, dowiadywali się o zdrowie taty, niestety w ostatnim czasie choroba szybko postępowała i stan pacjenta pogorszył się. Trzeba było poświęcać mu coraz więcej czasu, pilnować na każdym kroku, gdyż potrafił wyjść z domu i później nie pamiętał jak wrócić, nie poznawał osób, z którymi znał się od lat. Choroba Alzheimera – mimo, że była to diagnoza choroby pana Lucjana – była dla mnie jak wyrok. Wyrok w sprawie o moje pochodzenie, ponieważ dogasała ostatnia iskierka nadziei na wyjaśnienie mojej tajemnicy. Takich eksperymentów podczas mojego pobytu w Marianowie było kilka, niestety w żadnej z osób nie rozpoznałem nikogo bliskiego i żadna z nich nie rozpoznała mnie. Kierownik Instytutu postanowił przyjąć pana Lucjana. Jemu nie można już było pomóc i przywrócić pamięci z powodu dużego zaawansowania procesu, ale obserwacje, badania, analizy jego przypadku i podobnych mogły zaowocować i w przyszłości powstrzymać lub złagodzić objawy chorobowe u innych osób. Od dnia przyjęcia Lucek stał się moim przyjacielem, pomimo braku więzów krwi traktowałem go jak dziadka, a Lucjan... a Lucjan ciągle powtarzał, że skądś mnie zna, ale nie może sobie przypomnieć skąd. Byłem pacjentem spokojnym i opanowanym, jednak bywają w życiu sytuacje, które potrafią wstrząsnąć człowiekiem najbardziej obojętnym... Pewnego razu nad ranem obudziły mnie krzyki. Tym razem niestety nie był to współlokator Kogut. Niestety, gdyż wszyscy woleliby zostać obudzeni właśnie przez niego, niż z powodu tego wydarzenia. Wyszedłem na korytarz, było jeszcze ciemno. Wielu pacjentów, podobnie jak ja wyległo przed swoje sale. Za chwilę przyszła dyżurna pielęgniarka i poprosiła wszystkich o powrót do łóżek. Próbowała uspokoić wszystkich i nie doprowadzić do wybuchu paniki. Położyłem się, ale nie usnąłem już tej nocy, wiedziałem, że coś musiało się stać. Przed południem, około godziny jedenastej wszystko stało się jasne. Elżbieta, jedna z pacjentek Instytutu, odeszła. Odeszła na zawsze - popełniła samobójstwo. Jak to zrobiła? Nie Strona: 5/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl zdołałem dowiedzieć się wiele. Ktoś musiał pomóc jej w przemyceniu noża... Nóż wbiła sobie prosto w serce, które i tak, może nie dosłownie, lecz w przenośni, dawno krwawiło. Elżbieta Nowacka miała 40 lat. Dwa lata wcześniej uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu, wiele tygodni spędziła nieprzytomna w szpitalu, przeszła wiele poważnych operacji. Wyszła z tego wszystkiego, niestety straciła pamięć. Lekarze nie wiedzieli czy ją kiedykolwiek odzyska, a jeśli tak, to nie można było określić kiedy się to stanie. Mogło to być za godzinę, ale równie dobrze za 10 lat lub w ogóle. Elżbieta nie poznawała męża, dzieci, najbliższych przyjaciółek, znajomych z pracy. Czuła się źle w ich towarzystwie, to byli dla niej zupełnie obcy ludzie, nie potrafiła im zaufać. Odwiedzali ją bardzo często, ale ilekroć przyszli, ona wyrzucała ich, nie chciała widzieć i rozmawiać, była w depresji. Widocznie nie mogła się pogodzić z nową sytuacją, z tym, co przyniósł jej los. Ten wypadek to był dla niej początek... końca jej życia... Śmierć Elżbiety nie była wydarzeniem pozytywnym, napełniającym nadzieją tych, którzy pamięć również stracili i świadomi tego, czy też nie, wciąż czekają, dlatego starano się tego tematu unikać w rozmowach, rozważaniach. Lekarze chyba bali się mojej reakcji na zaistniałą sytuację. A może nie? Może traktowali to jako kolejny eksperyment? Długo myślałem o Elżbiecie, jej tragedii i o sobie, miałem przecież podobny problem. Nie chciałem się poddawać, pomimo upływu już kilku lat postanowiłem dać sobie jeszcze trochę czasu, gdzieś tam w środku wierzyłem, że kiedyś dowiem się kim jestem, wrócą wspomnienia i odnajdę dawnych znajomych. Tego samego dnia podszedł do mnie Artur Tracz, pacjent z sali obok, którego poznałem kilka dni po swoim przyjeździe. Artur trafił do Marianowa kilka miesięcy przede mną. Szybko złapaliśmy ze sobą dobry kontakt, byliśmy w podobnym wieku i w podobnej sytuacji. Artur, tak jak ja, miał wypadek samochodowy i utracił pamięć. On również nie pamiętał kim jest, nikt go nie szukał. Poczułem się lepiej, o ile można się tak poczuć z powodu czyjegoś nieszczęścia. Do tej pory myślałem, że nikomu innemu nigdy nie przytrafiło się to, co mnie. Znajomość z Arturem uświadomiła mi, że było inaczej, pozwoliło poczuć się jakoś tak raźniej. Artur był wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami, Elą. Wyznał mi, że nie może już dłużej. Chciałby zacząć nowe życie, ale z drugiej strony trudno jest to zrobić, zostawić wszystko co było za sobą, nie szukać odpowiedzi na pytania, które męczą w każdej wolnej chwili, każdej nocy. Postanowił odejść, rozmawiał już z lekarzami, którzy uznali, że poradzi sobie na zewnątrz, a wir pracy, w który zamierzał się rzucić będzie lepiej na niego działał niż spoglądanie w okno, obserwowanie upływającego czasu, pozwoli mu zapomnieć. Spojrzałem na Artura. Mówił poważnie. Może i miał rację... Był odważnym, młodym człowiekiem, po co miał oglądać się za siebie i bezczynnie czekać na powrót pamięci, tym bardziej, że nie wiadomo czy kiedykolwiek to nastąpi. Artur miał w sobie dużo siły, nie każdy potrafiłby tak po prostu zostawić wszystko i zacząć od nowa, Elżbieta nie umiała... Ja nie byłem jeszcze na to gotowy, choć zdawałem sobie sprawę, że utrata pamięci to albo kres życia albo początek czegoś nowego. Byłem rozdarty pomiędzy tymi dwoma rozwiązaniami, żyłem jeszcze nadzieją na trzecią możliwość – na odzyskanie pamięci i powrót do wcześniejszego życia, które może było szczęśliwe. Uścisnęliśmy się życząc sobie wytrwałości i byśmy nigdy nie utracili nadziei, a los był nam zawsze przychylny. Jesienią pan Lucjan jakby odzyskał po części utraconą pamięć. Miał świadomość swej choroby, potrafił logicznie wnioskować, coś się zmieniło. Od razu zauważyłem zmianę, przecież traktowałem Lucka jak dziadka. Któregoś dnia Lucjan poprosił mnie o rozmowę. -Ja umieram – powiedział. Strona: 6/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Słowa te do tej pory dźwięczą mi w uszach. Lucjan rozpłakał się. Podszedłem do niego i objąłem ramieniem. Przyszywany dziadek otarł łzy, po czym machnął ręką. - Boję się, że nie zdążę powiedzieć ci, jak bardzo cię lubię, dlatego robię to teraz. Proszę cię, nie poddawaj się, nie postępuj pod wpływem emocji a gwarantuję, że będziesz jeszcze kiedyś szczęśliwy. Ja jestem już stary, przeżyłem wiele szczęśliwych lat. Kiedy zacząłem tracić pamięć, zdiagnozowano mi tę przeklętą chorobę, zdałem sobie sprawę, że przestanę pamiętać osoby mi najbliższe, wiedziałem, że to kres mojego życia. Oczy napełniły mi się łzami, chociaż bardzo starałem się nie okazać słabości. - To wszystko nie oznacza, że to, co przytrafiło się tobie nie może być początkiem nowego życia. Jesteś młody, trudno żyć ciągle szukając czegoś, co może zaginęło bezpowrotnie... Zostaw przeszłość za sobą i ułóż życie na nowo. Ja wiem, że to wcale nie jest proste i wielu się nie udało... Pomyślałem o Elżbiecie. -...ale ty jesteś silny i wierzę, że dasz radę. Uścisnęliśmy się, otarliśmy łzy. - Chciałbym cię o coś prosić. Jak już stąd wyjdziesz, proszę zanieś na grób mojej żony lilie. Ja niestety już nie dam rady tego zrobić, a ona tak je lubiła... Nie mogłem odmówić. Dziadek wstał, poklepał mnie po ramieniu i poszedł się położyć. Tej nocy Lucjan Modrzewski zmarł. Dowiedziałem się rano, osobiście powiadomił mnie o tym kierownik Oddziału gdyż wiedział, że bardzo się lubiliśmy. Uświadomiłem sobie, że nigdy więcej już nie zobaczę Lucjana, a nasza ostatnia rozmowa była pożegnaniem. Zacisnąłem zęby próbując zatrzymać napływające do oczu łzy. Kilka dni później zostałem wezwany do gabinetu lekarskiego. Lekarz przekazał mi, że niestety nadal trudno im przewidzieć czy odzyskam pamięć, a jeżeli tak, nie wiadomo kiedy tak się stanie. Ustalono, że mógłbym opuścić Instytut i zgłaszać się tutaj na kontrolę oraz terapie, które będą się odbywać co dwa tygodnie. Oczekiwano, abym wyraził chęć na taką formę leczenia. Pomyślałem chwilę. Czy jestem gotowy na normalne życie, czy będę potrafił opuścić Instytut Psychiatrii i zacząć od początku? Zdecydowanie kiwnąłem głową. Lekarz uśmiechnął się. Trzeba było jeszcze załatwić formalności, a przede wszystkim dokumenty. - Jak byś chciał mieć na imię? - Na imię? Nie wiem... Nie myślałem o tym wcześniej... - Hmmm... To może imię na A a nazwisko na Z, ogarniemy cały alfabet? Adam Zawiał. Jak Ci się podoba? Strona: 7/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl - Podoba. – odpowiedziałem. Dokumenty były gotowe na koniec miesiąca. Pożegnałem się ze wszystkimi, wziąłem swoje rzeczy, adresy placówek, w których mogłem zamieszkać i zjeść coś, dopóki nie będę w stanie sam się utrzymać. *** Minęło około dwóch godzin. Wciąż siedziałem zamyślony na ławce – przystanku niedaleko Instytutu. Cztery lata, które spędziłem Instytucie pozostawiło wiele wspomnień. Przypomniałem sobie Lucjana, i to jak mówił, że we mnie wierzy. Wziąłem głęboki oddech, byłem wolny. Wyciągnąłem z kieszeni kartkę i udałem się pod wskazany adres. Wyczerpany padłem na łóżku i szybko zasnąłem. Następnego dnia obudziłem się po dziesiątej, spojrzałem na zegarek i sam nie mogłem uwierzyć jak to możliwe. Rozejrzałem się wokół i dotarło do mnie, że nie jestem już w Instytucie Psychiatrii a w oknie nie ma Marka, którego wszyscy znali pod pseudonimem Kogut. Wziąłem prysznic i ubrałem garnitur. Rękawy były trochę za krótkie, ale tylko taki miałem. Po śniadaniu wyszedłem z budynku i udałem się do najbliższej kwiaciarni. Kupiłem lilie. Marmurowy pomnik ze złotym napisem: Eleonora Modrzewska i Lucjan Modrzewski. Pokój ich duszom. Poczułem łzę cieknącą po policzku. Dziadku... – pomyślałem... Następnego dnia postanowiłem wybrać się na miejsce wypadku, mając nadzieję, że może coś sobie przypomnę. Brałem pod uwagę fakt, że w ciągu tylu lat wszystko mogło się zmienić, ale z drugiej strony nigdy nic nie wiadomo. Dotarłem na tamto feralne skrzyżowanie około południa. Przeszedłem dookoła kilka razy, dokładnie rozglądając się wokół. Nic. Naprzeciwko zobaczyłem park, postanowiłem usiąść na którejś z ławek i z tamtej pozycji poobserwować okolicę. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Kilka minut później obok mnie usiadła kobieta. W pewnej chwili zorientowałem się, że kobieta wpatruje się w skrzyżowanie i płacze. Wydało się to bardzo dziwne. Zapytałem czy może w czymś pomóc, czy coś się stało. Spojrzała na mnie, otarła łzy. - Dziękuję, że pan pyta – odparła - widzi pan, cztery lata temu na tym skrzyżowaniu zginął mój mąż... Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. Byłem w szoku. Tysiące myśli przebiegało mi przez głowę, a serce biło jak szalone. - Przepraszam, zawracam panu głowę. Nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Zdołałem tylko kiwnąć przecząco. - Mieszkam niedaleko i często spaceruję po parku, wspominam męża. Tak naprawdę, mimo upływu tak długiego czasu nie pogodziłam się z jego śmiercią, ale... po co ja panu to wszystko opowiadam i zadręczam moimi problemami. Pójdę już, miło było pana poznać, panie...? - Adam – tylko tyle przecisnęło się mi przez ściśnięte gardło. Strona: 8/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl - A ja mam na imię Marzena. Do widzenia. Uśmiechnęła się i poszła. Jeszcze długo nie mogłem uwierzyć w to, co mi się przydarzyło. Czy to mogła być moja żona? Miała jakieś trzydzieści pięć – czterdzieści lat, podobnie jak ja. Była ładna, podobała mi się. Jeśli jest moją żoną, to dlaczego nie przyjechała do Instytutu i mnie stamtąd nie zabrała do domu? Myślała, że nie żyję? Dlaczego? Dlaczego nikt jej nie powiedział, że to nieprawda? Dlaczego mnie nie poznała? Tak bardzo się zmieniłem przez te cztery lata? A może po prostu umysł ludzki jest tak przewrotny, że jeśli już uwierzyła w moją śmierć, to później, mimo, że staje przede mną twarzą w twarz, podświadomie odrzuca prawdę? Marzena, Marzena, Marzena... Nic mi nie mówiło to imię. To było przerażające, a może mamy dzieci? Co się z nimi działo przez te lata? A może to kolejny eksperyment, kolejna próba ludzkiego umysłu? Zrobiło się późno. Postanowiłem wracać i przyjeżdżać do parku codziennie. Musiałem porozmawiać z tą kobietą. Ale czy wyznanie, że jestem jej zmarłym mężem to na pewno dobry pomysł? Biłem się z myślami całą noc. Nie wiedziałem co zrobić. A może pojechać do Instytutu i poprosić o pomoc, albo zgłosić się na policję i pozwolić, by to mundurowi załatwili za mnie tę sprawę? Marzena, Marzena, Marzena... Minęło kilka dni, spędzałem cały swój wolny czas w parku i wypatrywałem Marzeny. Długo myślałem co jej powiem jak ją spotkam. Pamiętałem słowa Lucjana, żeby nie podejmować decyzji i nie działać pod wpływem emocji. Postanowiłem delikatnie, aby się nie zorientowała zapytać ją o kilka rzeczy, wybadać co myśli. Przecież mogła ułożyć sobie życie na nowo... Dokładnie tydzień po pierwszym spotkaniu spotkałem Marzenę ponownie. Zaczęliśmy rozmawiać. Zapytana o męża czule się uśmiechnęła. Zaczęła opowiadać jakim czułym i wspaniałym był człowiekiem. Pracował w pobliskim banku, jechał w odwiedziny do chorego kolegi, ale niestety nigdy już nie wrócił... Z naprzeciwka na czerwonym świetle z prędkością ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę nadjechał samochód... Wezwane na miejsce zdarzenia pogotowie ratunkowe niestety nie zdołało już nic zrobić... - Mężczyźnie, który spowodował wypadek nic się nie stało... Nic. Ale to nie wszystko! Wie pan, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ten morderca nie trafił do więzienia, nie postawiono mu żadnych zarzutów! Morderca! Zabił mojego męża, zniszczył życie mi i moim dzieciom! Uspokoiła się na chwilę, po czym zaśmiała ironicznie. - Po badaniach okazało się, że nic nie pamięta, nie miał żadnych dokumentów. Zamiast wylądować za kratami i spędzić tam resztę życia trafił do zakładu psychiatrycznego. Ale chyba niepotrzebnie pana zadręczam, przepraszam... Poczułem uderzenie gorąca a kilka sekund później oblewający mnie zimny pot. W jednej chwili runęły wszystkie marzenia i plany, które od chwili pierwszego spotkania Marzeny wypełniały każdą moją myśl, każdą chwilę. Morderca – dźwięczało mi w uszach. To ja nim jestem, to ja zabiłem tego mężczyznę, zabierając go jego żonie i dzieciom. To ja jestem tym mordercą! W jednej chwili zerwałem się z ławki i zacząłem biec. Biegłem przed siebie, nie wiedziałem Strona: 9/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl gdzie, chciałem uciec od tego, uciec od prawdy... Zabrakło mi sił, zatrzymałem się. Nie wiedziałem co mam teraz robić. Może powinienem jechać do Instytutu, a może zgłosić się na policję? Zapomnieć o wszystkim i udawać, że nic się nie stało czy szukać kolejnych odpowiedzi, dowiedzieć się kim jestem? Miliony myśli i znikąd pomocy... Dlaczego los jest taki okrutny? Dlaczego zginął tamten człowiek, a nie ja? Co się stało tamtego dnia, dlaczego jechałem tak szybko, uciekałem czy spieszyłem się gdzieś? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Los tak ze mnie zakpił… Nie! Nie wolno się poddać! Skoro dane mi było przeżyć ten straszny wypadek to znaczy, że mam jeszcze coś do zrobienia, muszę doprowadzić to wszystko do końca, a później... a później zobaczy się co dalej. Było już ciemno, udałem się do mieszkania. Nie zmrużyłem oka przez całą noc, zastanawiając się nad swoim życiem, tym co już przeżyłem i tym, co mnie jeszcze czeka. A może jutro, gdy będę przechodził przez przejście dla pieszych jakiś kierowca pod wpływem alkoholu spowoduje wypadek i skończy się moja męka...? Potrząsnąłem energicznie głową, aby odrzucić te myśli. Świtało. Powoli wstałem, wziąłem zimny prysznic, żeby trochę się orzeźwić. Układałem sobie w głowie plan dzisiejszego dnia. Ubrałem się, zjadłem śniadanie i złapałem za klamkę. Otworzyłem drzwi, ale odwróciłem się jeszcze i rozejrzałem wokół, może już tu nie wrócę. Godzinę później stanąłem przed budynkiem Komisariatu Policji. Pewnym krokiem wszedłem do środka, w holu skierowałem się od razu do okienka i poprosiłem o rozmowę z policjantem dyżurnym. Rozmawialiśmy prawie trzy godziny, Na przemian krzyczałem i szeptałem, co jakiś czas przerywając wyznanie, aby otrzeć łzy, które wciąż napływały mi do oczu. Zadzwoniono do archiwum skąd miały zostać dostarczone dokumenty i cenne dla sprawy dowody znalezione na miejscu wypadku. Kiedy wszedł kurier, wstałem. Wzrok utkwiłem w niesionym przez niego tekturowym pudełku. Może tam kryje się rozwiązanie zagadki sprzed ponad czterech lat? Może coś zobaczę, czegoś się dowiem, co pomoże mi odkryć prawdę. W pudełku były sprawozdania policjantów i zeznania świadków zebrane na miejscu wypadku oraz dowody rzeczowe. Wśród nich zegarek, pęk kluczy oraz portfel. Żadnych dokumentów. Wziąłem do ręki portfel, otworzyłem go. W przegródce znajdowało się kilka monet i banknot dwudziestozłotowy. Nagle, nie wiedząc, czemu, moje palce skierowały się do jednej z przegródek, ukrytej głęboko, tak, że ciężko byłoby ją znaleźć nie wiedząc wcześniej, że tam jest. Wyciągnąłem z niej zwitek papieru. Policjant spojrzał na mnie ze zdumieniem, zapytał skąd wiedziałem, że w portfelu jest ta kartka. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Na kartce był numer 1755. Co on oznaczał? - Panie Zawiał, czy wie pan co to za numer? Nagle mnie oświeciło. - Tak. To numer skrytki bagażowej na pobliskim dworcu. O rany... co z moim bratem? Gdzie on teraz jest? Poderwałem się z krzesła i zacząłem gorączkowo biegać wokół biurka. - Spokojnie, jaki brat, czy coś sobie pan przypomniał? – pytał policjant. - Mój brat bliźniak. Strona: 10/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Nagle wszystko sobie przypomniałem, zacząłem opowiadać. - Przed wypadkiem znalazłem się po prostu w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze... Byłem świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn, mówili coś o przemycie narkotyków. Doszło między nimi do kłótni, jeden drugiego chyba postrzelił, wtedy zorientował się, że słyszę ich rozmowę i przestraszył, z ręki wypadła mu broń, jakieś dokumenty, uciekł. Ja... ja miałem już wezwać karetkę, ale usłyszałem syreny policyjne. Zabrałem wszystko i zacząłem biec. Dotarłem do dworca, schowałem broń i papiery w skrytce, zapisałem numer i schowałem do portfela. Okazało się, że ten złoczyńca zapamiętał moją twarz i później, nie wiem w jaki sposób, znalazł mojego brata bliźniaka. Jesteśmy do siebie bardzo podobni i... on myślał, że to ja, groził mu. Brat wszystko mi opowiedział, bardzo się zdenerwowałem, byliśmy uczciwymi ludźmi, po śmierci rodziców wzajemnie wspieraliśmy się w trudnych sytuacjach, jeden za drugiego oddałby życie... Powiedziałem bratu, że to poważna i niebezpieczna sprawa i musi wyjechać za granicę do naszego kuzyna. Kazał mi obiecać, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. Obiecałem. Powiedziałem, że spotkamy się, choćby miało się to stać za 10 lat... Wsiadłem w samochód. Chciałem pojechać na dworzec, zabrać zawartość skrytki i pojechać na komisariat, aby złożyć zeznania. Wiedziałem, że to może być trudne, że mogę być obserwowany, ale wierzyłem, że sprawiedliwość zwycięży. Byłem... bardzo zdenerwowany, jechałem szybko a później... W dworcowej skrytce bagażowej numer 1755, zamkniętej od przeszło czterech lat, znaleziono broń oraz dokumenty obciążające osoby pełniące ważne funkcje w państwie. Przyznano mi odznaczenie za moje zasługi. *** Wiedziałem, że spotkanie, które planowałem nie będzie łatwe. Wiedziałem również, że nie mogę już dłużej z nim zwlekać. Poszedłem do kwiaciarni, kupiłem duży bukiet pięknych kwiatów. Ruszyłem w stronę parku, niedaleko skrzyżowania. Usiadłem na ławce i czekałem, miałem dziwne przeczucie, że spotkam Marzenę. Zamyśliłem się. Nie byłem pewien jej reakcji, trochę się jej bałem. Nagle zobaczyłem ją w oddali, wstałem, krzyknąłem jej imię i pomachałem. Podeszła. - Dzień dobry. Myślałam, że już się nie zobaczymy, ostatnio tak szybko pan uciekł... Wskazałem jej miejsce na ławce, po czym sam usiadłem. Do oczu napłynęły mi łzy. Z zaciśniętego gardła wydobyło się ciche przepraszam... Później powoli, zdanie po zdaniu, zacząłem opowiadać swoją historię... Opowiadałem o swoim bracie, o zdarzeniu, którego byłem świadkiem, o tym jak wsiadłem do samochodu... o tym jak potoczyło się moje życie po wypadku i jak mi ciężko żyć ze świadomością, że kogoś skrzywdziłem, jak bardzo tego żałuje. - Twój mąż był młodym szczęśliwym mężczyzną, miał ciebie, miał dzieci. W tym wieku ma się tyle planów, tyle niespełnionych marzeń... Zabrałem mu wszystko. Zabrałem wam wszystko. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zła może wyrządzić... Przepraszam. Ja nie chciałem... Marzena płakała. Kiedy skończyłem chwyciła mnie mocno za rękę i powiedziała cicho, że mi Strona: 11/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl przebacza... Trzymaliśmy się za ręce jeszcze przez jakiś czas. Pełni smutku, ale z drugiej strony szczęśliwi, że wszystko się wyjaśniło, a czas w jakimś stopniu zabliźnił rany. Spałem spokojnie. Rano wyszedłem z mieszkania i skierowałem w stronę cmentarza. W ręku trzymałem bukiet lilii. Chciałem przed wyjazdem pożegnać się z przyjacielem. Dotarłem na miejsce i usiadłem na małej ławeczce naprzeciwko marmurowej tablicy ze złotymi literami. Długo się w nie wpatrywałem. Jakaś przechodząca kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Posiedziałem jeszcze chwilę, chciałem pójść jeszcze w jedno miejsce. Wstałem i szedłem powoli alejkami, wreszcie przystanąłem. Znalazłem napis, którego szukałem, wyczytałem powoli wyraz po wyrazie: Zmarł śmiercią tragiczną. Zapaliłem znicz, zamyśliłem się na chwilkę. Wyszeptałem ciche przepraszam. Zaczęło padać, krople jedna po drugiej spadały na mnie, jakby deszcz ostatecznie chciał zmyć moją winę. Chyba do końca nieświadomie kiwnąłem głową w podziękowaniu za przebaczenie, odwróciłem się i odszedłem. *** Lotnisko znajdowało się jakieś trzy godziny drogi od mojego mieszkania. Na miejscu okazało się, że wszystkie loty będą opóźnione z powodu przylotu do naszego kraju delegacji osób związanych z polityką. Trzymałem w ręku bilet i uśmiechałem się. Opuszczenie Polski oraz opóźnienie lotów sprzyjało wspomnieniom, a w moim przypadku było co wspominać. Czteroletni pobyt w Instytucie Psychiatrii w malowniczym Marianowie uświadomił mi jak bardzo trudne może być ludzkie życie, ile różnych historii może napisać dla nas los. Ludzie, których poznałem, sytuacje, których byłem świadkiem, wszystko to pokazało, że to samo zdarzenie, gdy dotyczy różnych ludzi może mieć zupełnie inny przebieg i zakończenie. Wyprostowałem się na krześle. Udało się, pamięć powróciła, jednak prawda nie okazała się być tak różowa jak się tego spodziewałem, przecież skrzywdziłem niewinnego człowieka i jego rodzinę a brat musiał uciekać za granicę. Kto by pomyślał, że wszystkie te wydarzenia, na czele z moim pobytem w Instytucie Psychiatrii przez tyle lat, były spowodowane tym, że przypadkiem znalazłem się w nieodpowiednim miejscu, wśród złych ludzi i przekrętów, którymi się zajmują. Ścisnąłem mocniej bilet, jakbym bał się, że ktoś mi go zabierze. Rozmyślania przerwał komunikat z głośników – proszono pasażerów lotu o podejście do odprawy. Kupiłem jeszcze gazetę w pobliskim kiosku, po czym ustawiłem się w kolejce. Ten lot należał do najważniejszych w moim życiu, kończył stare życie i dawał początek nowemu. Wchodząc na pokład poczułem się wolny. Moja karta życia stała się w jednej chwili pusta, gotowa by ją zapisać w nowym miejscu. Doceniam tę szansę, doskonale wiem, że mogło być inaczej, że mogłem na zawsze zostać w Instytucie lub posunąć się do czegoś, co wcale nie byłoby dobrym rozwiązaniem, wiem też, że ciężko byłoby przestać mieć nadzieję i żyć dalej nie oglądając się za siebie w poszukiwaniu prawdy. Cieszyłem się, że rozwiązałem zagadkę swego pochodzenia i świadomie zaczynam nowy rozdział w życiu. Moje myśli były już daleko stąd, wyobrażałem sobie spotkanie z bratem, od którego dzieliło mnie tylko kilka godzin… Strona: 12/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl